NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

Moon, Elizabeth - "Polowanie"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Moon, Elizabeth - "Heris Serrano"
Tytuł oryginału: Hunting Party
Data wydania: Maj 2007
ISBN: 978-83-7418-144-0
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 368
Cena: 29,90 zł
Rok wydania oryginału: 1993
Tom cyklu: 1



Moon, Elizabeth - "Polowanie" #2

ROZDZIAŁ DRUGI
Heris ruszyła do swojej kabiny, zastanawiając się po drodze, czy cywile znają pokładowe obyczaje. Czy wiedzą, że powinni się trzymać swojej strony biurka? Sirkin wiedziała. Podczas gdy Heris wywoływała na terminalu pliki, młoda i energiczna dziewczyna stanęła po drugiej stronie biurka.
Przyjrzała się pierwotnemu kursowi wytyczonemu przez Sirkin. Bezpośrednie poziomy ciągu, żadnych gwałtownych zmian kursu, przyzwoite odległości od znanych przeszkód. Nie różnił się wiele od tego, jaki sama by wytyczyła, choć jednostki ZSK mogły i często ścinały marginesy bezpieczeństwa na rzecz szybkości.
– I kapitan Olin odrzucił ten kurs? Czemu?
– Uznał, że jest zbyt ryzykowny. Tutaj... – Sirkin dotknęła palcem wyświetlacza, który powiększył obraz, ukazując więcej szczegółów. – Twierdził, że tak bliskie podejście do T-77 z ciągiem 0,06 jest samobójstwem. Zapytałam o powody, ale odpowiedział tylko, że to on jest kapitanem i z czasem sama zrozumiem.
– Hmmm. – Heris nachyliła się nad wyświetlaczem. – Czy sprawdziła pani informacje na temat T-77 w źródłach?
– Tak, pani kapitan. – Heris spojrzała na dziewczynę zdziwiona, po czym doszła do wniosku, że to może być poprawny tytuł wśród cywilów. W ZSK używano „sir” w stosunku do obu płci – chodziło o wyrażenie szacunku, a nie rozróżnienie typu chromosomu. – Według Bairda i Logana, T-77 to anomalia grawitacyjna, nic więcej. Ciro spekuluje, że to wypalona gwiazda. Ale wszystkie źródła zgadzają się, że nie jest tak niebezpieczna jak Sprol Gumma i można tam całkowicie bezpiecznie przelatywać z prędkościami rzędu 0,2. Zachowałam się ostrożnie. – W jej głosie zabrzmiał żal. Heris potrząsnęła głową.
– Kapitan Olin musiał mieć jakiś powód. Pani względna prędkość byłaby tam stosunkowo niska – czy sugerowała pani zwiększenie ciągu dla osiągnięcia większej prędkości?
– Nie, proszę pani. Kapitan oświadczył, że tam jest niebezpiecznie już przy 0,06, a przyspieszanie tylko pogorszyłoby sytuację.
– Jeśli chodziło mu o interakcję przyspieszenia i masy, to nie jedyne czające się tam niebezpieczeństwo. – Zagryzła w zamyśleniu wargę. Od dawna nie odwiedzała tej okolicy i żałowała, że nie ma dostępu do map i danych wywiadowczych ZSK.
– Ale czemu mi tego nie powiedział? – Sirkin zaczerwieniła się, przez co wyglądała na jeszcze młodszą. – Mogłam wytyczyć nowy kurs, dla większego ciągu...
– Nie chciał w ogóle zbliżać się do T-77 – uznała Heris. – Zobaczmy, co jeszcze chciał ominąć. – Przyjrzała się reszcie kursu Sirkin, porównując go z kursem Olina i w razie potrzeby wywołując dodatkowe informacje. Z wolna zaczynała pojmować logikę rozumowania Olina. – Nie chciał zbliżać się do przeszkód uznanych za mało bezpieczne, prawda? Kazał pani ominąć Palec Cumbera, zamiast skorzystać ze skrótu przez Obrączkę – a to bezpieczny skrót, z którego wszyscy korzystają. Polecił pani polecieć tamtędy... Ale dlaczego? – Podniosła wzrok; w oczach Sirkin widziała podobne zdziwienie. – Czy lady Cecelia miała wyznaczoną datę przylotu? Czy prosiła go o przybycie w jakimś określonym terminie?
Sirkin kiwnęła głową.
– Chciała być osiem dni przed planowanym przylotem, żeby zdążyć na jakieś przyjęcie rodzinne. Olin oznajmił, że to niemożliwe, i to był jeden z powodów, dla których postanowiła zmienić kapitana. Uznała, że za wolno lata.
– Słyszałaś ją? – Heris pozwoliła sobie unieść brew.
Sirkin znów się zaczerwieniła.
– No... To znaczy Tonni z personelu powiedział inżynierii, a pan Gavin przekazał mnie.
– Z personelu?
– Wie pani, tutaj jest personel domowy, którym kieruje Bates, i załoga statku kierowana przez kapitana – przez panią. Nie powinniśmy się do siebie wtrącać, ale nasze krety zawsze kłócą się z ogrodnikami milady.
Heris poczuła się tak, jakby trafiła do jakiejś farsy. Ogrodnicy na pokładzie statku? Ale nie mogła pozwolić, by dziewczyna zauważyła jej zmieszanie.
– Kiedy my mówimy „personel”, mamy na myśli oficerów nie na stanowiskach liniowych – wyjaśniła, jakby chodziło tylko o niejasność terminologii.
– Och. – Sirkin najwyraźniej nie miała pojęcia, co to znaczy, ale Heris nie zamierzała jej wyjaśniać. Najważniejsze jest przygotowanie statku do podróży. Powinna lepiej poznać resztę załogi, a do tego służą inspekcje. Jeszcze raz spojrzała na wybraną przez Olina trasę i potrząsnęła głową.
– Zastanawiam się... To wygląda tak, jakby kapitan wiedział o tych rejonach coś, czego nie zamieszczono w katalogach. – Była ciekawa, co to mogło być. Często pojawiały się plotki o „pirackich wybrzeżach” i „gniazdach piratów”, mające tłumaczyć spóźnienia statków lub brak ładunku. Ale to tylko plotki... Poza tym Olin podlatywał znacznie bliżej do punktów uznanych w katalogach za bardzo niebezpieczne; koło T-89 był tak blisko, że nawet ona nie odważyłaby się tego zrobić krążownikiem. Oczywiście, krążowniki mają znacznie większą masę. A więc w pierwszym etapie podróży wlekli się powoli, potem pędzili prosto i pewnie, a na koniec znów nadłożyli drogi. Serrano pomyślała o szmuglu, ale zachowała obojętny wyraz twarzy. Później będzie mogła dojść do tego, co i z kim szmuglował kapitan Olin.
– Pani jest najkrócej w załodze? Dlaczego zdecydowała się pani na tę pracę, a nie jakąś inną?
Sirkin zaczerwieniła się.
– Cóż... Chodzi o... moją przyjaciółkę. – Sądząc po rumieńcach i tonie głosu, raczej o kochankę. Heris jeszcze raz się jej przyjrzała: niebieskie oczy, brązowe włosy, szczupła, przeciętna twarz. Bardzo młoda i bardzo emocjonalna.
– Na pokładzie tego statku?
– Nie, proszę pani. Jest jeszcze w szkole, na trzecim roku konserwacji systemów okrętowych. Gdybym zatrudniła się na statku korporacyjnym, oczekiwaliby ode mnie pozostania na zawsze. – Heris wiedziała, że wcale nie, ale dla tak młodej dziewczyny nawet podstawowe pięcio- czy dziesięcioletnie kontrakty wydawały się wiecznością. – Kiedy ona ukończy szkołę – właściwie nie jest najlepsza w swojej grupie – chciałybyśmy być razem, na tym samym statku, w tej samej kompanii.
– Czyli ta praca jest do czasu, aż twoja przyjaciółka ukończy szkołę?
– Tak, proszę pani. Ale wcale nie traktuję jej przez to mniej poważnie. – Była to szczera, pełna zaangażowania młoda dziewczyna. Heris pozwoliła sobie na uśmiech.
– Mam nadzieję. Kiedy planujesz opuścić lady Cecelię?
– Przyjaciółka ukończy szkołę, gdy my będziemy na tej planecie, gdzie polują na lisy, to jest na Sirialis. – Sirkin lekko się skrzywiła. – Lady Cecelia spodziewa się wrócić do systemu Cassiana jakieś sześć miesięcy później, a ona nie weźmie żadnej pracy poza planetą do czasu, aż się z nią skontaktuję.
Masz nadzieję, pomyślała Heris. Widziała już rozpad tego rodzaju młodzieńczych romansów, gdy jedno z partnerów odleciało z planety na rok albo więcej.
– Będziesz musiała pamiętać o swoich obowiązkach – powiedziała. – To normalne, że się o nią martwisz, ale...
– Och, nie martwię się o nią – zapewniła Sirkin. – Potrafi o siebie zadbać. I nie pozwolę sobie na nieuwagę.
Heris kiwnęła głową, mając nadzieję, że nie złożyły sobie przysięgi wyłączności czy innych podobnych bzdur. Nieraz widywała, jak w porcie doręczano członkom załogi kostki z wiadomością od niewiernej kochanki, która z brutalną szczerością opisywała, co się stało. Jak dotąd zawsze zdarzało się to jej najlepszym młodym kadetom.
– To dobrze. Zamierzam wprowadzić doszkalanie załogi z dodatkowych specjalności – czy chciałabyś dostać inny przydział na mostku, czy coś wymagającego ubrudzenia rąk?
Sirkin rozpromieniła się i Heris omal nie wystraszyła się, że powie „ekstra”, ale nie zrobiła tego.
– Cokolwiek pani zechce, pani kapitan. Miałam dwa semestry teorii napędu i jeden konserwacji, ale zaliczyłam też podwójny kurs z komunikacji i teorii komputerów. – Bardzo błyskotliwa dziewczyna, jeśli przy tym była najlepsza w swojej klasie z nawigacji. To się Heris podobało.
– W takim razie spróbujemy cię dać do komunikacji; będziesz mogła poznać praktyczne aspekty korzystania z pokładowych systemów komputerowych.
– Tak jest, pani kapitan.
– W takim razie to wszystko. – Sirkin ukłoniła się i wyszła. Bez salutowania. Heris próbowała nie poddać się nachodzącej ją fali nostalgii. Wzruszyła ramionami i głęboko wciągnęła powietrze. Nigdy więcej salutowania, nigdy więcej starych znajomych, którzy mogliby posłużyć informacją na przykład na temat jej nowej załogi. To może przyjdzie później, gdy dorobi się znajomych w kapitańskiej gildii, ale nie teraz.
W tej chwili najbardziej potrzebowała informacji. Zgodnie z rejestrami statku, cała załoga, oprócz jednej osoby, została zaangażowana przez jedną agencję pośrednictwa pracy. To była dobra firma; sama postanowiła zgłosić się właśnie do nich ze względu na ich reputację. Dostarczali załogi dla głównych linii komercyjnych i korporacji handlowych. Lady Cecelia była członkiem ważnej rodziny i z pewnością nie przysłaliby jej śmieci... a jednak miała wrażenie, że przynajmniej połowa tych ludzi mieści się poniżej średniej. Nie spodziewała się tego, biorąc pod uwagę wysokość pensji, jaką zaoferowała jej lady Cecelia i jaką wypłacała załodze. Za te pieniądze powinna była dostać coś więcej. Tak naprawdę tylko Sirkin sprawiała wrażenie godnej zaufania, i to tylko na podstawie kartoteki.
Wystukała numer lokalnego biura Usmerdanz i po przebiciu się przez kolejne poziomy wreszcie dotarła do kogoś, z kim naprawdę mogła porozmawiać.
– Kapitan Serrano... Tak. – Najwyraźniej właściciel gładkiego głosu odnalazł jej kartotekę. – My... umieściliśmy panią u lady Cecelii...
– Tak – przerwała mu. – Zauważyłam, że Usmerdanz skierowało tu wszystkich pozostałych członków załogi, i zastanawiałam się, czy mogłabym uzyskać od was jakieś informacje na ich temat.
– Wszystkie istotne informacje powinny znajdować się w kartotece statku – oświadczył głos ostrym tonem. Z ich punktu widzenia to ona była nieznanym człowiekiem; mieli ją na liście niecały tydzień, a w przypadku kogoś o jej pozycji, rezygnującego bez żadnego wyjaśnienia ze służby wojskowej, zawsze musiały się pojawiać jakieś pytania. – Pliki kapitana Olina na pewno nie są zakodowane.
– Przeglądałam kartotekę statku – odpowiedziała – ale nie znalazłam niczego, co odpowiadałoby... profilom psychologicznym Floty. Czy okresowe oceny załogi są przeprowadzane przez kapitana na pokładzie, czy...
– Cóż, właściwie nie ma ustalonych procedur. – Ostry ton znów skrył się za aksamitem. – Oczywiście na jednostkach komercyjnych zawsze obowiązują jakieś korporacyjne wytyczne, ale nie na prywatnych jachtach. Zazwyczaj tego rodzaju raporty sporządza kapitan. Niczego pani nie znalazła?
– Niczego – potwierdziła Heris. – Tylko dane, które znalazły się w ich podaniach. Pomyślałam, że może państwo...
– Och, nie. – Tym razem to on jej przerwał. – Absolutnie nie zajmujemy się tego rodzaju rzeczami. – Najwyraźniej wcale im na tym nie zależało. W końcu trudno byłoby im polecać kogoś, o kim wiadomo, że sprawiał problemy na poprzedniej jednostce – dlatego lepiej nie wiedzieć. Heris spotkała się już w Służbie z takim samym podejściem. – Skoro nie znalazła pani niczego w kartotece statku – mówił dalej jej rozmówca – to obawiam się, że nie możemy pani pomóc. Moglibyśmy dostarczyć niepełne dane na temat przeszkolenia, ale nic więcej. Przykro mi.
Zanim kierownik o gładkim głosie zdążył się rozłączyć, Heris zadała jeszcze jedno pytanie.
– W jaki sposób wybieracie członków załogi dla poszczególnych pracodawców?
Zapadła długa cisza.
– Co takiego? – Głos nie był już uprzejmy, brzmiała w nim złość.
– Zauważyłam, że tylko Sirkin – najnowszy członek załogi – uplasowała się wysoko w swojej klasie, ale powiedziała mi, że ze względów osobistych szukała krótkoterminowego kontraktu. Pozostali zaliczają się do średniej klasy. A przecież lady Cecelia płaci bardzo wysokie pensje – zastanawiałam się, czemu nie polecacie na te stanowiska ludzi o najwyższych kwalifikacjach.
– Oskarża nas pani o wysyłanie lady Cecelii niewykwalifikowanych członków załogi?
– Ależ skąd – zapewniła Heris, choć tak właśnie uważała. – Ale nie wysyłacie jej swojej śmietanki, prawda?
– Wysłaliśmy panią – przypomniał głos.
– Właśnie. Wiem, że nie jestem na szczycie waszej listy kapitanów... i nie powinnam być. – Tak jak przypuszczała, wyznanie złagodziło nieco gniew w głosie po drugiej stronie linii.
– Cóż, to prawda. – Heris przeczekała wyraźne sapania i pochrząkiwania rozmówcy. – Pani kapitan Serrano, sytuacja wygląda tak. Bywają dobrzy ludzie – wykwalifikowani – którzy nie nadają się na każde stanowisko. Wie pani, co mam na myśli, na pewno nawet w ZSK mieliście takich, którzy są pewni i godni zaufania w zwykłych sytuacjach, ale nie powierzylibyście im dowodzenia krążownikiem w bitwie.
– To prawda – zgodziła się Heris, jakby sama nigdy o tym nie pomyślała.
– Dlatego staramy się zatrzymać naszych najlepszych – śmietankę, jak to pani ujęła – na stanowiska, na których to ma największe znaczenie. To prawda, że lady Cecelia jest cennym klientem i jej rodzina jest bardzo ważna, ale... z drugiej strony jej jacht nie jest jednostką flagową korporacji Geron, prawda?
– Absolutnie nie.
– Ma dobry statek, stosunkowo nowy, regularnie poddaje go przeglądom, nie oszczędza na naprawach i konserwacji, podróżuje powoli i bezpiecznymi trasami. Nie potrzebuje kogoś, kto umie sobie poradzić z transporterem kolonialnym wiozącym dwadzieścia tysięcy osób czy potrafi manewrować w konwoju frachtowców. A inni potrzebują. Na prywatne jachty proponujemy ludzi, którzy są stabilni emocjonalnie, spokojni... – Heris pomyślała, że właściwym słowem jest „leniwi”. Bez inicjatywy. – Posłuszni i gotowi dostosować się do zmiennego harmonogramu.
– Rozumiem – powiedziała, udając zadowolenie. Faktycznie rozumiała i wcale jej się nie podobało nastawienie agencji do niej i jej pracodawczyni. Z pewnością nigdy nie powiedziano lady Cecelii, że jej bezpieczeństwo uważane jest za mniej ważne od ładunku zamrożonych embrionów czy transportu chemikaliów. Zaufała agencji, a ta wysłała jej śmieci. Heris nigdy dotąd nie myślała, że tak łatwo jest wepchnąć bogaczom wybrakowany towar. – W każdym razie dziękuję – dodała, jakby żadna z tych myśli nie przeszła jej przez głowę. – Rozumiem, że w cywilu wszystko wygląda trochę inaczej, po prostu potrzebuję czasu na przystosowanie się.
– Jestem pewien, że świetnie sobie pani poradzi – zapewnił głos znów pełen aksamitu. Chciał być zadowolony z niej, chciał, żeby lady Cecelia była z niej zadowolona i żeby wszyscy byli zadowoleni ze wszystkiego.
Prawdę mówiąc, Heris zdecydowanie nie czuła zadowolenia, ale wiedziała, że się przystosuje, choć bynajmniej nie w taki sposób, jak oczekiwała agencja. Doprowadzi tę przydzieloną jej załogę obiboków do jakichś przyzwoitych standardów, wyjdzie poza niskie wymagania agencji i uczyni z jachtu lady Cecelii jednostkę, którą mógłby się poszczycić każdy kapitan. Wiedziała, że lady Cecelia chce wylecieć najszybciej jak to możliwe, ale opóźnienie spowodowane przez jej siostrzeńca dało Heris czas na przeprowadzenie rozmów ze wszystkimi członkami załogi. Te krótkie, pięciominutowe spotkania potwierdziły jej początkowe wrażenie: większość nie była w najwyższej formie. Dobrze, że przynajmniej zastała statek w dobrym stanie – solidny kadłub, komponenty kupione wyłącznie od właściwych dostawców, regularne przeglądy w najlepszych dokach serwisowych. I tak miało być z załogą, wymamrotała w duchu. Ale to nic, lady Cecelię chyba nie na wszystkim oszukano.
Ich wylot przypadał dopiero na trzecią wachtę. Lady Cecelia przesłała jej wiadomość, że wolałaby przespać ten moment. Heris doskonale to rozumiała, ona też tak robiła na statkach, którymi nie dowodziła. Do tej pory wszystkie systemy statku pracowały już na pełnych obrotach – zgodnie z przepisami jednostka musiała przetestować wszystkie systemy na sześć godzin przed odlotem.
Heris zjawiła się na mostku dwie godziny przed wyjściem z doku, osobiście sprawdzając po drodze wszystkie ładownie z atmosferą i te urządzenia, od których zależało ich życie. Wszędzie napotykała lśniące nowością obudowy i nowiutkie nalepki inspekcyjne z wciąż wyraźnie widocznymi datami. To znaczy, że wszystko jest w porządku... a odczuwany przez nią niepokój musi wynikać z faktu, że przebywa na cywilnym statku upstrzonym pluszem w jaskrawych kolorach, a nie na przyzwoitym okręcie.
Za sterami siedział ponury pilot, marszcząc wąskie brwi. Założyła własny zestaw słuchawek i wsłuchała się w transmisje. Pilot potwierdzał dane przesłane już przez komputer: numer rejestracyjny Sweet Delight, cel podróży, planowaną trasę, charakterystyki radiolatarni, ubezpieczenia. Heris weszła w jego pole widzenia i pokazała mu gestem, że przejmie ten uciążliwy obowiązek. Na ekranie dowódcy pojawiły się listy wymaganych pozycji. Nie potrafiła pojąć, czemu oficer wylatującego statku musi potwierdzać zamknięcie każdego z kont otwartych podczas wizyty na stacji, za każdym razem powtarzając numer autoryzacyjny danego banku – tak jednak wyglądała procedura obowiązująca od niepamiętnych czasów. Nawet na jej krążowniku ktoś musiał formalnie potwierdzać, że spłacono wszystkie konta. W przypadku dużego statku mogło to trwać godziny – tutaj to była zaledwie drobna uciążliwość.
– Dziękuję, Sweet Delight – odezwał się urzędnik biura zarządu stacji, kiedy doszła do końca. – Ostatnie listy lub przesyłki? – Bates poinformował ją, że lady Cecelia chce wysłać worek, do którego dołączono listy załogi. Posłała Sirkin, żeby zaniosła go do zarejestrowanego urzędnika pocztowego stacji. Meble i dekoracje z zewnętrznej poczekalni zostały już zebrane i upchnięte w ładowni. Kiedy Sirkin wróci, jacht zostanie zhermetyzowany i rozpocznie się końcowa procedura wyjścia z doku.
Wydawało się, że w porównaniu z większymi jednostkami o liczniejszej załodze, do których się przyzwyczaiła, trwało to zaledwie chwilkę. Jej załoga zamknęła i zablokowała zewnętrzne i wewnętrzne włazy, załoga stacji zrobiła to samo po drugiej stronie rękawa dostępowego. Sweet Delight wypełniony własnym powietrzem momentalnie zaczął inaczej pachnieć. Została jeszcze godzina końcowych testów systemów. Nie zauważyła, by coś pominęli, choć nie znała wszystkich sekwencji dla tego pojazdu.
– Holownik na stanowisku, kapitan Serrano – oświadczył pilot. Ustawiał teraz zaczepy jachtu, by ochronić go przed chwytakami holownika. Jachty były zbyt małe, żeby zmieścić się w standardowe chwytaki, dlatego wyposażano je w specjalne pierścienie, które zapewniały holownikom dobry chwyt i równocześnie chroniły kadłub jachtu przed uszkodzeniami. Heris spojrzała na pokładowy zegar: dwie minuty do wylotu. Przełączyła jeden z kanałów komunikacyjnych na częstotliwość holownika.
– Kapitan Serrano, Sweet Delight. – Proszę. Wreszcie to powiedziała, oficjalnie, do innej jednostki... i gwiazdy z tego powodu nie zgasły.
– Holownik 34 – nadeszła rzeczowa odpowiedź. – Pozwolenie na chwyt.
– Pozwolenie na chwyt. – Pomimo zaczepów poczuła silny wstrząs. Nawet w tych czasach rzadko udawało się idealnie dopasować względne prędkości. Kontrolki stanu na jej konsoli zmieniły kolor: od czerwonego, poprzez pomarańczowy i żółty, do zielonego.
– Wszystko zapięte – oznajmił kapitan holownika. – Na twój sygnał.
Na innym kanale jej konsoli dyżurny zarządca stacji czekał na sygnał.
– Kapitan Serrano, Sweet Delight, proszę o pozwolenie na wylot, na wasz sygnał.
– Udzielam pozwolenia. Proszę o potwierdzenie stanu gotowości.
Spojrzała na szmaragdowe panele.
– Pełny stan gotowości. – Piętnaście sekund. Liczyła czas razem z kapitanem holownika i zarządcą stacji, ale tak naprawdę to skoordynowane komputery oderwały jacht od stacji. Holownik pociągnął jacht – wciąż bezwładny, z wyłączonym silnikiem – z dala od stacji i zatłoczonych szlaków. Heris wykorzystała ten czas na sprawdzenie dokładności zewnętrznych czujników jachtu przez porównanie z danymi holownika i stacji. Wszystko zdawało się działać tak jak powinno. Czuła się bardzo dziwnie, lecąc bezwładnie, nawet bez włączonego silnika układowego, ale pojazdy cywilne zawsze ruszały „na zimno”, gdyż firmy holownicze zdecydowanie preferowały taki sposób startowania. W razie aktywnego napędu jakiś dureń zbyt łatwo mógłby nacisnąć niewłaściwy klawisz.
Kiedy kilka godzin później osiągnęli przydzielony im sektor odpalenia, kapitan holownika znów nawiązał połączenie.
– Potwierdzam bezpieczny sektor Blue Tango 34, proszę o pozwolenie na zwolnienie.
– Udzielam pozwolenia na zwolnienie zaczepów – odpowiedziała Heris i kiwnęła głową pilotowi i Gavinowi. Holownik zwolnił zaczepy i zaczął się wolno oddalać. – Panie Gavin, napęd układowy. – Zauważyła, że pilot schował już uchwyty i sprawdzał na podglądzie, czy mechanizmy blokad właściwie je zabezpieczyły.
– Napęd systemowy. – Silnik podświetlny rozjarzył odpowiadający mu zestaw paneli. – Prawidłowy rozruch. – Heris sama to zauważyła... i niepostrzeżenie głęboko odetchnęła. Uruchamiali już silnik w ramach kontroli systemów, ale to wcale nie oznaczało, że ponownie równie gładko zastartuje.
– Uaktywnić – poleciła. Sztuczne ciążenie jakby się zawahało, gdy napęd statku zaczął działać ze zdecydowanie większą siłą niż wcześniej holownik. Potem wszystko się wyrównało, jakby jacht leżał na jakiejś planecie. – Panie Plisson, statek jest pański. – Pilot będzie miał stery aż do chwili, gdy przyjdzie pora na pierwszy skok i podczas sekwencji kolejnych skoków. Heris jeszcze raz połączyła się z holownikiem. – Sweet Delight, potwierdzam uaktywnienie silnika, potwierdzam włączenie, potwierdzam kurs.
– Hej, Sweetie. – Kapitan holownika zrezygnował z oficjalności. – Odwiedź nas jeszcze kiedyś. Holownik 34 żegna. – Heris dopiero teraz się odprężyła, zdając sobie sprawę, że „Sweetie” to prawdopodobnie po prostu skrót nazwy jachtu, a nie obelga. W końcu nawet kapitanowie holowników Służby nazywali Yorktowne „Yorkie”.
No i proszę, pomyślała, lecę. Tam, gdzie jeszcze nigdy nie byłam, by moja szefowa mogła uganiać się na końskim grzbiecie za lisami, a ja spędzić miesiąc w domu gościnnym, zaprzyjaźniając się z innymi kapitanami gildii. Ta myśl nie wydała jej się jednak pociągająca.

* * *
Heris słyszała, że od kapitanów jachtów – inaczej niż na regularnych liniach – oczekuje się dotrzymywania gościom towarzystwa, schlebiania im i nadskakiwania. Ona jednak nie zamierzała współpracować, jeśli o tym właśnie myślała lady Cecelia. Jasno da do zrozumienia, że jest kapitanem, a nie artystką. Ponieważ na jednostce nie ma osobnej mesy dla oficerów, będzie jeść przyzwoite kosmiczne posiłki w swojej kwaterze.
Cecelia z kolei słyszała od swojej siostry, że kapitanowie Floty są zimni, brutalni i gruboskórni (co zapewne znaczyło, że nie padali na kolana przed jej urodą). Sama czerpała zbyt dużą przyjemność z posiłków, by zapraszać na nie nudziarza.

* * *
Pierwszego wieczoru podróży Heris zjadła kolację w swojej kabinie, studiując przy tym stos raportów konserwacyjnych i sprawnościowych. Kucharz przygotował zdumiewająco smaczny posiłek – spodziewała się bezbarwnego konserwowego jedzenia, a tymczasem mogłaby się założyć, że chrupiące liście sałaty nigdy nie były w zamrażarce. Brakowało jej mesy oficerskiej, ale obecni na pokładzie Sweet Delight oficerowie raczej nie zapowiadali się na interesujących towarzyszy posiłku.
Dobrze, że lady Cecelia nie skąpiła na świeżym jedzeniu i jakości obsługi technicznej. Heris pokiwała głową nad ekranem pełnym danych. Wśród wszystkich dostawców nie znalazła ani jednego o podejrzanej reputacji. Jeśli lady wynajmowała niekompetentnych pracowników, to raczej nie z pobudek ekonomicznych. Kwoty na rachunkach wystarczyłyby na pokrycie kosztów wyposażenia i przeglądów znacznie większego i groźniejszego statku niż jacht, ale Heris podejrzewała, że część pieniędzy szła na kosmetykę w rodzaju dekoracji. To przypomniało jej, że powinna powiedzieć lady Cecelii o konieczności zdarcia pluszowych osłon rur i przewodów.
Zrezygnowała z kremowego deseru, zadowalając się kolejnym kawałkiem miętowego selera, potem wsunęła tacę do podajnika zwrotnego i wywołała dane z kolejnego przeglądu. Jak dotąd – jeszcze sobie nie pozwalała myśleć o przyszłości – nic się nie zepsuło.

* * *
– Podejrzewam, że oczekujesz od nas ubrania się – burknął Ronnie. Leżał rozciągnięty na leżance do masażu, a jego zgrabne ciało wciąż ociekało potem po ćwiczeniach na przyrządach gimnastycznych. Cecelia spojrzała na niego krzywo – sama miała ochotę na masaż, ale nie na lepkich poduszkach, które po sobie pozostawi. Kiedy wybierała luksusową skórzaną tapicerkę, nie przypuszczała, że będzie kiedyś musiała się nią dzielić. Sprzedawczyni wspomniała o tym potencjalnym problemie, ale zbyła to wzruszeniem ramion. Teraz była zirytowana, jakby wina wcale nie leżała po jej stronie.
– Tak – oznajmiła. – I pospieszcie się, jedzenie nie zrobi się lepsze od czekania.
– Dziękuję, lady Cecelio – powiedziała Raffaele. Wyglądało na to, że ta szczupła i ciemnoskóra dziewczyna – choć nie aż tak jak kapitan Serrano – jest towarzyszką George’a. – Ci młodzieńcy nigdy nie ubraliby się przyzwoicie, gdyby ich pani nie zmusiła, a jeśli oni tego nie zrobią, my też nie możemy.
– Czemu? – Nie miała nastroju na trzymanie się konwenansów. Zauważyła, że dziewczyny wymieniły spojrzenia.
– Po prostu głupio bym się czuła, to wszystko. Ja w czerwonej sukni i chłopcy w szortach?
Cecelia zachichotała.
– Jeśli masz się czuć głupio tylko dlatego, że jakiś pacan nie dorasta do twoich oczekiwań, to będziesz miała ciężkie życie. Zakładaj to, co chcesz, i zignoruj ich.
Nastąpiła kolejna wymiana spojrzeń. Zanim któraś z dziewcząt zareagowała, odezwał się Ronnie.
– Ty właśnie to robisz – i dlatego nigdy nie wyszłaś za mąż i żyjesz samotnie na tym żałosnym stateczku!
Cecelia zmiażdżyła go wzrokiem.
– Po to mam pieniądze i pozycję – niezależną od sojuszników – by robić to, co chcę, i dlatego mogłam ci pomóc, gdy wpakowałeś się w to łajno. Pewnie nie wiesz, że pierwotnie zaproponowano twojemu ojcu, żeby wepchnął cię na rudowiec do Versteen?
– Nie zrobiliby tego! – Ronnie sprawiał wrażenie przerażonego.
Cecelia wzruszyła ramionami.
– Nie zrobili, ale głównie dlatego, że znalazłam się pod ręką i dałam się przekonać. Gdyby twoja matka... Cóż, nieważne. Chodzi mi o to, że gdybym była zwyczajnym członkiem tej rodziny i wyszła za mąż za jakiegoś odpowiedniego człowieka, raczej nie mogłabym cię zabrać. Nieustannie traktujesz to jak swego rodzaju wygłup, ale zapewniam cię, że większość mężczyzn – dorosłych, takich jak twój ojciec i jego przyjaciele – uważa fakt nadużycia zaufania kobiety za hańbę, pomijając już implikacje polityczne. – Ronnie zaczerwienił się. – A teraz idź i zrób z siebie cywilizowane towarzystwo do kolacji. Was także to dotyczy, młode damy. Nie uważam, aby stroje, które nosicie na przyjęciach z rówieśnikami, były odpowiednie. – Właściwie nie miała pojęcia, w co ubierały się we własnym towarzystwie, ale doskonale pamiętała siebie w wieku dwudziestu trzech lat.
Kiedy wyszli, Cecelia pomacała leżankę do masażu i wzdrygnęła się. Zdecydowanie zbyt mokra. Skierowała na nią suszarkę, ale potem zrezygnowała z masażu i postanowiła zamiast tego popływać. Ekran prywatności – płynny kryształ przełączany wyłącznie od środka – odizolował ją w mlecznej kopule, na którą wysłała projekcję nisko zwieszonych drzew. Włączyła system udźwiękowienia basenu i zsunęła się do wody przy pierwszych dźwiękach Księżycowego przypływu Delisanade’a. Być może pozostali uznaliby jej wybór za zbyt sztampowy, ale ona potrzebowała tych powolnych dźwięków do rozładowania napięcia. Otoczyła ją woda. Pozwoliła ciału i myślom połączyć się z wodą i muzyką, płynąc leniwie w rytm dźwięków.
Kiedy poczuła, że zaczyna się odprężać, rozległ się brzęczyk zegara i głos Myrtis przypomniał jej, że pora się ubrać.
– Brzydkie słowa, brzydkie, brzydkie słowa. – Tak mówiła w dzieciństwie, zanim jeszcze nauczyła się jakichś przekleństw. Bolał ją żołądek. Gdyby nie Ronnie i jego banda, odłożyłaby kolację do czasu, aż ona będzie gotowa – i nikt nie będzie jej przeszkadzał. A jej leżanka do masażu nie zostałaby przepocona. Wyszła z basenu, rozchlapując wodę, i odruchowo wyłączyła ekran prywatności, po czym zdała sobie sprawę, że mając na pokładzie gości, powinna być ostrożniejsza. Na szczęście wszyscy poszli się ubierać – żadne z nich nie wróciło tu, by zadać jej jakieś głupie pytanie. Nie żeby sami nie pływali nago, ale nie miała ochoty wystawiać swojego ciała na porównanie z ich młodymi ciałami.
Włożyła podgrzany szlafrok i stała nieruchomo, czekając, aż Myrtis wytrze jej włosy. Potem wsunęła nogi w ciepłe kapcie, wzięła podgrzany ręcznik i ruszyła do swojego apartamentu, wycierając po drodze wilgotne jeszcze włosy. Ostatnio zrobiły się rzadsze i szybciej schły – nie lubiła suszarek i wolała raczej pójść na posiłek z wilgotnymi włosami niż skorzystać z suszenia.
Myrtis rozłożyła już w sypialni jej ulubioną wieczorową suknię z bogatego złotobrązowego shi-jedwabiu z koronką w kolorze kości słoniowej. Cecelia pozwoliła pokojówce wytrzeć jej ciało, nasmarować olejkami i wypudrować, a potem pomóc jej w założeniu sukni. Myrtis, w przeciwieństwie do Aublice, jej pierwszej pokojówki, nigdy nie widziała jej młodego ciała. Traktowała Cecelię z profesjonalną poprawnością i sympatią osoby, która od piętnastu lat pracuje dla tej samej pracodawczyni i ma nadzieję pracować jeszcze całe lata. Potem Cecelia usiadła i Myrtis rozczesała jej krótkie włosy z pasmami czerwieni i siwizny oraz założyła wyszukany naszyjnik z bursztynów i emaliowanej miedzi, dzięki któremu koronki wyglądały jeszcze delikatniej. Te dziewczęta mogą być o pięćdziesiąt lat młodsze, ale bez wątpienia rozpoznają projekt Marice Limited i wywrze to na nich odpowiednie wrażenie. Nie będą wiedziały, że naszyjnik zaprojektował specjalnie dla niej sam Marice, ani czemu to zrobił... ale to nie ma znaczenia.

* * *
Pieczeń drobiowa pachniała tak, że spięty żołądek Cecelii zaraz się rozluźnił. Rozejrzała się wokół i skinęła głową Batesowi. Ruszyła obsługa składająca się z ludzi i automatów. Człowiek podawał plastry pieczonej piersi i sosjerkę, ale okruchy znikały bez ingerencji ludzkiej ręki.
– Czy cały czas jada pani w ten sposób, lady Cecelio? – zapytała Bubbles. Cecelia pomyślała, że trzeźwa i wyleczona z kaca dziewczyna jest całkiem ładna, tyle że jej suknia wyglądała tak, jakby miała pęknąć po następnym kęsie. Wcale nie była taka pulchna – to suknia była za ciasna. Jasnozielony kolor podkreślał białą skórę i blond loki, choć zupełnie nie pasował do ciemnoczerwonej sukni Raffaele. Trzecia dziewczyna, Sarah, przystroiła się w błękit, który wyglądałby całkiem dobrze, gdyby nie jedwabny materiał w wytłaczane łuski – dzieło d’Albianian.
– Tak – odpowiedziała Cecelia. – Czemu nie? Kucharz jest geniuszem, stać mnie na to, więc...
– Proszę opowiedzieć nam o swojej nowej kapitan. Czemu wybrała pani oficera Floty Kosmicznej?
– Czemu można ją było zatrudnić? – dorzucił wstrętny George. Był mniej przystojny od Ronniego, co Cecelii nie przeszkadzało, ale błyszczał tak, jakby go pomalowano lakierem, a to sprawiało, że mu nie ufała.
– Mój poprzedni kapitan bardzo mnie rozczarował – wyjaśniła, jakby mieli prawo pytać. Zawsze łagodniała przy dobrym jedzeniu, co zresztą było jednym z powodów, dla których pilnowała, by go nie zabrakło. Nie zamierzała się przyznać, że gdyby kapitan Olin trzymał się jej harmonogramu, już dawno by stąd odleciała i nie byłaby dostępna w chwili skazania Ronniego na wygnanie. Po co tracić dobrą amunicję? – Chciałam większej skuteczności – wyjaśniła między kęsami, każąc im czekać. – Lepszego dowodzenia. Wszyscy przychodzili do mnie i narzekali na różne rzeczy albo załoga kłóciła się z personelem. Pomyślałam, że oficer Zawodowej Służby Kosmicznej – wyraźnie zaakcentowała te słowa – będzie wiedział, jak utrzymać dyscyplinę i wypełniać moje polecenia.
– Zawodowi mają fioła na punkcie dyscypliny – zauważył George tonem osoby uważającej to za niedorzeczność. – Pamiętasz, Ronnie, jak Currier się przeniósł? Nie wytrzymał sześciu tygodni. Te wszystkie bzdury... Przecież całe to stawanie na baczność, salutowanie i sprzątanie niczego nie daje.
– No nie wiem... – Buttons, średni syn Bunny’ego, był zdumiewająco podobny do ojca, gdy pocierał nos kciukiem. Cecelia uznała, że chodzi raczej o gest, a nie rysy twarzy. Wąski nos i karmelowe włosy odziedziczył bowiem po matce. – Nie da się niczego osiągnąć bez dyscypliny... – I tak samo jak matka, w każdym sporze stawał zawsze po drugiej stronie, pomyślała Cecelia. Kiedy była dziewczyną, było to nawet zabawne, ale jako żona Bunny’ego wywołała parę skandali towarzyskich, wybierając zdecydowanie nieodpowiednie chwile, aby zauważyć, że nie wszyscy się zgadzają. Cecelia wciąż pamiętała incydent z nożami do ryb. Ciekawa była, do którego z rodziców podobna jest Bubbles.
– Nie chodzi mi wcale o dyscyplinę. – George przerwał mu, jakby miał prawo, a Buttons wzruszył ramionami, najwyraźniej do tego przyzwyczajony. – Chodzi o tę niedorzeczną tresurę, którą zawodowi nazywają dyscypliną. Nie mam nic przeciwko testom sprawnościowym i egzaminom kwalifikacyjnym – przy obecnej technice nawet najlepsze rodziny mogą czasem wyprodukować bezmózgich cudaków. – Cecelia pomyślała, że sam stanowi tego najlepszy dowód. – Ale... – kontynuował George, nieświadomy opinii gospodyni, zbyt uprzejmej, by ją głośno wyrazić – naprawdę nie widzę żadnego powodu do trzymania się archaicznych form zachowań wojskowych, nie mających żadnego odniesienia do współczesnych działań wojennych.
Tym razem Buttons tylko wzruszył ramionami znad swojego talerza. Na jego twarzy malował się zachwyt typowy dla większości gości Cecelii, którzy po raz pierwszy zetknęli się z geniuszem jej kucharza. George rozejrzał się w poszukiwaniu kolejnego rozmówcy, ale stwierdził, że wszyscy zajęli się posiłkiem, więc niedbale wzruszając ramionami, także zabrał się do jedzenia.
Reszta kolacji minęła we względnej ciszy. Po pieczeni drobiowej przyniesiono sałatkę ze świeżych warzyw w mocno schłodzonym sosie przyprawionym pietruszką; było to ulubione danie Cecelii, którym nieodmiennie zaskakiwała swoich gości. Wyjaśniała im, że budzi w ten sposób uśpione wcześniej przez pieczeń podniebienia. Następnie pojawiły się chrupkie plastry odległego potomka ziemniaka, każdy na rozecie z krewetkowego purée. Sztuka, której nie potrafił chyba nikt poza jej kucharzem, polegała na lekkim podgotowaniu ziemniaków przed usmażeniem, tak by na zewnątrz były prawie chrupkie, a w środku puszyste. Zauważyła, że młodzi ludzie poprosili o dodatkowe porcje ziemniaków i pieczeni. W końcu Bates przyniósł drobne ciastka nadziewane doskonale przyprawionymi owocami, a wszystko to polane sosem czekoladowym i cynamonowym. Po jednym dla każdego, choć Cecelia wiedziała, że później będzie na nią czekało jeszcze kilka ciastek, bezpiecznie ukrytych przed młodymi ludźmi.
Starannie smakując swoje ciastko, Cecelia zauważyła, że pełne żołądki wyraźnie ich rozleniwiły. Wyglądali teraz tak, jakby mieli ochotę rozciągnąć się w fotelach i na kanapie. Nie w mojej jadalni, pomyślała i uśmiechnęła się. Na coś w końcu przydały się eleganckie, ale niewygodne krzesła, które wmusił jej rekomendowany przez Berenice projektant.
Cecelia nie znała aktualnych trendów młodzieżowej mody i wcale jej to nie interesowało. Za czasów jej młodości wielkie rodziny podtrzymywały zwyczaj spędzania czasu po kolacji osobno przez kobiety i mężczyzn. Nie podobało jej się to i na własnym jachcie nie przestrzegała takich zwyczajów – albo zapraszała wszystkich gości do kontynuowania rozmów w salonie, albo wymawiała się i znikała, pozwalając im robić to, na co mieli ochotę.
Tego wieczoru, mając za sobą dobry posiłek, poczuła się wystarczająco udobruchana, by poświęcić młodym ludziom jeszcze trochę czasu. Może dobrze nakarmieni i wyleczeni z kaca okażą się zabawni, może usłyszy jakieś nowe plotki, ponieważ żadne z nich nie wykazywało w tym względzie najmniejszej powściągliwości.
– Przejdźmy do salonu – zaproponowała, wstając. Młodzi ludzie wstali, tak jak powinni, ale Ronnie zmarszczył czoło.
– Jeśli pozwolisz, ciociu Cecelio, wolałbym raczej obejrzeć program. Mamy ze sobą własne kostki. – Ciemnoskóra dziewczyna, Raffaele, otworzyła usta, jakby miała zaprotestować, ale zaraz je zamknęła.
– Proszę bardzo. – Cecelia usłyszała chłód we własnym głosie. Będą ją obrażać? Na jej własnym jachcie? Nie zniży się do tego samego, ale im nie zapomni. Buttons ponownie próbował interweniować.
– Poczekaj, Ronnie... Naprawdę powinniśmy...
– Nie szkodzi – rzuciła Cecelia, machając dłonią. Temperament, za który zawsze obwiniała swoje rude włosy, wrócił pod kontrolę. – Jestem pewna, że macie rację, zanudzilibyście się tylko rozmową ze staruszką. – Odwróciła się na pięcie i wyszła, zostawiając ich samych. Przynajmniej nie będzie musiała spędzać więcej czasu w tym obrzydliwym lawendowym pomieszczeniu. Przez chwilę bawiła się myślą o ponownym urządzeniu jachtu i obciążeniu rachunkiem siostry, ale szybko wracający po napadach złości rozsądek przypomniał jej, że byłoby to niedorzeczne. Tak jak wtedy, gdy pokłóciły się z Berenice, a później odkryły, że ich bracia zainstalowali w pokoju podsłuch, dzięki czemu dostarczyły rozrywki całej bandzie małych chłopców. Prychnęła i potrząsnęła głową. Tym razem miała prawo do złości, nie była przygotowana na śmiech.
Rozpoznając objawy burzy, Myrtis włączyła jej ulubioną muzykę i czekała, gotowa zdjąć jej biżuterię. Cecelia uśmiechnęła się do niej w lustrze, gdy sprawne palce pokojówki rozpinały naszyjnik.
– Młodzież woli oglądać kostki rozrywkowe – oznajmiła. – Przypuszczam, że będę czytać do późna. – Tak naprawdę miała ochotę podpiąć się do systemu i udać się na długą, męczącą jazdę, ale to oznaczałoby kolejną kąpiel na ochłodę, a podejrzewała, że młodzi ludzie nie położą się spać zbyt wcześnie. Kiedy Myrtis podała jej wytłaczany szlafrok, wsunęła się w niego i przeszła do swojego gabinetu. Tutaj, przy zamkniętych drzwiach i włączonym wieczornym oświetleniu solarium, mogła wyciągnąć się w ulubionym fotelu i przyglądać się nocnemu życiu. Dwie jaszczurki wiatrakowe splotły się wokół pierzastej paproci ze wzniesionymi do góry skrzydłami, drżącymi i lśniącymi delikatnymi barwami. Dwa miniaturowe konie zanurzyły głowy w rzeźbionej fontannie, by napić się wody. Oczywiście nie były prawdziwymi końmi, ich geny wywodziły się z innych gatunków. W słabym świetle raz wyglądały całkiem realnie, a raz magicznie, w zależności od jej nastroju.
Coś przemknęło pośród pełnego cieni maleńkiego lasu. To zanurkowała sere-sowa. Potem ptak przysiadł ze szponami zaciśniętymi na ofierze, wpatrując się srebrnymi oczami w sieć srebrzystych pnączy, których nawet on nie odważył się przebyć. Maleńkie konie uniosły głowy, rozdymając szeroko nozdrza. Spłoszyły się, ale wróciły do wody, gdy sowa zaczęła się pożywiać. To Kass i Vikka, pomyślała Cecelia. Jej ulubiona klacz ze swoim roczniakiem. W dziennym świetle klacz miała złotomiodowy grzbiet z brązowymi plamami, biały brzuch i ciemną grzywę. Była prawie idealną miniaturą jej konia wyścigowego – większość hodowców maleńkich zwierząt wolała bardziej egzotyczne kolory, które nie pochodziły od genów koni.
Kiedy klacz poprowadziła młode z powrotem w gąszcz, Cecelia westchnęła i zaciemniła okno. Teraz miała przed sobą obraz, który sprawiał jej najwięcej przyjemności: jej gabinet w Orchard Hall, którego okna wychodziły na stajnie. Za podwórzem widać było otwartą górną połowę bramy prowadzącej do boksów i konie czekające niecierpliwie na poranne karmienie. Gdyby chciała, mogłaby ożywić wspomnienie w długiej pętli, która obejmowałaby cały dzień. Mogłaby włączyć dźwięki i nawet zapachy (choć Myrtis pociągałaby później nosem i spryskiwała wszystko miętą). Ale nie mogła przejść przez tamte drzwi, te z wygodną staromodną klamką, i wkroczyć w dawne życie. Wzruszyła ramionami, zła na siebie za takie użalanie się nad sobą, i wywołała kolejny widok: nadmorski krajobraz z wysokości latarni. Dodała ścieżkę dźwiękową i zapachową i głęboko wciągnęła pachnące solą powietrze. Powiedziała Myrtis, że będzie czytać do późna, więc będzie czytać. I nie kostkę, a prawdziwą książkę, która wymaga znacznie lepszego skupienia. Pozwoliła sobie na przyjemność wybrania ulubionej: Rodziny Dialan Seluun, jadowitej i dowcipnej satyry na pompatyczność wielkich rodzin sprzed czterech pokoleń.
– Jej wdzięczna młodzieńcza pierś otarła się o przeciwnika i Marilisa zauważyła, że nie ma dłoni ni macek, którymi mogłaby chwycić broń... – Jak zwykle wzbudziło to jej śmiech. Choć znała tekst na pamięć, i tak ją śmieszył. Pod koniec pierwszego rozdziału przestała wreszcie gniewać się w duchu na Ronniego i jego przyjaciół. Zawsze może po prostu ukryć się w kabinie i czytać. Będą myśleć, że się dąsa, i nie przyjdzie im nawet do głowy, że boli ją brzuch ze śmiechu.



Dodano: 2007-04-21 18:04:08
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS