NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

Hobb, Robin - "Statek przeznaczenia", część 1
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Kupcy i ich żywostatki
Tłumaczenie: Ewa Wojtczak
Data wydania: Maj 2007
ISBN: 978-83-7480-054-9
Format: 115x185
Liczba stron: 441
Cena: 27,00
Tom cyklu: 3, część 1



Hobb, Robin - "Statek przeznaczenia", część 1

Rozdział 1

Deszczowe Ostępy
Słodka zanurzyła prowizoryczne wiosło w skrzącej się wodzie i mocno na nie naparła. Łódka posunęła się do przodu. Słodka szybko przełożyła cedrową deskę na drugą burtę, krzywiąc się na widok koralików wody, skapujących przy tym ruchu do środka. Nie było na to rady. Deska stanowiła jedyną namiastkę wiosła, a wiosłowanie po jednej stronie sprawiłoby tylko, że kręciliby się w kółko.
Nie chciała wyobrażać sobie, że kwaśne krople wżerają się w poszycie pod jej stopami. Przecież odrobinka Rzeki Deszczowej nie może wyrządzić wielkich szkód. Wierzyła, że kruchy biały metal pokrywający zewnętrze łodzi powstrzyma rzekę przed pochłonięciem jej, ale gwarancji nie miała. Odsunęła tę myśl. Byli już niedaleko. Wszystko ją bolało. Pracowała całą noc, usiłując powrócić do Trehaug. Wycieńczone mięśnie drżały przy każdym wysiłku, do jakiego je zmuszała. Już niedaleko, powiedziała sobie znowu. Posuwali się nieznośnie powoli. Strasznie bolała ją głowa, ale najgorsze było swędzenie zasklepiającej się rany na czole. Dlaczego zawsze stawało się najdotkliwsze wtedy, gdy nie miała wolnej ręki, by się podrapać?
Manewrowała łódeczką między ogromnymi pniami i powyginanymi korzeniami drzew porastających brzegi Rzeki Deszczowej. Tu, pod baldachimem lasu deszczowego, nocne niebo i gwiazdy były rzadko widywanym mitem, a mimo to wzrok Słodkiej przyciągało zmienne migotanie między pniami i konarami. Światła nadrzewnego miasta Trehaug wiodły ją ku ciepłu, bezpieczeństwu i, co najważniejsze, ku odpoczynkowi. Wciąż otaczały ja gęste cienie, lecz wołanie ptaków wysoko w koronach drzew świadczyło, że na wschodzie świt rozjaśnia już niebo. Światło słoneczne jeszcze długo nie przeszyje gęstego baldachimu, a kiedy już się to stanie, będzie wyglądać jak świetliste strzały wśród zielonkawego, rozmytego światła, udającego blask słońca. Tam, gdzie rzeka wycinała sobie drogę w gęstwinie drzew, dzień rozbłyśnie srebrem na mlecznej wodzie szerokiego kanału.
Wtem dziób łodzi zaczepił o ukryty korzeń. Znowu. Słodka przygryzła język, by nie krzyknąć ze złości. Płynięcie po zarośniętych lasem płyciznach przypominało przedzieranie się przez zatopiony labirynt. Raz po raz spychały ją z obranej drogi naniesione przez prąd szczątki drzew albo ukryte korzenie. Gasnące światła przed nimi błyskały niewiele bliżej niż wtedy, kiedy wyruszali. Słodka wychyliła się przez burtę, by zbadać deską irytującą przeszkodę. Stękając z wysiłku, pchnęła i uwolniła łódkę. Znów zanurzyła deskę i opłynęła zawadę.
– Powiosłuj tam, gdzie drzewa rosną rzadziej – zażądał satrapa. Niegdysiejszy władca całej Jamaillii siedział na rufie, z kolanami podciągniętymi prawie pod brodę, a jego Towarzyszka Kekki trwożliwie kuliła się na dziobie. Słodka nie odwróciła głowy.
– Jeśli zechcesz wziąć deskę i pomożesz mi wiosłować lub sterować, wtedy będziesz mógł mówić, dokąd mamy płynąć – odrzekła chłodnym tonem. – A teraz się zamknij.
Miała po dziurki w nosie tej władczej pozy dziecka-satrapy oraz jego całkowitej bezużyteczności.
– Każdy głupi widzi, że tam jest mniej przeszkód. Moglibyśmy płynąć o wiele szybciej.
– Och, o wiele szybciej – zgodziła się sarkastycznie Słodka. – Szczególnie, jeśli porwie nas prąd i pchnie w główny nurt rzeki.
Satrapa westchnął z irytacją.
– Skoro znajdujemy się powyżej miasta, to prąd chyba działa na naszą korzyść. Moglibyśmy go wykorzystać i dać się ponieść tam, dokąd ja chcę dotrzeć, i przybyć tam o wiele prędzej.
– Moglibyśmy też całkowicie stracić panowanie nad łódką i minąć miasto.
– Daleko jeszcze? – zaskomlała żałośnie Kekki.
– Widzisz tak samo dobrze, jak ja – odparła Słodka.
Kiedy przekładała deskę na drugą stronę, kropla wody z rzeki spadła jej na kolano. Załaskotało, a potem zaswędziało i zapiekło. Zrobiła przerwę, by osuszyć kolano rąbkiem poszarpanego płaszcza. Materiał zostawił smugę brudu. Uwalał się poprzedniej nocy podczas długiej szamotaniny w salach i korytarzach pogrzebanego miasta Najstarszych. Od tamtego czasu tyle się wydarzyło, wystarczyłoby tego choćby i na tysiąc nocy. Kiedy próbowała wrócić tam pamięcią, wydarzenia mieszały się w jej umyśle. Weszła do tuneli, by stawić czoło smoczycy i zmusić ją do zostawienia Brasa w spokoju. Jednakże wtedy nastąpiło trzęsienie ziemi, a potem, kiedy odnalazła smoczycę... W tym miejscu nici jej wspomnień plątały się bezradnie. Smoczyca spoczywająca w kokonie otworzyła umysł Słodkiej na wszystkie wspomnienia zgromadzone w tej komnacie miasta. Zalały ją żywoty ludzi, którzy tu kiedyś mieszkali, zatonęła w ich wspomnieniach. Od tego momentu aż do chwili, gdy wyprowadziła satrapę i jego Towarzyszkę z pogrzebanego pod ziemią labiryntu, wszystko było zamglone i podobne do snu. Dopiero teraz zaczynała pojmować, że Kupcy z Deszczowych Ostępów ukryli satrapę i Kekki dla ich własnego dobra.
Czy jednak naprawdę? Zerknęła na Kekki kulącą się w dziobie. Byli chronionymi gośćmi czy też może zakładnikami? Może po trosze i jedno, i drugie. Stwierdziła, że całkowicie trzyma stronę mieszkańców Deszczowych Ostępów. Im szybciej zwróci satrapę Cosga i Towarzyszkę Kekki pod ich opiekę, tym lepiej. Stanowili cenny towar, którego można było użyć przeciwko wielmożom z Jamaillii, Nowym Kupcom i mieszkańcom Krainy Miedzi. Kiedy poznała satrapę podczas balu, dała się na krótko olśnić ułudzie jego władzy. Teraz wiedziała już, że elegancki strój i arystokratyczne maniery Cosga są zaledwie powłoką, kryjącą bezużytecznego, przekupnego chłopaka. Im szybciej się go pozbędzie, tym lepiej.
Skupiła wzrok na światłach przed nimi. Kiedy wyprowadziła satrapę i jego Towarzyszkę z pogrzebanego miasta Najstarszych, zorientowała się, że są daleko od miejsca, w którym zeszła do podziemnych ruin. Od miasta oddzielały ich bagniste płycizny rzeczne i szeroka połać trzęsawiska. Zanim wyruszyła z towarzyszami znalezioną starą łódką, Słodka zaczekała, aż zapadną ciemności i zapłoną światła miasta, wskazujące im drogę. Teraz nadchodził świt, a ona wciąż popychała łódkę ku przyzywającym latarniom Trehaug. Miała gorącą nadzieję, że jej nieprzemyślana przygoda dobiega końca.
Miasto Trehaug mieściło się między konarami drzew o ogromnych pniach. Mniejsze komnaty zwisały z najwyżej położonych gałęzi, a większe rodzinne sale rozciągały się od pnia do pnia. Okrążały je wielkie schody, a ich podesty dostarczały miejsc dla handlarzy, minstreli i żebraków. Ziemia pod miastem była podwójnie niebezpieczna z powodu jej grząskości i niestabilności tego podatnego na trzęsienia ziemi obszaru. Jedynymi całkowicie suchymi kawałkami terenu były głównie niewielkie wysepki otaczające podstawy drzew.
Sterowanie łódką pomiędzy wyniosłymi drzewami w stronę miasta przywodziło na myśl manewrowanie wśród kolumn świątyni jakiegoś zapomnianego boga. Łódka znowu o coś zawadziła i utknęła.
Woda pluskała o jej burty. To nie wyglądało na korzeń.
– O co zaczepiliśmy? – zapytała Słodka, spoglądając do przodu.
Kekki nawet się nie odwróciła, by spojrzeć. Wciąż kuliła się z podciągniętymi pod brodę kolanami. Wyglądało na to, że boi się postawić stopy na dnie łodzi. Słodka westchnęła. Powoli nabierała pewności, że z umysłem Towarzyszki jest coś nie tak. Albo doświadczenia ostatnich dni pomieszały jej zmysły, albo też, pomyślała Słodka cierpko, zawsze była głupia i trzeba było tylko przeciwności losu, by się to ujawniło. Odłożyła deskę i ruszyła na nisko ugiętych nogach w stronę dziobu. Kołysanie, jakie spowodowała, sprawiło, że i satrapa, i Kekki krzyknęli z niepokojem. Nie zwróciła na nich uwagi. Z bliska zobaczyła, że łódka zaryła dziobem w gęsty materac gałązek, gałęzi i innych rzecznych śmieci, ale w mroku trudno było rozeznać, jak jest rozległy. Słodka podejrzewała, że to wszystko znalazło się tu dzięki jakiemuś kaprysowi prądu, który stworzył ten pływający kożuch. Był zbyt gęsty, by udało się przepchnąć przez niego łódkę.
– Będziemy musieli to opłynąć – oznajmiła.
Przygryzła wargę. Oznaczało to zbliżenie się do głównego nurtu rzeki. Cóż, jak powiedział satrapa, każdy prąd, jaki napotkają, poniesie ich w dół rzeki do Trehaug, a nie w przeciwną stronę. Może nawet jej niewdzięczne zadanie stanie się dzięki temu łatwiejsze. Odpędziła strach. Niezdarnie odwróciła łódź od tratwy ze śmieci i skierowała ją ku głównemu kanałowi.
– To niedopuszczalne! – wykrzyknął Cosgo. – Jestem brudny, pokąsany przez insekty, głodny i spragniony. A wszystko to z winy tych żałosnych osadników z Deszczowych Ostępów. Udawali, że mnie tu sprowadzili dla ochrony. Ale odkąd mają mnie w swej władzy, cierpię tylko i wyłącznie poniżenie. Urazili moją godność, zagrozili mojemu zdrowiu i narazili na niebezpieczeństwo me życie! Niewątpliwie zamierzali mnie złamać, ale nie poddam się takiemu traktowaniu. Cały ciężar mego gniewu spadnie na tych Kupców z Deszczowych Ostępów. Na Kupców, którzy – co właśnie przyszło mi do głowy – osiedlili się tu bez żadnego oficjalnego uznania ich statusu! Ich roszczenia wobec skarbów, które wydobywają i sprzedają, nie mają żadnych legalnych podstaw. Są nie lepsi od piratów, którzy roją się w Kanale Wewnętrznym, i tak też powinno się ich traktować.
Słodka prychnęła drwiąco.
– Nie sądzę byś w tej sytuacji mógł na kogokolwiek wrzeszczeć. W rzeczywistości jesteś uzależniony od ich dobrej woli znacznie bardziej niż oni od twojej. Jakże łatwo mogliby cię sprzedać temu, kto da najwięcej, nie zważając na to, czy kupujący cię zamorduje, zatrzyma jako zakładnika, czy przywróci na tron! A co do ich roszczeń wobec tych ziem, pochodzą one bezpośrednio z ręki satrapy
Esclepiusa, twojego przodka. Pierwotna karta praw dla Kupców Miasta Wolnego Handlu określała tylko to, ile ziemi może zająć każdy osadnik, a nie w jakim miejscu. Kupcy z Deszczowych Ostępów oznaczyli swoje działki tutaj, a Kupcy z Miasta Wolnego Handlu przy Zatoce Miasta Wolnego Handlu. Roszczenia i jednych, i drugich są starodawne uczciwe i zatwierdzone dawno temu, oraz dobrze udokumentowane przez jamailliańskie prawo. W przeciwieństwie do roszczeń Nowych Kupców, których nam narzuciłeś.
– Ależ zabawnie jest słuchać, jak ich bronisz! Jesteś zwykłą ciemną wieśniaczką. Spójrz tylko na siebie, odzianą w łachmany i pokrytą brudem, z twarzą na zawsze zniekształconą przez tych renegatów! A mimo to ich bronisz. Dlaczego? Ach, niech zgadnę. To dlatego, że wiesz, iż żaden mężczyzna nigdy cię już nie zechce. Jedyną twoją nadzieją jest wejście poprzez małżeństwo do rodziny, w której twoi bliscy będą równie zniekształceni, gdzie będziesz mogła się ukryć za zasłoną i gdzie nikt nie będzie się gapił na twoją szpetotę. To żałosne! Gdyby nie działania tych buntowników, mógłbym cię wybrać na Towarzyszkę. Davad Nowel wstawił się za tobą, a twoje niezdarne próby tańca i konwersacji wydały mi się uroczo prowincjonalne.
Ale teraz? Też coś! – Łódka zakołysała się lekko od jego pogardliwego machnięcia ręką. – Nie ma nic bardziej wynaturzonego niż piękna kobieta, której twarz została oszpecona. Znaczniejsze rody Jamaillii nie przyjęłyby cię nawet jako domowej niewolnicy. W arystokratycznym domu nie ma miejsca dla takiej dysharmonii.
Słodka nie chciała na niego spoglądać. I bez tego potrafiła sobie wyobrazić, jak pogardliwie wykrzywia usta. Próbowała się rozzłościć na tę jego arogancję; powiedziała sobie, że to głupi laluś. Jednakże od owej nocy, gdy omal nie zginęła w przewróconym powozie, nie widziała swej twarzy. Kiedy powracała do zdrowia w Trehaug, nie pozwalano jej patrzeć w lustro. Jej matka i nawet Bras jakby nie zważali na jej obrażenia. Lecz będą na nie zważać, podpowiadało jej zdradzieckie serce. Będą musieli – matka, ponieważ jest jej matką, a Bras, ponieważ czuje się odpowiedzialny za wypadek powozu.
Jak duża była ta blizna? Badana palcami szrama na czole wydawała się długa i postrzępiona. Teraz Słodka zaczęła się zastanawiać: czy jest pomarszczona, czy ściąga jej twarz w jedną stronę? Zanurzyła w wodzie deskę, mocno ściskając ją oburącz. Nie przerwie wiosłowania, nie da mu tej satysfakcji. Nie zobaczy, jak jej palce błądzą po bliźnie. Zacisnęła zęby i płynęła dalej.
Po kilku kolejnych pchnięciach łódka raptem nabrała szybkości. Zakołysała się nieznacznie w bok, a potem, gdy Słodka zanurzyła deskę w rozpaczliwej próbie zawrócenia ku płyciznom, obróciła się dookoła. Słodka odłożyła prowizoryczne wiosło i chwyciła jeszcze jedną deskę z dna łódki.
– Musisz sterować, kiedy będę wiosłowała – wydyszała do satrapy.
– W przeciwnym wypadku zniesie nas na środek rzeki.
Spojrzał na deskę, którą wyciągnęła w jego stronę.
– Sterować? – zapytał, niechętnie biorąc kawałek drewna.
Słodka usiłowała mówić spokojnie:
– Wsadź tę deskę do wody za nami. Trzymaj mocno za jeden koniec i używaj jej jak kotwicy, żeby zwrócić nas ku płyciznom, kiedy ja będę wiosłować w tym kierunku.
Satrapa trzymał deskę w swych delikatnych dłoniach, jakby nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Słodka chwyciła swoją deskę, ponownie zanurzyła ją w wodzie i zdumiała się nagłą siłą prądu. Niewprawnie trzymała koniec wiosła, próbując się przeciwstawić nurtowi, który oddalał ich od brzegu. Gdy wypłynęli spod pochylonych drzew, dotknęło ich światło poranka. Nagle wodę oświetlił blask słoneczny, czyniąc ją nieznośnie jasną po dotychczasowym mroku. Za plecami Słodkiej rozległ się okrzyk złości i towarzyszący mu plusk. Odwróciła głowę, by zobaczyć, co się stało. Satrapa miał puste ręce.
– Rzeka wyrwała mi ją z rąk! – pożalił się.
– Ty durniu! – wrzasnęła Słodka. – Jak będziemy teraz sterować?
Twarz satrapy pociemniała z wściekłości.
– Jak śmiesz tak się do mnie odzywać?! To ty jesteś durna, skoro sądziłaś, że w ogóle coś nam to pomoże. Ta deska nawet nie miała kształtu wiosła. Poza tym, nawet gdyby dało się nią sterować, nie byłaby nam potrzebna. Użyj oczu, dziewko. Nie mamy się czego bać. Oto miasto! Rzeka niesie nas wprost ku niemu.
– Albo obok niego! – odparła Słodka.
Odwróciła się od niego z obrzydzeniem, by skupić siły i myśli na samotnej walce z rzeką. Przez moment patrzyła na imponująco położone Trehaug. Oglądane od dołu, miasto unosiło się wśród olbrzymich drzew niczym zamczysko o wielu wieżach. Na poziomie wody, do rzędu drzew było umocowane długie nabrzeże. Cumował tam „Pojętny”, lecz dziób żywostatku był od nich odwrócony. Słodka nie widziała nawet galionu. Wiosłowała gorączkowo.
– Kiedy się zbliżymy – wydyszała między pociągnięciami – wołajcie o pomoc. Może nas usłyszeć statek albo ludzie na nabrzeżu. Nawet jeśli przepłyniemy obok, mogą wysłać za nami ratowników.
– Na nabrzeżu nie widzę nikogo – oznajmił drwiąco satrapa. –
Prawdę mówiąc, nigdzie nikogo nie widzę. Co za leniwi ludzie, żeby jeszcze się wylegiwać w łóżkach.
– Nikogo? – wysapała Słodka.
Nie miała już sił. Deska, którą trzymała, podskakiwała na powierzchni wody. Z każdą chwilą coraz bardziej znosiło ich na rzekę. Słodka uniosła wzrok ku miastu. Było blisko, o wiele bliżej niż przed chwilą. I satrapa miał rację. Z kilku kominów unosił się dym, ale poza tym Trehaug wyglądało na opuszczone. Ogarnęło ją głębokie poczucie, że coś się stało. Gdzie są wszyscy? Gdzie się podziała codzienna krzątanina na podestach i schodach?
– „Pojętny”! – zawołała, ale jej pozbawiony tchu krzyk był słaby.
Szum pędzącej wody porwał głos Słodkiej.
Towarzyszka Kekki chyba nagle zrozumiała, co się dzieje.
– Pomocy! Pomocy! – krzyknęła cienkim, dziecięcym głosikiem.
Lekkomyślnie wstała w małej łodzi, wymachując rękami. – Pomóżcie nam! Ratujcie mnie!
Satrapa zaklął, gdy łódź zakołysała się gwałtownie. Słodka rzuciła się na Kekki i ściągnęła ją z powrotem w dół, o mało nie tracąc przy tym deski. Szybki rzut oka dookoła uświadomił jej, że wiosło na nic już się teraz nie zda. Łódka znalazła się w samym środku rzecznego nurtu i prędko mijała Trehaug.
– „Pojętny”! Pomocy! Pomóż nam! Tu, na rzece! Wyślij kogoś na ratunek! „Pojętny”! „Pojętny”!
Umilkła, ogarnięta poczuciem beznadziei.
Żywostatek nie dał żadnego znaku, że cokolwiek usłyszał. Po chwili Słodka znów na niego popatrzyła. Galion, najwyraźniej zatopiony w myślach, był zwrócony ku miastu. Na jednym z pomostów między drzewami Słodka dostrzegła samotną postać, lecz mężczyzna się śpieszył i nie patrzył w ich stronę.
– Ratunku! Na pomoc!
Krzyczała i machała deską, dopóki widziała miasto, lecz nie trwało to długo. Pochylające się nad rzeką drzewa szybko zasłoniły Trehaug. Prąd niósł ich dalej. Pokonana Słodka siedziała w bezruchu. Rozejrzała się po okolicy. Rzeka Deszczowa była w tym miejscu szeroka, przeciwległy brzeg niemal tonął w stale go zasnuwającej mgiełce. Woda miała kredowoszarą barwę. Widzieli głównie błękitne niebo nad głowami, a po obu stronach rzeki wysoki las deszczowy. Nie zauważyli nic innego, żadnych łodzi na wodzie, żadnych śladów ludzkich osiedli wzdłuż brzegów. W miarę jak zaborczy nurt niósł ich coraz dalej od bagnistych brzegów, nadzieje na ratunek malały. Nawet gdyby Słodkiej udało się skierować ich łupinę ku brzegowi, znaleźliby się w niedostępnym terenie znaczenie oddalonym od miasta. Brzegi Rzeki Deszczowej były podmokłe i bagniste. Powrót do Trehaug lądem był niemożliwy. Deska wysunęła się z pozbawionych czucia palców Słodkiej i upadła na dno łodzi.
– Myślę, że umrzemy – powiedziała cicho do Cosga i jego Towarzyszki.






Dodano: 2007-05-16 08:51:08
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS