NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Moon, Elizabeth - "Polowanie"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Moon, Elizabeth - "Heris Serrano"
Tytuł oryginału: Hunting Party
Data wydania: Maj 2007
ISBN: 978-83-7418-144-0
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 368
Cena: 29,90 zł
Rok wydania oryginału: 1993
Tom cyklu: 1



Moon, Elizabeth - "Polowanie" #1

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Heris Serrano opuściła swój pokój w małym, ale przyzwoitym hotelu portowym na stacji Rockhouse i ruszyła do przystani jednostki, którą miała dowodzić, przekonana, że wygląda jak idiotka. Nikt na jej widok nie roześmiał się w głos, ale to mogło tylko znaczyć, że przechodnie woleli naśmiewać się za jej plecami, niż ryzykować konfrontację z byłą oficer Zawodowej Służby Kosmicznej.
Heris starała się nie patrzeć na ludzi, którzy zgromadzili się w porcie dzielnicy handlowej. Jej uszy płonęły – czuła rzucane za plecami spojrzenia. Nie mogła ukryć swojego wojskowego rodowodu, nawet gdyby zmieniła sposób chodzenia – należała do ZSK prawie od urodzenia jako córka oficerów, wnuczka i bratanica admirałów, członek rodziny służącej od niezliczonych pokoleń w wojsku. Nawet w pierwszym, żałosnym roku na Akademii czuła się niemal jak w domu – przez całe życie słyszała historie o tej uczelni, opowiadane jej przez rodziców, wujów i ciotki.
A teraz wylądowała w stroju przyozdobionym złotymi sznurami, którego kolor mógłby zadowolić jedynie planetarnego admirała z jednego z pomniejszych księstw, a wszystko to z powodu kaprysów starej bogaczki mającej więcej pieniędzy niż rozumu. Wszyscy ci zajęci swoimi sprawami oficerowie i członkowie załóg statków kupieckich muszą śmiać się za jej plecami. Fiolet i szkarłat nie są normalnymi barwami mundurów, rękawy pełne złotych epoletów wyglądają niedorzecznie, a złoto-zielone obszycie kołnierza, mankietów i klap zdradza wszystkim, że oficer ZSK stoczyła się tak nisko, że teraz będzie wozić bogate ekscentryczki po kosmosie w czymś bardziej przypominającym posiadłość niż statek kosmiczny.
Doki handlowe kończyły się odrapaną szarą ścianą z okratowaną bramą. Heris wsunęła do czytnika swoją kartę. Kraty odsunęły się, po czym opadły z powrotem za jej plecami, więżąc ją między bramą a stalowymi drzwiami z niedużym okienkiem. Kolejny czytnik – i tym razem drzwi otworzył człowiek wyciągający rękę po jej dokumenty. Podała wymagany w cywilu pakiecik: licencję pilota, certyfikaty pięciu specjalizacji, imperialny dowód tożsamości, opis przebiegu kariery wojskowej (tylko zarys), listy polecające i – co najważniejsze – umowę o pracę z lady Cecelią de Marktos. Człowiek – pracownik ochrony stacji lub rodziny Garond, tego Heris nie wiedziała – przejechał ręcznym skanerem nad tym ostatnim dokumentem i oddał jej cały pakiecik.
– Witamy na północnym pokładzie, kapitan Serrano – rzekł bez śladu sarkazmu w głosie. – Mogę w czymś pomóc?
Przez chwilę ścisnęło ją w gardle, gdy przypomniała sobie słowa, które usłyszałaby po przejściu przez podobną bramkę w komercyjnych dokach, gdzie stały lśniące szare krążowniki ZSK. Gdzie widok jej szarego munduru z błyszczącymi insygniami spowodowałby energiczne saluty i powitanie godne towarzysza broni: „Witamy we Flocie”. Ale nie może wrócić tam, gdzie dopadłaby ją przeszłość. Zrezygnowała ze swojego stopnia. Nigdy więcej nie usłyszy tych słów.
– Nie, dziękuję – odpowiedziała cicho. – Wiem, gdzie dokuje statek. – Nie mogła jeszcze wymówić jego nazwy, choć miała nim dowodzić. Dorastała wśród jednostek noszących imiona wywodzące się od nazw bitew, potworów czy starszych okrętów z długą historią. Nie mogła jeszcze powiedzieć, że objęła dowodzenie statkiem Sweet Delight.
Na wszystkich stacjach północną część zajmowały pomieszczenia arystokracji. Bogactwo i przywileje spotykało się wszędzie, i w ZSK, i w komercyjnych dokach, ale tutaj królowało wyłącznie bogactwo i ci, którzy mu służyli. Plastik pokładu zasłonięto puszystymi wykładzinami, a sklepy nie miały szyldów, tylko logo sieci. Każde stanowisko dokowe było wyposażone we własną śluzę z dwoma wejściami: jedno, oznaczone napisem „brama towarowa”, prowadziło do pomieszczenia pełnego stojaków i półek na zaopatrzenie, drugie zaś do elegancko wyposażonego salonu dla odlatujących. Karta wsunięta przez Heris do czytnika wyczarowała kolejnego odźwiernego, tym razem służącego w liberii, który zaprowadził ją do salonu. Stały tam potężne sofy i fotele obite lawendowym pluszem i zarzucone poduszkami w jaskrawych kolorach oraz stoły i postumenty z czymś, co zapewne było bezcennymi dziełami sztuki, choć dla niej wyglądało jak nadtopione pozostałości kosmicznej bitwy.
Sam kołnierz wejściowy nie był pilnowany. Heris zmarszczyła brwi. Nawet cywile powinni mieć kogoś, kto pomimo ochrony doku strzegłby głównego włazu statku. Zatrzymała się na chwilę przed przekroczeniem granicy, która formalnie oddzielała stację od jej jednostki. Gruby lawendowy plusz, którym wyłożono korytarz, zasłaniał wszystkie kluczowe przewody łączące statek z układami podtrzymywania życia stacji. Tak jak podczas poprzedniej wizyty, Heris pomyślała, że to bardzo niebezpieczne. Te przewody powinny być widoczne. Nawet cywile muszą stosować się do przepisów.
Z wnętrza statku wydostawało się ciepłe powietrze, ale nie pachnące przyprawami, które zapamiętała z rozmowy kwalifikacyjnej, a kwaśnym smrodem poranka po całonocnej zabawie. Zmarszczyła nos i poczuła, jak sztywnieją jej plecy. Statek może i formalnie należy do kogoś innego, ale ona nigdy nie pozwalała na bałagan na dowodzonej przez nią jednostce – i teraz też do tego nie dopuści. Okazało się, że wkroczyła prosto w środek rodzinnej kłótni, choć usłyszała głosy dopiero po przekroczeniu dźwiękoszczelnego ekranu korytarza. Jednym spojrzeniem oceniła sytuację: wysoka, kanciasta i siwowłosa kobieta o donośnym głosie – jej pracodawczyni – i trzech ponurych, przesadnie wystrojonych młodzieńców, których Heris nie wpuściłaby na swój statek, oraz ich dziewczyny. Wszystkie były rozczochrane, a jedna wciąż spała na lawendowej kanapie, która doskonale pasowała do pluszowego dywanu i ścian. Na wykładzinie widoczne były ślady wymiotów. W momencie przekraczania bariery Heris usłyszała, jak młodzieniec o brązowych włosach, ubrany w wymiętą koszulę, odpowiada na wybuch starszej kobiety płaczliwym głosem:
– Ależ, ciociu Cecelio, to niesprawiedliwe...
Heris pomyślała, że niesprawiedliwością jest fakt, że tacy jak on, zepsuci bogaci smarkacze nie przechodzą szkoły życia w obozie dla rekrutów. Posłała pracodawczyni swój zwykły poranny uśmiech, którym zawsze witała załogę mostka.
– Dzień dobry, milady.
Młodzież – wszyscy poza dziewczyną pochrapującą na kanapie – wbiła w nią wzrok. Heris poczuła, jak czerwienieją jej uszy, ale zignorowała to, wciąż uśmiechając się do Cecelii Artemisii Veroniki Penelopy, obdarzonej większą liczbą tytułów niż komukolwiek potrzeba, nie wspominając już o pieniądzach.
– Ach – powiedziała dama, reagując na jej pojawienie się natychmiastowym opanowaniem emocji. – Kapitan Serrano. Jak miło widzieć panią na pokładzie. Nasz odlot ulegnie niewielkiemu opóźnieniu... – spojrzała na brązowowłosego młodzieńca – dopóki mój siostrzeniec się nie rozgości. Zakładam, że pani ma już swoje rzeczy na pokładzie?
– Wysłano je wcześniej, milady – potwierdziła Heris.
– Dobrze. W takim razie Bates zaprowadzi panią do kabiny. – W tym momencie Bates wyłonił się z jakiegoś korytarza i uprzejmie się ukłonił. Kapitan była ciekawa, czy zostanie przedstawiona siostrzeńcowi damy teraz, czy później – była pewna, że gdyby dać jej szansę, potrafiłaby zetrzeć z jego twarzy ten paskudny grymas. Ale nie pozwolono jej na to. Bates – wysoki, elegancki i tak bardzo inny od popularnego wizerunku lokaja, że miała problemy z uwierzeniem w jego realność – poprowadził ją wyłożonym pluszem korytarzem do jej kabiny. Wolałaby raczej znaleźć się na mostku. Ale nie na tym mostku, lecz takim na Rapierze czy choćby na nędznym wojskowym holowniku.
Bates stanął obok drzwi kajuty.
– Czy pani kapitan życzy sobie teraz przekodować zamek?
Spojrzała na jego nieprzeniknioną twarz. Czy chciał zasugerować, że na pokładzie są złodzieje? Że ktoś może naruszyć prywatność jej kabiny? Kabiny kapitana? Wiedziała, jak nisko upadła, przyjmując posadę kapitana jachtu należącego do bogatej damy, ale nie miała pojęcia, że będzie musiała zamykać własną kabinę.
– Dziękuję – odpowiedziała, zupełnie jakby sama o tym pomyślała. Bates dotknął magnetycznym prętem płytki zamka, a ona przyłożyła do niej dłoń. Po chwili rozległ się bezbarwny, ale przyjemny głos. – Proszę podać nazwisko. – Podała je, a zamek zadźwięczał i potwierdził jej tożsamość. – Witam w domu, kapitan Serrano. – Bates podał jej spore kółko z prętami.
– To pręty do przekodowywania zamków w kajutach załogi statku i pomieszczeniach operacyjnych. Wszystkie są oznaczone, a pełen schemat jednostki znajdzie pani na swojej konsoli. Załoga będzie czekać na mostku w dogodnej dla pani chwili.
Nie wiedziała, czy może poprosić Batesa o przekazanie załodze, kiedy mają się jej spodziewać, czy też personel domowy nigdy nie robi takich rzeczy. Zorientowała się już, że te dwie grupy prawie nie mają ze sobą styczności.
– Mógłbym przekazać wiadomość panu Gavinowi, inżynierowi pokładowemu – zaproponował Bates niemal przepraszającym tonem. – Odkąd opuścił nas kapitan Olin... – Heris wiedziała, że został wyrzucony – lady Cecelia często prosi mnie o kontaktowanie się z nim.
– Dziękuję – odpowiedziała. – Za godzinę. – Zerknęła na zegar w kajucie, cywilny model, który zostanie zastąpiony egzemplarzem z jej bagażu.
– Philip panią zaprowadzi – oświadczył Bates.
Otworzyła usta, żeby powiedzieć, że to niepotrzebne – nawet na tej wyperfumowanej i wyściełanej parodii statku sama potrafi znaleźć drogę na mostek – ale zamiast tego powtórzyła tylko „dziękuję”. Jeszcze nie będzie ujawniać swojego charakteru.
Umieściła swój patent kapitański na ścianie, pozostałe dokumenty powędrowały do szuflady. Jej bagaż postawiono w kącie biura – prosiła, żeby go nie rozpakowywać. Za gabinetem mieściła się mniejsza kabina i łazienka. Kolejne pomieszczenie było sypialnią, znacznie większą niż sypialnie admirałów na większości okrętów; ktoś mający jej stopień nie mógłby dostać takiego wspaniałego pokoju nawet na stacji. Ten apartament najwyraźniej miał przyciągnąć do pracy na jachcie prawdziwego kapitana.
W ciągu godziny rozpakowała skromną garderobę, książki oraz kostki danych z pozycjami referencyjnymi i upewniła się, że wyświetlacz biurkowy potrafi je obsłużyć. Zegar na ścianie pokazywał nie tylko czas stacji, ale również standardowy czas Służby; dobrze jej znane bloki barw oznaczały cztero-, sześcio- i ośmiogodzinne wachty. Wreszcie przejrzała biografie załogi na biurkowym wyświetlaczu. I odrzuciła wszystkie żale. A także całą przeszłość – lata służby i rodzinne tradycje. Od tej chwili jest kapitanem jachtu i będzie się starała jak najlepiej pełnić tę funkcję.
Nawet się nie zorientują, co na nich spadło.

* * *
Niektórzy zaczęli jednak podejrzewać, co ich czeka, zaraz po jej pojawieniu się na mostku. Pomimo lawendowych i turkusowych zdobień statku mostek pozostał funkcjonalny, choć jego niewielkie wymiary i lśniące wykończenia sprawiały, że wyglądał jak zabawka. Załoga musiała się mocno upchnąć i Heris zanotowała sobie w pamięci, kto przy kim się ustawił i kto najbardziej chciał, żeby wszystko już się skończyło. Oni z kolei mogli na własne oczy zobaczyć, że choć ubrała się w fiolet i szkarłat, jej postawa wskazuje na spuściznę po wielu pokoleniach dowódców.
Spojrzała im w oczy. Niebieskie, szare, brązowe, czarne, zielone, orzechowe: bystre, nieprzytomne, zmartwione, przestraszone, wyzywające... Pan Gavin, inżynier – chudy i siwiejący – zawołał skrzekliwym głosem:
– Kapitan na mostku!
Pierwszym nawigatorem była młoda, radosna kobieta; stała blisko łącznościowca, pryszczatego młodzieńca z nieobecnym wyrazem twarzy, który Heris nauczyła się łączyć z najlepszymi technikami komunikacyjnymi. Technicy środowiskowi – powszechnie nazywani kretami z powodu konieczności przeciskania się przez rury – patrzyli na nią ponuro. Musieli podejrzewać, że zdążyła już sprawdzić rejestry statku. Oni zawsze uważali, że dziwne zapachy na pokładzie nie są ich winą, gdyż to inni ludzie beztrosko wkładają niewłaściwe rzeczy do nieodpowiednich rur, powodując problemy. Młodsi technicy Gavina, próbujący zdystansować się od kretów, wyglądali czysto i schludnie. Heris przeczytała ich kartoteki – jeden z nich cztery razy oblał test na dyplom trzeciej klasy. Pozostali młodsi – brzuchaty mężczyzna od nawigacji i rozwichrzona kobieta z łączności – zostali zatrudnieni za bardzo niską stawkę.
Jak zwykle na nowej jednostce, Heris zaczęła od ogólników. Niech się odprężą, niech sobie uświadomią, że ona nie jest głupia, szalona ani złośliwa. A potem...
– Teraz w sprawie alarmów ćwiczebnych – zaatakowała, gdy poczuła, że się odprężają. – Zauważyłam, że od chwili zadokowania nie przeprowadzono żadnych alarmów. Dlaczego, panie Gavin?
– Cóż, pani kapitan... Po odejściu kapitana Olina uważałem... wie pani... że nie mogę sobie pozwalać na przekraczanie swoich uprawnień.
– Rozumiem. Zauważyłam też, że wcześniej, aż od ostatniego lądowania na planecie, nie przeprowadzano żadnych ćwiczeń. Przypuszczam, że to była decyzja kapitana Olina. – Sądząc po wyrazie twarzy Gavina, nie to było powodem, ale z wdzięcznością skorzystał z tej okazji.
– Tak, kapitanie. W końcu to on tutaj dowodził. – Ktoś z tyłu się poruszył, ale byli tak ściśnięci, że nie miała pewności kto. Dowie się. Nagle uśmiechnęła się do nich radośnie. Wprawdzie to tylko jacht, ale mimo wszystko to statek kosmiczny, i na dodatek jej statek.
– Będziemy przeprowadzać ćwiczenia – oznajmiła i odczekała chwilę, żeby to do nich dotarło. – Alarmy ćwiczebne ratują życie. Oczekuję, że wszyscy pierwsi przygotują swoje działy.
– Ale na pewno nie będzie czasu na ćwiczenia przed startem! – odezwał się z kwaśną miną drugi nawigator. Wbiła w niego wzrok do chwili, aż się zaczerwienił i dodał: – Pani kapitan... Przepraszam, madame.
– To się okaże – odpowiedziała, nie komentując jego braku manier. – Wiem, że wszyscy szykujecie się do startu, ale chciałabym pomówić z pilotem i pierwszym nawigatorem.
Przepchnęli się na przód grupy. Wiedziała, że gdy tylko załoga wyjdzie poza właz, zaczną się narzekania. Ignorując to, wbiła twarde spojrzenie w pierwszą nawigator.
– Sirkin, tak?
– Tak jest, pani kapitan. – Energiczna, jasnooka... Heris miała nadzieję, że jest tak dobra, na jaką wygląda. – Brigidis Sirkin, kolonia Lalos.
– Tak, widziałam pani kartotekę. Imponujące wyniki egzaminu kwalifikacyjnego. – Sirkin znalazła się na pierwszym miejscu listy z idealnym wynikiem, co zdarzało się rzadko nawet wśród personelu szkolonego przez ZSK. Młoda kobieta zarumieniła się i uśmiechnęła. – Chciałabym się dowiedzieć, czy to pani wykreśliła końcowe podejście z Dublinu do tego miejsca. – Heris była bardzo ciekawa reakcji Sirkin.
Rumieniec na twarzy dziewczyny pogłębił się.
– Nie, pani kapitan. Ja nie... To jest nie do końca.
– Hmmm. Zastanawiałam się, czemu ktoś, kto tak pięknie zaliczył egzamin, wybrał tak nieekonomiczne rozwiązanie. Proszę mi to wyjaśnić.
– Cóż, proszę pani... Kapitan Olin był dobrym dowódcą i nie chcę mu nic zarzucać, ale lubił... robić różne rzeczy na swój sposób.
Heris zerknęła na pilota. Na jego plakietce widniało nazwisko Plisson; zanim trafił tutaj, latał jako pilot u innej bogatej damy.
– Czy pan miał z tym coś wspólnego? – zapytała.
Pilot rzucił Sirkin gniewne spojrzenie.
– Wydawało jej się, że może maksymalnie skrócić czas przelotu – rzucił. – Jakby nigdy nie słyszała o przestrzennych sztormach. Pewnie można by to nazwać racjonalnym podejściem, gdybyśmy byli na okręcie wojennym, ale nie zatrudniono mnie po to, żebym zabił milady.
– Aha. Czyli uznał pan, że oryginalny kurs Sirkin jest niebezpieczny, a kapitan Olin zgodził się z panem?
– Cóż... Tak, pani kapitan. Ale pani pewnie będzie trzymała jej stronę, biorąc pod uwagę pani wyszkolenie we Flocie.
Heris posłała mu szeroki uśmiech, co wywołało jego zdziwienie.
– Wcale nie mam większej ochoty na rozniesienie nas po kosmosie niż ktokolwiek inny – zauważyła. – Ale widziałam dzieło Sirkin wyłącznie po wprowadzeniu poprawek przez kapitana Olina. Sirkin, jak wyglądał pani pierwotny kurs?
– Jest w komputerze nawigacyjnym, pani kapitan. Mam go przesłać na pani konsolę?
– Proszę. Przyjrzę mu się i zobaczę, czy również moim zdaniem jest niebezpieczny. Plisson, latał pan kiedyś we Flocie?
– Nie, pani kapitan. – Sądząc po sposobie, w jaki to powiedział, uważał to za potworną karę. Nie była pewna, czy chce mieć pierwszego pilota, który nie ma serca do latania.
– W takim razie proponowałabym, żeby nie oceniał pan sposobu działania ZSK, dopóki nie będzie pan miał okazji się przyjrzeć. Wojna jest wystarczająco niebezpieczna bez pozwalania sobie na beztroskę. Oczekuję od was obojga profesjonalnego podejścia do pracy. – Skierowała się do wyjścia, ale po chwili znów się odwróciła, kompletnie ich zaskakując. – A przy okazji, możecie się spodziewać alarmów. Kosmos jeszcze mniej chętnie niż ja wybacza niechlujstwo.

* * *
Lady Cecelia zauważyła cień w korytarzu zaledwie na chwilę przed wejściem jej nowej kapitan na pokład. Nie trafiła na najlepszy moment. Wolałaby dokończyć besztanie siostrzeńca i jego towarzystwa na osobności. Personel domu, w tym także Bates, miał dość rozumu, żeby nie pokazywać się w takich chwilach.
Jednak zatrudniła byłego wojskowego – a może nawet nie byłego, sądząc po jej postawie i wyrazie twarzy. Oczywiście, nie mogła się spóźnić – pewnie nawet jej włosy i paznokcie rosną według harmonogramu. Cecelia miała ochotę zetrzeć protekcjonalność z tej ciemnej twarzy, która wyłaniała się z fioletowo-szkarłatnego munduru. Ona na pewno nie ma siostrzeńców, a jeśli nawet ma, to wychowywano ich w jakimś obozie szkoleniowym. Zapewne sądzi, że łatwo byłoby zdyscyplinować Ronniego i jego bandę. Niestety, od chwili narodzin Ronniego Cecelia zdawała sobie sprawę, że jest mu pisane zostać rozpieszczonym smarkaczem. Był czarujący, bystry, jeśli miał ochotę, przystojny aż do bólu z gęstymi brązowymi włosami, orzechowymi oczami i dołeczkami na policzkach – ale do głębi zepsuty przez rodzinę i otoczenie.
– Ależ to niesprawiedliwe – jęknął teraz. Spodziewał się, że ciotka pozwoli całej dwudziestce, czy ilu ich tam było, kolegów oficerów i ich ukochanych obojga płci podróżować razem z nią. Ignorując chłopaka, Cecelia uśmiechnęła się do nowej kapitan – tylko nie waż się ze mnie śmiać, jędzo – i zawołała Batesa, by zaprowadził ją do jej pomieszczeń. Heris odeszła więc, niemożliwie przytomna jak na tak wczesny poranek (jej snu nie zakłócały żadne zabawy młodzieży); jej szczupła sylwetka sprawiała, że dziewczęta obecne w pomieszczeniu zdawały się mizerne i nieatrakcyjne, choć wcale nie wyglądały aż tak źle. W dzisiejszych czasach dziewczyny potrafiły robić ze sobą straszne rzeczy, ale te były przyzwoite, z dość dobrych rodzin. Oczywiście nie aż tak dobrych jak jej czy Ronniego (z wyjątkiem Bubbles, tej chrapiącej na kanapie), ale dość przyzwoitych.
Rzuciwszy ostatnie spojrzenie za oddalającą się kapitan, odwróciła się z powrotem do Ronniego.
– Niesprawiedliwe jest to, młodzieńcze, że wdzierasz się w moje życie, zajmujesz miejsce na moim jachcie i utrudniasz pracę moim pracownikom, a wszystko dlatego, że zabrakło ci rozumu, by trzymać język za zębami w sprawach, o których gentlemani nie rozmawiają.
Chłopak nadąsał się. Potrafił się dąsać już jako niemowlę; jego urocze napady złości wywoływały wtedy zachwyt rodziców. Ale Cecelii wcale nie podobała się jego naburmuszona mina.
– Powiedziała, że jestem lepszy. Odsyłanie mnie jest niesprawiedliwe, skoro ona tak uznała. Chciała być ze mną...
– Wyznała ci to w sypialni. – Chyba ktoś musiał go już uświadomić? Czemu akurat ona ma mu to wyjaśniać? – I nawet nie wiesz, czy naprawdę tak myślała, czy po prostu każdemu to mówi.
– Oczywiście, że tak myślała! – Urażona duma młodego samca spowodowała wybuch gniewu. – Jestem lepszy!
– Nie zamierzam się spierać – oświadczyła Cecelia. – Przypomnę tylko, że może i jesteś lepszy w łóżku z ulubioną śpiewaczką księcia, ale w tej chwili z rozkazu twojego ojca i króla znalazłeś się na pokładzie mojego jachtu, a śpiewaczka pozostała z księciem. – Pogroziła chłopakowi palcem. – Ty jesteś tu, on tam, i paplaniem niczego nie zyskasz, poza chwilowym rozbawieniem swoich kolegów z koszar.
Ronnie zachichotał, a wstrętny George – który zapracował na ten powszechnie używany w towarzystwie przydomek – zarżał. Cecelia dość dobrze znała ojca wstrętnego George’a i zignorowała jego rżenie, traktując je jako nieświadome kopiowanie manier ojca. Przypuszczała, że chłopak nawet nieźle pasował do mesy młodszych oficerów Królewskiej Służby Kosmicznej, gdzie dzieci arystokratycznych rodów i bogaczy obnosiły się ze swoimi kupionymi patentami. – Poza tym to ty się przechwalałeś – kontynuowała, ignorując wymianę spojrzeń między siostrzeńcem i jego kolesiem – a nie ta... hmmm... dama. I to ty masz kłopoty i ciebie odesłano, a ja na nieszczęście przebywałam na tyle blisko, że mogłam ci pomóc. – Ronnie otworzył usta, by powiedzieć coś, czego z pewnością nie chciałaby usłyszeć, więc nie dała mu dojść do słowa. – Ułożyło się to lepiej, niż mogło, młody Ronaldzie, i sam to zrozumiesz, kiedy już przestaniesz się nad sobą użalać. A ja jestem przesadnie uprzejma, pozwalając ci zabrać ze sobą całe to towarzystwo... – machnęła ręką w stronę pozostałych – choć robicie tłok na moim statku i marnujecie mój czas. Gdyby nie fakt, że Bubbles i Buttons i tak wybierali się do Bunny’ego...
– Cóż, tak naprawdę... oni wcale nie chcą lecieć.
– Nonsens. Już przesłałam wiadomość, że ich przywiozę. Sezon w terenie wszystkim wam wyjdzie na dobre. – Posłała mu kolejne ostre spojrzenie. – I nie życzę sobie, żeby któreś z was przed startem wymykało się ze statku i stwarzało jakieś problemy na stacji. Wystarczającym utrudnieniem jest fakt, że musimy czekać na wasze bagaże. Każę twojemu ojcu pokryć opłaty wynikające ze zmiany harmonogramu startu. Mam nadzieję, że odliczy to z twojego kieszonkowego.
– Ale to nie... – Wyciągnęła rękę, zanim zdołał dokończyć, zdecydowana teraz rzucić bombę.
– A przy okazji, moja nowa kapitan jest byłą oficer Zawodowej Służby Kosmicznej, więc z nią nie próbuj swoich sztuczek. Pewnie mogłaby cię zawiązać w supełek i nawet się przy tym nie spocić. – Cecelia odwróciła się na pięcie i odmaszerowała, zadowolona, że mają teraz coś, poza bólem głowy, czym będą mogli się zająć.
Tak naprawdę sytuacja wyglądała fatalnie. Żyła na własnym jachcie tylko dlatego, że chciała unikać wszelkich komplikacji rodzinnych, tak jak unikała małżeństwa i zaangażowania się w politykę. Mogli znaleźć jakiś inny sposób na utrzymanie Ronniego z dala od stolicy przez rok czy coś koło tego. Nie musieli wykorzystywać jej, jakby była tylko podręcznym meblem. Ale to wszystko znów nosiło ślady działań Berenice – starsze siostry są po to, by służyć rodzinie.
Zapasy. Będzie musiała porozmawiać z Batesem i upewnić się, czy zamówił wystarczającą ilość dodatkowej żywności – po ostatniej nocy zaczęła podejrzewać, że może potrzebować jej więcej. Kiedy młodzi ludzie zabierali się do jedzenia, wręcz je pochłaniali. Z uczuciem ulgi dotarła do własnego apartamentu. Ten żałosny dekorator przysłany przez Berenice uparł się, żeby urządzić cały statek w lawendzie i beżu, z motywami jaskrawej zieleni i kremowego, ale tu go nie wpuściła. Może młodzi ludzie faktycznie lubią lawendowe plusze, ale ona ich nie znosi. Tutaj, w swoich własnych pokojach, chciała mieszkać po swojemu. Jaśniejsze kolory, wypolerowane drewno, rzeźbione fotele pełne poduszek.
Zatrzymała się przy biurku. Intarsje z drewna tworzyły wzór kwiatów i winogron, i dopóki nie nacisnęła centralnego kwiatu, mebel można było uznać jedynie za antyk ze Starej Ziemi. Na blacie ukazał się schemat pokładu z zaznaczonymi pozycjami ludzi. Grupka kropek w salonie oznaczała Ronniego i jego przyjaciół. Kropka w jej sypialni – to była Myrtis, pokojówka. Kapitan przebywała w swoim apartamencie, a osobą idącą w jej stronę musiał być Bates. Dotknęła palcem tej ostatniej kropki i z głośnika rozległ się jego głos.
– Tak, madame?
– Niech kucharz sprawdzi, ile Ronnie i jego przyjaciele zjedli zeszłej nocy; wydaje mi się, że pochłonęli całkiem sporo.
– Kucharz ocenił, że konieczne jest zwiększenie zamówienia o piętnaście procent, i przygotował już nowe, które czeka na pani akceptację.
– Dziękuję, Bates. – Mogła się domyślić. Zazwyczaj byli o dwa kroki przed nią – ale na tym polegała ich praca. Przełączyła ekran na dolny pokład, znalazła kropkę oznaczającą kucharza i dotknęła jej. Kucharz przesłał zamówienie na jej konsolę, a ona je obejrzała. Wygląda na to, że mimo sześciu dodatkowych osób na pokładzie jedzenia wystarczy na trzykrotnie dłuższy lot. Choć, pomyślała, nie zaszkodziłoby, gdyby aż do przylotu na planetę Bunny’ego byli na głodowych racjach. Z pewnością okazałoby się to tańsze i wymagałoby znacznie mniej miejsca. Kucharz zauważył, że będą musieli włączyć dwie dodatkowe chłodnie i uruchomić jeszcze jedną pełną sekcję hydroponiki.
To spowoduje kolejną kłótnię między załogą a personelem. Technicy środowiskowi byli członkami załogi pani kapitan i Cecelia wiedziała, że nie powinna się do nich wtrącać. Jednakże hydroponika pracująca na potrzeby kuchni podlegała pod „ogrodnictwo”, a to oznaczało personel – jej personel. Felix, główny ogrodnik, i dwoje pomocników pilnowali, by w jej prywatnym solarium nigdy nie brakowało kwiatów, a kucharz zawsze miał do dyspozycji świeże warzywa. Felix i technicy środowiskowi ciągle wdawali się w jakieś spory. Bardzo jej się nie podobało, że poprzedni kapitan pozwalał, by konflikt narastał tak długo, aż w którymś momencie sama musiała uspokajać buntujący się personel.
Odszukała ikonę Felixa, dotknęła jej i poinformowała go o dodatkowej sekcji hydroponicznej. Chciał wykorzystać połowę sekcji dla nowego zestawu roślin egzotycznych, których szczepki właśnie zakupił. Zdjęcia tak zwanych warzyw nie zrobiły na niej wrażenia, jednak Felix upierał się, że gdyby do czasu przylotu na planetę Bunny’ego udało mu się uzyskać nasiona, mógłby za nie wytargować od tamtejszej głównej ogrodniczki ulubione przez Cecelię (i wyjątkowo rzadkie) grzyby. W końcu wzruszyła ramionami; to, co nie będzie jej smakować, można podać Ronniemu i jego kolesiom.
– A co z kretami? – zapytał w końcu po wygranej dyskusji. – Musi im pani powiedzieć, że mam zgodę na hodowanie roślin.
– Przekażę naszej nowej kapitan Serrano, że wyraziłam zgodę na wykorzystanie przez ciebie dodatkowej sekcji hydroponiki na hodowlę warzyw.
– Jeśli będą mi sprawiać kłopoty, wyślę im halobety – oświadczył Felix. I z pewnością by to zrobił, bo kiedyś już się to zdarzyło. Był geniuszem w swoim fachu, ale podobnie jak większość tego typu ludzi, miał paskudny charakter. Cecelia znosiła go dla wspaniałych owoców, świeżych warzyw i mnóstwa kwiatów, które tak zachwycały wszystkich gości zapraszanych na obiady. Żaden inny znany jej jacht nie potrafił zapewnić sobie samowystarczalności w zakresie zaopatrzenia w zieleninę.
Ponownie spojrzała na ikonę kapitan i zauważyła, że przemieszcza się w stronę mostka. Teraz lepiej jej nie przeszkadzać, musi tam zebrać załogę. Cecelia zatrzymała palec nad kontrolką. Mogłaby z łatwością podsłuchać pierwszą odprawę kapitan... ale zrezygnowała. Zamiast tego przesłała na jej konsolę wiadomość o hydroponice i wywołała ekran rozliczeń.
Konsola wyświetliła kolorowy schemat kosztów przelotu w towarzystwie szóstki młodych ludzi i dla porównania lotu bez pasażerów. Właściwie nie było wielkiej różnicy, a zresztą Berenice i tak przesłała pieniądze na pokrycie wszystkich wydatków. Sprawdziła stan finansów Ronniego i zacisnęła usta. Berenice dopuściła go do srebrnej linii rodzinnej i już z tego korzystał. Ubrania od Hardina, akcesoria Vetrisa, Spaulding... Cecelia gwizdnęła. Zaczął od zajęcia dwóch komór ładowni, ale w tym tempie będzie potrzebował kolejnych dwóch.
Jej biurko zadzwoniło.
– Ciociu Cecelio – rozległ się płaczliwy głos. – Proszę... Muszę z tobą porozmawiać.
Nie, to nieprawda. Musi jej posłuchać.
– Ach, Ronnie. Właśnie chciałam cię zapytać, czy zabrałeś ze sobą sprzęt myśliwski.
– Sprzęt... Co?
– Strój jeździecki, siodła...
– Ja... Nie! Oczywiście, że nie. Ciociu Cecelio, tylko dlatego, że ty jesteś tak szalona, by jeździć na tych wielkich i głupich zwierzętach przez skały i...
– Przypuszczałam – przerwała mu jadowitym tonem – że to stąd wzięły się twoje dość duże zamówienia u Hardina, Vetrisa i Spauldinga. Ale skoro nie, to może zwrócisz część tych zakupów, cokolwiek to było, i sprawisz sobie przyzwoity zestaw jeździecki. Jak dobrze wiesz, lecimy do Bunny’ego na sezon, a ponieważ zostałam tobą objuczona, równie dobrze ty możesz objuczyć konia i nauczyć się czegoś pożytecznego. – Podobał jej się ten żart, zazwyczaj cięte odpowiedzi przychodziły jej do głowy o wiele za późno.
Jak niedawno odkryła z zadowoleniem, ostatnio zamiast ordynarnych przekleństw zapożyczonych od niższych klas znów stały się modne wyszukane żarty i barokowe obelgi. Kiedy Ronniemu zabrakło tchu (co, jak zauważyła, przy dłuższych frazach następowało coraz częściej), zaczęła dalej mówić, by nie dopuścić go do głosu.
– Nie obchodzi mnie to, że nie lubisz koni i jeździectwa, ani fakt, że nikt z twojego otoczenia nie uważa polowania za dobry sposób spędzania czasu. Nie obchodzi mnie, czy będziesz cierpiał przez cały rok swojego wygnania. Jeśli chcesz, możesz się zamknąć w swojej kabinie – ale z całą pewnością nie będziesz marudził w mojej, podobnie jak nie pozwolę ci przeszkadzać w moich przyjemnościach. Jeśli jednak nie zamówisz sobie odpowiednich strojów, siodeł i tak dalej, zrobię to za ciebie, obciążając twoje konto. – Choć właściwie rozsądniej byłoby poczekać z tym, aż dotrą na miejsce – wszyscy naprawdę dobrzy siodlarze zlatywali się tam na sezon. Ale zbyt się zdenerwowała. I wyglądało na to, że on również. Oświadczył jej, że może sobie zamawiać na co tylko ma ochotę, ale on nie będzie naśladował rozrywek starej ciotki, która ma więcej pieniędzy niż rozumu, i prędzej go piekło pochłonie, niż zobaczy go na koniu, goniącego w deszczu przez pola za jakimś niewinnym, bezbronnym zwierzęciem.
– Jeśli naprawdę myślisz, że lis jest bezbronny i niewinny, młody Ronaldzie, to jesteś głupszy, niż myślałam. – Nie była pewna, które z nich zerwało połączenie. Nieważne. Zadzwoniła do swojego osobistego asystenta u Spauldinga i zamówiła wszystko, na co miała ochotę. Oczywiście znali już wymiary Ronniego. Z wielką przyjemnością pomogą bogatej ciotce zrobić niespodziankę niemal równie bogatemu siostrzeńcowi. W ostatnim przypływie złości kazała obciążyć swój rachunek, a nie Berenice. Nie chciała już słuchać żadnych pytań nadopiekuńczej matki, która tak zepsuła swojego bachora.



Dodano: 2007-04-21 18:04:08
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS