NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Weber, David - "Dziedzictwo zniszczenia"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Weber, David - "Dahak"
Data wydania: Kwiecień 2007
ISBN: 978-83-7418-151-8
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 352
Cena: 29,90 zł
Tom cyklu: 2



Weber, David - "Dziedzictwo zniszczenia" #3

Rozdział drugi
Zastępca gubernatora Horus, były kapitan statku buntowników Nergal, a obecnie wicekról Ziemi, zaklął soczyście, oblizując zraniony kciuk.
Opuścił dłoń i z kwaśną miną przyjrzał się zniszczeniom. Od stuleci używał ziemskiego sprzętu i wiedział, że jest bardzo delikatny. Ale imperialna technologia znów zaczynała być dostępna i zapomniał, że interkom na jego biurku jest wytworem ziemskich fabryk.
Drzwi biura otworzyły się i do środka zajrzał generał Gerald Hatcher, głównodowodzący Zjednoczonego Sztabu Planety Ziemi (zakładając, że w ogóle uda im się uruchomić tę organizację). Spojrzał na rozwalony panel.
– Jeśli chciałeś zwrócić moją uwagę, gubernatorze, mogłeś po prostu mnie zawołać zamiast uruchamiać syreny.
– Syreny?
– Cóż, tak sobie pomyślałem, kiedy mój interkom zaczął wrzeszczeć, czy ten panel coś ci zrobił, czy po prostu byłeś wkurzony?
– Ziemianie – mruknął Horus – są strasznie pyskaci.
– To jedna z naszych milszych cech. – Hatcher uśmiechnął się do ojca Jiltanith i usiadł. – Zakładam, że chciałeś się ze mną zobaczyć.
– Owszem. – Horus wskazał machnięciem ręki stertę wydruków. – Widziałeś to?
Hatcher pochylił się, żeby przeczytać nagłówki.
– Tak. No i co?
– Wedle tych raportów proces zjednoczenia wojsk przebiega z miesięcznym opóźnieniem, ot co. – Horus przerwał i przyjrzał się minie generała. – Czemu nie wyglądasz na zaskoczonego, zawstydzonego albo coś w tym rodzaju?
– Ponieważ i tak jesteśmy szybsi, niż się spodziewałem.
Horus odchylił się do tyłu z pełnym rezygnacji westchnieniem. Czasem myślał, że Gerald Hatcher aż za bardzo przyzwyczaił się do obecności obcych w jego świecie.
– Powinienem był ci powiedzieć – mówił dalej generał – że specjalnie ustaliliśmy nierealistyczny harmonogram. Dzięki temu mamy pretekst, by wrzeszczeć na ludzi, niezależnie od tego, jak dobrze sobie radzą. – Wzruszył ramionami. – Oczywiście, to nieprzyjemne, lecz kiedy na człowieka wrzeszczy cztero- albo pięciogwiazdkowy generał, zazwyczaj odkrywa w sobie nieznane pokłady sił.
– Rozumiem. – Horus przyjrzał mu się uważnie. – Masz rację, powinieneś był mi powiedzieć. Chyba że masz zamiar wrzeszczeć również na mnie?
– Jakże bym śmiał – mruknął Hatcher.
– Ulżyło mi. Czy mam zatem rozumieć, że w rzeczywistości jesteś zadowolony?
– Biorąc pod uwagę, że próbujemy zjednoczyć dowództwa wojskowe, które – choć blisko sprzymierzone – nigdy nie miały tego w planach, Frederick, Wasilij i ja jesteśmy zadowoleni, że to idzie tak szybko, lecz mamy mało czasu.
Horus pokiwał głową. Sir Frederick Amesbury, Wasilij Czernikow i Hatcher tworzyli coś, co Wasilij z upodobaniem nazywał wojskową trojką Horusa, i pracowali jak szaleni nad niemożliwym do wykonania zadaniem, a zostały im zaledwie dwa lata do spodziewanego pojawienia się pierwszych zwiadowców Achuultan.
– Gdzie jest najwęższe gardło? – spytał.
– Oczywiście Sojusz Azjatycki. – Hatcher skrzywił się. – Jeszcze nie zdecydowali, czy z nami walczyć, czy się do nas przyłączyć. Denerwuje mnie to jak diabli, ale wcale nie zaskakuje. Nie sądzę, by marszałek Tsien postanowił zwrócić się przeciwko nam, lecz najwyraźniej się ociąga, a pozostali wojskowi z Sojuszu nie kiwną palcem, dopóki on nie podejmie decyzji.
– Dlaczego nie zażądamy, żeby Sojusz się go pozbył? – Było to pytanie, ale wcale tak nie brzmiało.
– Bo nie możemy. Jest najlepszym człowiekiem, jakiego mają. Ponieważ wielu ich przywódców politycznych siedziało w kieszeni Anu i zginęło przy zdobywaniu enklawy, jest jedynym, któremu wojsko Sojuszu wciąż ufa. I choć może nas nie cierpieć, nienawidzi nas zdecydowanie mniej niż wielu młodszych oficerów. – Hatcher wzruszył ramionami. – Poprosiliśmy go o spotkanie twarzą w twarz i zgodził się. Musimy bardzo się postarać, bo on jest bystry, Horusie. Uspokoi się dopiero wtedy, kiedy w końcu porzuci myśl, że Zachód w jakiś sposób go podbił.
Horus znów pokiwał głową. Wszyscy trzej najwyżsi rangą wojskowi byli dla Tsiena i jego ludzi przedstawicielami „Zachodu”. Świadomość, że Anu i jego sojusznicy manipulowali ziemskimi rządami i terrorystami, by wygrywać przeciwko sobie Pierwszy i Trzeci Świat, zaczynała już pojawiać się w umysłach zachodnich społeczeństw. Ale minie trochę czasu, nim druga strona przyjmie to do wiadomości. Niektórzy, w rodzaju religijnych fanatyków rządzących takimi krajami jak Iran czy Syria, nigdy się z tym nie pogodzą, więc ich wojska zostały po prostu... rozbrojone. Niestety, nie obyło się bez ofiar w ludziach.
– Poza tym – mówił dalej Hatcher – Tsien jest ich najwyższym rangą dowódcą i potrzebujemy go. Jeśli ma się nam udać, nie mamy innego wyboru, musimy zintegrować naszą i ich armię. Nie, wykreśl to. Musimy zintegrować wszystkie armie Ziemi pod jednym dowództwem. Nie możemy narzucić Sojuszowi nieazjatyckich dowódców i liczyć, że się nam uda.
– Dobrze. – Horus wrzucił wydruki z powrotem do skrzynki z napisem „Przychodzące”. – Pojawię się na spotkaniu z nim, jeśli uważasz, że to coś pomoże. W przeciwnym razie będę się trzymał z dala i pozwolę wam tym się zająć. Mam wystarczająco dużo innych obowiązków.
– Jakbym nie wiedział. Szczerze mówiąc, nie zamieniłbym się z tobą robotą.
– Twój altruizm mnie powala – odpowiedział Horus, a Hatcher znów się uśmiechnął.
– Jak idzie reszta?
– Tak dobrze, jak można było oczekiwać. – Starzec wzruszył ramionami. – Chciałbym, żebyśmy mieli tysiąc razy więcej imperialnego sprzętu, ale sytuacja się poprawia, bo orbitalne jednostki przemysłowe, które pozostawił Dahak, zabrały się już do dzieła. Oczywiście, większość środków przeznaczają na samoreplikację, a część ich fabryk uzbrojenia przestawiłem na produkcję sprzętu inżynieryjnego, ale nie będzie źle. Jak wiesz, wszystko idzie w postępie geometrycznym. To zaleta zautomatyzowanych jednostek, które nie potrzebują drobiazgów w rodzaju snu czy jedzenia.
– Instalowanie bazy technologicznej, którą Anu zabrał ze sobą, idzie właściwie zgodnie z harmonogramem, a część, którą Dahak posłał bezpośrednio na Ziemię, już działa. Mieliśmy trochę problemów, ale to było do przewidzenia – przecież budujemy zupełnie nową infrastrukturę przemysłową. Właściwie najbardziej martwią mnie planetarne centra obrony, ale tym zajmuje się Geb.
Geb, niegdyś pierwszy inżynier Nergala, a obecnie członek trzydziestoosobowej Rady Planetarnej, która pomagała Horusowi zarządzać Ziemią, pracował po dziewiętnaście godzin na dobę jako główny inżynier Ziemi. Hatcher mu nie zazdrościł. Mieli zbyt mało Imperialnych do obsługi już istniejącego sprzętu inżynieryjnego, a choć wykorzystywali sporo ziemskiego wyposażenia, w świetle czekającego ich monumentalnego zadania było to niczym korzystanie z pracy kulisów.
Geb i Horus odrzucili pomysł przerobienia imperialnego sprzętu – lub zbudowania nowego – by Ziemianie nie posiadający żadnych ulepszeń mogli się nim posługiwać. Imperialne maszyny tworzono tak, by obsługa mogła się z nimi łączyć bezpośrednio przez implanty, i jakakolwiek zmiana zmniejszyłaby ich wydajność. Zaadaptowanie większej ilości sprzętu wymagało zaś czasu, a już wkrótce powinni mieć wystarczająco wielu ulepszonych Ziemian.
To przypomniało Horusowi o kolejnej kwestii.
– Jesteśmy gotowi zacząć ulepszanie również cywilów.
– Naprawdę? – Twarz Hatchera rozjaśniła się. – To dobre wieści.
– Owszem, ale tu pojawia się następny problem. Nikt z ulepszonych nie może działać przez co najmniej miesiąc – a najpewniej dwa albo trzy – zanim nie przyzwyczai się do implantów. Czyli za każdym razem, kiedy ulepszamy jednego z naszych czołowych ludzi, tracimy go na tak długo.
– Mnie to mówisz? – odparł kwaśno Hatcher. – Czy zdajesz sobie sprawę... Oczywiście, że tak. Ale to trochę żenujące, żeby szychy były w porównaniu z podwładnymi takimi mięczakami. Pamiętasz mojego adiutanta Allena Germaine’a?
Horus pokiwał głową.
– Wczoraj zajrzałem do centrum ulepszeń Walthera Reeda, żeby się z nim zobaczyć. On tam w ramach ćwiczeń radośnie wiązał na supły półcentymetrowe stalowe pręty, a ja siedziałem w swoim podstarzałym ciele i czułem się niewiarygodnie sflaczały. Niech to, zawsze mi się wydawało, że jak na swój wiek jestem całkiem sprawny! Za parę tygodni Allen wróci do biura. To będzie jeszcze bardziej przygnębiające.
– Wiem. – Oczy Horusa zamigotały. – Ale będziesz musiał to znieść. Nie mogę wysłać żadnego z szefów Sztabu do ulepszenia, zanim to całe przedstawienie nie zacznie się kręcić.
– A skoro już jesteśmy przy działaniu, co sądzisz o tych instalacjach obronnych, które zaproponowałem?
– Na ile pojmuję tę technologię, wyglądają nieźle, lecz czułbym się lepiej, gdyby nasza obrona orbitalna była głębsza. Czytałem dane operacyjne, które przekazał Dahak – to kolejna rzecz, której pragnę: własne łącze neuralne – i nie podoba mi się fakt, że Achuultanie tak bardzo lubią broń kinetyczną. Czy naprawdę będziemy w stanie powstrzymać coś wielkości, powiedzmy, Ceres, jeśli nałożą tarcze, zanim w nas tym rzucą?
– Geb tak twierdzi, ale to będzie wymagać wielu głowic. Dlatego właśnie potrzebujemy tak dużej liczby wyrzutni.
– Świetnie, ale jeśli zdecydują się na metodyczny atak, najpierw zaczną wyłuskiwać broń na obrzeżach. To klasyczna taktyka oblężenia i dlatego właśnie jestem za głębszą obroną, by pozwolić im na zniszczenie fortów orbitalnych.
– Zgoda. Ale najpierw musimy przygotować naszą wewnętrzną linię, dlatego tak bardzo spieszę się z budową planetarnych centrów obrony. To one stworzą tarczę wokół planety, będziemy potrzebowali ich wyrzutni rakiet. Nawet imperialna broń energetyczna nie jest w stanie zbyt skutecznie przebić się przez atmosferę, a kiedy to zrobi, zaczyna się zabawa z różnymi drobiazgami w rodzaju powłoki ozonowej. Dlatego właśnie łatwiej jest bronić ślicznych, pozbawionych atmosfery księżyców i asteroid.
– Hm. – Hatcher szarpnął za wargę. – Obawiam się, że byłem zbyt zajęty ruchami wojsk i strukturą dowodzenia, by poświęcić wystarczająco dużo czasu studiom nad sprzętem; to Wasilij tym się zajmuje. Jednakże nie mylę się, zakładając, że macie problem z wyrzutniami nadświetlnymi?
– Zgadza się. Ponieważ nie możemy liczyć na broń energetyczną, potrzebujemy pocisków, ale z nimi też są problemy. Jak to Colin aż za bardzo lubi podkreślać, wszystko ma swoją cenę.
– Pociski podświetlne można wystrzeliwać z dowolnego miejsca, lecz są łatwe do przechwycenia, zwłaszcza na odległościach międzyplanetarnych. Pocisków nadświetlnych nie można przechwycić, ale też nie można ich wystrzeliwać z atmosfery, bo nawet powietrze ma swoją masę. A masa, jaką pocisk nadświetlny zabiera w nadprzestrzeń, jest niezwykle ważna, gdy powraca do normalnej przestrzeni. To dlatego okręty wojenne przygotowują pociski nadświetlne do wystrzelenia wewnątrz swoich tarcz.
Hatcher pochylił się do przodu i uważnie słuchał. Przed buntem Horus był specjalistą od pocisków. Cokolwiek miał do powiedzenia na ten temat, generał chciał tego wysłuchać.
– Nie możemy tego robić z planety. Owszem, moglibyśmy, ale planetarne tarcze nie przypominają tarcz okrętów wojennych. Zwłaszcza na planetach zdatnych do zamieszkania. Gęstość tarczy jest pochodną jej powierzchni i od pewnego punktu nie można jej uczynić gęstszą, niezależnie od mocy, jaką się w nią wpompuje. Aby zachować gęstość wystarczającą do zatrzymania naprawdę potężnej broni kinetycznej, nasza tarcza musi ograniczać się do mezosfery. Większość mniejszych pocisków możemy zatrzymać poza atmosferą, ale nie te potężne, a nie możemy liczyć na uniknięcie poważnego ataku kinetycznego. Zresztą prawdopodobnie będziemy w trakcie takiego ataku, jeśli będziemy musieli wystrzeliwać pociski z ziemskich baz.
– A jeśli tarcza się skurczy, pociski znajdą się poza nią i Achuultanie będą mogli je przechwycić – zauważył Hatcher.
– Właśnie. Dlatego zamierzamy od razu wysyłać pociski w nadprzestrzeń, a to oznacza, że potrzebujemy wystarczająco dużych wyrzutni – około trzy razy większych od samych pocisków – by pomieścić całe pole nadprzestrzenne, w przeciwnym razie pociski będą zabierać ze sobą kawałki bazy. – Horus wzruszył ramionami. – Ponieważ ciężki pocisk nadświetlny ma około czterdziestu metrów długości, a wyrzutnia musi być hermetyczna z możliwością szybkiego opróżnienia z powietrza, mówimy tu o poważnych pracach inżynieryjnych.
– Rozumiem. – Hatcher skrzywił się. – Jak bardzo jesteś opóźniony w stosunku do harmonogramu, Horusie? Niezależnie od tego, co się stanie, będziemy potrzebowali tych baterii do osłony jednostek orbitalnych.
– Nie wpadliśmy jeszcze w tarapaty. Geb pozwolił sobie na pewne opóźnienia w stosunku do pierwotnych planów, ale sądzi, że uda mu się to nadrobić, kiedy będzie miał więcej imperialnego sprzętu. Dajcie nam jeszcze sześć miesięcy, a powinniśmy już iść zgodnie z harmonogramem. Według najbardziej pesymistycznych obliczeń Dahaka, mamy dwa lata do przybycia Achuultan, a w pierwszej fali możemy się spodziewać około tysiąca zwiadowców. Jeśli zadamy im poważny cios, zostanie nam jeszcze rok na wzmocnienie obrony przed główną flotą. Miejmy nadzieję, że do tego czasu będziemy w posiadaniu większej liczby własnych okrętów wojennych.
– Miejmy nadzieję – zgodził się Hatcher, próbując okazać pewność siebie. Obaj z Horusem wiedzieli, że mają ogromne szanse na pokonanie zwiadowców Achuultan, lecz jeśli Colin nie znajdzie pomocy, Ziemia nie poradzi sobie w starciu z główną flotą najeźdźców.

* * *
Lodowaty zimowy wiatr i ciemne, pochmurne niebo nad betonowymi pasami startowymi Taiyuan wydawały się marszałkowi Tsien Tao-lingowi doskonałym odzwierciedleniem jego nastroju. Tsien kierował machiną wojenną Sojuszu Azjatyckiego od dwunastu burzliwych lat, a do tego stanowiska doszedł dzięki zdecydowaniu, oddaniu i swoim umiejętnościom. Jego władza była właściwie absolutna, co w obecnej epoce stanowiło rzadkość. Teraz jednak ta sama władza była niczym żelazny łańcuch, ciągnący go bezlitośnie w stronę decyzji, której nie chciał podjąć.
W ciągu niecałych pięćdziesięciu lat jego naród zjednoczył całą liczącą się Azję – poza Japonią i Filipinami, ale ich już właściwie nie traktowano jako krajów azjatyckich. Zadanie nie było tanie ani łatwe, ani też bezkrwawe, lecz Sojusz zbudował machinę wojenną, którą nawet Zachód musiał szanować. Było to jego dzieło, owoc złożonej przez niego przysięgi obrony narodu, partii i państwa. Teraz jednak jego własna decyzja może sprawić, że cały ten wysiłek i wszystkie poświęcenia pójdą na marne.
O tak, pomyślał, przyspieszając, to niebo jest dla mnie właściwe.
Obok niego dreptał generał Quang, a wiatr niemal zagłuszał jego wysoki głos. Tsien pochodził z prowincji Yunnan. Był potężnym mężczyzną, wysokim niemal na dwa metry. Drobny Quang był Wietnamczykiem; mimo wielkich słów o azjatyckiej solidarności południowochińscy i wietnamscy „bracia” mało się lubili. Nie tak łatwo zapomnieć o tysiącleciach wrogości czy latach podporządkowania Wietnamu Związkowi Radzieckiemu, a fakt, że Quang był miernym, biernym, ale wiernym członkiem partii, jeszcze wszystko pogarszał.
Quang dostał zadyszki i zwolnił, a marszałek uśmiechnął się w duchu. Wiedział, że niższy mężczyzna wygląda idiotycznie, próbując dorównać jego długim krokom, i dlatego właśnie tak się zachowywał za każdym razem, kiedy się spotykali. Teraz jednak najbardziej złościło go, że głupiec w rodzaju Quanga wypowiada na głos kwestie, o których on sam myślał.
To prawda, był sługą partii i przysięgał bronić państwa, ale co ma zrobić, kiedy połowa Komitetu Centralnego znikła? Czy to możliwe, że tak wielu z nich było zdrajcami – nie tylko państwa, ale i całej ludzkości? I dokąd mogli się udać? Co ma zrobić, skoro jego decyzja nagle stała się tak bardzo ważna?
Spojrzał w stronę smukłego pojazdu czekającego na pasie startowym. Brązowy stop błyszczał słabo w to pochmurne popołudnie, a kobieta o oliwkowej skórze, która otworzyła luk, nie wyglądała do końca azjatycko. Widok ten napełnił go uczuciem, którego nie doznawał zbyt często – niepewnością. Znów pomyślał o tym, co mówił Quang. Westchnął i zatrzymał się. Bez trudu utrzymywał spokojny wyraz twarzy, co było efektem długoletniej praktyki.
– Generale, wasze słowa nie są dla mnie nowe. Sprawy zostały rozważone przez wasz rząd i nasz – „a raczej to, co z nich pozostało, idioto” – i podjęto decyzję. Jeśli ich warunki nie będą całkowicie nierozsądne, mamy się zgodzić na żądania tego gubernatora planety. Przynajmniej na razie.
– Partia nie podjęła właściwej decyzji – mruknął Quang. – To oszustwo.
– Oszustwo, towarzyszu generale? – Uśmiech Tsiena był równie lodowaty jak wiatr. – Być może zauważyliście, że na nocnym niebie nie ma już księżyca? Być może doszliście już do wniosku, że jeśli ktoś posiada okręt wojenny tych rozmiarów, nie musi oszukiwać? Jeśli nie, zastanówcie się nad tym, towarzyszu generale. – Skinął głową w stronę czekającego na nich imperialnego kutra. – Ten pojazd mógłby zmienić całą tę bazę w stertę gruzu, a to wszystko, co posiadamy, nie byłoby w stanie go zobaczyć, nie mówiąc już o powstrzymaniu. Czy naprawdę sądzicie, że Zachód, który ma teraz do dyspozycji setki nawet potężniejszych rodzajów broni, nie byłby w stanie rozbroić nas siłą, tak jak to zrobili z tamtymi szaleńcami na Bliskim Wschodzie?
– Ale...
– Oszczędźcie mi swoich komentarzy, towarzyszu generale – powiedział dobitnie Tsien. „Zwłaszcza że tak bardzo przypominają moje własne wątpliwości”. – Mamy dwie możliwości: zgodzić się albo stracić te żałosne resztki, które jeszcze posiadamy. Być może są uczciwi i niebezpieczeństwo, o którym mówią, jest prawdziwe. Jeśli tak jest, stawianie im oporu oznaczałoby coś gorszego od rozbrojenia i okupacji. Jeśli zaś kłamią, przynajmniej możemy mieć okazję przyjrzeć się ich technologii, a może nawet uzyskać do niej dostęp.
– Ale...
– Nie będę się powtarzał, towarzyszu generale. – Głos Tsiena stał się cichszy, a Quang zbladł. – Źle jest, kiedy młodsi oficerowie kwestionują rozkazy; w przypadku generałów nie będę tego tolerował. Czy to jasne, towarzyszu generale?
– T...tak – wydusił z siebie Quang, a Tsien uniósł brew. Wietnamczyk przełknął. – Towarzyszu marszałku – dodał szybko.
– Cieszę się, że to słyszę – odpowiedział uprzejmie Tsien i znów ruszył w stronę kutra.
Quang podążył za nim w milczeniu, lecz marszałek wyczuwał niechęć mężczyzny. Quang i jemu podobni, szczególnie mający wsparcie partii, byli niebezpieczni. Stać ich było na zrobienie czegoś kompletnie bezsensownego, i marszałek w duchu zanotował, by przenieść Quanga do jakichś mniej ważnych obowiązków. Może dowodzenie patrolami lotniczymi i bazami pocisków ziemia-powietrze nad Morzem Japońskim? To niegdyś prestiżowe stanowisko stało się obecnie całkowicie bezużyteczne, ale najpewniej minie kilka miesięcy, zanim Quang to sobie uświadomi.
A w tym czasie Tsien będzie mógł zająć się tym, co naprawdę ważne. Nie znał tego Amerykanina Hatchera, który wypowiadał się w imieniu... istot, które przejęły władzę nad Ziemią, ale poznał Czernikowa. Był Rosjaninem, a więc z definicji nie należało mu ufać, lecz jego profesjonalizm sprawiał, że Tsien niemal wbrew swojej woli był pod wrażeniem. Czernikow najwyraźniej szanował Hatchera i Anglika Amesbury’ego. Być może Hatcher rzeczywiście mówił prawdę. Być może jego propozycja współpracy i równego udziału w nowej ogólnoświatowej organizacji wojskowej była szczera. W końcu panowie politycy z tej „Rady Planetarnej” mieli mniej oburzających wymagań, niż Tsien się obawiał. Może to dobry znak.
Lepiej, żeby tak było. Wszystko, co powiedział Quangowi, jest prawdą – ich położenie wojskowe sprawia, że opór jest beznadziejny. A jeśli ci ludzie Zachodu chcą efektywnie wykorzystać potężną azjatycką siłę roboczą, część ich nowej technologii wojskowej musi wpaść w azjatyckie ręce.
Tsien wykorzystał ten argument w rozmowach z dziesiątkami przestraszonych i rozzłoszczonych młodszych oficerów, jednak sam nie był pewien, czy w niego wierzy, i irytowało go, że nie wie, czy jego wątpliwości są natury racjonalnej, czy emocjonalnej. Po tak wielu latach wrogości trudno logicznie myśleć o propozycji Zachodu, jednak w głębi serca nie wierzył, by mogli kłamać. Ich obecna przewaga była ogromna, a mimo to byli zbyt zmartwieni zbliżaniem się tych „Achuultan”, by groźba najazdu była tylko ich wymysłem.
Pilot zasalutowała i zaprosiła go do kutra, po czym sama zasiadła za sterem. Niewielki pojazd uniósł się bezszelestnie w niebo, po czym wystrzelił, osiągając natychmiast prędkość ośmiu machów. Tsien nie odczuwał przyspieszenia, jednak jego duszę przytłaczał inny ciężar – ciężar odpowiedzialności. Wiatr przemian przetaczał się nad światem niczym tajfun, a opór byłby niczym stawianie ściany ze słomy, by się przed nim uchronić. Niezależnie od swoich obaw Quang i jemu podobni muszą wznieść się na tym wietrze lub przyjdzie im zginąć.
Chiny mają przynajmniej starożytną kulturę i dwa miliardy mieszkańców. Jeśli obietnice tej Rady Planetarnej były szczere i wszyscy obywatele mają się cieszyć równym dostępem do bogactwa i szans, to wystarczy, by jego naród zyskał olbrzymie wpływy.
Uśmiechnął się w duchu. Być może ci elokwentni ludzie Zachodu zapomnieli, że Chiny zawsze umiały podbijać najeźdźców, których nie potrafiły odeprzeć.



Dodano: 2007-03-21 18:59:38
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS