NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki


Wywiad z Wojtkiem Sedeńką

Katedra: Witam w imieniu czytelników Katedry. Przejdźmy może od razu do pytań. Czy Solaris planuje wydawanie książek naszych rodzimych autorów?

Wojtek Sedeńko: Od nich zaczynaliśmy w 2000 roku, ale potem powoli odchodziliśmy od polskiej fantastyki, dzisiaj jest u nas rzadkością. Zawsze lubiłem naszą SF, chwaliłem, nakłaniałem do czytania; dzisiaj – wobec zalewu fantasy i słabizny – wolę przekłady. Mam swoje typy, jeśli idzie o polską fantastykę, niestety, wielu z tych autorów zamilkło, zrezygnowało z pisania albo poszło w komercję. Nie tego oczekuję po polskiej fantastyce – nie chcę czytać błahych opowiastek o niczym. To już mnie nie kręci. Jeśli fantastyka ma być głupia, wolę jej nie czytać w ogóle. Mam mnóstwo innych zainteresowań.
Dostajemy propozycje do wydania, niektóre z nich ukazują się u innych wydawców po jakimś czasie. Często sam pisarzy tam kieruję, są trzy wydawnictwa specjalizujące się w tej dziedzinie – ja nie mam w zwyczaju rozpychać się łokciami. Wiem, że to odstręczy polskich autorów od wysyłania do nas książek, może nawet przyszłych bestsellerów, ale nic na to nie poradzę. Recenzenci wewnętrzni odsiewają mi większość maszynopisów. Na moje biurko trafia niewiele.
Jest też sprawa przygotowania tekstu. W dobie internetu wygląda to tak – przychodzi mejl z plikiem tekstowym i notką: „Cześć, napisałem świetną książkę, może ją wydacie”. Brak podpisu, czasem jest na tekście. Ja takie mejle usuwam od razu, uważam je za niepoważne.
Potrzebuję wydruku znormalizowanego, a nie pliku – w wydawnictwie pracuje się na wydrukach. Do tego kilku słów o autorze, streszczenia całości. To są normy we wszystkich wydawnictwach.
Nie znaczy to, że dobrych książek w polskiej fantastyce nie ma. Są, ale jest ich tyle, co w poprzednich latach, pomimo boomu. Tu się nic nie zmieniło.

K: Co sądzisz o boomie na naszych krajowych twórców? Między innymi jako redaktor „Wizji alternatywnych” masz zapewne spore rozeznanie wśród rodzimych autorów, od tej drugiej strony niż zwykły czytelnik.

WS: Wszyscy mówią o boomie na polską fantastykę. Dukaj, jego oponenci w NF, internauci. Trzeba na to spojrzeć szerzej. Mamy BOOM NA POLSKĄ LITERATURĘ W OGÓLE. To musiało nadejść, pisałem o tym w swoich starych felietonach do „Fantastyki” i do „SFinksa”. W Polsce krytyka zmusiła pisarzy do eksperymentowania, pisania bełkotem, jak to nazywam. Każdej prozie, która pisała ładnym językiem o zwykłych sprawach obchodzących rzesze czytelników, odmawiano statusu dzieła literackiego. Nie wydawano jej po prostu. A talentów u nas nie brakuje. Nie wszystko mi się podoba, ale nie jest źle.
Na tym tle ruch w polskiej fantastyce jest czymś przeze mnie oczekiwanym – podobnie jest z kryminałem, pisane są powieści sensacyjne, drgnęło w horrorze, w marynistyce, znowu mamy powieści podróżnicze, literaturę kobiecą. Tego przez lata nie było.
Inna sprawa to stosunek jakości do ilości. I tu już sprawa nie wygląda ciekawie. Mamy mnóstwo osób piszących lub próbujących pisać. Decydując się na kolejne „Wizje” rozesłałem wici do 42 autorów, do których miałem zaufanie. A jest tych pisarzy znacznie więcej. Fabryka Słów ma w „stajni” około trzydziestu autorów, Runa i Nowa po około 15 (nie liczę nazwisk, które się powtarzają), licząc antologie i pisarzy, których oferuje Literackie, Dolnośląskie, jest to jeszcze więcej autorów. Spokojnie uzbiera się setka. A ci wszyscy autorzy jednego-dwóch opowiadań, co zadebiutowali tylko w „Science fiction” lub „NF”? Jest w czym wybierać. Ale do czytania niewiele się nadaje…
Kiedyś chcieliśmy, by o polskiej fantastyce mówiło się głośno, żeby rozprawiano o niej w radio, telewizji, prasie, a krytyka mainstreamowa zajmowała się nią na poważnie. Krótko mówiąc, żeby wyszła z getta.
Dzisiaj prawie wszystko to mamy – prasa bębni, w radio się czyta, internet aż szumi, tytułów w bród, tylko jakoś takie odnoszę wrażenie, że to jest jeszcze bardziej hermetyczne niż za komuchów. Samym pisarzom zależy na zamknięciu się w getcie, nie chcą więcej. Pławią się w blasku zachwytów w sieci, w portalach poświęconych fantastyce, gdzie piszą ich znajomi, wąskie grono konwentowe i znane z forum sieciowego. Krytyka zewnętrzna położyła lachę na fantastykę, tak to widzę. Piszemy sami o sobie, już w stylu zachodnim, zawsze dobrze. Piszący nie znają instrumentów do stworzenia artykułu krytycznego, nie znają nawet zasad pisania recenzji. Często brak im oczytania w kanonie. A to jest podstawa. Nie ma wewnętrznej redakcji, dyskusji nad tym, co się publikuje. Napisałeś? Ekstra, za pięć minut zawiśnie na stronce. Flaki się nicują.

K: Skoro już wywołałem „Wizje alternatywne” to pociągnijmy ten temat. Jak wspominasz pracę nad poszczególnymi tomami tej antologii? I czego możemy się spodziewać po jej najbliższej odsłonie?

WS: Ja bardzo rzadko już wydaję „Wizje”. Pierwsze ukazały się w 1990 roku, teraz jest tom szósty, wliczając w to „Czarną mszę” (nb. zaraz ma się ukazać antologia rosyjska pod tym samym tytułem) mamy siedem tomów. Mniej więcej jeden na 2,5 roku.
Pisarz się rozwija albo nie. Co roku wchodzą do szeregu nowe pióra. Wydając tę antologię rzadziej - mam większą szansę na pokazanie jakiegoś zjawiska, ewolucji gatunku. Inaczej stałbym się rodzajem czasopisma.
Mam dwunastkę tekstów, myślę, że się spodobają. Wszystko jest już po korektach, w składzie. Wydamy akurat na Festiwal Fantastyki.
W „Wizjach” – jak zawsze – będzie bardzo różnorodnie. Autorzy doświadczeni jak Zimniak, Baraniecki czy wspomniany Marucha, operujący od dawna jakby poza główną orbitą – Lech, tacy, o których dzisiaj głośno – Maja Kossakowska, outsiderzy jak Iza Szolc czy Krzysiek Kochański, mniej znani jak Iwona Michałowska, Aśka Kułakowska, Rzymowski. Będzie Szyda i Guzek – razem z Iwoną Michałowską „zagłębie poznańskie”. Myślę że będzie to alternatywa do tego, co dzisiaj na rynku wszechobecne, kolorowe, krzykliwe, ale często płaskie. Wiele tekstów nie jest łatwych. Ale chyba czytelnicy takich rzeczy po „Wizjach” się nie spodziewają.

K: Od dłuższego czasu wiadomo, że planujecie wydawanie pisma „Fantasy&Science Fiction”, jednakże szczegółów ujawniono na razie niewiele. Możesz powiedzieć, kiedy premiera, jakich autorów możemy się spodziewać? Jaka będzie formuła samego pisma?

WS: No i tak właściwie powinno zostać. Jak będziemy naprawdę gotowi, poinformujemy o wszystkim dokładnie i rzeczowo. Ja już mam dosyć pośpiechu w „Solaris”. Tracę wówczas kontrolę. Zmniejszam tempo.
Pismo jest zarejestrowane w sądzie, wszelkie umowy podpisane, wstępne umowy dystrybucyjne także, kupione opowiadania, okładki i tak dalej. Naczelny i współpracownicy także gotowi. Pierwszy numer złożony. Moglibyśmy puścić go na rynek choćby jutro.
Ale jeszcze chwilę poczekamy. Redaktor naczelny akurat zdąży wywiązać się z umów na tłumaczenia, żeby mieć wolne ręce, a my chcemy mieć gotowe 3 numery przed wejściem na rynek.
Zapewniam jednak, że w środku znajdziecie naprawdę świetne opowiadania, dobrą publicystykę, omówienia interesujących książek. Jak ktoś zna wydanie amerykańskie to wie, że jest to wyłącznie literacki magazyn, bez ilustracji i ploteczek. Proza, rzetelna publicystyka, recenzje tego, co warto czytać (a nie czego nie warto, bo na to nie ma miejsca), wywiady.

K: Czyli za wiele z Ciebie na ten temat nie wydobędę. To może powiesz przynajmniej, kto jest redaktorem naczelnym? Czy w piśmie będą tylko przedruki, czy też pojawią się teksty polskich autorów?

WS: To żadna tajemnica. Osobą całkowicie odpowiedzialną za pismo jest Konrad Walewski, on też negocjował umowę licencyjną. I zrobił to bardzo dobrze.
Przedruki to 2/3 pisma – same opowiadania. Mamy możliwość wybierania opowiadań z prawie półwiecznej historii F&SF Magazine” w USA - dowolnie. Full tekstów. Wywiady i publicystyka – nasze. To sprawa oczywista, że musi się donosić do danego rynku. Będą numery monotematyczne, poświęcone (w większej mierze) jednemu autorowi.
Mamy też pozwolenie na publikację opowiadań polskich i przekładów z języka rosyjskiego. Na początek nie ruszamy tego tematu.
W dodatku Konrad nosi się z zamiarem wyjazdu na stałe do USA, będziemy wydawali pismo wirtualnie. Cóż, globalna wiocha.

K: Skoro zeszło na czasopisma – jak wspominasz SFinksa? Czy jego formuła z góry skazana była na niepowodzenie, czy też jego upadek należy upatrywać w czymś innym?

WS: I dobrze, że zadałeś to pytanie, bo świadczy ono o tym, że opinia fanowska wyrobiła sobie bardzo błędny obraz tego pisma. Dlaczego skazana z góry na niepowodzenie? Toż to totalna bzdura! Wydawanego przy księgarni SFinksa sprzedawałem w nakładzie 3 tys. Była to głównie informacja o książkach, wywiady, bibliografie, archiwalia dla kolekcjonerów. Tadeusz Zysk chciał wydawać pismo, jemu SFinks i formuła zbliżona do Locusa bardzo odpowiadała. Ja chciałem jeszcze dodać dobrą prozę – mikropowieści, których w Polsce nie miał kto – z racji objętości za małej na książkę, a za dużej na czasopismo – wydawać. Tu się zgodziliśmy. Ale potem okazało się, że Tadeusz chce więcej plotek, więcej ilustracji, z jego ust wciąż padało określenie „Viva” fantastyczna. Ja protestowałem, bo nie mam charakteru plotkarza. I chyba musiałbym zmyślać teksty.
Zaciskałem zęby, bo bardzo chciałem robić to pismo. To był dodatkowy etat, uciążliwy, bo trzeba było dojeżdżać do Poznania i w dodatku robiliśmy wszystko tylko w trójkę – z Jackami: Najdorą (już nieżyjącym) i Inglotem. Nie było lokalu, koncepcje zmieniały się co chwila. Tadeusz w Poznaniu najczęściej nie miał dla nas czasu, on ma taki styl pracy, że interesanci biegają za nim po całej Wielkopolsce, bo on np. pojechał kupić sobie do dworku jakiś mebel albo cement. O prawa do zdjęć żebraliśmy, na nic nie było środków. Do drukarni jeździłem za swoje, żeby zwalniać impozycje.
Ja czułem szansę, bo drukowaliśmy w SFinksie najlepszą – nie boję się tego stwierdzenia – najlepszą prozę ze wszystkich polskich czasopism. Prawie same nagrodzone teksty – Chiang, Willis, Martin, Silverberg, Nagata, z rosyjskich Pielewin. Kto o nim wtedy słyszał?
Ale jednocześnie w coraz większym stopniu musieliśmy ustępować wydawcy. A to instrukcja gry, a to artykuliki syna, a to zmiany w tekstach bez naszej wiedzy. Dlatego zrezygnowałem. Darek Wojtczak nie mógł tego pociągnąć, bo nie miał do tego serca, to nie był jego cyrk i nie jego małpy. Jacek Inglot rozstał się z wydawcą w dużym gniewie, padły niepotrzebne słowa. Ciężko się pracuje w chomącie, na smyczy i z batem nad tyłkiem. Lubię Tadeusza, ale pracować z nim więcej nie chcę.
W każdym bądź razie prawa do gazety wróciły do mnie, mam zamiar reaktywować SFinksa jako gazetkę klientów księgarni, niewielką, ale rzetelnie informującą o książkach. Darmową. To powinno ruszyć już na festiwal w Nidzicy.

K: Zamierzasz wrócić do pisania polecanek literackich? Znajdzie się dla nich miejsce w którymś z pism lub na stronie – widziałem, że jest w fazie rozruchu?

WS: Strona powinna ruszyć do 1 maja i tam będą powoli lądowały wszystkie moje teksty. Ja dosyć niefrasobliwie podchodzę do swojego pisania, nie archiwizuję, nie mam plików. Na przykład bardzo by się przydały wszystkie artykuły, jakie pisałem do SFinksa, ale robiłem je jeszcze na Atari Falcon i brakuje mi ich teraz.
Do pisma nie będę się wtrącał, mam i tak za dużo na głowie. To jest inicjatywa Konrada.

K: Jaka jest polityka wydawnicza Solarisu? Na co kładziecie największy nacisk?

WS: Załoga wydawnictwa nie jest duża, a obowiązków coraz więcej. Ostatnie dwanaście miesięcy bardziej nas zajmowała księgarnia, budowa siedziby pod Olsztynem – ta jeszcze trwa, bo wznosimy drugi duży budynek. Jednocześnie pojawiło się kilka projektów, które trzeba było zacząć realizować – pismo, Festiwal Fantastyki w Nidzicy, Solaris Travel. Nagle się zorientowałem, że poza wyborem tekstów za bardzo poluzowałem kontrolę nad tym, co się w wydawnictwie dzieje.
A produkcja idzie od 2001 roku w tym samym tempie – 2 książki na miesiąc, w czerwcu (ze względu na festiwal) i w grudniu (Święta) – po 3. Razem 26 tytułów, do tego dochodzą dodruki. To się zrobił kombinat. Ponad 150 książek wydanych, czyli kilka metrów bieżących.
Od jesieni zajmuję się głównie wspomnianymi projektami, a także rozbudową strony, która idzie bardzo powoli, bo mamy dość niezwykły – wynikający z tradycji księgarni (ma już 17 lat) – system wysyłki i żadnego gotowego narzędzia nie można wdrożyć w życie, ot tak, pstryknięciem palców. Do wszystkiego trzeba pisać dodatkowe skrypty, rozszerzenia, kompilować, importować dane. To trwa. Chcemy, żeby to była bardzo przyjazna witryna.
No i nagle coś zaczęło się psuć w machinie wydawniczej.
Do czerwca chcę uruchomić wszelkie sprawy związane z księgarnią i mocno zreorganizować wydawnictwo. Powoli zabieram się już do tego. Odrobinę zmieniamy zestaw współpracowników, dobieramy nowych tłumaczy, redaktorów. To proces długotrwały, dzisiaj każdy mówi, że się na robocie zna, potem okazuje się co innego. Trzeba te rzeczy sprawdzić, ale praca nad tekstem jest żmudna, czasochłonna.
Nie jestem nieomylny, czytam wszystkie nasze książki na bardzo wczesnym etapie, potem trzeba odczekać co najmniej pół roku – kłania się efekt „obcego oka”. A na to nie mamy już czasu – tak są dzisiaj umowy agencyjne skonstruowane, że wydawać trzeba szybko. Bo po pięciu latach książkę trzeba zmielić. Paskudna sprawa.

Czego szukam dla „Solaris”? Ano tego, co podoba się mnie jako czytelnikowi. A że lubię science fiction bardziej niż fantasy, to i ma to wpływ na wybór. Znam też fantasy, mogę powiedzieć, że „spróbowałem” po jednej książce każdego autora od średniaków w górę. Nie czytam książek z niższych półek, trzeba się schylać, bolą od tego plecy, a poza tym futro się jeży na plecach na samą myśl o grzebaniu się w takich rzeczach. Niestety, to co dobre w fantasy ma już w Polsce wydawców, ta literatura jest też chora na manieryczność i ciągnie się jak kolumbijskie seriale. Jak czytam w blurbie o magicznych artefaktach, co odmienią świat, wiecznej walce Dobra i Zła, drużynie bohaterów i o tym, że jest to najlepsza fantasy od czasu Tolkiena, to kamienie same mi do procy wskakują. Na dodatek okładka z cycatą jednoręką łuczniczką, przedzierającą się przez chaszcze w kusej koszulce. Brrr, jak ona się pokłuje!

Mamy teraz w „Solaris” kilka serii.
Klasyka SF w twardej oprawie. Tu mają się znaleźć książki wielopokoleniowe, czyli kultowe, do wielokrotnego czytania. Na początek puściliśmy trochę wznowień, ale już są kupione prawa do książek wielkich, kanonicznych, a w Polsce nieznanych. Kupiliśmy Delany’ego, Discha, Leibera. Wznowimy jeszcze Aldissa, Heinleina. Pomysłów mam sporo, ale w tej serii nie będzie się ukazywać więcej niż 5 tytułów rocznie.
Wiąże się z tym jeszcze inny problem. Kiedyś książka SF nie była opasłym tomem jak dzisiaj, nie była też początkiem serialu. To były wspaniałe czasy – krótka, z zakończeniem, pełna pomysłów proza. Tak się już dzisiaj nie pisze. Ale cienka książka w twardej oprawie wygląda koszmarnie. Dlatego staramy się łączyć tytuły, choć bardzo długo trwają negocjacje z agentami – tak jest w przypadku dwóch słynnych powieści Leibera „Conjure Wife” i „The Big Time” – obie wyjdą w jednym woluminie. Duża tu zasługa Konrada Walewskiego, który ma sporo osobistych kontaktów w światku SF. To pomaga.
Druga seria to Dzieła Wybrane Kira Bułyczowa. Dzięki znajomości z Kirą Soszynską, wdową po autorze i temu, że zaprzyjaźniłem się z Igorem (prawdziwe imię Bułyczowa), o czym ona wiedziała, udało się wydać kilka nieznanych książek tego ulubionego przez Polaków pisarza. Ja Bułyczowa bardzo lubię, choć literacko gigantem nie był. Ale miał pomysły, potrafił wzruszać. To ważne, czuje się, że on kochał fantastykę i wkładał w nią swoje wielkie, rosyjskie serce. W tej chwili w planach 12 książek w serii, siedem już się ukazało.
Rubieże fantastyki to nowa inicjatywa, której chcę bardzo przypilnować, bo mi na niej zależy. Fantastyka doskonała literacko, malarska, pełna ukrytych znaczeń, dygresji, z pogranicza, ciążąca ku mainstreamowi, ale jednak pisana jako fantastyka. Krytyka fantastyczna bardzo często coś kwalifikuje do fantastyki, a co nigdy nie było zamiarem autora. Tu potrzebna jest świadomość pisarza, co tworzy. Bułhakow nie pisał „Mistrza i Małgorzaty” jako fantastyki, choć dla wielu fanów tak jest. Ale za to „Fatalne jaja” były w zamierzeniu MB powieścią fantastyczną, pisaną pod wpływem Wellsa.
W tej serii znajdą się naprawdę wielkie książki – trylogia Crowleya „Aegipt”, trylogia Forda rozpoczęta „The Physiognomy”, książki Jeffa VanderMeera. I inne.
Chcę rozszerzyć dział historii. To moja druga pasja i szukam właśnie ciekawych pozycji.
Na koniec to, co wydajemy poza seriami. Tak w ogóle to ja nie lubię serii, jednakowego wyglądu. Lubię jak książki mają swoją własną osobowość, różne okładki. Jedyne, czego pilnuję, to format, ewentualnie to samo liternictwo dla jednego autora. Okładki mogą być różne. Wiem, że nie wszystkim się one podobają, bo są robione w 3D, 2D na komputerach. Tylko jeden ze współpracujących z nami grafików maluje olejne obrazy, potem je skanując.
Taką wybraliśmy strategię na samym początku, grafików przewija się sporo, szykuje się właśnie nowa zmiana graficzna – będzie to widać już na pierwszy rzut oka. My swoich plastyków promujemy też na festiwalach w Nidzicy, robimy im wystawy.
Stawiamy w wyborze na dobrą SF, na pisarzy wielkich i trudnych w czytaniu, jak Greg Egan, ale sięgamy też po fantastykę do czytania, przygodową, jak McDevitt. Mamy fantastykę rosyjską – uwielbiam Diaczenków i Galinę, mamy czeską – książki Novotnego są naprawdę dobre, rozglądam się za fantastyką iberoamerykańską.
Są też antologie – moje „Wizje”, antologie rosyjskie, almanach Konrada Walewskiego.



K: Wspomniałeś, że preferujesz SF. W takim razie jak myślisz, dlaczego polscy twórcy, o których wypowiadasz się dość krytycznie, w zasadzie nie piszą tego typu prozy? Wyjątki można policzyć na palcach jednej ręki…

WS: Czy ja wiem, czy krytycznie? Po prostu dużo rzeczy mi się nie podoba, a mówię to jako czytelnik. Ta nowa polska proza jest nastawiona na coraz młodszego czytelnika, a ja niestety nie młodnieję, i oczekuję czegoś innego. Wielu nowych autorów nie pisze źle, ale piszą rzeczy błahe. I jak się porówna ich pierwszą z np. trzecią książką – nie widać progresji. Zresztą, kiedy mają się rozwinąć, skoro piszą książkę za książką i od razu im się to wydaje?
A dlaczego nie piszą SF? A skąd ja mogę wiedzieć? Za trudna? Trzeba kanon znać, rekwizytornię? SF jest trudnym gatunkiem. Może też czytelnicy nie chcą jej już czytać?

K: Jak czytelnicy przyjęli powrót „Kroków w nieznane”?

WS: Bardzo dobrze. Większość głosów była za, ale pojawiły się i takie, które mówiły, że to za bardzo ambitne, a tamte antologie sprzed 30 lat były lepsze. Wystarczy jednak poczytać stare „Kroki w nieznane”, dzisiaj nikt już tak nie pisze, takiej SF już nie ma. I nie wróci.
Lech Jęczmyk, z którym przyjaźnię się od ćwierćwiecza, bardzo się ucieszył z reaktywacji almanachu. Chcę dać mu możliwość zrobienia antologii retro.
Potrzebujemy w Polsce takiego almanachu, oczekiwania są duże, o tej książce sporo się dyskutowało w sieci. Wiem to niestety tylko z opowieści, bo nie mam czasu na surfowanie po necie. Osiem godzin w pracy, potem kilka godzin w domu nad laptopem – także w soboty i w niedziele – są dni, że widząc komputer mam odruch wymiotny. I jeszcze miałbym chodzić po sieci? Za żadne skarby świata. Robi to za mnie mój drogi wspólnik, Solarycho Piasecki, karmiąc mnie co lepszymi kawałkami. Czytamy je na głos na spotkaniach Sfan Clubu.
Chociaż… Musimy ruszyć, po ukończeniu budowy całej struktury solarisnet.pl, z dobrym forum. Mam już cerbera do tego zadania, także paru moderatorów, ale niewątpliwie będę też musiał poklepać trochę w klawiaturę. Nie wiem, czy to przeżyję… Ja się już czuję trochę dinozaurem, nawet telefonu komórkowego nie posiadam.

K: Z Twoich wypowiedzi można odnieść wrażenie, że jesteś w Solaris człowiekiem od wszystkiego. Czy masz jakieś konkretnie przypisane zadanie, czy też starasz się doglądać wszystkiego?

WS: Wszystkiego nikt nie da rady. Nie ma też ludzi niezastąpionych. Nie tykam się księgowości i sprzedaży. Rynek książki w Polsce jest tak popaprany, że bez marchewki i solidnej maczugi…
Teraz pilnuję rozwoju w internecie, jak to ustawię, zabiorę się za wydawnictwo.
My tu wszystko musimy umieć robić sami, bo to takie – ha ha – renesansowe wydawnictwo.

K: Jakie są plany w kwestii rozwijania strony i księgarni? Czy planujecie specjalną stronę o wydawnictwie?

WS: To, co będzie na stronie już widać po belce linków. Wydawnictwo ma zarejestrowaną domenę i jest w robocie. Będą książki, informacje, fragmenty, sylwetki pisarzy, opisy serii wydawniczych.
Przy wydawnictwie ruszy też forum, ale trochę takie bardziej zaawansowane chciałbym, jak już wcześniej mówiłem.
Na mojej stronie będzie nieco newsów, ciekawostek.
Cała ta struktura solarisnet.pl ma iść w tym kierunku, żeby była to ulubiona strona miłośników fantastyki. Ona nie ma być odjechana graficznie, ale fachowa i aktualna.

K: Solarisowi niejednokrotnie obrywało się za poziom edytorski. Sami ostatnio wycofaliście „Miasto permutacji” Egana. Gdzie leży przyczyna takiego stanu rzeczy? I kiedy należy się spodziewać poprawy?

WS: Tak, to ból. Zapewniam, że mam sporo nieprzespanych nocy z tego powodu, kiedy coś schrzani drukarnia albo człowiek. Egan to było moje oczko, tekst został dopracowany, a potem wpada na składzie – nie do wykrycia na tym etapie. Ja sam dowiedziałem się dopiero od tłumacza, wydane książki stawiam na półce, nie oglądam już, bo jestem wydawniczo trzy miesiące do przodu. Skład dokupił sobie coś tam do InDesigna, we flakach programu był skrypcik, który należało wyciąć lub zablokować. Nie zrobiono tego. Zamiana wielokropka na kropkę jest nie do wykrycia w korekcie składu, bo się z takim przypadkiem dotąd nie spotkaliśmy. Korekta składu szuka bękartów, wdów, sprawdza paginę, przypisy – kropka jest za małym obiektem (sprawdza się na pomniejszonej procentowo stronie). Impozycje w drukarni sprawdza się pod kątem, czy jest wszystko i po kolei.
No i wyszła dupa kwas. Zrobimy nowy druk, ale na przełomie roku. Teraz mamy inne zobowiązania.
Na pewno winą jest pośpiech i zaufanie do ludzi. Lubię ludziom ufać, taką mam naturę. Podobnie Solarycho Piasecki. Tacy trochę wczorajsi jesteśmy. Nową korektę czy redakcję sprawdzam przy pierwszej książce. Jak jest OK, to po trzeciej robią już na swój rachunek. A jak się obsuną, to widać po fakcie. Trudno dzisiaj o dobrych pracowników.
Myślę że idzie ku lepszemu. Ja się za kontrolę ostro wezmę po festiwalu. Zmiany personalne są na etapie umów.
Nie odwalamy maniany tylko mamy szybki cykl produkcyjny. Chcemy, żeby książki były jak najlepsze. I obiecuję, że będzie tylko lepiej. Najwyżej zwolnimy tempo wydawnicze.
Inna sprawa, że ta etykieta niedoróbek przylgnęła do nas trochę na wyrost. Powtarzają ją ludzie, którzy naszych książek właściwie nie tknęli. Ja w niektórych recenzjach napotykam na takie koszmarki, że nie wiem, czy śmiać się, czy w pysk walić. Odpowiadać mi się nie chce, bo po co… Szkoda czasu. Zarzuca nam się ortografy na okładkach, podczas gdy pisownia jest prawidłowa, tylko recenzent niedouczony i sprawdzić mu się nie chciało. Albo jakieś zdanie, albo błąd logiczny.
Nie popełnia błędu ten, kto nic nie robi. A my robimy dużo. To nie jest wytłumaczenie i będziemy walczyli z niedoróbkami. Ale nie są tak powszechne, jak powszechna jest ta opinia. To krzywdzące.
Pisząc przed laty recenzje do „Fantastyki” skupiałem się na książce, dzisiaj patrzy się, czy przecinek jest na miejscu i czy zdanie dobrze przełożono. A do tego trzeba wiedzy. Dzisiaj każdemu wydaje się, że lepiej by to zrobił i angielski zna perfekcyjnie. A niczego w życiu nie przetłumaczył. Każdą książkę można przekładać na wiele sposobów. Pisząc recenzję trzeba znać kontekst, dorobek autora – a nie walić, że Steph Swainston to mężczyzna. Zupełnie jak w „Seksmisji”.
Będzie lepiej. A książki mamy kupione naprawdę świetne.

K: Promocja to klucz do sukcesu. Solaris wydaje bardzo dobre, a nawet świetne pozycje, ale często mam wrażenie, że przechodzą bez echa. W czym upatrujesz takiego stanu rzeczy? I czy w najbliższym czasie planujecie zmienić politykę firmy pod tym względem?

WS: Szkół jest kilka. Jedna mówi, że dobra książka sprzeda się sama. A najlepszy plan marketingowy nie wygra z szeptaną i powtarzaną przez czytelników opinią, że powieść jest dobra.
Recenzje naszych książek w NF oscylują 5-6 na 6. Dobre kawałki w TVPKultura. Na recenzje w necie raczej nie zwracam uwagi, czasem coś mi wydrukuje Solarycho – głównie z Esensji. Zwykle nie jest to robota dobrej próby (nie o Esensji). Już o tym mówiłem, nad tekstami trzeba dyskutować. Poza tym działają tu czynniki ludzkie, znajomości osobiste. Ja już raczej obecnego fandomu nie znam, wycofałem się w 1994 roku – robię tylko festiwal i nasz SfanClub.
Poza tym odrzuca mnie amerykański styl – każda książka jest the best of the best of the best etc. Jasny gwint! Nie chcemy tak. Staramy się umieszczać rzetelny blurb. Jak już piszemy, że jakaś książka jest najlepszą militarną SF (np. Haldeman) - to tak jest w rzeczywistości. Jak czytelnik ma wybrać coś w tym zalewie „samych najlepsiejszych”? To ma krótkie nogi, takie schlebianie czytelnikowi. To nie idiota! Rozróżni gniota od dobrej powieści. O to jestem akurat spokojny.
Poza tym, i tu różnimy się od wielu wydawców, my czujemy się niszowi. Nie jesteśmy pazerni. Nam wystarcza. Ja nie muszę mieć Merca i chałupy z basenem. Mam niewielkie potrzeby. Jestem szczęśliwy, że robię to, co lubię. I wszystkim tego życzę.

K: Czy możesz zdradzić, jak wyszukujecie nowych autorów?

WS: Jak się robi tyle lat w fantastyce, zaprasza pisarzy na festiwal i w ogóle, to jest się rozpoznawaną marką. Płacimy na czas, nie mamy długów. To też wiele znaczy. Dużo czytam, mam gust podobny do kilku ludzi, którym ufam – więc razem wybieramy, wydajemy. I czytelnicy ufają nam, że proponujemy dobrych autorów. Agenci wiedzą, czego szukamy. Polecają nam książki sami autorzy, polecają przyjaciół pisarzy. Ja wiem, co chciałbym przeczytać, a ze mną jeszcze trochę innych fanów, z którymi przegadało się noce o fantastyce. I to wszystko. Ja po kilku stronach wiem, czy mi się książka spodoba.

K: Czym festiwal w Nidzicy różni się od innych konwentów?

WS: Są opinie – wypowiadane w pewnych kręgach, że to w ogóle nie jest konwent. Ja określam go jako konwent z charakterem. Raz – atmosfera – luźna jak np. na Nordconie, dwa – familijność tej imprezy – tu naprawdę jest dużo rodzin, dzieciarnia to 20-30 uczestników (nie płacą akredytacji), trzeba dla nich organizować dodatkowy program – w tym roku jest to np. wyjazd do stadniny koni, trzy – do tej pory mieliśmy różne media fantastyczne: literaturę, malarstwo (zawsze profesjonalistów, np. Achilleos, Beksiński, Chojnacki, Sętowski), film, teatr, komiks – brak było graczy. Ja się po prostu na tym kompletnie nie znam, ale chciałbym ich na festiwal wpuścić. Pomyślałem, że znajdę kilku dobrych mistrzów i oni to poprowadzą. Mam dla graczy internat szkolny z tanimi łóżkami (po dychę), sale, świetne miejsca na larpy, no i prawdziwy zamek. Jak z bajki. W tym roku robimy rekonesans, a za rok szopkę na całego.
Festiwal różni się również tym od większości konwentów, że jest tu zawsze wielu pisarzy. Oni sobie już dawno wybrali Nidzicę na miejsce spotkań – i wielu przyjeżdża tu co roku, chociaż na innych imprezach ich nie ma. To zasługa – tak myślę – dobrego klimatu i organizacji. Przyjeżdżają nie tylko jako goście, ale też jako szeregowi uczestnicy.
Inna różnica to fakt, że Festiwal upodobały sobie sąsiedzkie fandomy. Ja mam zawsze fanów z Czech, Słowacji (w tym roku przyjadą pomimo tego, że dokładnie w tym czasie będzie ichni Polcon, czyli Parcon), Rosji, Litwy, Ukrainy, Niemiec, a nawet Hiszpanii. O Nidzicy pisze się w sieci na zachodzie, chwalą nas, więc ludziska przyjeżdżają.
Konwent ma stałą symbolikę, polską krasulę z doczepionymi gadgetami SF lub fantasy, mamy już nawet zjawisko kombatanctwa – ci, co byli ponad dziesięć razy w Nidzicy mają swój klub.
Fanatyków Nidzicy jest sporo, ja na dzień dobry mam 100 uczestników, nawet ich zapisywać nie muszę, wiem, że przyjadą. Niezależnie od okoliczności. To bardzo dla mnie i Solarycha budujące. My ten konwent robimy we dwóch, w co niewielu ludzi potrafi uwierzyć. Na samej imprezie pomagają nam nasze dzieci, żony, Tomek Wierzchoń, Darek Jasiewicz, ekipa zamkowa.
I co jest jeszcze ważne. Zawsze staram się, by na festiwal przyjeżdżały legendy światowej fantastyki. Miałem Kaya, Pratchetta, Lawheada, Achilleosa, Mielkego (ten to jest już stałym bywalcem, z Berlina nie ma daleko), Cadigan, Eschbacha, całą rosyjską czołówkę (pewnego razu tych Rosjan było chyba ze dwudziestu). Takie rzeczy i przy Polconach nie zawsze się zdarzają.

K: Jak myślisz, jak prestiżową nagrodą na naszym rynku jest SFinks? I czym kierowaliście się ustalając tegoroczną listę nominacji – w moim odczuciu jest ona skonstruowana w specyficzny sposób.

WS: Ja już daleko odszedłem od tej nagrody, choć ją wymyśliłem. Od lat zajmuje się nią kapituła – ludzie są z Warszawy. Ja lubię ją nazywać plebiscytem i nigdy nie zabiegałem, żeby była najważniejsza, najlepsza, i inne samo naj… Chociaż parę osób mi to imputowało w przeszłości. Zwłaszcza to, że wziąłem sobie, jakoby bezprawnie, nazwę SFINKS, którą przez rok nosiła późniejsza nagroda Zajdlowska. Ja byłem przy tworzeniu nagrody fandomu, nazwę SFINKS porzucono, więc ją podniosłem. I nie specjalnie jej użyłem, jako alter ego nagrody Zajdlowskiej. Po prostu podobała mi się nazwa, taka tajemnicza i w połączeniu z literkami SF. Dopiero jak mnie zjechano w fandomie za to, ocknąłęm się, że ktoś to mógł faktycznie tak odebrać. Ale to bzdura.
A potem, jak rozgorzała dyskusja na temat nagrody zajdlowskiej, i ludziska zaczęli się niepotrzebnie wyzywać na łamach NF, zostałem wyrwany z oślej ławki przez Maćka Parowskiego, który napisał o mnie, że jestem dobrym organizatorem, umiem takie rzeczy robić i nagrodę powinno się oddać Sedeńce. Nie skonsultował się ze mną, ja nie chciałem brać w tym udziału, poczułem się wmanewrowany w konflikt, który mnie nic nie obchodził. I teraz parę osób z południa się do mnie nie odzywa. Ich strata. A ja mam przynajmniej mniej do kłapania dziobem. Od lat zresztą nie reaguję na zaczepki. Psy szczekają, karawana jedzie dalej. To już przeszłość.
Wracając do nagrody to jest plebiscyt. Lista kandydatów (nie nominowanych) jest robiona z automatu na stronie – trafiają tam wszystkie książki z właściwą datą wydania. Mogą być pewne przesunięcia w kategoriach, poprawiamy to później. Samo głosowanie też jest bardzo zautomatyzowane. Mam głosy poprzez stronę, mejlami, na formularzach, to się zbiera w kapitule, oni to liczą i sami wręczają na festiwalu.
Ostatnio my trochę zgarnęliśmy, ale sprzedajemy naszych książek w księgarni naprawdę dużo – może przyjdzie taki moment, że w ogóle będziemy tylko przez stronę je sprzedawać. To byłoby fajne.
Przez lata chciałem dać jakąś figurkę do nagrody, ale jeden rzeźbiarz obiecał, drugi zaczął a nie skończył. Tacy ludzie… Rok temu kupiłem glinę i sam wyrzeźbiłem. Nic wielkiego, to widać, ale byłem zdesperowany. W kuźni zrobiono odlew i teraz mamy figurę – sam nie wiem kogo – autorstwa Sedeńki.

K: Solaris to nie tylko księgarnia i wydawnictwo. Organizujecie festiwal, wycieczki fantastyczno-turystyczne, nagrodę etc. Skąd bierzecie na wszystko pomysły?

WS: A to ja jestem taki pokręcony. A Solarycho mi przyklaskuje. Robiłoby się więcej, ale czasu już nie starcza.
Festiwal to frajda, chociaż jak impreza zrobiła się medialna, to trochę za dużo już mam na głowie. Ubiegłorocznego festiwalu w ogóle nie pamiętam – tylko jakąś bieganinę, telefony, występy… wszystko mi się zlało w jedno. Dopiero na Poligonie V2 się ocknąłem. Ale ta impreza też się robi wielgachna – w zeszłym roku po festiwalu zostało 50 osób. Był rajdzik kajakowy, topiliśmy Achilleosa (Royal Navy) i Mielkego (Kriegsmarine), było wesoło.
Moja pasją są podróże. Ja urlop – jeśli go mam (ostatni 2 lata temu, a poprzedni jakieś 9 lat temu) – to zwiedzam jak szalony, program robię od 5 rano do 23 wieczorem. Leżeć na plaży nienawidzę. A że lubię jeździć też na konwenty zagraniczne, to zrodził się w mej chorej głowie następny pomysł, czyli następna robótka.
Robię wyjazdy 12-14 dniowe, gdzie zatrzymujemy się na jakiś mały konwencik. Rok temu Ukraina i Krym (z racji Euroconu w Kijowie), w tym roku Austria, Bawaria, Czechy i Słowacja (i konwent w Bratysławie), za rok Francja i Prowansja (szlakiem katarów), w 2009 wszyscy zażyczyli sobie Szkocji, a na 2010 planuję Nord Cap i objazd Bałtyku. Dalekosiężne plany.
Wynajmujemy autokar, kierowców i sru… Ekipa jest zgrana, dzisiaj liczy 18 osób, a ja myślę, że z czasem będzie to 40 uczestników. Taki konwent objazdowy. Bardzo wesoły.

K: Bardzo dziękujemy za rozmowę.



Wywiad przeprowadził Tymoteusz „Shadowmage” Wronka



Autor: Shadowmage


Dodano: 2007-04-26 16:38:50
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Burzyn - 18:57 26-04-2007
Tak, tak - bardzo dziękuję za rozmowę :) Jakoś tak się ułożyło, że z naszych wydawnictw najbardziej "kibicuję" Magowi i właśnie Solarisowi, co pewnie po części jest spowodowane ich repertuarem, a po części wirtualną sympatią do AM i WS; pomimo różnych wpadek obie nazwy dobrze mi się kojarzą. No a sam wywiad bardzo ciekawy, co - myślę, że Shadow się nie obrazi - jest przede wszystkim zasługą pana Sedeńki, jego - na szczęście nie skrótowej - chęci podzielenia się różnymi faktami. Super!

Kiedyś wybiorę się do Nidzicy :P

Shadowmage - 19:00 26-04-2007
To cios w me serce :)
WS po prostu bardzo obszernie, ciekawie i rzeczowo odpowiadał, wystarczyło że zarzuciłem jakiś temat. Moja rola (a w zasadzie zespołu redakcyjnego, bo pytania wymyślali wszyscy) była w zasadzie marginalna.

Burzyn - 19:24 26-04-2007
Shadowmage pisze:To cios w me serce :)

Oby nie śmiertelny, bo kto będzie recenzje pisał? :P ;)

kurp - 20:52 26-04-2007
Świetny wywiad i świetny rozmówca - dużo ciekawych, jaskrawych opinii, masa drobnych interesujących faktów. Czyta się z zapartym tchem, co rzadko można powiedzieć o - bądź co bądź - wywiadzie :P

Vampdey - 21:14 26-04-2007
Miły wywiad, nie inaczej :-).
Ale, że Novotnego szanowny WS chwali? No przepraszam! ;-)

GeedieZ - 14:54 28-04-2007
Trudno mi sobie wyobrazić ten nowy portal Solarisu. Plany może są i ambitne ale jak sam Sedeńko stwierdził - dużo rzeczy muszą robić sami. A co, jeśli nie starczy im sił? W końcu zrobią tę witrynę, będzie bardzo funkcjonalna, przejrzysta i miła w czytaniu a okaże się, że nikt tam nie chce pisać? Bo będą musieli się zająć czymś innym? Chyba, że to ma być coś w stylu owego słynnego Web 2.0 - że portal tworzą sami użytkownicy...

Faktem natomiast jest, że już odwalili kupę roboty przy tym serwisie. Porównując do starego to jak niebo a ziemia!

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS