NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Nocny anioł. Nemezis"

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Szostak, Wit - "Oberki do końca świata"
Wydawnictwo: PIW
Data wydania: Październik 2007
ISBN: 978-83-06-03110-2
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 150×230mm
Liczba stron: 184
Cena: 29,00



Szostak, Wit - "Oberki do końca świata"

3 Oberek rokiciński „starodawny” od Józefa Wichra [wariant II]


Jakub miał powody, by na czas się zżymać.
Czas mu zabrał Franciszka, Jakub czas zatrzymał. Smutne były chwile po Franciszkowym weselu. Pan młody odszedł na wojnę, wojna zabrała Franciszka. Jakub siedział w swej izbie i pił z Józefem niedokończoną weselną wódkę. Józef patrzył na ojca, patrzył na umęczoną twarz człowieka, któremu los zabrał pierworodnego syna, zaraz potem żonę, a potem drugiego syna. I chyłkiem zabrał mu synową, bo Maria w całym tym zamieszaniu została w domu ojców, w Prawsi. Jakub mógł mieć żal do czasu, że ten częściej niż inne domy odwiedza chałupę Wichrów. Józef patrzył ze smutkiem na ojca, gdyż bał się, że ten przybity stratą kolejnego syna osunie się w nieodwracalną rozpacz. I Józef nie chciał tego, bo podziwiał i kochał ojca. Ale też nie chciał tego, bo i tak czuł się podle po tym, co zrobił. Bo to jego potajemne konszachty ze świętym Judą Tadeuszem doprowadziły do tego zamieszania. Ciężkie chmury zawisły nad rokicińskim niebem. Wojna jeszcze na dobre się nie zaczęła, a już zniszczyła spokój rodziny Wichrów. Rodziny, która w ostatnich latach wcale nie mogła skarżyć się na nadmiar spokoju.
Jakub miał powody, by na czas się zżymać.
Czas mu zabrał Franciszka, Jakub czas zatrzymał. Po kilku dniach Jakub doszedł do siebie. Włożył najlepszą koszulę, uczesał zmierzwione od wesela włosy, nastroił skrzypce, a potem wyszedł na drogę. Stanął przy kapliczce Chrystusa Frasobliwego, która zamykała Rokiciny od południa. I zaczął grać prastarego oberka. Jednego z najstarszych, jakie przechowała tradycja muzykanckiego domu Wichrów. I grał, a chmury gnały po bezkresnym niebie, i grał Jakub, aż oberek dotarł do widnokręgu. A potem wziął Jakub skrzypce swe pod pachę i spokojnym, długim krokiem ruszył na północ. Minął całe Rokiciny, zadziwione chałupy ciekawie obracały w jego kierunku drewniane, opalone twarze. Tak dotarł do kapliczki świętego Antoniego, która zamykała Rokiciny od północy. I tam zaczął grać tego samego oberka, oberka prastarego, oberka z czasów Maciejowych. Józef stał na drodze przed domem i widział niewielką sylwetkę ojca, który grał, a chmury żeglowały po nieboskłonie jakby gnane kolejnymi dźwiękami Wichrowego oberka. A potem Jakub wrócił, wrócił spocony i wyczerpany. Siadł przy stole, położył na nim skrzypce i powiedział Józefowi, że zatrzymał czas. Że zakazał historii wstępu do Rokicin. Że odtąd historia ma mijać Rokiciny szerokim łukiem, bo dość szkód już wyrządziła tej spokojnej wiosce. I tak się też stało. Od tamtej pory historia zaczęła Wichrową wioskę oszczędzać, zaczęła się jej bać i krążyła po opłotkach, nie zaglądając do domostw i uciekając przed szczekaniem rokicińskich psów.
Jakub miał powody, by czasu nie lubić.
A kiedy czas powstrzymał, nie chciał się tym chlubić. Zakazał, by Józef powtarzał komuś ich rozmowę. To miała być ich Wichrowa tajemnica i taką była aż do śmierci Jakuba. Jakub za swój wyczyn, za swoje igranie z czasem zapłacił wysoką cenę. Odstawił skrzypce i po tym graniu na granicy Rokicin, na granicy czasu, nie zagrał już ani jednego oberka. Skrzypce darował Józefowi, sam nie chodził już na wesela, nie grał, nie pił i porzucił muzykanctwo. Był głową muzykanckiego rodu i po to, by ten ród ocalić, musiał się własnego muzykanctwa wyrzec. A Józef nigdy do końca się nie dowiedział, co wydarzyło się owego dnia na rokicińskiej drodze między Jakubem Wichrem a Panem Bogiem. Co sprawiło, że niemłody skrzypek weselny mógł swym graniem zmienić Boże plany? Nigdy ojca o to nie zapytał. Nigdy mu też nie powiedział, że sam kilka tygodni wcześniej zmienił dla swej zachcianki dzieje świata, sprowadzając na Polskę wojnę, a na Franciszka wojenną tułaczkę z dala od młodej żony. To milczenie trwało między nimi do końca życia, czuli je, siadając razem przy stole. Ale mężczyźni nie o wszystkim muszą rozmawiać, mężczyźni muszą sami dźwigać swoje tajemnice. Józef nie pytał o nic, bo wiedział, że dzięki Jakubowi mogła trwać tradycja Wichrów, tradycja wiekowego muzykowania. I Józef, dziękując w duchu swemu ojcu, mógł być tej tradycji spadkobiercą. I czuł się Wichrem, i był Wichrem, i grał jak Wicher.
Wichry wszystkie grają, Wichry wszystkie skrzypią. Tak mówiono o tym rodzie, sławnym na okolicę muzykanckim rodzie, co narodził się w Rokicinach i stąd niósł swoje granie i swoje oberki w świat. I byli Wichrowie legendą Rokicin, byli ich opowieścią i darem, byli szanowani i poważani przez całe stulecie, na jakie rozpięli swe kilkupokoleniowe muzykowanie.
Wichry wszystkie grały i wszystkie skrzypiały. Bez wyjątku. Każdy, od najmłodszych lat do muzykowania się przyuczał, przejmował muzykę po ojcu, po dziadku, po Wichrowym pradziadzie. Kiedy dłonie dorosły, by skrzypce trzymać, kiedy palce na tyle już były długie, by po gryfie przebierać i struny skracać, dawano każdemu chłopcu w Wichrowym rodzie skrzypeczki i kazano grać. I grał, i skrzypiał, i nie protestował, tak wyrastał na muzykanta.
Wichry wszystkie grały i wszystkie skrzypiały. A pierwszym, o którym przetrwała pamięć w Rokicinach, był Maciej. Przybył pewnego dnia z południa, przybył sam, przybył znikąd. Przyszedł samotnie od strony pól, od wąskiej dróżki, którą nikt nie chodził. I zaraz pierwszej nocy ocalił Rokiciny, a z nimi zapewne cały świat. I tak to się zaczęło. Przyniósł rozchwiane, opętańcze oberki, przyniósł oberki szaleńcze, które zmuszają skrzypka, by grał je bez przerwy po kilka godzin, przyniósł muzykę rozedrganą i dziką, odurzającą i podrywającą do tańca nawet znużonych rokicińskich chłopów. I tak się zaczęło to wielopokoleniowe Wichrowe granie, z nudy się zaczęło, z pustki się zaczęło i z bezlitosnego, płaskiego widnokręgu.
A była w grze Wichrów zwodzicielska siła. Tak mówiono, bo nikt nie potrafił i nawet nie próbował myśleć inaczej. Bo też nikt w okolicy nie słyszał, by można było tak wspaniale grać bez niczyjej pomocy. Ponoć ich skrzypeczki zawsze słuchały właścicieli, ponoć miały moc zapamiętywania muzyki i nieraz same, na co byli świadkowie, bez pomocy Wichrów w izbie przygrywały. Ponoć przy przegrywaniu z innymi muzykantami Wichry zawsze brały górę, bo przeciwnikom struny pękały, a skrzypce boleśnie piszczały. Było też ponoć nawet tak na jednym weselu, że muzykantowi z innej wioski skrzypce się rozpękły na dwoje, i znów Wicher wygrał to przegrywanie.
A była w grze Wichrów zwodzicielska siła. Zwodziła i czarowała, kazała tańczyć i nie pozwalała przestać. I tańczono do upadłego, i kochano te oberki, i kochano Wichrów. Bo całe Rokiciny pragnęły tej muzyki, pragnęły skrzypiec i pragnęły Wichrów.
Wichry wszystkie grały i wszystkie skrzypiały. Przekazywali sobie tę muzykę z pokolenia na pokolenie, przekazywali skrycie i nikogo do tej tajemnicy nie dopuszczali. Po wielekroć do Rokicin przychodzili uczniowie i po wielekroć stukali w stare, sosnowe drzwi Wichrowego domu. Ale nikt im nie otwierał. Wichry muzykowały tylko we własnym gronie. Jeden Wicher w polach grał, drugi Wicher w karczmach, trzeci Wicher w sadach grał, a czwarty drogami nosił swe oberki. Ale nikt nie potrafił tej muzyki wykraść. Tak Wichry myliły rytm, tak rozcieńczały melodię w ornamentach i tak rozchwiewały oberki swoje, że nie było muzykanta, który by mógł taki taniec zapamiętać. I choć nie kryli się ze swym graniem, to nie było nikogo, kto potrafiłby ich naśladować.
Wszystkie Wichry grały i wszystkie skrzypiały.
W kadzidlańskiej karczmie grały muzykanty.
U Kacperków w izbie grały muzykanty.
W szopie w Rokicinach muzykanty grały.
Na weselu w Prawsi muzykanty grały.
U kowala w sieni muzykanty grały.
Na deskach pod lasem muzykanty grały.
A wszędzie, gdzie grały, ludzie tańcowali.
Wichry wszystkie grały i wszystkie skrzypiały.
Kiedy grał który Wicher, cały świat się kiwał.
Kiedy grał który Wicher, cały świat wirował. Bo Wichrowie od Maciejowych czasów potrafili ze swymi skrzypcami rozmawiać, potrafili je uwieść i szeptać im ciepłe słowa. I rzeczywiście, gdy grali, cały świat zaczynał wirować i wszyscy milkli, i nawet myśli cichły zasłuchane. A kiedy nie było już nawet myśli, to świat musiał wypełnić się tańcem, to świat tańczył i ludzie tańczyli, bo co innego mieli do roboty, skoro nie mogli rozmawiać ani myśleć?
Wichry wszystkie grają i wszystkie śpiewają.
Co z nami dalej będzie, gdy poumierają?


Dodano: 2007-09-13 13:19:50
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS