NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Moorcock, Michael - "Elryk z Melniboné"

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Moon, Elizabeth - "Polowanie"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Moon, Elizabeth - "Heris Serrano"
Tytuł oryginału: Hunting Party
Data wydania: Maj 2007
ISBN: 978-83-7418-144-0
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 368
Cena: 29,90 zł
Rok wydania oryginału: 1993
Tom cyklu: 1



Moon, Elizabeth - "Polowanie" #3

ROZDZIAŁ TRZECI
Heris nie miała pojęcia, że dowodzenie jachtem może być tak skomplikowane. Przecież był mały, na pokładzie przebywało niewielu ludzi... W miarę jak przegryzała się przez instrukcje, schematy i rozkłady, zaczynała żałować, że nie zaczęła tego robić kilka tygodni przed pierwszą podróżą. Godziny nie wystarczały. Siedząc przed biurkowym ekranem, klęła pod nosem. Kwatery właścicielki oddzielone od kwater personelu, a to wszystko oddalone od kwater załogi. Cztery pełne i niezależne systemy hydroponiczne: dla załogi, personelu, jedzenia i kwiatów. Kwiatów? Odłożyła to na później. Załoga statku, jej ludzie, odpowiadają za wszystko, co jest związane z układami podtrzymywania życia, a nie za jedzenie dla personelu i kwiaty. To oni utrzymują zasilanie, okablowanie i połączenia komunikacyjne. Jednym z niewielu wspólnych zadań jest zaopatrywanie załogi w jedzenie. Oczywiście nie robi tego osobista kucharka madame, tylko jej asystenci.
W końcu Heris wyruszyła na poszukiwanie kogoś, kto mógłby ją oświecić. Wybrała najstarszego rangą pracownika na pokładzie: Batesa. Nie wchodziła mu w drogę, czego chyba od niej oczekiwano, ale żaden kapitan nie może dobrze dowodzić, nie mając odpowiedniej wiedzy.
– Kto to robi w domu na planecie? – zapytała. Bates wydął wargi i milczał. Postanowiła to przetrzymać. Może i jest lokajem, ale ona jest kapitanem.
– To... się zmienia – powiedział w końcu. – Bardziej niż kiedyś i bardziej niż powinno, jak mówią niektórzy. Pierwotnie wszystkim zajmował się personel domu, chyba że zawaliła się ściana czy coś takiego. Potem domy stały się bardziej stechnicyzowane – kanalizacja, rury z gazem, elektryczność... – Heris nigdy nie myślała, że posiadanie w domu kanalizacji oznacza stechnicyzowanie domu. – Wtedy – mówił dalej Bates – właściciele musieli się uciekać do pomocy zewnętrznych fachowców. Wzywać elektryka czy hydraulika, gdy coś się zepsuło. Niektórzy zatrudniali pracowników, którzy mogliby się tym zajmować, ale większość tych ludzi uważała się za zbyt dobrych, by być u kogoś na służbie.
– Czyli... zazwyczaj są to ludzie z zewnątrz?
– Przeważnie, poza naprawdę dużymi domami. Oczywiście tam, dokąd lecimy, wszystkim zajmuje się personel, ale ma pod swoją opieką całą planetę.
– Cała planeta to jeden dom?
– Tak... Myślałem, że pani wie. Posiadłość lorda Thornbuckle’a to właśnie planeta.
Właściwie to oczywiste, że superbogacze posiadają całe planety... ale myślała o nich jako o posiadaczach ziemskich, a nie właścicielach wszystkiego na planecie – infrastruktury, domów, pracowników. Przypomniała sobie, że ZSK również posiadała kilka planet: jedne dla ich zasobów, inne na bazy szkoleniowe. Czyli to nie różni się tak bardzo od dużej bazy wojskowej. Natychmiast przestały ją dręczyć pytania typu: gdzie kupują jedzenie? Gdzie uczą dzieci?
– Czyli lord... eee... Thornbuckle ma już cały personel pomocniczy? Techników, krety i całą resztę?
– Tak, pani kapitan. Poza sezonem populacja planety nie przekracza dwustu tysięcy mieszkańców, ale w sezonie będzie tam przynajmniej dwa tysiące gości, a to oczywiście oznacza kolejnych dwadzieścia tysięcy członków załóg statków i personelu, wałęsających się po stacjach i domach gościnnych.
Dom gościnny kojarzył się jej z takim miejscem, gdzie żołnierze Floty pili, oddawali się hazardowi i rozrywkom. Sądząc po wyjaśnieniach Batesa, tutaj również była to tania baza dla załóg statków i personelu domowego poza służbą... czyli innymi słowy, miejsce hazardu, picia i rozrywek. Większość bogatych gości przybywających własnymi jachtami zostawiała je zadokowane „na ślepo” przy stacjach (przydział odpowiedniej stacji zależał od ich rangi). Bates twierdził, że wakacje na planecie są przyjemniejsze dla załogi i personelu oraz tańsze niż utrzymywanie dużych stacji orbitalnych, które mogłyby wszystkich pomieścić. Placówka mieściła się na dużej wyspie; tamtejsze kluby, bary, miejsca rozrywki – to było wszystko, czego mógł chcieć personel na wakacjach.
– Nie ma żadnych burd? – zapytała Heris, pamiętając zachowanie żołnierzy. – Nie potrzeba żadnych... – Jak oni nazwaliby patrole naziemne? – Żadnych służb porządkowych?
– Jest milicja – wyjaśnił Bates, krzywiąc się z niesmakiem. – Oczywiście zawsze znajdą się tacy, którzy nie potrafią się zachować, dlatego ktoś musi pilnować porządku. To zrozumiałe, że na wyspie normalna struktura dowodzenia... nie obowiązuje. Na przykład ja nie byłbym odpowiedzialny za to, że któryś z młodszych ogrodników z tego statku wpakował się w kłopoty. Może milady miałaby inne zdanie i coś by mi później powiedziała, ale nie milicja. Widzi pani, my wszyscy mamy tam swoje miejsca.
Bary dla szeryfów, podoficerów i oficerów, pomyślała Heris i wywołała listę oddziałów gildii kapitańskiej. Znalazła jeden w domu gościnnym. Czyli od niej też będą oczekiwać, że przesiedzi sezon łowiecki w towarzystwie innych kapitanów jachtów. Czemu miałoby to być gorsze od spędzania czasu na przepustce z oficerami Floty? Znała odpowiedź, ale szybko ją odrzuciła. Wstąpiła do gildii kapitańskiej i chwilowo nic więcej nie mogła zrobić.
– Przypuszczam – powiedziała, przyglądając się uważnie Batesowi – że gdyby... pojawił się jakiś problem... ze strony personelu, zostanę o tym poinformowana?
– Tak, kapitan Serrano. – Uśmiechnął się do niej, wyraźnie zadowolony. Nie rozumiała powodu jego uśmiechu.
– To wszystko bardzo się różni od sytuacji w Zawodowej Służbie Kosmicznej – rzuciła, żeby zobaczyć jego reakcję.
– Tak, pani kapitan, niewątpliwie. – Jego uśmiech poszerzył się. – Różni się nawet od sytuacji w większości cywilnych domostw. Lady Cecelia lubi robić wszystko po swojemu.
Tego Heris sama się domyśliła na widok lawendowego pluszu. Może służący w rodzaju Batesa czerpali przyjemność z dziwactw swoich pracowników, ale ona nie. Jeszcze nie.
– Muszę pana ostrzec – poinformowała go – że zamierzam przeprowadzać takie same ćwiczenia ratunkowe, jak na pokładzie okrętu wojennego. Rozumie pan, to kwestia bezpieczeństwa. Czy... eee... personel odbywa na pokładzie sesje treningowe?
– Normalnie nie, choć mamy przydzielone miejsca i obowiązki na wypadek różnych sytuacji awaryjnych. Kapitan Olin nigdy nie uważał tego za konieczne. – Heris wyczuła w głosie Batesa lekki niesmak, choć nie wiedziała, czy to dotyczy kapitana Olina, czy jej propozycji.
– Obawiam się, że kapitan Olin miał dziwactwa zupełnie nie pasujące do kapitana statku kosmicznego – rzekła, po czym zdała sobie sprawę, jak dziwnie to zabrzmiało. Dziwactwa sugerowały działania związane z przedmiotami pochodzącymi z katalogów w rodzaju Pasjonaci i Wyobrażenia. Jedyna znana jej osoba wyrzucona ze Służby z powodu „dziwactw” – brała udział w tym sądzie wojennym – upierała się przy dzieleniu swoją fascynacją przewodami kanalizacyjnymi i elektrycznymi z ludźmi, których ten temat wcale nie interesował. Teraz przypomniała sobie nagle, że oskarżony lubił też napychać sobie usta piórami. Była pewna, że dziwactwa kapitana Olina były raczej natury etycznej, a nie zmysłowej.
Bates już się nie uśmiechał.
– I te ćwiczenia będą... niezapowiedziane?
– Tak. Przykro mi, zdaję sobie sprawę, że to niewygodne, ale nigdy nie wiadomo, kiedy może pojawić się prawdziwe niebezpieczeństwo, dlatego ćwiczenia muszą być niespodziewane. W ten sposób możemy się dowiedzieć, co jest nie tak, i lepiej się przygotować. – Urwała. – Ale gdyby chciał pan najpierw urządzić treningi, mogę poczekać z ćwiczeniami. Niezbędnym minimum jest wyznaczenie każdemu członkowi personelu stanowiska awaryjnego, gdzie będzie bezpieczny i jednocześnie nie będzie przeszkadzał załodze w jej zadaniach. Idealnie byłoby, gdyby personel mógł czasem pomagać załodze, na przykład sprawdzać, czy śluzy awaryjne są zamknięte, czy system wentylacyjny działa zgodnie ze specyfikacją i tym podobne.
– A co z lady Cecelią i jej gośćmi?
– Oni również muszą mieć bezpieczne stanowiska awaryjne. Muszą przećwiczyć ewakuację tak samo jak wszyscy inni. Gdyby coś się przydarzyło – choć to mało prawdopodobne – musimy wiedzieć, gdzie są i jak ich ratować.
– Rozumiem. – Bates był zdumiewająco ponury, jakby nigdy wcześniej nie pomyślał o niebezpieczeństwach grożących w czasie podróży kosmicznych. – Czy są na to jakieś standardowe procedury?
– Wy... nigdy nie przeszliście żadnego szkolenia?
Wyglądał na niezadowolonego, ale zdeterminowanego.
– Nie, kapitan Serrano. Z tego, co wiem, żaden z kapitanów lady Cecelii nigdy nie urządzał ćwiczeń, które obejmowałyby personel, właścicielkę lub jej gości.
Heris zdołała nie jęknąć, choć w środku aż się spieniła na myśl o niekompetencji kapitanów. Czy nie mieli żadnej dumy zawodowej?
– W takim razie najlepiej będzie, jak z nią porozmawiam, prawda? – powiedziała łagodnie. – Jeśli nie zdaje sobie sprawy z wagi tych ćwiczeń, może panu bardzo utrudniać życie. A później, jeśli będzie pan miał czas... może moglibyśmy popracować nad ustaleniem zadań dla personelu.
Bates odprężył się i uśmiechnął. Heris wzięła od niego listę stanowisk personelu oraz ich specjalizacji i wróciła na swoją stronę statku, starając się nie kląć głośno.
Zgodnie z wymogami przepisów, baza danych jachtu zawierała pełny tekst standardowych procedur awaryjnych dla załóg i pasażerów. W tej chwili Heris uznała personel za równy pasażerom. Zdecydowała się wydrukować kopię – będzie imponująco gruba, z pieczęcią Komisji Transportu na okładce – i przekonać lady Cecelię, że to nie są tylko jej zachcianki.
Ostatni raz plik otwierano – właściwie wcale nie powinno jej to dziwić – w dniu wypuszczenia jachtu ze stoczni. Przez te wszystkie lata... Jej żołądek zwinął się na myśl o różnych możliwych sytuacjach. Nie, nie powinna oczekiwać, że lady Cecelia bądź jej koszmarnie niekompetentny personel zaliczą ćwiczenia awaryjne, zanim nie zapoznają się z instrukcjami. Zaczęła się zastanawiać, jak wygląda właściwa procedura – o ile taka istnieje – poinformowania bogatej właścicielki, że jej statek od lat jest bardzo niebezpiecznym miejscem.
Wydruk wylądował na podajniku. Wzięła go do ręki. Pieczęć Komisji Transportu wyglądała mniej imponująco, niż się spodziewała, ale księga i tak miała swoją wagę. Zajrzała do środka, krzywiąc się na urzędowy język. Był równie koszmarny jak wytyczne Floty. Wszystko to, co nieistotne, wypisano z najdrobniejszymi szczegółami, łącznie z wymaganiami co do sposobu udokumentowania wykonania, a sprawy najważniejsze ukryto w ogólnikach. Na przykład jak wysoko nad poziomem pokładu należy umieścić znaki ostrzegawcze, jaka powinna być wielkość liter, ich kolor... Znieruchomiała. Znaki ostrzegawcze? Jakie znaki ostrzegawcze?
Przeskoczyła do spisu treści i wyszukała rozdział WYMAGANE OZNACZENIA i KARY ZA BRAK OZNACZEŃ. Pomimo aktualnych nalepek inspekcyjnych Sweet Delight brakowało przynajmniej pięćdziesięciu pozycji – i to tylko z pierwszej strony instrukcji. A kary, gdyby to zostało zauważone przez inspekcję, byłyby zdumiewająco wysokie. Na przykład pasażerowie powinni mieć dostęp do tej instrukcji oraz wykazu indywidualnych procedur awaryjnych dla jednostki. Wiedziała, że taki wydruk nie istnieje.
– Ale za to jest – wymamrotała – ten głupi fioletowy plusz.
– Kapitanie? – Heris obejrzała się. Koło drzwi stał Gavin z przepraszającą miną. – Pukałem – poinformował – ale pani chyba nie słyszała.
– Przepraszam, panie Gavin – odpowiedziała. – O co chodzi?
– O te oceny załogi, o które pani pytała. Nigdy nie robiliśmy czegoś takiego, kiedy dowodził tu kapitan Olin. Nie do końca jestem pewien, czego pani chce...
Heris miała ochotę odpowiedzieć, że jego głowy na talerzu, ale tak naprawdę wcale nie był najgorszy z nich wszystkich.
– Panie Gavin, chciałabym się dowiedzieć, jak pańskim zdaniem radzą sobie wszyscy członkowie załogi: czy znają swoje obowiązki i czy właściwie się z nich wywiązują?
Pewnie zrobiłby ponurą minę, gdyby tylko miał dość odwagi.
– Jak dotąd lady Cecelia zawsze była z nich zadowolona – powiedział. – Jeśli nie dochodzą do niej żadne narzekania...
– Panie Gavin, nie można powiedzieć, że lady Cecelia ma odpowiednie kwalifikacje, aby ocenić umiejętności nawigatora lub inżyniera, prawda? To moje zadanie, ale ponieważ jestem tu nowa, proszę o pańską pomoc. Teraz to jest pańskie zadanie.
– Ale... Cóż, pani kapitan, wszyscy muszą wiedzieć, że to robię.
– Muszą?
– I nie lubię mówić rzeczy, które, wie pani... Ktoś nowy, tak jak Sirkin, to co innego, ale pozostali... Latamy razem od bardzo dawna i nie chcę ranić niczyich uczuć. Nie żeby coś źle robili, ale pani chce ich ocen...
Heris pozwoliła sobie na gniewne spojrzenie.
– Panie Gavin, jest pan oficerem na tym statku, pełnił pan funkcję zastępcy kapitana Olina, tak jak teraz jest pan moim zastępcą. Pańskim obowiązkiem jest stawianie na pierwszym miejscu bezpieczeństwa statku, a przyjaźni na drugim. Nikogo nie musi ranić fakt, że zostanie przez pana oceniony. Nie ma w tym niczego wstydliwego, jeśli tylko ogólna sprawność jest zadowalająca. Ale jeśli nie czuje się pan na siłach wypełniać swoich obowiązków...
– To nie to – zaprotestował.
– Bardzo dobrze. W takim razie oczekuję, że pańskie oceny wylądują na moim biurku w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Bardzo źle się stało, że kapitan Olin nie przeprowadzał regularnych ocen, by załoga zdawała sobie sprawę, jak bardzo jest to ważne, ale skoro tego nie robił, teraz pan będzie musiał wykonać to zadanie.
– Tak, pani kapitan – odparł, ale nie ruszył się do wyjścia. Nadal stał z ponurą miną.
– Ma pan jeszcze jakiś problem? – zapytała po dłuższej chwili Heris.
– Cóż... Chodzi o te alarmy ćwiczebne, o których pani wspominała. Muszę wiedzieć, kiedy je pani planuje, żeby wszystko przygotować.
Heris ledwie powstrzymała się przed walnięciem czołem w biurko.
– Panie Gavin, cały sens alarmów ćwiczebnych polega na tym, że nie są planowane. Awarie też nie są planowane. Spodziewa się pan, że wszechświat da panu znać, kiedy będzie zamierzał przebić kamieniem kadłub statku?
– Cóż... Nie, ale to nie to samo...
– To jest to samo, jeśli ćwiczenia mają mieć jakiś sens. Gdyby pan wiedział, że coś ma pójść nie tak, oczywiście by się pan przygotował. Tak jak ja. I wszyscy inni. Czy widział pan na stacji raport o Flower of Sanity? – Gavin kiwnął głową. – No to pamięta pan, że tam napisano, że to wyszkolenie załogi i procedury awaryjne pozwoliły im uratować wszystkich pasażerów, choć zdarzyło się to wtedy, gdy większość załogi była po służbie? Jestem pewna, że wszyscy pasażerowie – i nawet załoga – narzekali na nieplanowane ćwiczenia alarmowe, ale to właśnie dzięki nim nauczyli się działać w sytuacjach awaryjnych.
– Rozumiem, ale... to duży statek, komercyjny liniowiec. Nasz to tylko mały jacht. To niemożliwe, by...
Heris znów mu przerwała.
– Proszę sobie wyobrazić, że spięcie spowodowało pożar w skrzynce numer siedemnaście. Co nadal działa w tym przedziale – w biurze kapitana?
Wbił w nią zdziwione spojrzenie.
– Cóż, musiałbym spytać Finniego, ale myślę...
– Nie ma czasu na myślenie, panie Gavin. Jest tylko czas na działanie. Skrzynka siedemnasta zawiera bezpieczniki dla nieparzystych pomieszczeń w tym korytarzu, świateł górnych w pomieszczeniach z bezpiecznikami w skrzynce osiemnastej i gniazdek elektrycznych we wszystkich łazienkach w tym korytarzu. A ponieważ ze skrzynką siedemnastą są połączone jeszcze trzy inne, pożar ma duże szanse zniszczyć również skrzynki numer szesnaście, osiemnaście i dziewiętnaście. To oznacza wyłączenie wszystkich dmuchaw w kajutach załogi, wszystkich górnych świateł, gniazdek ściennych, świateł w korytarzach i terminalach komunikacyjnych, ponieważ wszystkie terminale pokojowe zasilane są ze skrzynki dwudziestej. Tutaj jest ciemno, panie Gavin, i gdzieś na pokładzie szaleje pożar. Czy pan chociaż wie, czy drzwi się otworzą?
– Nie... Nie wiedziałem...
– I dlatego właśnie, panie Gavin, przeprowadzamy alarmy ćwiczebne. Żebyśmy nie wylądowali odizolowani w ciemnych, pozbawionych powietrza pomieszczeniach, z szalejącym gdzieś pożarem. – Zanim zdążył coś powiedzieć – a w tej chwili wszystko wywołałoby jej wściekłość – rzuciła w niego swoją kopią wydruku instrukcji. – Proszę, niech pan zacznie od przeczytania tego. Wydrukuję dodatkowe kopie i oczekuję, że razem z szefami sekcji dokona pan w ciągu czterdziestu ośmiu godziny odpowiednich modyfikacji. – Mężczyzna był zbyt wstrząśnięty, by zareagować, wziął tylko księgę i wyszedł. Heris przyglądała się, jak zamykają się za nim drzwi, po czym potrząsnęła głową. Bycie kapitanem na jachcie starej damy okazało się znacznie gorsze, niż sądziła.

* * *
Lady Cecelia nigdy nie myślała o sobie jako o starej damie. Wiek nie miał z tym nic wspólnego, podobnie jak liczba kuracji odmładzających. Jak długo potrafiła jechać na koniu za psami, lecieć statkiem tam, dokąd miała ochotę lecieć, robić to, na co miała ochotę, oraz radzić sobie z tym, co przynosiło jej życie, nie była stara. To prawda, nie startowała już w dziedzinach, w których kiedyś zdobywała szczyty, ale uznała to za skutek wyrośnięcia ze starych zainteresowań – i rozwinięcia nowych – w ramach naturalnego przejścia od jednych spraw do innych. Starzy są ludzie, którzy przestają się zmieniać. Niektórzy przestają w wieku dwudziestu lat, większość koło czterdziestki czy pięćdziesiątki starzeje się w ciągu jednej dekady. Mogą żyć jeszcze trzydzieści do pięćdziesięciu lat – po odmłodzeniu nawet dłużej – ale już jako staruszkowie. Inni – na przykład jej babka Serafina – zdają się pozostawać pełni życia i ciekawości aż do samej śmierci.
W tym, że nie czuła się staro, pomagało jej też trzymanie się z dala od rodziny. Nic tak nie przypomina o wieku jak dorastające dzieci, które zmieniają się w sprawiających kłopoty dorosłych. Zwłaszcza jeśli uważają ją za starą damę i tak ją traktują. Nie przyglądała się sobie, przebierając się w strój treningowy z miękkiego weluru, nie chciała, by cokolwiek przypominało jej o wieku. Jeśli młodzi ludzie są w sali gimnastycznej, wyrzuci ich. Teraz jej kolej.
Ale zastała salę pustą, cichą i pachnącą jej ulubionymi aromatami. Poduszki już dawno wyschły. Cecelia zamknęła drzwi i nastawiła symulator. Tego ranka będzie jeździć, nikim się nie przejmując.
Godzinę później, odświeżona przyjemną, choć wymagającą wysiłku przejażdżką po placu treningowym, wyłączyła symulator i schowała kostkę. Jej goście nie byli ludźmi, których chciałaby mieć za towarzyszy jazdy. Nie miała ochoty słuchać tego, co mogliby mieć do powiedzenia. Spojrzała na panel – wszyscy byli jeszcze w swoich kabinach. To dobrze. Rozebrała się, wzięła prysznic i zanurzyła się w basenie; tam włączyła ekran prywatności i zwiększyła nieco przepływ wody. Płynęła energicznie, walcząc z prądem, po czym wyszła, wytarła się do sucha i ubrała w podgrzany szlafrok. Kolejny rzut oka na konsolę potwierdził, że już zaczęli się ruszać. Chwyciła strój do ćwiczeń i ruszyła do swojej kabiny, gdzie powinna być bezpieczna.
Nie spotkali się przy śniadaniu. Cecelia zjadła w swoim apartamencie, co i tak często robiła, nie zwracając uwagi na młodzież. Miała własny porządek dnia: rozmowa z kucharzem, wysłuchanie raportu Batesa, zapoznanie się z tym, co kapitan uznał za stosowne przekazać jej o stanie statku. Za czasów Olina często sprowadzało się to do suchego stwierdzenia, że statek leci zgodnie z planem. Zastanawiała się, jak będzie z Serrano. Pierwszego dnia raport miał dwie strony i był pełen niezrozumiałych szczegółów na temat powodów przeniesienia czegoś z jednej ładowni do drugiej. Tak jakby Cecelię to obchodziło. Jeśli tylko personel wie, gdzie co jest, i może znaleźć to, czego ona potrzebuje, nie chce martwić się czymś takim jak „środek masy” czy „potencjalna interferencja rezonansu”.
Tego ranka była tylko jedna strona z nagłówkiem: „Alarmy ćwiczebne”. Cecelia zamrugała. Czemu miałoby to ją obchodzić? Zakładała, że ćwiczenia odbywa załoga, a poza tym jachty, w przeciwieństwie do liniowców, nie muszą narażać pasażerów na tego rodzaju niewygody. Zaczęła czytać, odnosząc się niechętnie do samego pomysłu. Ta Serrano wciąż musi uważać siebie za wojskowego dowódcę. Ma przydzielić stanowiska alarmowe jej personelowi domowemu? Ona i jej goście mają się nauczyć wykonywać procedury alarmowe? To absurd! Pamiętała ćwiczenia przeciwpożarowe, które odbywały się dawno temu, gdy chodziła jeszcze do szkoły Sorgery, i tak samo jak wszyscy doskonale wiedziała, że te ćwiczenia były bezwartościowe. Gdyby faktycznie doszło kiedyś do pożaru, żywioł nie czekałby, aż ludzie wstaną z łóżek, znajdą przydzielonego im partnera i „cicho, nie rozmawiając i bez przepychania się, zejdą po schodach”.
Argumentacja kapitan Serrano brzmiała jednak nieco sensowniej. Tak naprawdę Cecelia nigdy nie pomyślała o tym, że poza spóźnionym posiłkiem czy chorobą członka załogi może się wydarzyć coś nieprzyjemnego. Nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństw zagrażających małemu jachtowi lecącemu przez ogrom przestrzeni międzygwiezdnej. Wszyscy, których znała, podróżowali przez kosmos, a rzadkie wypadki i zaginięcia wcale nie wydawały się bardziej przerażające niż katastrofy na planetach: zderzenia samolotów, pociągów czy limuzyn, czasami znikanie jachtów. Przez chwilę niemal poczuła kruchość statku i ogrom wszechświata, ale szybko odepchnęła od siebie takie myśli. Przypominało to rozważania o kruchości czaszki, rozmiarach konia i wysokości zbliżającego się płotu... Jeśli się o tym myśli, człowiek na zawsze zamyka się w bezpiecznym kokonie, a to niedorzeczne.
Mimo wszystko... może trochę ćwiczeń to nie taki zły pomysł. Nie aż tyle i z pewnością nie bez odpowiedniego ostrzeżenia (a jeśli akurat będzie w basenie?), ale trochę ćwiczeń nie zaszkodzi. Wywołała Batesa.
– Tak, madame. Kapitan Serrano rozmawiała już ze mną na ten temat – uważa to za ważne dla pani bezpieczeństwa. Chciałaby, żebym zapoznał pani personel z instrukcjami, choć to wymagałoby czasu...
– Przed ćwiczeniami?
– Tak, proszę pani.
– Przypuszczam... że należało to zrobić już wcześniej, choć dotąd nikt nie narzekał.
– Kapitan Serrano wydaje się bardzo kompetentna, madame. – To znaczyło, że Bates ją popiera. Szlag. W takim razie ona też powinna się zgodzić, bo jeśli Bates coś popiera, zawsze stawia na swoim, niezależnie od siły jej oporu. Nie raz żałowała, że to nie on jest kapitanem. Miał dar dowodzenia.
– No dobrze. Zajmijcie się tym razem z panią kapitan, ale jeśli będzie ci sprawiała za dużo kłopotów, nie wahaj się dać mi znać.
– Nie sądzę, żeby tak miało być, madame. Ona nie jest taka jak inni. – Cecelia nie wiedziała, co miał na myśli, ale nie zapytała. Zamiast tego wolała spytać, jak młodzi ludzie radzą sobie ze śniadaniem, choć wcale jej to nie interesowało. Bates odpowiedział, że zdają się być zadowoleni i przeglądają teraz w salonie stare kostki rozrywkowe. Cecelia odczuła absurdalną irytację faktem, że są zadowoleni. Jako jej goście powinni się nią przejmować. Postanowiła pójść do ogrodu i pobawić się z miniaturowymi konikami. One zawsze przychodzą po cukier.

* * *
Ronnie przyglądał się ukradkiem Raffaele i zastanawiał, czy słyszała o śpiewaczce operowej. Właściwie nigdy dotąd nie zwracał na nią uwagi, myśląc o niej jako o dziewczynie George’a. Teraz zauważył, że gdy unosi głowę, ma przyjemny zarys twarzy. Szczupła, ale nie wątła, zdawała się nieświadoma własnego wdzięku. Śmiała się z czegoś, co powiedział Buttons. Siedząca obok Bubbles machnęła ręką przed jego twarzą.
– Obudź się, skarbie. Patrzysz wprost przez Raffę, jeszcze zrobię się zazdrosna. – Bubbles emanowała bardzo wystudiowaną zmysłowością, od srebrnych paznokci do blond loków, od głębokiego dekoltu obcisłej bluzki aż do rozcięć w długich czarnych spodniach. Nie licząc śpiewaczki operowej, zawsze uważał Bubbles za najbardziej seksowną ze znanych mu dziewczyn, ale w tej chwili go męczyła. Śpiewała piosenkę z kostki, ale dzięki znajomości ze śpiewaczką operową doskonale słyszał miejsca, w których brakowało jej oddechu i delikatnie fałszowała.
– Przepraszam. Zastanawiałem się, co będziemy robili przez cały ten czas u twojego ojca. Przecież nie będziemy polować na lisy.
– To nie jest takie złe – rzucił Buttons, podnosząc wzrok. – Właściwie czasami nawet to lubię. Jeśli podkręcimy satelity pogodowe, żeby nie było tak zimno i mokro...
– Ojciec się dowie – wtrąciła się Bubbles. – On lubi autentyczność.
– Nie bardzo rozumiem, jak można mówić o autentyczności, gdy nawet lisy nie są prawdziwymi lisami – mruknęła Sarah. – Czytałam gdzieś, że tak naprawdę zostały sztucznie stworzone na bazie genów kotów. – Ronnie wątpił w jej zainteresowanie bioinżynierią. Dziewczyna podpisała razem z Buttonsem drugi poziom umowy przedślubnej i teraz czekała ją pierwsza oficjalna wizyta u jego rodziny. Najwyraźniej próbowała w ten sposób zdobyć dodatkowe punkty.
– Chimera – wyjaśnił Buttons tonem wykładowcy, który powodował, że ubywało mu przyjaciół w regimencie. Prawdę mówiąc, on nie potrafił po prostu odpowiedzieć na pytanie, musiał wyjaśnić wszystko, co się z nim wiązało. – Nikt nie zawracał sobie głowy ratowaniem genów rudych listów ze Starej Ziemi, więc ludzie taty skorzystali z opisów i użyli tego, co się dało. Na szczęście Hagworth zrobił już wcześniej szakale z psów. Największym zainteresowaniem cieszyły się dwa gatunki lisów. Prawdziwy problem polegał na stworzeniu właściwego koloru i puszystej białej kity. Nasze neolisy częściowo wywodzą się z lisa długouchego, częściowo z szakala i po trochu z kota i szopa pracza.
– Nie wiedziałem, że ktoś uratował geny szopa, sądziłem, że to zbyt powszechnie występujące zwierzę.
– Tylko do skrzyżowania z małą pandą – wyjaśnił Buttons. Ronnie nie spodziewał się, że przyjaciel wie takie rzeczy, ale w końcu jego ojciec był entuzjastą polowań i zachowania gatunków. Buttons kontynuował wykład na temat możliwości genetyki, a tymczasem Ronnie pozwolił myślom odpłynąć... do śpiewaczki operowej, w której łóżku nauczył się rzeczy znanych mu wcześniej wyłącznie z plotek, do księcia, którego zazdrość tak łatwo udało się wzbudzić, i do tej nocy w mesie, kiedy się tym pochwalił... W tej chwili jakoś nie wydawało mu się to tak mądre jak wtedy. Może ciotka Cecelia miała rację i faktycznie jest draniem. Nie. Książę powinien był postąpić bardziej honorowo.
Wyciągnął rękę i pogłaskał ramię Bubbles, zastanawiając się, czy coś z tego wyjdzie. Nie potrafił jednak wymyślić, co mógłby powiedzieć, i po kilku sekundach dziewczyna cofnęła rękę i wyciągnęła się na kanapie obok niego. Na tej samej, gdzie tak ciężko się pochorowała. Zaczął się zastanawiać, czy to pamięta. W tej chwili wyglądała całkiem zdrowo, choć jej ponura mina dobrze oddawała również jego odczucia.
– Myślę, że powinniśmy trochę poćwiczyć – zaproponował George. – Twoja ciotka ma tutaj symulator jeździecki. Godzina dziennie i żadne z nas nie będzie musiało martwić się siniakami od siedzenia w siodle.
– Symulator? – burknął Ronnie. – Rób, co chcesz, George, ale ja nie mam zamiaru obijać się na mechanicznym koniu. Wystarczy mi sam pomysł obijania się na prawdziwym. Czy wiesz, że ciotka ośmieliła się zamówić mi odzież jeździecką?
– Cóż, będzie ci potrzebna. – Buttons przyjął pozę podobną do Bubbles i w ten sposób zajęli obie kanapy. Ronnie zaczął się zastanawiać, czemu właściwie uznał, że wygnanie będzie w ich towarzystwie bardziej znośne niż w samotności. Traktowali go tak, jakby miał obowiązek dostarczać im rozrywki, a przecież to wszystko nie było jego winą. – Na początek sprawdzi cię instruktor mojego ojca – mówił dalej Buttons – a potem przydzieli ci wierzchowca...
– A on jest straszny – wtrąciła się Bubbles. – Z tego, co wiem, nie ma już w znanym nam kosmosie wojska, które wciąż korzystałoby z koni, ale on zachowuje się jak modelowy instruktor musztry. Będziesz musiał przynajmniej przez dwie godziny kłusować, zanim zdecyduje, jakiego konia ci dać.
– Chciałbym zobaczyć, jak sprawdza ciotkę Cecelię – rzucił Ronnie.
– Jej nie będzie testować – odpowiedział Buttons, szczerząc zęby. – To wieloletni gość i prędzej poprosi ją o sprawdzenie koni. – „Proszę sobie wybrać, na co pani ma ochotę, milady, choć nie ma tu nic godnego pani” – to wszystko, co jej powie.
– Naprawdę jest taka dobra?
Buttons spojrzał na niego zdziwiony.
– Nigdy nie widziałeś jej na koniu?
– Nie. Rodzina nie ma zbyt wysokiego mniemania o jej hobby. – Jego ojciec mówił o tym dostatecznie często; słyszał też, jak matka rozmawiała z innymi ciotkami o „biednej Cecelii, która zmarnowała swoje życie na konie”.
– Trudno to nazwać hobby, Ron. Ta kobieta pięć razy wygrała wszechzwiązkowe indywidualne mistrzostwa jazdy terenowej i przez piętnaście lat mieściła się w pierwszej piątce zawodników. – Buttons obrócił się do Bubbles. – Pamiętasz, jak dopiero uczyliśmy się jeździć i stary Abel na nas wrzeszczał, a ona go uciszała?
– To dzięki niej pierwszy raz udało mi się skoczyć – powiedziała Bubbles, siadając prosto. W tej chwili wyglądała trochę poważniej niż zwykle. Czy to możliwe, żeby lubiła polowanie? Ronnie doznał krótkiej i nieprzyjemnej wizji ożenku z kobietą, która poluje na lisy. Nie. Nigdy w życiu. – To był ten stary, siwy kuc, który sprawiał wrażenie, że lubi nas zrzucać. Nie krzyczała na mnie, po prostu wszystko mi wytłumaczyła.
– Tak, a potem wsiadła na dobrego konia i pokazała, co powinniśmy byli robić. Abel był wściekły.
Ronnie poczuł, jak ściska mu się żołądek. To niesprawiedliwe, że wiedzą o jego ciotce więcej niż on sam. Że podziwiają ją za rzeczy, o których on nie ma pojęcia i za które jego rodzina wcale jej nie szanuje. To wszystko toczy się nie tak, jak zaplanował. Spodziewał się, że przyjaciele zbiorą się wokół niego, będą go wspierać i robić to, co on chce... a tymczasem oni wymieniają się opowieściami o jego ciotce, starej pannie.
– Czy wszyscy polują tam razem? – zapytał Buttonsa. Jeśli już nie można uniknąć tematu koni, przynajmniej może odwrócić uwagę od ciotki. – Swoją drogą, ile koni ma twój ojciec?
– Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: nie. Z głównego domu, w którym zamieszkamy, wychodzą na polowania trzy grupy. Każda ma własne tereny. Zostaniemy przydzieleni do którejś z nich w zależności od naszych umiejętności jeździeckich. A co do koni, przypuszczam, że jest ich wiele tysięcy. W stajniach głównej posiadłości mieści się około pięciuset, choć nie używamy ich aż tylu. Konie do polowań, spacerowe, młodziki w trakcie szkolenia. – Ronnie próbował wyobrazić sobie pięćset koni przebywających w jednym miejscu, ale mu się nie udało. W Akademii było ich dziesięć, do szkolenia młodych oficerów, i nie miał pojęcia, co to jest „koń spacerowy”. Nie zamierzał jednak pytać.
– Nie polujemy codziennie – dorzuciła Bubbles. – Niektórzy tak robią, ale większość jeździ co drugi dzień. Zwłaszcza gorsi jeźdźcy, którzy dość szybko czują się nieco obolali.
– Ja na pewno będę obolała – oświadczyły równocześnie Raffa i Sarah.
– Czy nie ma tam niczego innego do roboty poza polowaniem? – zapytał Ronnie, mając nadzieję, że w jego głosie nie słychać było desperacji.
– Są też inne rodzaje polowań – zapewnił Buttons. – Nie wszystkie na końskim grzbiecie. Możesz strzelać do kuropatw i bażantów. Choć to nie jest właściwy sezon, można łowić ryby w strumieniach. A pod dachem... No cóż, można robić takie rzeczy, które zdaniem mojego ojca są normalnymi zajęciami: bilard, karty, amatorskie przedstawienia.
– O rety. – Jest gorzej, niż się spodziewał. Miał wrażenie, że tego nie przewidziała nawet jego matka. Podróż z bogatą ciotką na pokładzie jej prywatnego jachtu wydawała się dobrym pomysłem. Może jednak byłoby lepiej, gdyby dostał jakiś nudny przydział w bazie na krańcu kosmosu. Przynajmniej nie musiałby polować na lisy i praca mogłaby mu wypełnić czas.
– Na planecie są też inne ciekawe miejsca – zauważyła Bubbles – ale nie możemy się stamtąd wyrwać więcej niż jeden raz. Musimy to sobie zostawić na chwilę, gdy już będziemy bardzo zdesperowani. Biedny Ronnie.
Miał ochotę na nią warknąć. Potrzebował autentycznego współczucia, a nie naśmiewania się z niego. Chciał, żeby zrozumieli, że to wszystko nie było jego winą.
– Nie jestem zdesperowany – oświadczył stanowczo. – Jeśli chcecie wiedzieć, mogę równie łatwo polować na lisy, jak i zająć się innym dowolnym sportem. Może będę przeskakiwał przez płoty i pędził w biegu...
– W galopie – poprawiła go Bubbles.
– Wszystko jedno. No wiecie, jestem wysportowany i w doskonałej formie, czy to może być dla mnie za trudne? – Próbował to powiedzieć z pełnym przekonaniem, ale Bubbles, Buttons i Raffaele parsknęli śmiechem. Raffaele? A co ona wie o jeździe konnej? Próbując ukryć złość, roześmiał się razem z nimi.
– Lepiej spróbuj na symulatorze ciotki – zasugerował Buttons, wciąż się śmiejąc. – Przekonasz się, że masz parę mięśni, które wcale nie są takie wyćwiczone. – Potem spoważniał. – Tak naprawdę powinieneś sobie poradzić, Ronnie. Masz rację, jesteś wysportowany i całkiem możliwe, że po kilku lekcjach będziesz mógł jeździć w polu. Ale to wcale nie przypomina prawdziwej jazdy.
Ronnie zaczął się zastanawiać, czy nie mógłby ukryć się w swojej kajucie na całe dnie i noce i oglądać kostki rozrywkowe aż do przybycia na rodzinną planetę Buttonsa. Pewnie nie. Będzie musiał wymyślić, co mają robić. Coś zabawnego, coś, co pozwoli mu znów objąć dowodzenie grupą. A może by wykręcić jakiś nieszkodliwy numer starej damie lub załodze?
– Może masz rację – powiedział bez przekonania. – Najpierw zobaczę, jak ty wyglądasz na tym symulatorze, a potem... cóż, zobaczymy.
– Myślę, że powinniśmy trochę popływać – zaproponowała Raffaele. – Chodźcie, dziewczyny. Pobawimy się w wodzie. – Zanim Ronnie się zorientował, dziewczęta zniknęły, a jego najlepsi przyjaciele przyglądali mu się błyszczącym wzrokiem.
– No dobra – rzucił George. – Opowiedz coś o tej śpiewaczce operowej. Czy to prawda, że śpiewaczki mają specjalnie wyćwiczone mięśnie?





Dodano: 2007-04-22 21:37:08
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS