Intrygujący to traktat o stolcu i innych zjawiskach okołojelitowych. Tak, moi mili. Jeżelim bym mógł, zamknąłbym recenzję owej księgi w jednym zdaniu. A że nie mogę i wymaga się ode mnie napisania kilku słów więcej, czynię to raczej ze średnią przyjemnością.
Strasznie lubię powieści mocno osadzone w realiach historycznych, ocierające się o autentyczne wydarzenia, miejsca i niezwykle ciekawe postacie historyczne. Pod tym względem „Religia” jest dla mnie jak najbardziej łakomym kąskiem. Do tego historia osadzona w burzliwych czasach szesnastego wieku, opisująca krwawe oblężenie Malty. Z jednej strony niezwykły, dostojny świat islamu, z drugiej – zakon joannitów. No pyszka się zapowiada! Zasiadałem do lektury ze szczerą nadzieją. Trochę mnie wprawdzie wystraszyła recenzja mojego szacownego kolegi z Katedry, ale cóż, nie wszystkie gusta da się zaspokoić. No i hop! Pierwsze strony lecą, jest fajnie, jakiś gwałt – dość brutalny, morderstwo, krwawa zemsta. Tak, tak, ciężkie to czasy były. Później jednak łapię się na czymś. Zaraz! Co ten autor ma z tym wydalaniem i walającymi się odchodami?! Facet nie wspominając o tym na przynajmniej co drugiej stronie prawdopodobnie czułby się niezdrowo. Ja rozumiem, że to takie realistyczne, że hoho, ale naprawdę nie trzeba sprawy przypominać raz za razem!
Poza tym Tim Willocks, z wykształcenia psychiatra, podobno też filmowiec, pisarzem jest po prostu średnim. Oceniam go właśnie po tej książce, żadnej innej, bo o innych nawet nie słyszałem (a coś tam podobno jeszcze był popełnił). Choć mamy przed sobą wspaniale wydane opasłe tomisko aspirujące do miana epickiego, spektakularnego dzieła, opisujące brutalne i krwawe starcie dwóch światów, to jednak wolałbym, żeby wydawnictwo zainwestowało w jakiegoś innego autora. Doprawdy dużo brakuje tu treści, by sięgnąć poziomu, którego człowiek oczekuje od tak wypromowanej i wydanej książki.
Główny bohater, Mattias Tannhauser pomyślany jest całkiem nieźle, autor zarysowuje jego losy na tyle, by mieć w razie czego otwarte furtki do produkowania kontynuacji, bądź opisywania jego przeszłości. Mattias stoi na granicy dwóch światów – islamu i chrześcijaństwa. Z jednym i z drugim jest związany emocjonalnie, żaden jednak nie jest jego światem prawdziwym, bez którego nie umiałby żyć. Należy do obu, równocześnie nie będąc częścią żadnego. Oderwany samotnik, cynik dbający tylko o własne dobro i zysk. Całkiem konkretny bohater. I to tyle, jeżeli chodzi o atrakcje, ponieważ już pozostałe postacie wydają się mocno papierowe, niezbyt ciekawe i nie za bardzo charakterologicznie pogłębione. Ani potwór w ludzkiej skórze – Ludovico, ani kompan, tak zwany side kick, głównego bohatera – Bors nie wychodzą poza ramy klasycznych szablonów. Do tego niewiasty w szowinistycznym autorskim ujęciu oddane i uległe są Mattiasowi niemalże jak kobiety Bonda.
Ech, szkoda tego całego bigosu, bo Rebis naprawdę chciał się pokazać. Fajnie książkę wydali, dobrze przetłumaczyli, starannie przygotowali tekst. I jeszcze plakaty powiesili duże. A tu z dużej chmury mały deszcz.
Ocena: 5/10
Autor:
Jakub Cieślak
Dodano: 2007-03-11 18:57:10