NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Nocny anioł. Nemezis"

Le Guin, Ursula K. - "Lawinia" (wyd. 2023)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Thiemeyer, Thomas - "Meduza"
Wydawnictwo: Replika
Tłumaczenie: Jola Zepp
Data wydania: Październik 2007
ISBN: 978-83-60383-27-8



Thiemeyer, Thomas - "Meduza"

1.
Rumosz chrzęścił pod jej butami z cholewkami, gdy szła do góry wyschniętym korytem rzeki. Na koniuszkach zaschniętych kęp trawy pobłyskiwała poranna rosa. Świergot lelka kozodoja brzmiał skarżąco w głębi bezimiennej doliny, a gdzie niegdzie bzykały muchy szukające ochrony przed skwarem nadchodzącego dnia.
Hanna Peters zerknęła zza okularów i spojrzała w kobaltowy błękit nieba. Nie widać było najmniejszej chmurki. Mimo że słońce stało już tak wysoko, iż jego promienie padały na ściany skał po lewej stronie, powietrze przesycone było jeszcze nocnym chłodem. Lecz za dwie godziny nie będzie tutaj ani odrobiny cienia. Powietrze będzie parzyć, a każdy krok stanie się torturą. Do tego czasu musi dojść do wyznaczonego miejsca, do stromego urwiska skalnego przy zbiegu trzech wadis - tak tubylcy nazywają suche i długie doliny pustyni, które tylko od czasu do czasu wypełnia woda. Na jej mapie obszar ten przedstawiał się idealnie. Jakby stworzony do malowania skał.
Hanna przerzucała rzeczy w plecaku, szukając zegarka. Natknęła się na paszport, choć tutaj nie było jego miejsce, aż w końcu znalazła to, czego szukała. Już po siódmej. Szlag by to trafił. Właściwie chciała wyruszyć przed godziną. Wczoraj jednak koniecznie musiała pić wino daktylowe! Teraz język przykleił się do podniebienia, było jednakże zbyt wcześnie, aby wypić z manierki bodaj łyk. Na pustyni dobrze trzeba dzielić zapasy wody – kiedyś przekonała się o tym na własnej skórze. Zresztą musi iść dalej, aby uniknąć spiekoty w południe.
Właśnie miała zamiar przyspieszyć, gdy usłyszała dziwne prychnięcie, które w ogóle nie pasowało do ciszy, panującej w skalnej dolinie: było to prychnięcie dużego zwierza.
Hanna skręciła za wyłom skały i zatrzymała się jak wryta. Nie dalej jak w odległości 50 metrów stał adaks. Kiedyś Hanna widziała stado tych płochliwych antylop na rozległych terenach pustynnych. Nigdy jednak nie słyszała o tym, aby zwierzęta te odważyły się zapuszczać w góry. To był samiec o szarobrązowej sierści, ze śrubowato skręconymi, prawie metrowymi rogami. Wspaniały okaz.
Badawczo kierował swoje nozdrza w stronę wiatru. Jego bok drżał. Wyglądało na to, że jest ogromnie zdenerwowany. Czego się boi? Hanna powędrowała wzrokiem po okolicy, lecz nie zauważyła niczego szczególnego. Wiedziała, jak niebezpieczne jest przebywanie w pobliżu wzburzonego zwierzęcia. Pomału, aby nie przestraszyć antylopy, zaczęła się cofać, szukając równocześnie miejsca w skałach, w którym mogłaby się ukryć.
Nagle usłyszała odgłos spadających kamieni. Samiec zarzucił łeb do góry, szybko rozglądając się na wszystkie strony. Żałosny jęk wydobył się z jego gardzieli. Stanął krótko dęba i ruszył z szybkością zapierającą dech. Hanna zdrętwiała. Antylopa z opuszczonymi spiczastymi rogami galopowała prosto na nią. Jak pociąg towarowy – pomyślała. Hanna nie miała żadnej ochrony. W pobliżu nie było ani skały, za którą mogłaby się ukryć, ani drzewa, na które mogłaby się wdrapać. Jej puls walił jak oszalały. Wydawało się, że czuje jak ziemia drży pod uderzeniem kopyt. Otworzyła usta i chciała krzyczeć, lecz głos odmówił jej posłuszeństwa. Bezradnie patrzyła na przerażające rogi, gdy nagle antylopę powaliło potężne uderzenie. Olbrzymie ciało przewróciło się i w tumanie kurzu potoczyło pod jej nogi. Upłynęły nieskończenie długie sekundy; Hanna odetchnęła z ulgą.
Samiec leżał nieruchomo u jej stóp. Hanna, trzęsąc się, skrzyżowała ręce i cofnęła kilka kroków, niezdolna, by pojąć, co wydarzyło się przed chwilą. Nie słyszała strzału i nie spostrzegła niczego, co mogłoby wytłumaczyć przyczynę upadku zwierzęcia. Dopiero, gdy kurz opadł zobaczyła obok antylopy dwa psy piaskowej barwy. Musiały być bardzo szybkie, gdyż nie zauważyła ich nadejścia. Może to śmiertelny strach spowodował, że miała zamglone oczy? Psy były duże, miały długie pyski i krótką sierść. Jeden z nich dopadł udźca antylopy i trzymał go między potężnymi zębami. Drugi wbił kły w jej szyję. Groźnie warczały.
Pod Hanną ugięły się nogi. Przysiadła na płaskiej skale, drżącymi rękami otworzyła plecak i wyjęła manierkę z wodą. Chłodna ciecz poprawiła jej samopoczucie. Zamknęła na chwilę oczy i poczuła, że stan osłabienia mija. Gdy je otworzyła, ujrzała przed sobą Tuarega. Błyszczące oczy wyglądały spoza zasłaniającego twarz fragmentu turbana.
Ça va? – jego głos był pełny i jasny. Mówił po francusku bez obcego akcentu. Hanna była zbyt zdumiona, by odczuć strach. Przytaknęła i zmusiła się do uśmiechu.
Oui. Tout va bien. Merci – wycierała zakurzoną twarz.
Tuareg kiwnął głową i poszedł w kierunku antylopy. Dopiero teraz Hanna zrozumiała, że psy należą do niego. Na dany znak przez pana, odstąpiły od antylopy i położyły się kilka metrów dalej, czujnie spoglądając na żwir. U góry, na krawędzi skały, Hanna odkryła dwa wspaniałe, czarne konie. Ruszały kopytami, jakby niecierpliwie oczekiwały na rozkaz swojego mistrza. Hanna spojrzała ponownie na antylopę i przestraszyła się. Zwierzę miało ślady zadrapań, ale żyło. Było w szoku i leżało apatycznie.
Tuareg gładził uspakajająco nozdrza zwierzęcia przez kilka chwil. Potem delikatnym, ale silnym ruchem przewrócił ciało antylopy na grzbiet. Było niesłychane, że antylopa bezwolnie poddawała się jego poczynaniom. Miała podkurczone kończyny, leżała nieruchomo i patrzyła tępo przed siebie.
Hanna wstrzymała oddech, gdy Tuareg wyciągnął nóż. Niemal pieszczotliwym gestem rozciął klatkę piersiową poniżej żeber. Następnie uwolnił prawe ramię z szaty i zanurzył rękę w ciało zwierzęcia w miejscu, gdzie znajdowało się serce. Hanna przyglądała się z fascynacją odgrywającej się scenie. Nie było prawie krwi. Oczy antylopy były spokojne i wyglądało na to, że ufnie oczekuje na śmierć. Nic nie wskazywało na gwałtowne zejście żywej istoty. Ręka Tuarega naciskała na serce, zwalniała jego bicie, aż w końcu doprowadziła do bezruchu. Hanna ze zdziwieniem patrzyła, jak korpus antylopy staje się bezwładny, a oczy matowieją.
Zręcznymi ruchami Tuareg wycinał podroby zwierzęcia i pakował do skórzanego worka. Kawałki jelit rzucił psom, które łapczywie pożarły zdobycz. Z nerek odciął dwa kawałki – jeden dla siebie, a drugi dla Hanny. Gdy ociągała się z przyjęciem, uśmiechnął się zachęcająco.
– Proszę wziąć. To dobre na nerwy. Wzmacnia krew.
Hanna wiedziała, że odmowa byłaby obrazą. Przeto sięgnęła po kęs wielkości kciuka i włożyła do ust. Mięso było ciepłe, miało smak krwi i było zadziwiająco delikatne. Mimo to żołądek buntował się wyraźnie. Hanna połknęła niepogryziony kawałek i usiłowała powstrzymać wymioty. Tuareg podniósł się i odłożył na bok chustę, chroniącą twarz przed słońcem. Hanna była zaskoczona, zobaczywszy twarz starszego mężczyzny. Może miał pięćdziesiąt, a może sześćdziesiąt lat. Włosy, spadające na zniszczoną warunkami atmosferycznymi twarz, zaczynała pokrywać siwizna.
– Kore. Kore Cheikh Mellakh z plemienia Kel Ajjer – przedstawił się, wyciągając rękę.
Hanna uścisnęła jego dłoń. Następnie oboje położyli prawe ręce na sercu. Hanna mieszkała dostatecznie długo w Algierii, by poznać panujące zwyczaje.
– Hanna Peters. Jestem archeologiem, studiuję i pracuję nad skatalogowaniem sztuki naskalnej epoki kamiennej.
– Aa, to pani jest kobietą, która rozmawia z kel essuf. Słyszałem o pani.
– Mam nadzieję, że tylko dobre rzeczy.
– Szczerze mówiąc, ludzie uważają panią za obłąkaną. Mówią, że kobieta samotnie chodząca do miejsca zamieszkania duchów, musi być obłąkana. Żaden z Tuaregów nie poszedłby tam dobrowolnie.
– Nie jestem sama. Mój pracownik przebywa w bazie, oddalonej o jeden dzień drogi. Ponadto moje badania, związane ze starymi – jak pan nazywa duchy – trwają już od 10 lat.
– Dziwne, że nie spotkaliśmy się wcześniej. Co dwa, trzy lata wracam tutaj na polowania.
– Pewnie dlatego, że dotychczas prowadziłam prace na innym terenie. Pierwszy raz jestem w Sefar.
Patrzyła na niego z zainteresowaniem. Jego stopy tkwiły w kosztownie pomalowanych i wyplatanych sandałach. Na szyi miał tradycyjny gris-gris, amulet, składający się z wielu małych skórzanych woreczków, w których Tuaregowie nosili fetysze i sury z Koranu, chroniące ich przed duchami pustyni.
Hanna wpadła na pewien pomysł.
– Może mógłby pan mi pomóc – powiedziała. – Próbowałam dotrzeć do tego miejsca.
Wyjęła mapę z plecaka i wskazała cel pierwszego etapu wędrówki.
– Zna pan tę miejscowość? Czy można znaleźć tam jakieś ryciny albo malowidła? Obrazy na skałach lub coś w tym rodzaju?
Tuareg podszedł bliżej. Jego spojrzenie zdradzało niepewność. Hanna wskazała inne miejsce.
– Niech pan spojrzy. Jesteśmy tutaj. Tu jest nasz wąwóz, który pnie się pionowo w górę, a po lewej i prawej stronie jest płaskowyż.
Obserwowała go. Powoli zaczynał rozumieć, o co chodzi. Olbrzymim palcem wędrował po papierze, oglądając mapę.
– To miejsce, tutaj? – Tuareg potrząsnął głową. – Nie, tam nic nie ma. Może pani zaoszczędzić sobie trudu.
Hanna skuliła się. Nadaremnie odbyła tak długą drogę. Dzisiejszy dzień nie był najwyraźniej jej dniem. Gdy ona składała mapę, mężczyzna zajął się antylopą. Gwizdnął na konie, potem z trudem ulokował ciężkie ciało antylopy na końskim grzbiecie i powiesił po bokach skórzane worki. Wsiadł na wierzchowca.
– Niech pani nie będzie rozczarowana. Na płaskowyżu jest wiele tajemnic, które czekają na ludzi. Naraziłem panią na niebezpieczeństwo. Aby to wynagrodzić, pokażę pani coś, co na pewno panią zainteresuje.
Wyciągnął rękę. Hanna zawahała się. Nie była pewna, czy przyjąć zaproszenie. Tuaregowie byli wobec kobiet bardzo uprzejmi. Kobiety dbały o obóz przez długie miesiące, gdy oni byli w drodze. Dlatego miały duże wpływy i cieszyły się respektem. Jednak i wśród Tuaregów mogła znaleźć się czarna owca.
– Sama nie wiem. Potrzebna mi jest woda, a mój pracownik oczekuje mojego powrotu.
– Woda nie stanowi żadnego problemu. Niech pani pojedzie ze mną – nie będzie pani żałować.
Coś w oczach mężczyzny przekonało ją, że miał uczciwe zamiary. Przyjęła wyciągniętą rękę i wskoczyła na tylne siodło.
Godzinę później siedziała pod ruszającym się na wietrze dachem kheima ze szklanką herbaty The de, Tuareg, którą mieszkańcy pustyni parzyli z zielonych kulistych liści. Herbata była słodka i mocna. Hanna lubiła ten napój, którego przygotowanie wymagało olbrzymiego nakładu pracy. W obozowiskach Tuaregów czas jednak nie miał żadnego znaczenia.
Popijając herbatę, Hanna rozglądała się dokoła. Kochała Saharę, a tutaj znajdowała się w najpiękniejszym miejscu, jakie mogła sobie wyobrazić: Tassilli N’Ajjer, źródliskowy obszar na płaskowyżu, jak go nazywają Tuaregowie. Płaskowzgórze w południowo-wschodniej Algierii, niszczone jedynie wiatrem i wodą, było niezmienione – pozostało takie samo jak w dniu stworzenia. Na południu rozciągały się dwa pasma górskie Hoggar i Aďr. Oba ciemne i wulkaniczne, jakby stanowiły część piekła Dantego. Po zachodniej i wschodniej stronie był już tylko piasek. Nieskończony piasek. Morze z piasku, tworzące fale, osiągające wysokość 250 metrów. Było to królestwo Ergu, największej pustyni piaszczystej na ziemi. Tutaj nie była w stanie przeżyć żadna istota ludzka, z wyjątkiem Tuaregów. W porównaniu do tej pustyni, nawet Tassili N’Ajjer był rajem. Można było tu spotkać źródła, gaje cyprysowe i palmy daktylowe, od czasu do czasu węża, kozę albo lisa pustynnego – fenka. Żyły tu również ptaki: wrony, sępy, a nawet sowy. Tassili N’Ajjer było jakby wyspą, ratującą żywe istoty Sahary przed burzą piaskową.
Hanna obserwowała Kore, jak obrabia zabitą antylopą. Cztery fachowe cięcia wzdłuż ścięgien, przekrojona czaszka. Specjalnie w tym celu zbudowaną dmuchawą napełnił powietrzem warstwę podskórną i ściągnął z antylopy futro, tak sprawnie, jakby zdejmował rękawiczki. Futro powiesił ostrożnie do wyschnięcia i dzielił mięso antylopy na poręczne kawałki, wkładając je do skórzanych worków. Od czasu do czasu rzucał kąski psom, lecz niezbyt wiele, aby tak naprawdę nie były syte. Nie mogły stracić swojego instynktu do polowania. Gdy Kore zakończył pracę i było oczywiste, że nic więcej nie dostaną, psy wyniosły się między skały, aby tam coś upolować.
– Tak… – po zakończonej pracy Kore zwrócił się do swojego gościa. – Proszę wybaczyć, lecz musiałem zająć się tym natychmiast, aby mięso nie zepsuło się. Może teraz dojrzewać w workach do czasu mojego powrotu do obozowiska.
Hanna machnęła ręką. – Nie szkodzi. Dobrych ma pan pomocników. Co to za psy?
Na twarzy Kore pojawił się uśmiech.
– Mieszańce. Najlepsze psy myśliwskie. Ciągle głodne, zawsze niezadowolone.
One nie zatraciły instynktu myśliwskiego. Wiedzą też doskonale, że nie wolno im zabijać ofiary. Są bardzo pojętne.
Usiadł koło Hanny i nalał sobie herbaty.
– Proszę mi powiedzieć, dlaczego szuka pani obrazów na skałach?
– To mnie fascynuje. W Afryce Południowej też są takie obrazy, lecz nigdzie nie zachowały się w lepszym stanie niż tutaj, w środku Sahary. Suche powietrze konserwuje ryciny i barwy lepiej niż to robią w muzeum.
Odniosła wrażenie, że zaczyna prowadzić wykład, lecz Kore nie okazywał braku zainteresowania.
– Problem stanowi jedynie ich odkrycie – kontynuowała. – Na obszarze o powierzchni całej Europy są tak trudne do znalezienia jak przysłowiowa igła w stogu siana. Na tych terenach, na północny-wschód od Djanetu, można odkryć najpiękniejsze i najwartościowsze obrazy Afryki. A może nawet całego świata. Mogą mierzyć się z nimi malowidła w jaskiniach nad Wezerą w południowo-zachodniej Francji. Jaskinie z połyskującymi napisami, jak w grocie Font de Gaume, Les Combarelles lub Lascaux. Są to miejscowości, które zdobyły światową sławę.
Kore przytakiwał ze zrozumieniem.
– U nas nie ma napisów, tylko skały i malowidła starych.
– Tak, lecz jakie one są piękne! Gdy zobaczyłam je po raz pierwszy, wiedziałam od razu, że jedno ludzkie życie nie wystarczy, aby je zbadać.
Gdy mówiła te słowa, jej głos brzmiał coraz ciszej.
Kore gładził palcem szkło filiżanki z herbatą.
– Jak rodzina reaguje na pani samotne wędrówki po pustyni?
– Moja rodzina? –zaśmiała się gorzko. – Od lat nie miałam z nią kontaktu. Ojciec mnie znienawidził, gdyż nie uległam jego życzeniom. Chciał, abym przejęła jego interes i była przyzwoitą kobietą. To były jedyne dwie możliwości. Bardzo rozczarowałam go w przeciwieństwie do mojej siostry.
Hanna zająknęła się. Od dłuższego czasu nie rozmawiała z nikim tak szczerze, nawet ze swoim asystentem. Nigdy też nie spotkała człowieka, który tak cierpliwie potrafił słuchać. Boleśnie uświadomiła sobie, jak bardzo jest samotna. Wyprostowała się.
– Pan chciał mi coś pokazać?
Kore podniósł wzrok. – Przepraszam za ciekawość. To było niegrzeczne.
Hanna zaprzeczyła. – Moja wina. Nie powinnam pana zanudzać moimi problemami. Dobrze mi zrobiło, że mogłam z kimś porozmawiać.
Kore uśmiechnął się. – Może jeszcze jedną filiżankę herbaty?
– Dziękuję. Wypiłam wystarczająco dużo.
– Dobrze. Chodźmy. To niedaleko.
Tuareg zaklaskał w dłonie. W mgnieniu oka pojawiły się psy. Kore wstał i wraz z Hanną opuścili cień, jaki dawał namiot.
Na czole Hanny pojawiły się natychmiast krople potu. Nie było jeszcze południa, a panowało już takie gorąco, że można było poparzyć sobie stopy na żwirze. Kore, stawiając długie kroki, szedł przodem jak sternik, prowadząc przez wąskie przejścia między skałami. Psy biegły jako pierwsze, ich pan za nimi, a pozostająca w tyle Hanna rozglądała się po okolicy, która nie wyglądała obiecująco. Hanna w ciągu wielu lat nabyła zdolności do oceny skalnych form. Na skałach były ślady erozji pod wpływem działania wiatru. Jeśli nawet coś kiedyś na nich było, uległo dawno zniszczeniu. Ale – wiedziała o tym doskonale – nigdy nie można przedwcześnie wyciągać wniosków. Być może Kore wcale nie chce pokazać jej malowideł.
Szła za Tuaregiem wąskim przejściem. Im dalej, tym ściany bardziej schodziły się ze sobą. W dwóch miejscach trzeba było przeciskać się bokiem. Kamera otarła się o szorstkie kamienie.
– Kurcze! – Hanna zdenerwowała się, dojrzawszy rysy na obudowie kamery. Troskliwie objęła ją ramieniem.
Po kilku metrach odległość między ścianami uległa zwiększeniu i ukazał się bajeczny widok przypominający kotlinę. Była okrągła i otaczały ją dziwacznie zeszlifowane, prostopadłe skały. W środku znajdowała się studnia, otoczona grubym murem, obok którego rósł bardzo stary cyprys. Kształt drzewa i grubość pnia wskazywały na to, że drzewo musiało mieć około 3000 lat. Ze starości sprawiało wrażenie skamieniałego. „Żywa skamieniałość” – pomyślała Hanna. Ze studnią u boku wyglądał jak nieziemska piękność.
– Cudowne. Jak to możliwe, że nic niewiadomo na temat tego miejsca?
– My, Tuaregowie, trzymamy to w tajemnicy. Dawniej było tu ważne miejsce z wodą i plac modlitwy. Od wielu generacji studnia jest wyschnięta i nie przybywają już pielgrzymi.
Hanna zbliżyła kamerę do oczu, lecz Kore potrząsnął głową.
– Nie, bardzo proszę. To jest święte miejsce. Zgodnie z zasadami Koranu, takich miejsc nie wolno fotografować. Przykro mi.
Hanna spojrzała z rozczarowaniem.
– Szkoda. Ten plac mógłby być sławny. Już to drzewo…
– Właśnie o to chodzi. Zasadniczo Koran nie ma z tym nic wspólnego. Chodzi o ciszę. Czy może sobie pani wyobrazić, co działoby się tutaj, gdyby dowiedział się o tym świat?
Hanna wiedziała, o czym mówił. Dosyć często widywała, jak turyści obchodzą się z relikwiami innych kultur. Lecz czuła potrzebę podzielenia się z kimś tym odkryciem. Z kimś, kto był jej bliski. Wydawało się, że Kore odgadł jej myśli.
– Rozumiem pani życzenie. Lecz niech pani dobrze zastanowi się, czy i komu chce pani o tym opowiedzieć. Od tysięcy lat to miejsce jest dla Tuaregów świętością i tak ma pozostać. Właściwie miałem zamiar pokazać pani coś całkiem innego – wskazał na skały. – Czy widzi pani tę szczelinę za drzewem po drugiej stronie?
Hanna powędrowała wzrokiem we wskazanym kierunku. Początkowo uważała szczelinę za cień. Wyłom w skale musiał powstać bardzo dawno temu. Prawdopodobnie wskutek ogromnych wahań temperatury. Brzegi wyłomu były zaokrąglone pod wpływem działania wiatru i wody. Gnana ciekawością, podeszła do wyrwy. Zauważyła, że Kore i psy pozostali na miejscu.
– Nie pójdzie pan ze mną?
– Nie – odparł z poważnym wyrazem twarzy. – To jest miejsce kel essuf. Dla nas tabu. Dla pani może być jednakże bardzo interesujące.
Hanna uśmiechnęła się. Skąd może o tym wiedzieć, skoro tutaj nigdy nie był?
– Jest pan pewny? Przydałby mi się dobry przewodnik. Byłabym bardzo wdzięczna.
Kore kiwnął przecząco głową. – Niech pani idzie sama, to nie jest daleko. Na pewno w wąwozie nie będzie czasu na rozmowę ze mną. Idę w góry Aďr, mówiąc dokładniej do Montagnes Bleues, gdzie w chłodzie cienia mam zamiar spędzić lato. Będę rad, gdy odwiedzi mnie pani i opowie, co pani tutaj znalazła. Zostawię pani wystarczającą ilość wody pod cyprysem. Niech pani będzie zdrowa, Hanno Peters! Niechaj Allach ma cię w swojej opiece!
- Bądź zdrowy, Kore. Dziękuję za wszystko. Allach es malladek! – podniosła rękę, lecz Kore już oddalił się.
Hanna odwróciła się ku szczelinie. Z bijącym sercem wkroczyła w mistyczny półmrok. Skały wyglądały jak wygarbowana skóra. Gładziła ich surową powierzchnię. Ciekawość rosła. Dlaczego Kore był taki tajemniczy? Co może znajdować się w wąwozie? Wysoko ponad nią, na płaskowyżu, gwizdał wiatr. Jego wycie odbijało się echem między skałami. Jakby wołały na nią jakieś głosy. Czasem wydawało się, że ktoś szepcze do ucha, a potem słychać wołania z dali. Hanna odwróciła się – nikogo nie było. Poczuła dreszcz na plecach. Nic dziwnego, że Tuaregowie wierzą, że tu mieszkają duchy. Zmusiła się do wyjaśnienia fizycznej przyczyny fenomenu. Strome skały otaczały komin powietrza, które drga pod wpływem wiatru z góry. Te odgłosy były po prostu drgającymi molekułami powietrza. To proste. A jednak: Nie mogła pozbyć się wrażenia, że nie jest tutaj sama. Hanno, Hanno! – wydawało się jej, że słyszy wołania. Było je słychać bardzo wyraźnie. Skrzyżowała ręce na piersiach i szła dalej. Krok po kroku. Z każdym metrem poczucie zagrożenia było coraz większe. Pierwszy raz tak się czuła. Dlaczego Kore posłał ją do wąwozu? Dlaczego jej nie towarzyszył? Czy chciał ją przestraszyć? Jeżeli tak, to osiągnął cel. Hanna była skłonna zawrócić, gdy nagle coś odkryła. Cień na skale. Jakieś kształty, tutaj i po drugiej stronie też. Niewyraźne, ale jakby znajome. Ramiona, nogi, brzuch. Były ogromne, były…
Hanna wstrzymała oddech. Tam było ich jeszcze więcej. Pokrywały całe ściany, jak daleko sięgało oko. Trzydzieści, czterdzieści. Gigantyczne istoty dawno minionych dni. Wydawało się, że każda z nich patrzy na Hannę, jakby od wieków na nią czekały. Hanno, Hanno! – słychać było krzyki.
Potykając się, ruszyła do przodu. Każdy postawiony krok utwierdzał ją w przekonaniu, że musi rozczarować Kore. Tego miejsca nie uda utrzymać się w tajemnicy.
Coś potężnego ją złapało i nie pozwalało odejść. Coś, co posiadało własną wolę. Istota z zamierzchłej przeszłości. Wciągała ją coraz głębiej w świat mitów i legend. Twarze opowiadały historie i szeptały o tajemnicach na końcu wąwozu. Hanna szła przez tajemniczy świat aż dotarła do miejsca, gdzie nauka nie miała żadnego znaczenia, a wszystko było legendą.



Dodano: 2007-10-06 14:28:39
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS