NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Cień doskonały" (wyd. 2024)

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

Gaiman, Neil - "M jak magia"
Wydawnictwo: Mag
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Data wydania: Marzec 2007
ISBN: 978-83-7480-052-5
Format: 115x185 mm
Liczba stron: 240
Cena: 19,99 zł



Zapis konferencji prasowej z Neilem Gaimanem

Konferencja prasowa z Neilem Gaimanem odbyła się 18 marca w siedzibie British Council w Warszawie.

Tony O‘Brian (dyrektor British Council Poland): Jestem bardzo szczęśliwy, że przybyliście na kolejne spotkanie z cyklu „Faces and Places”. Jestem zaszczycony, że możemy tutaj gościć tak szacowną osobistość, która w swoim życiu zwiedziła wiele miejsc, przez co doskonale pasuje do tej akcji. Neila Gaimana nie trzeba Wam przedstawiać.
Jedną z największych przyjemności w mojej pracy jest to, że mogę powiedzieć do moich współpracowników: „Kto tym razem przyjeżdża? Aha, dajcie mi jakieś jego książki”. Jeśli chodzi o ksiażki Neila, to jestem właśnie w trakcie czytania jego czwartej książki. Jadę dzisiaj do Szwecji i Finlandii i zabieram kolejne trzy ze sobą. Czytam również gaimanowski blog i zastanawiam się, czym była ta straszna mała rzecz, którą podano mu do jedzenia wczorajszego wieczoru (zobaczcie sami).
Już kończę; od zadawania pytań i prowadzenia konferencji mamy tu kogoś innego, zatem przekazuję głos Kamilowi Śmiałkowskiemu.

Kamil Śmiałkowski: Bez zbędnych wstępów pozwolę sobie zadać pierwsze pytanie Neilowi. Twój zbiór opowiadań "M jak magia" ma w Polsce swoją prapremierę. Cóż takiego fascynującego jest w Polsce, że to właśnie nas wybrałeś?

Neil Gaiman: To bardzo dobre pytanie. Prawdopodobnie stało się tak dlatego, że ta książka po prostu istnieje. Do tej pory wydałem dwa zbiory opowiadań: „Dym i lustra” i "Rzeczy ulotne". Pośród wielu ról, jakie gram, jest też rola autora dla dzieci. „Koralina” była bardzo popularna, podobnie książeczki ilustrowane. Zauważyłem, że szkoły zaczęły kupować moje zbiory opowiadań i... wystraszyłem się. Przecież w niektórych utworach zawarłem treści niezbyt dla dzieci odpowiednie. Wydanie zbiorków przeznaczonych dla różnych kategorii wiekowych wydało się zatem całkiem niezłym pomysłem. Wyselekcjonować opowiadania z wcześniejszych zbiorów i dodać trzy nowe, których jeszcze nikt nie zna. To nie był mój oryginalny pomysł, zrobił to przede mną Ray Bradbury, który opublikował zbiory „R jak rakieta” i „K jak kosmos”. Skontaktowałem się z nim i spytałem, czy nie miałby nic przeciwko, gdybym nazwał ten mój zbiór „M jak magia”. „Nie ma sprawy” – odpowiedział. I stąd wzięła się „M jak magia”.
Jestem bardzo szczęśliwy, że w Polsce mam dwóch wspaniałych wydawców: Egmont, który na przestrzeni ostatnich czterech lat wydawał moje wszystkie komiksy; oraz Mag, który przez znacznie dłuższy czas (6 lat) wydaje moją prozę. Rzeczą, za którą uwielbiam Maga jest to, że nie przeszkadza im, iż wędruję z gatunku do gatunku, ciągle zmieniam formy, nie piszę w kółko i w kółko tych samych książek. Kiedy zostałem pisarzem dla dzieci, po prostu wydali „Koralinę” bez mrugnięcia okiem. Kiedy okazało się, że będę mógł przyjechać do Polski, spytali się, czy mogą wydać z tej okazji „M jak magia”, która ukaże się w Stanach dopiero w maju lub czerwcu. Dlatego Polska jest pierwszym krajem, w którym opublikowano „M jak magia”. Uważam, że to wspaniale.

Kamil Śmiałkowski: W przedmowach do opowiadań wielokrotnie wspominasz, że miały one swoją premierę w różnorakich antologiach tematycznych. Co Cię pociąga w tym rodzaju pisania? Czy odgórne narzucenie tematu działa na Ciebie bardziej stymulująco, niż możliwość pisania na dowolny temat?

Neil Gaiman: Zdecydowanie najłatwiej jest mi napisać coś krótkiego, kiedy mam nieprzekraczalny termin, w którym muszę się zmieścić, kiedy ktoś niecierpliwie czeka na rezultat. Wiele osób z tutaj obecnych jest dziennikarzami i prawdopodobnie oni także nie siadają i nie piszą z ochotą artykułu dla samych siebie; wizja kogoś oczekującego efektu jest znacznie bardziej mobilizująca. Dla mnie kluczowe jest, że ktoś czeka. Czasem, szczególnie przy opowiadaniach, nie tylko czekanie jest istotne; także to, że ktoś dał mi określone zadanie do wykonania.
Na początek kwietnia mam napisać kawałek do antologii składającej się z fikcyjnych listów miłosnych. W projekcie bierze udział wielu znanych pisarzy. Obecnie niemal wszystko, czego doświadczam, przeżywam, widzę, rozpatruję w kategorii: czy może być listem miłosnym. Wędrując wczoraj wieczorem po Krakowie, ktoś opowiedział mi legendę o Smoku Wawelskim. Teraz się zastanawiam, czy Smok Wawelski mógł pisać listy miłosne? Czy ktoś pisał listy miłosne do smoka? W ten sposób wszystko się łączy i powstaje końcowy efekt. To całkiem miłe w tworzeniu opowiadań.
Bardzo, bardzo rzadko, może dwa czy trzy razy w życiu usiadłem i napisałem, bo miałem pomysł, a dopiero później próbowałem to sprzedać. Zwykle ktoś się do mnie zgłasza z propozycją, na przykład: „Tworzymy antologię o kotach. Czy możesz napisać nam opowiadanie o kotach?”. Odpowiadam: „Oczywiście”, a później muszę jakieś wymyślić.
Największym wyjątkiem od tego w „M jak magia” jest opowiadanie „Ptak słońca”. Zostało napisane dla mojej córki. Kiedy miała prawie osiemnaście lat spytałem się jej, co chciałaby dostać na urodziny. Odpowiedziała, że opowiadanie. A potem dodała, że wie, iż ciągle się spóźniam, więc jeśli wyrobię się na dziewiętnaste urodziny, to będzie w porządku. Najbardziej krępującą rzeczą w tym wszystkim jest to, że skończyłem opowiadanie, gdy miała dziewiętnaście i pół roku. Ale chyba zbytnio nie miała mi tego za złe.

Kamil Śmiałkowski: Oszałamia ilość form i fabuł, które tworzysz. Poezja, powieści, opowiadania, komiksy, scenariusze filmowe. W którym momencie tworzenia fabuły decydujesz, do której pasuje formy? Czy siadasz do pisania od razu wiedząc, jakie będzie przeznaczenie tekstu, czy dopiero na którymś etapie tworzenia podejmujesz decyzję, że to będzie powieść lub komiks?

Neil Gaiman: Czasem wiem na samym początku, jaką formę przyjmie dana historia, ale do tego trzeba mieć dużo szczęścia. Pomysł na "Chłopaków Anansiego" miałem w 1996 roku i myślałem początkowo, że to będzie film. Przez następne pięć lub sześć lat za każdym razem, gdy próbowałem napisać scenę z „Chłopaków Anansiego” jako filmu, nie wychodziło. W końcu pewnego razu rozmawiałem z moją wydawczynią na temat pomysłów, które kłębią mi się w głowie i opowiedziałem jej właśnie tę historię. Siedzieliśmy wtedy i jedliśmy lunch w Nowym Yorku. Zaczęła wtedy wymachiwać widelcem w moim kierunku krzycząc „To jest powieść! To jest powieść!”. Spytałem się czy jest pewna, a ona potwierdziła. Ponieważ trzymała widelec skierowany w moją stronę, stwierdziłem, że pewnie ma rację. Nie byłem jednak o tym przekonany, nawet kiedy zacząłem pisać książkę. Zastanawiałem się, czy to może jednak nie powinno być słuchowisko lub film, albo coś jeszcze innego.
Czyli często mam wątpliwości. To jedna z przyczyn z których powodu pewne projekty zajmują mi tyle czasu; bo muszę zadecydować czym one faktycznie są. Tak jak mówiłem, jeśli mam pomysł i od razu wiem, czym on się stanie, to wiem, że mam szczęście. "Amerykańscy bogowie" nie mogli być komiksem, bo zrobienie go zajęłoby piętnaście lat. To musiała być powieść. Byłem szczęśliwy, bo wiedziałem, że to musi być powieść.
Czasem zaczynam opowiadanie i nie wychodzi. Potem stwierdzam, że to jednak powinna być sztuka albo coś innego. Kiedy indziej zmierzam prosto do celu i rezultat okazuje się pokraczny i kulawy.
Najbardziej podstępne są filmy, bo przy nich muszę zadać sobie pytanie: Czy ten film ma jakąkolwiek szansę na realizację? Jeśli nie, to siedzenie i pisanie stu dwudziestu stron scenariusza jest czystą stratą czasu, skoro nikt nigdy go nie zrealizuje. To dosyć kłopotliwe. Raz mi się to przydarzyło: stwierdziłem, że ten pomysł musi być filmem. Siadłem i napisałem. W rezultacie otrzymałem 35-minutowy film za dwadzieścia milionów dolarów. Pomyślałem, że to była kompletna strata czasu. Odłożyłem go na bok. Naprawdę nie mógł być ani trochę dłuższy, ani tańszy. Leży teraz u mnie w szufladzie czekając na lepsze czasy. Może za dziesięć lat efekty cyfrowe będą znacznie tańsze. Wtedy go wyjmę i powiem: „Patrzcie, mam takie małe i tanie coś, nakręćmy to!”.

Pytanie z sali: Jaka była Twoja pierwsza myśl, gdy dowiedziałeś się, że Twoja książka ukaże się w Polsce?

Neil Gaiman: Pierwszy raz gdy Polska zaistniała w mojej świadomości jako miejsce, w którym wydają moje książki, czy też miejsce do którego chciałbym pojechać, nie wiązało się to z tym, że wydano tutaj moją książkę, bo one publikowane są w sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu krajach, ale z inną sprawą. Było to 4-4,5 roku temu; wtedy uświadomiłem sobie, że chcę przyjechać do Polski. Powodem było to, że zauważyłem różnicę między Polską a większością innych krajów, w których publikuję. Mianowicie, z Polski zacząłem otrzymywać tantiemy od sprzedanych książek. Zwykle dostaję zaliczkę, później podpisuję umowę na 3-4 lata, później proszą o przedłużenie licencji, wpłacają kolejną zaliczkę. Nikt się chyba naprawdę nie interesuje, czy książki się opłacają, czy też nie. A w Polsce – to interesujące – one rzeczywiście się sprzedają. Prawdziwa frajda!
Kilka lat temu udałem się na prawie miesięczne tournee po Europie, starałem się odwiedzić jak najwięcej krajów. W trzy tygodnie miałem być w Portugalii, Hiszpanii, Danii, Niemczech, Francji, Włoszech. Spytałem się, czy możemy także włączyć Polskę. Okazało się, że dam radę być w Polsce tylko trzy dni. Przyjechałem i były to chyba trzy najbardziej gorące dni mojego życia. Nie spodziewałem się, nikt się chyba nie spodziewał, takiego gorącego przyjęcia. To były strasznie długie dni, z ogromną liczbą niewiarygodnie miłych i bardzo entuzjastycznych ludzi. Nagle zrozumiałem, dlaczego dostaję procenty od sprzedaży z Polski: tutaj czytają moje książki i chcą ich więcej! To zatem był moment, kiedy Polska po raz pierwszy zaistniała na poważnie w mojej świadomości.
Na tę podróż miałem dziesięć dni i mogłem odwiedzić trzy kraje. Wiedziałem, że muszę pojechać do Niemiec, obiecałem także francuskiemu wydawcy, że pokażę się na targach. Mój agent wskazywał mi, że naprawdę powinienem pojechać do Włoch i naprawdę powinienem pojawić się w Hiszpanii. Ja jednak stwierdziłem, że chciałbym pojechać do Polski. Fajnie, że wygrałem – bo w końcu to ja decyduję. Bardzo chciałem tu przyjechać, minęły cztery lata od mojej poprzedniej wizyty.

Pytanie z sali: Jak wygląda Twoja współpraca z Davem McKeanem? Czy rozumiecie się bez słów, on ilustruje Twoje myśli, czy też raczej spotykacie się w połowie drogi, kłócicie na temat wspólnych projektów?

Neil Gaiman: Poza wyjątkiem w postaci "MirrorMask" nie sądzę byśmy mieli kłótnię na przestrzeni dwudziestu lat współpracy. Podczas pracy nad „MirrorMask” próbowaliśmy pisać ją obaj i odkryliśmy, że mamy zupełnie różne techniki pracy nad tekstem. Dave był przekonany, że moje są złe. Odpowiedziałem, że może faktycznie są złe, ale mnie zawsze dobrze służyły.
Myślę jednak, że nasza współpraca na przestrzeni dwudziestu lat układa się tak dobrze, gdyż Dave mnie zaskakuje. Radość współpracy z nim polega na tym, że daję mu materiał mając pewne wyobrażenie, co dostanę od niego z powrotem. I otrzymuję coś kompletnie innego. Tak było z „Wilkami w ścianach” – dałem mu tekst, a gdy oddał, ujrzałem, że mamy tam zdjęcia, namalowanych ludzi i rysunki. Nic, co bym mógł sobie wcześniej wyobrazić, ale było to fajniejsze i lepsze, niż sobie wyobraziłem.
Napisałem właśnie kolejną książkę dla dzieci, poemat – „Crazy hair”. O moich włosach. Jest to całkiem humorystyczny kawałek. Dałem go Dave’owi, myśląc, że otrzymam jakieś proste i śmieszne grafiki. I znów Dave zrobił coś, niesamowitego, niepodobnego do niczego, co robił wcześniej; czego się absolutnie nie spodziewałem. To piękne i wspaniałe. Całkowicie odpowiednie.
Zaczęliśmy współpracę, gdy miałem 26 lat a on 23 i myślę, że będziemy ją kontynuować, aż będziemy bardzo, bardzo starzy, aż Dave będzie miał długą białą brodę i nie będzie mógł siedzieć i trzymać pędzelka.

Pytanie z sali: Kto jest Twoim ulubionym pisarzem?

Neil Gaiman: Żywym czy martwym?

Z sali: Powiedzmy, że żywym.

Neil Gaiman: Ulubiony żyjący pisarz, hm... Prawdopodobnie Jonathan Carroll, ale to się zmienia. Jest kilku żyjących pisarzy, których mógłbym wymienić. Gene Wolfe jest jednym z nich. Kelly Link, która napisała świetne opowiadania. I jeszcze paru innych.

Z sali: To może jednak martwych?

Neil Gaiman: Martwych jest dużo za dużo. Wymienię jednego: James Branch Cabell, nieco zapomnianego i bardzo niemodnego amerykańskiego pisarza z pierwszej połowy XX. wieku. Natomiast jeśli chodzi o poetów to John Wilmot, earl Rochester. Był angielskim poetą z okresu panowania Karola II. Został nakręcony film o nim, pokazujący go raczej niesprawiedliwie. Widzi się porywczego, niesympatycznego człowiek, a zapominając, że był także świetnym poetą. Wilmot był pomijany w historii brytyjskiej literatury przez około dwieście lat. Głównie dlatego że pisał wiersze na przykład o przedwczesnej ejakulacji, co nie jest uznawane za właściwą tematykę dla poezji. Niemniej jednak są to wspaniałe wiersze.

Pytanie z sali: Co myślisz o obecnym trendzie ekranizacji komiksowych historii? Czy to dobrze, czy to źle dla nich? Pytam, bo niedługo także Twoje dzieła doczekają się wysokobudżetowych ekranizacji.

Neil Gaiman: Po pierwsze, tak jak wspomniałeś, w ciągu najbliższych szesnastu miesięcy ukażą się filmy na podstawie moich utworów warte około ćwierć miliarda dolarów i raczej cieszę się z tego. Choć to trochę przerażające... Będą to „Gwiezdny pył” (na podstawie książki o tym samym tytule) z Robertem DeNiro, Michelle Pfeiffer w październiku; w listopadzie „Beowulf” z Anthonym Hopkinsem, Angeliną Jolie i Johnem Malkovichem; a w następnym roku „Koralina” – animowany film, nad którym pracuje Henry Selick. Wyglądam ich z pewnym niepokojem, szczególnie gdy mowa o „Gwiezdnym pyle” i „Koralinie”, nieco mniej obawiam się premiery „Beowulfa”, do którego napisałem scenariusz z Rogerem Avary, współautorem scenariusza „Pulp Fiction”. Chciałbym, by ludzie po obejrzeniu tych filmów podchodzili, zatrzymywali mnie na ulicy i mówili, jak im się podobały, jakie fantastyczne wrażenie na nich zrobiły, jaka świetna była scenografia i jak dobry scenariusz, że obejrzeli kilka razy, że DeNiro był zabawny, a Claire Danes piękna... Ale że książki były lepsze! W końcu to się chce usłyszeć, kiedy się jest autorem.
Natomiast jeśli chodzi o komiksy przerabiane na filmy, to jestem zafascynowany tym zjawiskiem. Filmy zawsze pochłaniały inne rzeczy. Kiedyś, przed wojną, były to sztuki z Broadwayu; czy też powieści, które zawsze były inspiracją. To co obecnie mnie najbardziej fascynuje w procesie przerabiania komiksów na filmy, to bardzo ścisły związek, korelacja między wiernością, z jaką został zekranizowany komiks, a jego powodzeniem. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej strony trochę mnie to martwi. Im bliżej filmowi do komiksu, tym bardziej podczas oglądania myślę, co mi się w komiksie podobało i że było to lepsze. Wrażenia po obejrzeniu „Sin City” miałem świetne, ale skłoniło mnie to automatycznie do sięgnięcia po komiks – bo Frank Miller zrobił to lepiej niż Rodrigez i Tarantino. Moim zdaniem komiks jest lepszy, fajniejszy, bo narysował go Frank, ma teksty w dymkach etc.
Prawdą jest, że będzie się to działo zawsze, bo Hollywood potrzebuje rzeczy. Czy bierze komiksy, książki, inne filmy, śmiesznych ludzi z opakowań od płatków lub programów telewizyjnych, czy cokolwiek innego. Zawsze będzie je pożerać i wydalać w postaci niezwykle drogich produkcji filmowych. To się po prostu dzieje. Z punktu widzenia komiksu należy mieć jednak nadzieję, że będą to dobre produkcje.

Pytanie z sali: Czy chciałbyś wyreżyserować któryś ze swoich utworów?

Neil Gaiman: Tak, chciałbym. Kilka lat temu nawet wyreżyserowałem film pod tytułem „Krótki film o Johnie Boltonie”, który był po prostu krótkim filmem o Johnie Boltonie. Myślałem że to bardzo sprytny tytuł, ale błyskawicznie odkryłem, że to tytuł fatalny. Kiedy mówiłem ludziom, że reżyseruję film, pytali się o tytuł, mówiłem: „Krótki film o Johnie Boltonie”, a oni dobrze, ale jaki ma tytuł, ja na to mówię, że „Krótki film o Johnie Boltonie”, w odpowiedzi słyszałem: „Ale jak się nazywa?” – i tak w kółko. Zrobiłem ten film przede wszystkim dla siebie – żeby zobaczyć, czy jestem w tym dobry, jak na przykład w pisaniu powieści, czy też będzie mi szło koszmarnie, jak na przykład skręcanie półek. Musiałem to wiedzieć. Okazało się, że to była przyjemność, przy której pisanie książek, jest jak skręcanie półek.
Będąc pisarzem, im częściej patrzysz jak twoje dzieła są adaptowane (dotyczy to także scenariuszy), tym bardziej masz ochotę samemu je wyreżyserować. Głównie dlatego że oglądając adaptację, ciągle masz wrażenie, że to nie tak powinno być, to znaczyło coś innego, a to z kolei nie... Boże święty!
Oczywiście często zdarza się również tak, że oryginał został rozwinięty, ulepszony. Kiedy jednak BBC zrobiło „Nigdziebądź”, sfrustrowany postanowiłem napisać książkę, pokazując, że to tak miało wyglądać. Teraz prowadzę rozmowy z Warner Brothers na temat adaptacji i mojej reżyserii „Death: The High Cost of Living”. Zbyt lubię ten komiks, aby pozwolić komuś go sknocić.



Autor: Shadowmage


Dodano: 2007-03-21 16:12:06
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Shadowmage - 17:54 21-03-2007
Dodam tylko, że miał być wywiad ale na kilka dni przed umówioną datą nam go odwołano podając bardzo mało wiarygodną wymówkę. Moje przypuszczenie to po prostu jakiś większy klient się obudził i na wykolegowano.
W zamian więc zapis konferencji - coś tam ciekawego można z tego się dowiedzieć.

Fomoraig - 23:02 21-03-2007
Kurczę, cos strasznie krotko ta konferencja musiała trwać... ;-) ALe dobre i to.

Achmed - 23:20 21-03-2007
Prawie godzinę. Z tym że wiadomo, schemat był: pytanie - odpowiedź - tłumaczenie na polski. Ta trzecia część za każdym razem też chwilę zajmowała, stąd pytań padło tylko (?) tyle.

MadMill - 23:51 21-03-2007
To samo na WSK. Dużo czasu zajmowało tłumaczenie. Chociaż chyba więcej padło pytań. Do tego popatrzcie na długość odpowiedzi, Gaiman jest dość wylewny jeśli o to chodzi. Niekiedy mówi i mówi i przestać nie może. ; )

Co do wywiadu to wielka szkoda, ale nic się nie poradzi.

wredna - 23:07 24-03-2007
Zainteresowanych zapisem całości spotkania z Neilem Gaimanem na WSK zapraszam pod poniższy adres:

http://paradoks.net.pl/read/2517

Pozdrawiam!

MadMill - 00:01 26-03-2007
Stałem tuż za Wami, nawet gadaliśmy. Szkoda tylko że na Was skończyło się dawanie podwójnych autografów. ;P

nosiwoda - 20:43 28-03-2007
Szkoda, że Gaimanowi nikt nie opowiedział o Wandzie, co Niemca nie chciała. Mógłby z tego zrobić niezłe listy miłosne. Rydygier do Wandy: Wandziu, Ty jesteś jak Koralina, tylko oczka ładniejsze :)

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS