Ludzie powoli zaczynają dostrzegać zwiastuny nadchodzącej zagłady. Większość roślin wyniszczają choroby, płodność wszystkich gatunków zwierząt drastycznie spada. Zmienia się klimat, zaczyna brakować surowców. Rządy zbyt późno dostrzegły problem i nie ma czasu na skuteczną reakcję. Katastrofa jest nieunikniona.
To dość znany motyw z niezliczonej liczby filmów i książek science fiction o zabarwieniu katastroficznym. Na tyle ograny, że wydawałoby się – nudny. U Wilhelm jednak jest on pretekstem do poruszenia tematu klonowania. Grupa naukowców chcąc zapewnić przetrwanie człowiekowi buduje w górskiej dolinie zespół schronień, w których ludzie mogliby przeżyć wiele następnych lat, a także laboratoriów, w których można by pracować nad klonowaniem, koniecznym w obliczu prawie całkowitej bezpłodności.
„Gdzie dawniej śpiewał ptak” to opowieść o człowieku, jego potrzebie i dążeniu do indywidualności. Wyhodowane w Dolinie społeczeństwo klonów usamodzielniło się i co łatwo zauważyć, całkowicie różni się od nas. W jakiś sposób zachowują one myślową więź między sobą: gdy jedna z sióstr lub braci źle się czuje, pozostali odczuwają jej ból. Zanika potrzeba samorealizacji, nie ma świadomości jednostki – jest tylko świadomość zbiorowa.
Gdy Molly na dłuższy czas zostaje odizolowana od sióstr, w jej psychice zachodzą zmiany. Zaczyna odczuwać potrzebę zachowania własnej osobowości i wyrażenia swoich myśli – przekazuje je synowi (poczętemu w naturalny sposób). Dziecko, Marek, wychowując się wśród klonów, unaocznia czytelnikowi kontrast pomiędzy „nimi” a „nami”.
Choć zasady, jakie cechują „wyhodowane” społeczeństwo są wymyślone przez Wilhelm i wydają się niezbyt prawdopodobne, są uzasadnione. Gdy zestawimy z nimi cechy Marka i Molly, całość stanowi wyraźną pochwałę życia, dążenia do doskonałości i potrzeby tworzenia. Mimo upadków, jakie co i raz przydarzają się człowiekowi, mimo ciemnych kart w historii, „Gdzie dawniej śpiewał ptak” nastraja pozytywnie – bo i jednoznacznie pozytywne jest zakończenie. Udane i dobrze wieńczące powieść.
Nie tylko to stanowi o wartości powieści. Urzekły mnie opisy, często poetyckie i napisane z dużym wyczuciem, urokliwie, przydające barw treściom przekazywanym przez autorkę. Sceny w lasach, w starym domu, w zrujnowanych miastach są niezwykle sugestywne. Oddziałują na czytelnika, ale są też ważne z innego powodu: pozwalają zrozumieć klony, ich zaniepokojenie, emocje.
Zasłyszałem opinię, że powieść trochę się zdezaktualizowała (pierwsze wydanie trafiło do księgarń w 1977 roku). Moim zdaniem nie jest to prawda. Prawie nie zauważyłem tu elementów zaśniedziałych, zwietrzałych, przeciwnie: ocieplanie się klimatu i klonowanie ludzi to problemy dziś jeszcze aktualniejsze niż w latach siedemdziesiątych. Można co prawda powiedzieć, że jest tu kilka scen przeszarżowanych, że niektóre artystyczne środki użyte przez autorkę nie są najwyższych lotów – ale czy z perspektywy całej lektury jest to ważne? Jeśli mam wymienić jakieś wady, na myśl przychodzi mi raczej początek powieści, kilkadziesiąt pierwszych stron będących wprowadzeniem w wykreowane realia. Są trochę chaotycznie, niejasno napisane. Można również przyczepić się lekko do jakości edytorskiej książki…
Nawet jeśli powieść nie jest wolna od błędów, nie zmienia to w żadnym wypadku faktu, że dzieło Kate Wilhelm to piękna i mądra opowieść, która wciąga i daje do myślenia. Potrafi zauroczyć i spowodować niemały mętlik w głowie. Jestem nią zachwycony jak żadną inną powieścią na przestrzeni długiego czasu. Dlatego polecam, oczywiście.
Ocena: 9/10
Autor:
Vampdey
Dodano: 2007-06-02 13:56:10