Na początek kilka słów wyjaśnień. Gdy młody Wiking Bern Thorkellson uciekał z rodzinnego domu na ukradzionym koniu – trzymałem za niego kciuki („Ostatnie Promienie Słońca”), zaintrygowali mnie pełnokrwiści bohaterowie z „Lwów Al -Rassanu", „Tigana” uprzyjemniła mi ogromnie trudną i znojną podróż, a o „Fionavarskim gobelinie” używam (w tym przypadku jest on zupełnie uzasadniony) zwrotu – „kultowy”. Gdy jednak me oczy zaczęły pożerać „Ysabel”, miałem całkowicie inne odczucia. A mianowicie – złość i rozczarowanie. Chyba nawet z powodu zwykłej zawziętości udało mi się książkę doczytać do (jakże rozczarowującego) końca.
Anglosasi zwykli mówić: If it's not broken, don't fix it! I chyba właśnie w tych krótkich słowach można zawrzeć całe podsumowanie książki. Kay znalazł swoje stałe i uznane miejsce na rynku książek fantasy, dzięki swojemu unikalnemu stylowi, rewelacyjnym rozwiązaniom fabularnym i niebanalnemu pisaniu o sprawach banalnych. Warto docenić też jego wyjątkowe umiejętności kreowania atmosfery, która sprawia, że czytelnik czuje się, jakby był mieszkańcem opisywanych światów. I mógłby wykorzystać swoje talenty, żeby stworzyć kolejną książkę fantasy, która byłaby (czasami to nie jest zarzut) podobna do poprzednich. Ale próbował zrobić coś nowego – stworzyć fantasy dla miłośników ipodów.
Co my tu mamy? Piętnastoletniego Kanadyjczyka Neda Marrinera, który towarzyszy swojemu ojcu – sławnemu fotografowi w wyprawie do Prowansji. Oprócz tego mamy także postać kobiecą (jeżeli o nastolatce można mówić w ten sposób), mamy połączenie świata nowoczesnych technologii z odwiecznym pojedynkiem dwóch starożytnych bohaterów. W tle - dawne konflikty rodzinne i magię, w której istnienie niektórzy nie chcą wierzyć, a innym - pomaga ona w życiu codziennym.
Brzmi banalnie, nieprawdaż? I niestety w banalny i mało odkrywczy sposób cała fabuła się rozkręca. Każdy doświadczony czytelnik może sobie dopowiedzieć, że w tak skonstruowanej historii musi się pojawić motyw dojrzewania głównego bohatera, zbierania doświadczeń, które zmienią jego życie i przyprawią o siwe włosy. Po drodze warto wstawić kilka kawałków na temat ogromnie ważnej roli rodziny, która wyciągnie z każdych tarapatów i koniecznie pokazać, jak człowiek całkowicie zakorzeniony w cywilizacji XXI wieku czuje się zagubiony, gdy traci zasięg telefonu komórkowego, a na jego drodze stają mroczne i starożytne siły.
I Kay właśnie to wszystko robi...
Dla mnie wyjątkowo irytujące były także obietnice zawarte w „Ysabel”.
W poprzednich książkach autor umiał delikatnie i subtelnie zasugerować, że mamy do czynienia na przykład z pradawnym bóstwem, całkowicie obcym i niezrozumiałym dla zwykłych ludzi. Potem jednak opisywał to spotkanie w tak przekonujący sposób, że czytelnik czuł mrowienie w krzyżu.
W „Ysabel” natomiast jest mnóstwo obietnic, człowiek czeka na ich realizacje, czeka, czeka, a potem książka się kończy. I pozostaje niedosyt.
Ocena: 3/10
Autor:
Grzegorz Bryszewski
Dodano: 2007-10-20 18:46:48