„Pamięć ma swoją specyficzną prawdę. Wybiera, eliminuje, zniekształca, przesadza, umniejsza, gloryfikuje, ale i oczernia; w ostatecznym rozrachunku tworzy własną rzeczywistość, niejednorodną, choć zwykle spójną wersję wydarzeń, i żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie zawierzy cudzej wersji bardziej niż swojej”.
1)
Fabuła „Gdybym ci kiedyś powiedziała” jest przekrojowa, zaś narracji nadano formę mówionej opowieści; traktuje o życiu i obejmuje głównie jeden obszar: życie Ilany, prymitywnej, przesądnej kobiety urodzonej na początku XX wieku w zabitej dechami i przesiąkniętej zabobonem wsi Europy Wschodniej, tułającej się najpierw po Starym Kontynencie i emigrującej potem do Ameryki – a także życie córki Ilany. Hmm... Czyli dwa obszary. Życie Ilany i życie jej córki, niechcianej, pedantycznej Sashie, która chce, by mówiono jej „Shirley” i wbrew wszystkiemu ma się za arystokratkę – a także życie córki Sashie. Erm... Trzy! Trzy obszary, czyli życie Ilany, życie Sashie i życie jej córki, przypadkowej Mary o wciąż rozwijającej się paranoi i coraz słabiej hamowanym wrodzonym okrucieństwie – a także życie córki brata Mary a syna Sashie: Nomi. Ghm... Cztery. Kurde.
Pewnie powinienem zacząć jeszcze raz.
Na najbardziej podstawowym poziomie znaczeniowym miałem jednak rację. Obszar jest jeden, wszystkie cztery narratorki mieszkają razem. Z powodu nie tyle nawet oczywistego podobieństwa, pokrewieństwa, więzów rodzinnych, co przede wszystkim na skutek podejmowanych decyzji. To w wyniku dokonywanych wyborów ich losy zostały ze sobą nierozerwalnie związane.
Nie pogubiliście się czasem w opisanych na wstępie familijnych zależnościach? Jeśli tak, to może mieliśmy takie samo pierwsze skojarzenie: „Sto lat samotności” Garcii Marqueza. Powieść Budnitz właśnie sagę rodu Buendiów najbardziej przypomina i da się ją, właściwie bez problemu, w szufladkę realizmu magicznego wepchnąć. Otrzymujemy pod nos stop elementów realistycznych, fantastyki i cudowności. Podobnie jak u sławnego Kolumbijczyka w fabułę wpleciono wątki biblijne, mitologiczne, ludowe oraz literackie (witaj we współczesności Babo Jago! witajcie Mojry! ooo, ekhm... witeczka, Sinobrody). Zaś przedstawione postacie i wydarzenia zebrane razem oddają charakter i specyfikę Stanów Zjednoczonych, kraju płaskiego jak stół, bez korzeni, wypranego z duchowości, a od dołu do góry ufajdanego konsumpcjonizmem. Książka oddaje również, a raczej przede wszystkim, charakter i specyfikę kobiety (precyzyjniej – pewnego typu kobiet).
Początkowo szczególnie wątek Ilany jest wtajemniczeniem w żeńskość. Manifestem zmienności, niekonsekwencji, ciągłej ucieczki, przemiany. Na tym etapie to powieść przeciw powieści, proza intuicyjna, instynktowna: pełna chaosu narracja, szwankująca logika, najbardziej udziwnione, zmetaforyzowane wydarzenia i historie, wszechogarniający sensualizm oraz momentami absurdalnie silne, hiperpamiętnikarskie koncentrowanie się na nastroju i psychice bohaterki–narratorki. Natomiast w dalszej części, wraz z emigracją, baśniowa rzeczywistość Europy Wschodniej przechodzi w amerykańską dystopię. Ponura, smutna historia staje się makabreską. Córka, wnuczka i prawnuczka okazują się bowiem jeszcze bardziej groteskowe od swej antenatki.
Ostatecznie to opowieść o kobiecej dzikości, której nie spacyfikowała kultura – nie spacyfikowały instytucje, zwyczaje, ale ją skutecznie wyalienowały. Chociaż nie, właściwie to fałsz. To te kobiety nie dały sobie szans na asymilację.
Jak wyczytałem, autorka twierdzi, że napisana powieść takoż i jeszcze jest o tym, jak dotrzeć do prawdy. Pfch. Patrz wprowadzający cytat. Refleksja niżej podpisanego jest taka, że w książce Judy Budnitz udowadnia się przekonująco i wytrwale, iż do prawdy dotrzeć nie sposób właśnie. W najlepszym razie mówić można o obrazie najmniej zafałszowanym.
Pomimo pewnego tematycznego rozmemłania, „Gdybym ci kiedyś powiedziała” to całkiem ciekawa, fajnie skrzywiona, obrazowa powieść. Przede wszystkim melancholijna, ale też śmieszna. Nieco przeszarżowana, lecz oryginalna, sprawnie i żywo napisana. Tocząca się energią dzikich, egzotycznych kojarzeń i takiegoż postrzegania rzeczywistości.
– Niedługo po mnie przyjdą – mamrotała. – Te trzy przyjdą mnie zabrać. Czuję to. Za każdym razem widzę je trochę bliżej. (...)
– Muszę uciec – szepnęła – gdzieś, gdzie mnie nie znajdą.
– Daleko stad, za kaniony, za morza. Na sam skraj nieba.
– I co potem? – spytałam.
– Przebiję się na drugą stronę, przecież to tylko malowana dekoracja.
– Jesteś pewna? – spytałam.
– Jeszcze jak.
1) Salman Rushdie, „Dzieci północy”