NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Poza cieniem" (wyd. 2024)

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

Artykuł jest częścią serii Kroniki Diuny.
Zobacz całą serię

Wywiad z Wojciechem Siudmakiem

Katedra: Ukazało się w edycji Rebisu nowe wydanie „Diuny” z Pana ilustracjami. Panuje zgodna opinia, że to jedna z najlepiej wydanych książek fantastycznych w ogóle – stopień staranności wykonania jest bardzo wysoki. Stąd też pierwsze pytanie: czy jest Pan bibliofilem?

Wojciech Siudmak: Tak, tak, oczywiście. Uważam, że jeśli już mamy coś robić, to róbmy to jak najlepiej. Myślę, że to nie jest żadne wychwalanie wydawnictwa, ale ta książka jest najpiękniejszym wydaniem „Diuny” w świecie. Na Zachodzie wydawnictwa z powodów czysto ekonomicznych starają się raczej tylko jak najwięcej zarobić i wydają książki pod kątem ekonomicznym, tak ażeby dochód był maksymalnie wysoki.

Być może to tego rodzaju wpływ kultury: za mało czasu, żeby nagle zacząć marzyć o książkach pięknie wydanych.

K: A czy dostrzega Pan jeszcze jakieś interesujące różnice w podejściu Polaków i Francuzów do książek?

WS: Właściwie to są różnice tego właśnie typu. We Francji rynek książki jest już bardzo nasycony, od wielu lat Francuzi przyzwyczajeni są do pięknych wydawnictw z całego świata i w zasadzie – przejawiając coraz mniejszą troskę o wydania bibliofilskie – marzą szczególnie o tym, żeby wydanie przyniosło korzyści finansowe.
Dzieje się tak też, ponieważ wydawnictwami nie zarządzają ludzie zakochani w literaturze, ale ekonomiści, którzy decydują co i jak zostanie wydane. Przemiany w tym kierunku zaczęły się około trzydziestu lat temu i teraz coraz częściej sprzedaż książki jest jak sprzedaż soku. To bardzo podobny mechanizm. Dyrektorzy wydawnictw których znam, to szefowie firm pragnący zarobić jak najwięcej. I to się odczuwa, widzi po doborze papieru, okładek. Po coraz większej sztampie poszczególnych edycji.
Co jednak nadal nie przeszkadza istnieć dobrym, szanującym czytelnika wydawnictwom. Są to oficyny niszowe, publikujące dla wąskiego grona stałych czytelników.

K: Takie czasy.

WS: Ja zawsze bardzo dużo czerpałem – i wciąż mnie ta epoka fascynuje – z Renesansu. Renesans był okresem, gdy po raz pierwszy zaczęto patrzeć szeroko i wnikliwie w kosmos. Na przykład Leonarda da Vinci intrygowała właśnie harmonia we wszechświecie, to, dlaczego rośliny rosną tak a nie inaczej. I on to wszystko potrafił zauważyć i interesował się wszystkim, tak jak i inni ludzie Renesansu. Było wtedy bardzo wielu erudytów, to był ich czas, żyło się wtedy wolniej i pasja tamtych ludzi była autentyczna. Zaczęto odkrywać ciało ludzkie, odbywały się zabronione jeszcze wtedy sekcje zwłok. Uczeni ze sobą rywalizowali i były to rywalizacje uczciwe.
A teraz wszystko jest pomieszane, handel i zysk stał się podstawowym czynnikiem funkcjonowania społeczeństwa.

K: Frank Herbert jako artysta był chyba podobny do Pana, ponieważ nie próbował ograniczać interpretacji odbiorcy, nie więził jego wyobraźni. I dlatego właśnie okazał się ponadczasowy. Czy to również Pana sposób na sztukę?

WS: Tak, na przykład Herbert i każdy zresztą mądry czy genialny pisarz, unika niepotrzebnie szczegółowego opisu. Każdy marzy o tym, żeby jego książka była interesująca za sto lat i wie, że jeśli napisze ją w sposób zbyt zakleszczający odbiorcę, to ona się zestarzeje. Straci aktualność, będzie sytuowana, odnoszona do jednego tematu, jednego czasu i miejsca; przestanie być inspirująca.
Natomiast stosując opisy, które są jak gdyby za mgłą, każdy może wyobrazić sobie co chce, nie ma wówczas ograniczających blokad. Ja osobiście nie znoszę żadnych blokad. Dlatego robienie ilustracji zbyt dosłownych do takiej właśnie książki jest czymś zupełnie niepożądanym, bo jak można człowiekowi zablokować wyobraźnię? Oczywiście, nakierowuje się na coś – i to do pewnego stopnia ma miejsce i tu, w nowym wydaniu „Diuny”, niemniej ilustracje, które zrobiłem, chciałem by były jednocześnie bliskie i dalekie, żeby nie narzucały interpretacji, nie kłóciły się z wyobrażeniami czytelnika. Żeby on mógł bawić się tym światem na swój sposób.
Pretensjonalnym byłoby robienie ilustracji „żeby-było-tak-jak-tam-jest”, bo to nigdy nie będzie „tak-jak-tam-jest”. Z całą skromnością trzeba się odsunąć od szablonowego ilustrowania – zresztą ja nie jestem ilustratorem: maluję, rzeźbię i rysuję.
„Diuna” jest dla mnie wydarzeniem osobistym, ponieważ robię to dla wnuka, jako prezent dla niego. Ale i dla wszystkich fanów tej wspaniałej literatury wyobraźni, która pozwala się rozwinąć, a nie zakleszczyć.

K: Podkreśla Pan, że nie jest ilustratorem tylko malarzem, rysownikiem. Jednocześnie jednak mieszka Pan we Francji, europejskiej mekce komiksu. Skoro zdecydował się Pan wziąć udział w projekcie książkowym, to czy nie kusiło Pana nigdy, aby wypowiedzieć się poprzez komiks?

WS: Interesuje mnie wypowiedzenie się w jednym rysunku, jednym obrazie. Rysunki do „Diuny” są swego rodzaju punktami, ale nie opowiadają żadnej historii. Można przestawić sobie kolejność. Ona nie ma znaczenia, chodzi jedynie o stworzenie klimatu.
Choć lubię oglądać, w ogóle lubię komiks, to nie cierpię tego schematycznego rysowania, tego że trzeba jakąś historię przedstawić, że za pięć klatek musi znów pojawić się ten sam bohater. To podobieństwo i powtarzalność zaczyna mnie straszliwie nudzić i dlatego nie chcę tego robić.

Natomiast miałem kolegów w liceum, Bogusława Polcha, który do klasy chodził razem ze mną, i Grzegorza Rosińskiego, uczącego się klasę wyżej. Wtedy były wielkie problemy z rysowaniem, nie wolno było rysować, to było zabronione, dlatego że reprezentowało sobą bardzo niską wartość artystyczną według profesorów i uważane było za pewnego rodzaju upadek artystyczny. Polch i Rosiński rysowali po kryjomu, a my oglądaliśmy ich prace. Ja osobiście nie widziałem w ich twórczości nic złego. Wręcz przeciwnie, była w tym jakaś zaskakująca historia, którą odkrywaliśmy przez rysunki. Co w tym złego? – dziwiliśmy się i nie mogliśmy tego pojąć.

K: „Pędzel i pióro to dwa znamiona, przez które sztuka najsilniej działa” – podziela Pan opinię Narcyzy Żmichowskiej?

WS: Rzeczywiście, najsilniej. Rzeźba też może przemawiać silnie, ale nawet Leonardo powiedział, że istnieje według niego wyższość malarstwa nad rzeźbą, ponieważ malarz może pokazać niebo, może pokazać horyzont.
To dość skrótowo powiedziane, ale bardzo trafnie.

K: Profesor paryskiej Sorbony Jacques Goimard wyraził opinię, że Pana sztuka całkowicie przesiąknięta jest literaturą bądź refleksją, bądź opowiadaniem. Czyja literatura inspirowała Pana najsilniej?

WS: Literatura Philipa K. Dicka. Chociaż również mitologia grecka. Właściwie to literatura inspirowała mnie jako całość. Moja twórczość jest nią przesiąknięta, to prawda, bo żeby zbudować naszą osobowość musimy się czymś nasycić. Ja wybierałem mity greckie, literaturę wyobraźni, Verne’a, tego typu rzeczy, ale również bardzo lubię „Myśli” Pascala. Interesuje mnie może mniej powieść jako taka, a bardziej rozprawy wielkich filozofów, wielkich naukowców – jak Einstein.

I historia! Zapomniałem o niej. Dość zabawne, ale wytężona praca nad obrazami, praca nad światem wyobraźni, po pewnym czasie wywołuje niesamowity głód czytania książek historycznych – nieodpartą chęć, żeby się oprzeć o fakty, żeby sprawdzić jaka to data, kiedy to było, a co się działo wcześniej. Taki konkret bardzo jest przydatny w pracy malarskiej.

Alicja Tarkowska: Zresztą bardzo wiele wątków jest związanych z tym, co dla każdego człowieka jest najcenniejsze, z wiarą, z Biblią. Na przykład jest taki obraz Pana Siudmaka „Wizja Ezechiela”. To są bardzo trudne zagadnienia.

WS: Niemal kosmiczne.

AT: Odnoszące do podstaw myśli ludzkiej, sensu naszego istnienia.

K: Właśnie, Pana twórczość jest posągowa, mitologiczna; Pan sięga po mity i sam je również tworzy.

WS: Tak, staram się, by tak było. Zarówno Pani, panowie, jak i ja jesteśmy przecież – gdyby spojrzeć na całą naszą cywilizację – jednym pokoleniem, żyjącym pokoleniem. Tym, które zobaczyło Ziemię z kosmosu. Pod tym względem jesteśmy pierwsi. Dlatego zupełnie inaczej myślimy, wyrażamy się o wszechświecie. Ta różnica jeszcze się pogłębia. Małe dzieci zupełnie inaczej mówią o kosmosie, inaczej pojmują odległości. One już będąc małymi wiedzą, jaka jest różnica między planetą a gwiazdą.

K: Czuje się Pan odkrywcą – kimś, kto sięgając do cywilizacyjnych korzeni przetwarza je do pewnego stopnia, lecz przede wszystkim szuka tego, co nowe, niewyrażone?

WS: Myślę, że tak. Fascynuje mnie to. Chcę mówić to, co nie było do tej pory sformułowane. Jednak nie zawsze się to udaje.
Chcę powiedzieć o odbiorach, refleksjach i naszym obecnym widzeniu świata czy też wszechświata. Ono jest zupełnie inne. Jest taki obraz niemieckiego malarza renesansowego Albrechta Altdorfera „Bitwa pod Issos”, obraz niezwykły, łączący się z odkryciami Kopernika. Pierwszy w historii malarstwa pokazujący perspektywę kosmiczną. Rzecz obserwujemy z bardzo wysoka, widzimy dwie wielkie ścierające się armie, istne ludzkie mrowisko i po prawej stronie mamy słońce, a po lewej księżyc. Wizja jest planetarna i stanowi reakcję na odkrycia Kopernika.
I teraz pytanie, jaka będzie nasza reakcja na odkrycie kosmosu? To jest bardzo skomplikowana sprawa, trzeba wziąć pod uwagę możliwość istnienia życia poza naszą planetą; obecnie wydaje się coraz bardziej prawdopodobne, że takich planet jak nasza jest cała masa. Pewnie w końcu je odkryjemy... albo też nie będziemy chcieli tego wszystkiego odkrywać! (śmiech)
Zatem my naprawdę stoimy przed niezwykłą perspektywą, której do tej pory nie było. To jest wyjątkowy przywilej, więc jak tu – będąc artystą – nie starać się opowiedzieć o tym? W sposób udolny czy nieudolny.
Naukowiec tego nie może zrobić, to mu się nie udaje. Może jedynie odkryć coś w sposób doraźny – odkryje i to jest. Natomiast artysta potrafi to odkrycie wykorzystać dla przemyśleń, które idą dalej, i jeszcze dalej, i jeszcze.

K: I zsyntetyzować to wszystko?

WS: Tak, ująć w syntezę. Może ona być mylna, choć te które są filozoficzne, przeważnie się nie mylą. Zawsze jednak artysta musi próbować wyprzedzać innych i interpretować to, co nowo odkryte.

K: Widać po Pana obrazach fascynację mitologią, widać fascynację Renesansem, natomiast trudno znaleźć współczesne wynalazki. Samoloty, samochody, telefony komórkowe, komputery, nie ma niemal żadnych tego typu nowoczesnych rzeczy. Nawet statki kosmiczne, które w Pana pracach można niekiedy uświadczyć, są bardziej organiczne niż sztuczne i naszpikowane technologią. Czy to oznacza, że nie podoba się Panu rozwój technologiczny, czy może uważa Pan, że w tym co było – w mitologii, w Renesansie, w czasach przeszłych – jest więcej do odkrycia, są ciekawsze rzeczy od tego, co się dzieje teraz?

AT: Jak wiadomo Biblia – przy czym opieramy się tu o nią jako o dzieło literackie, skarb kulturowy, a nie Pismo Święte – została napisana, a przynajmniej niektóre jej części, ponad trzy tysiące lat temu. W czasach gdy pisane były pierwsze teksty, po aramejsku i hebrajsku, język był obrazowy, nie pojęciowy. Z tego powodu Biblia jest nasycona symboliką, wieloznacznością – do dzisiaj nie wszystkie frazy zostały poprawnie przetłumaczone. Jest to nieprawdopodobna praca dla tłumaczy, którzy współpracują z paleontologami, specjalistami z wielu bardzo różnych dziedzin – nawet z medykami – po to, by rozwikłać te problemy.
Przypomnijmy sobie chociażby opowieść o Abrahamie, o tym, co otrzymał w nagrodę za to, że poświęcił swego ukochanego syna, na którego czekał całe życie. Izaak był mu najdroższy, był darem otrzymanym dopiero pod koniec życia. Abraham w tej historii ukazuje swoją spolegliwość wobec Boga, wobec Jahwe, i uznaje konieczności zabicia syna – godzi się na to z całą pokorą i szacunkiem, uznaje swoją niższość. Jednocześnie wiemy, że historia nie kończy się źle, okazuje się sprawdzianem wierności i ufności Bogu – Izaak nie ginie a Abraham zostaje nagrodzony.
Jednak nas interesuje tu co innego. Otóż dowiadujemy się, że Abraham ma zostać ojcem narodów i mieć potomstwo liczne jak „gwiazdy na niebie” i „piasek na brzegu morza”. To jest właśnie język obrazu, nie język słowa, nie pojawiają się liczby, nie pojawiają się inne konkretne określenia. Podobnie miała się sprawa z zakazem utrzymywania kontaktów cielesnych z członkami najbliższej rodziny. Nie można było wówczas użyć sformułowań „mutacja letalna” czy „genotyp” jako przestrogi przed zaburzeniami genetycznymi. Zamiast języka pojęciowego, trzeba było posłużyć się językiem obrazu.
Podobnie jest z twórczością malarską Wojciecha Siudmaka, tam nie może być dosłowności.

I teraz wracając do zadanego pytania, dlaczego na obrazach nie pojawiają się, nazwijmy to, gadżety związane z osiągnięciami współczesnej cywilizacji (telefony komórkowe etc.)? Odpowiedź okaże się bardzo prosta.
Wiele obrazów Pana Siudmaka porusza zagadnienia związane z zagrożeniami dla człowieka, jakie niesie za sobą nowoczesna cywilizacja. Jest na przykład obraz „Niepowstrzymane pragnienie narodzin”, na którym znajdziemy element współczesnej technologii – fragment samochodu, przód Mercedesa, w środku którego znajduje się człowiek. Przed nim zaś jest grupa niedookreślonych postaci, trochę jak strachy na wróble – zakapturzone przedstawione od formy najprostszej do formy, której trudno nadać nazwę. Wśród nich jest mały chłopiec trzymający coś w rodzaju proporca, na którym znajduje się znaczek w postaci czerwonego krzyżyka, kokardki.
Jest to też właśnie język niedosłowny, język obrazu (nie tylko w sensie metaforycznym), a nie język pojęcia. Już mówię dlaczego.

Wiemy oczywiście, że po II Wojnie Światowej rozpoczął się nieprawdopodobny rozwój technologiczny, ten skok cywilizacyjny zmienił życie człowieka, wytworzył stechnicyzowaną rzeczywistość, w jakiej dziś funkcjonujemy.
Ten rozwój symbolizowany jest na obrazie wspomnianym Mercedesem. Stąd dochodzimy do pytania, do czego to „niepowstrzymane pragnienie narodzin” może doprowadzić. Człowiecza myśl jest w tej chwili w swoich możliwościach realizacyjnych niemal nieograniczona i jeżeli rzecz sprowadza się tylko do tych wynalazków, które mają służyć człowiekowi, mają wspomagać go w codzienności, to wszystko jest dobrze, ale problem pojawia się, kiedy człowiek zaczyna sobie przypisywać dalej idące zdolności, rolę demiurga, stwórcy.
I proszę, ta czerwona wstążeczka na obrazie jest symbolem DNA. Pojawia się zatem kwestia naukowca, który dysponuje odpowiednimi narzędziami badawczymi – do czego nas te eksperymenty zaprowadzą? Ten chłopczyk, czyli dziecko, istota najbardziej otwarta, najbardziej kreatywna – nieograniczona przez doświadczenie życiowe, jest symbolem współczesnego naukowca. Tego człowieka XXI wieku, dla którego może nie być żadnych barier. Jeżeli chodzi o możliwości twórcze, może go ograniczać wbrew pozorom tylko to, co stało się przekleństwem człowieka, dar, którym jest wolność.
Stąd właśnie w obrazach Pana Siudmaka jest ten sam typ przekazu, jakim operuje Biblia.

Wracając jeszcze do wspomnianych wcześniej zakapturzonych postaci: to też jest odniesienie do Biblii, mitologii hebrajskiej, mitologii aramejskiej, gdzie Bóg stwarzał i brał w posiadanie rzeczy poprzez nadanie im nazwy, stygmatyzowanie ich. My dziś też tworzymy nowe nazwy dla naszych osiągnięć, dla nowych możliwości – i w obrazie to są właśnie te stworki. Pierwszego możemy jeszcze określić, nadać mu nazwę, ale dla kolejnych, coraz bardziej wynaturzonych, nie znajdziemy już określenia.

WS: Czyli jak widać, dużo łatwiej jest namalować, niż wytłumaczyć. (śmiech) Bardzo dobrze, że Pani „opowiedziała” ten obraz, bo zwięzłość języka artystycznego jest tak niesamowita, że można o dziełach sztuki bardzo długo mówić – na przykład patrząc na obrazy Boscha można je bez końca interpretować.
Artysta ma ten przywilej, że może powiedzieć w sposób bardzo krótki, rzeczy niezwykle skomplikowane. I to później – za sprawą każdego indywidualnego, wnikliwego odbioru – odżywa. Jak sok, z którego wyciągnięto, wyssano całą wodę, pozostawiając tylko esencję. Potem ta esencja może być rozwadniana przez Australijczyków, Rosjan czy Amerykanów. Każdy będzie to widział, rozwadniał na swój sposób.
A to co jest najważniejsze, ten język uniwersalny, to emocja. To co mamy wspólne, to wzruszenie.

AT: Dlatego dobrze jest nie narzucać interpretacji, a jedynie poruszać pewne zagadnienia. Chciałabym przy tej okazji zaprosić wszystkich na stronę internetową Pana Wojciecha Siudmaka (jednocześnie w fazie rozruchu znajduje się nowa wielojęzyczna strona malarza www.siudmak.fr - przyp. red.), którą zrobiono z myślą o cyklu wystaw obrazów Pana Siudmaka w Polsce. Szczególnie do działu „Złota księga”, w którym znaleźć można „Program edukacyjny” – wprowadzający w zagadnienia twórczości hiper-realistycznej malarza.

WS: Tak, ja również zachęcam. Uważam, że tego typu malarstwo jest zdecydowanie lepsze od zwykłego tworzenia.

K: Wokół artystów i ich twórczości budowane są medialne mitologie – odrzucenia, skandalu, ale i sukcesu. Jak Pan się czuje w tej w sumie może nie nowej – bo wokół ludzi sztuki od wieków tworzy się mity, legendy, różne przedziwne historie – ale dziś jak nigdy dotąd, z uwagi na świat mediów, który to wszystko kondensuje, aż tak zintensyfikowanej sytuacji? Bo przecież Pana twórczość również poddawana jest różnym rozmaitym publicznym interpretacjom i ocenom.

WS: Uważam, że dorosłe kręgi społeczeństwa powinny mieć otwarte umysły. A to że pojawia się czasem jakaś zła krytyka, jest tylko dowodem pewnej blokady, samouwielbienia pewnych grup, które wspierają się i krytykują twórczość innych w bardzo głupi sposób, tylko dlatego, że nie jest taką jak ich własna. To jest bardzo prowincjonalne – i można to zauważyć właśnie w Warszawie.
Weźmy taki przykład jak ta potwornie głupia palma (na rondzie im. Charlesa de Gaulle’a – przyp. red.), jaki jest sens, żeby w Warszawie postawić palmę, która przypomina jedynie o krajach Trzeciego Świata? To już nawet nie jest dowcip, że w tym kraju zimno i rośnie palma, ponieważ ona nie potrafi nawet zaskoczyć. To jest po prostu potwornie głupie. Nic nie wnosi, stanowi jedynie swego rodzaju przymrużenie oka dla pewnej grupki osób. Oczywiście, do wszystkiego można się przyzwyczaić, wszystko można polubić, a nawet uwierzyć w to, że jest to awangardowe. Ale po co to jest, to nie jest żaden symbol, wokół tego się po prostu przejeżdża. Turyści na tę palmę – która nawet nie to, że jest niezrozumiała, bo przecież nie ma w niej żadnego przekazu – patrzą z drwiną, ironią.
Mieszkańcy wyrzucają pieniądze na chałturę, na nic. Na pustą zabawę, kiedy tymczasem w innych miastach promuje się rzeczywiście sztukę. To miejsce byłoby bardzo dobrym miejscem na jakąś rzeźbę.
W sztuce zmienia się wiele rzeczy bardzo szybko i często to, co wymyśli jakaś grupka, prędko staje się po prostu śmieszne w tym sensie, że nic nie warte.

K: Ale jednocześnie środowiska awangardowe, a szczególnie takie, które określić można mianem postrelatywistów, mają bardzo zradykalizowane poglądy – odrzucają sztukę, która sięga do czegoś, co określa naszą tożsamość, do naszych korzeni.

WS: Tak, to właśnie – to twierdzenie, że coś ma być tak albo inaczej, że to jest dobre a to nie – jest bardzo płytkie i głupie, dlatego że nie można zatrzymać ani twórców, ani sztuki. Ta przepełniona samozadowoleniem grupka jest mało inteligenta, pozwala sobie na takie skróty myślowe, jak porównywanie podejścia do sztuki Andy Warhola i Rembrandta. To jakieś kulawe rzeczy! Świadczące o braku wyczucia: co jest czym.
Wiadomo, że to co robił Andy Warhol, było po to, żeby intrygować ludzi – tak jak powiedzmy fałszywe śpiewanie na antenie radiowej, w tym typie. Po prostu wygłup artystyczny. Taka była wtedy tendencja, media potrzebowały szokujących przedstawień. Ale to nie oznacza, że Warhol chciał coś wyrażać, wywoływać refleksję na temat człowieka. Oczywiście to pozostanie pewnym dowodem, jak ludzie wtedy myśleli, czym szokowali, to się jakoś w historii zapisze. Jednak nie jest to dziełem sztuki, nie przesadzajmy. To tylko reakcja plastyczna.
Na tym polega różnica.

K: W Pana obrazach widać pewne, może nie sekwencje, ale nawiązania do. W wydaniu „Diuny” można zauważyć rysunki, które są bardzo podobne w pewnych elementach do Pana obrazów.

WS: To jest mój świat, w którym się poruszam i operuję, którym staram się pewne rzeczy wyrazić, mój glosariusz. To kawałek mnie.

K: A czy są w „Diunie” rysunki całkowicie oryginalne, pozbawione elementów, z których korzystał Pan już wcześniej?

WS: Nie, mnie nie chodzi o taką oryginalność. Traktowaliśmy tę książkę jako – używając przenośni – maraton. Rysunki pełnią tu rolę swego rodzaju stołów z pożywieniem i wodą. Mają służyć czytelnikowi, mają pomóc mu zrozumieć, że jest na jakiejś długiej trasie. To nie są rysunki odnoszące się bezpośrednio do konkretnej sceny czy akapitu, one odnoszą się do całości.
Tymi rysunkami chcę doprowadzić czytelnika do wniosku, że sposób myślenia Herberta jest podobny do tego, jaki był udziałem ludzi Renesansu, którzy nagle chcieli stworzyć nową wizję świata. Na przykład podobny właśnie do sposobu myślenia Leonarda da Vinci, który narysował człowieka witruwiańskiego, był świadkiem Odrodzenia, nowego spojrzenia na świat. Ja tu podobnie do niego – trochę jak on i trochę jak reporter – mówię: „Jaki świat!”. Ten człowiek narysowany przeze mnie też wpisany jest w koło, z tym że różnica polega na tym, że chciałem to zrobić tak, jak gdyby było to dzieło kogoś stamtąd, z tamtego świata.

Oczywiście mógłbym wymyślić sto różnych rzeczy. Nie wprowadzam takich znaków czy elementów, który są już znane, bez powodów. Chciałem by był to dialog Renesansu ze światem Herberta. Wszystkie moje rysunki w tej książce temu zamierzeniu podporządkowałem. I jeszcze raz powiem, że w żadnym wypadku nie chciałem robić czegoś tak głupiego jak ilustrowanie konkretnych scen, chciałem, by te rysunki wzbogaciły książkę, dlatego nie można, nie należy doszukiwać się w nich dosłowności. Ani przypadkowości.
Można sobie zadać pytanie, dlaczego na Diunie jest piach i dlaczego ten piach ma tyle wspólnego z powstawaniem melanżu, tego, nazwijmy, lekarstwa długowieczności? Bo taka jest prawda, w piasku jest krzem, a krzem to ten pierwiastek, który przyczynia się do wydłużenia życia człowieka, konserwuje. Piasek jest zwykły, ale to nie oznacza, że twórca, w tym wypadku Herbert, czyniąc z Diuny piaszczystą planetę, nie mógł zrobić innej, jakiejś niezwykłej. To po prostu dodatkowy klucz, naprowadzający, ułatwiający interpretację.
Być może gdybym zilustrował konkretne sceny, zinterpretował je, to dziś komuś by się one spodobały, ale za trzydzieści lat, kiedy ta osoba będzie już zupełnie innym człowiekiem, przestaną na nią pozytywnie oddziaływać. Na rysunkach zawartych w „Diunie” każdy element ma swoje uzasadnienie i znaczenie. Te prace powstały z myślą, by zapisały się na dłużej, żeby były syntezą. One rozpięte są na osi czasu od zarania dziejów aż do tego wymyślonego świata Herberta; chciałem by były takim potwornym łukiem zakreślającym tę przestrzeń. Udolnie czy nieudolnie.
A starając się przekazać to, co mogę najlepszego, kieruję swoje rysunki przede wszystkim do ludzi młodych. Oni potrafią to zrozumieć, bo jest w nich swoboda, czystość i po prostu mogą tak daleko sięgnąć.


Wywiad, w którym wzięła udział również Alicja Tarkowska, prezes fundacji „Siudmak Arkana XXI”, przeprowadzili Michał „Azirafal” Młynarski i Mateusz „Achmed” Wodyk 19 maja 2007 podczas 52. Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie. Dziękujemy wydawnictwu Rebis za umożliwienie rozmowy z malarzem.



Autor: Achmed & Azirafal
Dodano: 2007-05-23 22:38:16
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Azirafal - 09:51 25-05-2007
Achmed - szacunek masz olbrzymi, żeś to przepisał :D

No i wywiad całkiem niezły, trzeba przyznać - Siudmak to bardzo sympatyczny (i wygadany, jak widac) człowiek. Więcej takich artystów poproszę :)

RaF - 10:41 25-05-2007
Acz szkoda, że nie wszystko dało się przepisać, skoro nad jednym dyktafonem toczyły się dwie rozmowy symultanicznie :P

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS