NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

King, William - "Anioły śmierci"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: King, William - "Terrarchowie"
Data wydania: Kwiecień 2007
ISBN: 978-83-7418-143-3
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 368
Cena: 29,90 zł
Tom cyklu: 1



King, William - "Anioły śmierci" #3

Rozdział 3
„Hierarchia jest nieodłączną częścią porządku w kosmosie.
Bóg umieścił wszystko na właściwym miejscu.
Wszyscy ludzie muszą przyjąć tę prostą prawdę”.
Trzecia Księga Proroctw

Jak tylko zwinęli obóz, zaczął wiać zimny wiatr. W miarę
jak pomostogrzbietowce niosły ich wyżej i wyżej, świerki karłowaciały coraz bardziej. Chmury mknęły po niebie, to zasłaniając szczyty, to obdarzając Mieszańca słonecznym blaskiem przesączającym się przez prześwity. Żołnierze powyciągali szaliki, chusty i stare rękawice bez palców, a ci, którzy je mieli, wdziali kamizelki i koszule. Nie rzucało się w oczy, by Terrarchowie odczuwali zimno. Mieszaniec pomyślał, że to dowód potwierdzający teorię, iż nie odczuwają bólu w taki sam sposób, jak ludzie.
Kuląc się smętnie w palankinie, przypatrywał się maleńkim soplom powstającym na ogromnym nosie Łasicy i zastanawiał się nad wydarzeniami minionej nocy. Czy tylko to sobie wyobrażał, czy mag wykazywał dziwne zainteresowanie jego osobą? Ludziom nie wolno było uczyć się sztuki magicznej, a Mieszaniec nieco jej liznął, zbierając ochłapy wiedzy Starej Wiedźmy. Może Terrarchowie potrafili to jakoś wyczuć?
Jeśli tak, dlaczego po prostu nie zawlekli go na przesłuchanie? Terrarchowie słynęli z takich poczynań, mimo że Niższa Izba przegłosowała prawa, by temu zapobiec. Mieszaniec podejrzewał, że Terrarchowie zwracali uwagę na przepisy ludzi tylko wtedy, gdy służyło to ich celom. Wszyscy wiedzieli, że to Izba Wyższa i Bursztynowy Tron sprawują prawdziwą władzę w królestwie i że wybrani przez nich przedstawiciele ludzi tylko sankcjonują te decyzje.
A czarodzieje żywili dla ludzkich praw jeszcze mniej szacunku od Terrarchów. Większość z nich zachowywała się tak, jakby Mała Rewolucja nigdy się nie wydarzyła i nadal było jak za dawnych czasów, kiedy to ludzie nie mieli żadnych przywilejów. Mieszaniec był przekonany, że większość czarodziejów Terrachów z przyjemnością przeniosłaby się do Mrocznego Imperium, gdyby tylko duma nie powstrzymywała ich przed zmianą stron.
Pomyślał, że mimo to sytuacja uległa pewnej poprawie. Możliwość posiadania przedstawicieli stanowiła krok naprzód w porównaniu do ich całkowitego braku przez niemal połowę tysiąclecia. Nowa ludzka klasa kupców zaczynała odczuwać swoją siłę. Sto lat temu generał Koth pokazał, że armia ludzi z bronią zdoła narobić kłopotów nawet Terrarchom, mimo ich smoków i czarodziejskich mocy. Wszyscy wiedzieli, że to prawdziwy powód, dla którego królowa i jej Rada Lordów musieli pójść na ustępstwa wobec ludzi.
Przeszedł go dreszcz – sprawy mogą równie dobrze potoczyć się w innym kierunku, jak w Mrocznym Imperium Sardei. O tym powinien pamiętać każdy człowiek. Złość go brała na samą myśl, że istnieją gorsze rzeczy niż Sardec i jemu podobni, ale tak właśnie było. Przynajmniej w krajach Czerwonych uznawano, że ludziom należą się jakieś prawa. Niebiescy chcieli zrobić z nich wszystkich niewolników służących w ich rozległych posiadłościach i pałacach, całkowicie poddanych kaprysom swych panów. W Sardei jeśli Terrarch zabił jednego ze swoich ludzi, a nawet uśmiercił go za pomocą tortur, uznawano, że miał do tego pełne prawo i nie musi się nikomu tłumaczyć. Jego ludzie należeli do niego, mógł więc z nimi postępować zgodnie z własną wolą.
Mieszaniec odsunął od siebie te myśli i powrócił do spraw bieżących, przypominając sobie słowa człowieka z gór, Vosha. Całe to gadanie o przeklętej kopalni, czarodzieju mordercy i obecności proroka napawało go niepokojem. Rozumiał teraz, czemu dołączył do nich mistrz Severin, choć zwykle magowie nie opuszczali obozu, chyba że zanosiło się na wojnę albo na dłuższy wypoczynek. To była sprawa dla czarodzieja. Jak cała magia. Severin miał ich ochraniać przed czarami wroga i bez wątpienia zabrać księgi wiedzy tajemnej wrogiego czarodzieja, kiedy go odnajdą.
Pozostali żołnierze z oddziału wyglądali na równie nieszczęśliwych, jak Mieszaniec. Mężczyźni, którzy czuwali jako wartownicy, musieli wystawiać głowy z palankinu na kąsający wiatr. Chłód był niczym cięcie miecza, o czym Mieszaniec się przekonał, gdy przyszła jego kolej. Łasica opadł na miejsce z wdzięcznością i pociągnął łyk brandy z ukrytej piersiówki. Poczęstował przy tym kamrata, co zaskoczyło Mieszańca, bo Łasica nie słynął z hojności.
– Przyda ci się – powiedział gwoli wyjaśnienia i uśmiechnął się. Z jakiegoś powodu zawsze okazywał przychylność Mieszańcowi i Leonowi. To on wykorzystał znajomość z sierżantem, aby przeniesiono ich z piechoty liniowej do furażerów. Mieszaniec domyślał się, że po prostu chciał mieć pod ręką dwóch złodziei wyszkolonych w Smutku. Wraz z Leonem dokonali kilku włamań i kradzieży z polecenia Łasicy. Odbyło się to z korzyścią dla całej trójki, ale Mieszaniec podejrzewał, że i tak najbardziej skorzystał Łasica.
Dlatego też pociągnął solidny łyk brandy i pozwolił palącemu płynowi spłynąć do gardła. Był zaskakująco dobry, łagodny i mocny, toteż chłopak od razu domyślił się jego pochodzenia. Łasica znowu podbierał prywatne zapasy pułkownika i właśnie wmieszał go w to przestępstwo. Podstępny skurczybyk mimo manier wiejskiego kłusownika.
Łasica miał jednak rację. Napitek mu się przydał. Ostry wiatr nie był tutaj najgorszy. Znajdowali się wysoko na zboczu gór, posuwali się wąską ścieżką wśród drzew, a z prawej strony usiany kamieniami stok schodził stromo w dół. Żaden wóz nie mógłby przejechać tym wąskim szlakiem, a jednak pomostogrzbietowce, które były o wiele większe i cięższe, zdołały go pokonać, stąpając z zadziwiającą delikatnością. Mieszaniec sądził, że ogromne zwierzęta tak samo jak on nie miały ochoty runąć w dół zbocza, co na swój sposób napawało go otuchą. Gdyby do tego doszło, ludzie znajdujący się w palankinie zostaliby szybko przegnieceni przez ich ciężar.
Wiatr wyciskał mu łzy z oczu, aż płakał niczym pijana dziwka na ckliwym melodramacie. Padał śnieg, zmuszając go, by mrużył oczy, paląc policzki i topniejąc mu na języku, kiedy choć na chwilę otworzył usta. Ocieniona ścieżka wiła się po grani tak, że część długiego szeregu wielkich wyrmów o długich szyjach znikała zawsze z oczu. Udzielił mu się niepokój towarzysza. Na tej wysokości rosło dużo wrzosu i znajdowało się mnóstwo ogromnych głazów, za którymi można się ukryć. Ludzie z gór słynęli ze swoich zasadzek. Gdyby furażerzy posuwali się piechotą, mogliby z nimi walczyć jak z równorzędnymi przeciwnikami, bo sami doprowadzili do perfekcji sztukę skradania się i potyczek podjazdowych, ale na grzbiecie tych wysokich zwierząt stanowili tylko ładny, smakowity cel. Mieszaniec zaczął się zastanawiać, czy bok palankinu zatrzymałby kulę muszkietu. Skóra mu ścierpła na plecach, kiedy wyobraził sobie, że ktoś w niego mierzy. Zbyt bujna wyobraźnia zawsze była jego przekleństwem.
Zerknął czujnie na mistrza Severina, ale nawet kiedy rozbili obóz, czarodziej nie wykazywał nim zainteresowania. Zastanawiał się, jak by to było, gdyby mógł przeniknąć głębokie, mroczne tajemnice, jakie poznał Severin. Nigdy się tego nie dowie. Przepisy były surowe, tylko czystej krwi Terrarchowie mieli prawo studiować sztukę magiczną w królestwie. Ponoć tylko oni mogli zgłębiać mroczne tajemnice magii bez ryzyka dla ciała i duszy.
Jednak Mieszaniec nie przejmował się prawem. Całe życie służyło ono do tego, by go gnębić, i kiedyś wydawało mu się, że w sztuce magicznej kryje się sposób na to, by przejąć kontrolę nad własnym życiem, kontrolę, jakiej nigdy nie miał i pewnie mieć nie będzie. I choć ścieżka maga wydawała się mroczna – i to bardzo mroczna, przez cały czas bowiem czaiły się na niej szaleństwo, degrengolada i występek, w każdym razie w przypadku ludzi – uznał ją za jedyną drogę do bogactwa i władzy otwartą dla takich, jak on. Mimo ograniczających praw oraz inkwizycji zawsze istnieli czarodzieje ludzie, a ich usługi sporo kosztowały. Zawsze żałował, że nie nauczył się więcej od Starej Wiedźmy, kiedy miał po temu okazję. To za pomocą takich pokus Mrok stara się usidlić twą duszę, pomyślał Mieszaniec, przypominając sobie słowa kapłanów z sierocińca, i zadrżał, nie tylko z zimna.
Widział, co spotkało niektórych czarodziejów ludzi, zanim zostali zabrani do wariatkowa albo na stos. Wiedział, że ostrzeżenia o magii nie były jedynie propagandą Terrarchów, lecz najprawdziwszą prawdą, a mimo to sztuka magiczna wciąż go pociągała. Jednak kapłani w sierocińcu wbili mu do głowy dość prymitywnej wiary, by z tego powodu lękał się o swoją duszę. Na co komu władza na ziemi, jeśli zagraża nieśmiertelnej duszy? Ach, ale co jeśli tajemnica ziemskiej nieśmiertelności znajduje się w twoich rękach tu, na Gaei? – odparowała bardziej występna części jego umysłu. Co wtedy? Zakłuło go poczucie winy i zdał sobie sprawę, że to właśnie ono sprawiało, że zachowywał się tak nerwowo w obecności magistra.
Wydawało mu się, że kątem oka uchwycił jakiś ruch. Zacisnął mocniej dłoń na muszkiecie i baczniej przyjrzał się okolicy. Przygotował broń tylko dla otuchy, nie wierzył bowiem w swoją celność w sytuacji, kiedy stał na poruszającej się platformie. Gdyby dostrzegł niedoszłego strzelca, miał zamiar się ukryć i odpowiedzieć ogniem później. Lepiej być żywym tchórzem niż martwym bohaterem. Pozostawi muszkiet lepszym strzelcom, takim jak Łasica czy Leon.
– Co się dzieje? – spytał Przystojny Jan, podnosząc wzrok znad fragmentu lustra, w którym jak zwykle podziwiał swój szlachetny profil. Pozostali trzymali broń w pogotowiu.
Wśród zarośli i występów skalnych Mieszaniec nie dostrzegł niczego. Starał się ignorować przyprawiające o zawrót głowy przepaście, jakie się pod nim otwierały. Uświadomił sobie, że posuwają się równolegle do Przełęczy Złamanego Zęba i być może przekroczyli już kharadreńską granicę. Nie padły żadne strzały. Chwila strachu przeminęła, pozostawiając tylko śladowy lęk ściskający żołądek.
– Nic – powiedział Mieszaniec. – Myślałem, że coś zobaczyłem, ale tylko mi się wydawało.
Pozostali oparli się z powrotem o ścianki palankinu.
Minęli kilka niewielkich, zrujnowanych zabudowań. Niektóre wyglądały niemal jak skały. Dopiero kiedy przyglądał się uważniej, dostrzegał, że porośnięte mchem bloki zostały ociosane i ukształtowane. Gdyby zostały przykryte dachem, dałoby się w nich zamieszkać, oczywiście gdyby zajął je ktoś, kto zdołałby stawić czoła perspektywie ponurego żywota w tych górach. Mieszaniec zaczął się na głos zastanawiać, czemu nie przejęli ich jacyś biedni drobni dzierżawcy. Widział dość dzikich owiec i kozic na zboczach gór, by wiedzieć, że ktoś dostatecznie wytrzymały zdołałby tu z trudem wyżyć.
– Widać, jak mało wiesz – stwierdził Łasica, splunąwszy z palankinu.
– Czyżbyś chciał mi coś powiedzieć, Łasico?
– Chodzi o krwawe waśnie.
– Waśnie?
– Jeśli tutejsze klany mają coś komuś za złe, zbierają się w kupę i palą domostwa sąsiadów.
To by wyjaśniało stare ślady ognia w ruinach. Łasica gadał dalej:
– Oczywiście, jak się o tym zwiedzą krewni tego, co go spalili, odpowiadają tym samym. A to prowadzi do dalszych podpaleń i kolejnego odwetu, aż wreszcie wszyscy wszystkich nienawidzą. To dlatego jest tu tak wiele ruin. Człowiek mógłby tu zbić fortunę, sprzedając broń i amunicję.
– Tak się właśnie zastanawiałem... To tym zajmowałeś się z kwatermistrzem?
– Cicho, chłopcze – rzucił Łasica z nieco zbolałym uśmiechem.
– Można by pomyśleć, że życie tu w górach jest wystarczająco ciężkie i bez takich atrakcji – zauważył Leon. Myśląc o tym, mocniej przygryzł fajkę. Na jego twarzy pojawił się wyraz jakby dziecięcej powagi.
– Ty to nazywasz ciężkim życiem? – odezwał się Barbarzyńca. – Nigdy nie byłeś na północy Segardu.
– Z mojego doświadczenia wiem, że ludzie potrafią sobie wszystko utrudnić – powiedział sierżant.
– Bezbożni poganie – dodał jadowicie Gunther.
– Tutaj trwa niekończąca się wojna – podjął z ponurym zadowoleniem Łasica. – Tylko dwie rzeczy sprawiają, że klany zapominają o waśniach i się jednoczą.
– A cóż to takiego? – spytał dość głupio Gołąb.
– Rozbójnictwo. Lubią zbierać się do kupy i napadać na karawany na przełęczy oraz gospodarstwa w dolinach.
– A na nas zwala się za to winę – rzucił Barbarzyńca, nieco zbyt kwaśno jak na człowieka, który o ile Mieszaniec wiedział, sam bawił się w kradzież bydła.
Łasica cmoknął i pokiwał potakująco głową.
– Poganie, którym obce jest prawo – skwitował Gunther.
– Właściwie, to oni są bardzo bogobojni – poprawił Łasica, aby nie pozostać mu dłużnym. – Jeden z klanów, Malarceańczycy, udzielił nawet schronienia Prorokowi Światła. Stąd ich rodowe nazwisko. Przyjęli jego...
– I tylko patrzcie, jak je od tego czasu hańbią...
– A jaka jest druga rzecz, która jednoczy dzikich ludzi z gór? – spytał sierżant z miną kogoś, kto zadaje pytanie, żeby zmienić temat i zapobiec kłótni.
– Widok sporej gromady królewskich żołnierzy maszerujących przez ich ziemie.
– To jest ziemia królowej – podkreślił Gunther.
– Przynajmniej ten kawałek, który znajduje się po jej stronie granicy – dopowiedział Mieszaniec, z powrotem koncentrując się na otoczeniu. Wiedział już, że górale niechętnym okiem patrzą na żołnierzy, lecz Łasica nadał jego lękom konkretny wymiar i wzbudził niepokój.
– Nie będę się sprzeczał – zgodził się Łasica. – Problem w tym, że mogą nas wziąć za poborców podatkowych albo pracowników wielkich latyfundiów.
Terrarchowie znani byli z tego, że wykorzystywali znajomości w wojsku, aby z pomocą armii usuwać ludzi z wydzierżawionej im ziemi, której pożądali. Coś takiego nie wydarzyło się jeszcze od czasu Małej Rewolucji, od kiedy ustanowiono przepisy przyznające ludziom pewne prawa własności, lecz górale mieli dobrą pamięć i niewiele wykształcenia. Mieszaniec sądził, że nie czytali obwieszczeń.
– A któż by chciał taką ziemię? – spytał kpiąco sierżant.
– Owce – odpowiedział Łasica.
– Nie sądzę, aby nasi czcigodni panowie i lordowie łaskawym okiem patrzyli na to, że tak się ich opisuje – zauważył Leon.
– Mam na myśli to, że wpuściliby na tę ziemię owce. Wyroby włókiennicze to dobry interes, zwłaszcza teraz. Kto wytwarza nasze śliczne mundury? Kto czerpie z tego zyski? Pamiętajcie, że nadciąga wojna.
– Nie powinno się porównywać Czcigodnych do żądnych pieniędzy kupców – powiedział Gunther.
– To dziwne, ale jak na takich, których nie obchodzą pieniądze, mają ich bardzo dużo – odparował Łasica. – Może w tym tkwi tajemnica ich sukcesów.
– Mówisz jak jeden z buntowników – ostrzegł Gunther.
– Wcale nie. Tylko rzucam uwagę. Bóg jeden wie, że swego czasu zabiłem dość rewolucjonistów.
Łasica nie kłamał, lecz Mieszaniec nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jego kamrat odczuwa ukrytą sympatię wobec rewolucjonistów. Jak oni wszyscy. Większość ludzi zastanawiała się, jak by to było, gdyby ponownie zapanowali nad własnym światem. Oczywiście Mroczne Wieki sprzed przybycia Terrarchów wydawały się straszne, w każdym razie w opowieściach Terrarchów, ale ludzie byli wtedy wolni.
Mieszaniec potrząsnął głową na tę szaleńczą myśl. Przedtem też nie byli wolni. Tylko skłaniali głowy przed innymi i mroczniejszymi bóstwami. Wtedy też panowały prawa, kapłani i królowie. Zawsze będą istnieli rządzący i rządzeni, bogaci i biedni. Zawsze tak było. I zawsze tak będzie.
Taki już jest ten świat, pomyślał. Bóg lubi porządek. Lubi hierarchię. Tylko głupcy wierzyli, że przyjdzie Wyzwoliciel i że ludzie odzyskają wolność. Część jego istoty zaoponowała jednak, że przecież widać postęp. Schizmy położyły kres niemal wszystkim formom niewolnictwa w królestwach Czerwonych. Ludzie zyskali głos w radach Czcigodnych, choć nie mieli w nich wiele do powiedzenia. Królowa zagwarantowała ludzkie prawa własności. Niektórzy ludzie nawet wzbogacili się na handlu. Lizydupki i przydupasy, pomyślał kwaśno.
Sygnał do postoju przerwał te rozmyślania. Wyrmy się zatrzymały. Wyglądało na to, że dotarli na miejsce przeznaczenia.
Stanęli na baczność w mglistym świetle późnego popołudnia i czekali, aż porucznik wyjaśni im plan.
– Słuchajcie, ludzie – powiedział Sardec. I znowu w jego ustach słowo „ludzie” zabrzmiało jak najgorsza możliwa zniewaga. – Czeka nas robota.
Jeden z pomostogrzbietowców beknął potężnie. Sardec spojrzał na niego gniewnie, jakby chciał bestię wychłostać. Nikt się nie roześmiał, choć wszyscy mieli na to ochotę. Porucznik przechadzał się wzdłuż szeregu z rękami splecionymi na plecach. Zatrzymał się przed Mieszańcem i wyglądał na niemal zawiedzionego, gdy dostrzegł przy tunice wszystkie wymagane guziki. W końcu przystanął i skupił uwagę na pozostałych. Czarodziej przyglądał im się, stojąc za plecami dowódcy. Z twarzą przykrytą srebrną maską i głową przekrzywioną na bok wyglądał na rozbawionego.
Vosh, człowiek z gór, chyba się denerwował, a Mieszaniec pomyślał, że ma ku temu powody. Jeśli ktoś z miejscowych zobaczy go wśród żołnierzy Terrachów, ściągnie mu na głowę całą chmarę rozwścieczonych pobratymców. Furażerzy chcieli usłyszeć, dlaczego konkretnie zawleczono ich w te zimne, przeklęte góry. A jeszcze bardziej pragnęli wiedzieć, kiedy wypełnią zadanie i wyniosą się stąd. Pogłoski o czarodziejach, duchach i demonach krążyły w całej kompanii. Nikt nie lubił za dużo myśleć o czymś takim.
– Wiemy, że rozbójnicy się tu zasadzili i że od jakiegoś czasu się wam wymykali. – Mieszaniec pomyślał, że to „wam” było ładnym zagraniem. Pokazywało, że Terrachowie dowódcy nie mieli nic wspólnego z niepowodzeniami zwykłych ludzi. Oznaczało, że sprawy potoczą się inaczej teraz, kiedy jeden z Panów Stworzenia przejął dowodzenie. – Powiedziano nam również, że sprzymierzyli się z najmroczniejszym z czarodziejów.
Sardec zamilkł, aby to do nich dotarło. Potwierdziły się ich najgorsze obawy. Mieszaniec zobaczył, że paru ludzi zbladło, a wielu się wzdrygnęło. Wszyscy zrobili prawą ręką znak Starszych chroniący przed złem. On sam nie był zachwycony nowiną. Spojrzał na pozbawioną uczuć, częściowo zakrytą twarz czarodzieja. Magię zwalczaj magią, jak głosiła jedna z najstarszych zasad sztuki prowadzenia wojny. Czarodzieje zawsze sprawiali kłopoty, a magia mogła zagrozić nie tylko duszy osoby, która się nią posługiwała. Istniały rzeczy gorsze od śmierci, a jemu niespieszno było się z nimi spotkać.
To z pewnością wyjaśniało, dlaczego jasnowidze nigdy nie odnaleźli ludzi proroka. Jeśli osłaniał ich czarodziej, niełatwo ich zlokalizować. Oczywiście, to prowadziło do kolejnych pytań – na przykład, co taki mag robił na tym zadupiu i dlaczego sprzymierzył się z tutejszą hałastrą? Każdy czarodziej dostatecznie kompetentny, żeby udaremnić wieszczenie magistra Terrarchów, z pewnością znalazłby służbę u potężnego arystokraty. Chyba że należał do tych szalonych i mrocznych magów, których nikt nie chciał. Z tego, co Mieszaniec wiedział o wielmożach, musiał być z niego wyjątkowo zdeprawowany osobnik. Wszyscy czarodzieje wydawali mu się źli, ale ten z pewnością osiągnął mistrzostwo w owej dziedzinie.
– Weźcie go żywcem, jeśli się uda – wtrącił Severin, odzywając się po raz pierwszy. Miał zdumiewająco głęboki i melodyjny głos.
– Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, panie – zauważył sierżant.
– Niezupełnie. Pokonam jego bariery ochronne za pomocą magii i sparaliżuję go. Wy musicie jedynie zabić lub przegonić strażników i dostać jego ciało.
– Skąd będziemy wiedzieć, który to, panie? – spytał sierżant. Całkiem rozsądne pytanie.
– Będzie jedynym Terrarchem oprócz mnie i porucznika. Sądzę, że dość łatwo będzie go rozpoznać.
Wyniosły dupek, pomyślał Mieszaniec, lecz pozostali zaśmiali się usłużnie. W wojsku wszędzie było pełno wazeliniarzy, nawet u furażerów.
– Weźcie go żywcem, jeśli zdołacie, martwego, jeśli musicie – dokończył tymczasem mistrz Severin.
Porucznik patrzył na to bez zachwytu, urażony, że w ogóle przestał znajdować się w centrum uwagi. Uznał, że czas ponownie przejąć kontrolę nad sytuacją.
– Rozbójnicy obozują w dolinie. Zajęli zrujnowany dwór. Jego mury są grube, lecz podziurawione w wielu miejscach, i mam nadzieję, że nie okaże się to przeszkodą nie do pokonania.
Mieszaniec był pod wrażeniem jego pewności siebie. Jeśli wszystko potoczy się jak zwykle, Sardec ich poprowadzi. Mieszańcowi nie uśmiechał się atak na ufortyfikowane pozycje, kiedy trzeba przebyć otwarty teren na celowniku strzelców.
– Dziś wieczorem będzie świecił księżyc – powiedział porucznik. – Rozpoczniemy atak, kiedy zapadną całkowite ciemności. Chcesz coś dodać, mistrzu Severinie?
Czarodziej kiwnął głową.
– Upewnijcie się, że wszyscy macie na sobie znaki Starszych. Nie zbliżajcie się do dworu, dopóki nie dostaniecie sygnału do ataku. Dziś w nocy Karmazynowe Cienie spadną na naszych wrogów.
Furażerzy zaczęli poszeptywać między sobą. Zanosiło się na uwolnienie bardzo potężnej magii. Mistrz Severin podniósł rękę, by ich uciszyć.
– Nie martwcie się. Wam też zostanie coś do roboty. Chcemy jeńców, by móc ich przesłuchać, a czarodzieja i jego strażników najprawdopodobniej będą chronić przed moją magią jakieś czary.
– Dzięki niech będą za to Światłu – wymruczał Łasica. – Nie chcielibyśmy przecież, żeby nam się za łatwo żyło, co?
Trzeba przyznać, że Sardec przynajmniej przemyślał sprawę. Ich przybycie zostało zgrane w czasie z tym właśnie planem. Być może porucznik był bardziej kompetentny, niż Mieszaniec sądził, a może strategię stworzył ktoś inny.
– Jakieś pytania? – spytał Sardec.
– Jakie są siły wroga, panie? – chciał wiedzieć sierżant Hef.
– Ze czterdziestu tubylców. Banda tak zwanego proroka.
– Proroka, panie? Zarahela? – dopytywał się Hef.
– Owszem, Zarahela. Głosiciela powstania Starych Bogów. Jest, zdaje się, wspólnikiem tego czarodzieja. Nie martw się, sierżancie. Wiem, że nałożono cenę na jego głowę. Wszyscy będziecie mieli w niej udział.
Znowu ten szyderczy ton głosu, pomyślał Mieszaniec. Sardec oczywiście był ponad to. Większość nagrody i tak znajdzie drogę do jego kieszeni. Oficerowie zabierali lwią część takiej gotówki jako rekompensatę za to, że musieli kupić patent oficerski.
– A co z czarodziejem, panie? – spytał Łasica. – Za niego też dostaniemy nagrodę?
Zwykle nagradzano śmierć czarnoksiężników. Świątynia nie żałowała na to funduszy, a i wielu zamożnych arystokratów dokładało się do słusznej sprawy. Wszyscy obawiali się czarnej magii, zwłaszcza ci, którzy mieli najwięcej do stracenia.
– Ludziom, którzy go pojmą, nakażę wypłacić nagrodę w wysokości złotej korony z moich własnych funduszy poza zwyczajową nagrodą wyznaczoną przez państwo – oznajmił czarodziej. – Podwoję ją, jeśli weźmiecie go żywcem. Porucznik Sardec świadkiem.
Wywołało to pomruk aprobaty. Za koronę człowiek mógł pić przez miesiąc.
– Macie coś przeciwko niemu, panie? – dociekał Łasica. Czarodziej tylko zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
– Nic ci do tego – burknął. Z jego tonu Mieszaniec wywnioskował, że Łasica wpadnie w tarapaty, kiedy mroczny mag zostanie schwytany. Łasica chyba też tak myślał, ale nie okazał niepokoju.
– Macie rację, panie, proszę o wybaczenie. Pozwoliłem, by entuzjazm wobec czekającego nas zadania zapanował nad moim językiem.
Sardec przejął dowodzenie.
– Sierżancie Hef, zbierz oddział i przeprowadź zwiad przy wejściu do doliny, dopóki jest jeszcze jasno. Kapralu Toby, dołączysz do sierżanta ze swoimi ludźmi. Nie oddalajcie się zbyt daleko od grani. Nie chcemy przecież uaktywnić czujek, prawda?
Obydwaj mężczyźni skinęli głowami i dali znak żołnierzom, by ustawili się w szeregu. Wyglądało na to, że dojdzie do walki.



Dodano: 2007-03-22 17:29:38
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS