Kiedy na początku lat 70. Graham Masterton pisał swój debiutancki horror „Manitou”, chyba się nie spodziewał, że jego dalsza kariera będzie tak mocno związana z tą powieścią. Tymczasem lata leciały, a postaci „Niesamowitego” Harry’ego Erskine i mściwego indiańskiego szamana Misquamacusa pojawiały się w kolejnych książkach. Do tej pory ukazały się w sumie cztery powieści o ich zmaganiach, a piąta, ponoć ostatnia, jest w przygotowaniu. Do tego należy dodać jedno opowiadanie („Wnikający duch”) i występy Erskina w „Dzinie”. Jak widać, stara przyjaźń nie rdzewieje...
„Duch zagłady”, trzeci tom cyklu, wydany po raz pierwszy w Polsce w 1993 roku, miał być zwieńczeniem odwiecznej walki współczesnej cywilizacji z indiańską magią. Tym razem Misquamacus już nie zadowala się jedną kobietą („Manitou”) czy gromadką dzieci („Zemsta Manitou”), ale idzie na całość i próbuje zniszczyć całą Amerykę. W rezultacie jego diabelskich knowań w największych miastach USA: Nowym Yorku, Chicago czy Las Vegas giną tysiące ludzi, a życie milionów pozostaje w ciągłym niebezpieczeństwie. Czy ktoś go powstrzyma? Oczywiście. Przeciwko siłom ciemności raz jeszcze występuje Harry Erskine wspomagany przez swoją dziewczynę Karen, grupkę spirytystów i współczesnych szamanów. Ostateczna rozgrywka wchodzi w decydującą fazę.
Czy „Duch zagłady” jest lepszy od innych książek tego pisarza? I tak, i nie. Na pewno na tle jego ostatnich dokonań (cykl „Rook”, „Pogromca wampirów”) prezentuje się dużo ciekawiej, nie mniej jest to aż/tylko kolejna książka Mastertona. Autor bowiem doskonale wie, czego oczekują jego wierni czytelnicy i stara się ich nie zawieść. Chcecie makabrę na granicy dobrego smaku? No to proszę: opis wykłuwania oczu, liczne zmiażdżenia i wyprute wnętrzności. Seks? Czemu nie – Harry będzie miał kilka okazji do wykazania swojej jurności, a nawet raz zostanie zgwałcony. Do tego sporo wartkiej akcji, okraszonej kilkoma mniej lub bardziej spodziewanymi zwrotami.
Nie można też odmówić Mastertonowi sporej dozy pomysłowości. Po raz kolejny sięgnął on w swojej twórczości do mitologii indiańskiej, ale tym razem sprytnie wplótł ją do wydarzeń z historii USA. I tak dowiemy się np., dlaczego generał George Custer przegrał z Indianami słynną bitwę pod Little Big Horn, a także poznamy prawdę o śmierci Billy Kida. Numerem jeden jest jednak dla mnie sposób, w jaki Erskine posłużył w swojej krucjacie widelcem i butelką po ketchupie – chociażby dla tego fragmentu warto zajrzeć do tej książki.
Niestety, chociaż samą powieść czyta się bardzo przyjemnie, nie spełnia ona podstawowego warunku horroru – nie straszy. W trakcie lektury można co najwyżej skrzywić się z niesmakiem albo uśmiechnąć z politowaniem – uczucia lęku się nie uświadczy. Co gorsza, losy poszczególnych postaci nie są w stanie przykuć uwagi czytelnika – od początku wiadomo, ze głównemu pozytywnemu bohaterowi zbyt wielka krzywda się nie stanie, tak, aby mógł on wystąpić w kolejnej odsłonie cyklu. Co ciekawe, przy pisaniu książki Masterton popełnił spory błąd – bohaterzy uśmierceni w jednej z poprzednich książek, w „Duchu zagłady”, cieszą się całkiem dobrym zdrowiem. W sumie nie ma się co dziwić, jeśli się pisze w tempie karabinu maszynowego, trudno pamiętać o takich szczegółach.
„Duch zagłady” to pomimo szumnych zapowiedzi kolejny sztampowy produkt ze stajni Grahama Mastertona. Kilka w miarę świeżych pomysłów, wartka akcja i sprawny warsztat pozwalają ukryć mankamenty schematycznej fabuły, jednowymiarowych bohaterów i przewidywalne zakończenie. Komu więc można polecić tę książkę? Chyba tylko nowym fanom angielskiego mistrza horrorów, bo starzy znają ja na pamięć i sięgną po nią wyłącznie z nostalgii.
Ocena: 5/10
Autor:
Adam "Tigana" Szymonowicz
Dodano: 2007-07-18 19:55:35