NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Weeks, Brent - "Cień doskonały" (wyd. 2024)

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

Waszkiewicz, Agata - "Klątwa elfów"
Wydawnictwo: AiM
Data wydania: 2006
Wydanie: I
ISBN: 978-83-901604-5-0
Oprawa: miękka (folia błyszcząca)
Format: 112x172 mm
Liczba stron: 224
Cena: 19,90 zł



Waszkiewicz, Agata - "Klątwa elfów"

PROLOG
W Lochach panowała cisza pochłaniająca każdy dźwięk. Wszystko zalewał mrok i zwątpienie, a światło gościło w tym miejscu równie rzadko jak nadzieja. Nic nie miało prawa tutaj żyć prócz cieni i koszmarów spłodzonych przez umęczoną wyobraźnię więźniów. Nagle cisza ugięła się pod stłumionym odgłosem kroków, a gdzieś wewnątrz ciemności dało się ujrzeć nikły blask. Trzy postaci sunęły pośród aksamitnej czerni. Kobieta i dwóch mężczyzn. Siwe długie włosy zdradzały podeszły wiek jednego z nich. Wyglądaliby jak elfy, gdyby nie posępna czerń ich ciał. Byli zdenerwowani i przerażeni panującą dookoła atmosferą śmierci. Nasłuchiwali. - Musimy się spieszyć - wyszeptał młodszy mężczyzna i popatrzył na swoją towarzyszkę, a dwie źrenice w jego prawym oku poruszyły się nieznacznie. Twarz kobiety świeciła się od potu i łez przerażenia. Ona także patrzyła na niego, starając się zapamiętać każdy szczegół jego rysów… na wypadek, gdyby już nigdy nie miała go zobaczyć. Starzec podniósł rękę. Skinęli głowami i ruszyli we wskazanym kierunku. Zatrzymali się na moment u wylotu wąskiego korytarza, na którego końcu delikatnie pulsowało światło, dając im nikłą, być może złudną nadzieję. Wiedzieli, że są już blisko. Posuwali się w stronę poświaty, jakby od tego zależało ich życie. Na koniec weszli do owalnej celi, tym straszliwszej, że naturalne światło emitowane przez magiczny kamień było na ich oczach pochłaniane przez wieczny mrok. - Kamień Wieczności - wyszeptała kobieta, drżącym głosem. Starzec odetchnął głęboko i w milczeniu zbliżył się do artefaktu. Pochylił się nad nim i dotknął okrywającej go świetlistej kopuły. Błysnęło oślepiające światło, a on upadł na kamienną posadzkę. Kobieta i mężczyzna pochylili się nad nim, a potem podeszli do świetlistego kamienia i położyli na nim dłonie. Komnata ponownie utonęła w białym świetle.

Rozdział 1
JESTEM SYNEM EAROWOSKI
Wszystkie cztery słońca wisiały teraz nad Slamishyx - Planetą Fioletowych Mórz. Żar lał się z nieba i pieścił świadomość tysięcy elfów, którzy spacerowali po rynku miasta Otimi, miasta rządzonego przez wspaniałego, potężnego władcę Sanajarawa, co w mowie starożytnych oznacza Surowy. Szedłem ulicą, która kończyła się u stóp pałacu władcy. Rozmyślałem. Właśnie rozstałem się z elfem, który patrząc z pogardą na mój dziwny wygląd, spytał kim był mój ojciec, że spłodził takiego dziwaka. Rzeczywiście, w społeczności bladych, dostojnych elfów o błękitnych oczach byłem odmieńcem. Czerń mojej skóry kojarzyła się elfom z wiecznym złem, opętaniem i wieloma innymi równie nieprzyjemnymi rzeczami. Niezdarnie ucięte, kruczoczarne, wiecznie wpadające do oczu włosy także wyróżniały się spośród morza głów ozdobionych pięknymi blond fryzurami. Na świat patrzyłem czarnymi oczami, w których odbijały się grymasy szyderstwa rzucane w moją stronę. Gdy byłem mały, nie mogłem ich znieść. Jak każde dziecko bardzo przeżywałem odtrącenie i brak akceptacji. Później przyzwyczaiłem się. Tego dnia złośliwa uwaga o moim wyglądzie przypomniał mi, że swojego ojca zupełnie nie pamiętam. Opuścił nas wiele lat temu. Miałem wtedy niecałe cztery lata, a mój młodszy brat zaledwie rok. Diwi i Bix, dwaj bliźniacy, najmłodsi członkowie rodziny dopiero się urodzili, więc nawet go nie poznali. Najgorsze było to, że nie miałem pewności, czy tata w ogóle wie, kim jest jego pierworodny. Z drugiej strony może to i lepiej? Może… może gdyby się dowiedział, jak wyglądam, znienawidziłby mnie? Teraz przynajmniej byłem mu obojętny. Teraz o mnie nie pamiętał i nie cierpiał, że jestem taki, a nie inny. Pogrążony w myślach, nie zauważyłem, że przede mną pojawił się ten, który był koszmarem mojego życia. Na przeciw mnie, z zadartą dumnie głową, stał oparty o ścianę mój brat Marshex. Mimo, że młodszy, zawsze mnie przerażał. Właściwie to jeszcze dzieciak. Czym było jego dwanaście lat przy moich szesnastu? Według prawa od kilkunastu dni zaliczałem się do dorosłych, ale mimo to, wciąż się go bałem. Czemu? To proste. Zawsze stało za nim co najmniej pięcioro smarkaczy, a każdy w dłoni trzymał kij lub procę. Jego mała banda była postrachem całej okolicy. - Precz z naszego miasta dziwolągu! - wrzasnął Marshex. Kilku przechodniów przystanęło zaciekawionych. Czarnoskóry chłopak kontra banda nieznośnych elfów bez zasad. To gwarantowało rozrywkę. Spojrzałem głęboko w szkliste oczka Marshexa. Jego słowa rozpaliły w moim sercu nienawiść i gniew. Nagle przestałem się bać. Uśmiechnąłem się. Szybko policzyłem. Sześciu przeciwko jednemu. Nie było źle. Zdarzało mi się brać udział w bójkach, w których napastnicy mieli większą przewagę. Dzieciaki rozbiegły, chcąc mnie otoczyć. Błyskawicznie podciąłem nogi pierwszemu z nich. Upadając chwycił kurczowo rękaw biegnącego obok chłopaka. Jak było do przewidzenia, po chwili obaj leżeli. Podniosłem upuszczony przez starszego kij i odwróciłem się do pozostałej czwórki. Wyszczerzyłem zęby na widok ich niepewnych min. Tym razem nie czekałem, aż zdecydują się zaatakować, tym bardziej że ochota do zabawy już im przeszła. Zastąpiłem drogę najbliższemu i natarłem na niego z kijem. Nabiłem kilka siniaków, a on zawył, jakbym mu potrzaskał kości. Pozostali uciekli z wrzaskiem, zostawiając na mojej drodze samotnego Marshexa.

Rozdział 5
OPĘTANIE
Następnego dnia mogłem już wychodzić, a nawet pozwolono mi wrócić do siebie. Natychmiast przeniosłem się do swojego pokoju.
Kiedy tam wszedłem, zobaczyłem siedzącego na łóżku Ombiraxa. Jedną ręką trzymał gryf, a drugą dotykał strun leżącej na jego kolanach gitary. Patrzył przed siebie i nie zwracał uwagi na to, co działo się dookoła. Jego zwinne palce musnęły struny. Kiedy usłyszałem muzykę, natychmiast przypomniałem sobie wydarzenie z poprzedniego dnia. Tak jak poprzednio, oczy Ombiraxa zmiemieniły się. Stały się białe i gładkie. Chciałem do niego podjeść, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nie mogłem się poruszyć. Magia płynąca z muzyki otumaniała mnie i unieruchamiała. Nagle obraz dookoła zaczął się zacierać, rozmywać. Wydawało mi się, że łączę się z przyjacielem w jedną osobę o wspólnych wspomnieniach i myślach. Nieznane postaci… obrazy miejsc… pojawiły się na skrajach pamięci. Przestałem słyszeć muzykę. Przestałem słyszeć cokolwiek. Zalała mnie fala całkowitej ciszy. Chciałem krzyknąć, zapytać nieruchomą sylwetkę Ombiraxa, jednak z moich ust nie spłynęło żadne słowo. Ani jeden wyraz nie opadł ciężko na ziemię, nie rozbił się kaskadą liter o podłogę, nie wzbił się w powietrze jak delikatny, ciepły wietrzyk. Otaczała mnie cisza, która była bardziej ostra od wypolerowanego, nowo wykutego czubka miecza, ale też nie mniej delikatna niż muśnięcie skrzydeł motyla. Cisza po prostu była. Wszędzie. Otoczyło mnie przerażające uczucie, że będzie ona moim jedynym przyjacielem przez wszystkie lata, że utraciłem coś bardzo, bardzo cennego.
Nagle Ombirax drgnął, a głęboko w jego oczach pojawiły się źrenice. Jego twarz pobladła. Chyba coś mówił, ale nie słyszałem go. Nagle zerwał się, gitara upadła na ziemię, a on zmiażdżył ją podeszwą buta. Po chwili skierował się w stronę drzwi, coś bełkocząc. Kiedy do nich dotarł, zalała mnie fala dźwięków, które poraniły moje uszy i umysł. Zdążyłem usłyszeć zamierające na ustach Ombiraxa słowo.
Zamknąłem oczy i chwyciłem się za skronie. Tępy ból rozsadzał mi czaszkę. Jęknąłem i zatoczyłem się. Upadłem i straciłem przytomność.
Ocknąłem się w swoim pokoju. Na ziemi leżały resztki gitary, a na łóżku, ciężko dysząc, związany Ombirax. Obok siedział jego ojciec. Obydwaj mieli potargane włosy, a pomięta szata Dirowerwesa w kilku miejscach była rozdarta.
- Co się stało? - spytałem earowosa, udając, że nie dostrzegam Ombiraxa.
„To nie była moja wina!” zawył chłopak w myślach. „To ona! Faramne mnie zmusiła!” Łzy spływały mu z oczu.
„Co ty mówisz?” przeląkł się Dirowerwes i odwrócił w jego stronę. Ombirax smętnie zwiesił głowę. Zrobiło mi się go żal.
„Sam się przekonaj” cicho poprosił chłopak, zaciskając wargi. Dirowerwes podwinął rękawy, wyciągnął dłonie i dotknął głowy Ombiraxa. Z piersi earowosa wyrwało się westchnienie. Cofnął ręce i spojrzał na mnie świecącymi oczami. Po skroniach spływały mu krople potu.


Rozdział 8
ŚMIERĆ
Mężczyzna drżącymi dłońmi odebrał ode mnie tabliczkę i prześledził wzrokiem napis. Upuścił drewno i jak w transie podszedł, do zakurzonych drzwi. Widziałem, jak łzy wzbierają mu w kącikach oczu, jak wykrzywia usta w grymasie rozpaczy. Zdałem sobie sprawę, że mimo iż musiał zostawić swoją żonę, autentycznie ją kochał. Teraz zgiął się w bezsilnym bólu opierając czoło o ziemię. Jęknął głośno i uderzył w ziemię zaciśniętą pięścią. Kurz i pył wzniosły się w powietrze. Nagle znikąd pojawiła się świetlista, kobieca postać. Sunęła w powietrzu. Melancholijna, smutna. Klęknęła za earowosem i położyła mu dłoń na plecach. Pochyliła się nad nim i zaczęła szeptać mu do ucha pocieszające słowa. Patrzyłem na to oniemiały. Po chwili podniosła twarz i spojrzała na mnie. Jej oczy wyrażały bezgraniczny ból. Przyjrzałem się wyraźnie jej rysom. Delikatna, przeorana zmarszczkami i drobnymi bliznami twarz mogła należeć do okrutnie krzywdzonego przez całe życie dziecka. Rozpoznałem ją. Dziewiąta bogini, która zdecydowała się znosić cierpienie wszystkich ras, ludów i osobnych, pojedynczych stworzeń. Ta, która wysłuchiwała naszych jęków. Jedyna, która zawsze przy nas była, która cierpiała razem z nami. Kiro, bogini Cierpienia przytłoczona była ogromem szczerego bólu Arisha.


SPOTKANIE
Rozdział 9
Odetchnąłem głęboko i poprawiłem potargane włosy. Wstydziłem się tego, co chciałem zrobić.
Zrobiłem kilkanaście kroków w stronę miejsca, gdzie spała Amofe. Oparty o drzewo patrzyłem na jej delikatne rysy, gładkie, jasne włosy rozsypane na ramionach, na rytmicznie unoszące się piersi. Kiedy chłodniejszy powiew wślizgnął się pod jej pled, zadrżała. Rozejrzałem się, czy nikt mnie nie obserwuje i klęknąłem obok niej. Ściągnąłem opończę i okryłem nią delikatne ciało Amofe. Odetchnęła i poprawiła służącą jej za podgłówek torbę. Czułem, jak serce nerwowo mi bije, a uszy wyłapują każdy dźwięk wyolbrzymiając go. Chciałem, żeby ta chwila trwała wiecznie.
„Dzięki” pomyślałem, wysyłając do Ombiraxa wyraźną myśl. „Że otworzyłeś mi oczy”
Nagle Amofe przebudziła się. Ostrożnie dotknęła płaszcza, którym ją okryłem, a potem zerknęła w moją stronę. Powstrzymałem pierwszy odruch, żeby umknąć, zniknąć i nie przyznać się, że tam byłem. Wiedziałem jednak, że nigdy potem nie odważyłbym się już do niej podejść i jej powiedzieć… zawsze żałowałbym tej chwili słabości. Jednak… moje serce obawiało się powtórzenia sytuacji z Ame. Bałem się poniżenia…
Nie wiem, co w końcu sprawiło, że zostałem przy budzącej się dziewczynie, dlaczego nie uciekłem, nie stchórzyłem.
- Amofe… - szepnąłem. Otworzyła oczy i usiadła.
- Hanisz? - jej głos zawisł w powietrzu. Widziałem
w jej oczach niepewność.
- Chcę cię przeprosić - powiedziałem cicho. - Za wczorajsze. Jestem skończonym kretynem, skoro tak się zachowałem - Milczała. Wiedziała równie dobrze jak ja, że to nie koniec i że nie po to przychodziłem do niej w środku nocy. Przełknąłem ślinę. - Amofe… - powtórzyłem, delektując się brzemieniem jej imienia. Usiadłem obok, wpatrując się uważnie w jej oczy.
- Słucham - oświadczyła z uśmiechem. Ostrożnie dotknąłem jej dłoni. Spłoszyła się i cofnęła ją. Przekląłem się w duchu. Wszystko stracone. Jeden głupi gest i wszystko mogło pójść źle.
- Dostrzegłem to dopiero wtedy, kiedy byłaś daleko - powiedziałem, odwracając twarz. Musiałem skończyć, cokolwiek by się potem miało stać. - Kiedy nie czułem twojej obecności, nie słyszałem twoich docinek, kiedy nie miałem pewności, że mogę zwrócić się do ciebie z jakąkolwiek błahostką. Na co dzień nie potrafiłem docenić tego, co zauważyłem, kiedy ciebie nie było - dopiero teraz znowu na nią spojrzałem. Nie potrafiłem jednak odgadnąć jej myśli. Dolna warga zadrżała mi, kiedy wypowiedziałem słowa, którymi o mały włos się nie zakrztusiłem. - Amofe, Jesteś mi bliższa niż ktokolwiek na całym Slamishyx.
Z jednej strony cieszyłem się, że ciemność ukrywa wilgotność moich oczu, ale z drugiej nie mogłem ujrzeć wyrazu oczu Amofe. Czekałem cierpliwie na odpowiedź. Serce łomotało mi w piersi. Usłyszałem jej oddech i czułem, jak jej usta zwijają się, aby położyć kres moim nadziejom, albo uczynić mnie najszczęśliwszym na świecie.
- Kocham cię - szepnęła. Radość, która rozbrzmiewała w jej głosie była dla mnie większym skarbem niż wszystkie klejnoty Otimi razem wzięte. Przesunąłem palcami po policzku Amofe i przypomniałem sobie jak określiłem kolor jej skóry podczas naszego pierwszego spotkania. Śniada. Zbliżyłem twarz do jej twarzy i delikatnie, przymykając oczy, pocałowałem ją. Zanurzyłem dłoń w jej włosach, a ona przyciągnęła mnie do siebie. Nigdy w swoim szesnastoletnim życiu nie doznałem czegoś takiego. Drżałem, kiedy jej usta muskały moją szyję, rozkoszowałem się dotykiem jej dłoni. Trzasnęła łamana gałązka.




Dodano: 2007-02-28 20:57:45
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Żerań - 22:01 28-02-2007
AAAAAAAAAAAAAAA! KTO TO DO LICHA CIĘŻKIEGO PUŚCIŁ DO DRUKU?! TO JEST GORSZE NIŻ "SZAMANKA" z "NOWEJ FANTASTYKI"!

Hitokiri Battosai - 22:23 28-02-2007
Ja pierniczę, kto to do druku puścił? To jest bełkot do potęgi entej!

RaF - 23:04 28-02-2007
Hm, autorka ma 14 lat...

Jak widać modne ostatnio są książki 'od młodych dla młodych' :)

Może to i dobrze; każdy od czegoś zaczynał.

Andy - 00:58 01-03-2007
bełkot , bełkot po stokroć.

p.s.
to produkt książkopodobny

Bleys - 11:16 04-03-2007
Genialne. Parę lat temu jak ktoś taki tekst puścil na forum internetowym to kończylo się zmiażdżeniem, zjazdem, masakrą i rąbanką z autora. Tak ludzie potrafili wykpić. A teraz popatrzcie, ktoś to wydal. Brawo! Poniżej dna zawsze jest poziom mulu :).

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS