NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

Weeks, Brent - "Na krawędzi cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

Moon, Elizabeth - "Przysięga złota"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Moon, Elizabeth - "Czyny Paksenarrion"
Data wydania: 2004
ISBN: 83-88916-70-X
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 496
Tom cyklu: 3



Moon, Elizabeth - "Przysięga złota" #5

Rozdział piąty

Zdała sobie sprawę z dotyku czegoś chłodnego i twardego na skórze, nim jeszcze uświadomiła sobie, co się stało. Było ciemno. Zaczęła dygotać z zimna. W nos kłuł ją gryzący, żywiczny zapach. Gdy próbowała podrapać się po nim, przekonała się, że nie może ruszać ramionami. Wpadła w panikę: mrok, zimno, uwięzienie. Chciała się uwolnić. Czuła nacisk na niemal całe ciało. Wszystko trwało w bezruchu. Szarpnęła się gwałtownie, nie zważając na ocierającą skórę szorstkość. Wzbiła tylko tumany kurzu, zatykające jej nos i wywołujące kichanie, które z kolei podniosło kolejną kurzawę.
Powrócił cień rozsądku: kichanie oznaczało, że nie została całkowicie zmiażdżona. Starała się myśleć. Bolała ją głowa. Ramiona - próbowała je wyczuć, poruszyć palcami. Coś poskrobało ją w plecy, kiwała palcami w przód i w tył. Druga dłoń lekko drgnęła. Więziło ją coś podobnego do worka z jadłem: ciężkiego, lecz miękkiego. Gdy spróbowała unieść głowę z pyłu, uderzyła się o coś twardego i to dokładnie w bolące miejsce. Wymamrotała kompanijne przekleństwo i pozwoliła opaść głowie. Odnotowała także kolejną nieudaną próbę poruszenia nogami. Były uwięzione pod tym samym ciężarem co reszta ciała. Wtuliła policzek w pył i zasnęła.
Kiedy usłyszała głosy, zrazu myślała, że śni. Srebrzyste elfie głosy, podobne do Ardhiela, tkały złożoną materię dźwięku. Leżała, mrugając w ciemnościach oczami i nasłuchując. Po chwili uświadomiła sobie, że ciemności nie są już całkowite. Kilka cali od nosa ujrzała powęźlony korzeń drzewa. Przypomniała sobie twardą przeszkodę nad głową i obróciła się ostrożnie, starając podnieść wzrok. Przez to, co ją więziło, przesączały się nieśmiałe promyki światła. Głosy wciąż rozmawiały ze sobą bądź śpiewały. Możliwe, że to nie sen. Nasłuchiwała.
- ...gdzieś tutaj, o ile prawidłowo usłyszałem wezwanie. Matko Drzew! Daskdraudig musiał spaść prosto na nich.
- Dokładnie tak. Patrz, jak połamane są drzewa.
- Lecz jodły starały się wytrzymać...
- Żadne drzewo by tego nie wytrzymało. - Nagle zdała sobie sprawę, że zna te głosy. Giron. Łowcy. Wracały wspomnienia.
- Muszą być martwi. - Kobiecy głos. Tamar? Tak, tak właśnie brzmiało jej imię.
- Tego się obawiam. - Znowu Giron. - Zaprawdę, tego właśnie się obawiam. Lecz musimy szukać dalej. Nie zostawię ich kości pod tymi nieczystymi głazami.
- O ile zdołamy je poruszyć. - Inny mężczyzna, Clevis albo Ansuli - nie potrafiła stwierdzić. Sprawiał wrażenie znużonego albo rannego - jego głosowi brakowało głębi.
- Nie ty, Ansuli. Staniesz na warcie, a ja i Tamar będziemy szukać.
Dotarło do niej, powoli jak we śnie, że powinna się odezwać. Spróbowała, lecz - znowu jak we śnie - nie mogła wydać dźwięku: usta miała wyschnięte i pełne kurzu. Podjęła drugą próbę i tym razem wydała z siebie cichy skrzek. Usłyszała kroki na pobliskim kamieniu, zabrzmiały głośniej od jej wołania. Jeszcze raz: nieco głośniejsze krakanie, nie przypominające dźwięków wydawanych przez człowieka. Kurz zakręcił jej w nosie i kichnęła. Buty zaszurały na skale.
- Phaer! Żyjesz? Paksenarrion? - Dźwięki zbliżały się.
Spróbowała ponownie.
- Ehm! Tutaj. Tutaj. - Nie było to zbyt głośne, lecz łowcy mieli wyostrzony słuch.
Usłyszała szuranie i rumor, z góry spłynęło więcej światła.
- Pod tym drzewem? - zapytał skądś z wysoka Giron. - Kto tam jest?
- Paks - wykrztusiła. - Tutaj, na dole.
- Gdzie jest Phaer? Żyje?
- Nie wiem. - Mówiąc to, uświadomiła sobie, czym musiał być ów "worek z jadłem", przygniatający jej ramię. Próbowała wyczuć, czy oddycha, lecz nie mogła - ramię zupełnie jej zdrętwiało. - Chyba... chyba też jest tutaj.
- Możesz się poruszyć, Paksenarrion? - To była Tamar, też na górze.
- Nie... nie bardzo. Mogę obracać głowę. - Bezskutecznie starała się rozprostować skurczone ramię.
- No to zaczekaj i nie bój się. Uwolnimy cię.
- Co mnie tu trzyma? - Po chwili ciszy usłyszała:
- Nie martw się tym. Uwolnimy cię. Zabierze to trochę czasu.
Odniosła wrażenie, że trwało to całą wieczność. Niebo pociemniało, zanim Tamar zsunęła się ostrożnie na dół i przytknęła Paks flaszkę wody do ust. Następnie postawiła stopę tuż przed jej nosem i zabrała się do pracy. Po dźwięku piłowania i noża Paks domyśliła się, że większość ciężaru pochodziła od drzewa - lub wielu drzew. Stopniowo otwierała się wokół niej coraz większa przestrzeń. Mogła już spojrzeć wzdłuż ciała, Tamar odcinała gałęzie, więżące jej biodra. Dokładnie nad nią zwieszał się pień dużej sosny - nadal nie mogła unieść głowy z pyłu wyżej niż na cal. Wyciągnęła spod siebie lewe ramię. Było ciężkie i pozbawione życia, nie mogła rozewrzeć pięści. Ostrożnie przekrzywiła głowę i spojrzała w inną stronę.
Twarz Phaera była tak blisko niej jak kochanka. Zimna i blada, poważna i najwyraźniej martwa. Zamarła, przerażona. Nie wiedziała, że był tak blisko niej - poza tym, skoro znajdował się tak blisko, to czemu on nie żył, a ona była bezpieczna? Wyciągnęła szyję i spojrzała ponad prawym ramieniem. Leżał na nim Phaer, przykrywały go gałęzie, które przywalały głazy, ciągnące się w górę zbocza, aż do grzbietu, który wcześniej widziała. Znowu spróbowała uwolnić ramię, lecz nie mogła go poruszyć.
- Tamar!
- Pracujemy, Paks. Nie wolno nam pozwolić sobie na pośpiech - drzewo może obsunąć się i zgnieść cię.
- Wiem. Mogę jednak lekko się obrócić i zobaczyłam Phaera...
- Wiemy - dobiegł ją głos Girona z drugiej strony sterty głazów. - Tamar zdołała spojrzeć ponad tobą.
- Ale on... - Nagle oczy wypełniły się jej łzami.
- Zginął godnie. Strzelał grotami daskin, prawda?
- Daskin? Kryształowymi?
- Tak.
- Tak, strzelał nimi. Oba trafiły. Lecz potem chłosnął nas ogonem...
- Wiem. - Giron westchnął, był wystarczająco blisko, by ją słyszeć. - Mimo wszystko musimy uważać się za szczęściarzy, tracąc jedynie dwóch towarzyszy w starciu z daskdraudigiem. Mógł zabić nas wszystkich, a potem ta wstrętna istota zbezcześciłaby skałę. Doceniam twoją percepcję, nikt z nas nie wyczuł go przed tobą ani nie potrafił odszukać. To jego umiejętność: rozpostarcie swojej esencji na skałę tak, by nie można było go znaleźć.
- Paksenarrion - odezwała się Tamar, z powrotem przy jej głowie. - Możesz określić, jaka część twojego ciała jest uwięziona pod Phaerem?
- Nie... co najmniej prawe ramię... może noga...
- Nie możemy przyspieszyć, ale słabniesz. Proszę: wypij to i daj się nakarmić.
Usiadła w opróżnionej przestrzeni i podsunęła jej butelkę. Paks napiła się powoli, mogła pociągać małe łyczki. Tamar rozmasowała jej lewe ramię, do którego powoli wracało czucie, najpierw jako mrowienie, potem fala ognia. Rozprostowała palce, krzywiąc się z bólu, zdołała jednak wziąć od opiekunki kawałek chleba podróżnego i podnieść do ust. Tamar zdjęła płaszcz i okryła nim Paks.
- Nie upadaj na duchu - powiedziała. - Na pewno uwolnimy ciebie i ciało Phaera.
- Czym jest daskdraudig? - zapytała Paks. - Phaer wykrzykiwał to, a ja nie wiedziałam.
- Hmmm... - Było to niemal tak długie jak mruczenie Kuakgana. W końcu Tamar dodała: - Jeśli naprawdę nie wiesz, wolałabym nie rozmawiać o tym tutaj. Będzie na to wystarczająco wiele czasu, gdy znajdziemy się daleko stąd, w ciszy i spokoju.
- Ale jest martwy... prawda?
- Wyczuwasz w nim życie?
Wzdrygnęła się, wolała nie wczuwać się w to obrzydlistwo. W jej umyśle jednak nic nie drgnęło: żadnego ostrzeżenia, żadnego wstrętu.
- Nie - odparła wreszcie.
- Dobrze. W takim razie nie musimy się na razie martwić. - Tamar wstała i pogłaskała Paks lekko po głowie. - Zaufaj nam i leż spokojnie. Powiedz nam natychmiast, jak poczujesz przesuwanie się ciężaru. Nie chcemy wyrządzić ci jeszcze większej krzywdy.
Pracowali, a ciemność gęstniała między drzewami. Spiętrzone głazy były wielkie, ciężkie i nieporęczne. Dwukrotnie przesunęły się nagle pod stopami Girona. Oboje z Tamar omal nie zostali zgniecieni przez kamienie, które próbowali poruszyć. Podszedł do nich Ansuli. Próbował pomagać, lecz Paks słyszała w jego postękiwaniu cierpienie. W końcu Giron kazał im przestać.
- Nie możemy pracować po ciemku, jeden fałszywy krok grozi nam okaleczeniem. Musimy zapewnić sobie światło - Tamar, myślisz, że Paksenarrion wytrzyma tę noc?
Słysząc to pytanie, Paks chciało się krzyczeć. Nie mogła - nie mogła - zostać unieruchomiona pod tym drzewem przez całą noc. Zacisnęła szczęki. Nie mogła ich do niczego zmusić: jeśli postanowią zostawić ją tam, będzie musiała zostać.
- Gironie, zniosła więcej, niż oczekiwałabym po człowieku. Lecz jeszcze jedna noc w tym chłodzie - bez możliwości uwolnienia kończyn - nie. Musimy dalej pracować.
- Uzgodniliśmy, że nie będziemy korzystać przy niej z elfane hier...
- Jest teraz jedną z nas. Jesteśmy jej to winni.
- Też tak uważam - wtrącił Ansuli. - Widziała elfane taig, wpadła w ręce mrocznych kuzynów, a czyż nie powiedziano nam, że lord Ardhiel zadął w elfi róg, o którym mówi się, że sam Wielki Książę Wewnętrznego Dworu Pana słyszy jego zew i spieszy z pomocą. Zdążyła już zobaczyć tyle elfane hier, ile każdy elf.
Paks próbowała coś zrozumieć. Znała elfane taig, ale czym było elfane hier? Gra na rogu - nie potrafiła tego zapomnieć. Rozmyślania przerwało jej pojawienie się miękkiego, białego światła, jakby zmieszano ze sobą blask wszystkich gwiazd. Nie widziała, skąd się brało, zdawało się rozprzestrzeniać niczym słońce we mgle, nie rzucając cieni.
- Macie siłę, żeby to unieść? - zapytał Ansuli.
- Więcej od ciebie - odparł Giron. - Podtrzymuj światło, jeśli możesz. Tamar?
- Jestem gotowa.
Paks znów usłyszała zgrzyt kamienia o kamień i odległe łupnięcia, towarzyszące upadkowi odrzucanych głazów. Przez Phaera nie widziała wielkości pozostałej sterty. Kostniała z zimna, ciągnącego od ziemi i otaczających ją kamieni. Próbowała leżeć spokojnie i oszczędzać siły, w końcu zasnęła wyczerpana.
Obudził ją ostry ból. Prawe ramię, plecy, nogi - wszystko płonęło. Ktoś ją ciągnął i szarpał, obdzierając ze skóry. Otworzyła usta do krzyku i ujrzała nad sobą twarz Tamar.
- Paksenarrion. Spokojnie. Jesteś wolna. Czujesz, jak wraca ci krążenie, to wszystko. Jakimś cudem nie masz złamanej ani jednej kości.
Sądząc po cierpieniu, nie była tego taka pewna. Ból był wszędzie, kłujący, pulsujący. Próbowała wziąć głęboki wdech i rozkaszlała się gwałtownie. Tamar podtrzymała ją i podała wodę. Paks zdołała przełknąć kilka łyków. Cierpienie ograniczyło się stopniowo do znanych otarć i ran. Napięte mięśnie rozluźniły się, włókienko po włókienku. Rozejrzała się. Giron rozpalił małe ognisko, grzało jej bok. Nie wiedziała, gdzie są. Koło ogniska dojrzała kłębek koców: Ansuli nareszcie wypoczywał.
- Ciało Phaera leży w lesie - powiedziała Tamar, jakby odpowiadając na pytanie. - Jutro ułożymy nad nim stos gałęzi, na razie Giron otoczył go zaklęciem strzegącym. Clevisa zabiła przednia część atakującego nas potwora, jego także zostawiliśmy. Ty i Ansuli wyzdrowiejecie, choć spodziewam się, że przez kilka dni będziesz słaba. - Wyjęła ręce spod głowy Paks. - Przyniosę ci coś gorącego, wciąż jesteś zmarznięta.
Parzący napój uśmierzył ból dziewczyny. Spróbowała poruszyć stopami i poczuła, jak suną powoli po ziemi. Prawe ramię nadal pozbawione było czucia i nie odpowiadało na jej sygnały. Tamar zaczęła nim poruszać, zginając i prostując łokieć i nadgarstek. W końcu odzyskała w nim władzę. Była już w stanie samodzielnie poruszać wszystkimi kończynami i właśnie miała pójść spać, gdy dojrzała na niebie pierwsze przebłyski świtu. Trzymający straż Giron wrócił do ogniska, by ugotować strawę. Tamar poszła po wodę. Ansuli przetoczył się, jęknął i podźwignął na łokciu.
- Co z nią?
- Nic mi nie jest - odrzekła Paks. Nadal czuła się ociężała i zesztywniała, wiedziała jednak, że to minie.
- Cóż - ozwał się Giron, wodząc spojrzeniem od Ansuli do Paks i z powrotem - nawet gdyby coś jej było, to i tak sprawiła się lepiej, niżbym oczekiwał. - Zamieszał posiłek w garnku. - Tamar mówi, że nie wiesz, co to było. To prawda, Paksenarrion?
- Tak, nigdy nie słyszałam tej nazwy.
- Daskdraudig. Skalna groza. Niektórzy nazywają go skalnym wężem, choć nie jest gadem. Przypomina go jedynie kształtem - ma długie, wijące się i zwijające w sploty ciało. Inni twierdzą, iż dasksinyi, krasnoludy, hodują takie stwory, by strzegły ich skarbców. Uważam to za kłamstwo: skalny lud i elfy rzadko żyją ze sobą w zgodzie, lecz krasnoludy nie są złe. Przynajmniej większość z nich. Jak widziałaś, dopóki nikt go nie zbudzi, przypomina skałę - zwykle pojedynczy występ, choć także zrujnowany mur lub budynek. - Paks pomyślała o wszystkich ruinach, koło których przechodziła z Macenionem: a co, jeśli któraś była takim stworzeniem? - Zbudzony - ciągnął Giron - ma siłę i wagę skały. Zwyczajna broń tępi się lub łamie w zetknięciu z jego łuskami. Wyrabiane przez krasnoludy strzały daskin przebijają je i zamieniają go w kamień. Niestety, wiele czasu mija, zanim ich moc przeniknie cały tułów daskdraudiga, dzięki czemu ma on czas na zemstę. Co gorsza, po pewnym czasie może się odrodzić, odzyskując dawną mobilność.
- Czemu jednak zaatakował mój umysł?
- Nie wiem, Paksenarrion, dlaczego okazałaś się taka wrażliwa na jego obecność. Wstręt, jaki poczułaś, jest udziałem wszystkich, którzy wyczuwają taig, gdy znajdą się w odpowiedniej odległości. Ma to przestraszyć i zmylić. Nieczuli na taig mogą podejść wystarczająco blisko, by zostać pożarci. Nie rozumiemy, czemu stworzenie z kamienia pożąda krwi kyth, ale tak właśnie jest. Bez wątpienia jest złe, a bogowie światła przeznaczyli rasy kyth dobru. Może to wystarcza.
Gorący posiłek przywrócił Paks poczucie stabilizacji, lecz nadal była sztywna i słaba. Popatrzyła wzdłuż ramion: pokrywały je ciemne otarcia i była pewna, że reszta jej ciała wygląda równie źle. Ansuli został trafiony przez latające kamienie, miał połamane żebra i paskudną ranę na nodze. Tamar wykpiła się jedynie otarciem na czole - od gałęzi drzewa, jak wyjaśniła - a Giron lekko utykał. Po śniadaniu odpoczywali wokół ogniska. Wreszcie łowca westchnął i wstał.
- Musimy zająć się ciałami naszych przyjaciół - oznajmił. - Ansuli, dasz radę iść, gdybym ci pomógł?
- W takim celu zawsze. - Łowca wyprostował się z wysiłkiem, a dowódca podtrzymał go.
- Paksenarrion, wątpię, żebyś była w stanie wstać, lecz gdybyś spróbowała, Tamar mogłaby ci pomóc. - Paks czuła się tak niezdolna do ruchu jak kamień, ale przy pomocy łowczyni zdołała w końcu stanąć na nogi. Spróbowała dać krok naprzód i omal nie upadła. Giron potrząsnął głową. - Nie zajdziesz tak daleko. Połóż się z powrotem...
- Nie. - Paks pokręciła głową, budząc czający się w czaszce ból. - Nie chcę zostać tutaj sama...
Giron uniósł brwi.
- Stawiłaś czoła daskdraudigowi, a obawiasz się tego spokojnego miejsca? Może znowu coś wyczuwasz?
- Nie. To znaczy... Phaer był ze mną. On... my... upadliśmy razem i gdyby nie odepchnął mnie, ja także...
- Ach. Pragniesz okazać mu szacunek, idąc z nami.
- Tak. Z pomocą Tamar będę w stanie maszerować. - Dla potwierdzenia dała krok naprzód i utrzymała równowagę, choć z trudem.
- Bardzo dobrze. Pójdziemy powoli. - Przekonała się, że spędzili noc na skraju zagajnika zgruchotanego przez daskdraudiga. Znowu zdumiało ją jej ocalenie przed przygnieceniem głazem lub drzewem. Giron poprowadził ich w dół zbocza szlakiem, którym tu przyszli. Na otoczonej srebrzystymi topolami łączce leżeli razem Phaer i Clevis. Obok nich ułożono łuki.
- Zostańcie tutaj i trzymajcie straż - nakazał im Giron - a ja i Tamar poszukamy świętych konarów. - Paks i Ansuli osunęli się na trawę po przeciwnych stronach polany, by obserwować i czekać. Przez pewien czas nie odzywali się. Na srebrnych topolach igrało słońce, Paks wyczuła pod nimi warstwę gnijących liści. Przyjrzała się im: rysowała się na nich subtelna siateczka żyłek, na każdym inna. Omijała wzrokiem leżące na słońcu nagie ciała. Pozostawianie nie zakrytych twarzy zdało się jej nieprzyzwoite - słyszała, że elfy kultywują odmienne niż ludzie obyczaje, lecz nigdy ich nie widziała. W promieniach słońca - wlewającego się na polanę niczym do studni - charakterystyczne dla elfów łuki brwiowe i szczęki sprawiały wrażenie bardziej obcych niż za życia. Zadrżała. Była pewna, że Ansuli zastanawia się, jak przeżyła tam, gdzie zginął jego stary druh, półelf. Była pewna, że ją obserwował. Podniosła głowę i napotkała jego wzrok.
- Nie płynie w tobie krew elfów, nie rozumiesz naszego stylu życia?
- Ja... my grzebiemy zmarłych...
- I zastanawiacie się, czemu my zostawiamy naszych na pastwę wichrów i zwierząt? - Pokiwała głową. - Wy, ludzie, obawiacie się krzywdy, jaką wasi zmarli mogliby odnieść przez uszkodzenie nawet ich wysuszonych kości, prawda? Tak? Elfy i ci spośród półelfów, którzy przyjęli elfie obyczaje, pozbawieni są takich lęków. Ludzie pochodzą z ziemi i jak wszystkie stworzenia ziemi dzielą ze sobą taigin. - Paks patrzyła na niego, jeszcze nigdy nie słyszała, żeby ktoś wymieniał razem ludzi i taigin. Uśmiechnął się i pokiwał głową. - Tak, naprawdę. Część z was jest bardziej... bardziej obdarzona przez bogów, lecz dla wszystkich ludzi ciała są tym samym, czym jest konkretne miejsce dla taig. Jednak gdy giną elfy, ich więź z ciałami znika i żadna szkoda, jaka przytrafia się zwłokom, nie może ich dotknąć. Elf może ulec opętaniu, lecz tylko za życia. Śmierć uwalnia elfy z wszelkich uroków. Dlatego właśnie oddajemy ciała ziemi, żeby ją nakarmić i obchodzi to jedynie żałobników. Sami z siebie kładziemy ich prosto i przykrywamy świętymi gałęziami.
Pokiwała głową, nadal jednak kłopotał ją widok ciał. Ansuli kontynuował:
- W służbie Halvericowi z pewnością traciłaś towarzyszy?
- Tak. Ale... - Spojrzała na niego, próbując znaleźć odpowiednie słowa. - Ale jeśli Phaer...
- Spokojnie, człowieku. Któryś z bogów obdarzył cię umiejętnością wykrywania i tropienia zła. Z twych słów wynika, że Phaer trafił daskdraudiga dwoma strzałami daskin i to wystarczy, by ułożyć o nim pieśń. Zrobił, co mógł, a jodła przewróciła się tak, jak zapragnęło jej drewniane serce, dzięki czemu twój dar nie został zmarnowany. Chcesz spierać się z boskimi podarunkami?
- Nie. Ale...
Zaśmiał się krótko, jakby zaraz rozbolały go żebra.
- Ludzie spieraliby się ze wszystkim. Nie, nie gniewam się. Paksenarrion, czy uważasz, że żałujemy, iż przeżyłaś? Owszem, opłakujemy naszych druhów, lecz to nie ty zabiłaś Phaera czy Clevisa. - Milczała. Wciąż czuła się intruzem, kimś pozbawionym elfiej krwi. Poza tym nie walczyła z daskdraudigiem. Ansuli rozkaszlał się. - Zastanawiałem się nad tym twoim darem - dodał. - Od dawna go masz?
- Proszę?
- Dar wyczuwania zła. Od jak dawna go masz? Od urodzenia?
- Nie wiem - odrzekła. - W Fin Panir twierdzili, że paladyni są w stanie wyczuwać dobro i zło, że to dar Girda dla wybranych i przeszkolonych. Władali też pewnymi mocami, żebyśmy my, kandydaci, mogli poczuć, jak to jest, ale...
- Nie mam na myśli ogółu ludzi. Chodzi mi o ciebie.
- Och. Nie... od niedawna. Od przedwczoraj... - Lecz mówiąc to, wróciła myślami do tajemniczych wydarzeń w Kompanii Księcia. Opowiedziała o nich Ansuliemu, kończąc: - Ale to musiało brać się z medalionu Canny, a nie z mego własnego daru, gdyż Marszałek-Generał powiedziała, że mają go tylko paladyni Girda...
- Odmówiła mocy paladynom Camwyna i Falka? - W jego głosie zabrzmiała kpina.
- Nie, ale...
- Jakkolwiek mądra i potężna jest twoja Marszałek-Generał Girda, Paksenarrion, ustępuje wiekiem, mądrością i mocą samym bogom. I elfom. Wiedziałaś, że w Lesie Pani żyją elfy, które znały Girda tak, jak ty poznałaś Ardhiela?
- Nie... - Nie pomyślała wcześniej o tym aspekcie długowieczności elfów. Popatrzyła z ciekawością na Ansuliego. - A ty?
- Ja? Nie. Nie jestem taki stary, będąc jedynie półkrwi elfem. Rozmawiałem jednak z kimś, kto go znał. Twoja Marszałek-Generał - z całym należnym jej szacunkiem - nie. Nie do niej należy przyznawanie lub odmawianie boskich darów. Myślę, iż sama by to powiedziała, gdybyś ją o to zapytała. Być może w jej czasach bogowie obdarzają wyczuwaniem zła jedynie wybranych spośród kandydatów na paladynów. Lecz dawniej i w innych miejscach czynili inaczej - jak w twoim przypadku. Medalion twej przyjaciółki mógł skupiać moc kogoś, kto o niej nie wiedział i nie umiał używać, jak ty, lecz dar należy do ciebie.
Paks poczuła falę dziwnych emocji, których nie potrafiła zdefiniować - zupełnie, jakby płakała i śmiała się jednocześnie. A w głębi ducha pewność tego daru zapuszczała korzenie i rosła. Mimo to protestowała:
- Ale... to, jaka teraz jestem...
- Ach, o tym mówisz, co? Nie tylko Giron słyszał plotki. A jednak pokonałaś chorobę, nieprawdaż? W twoim kołczanie brakuje strzał, podejrzewam, że ty także strzelałaś do daskdraudiga...
- Strzały łamały się - wyszeptała, wbijając wzrok w ziemię.
- Jak wszystkie, prócz daskin. Następnym razem dostaniesz lepszy oręż, wojowniczko, to nie twoje umiejętności zawiodły. - Roześmiał się miękko. - Ciekawe, jakie jeszcze dary skrywasz. Jesteś światłodawczynią lub uzdrowicielką? Wywołujesz wodę ze skał lub kierujesz wiatr w żagle statków?
- Ja... nie, nie jestem kimś takim... nie mogę być. Oznaczałoby to...
- Oznaczałoby to, że czeka cię jakieś wielkie dzieło, do którego przygotowują cię bogowie. Oznaczałoby to, że powinnaś nauczyć się posługiwać swymi darami, a nie marnować słów na zaprzeczanie... - Urwał, słysząc cichy śpiew powracających Girona i Tamar.
Na polanę pierwszy wszedł Giron, nie przerywając śpiewu, gdy pomagał wstać Ansuliemu. Tamar podparła Paks i razem udali się na środek polany, by przykryć ciała gałęziami ostrokrzewu, cedru, jarzębiny i dębu. Paksenarrion naśladowała wzór, jaki ułożyła Tamar, nie wiedząc ani wtedy, ani później, dlaczego tak właśnie zostały położone.
Kiedy skończyli, łowczyni pomogła Paks wrócić do obozu, gdzie dziewczyna przespała resztę dnia i noc. Następnego ranka udało się jej wstać samodzielnie, choć nadal była obolała i sztywna. Ansuli spał jak kamień, na wąską twarz wypełzł mu rumieniec gorączki. Kiedy zjadła śniadanie, przysiedli się do niej Giron i Tamar.
- Potrafisz uzdrawiać? - zapytał łowca, bez cienia emocji, jakby chciał wiedzieć, czy jada baraninę. Odpowiedziała równie spokojnie.
- Kiedyś spróbowałam, używając należącego do przyjaciółki medalionu Girda. Nie wiem, czy podziałało...
- Rana czy choroba?
- Rana od strzały.
- Zagoiła się?
- Owszem, ale nie od razu. To mogło być... znaleźliśmy maść leczniczą, której użyliśmy.
- Została blizna?
- Moja... moja przyjaciółka zmarła kilka dni później. - Paks spuściła wzrok. - Nie wiem, czy to zadziałało, czy nie.
- Hmmm. Rozumiem. A potem nie chciałaś sprawdzić, czy masz takie możliwości...? - Pokręciła głową. - Dlaczego?
Wzruszyła ramionami.
- To nigdy nie wydawało się słuszne... niezbędne. Mieliśmy lekarzy... czarodzieja...
- Dar uzdrawiania wymaga poważnych nauk - mruknęła Tamar. - Tak przynajmniej mi mówiono. Bez instrukcji nigdy nie wiesz...
- W takim razie musimy się przekonać. Doświadczyłaś tego typu leczenia z rąk innych, prawda?
- Tak. - Przypomniała sobie paladyna w Aarenis i Amberiona w Fin Panir. Oraz Kuakgana, tak innego, a jednocześnie tak podobnego.
- Wobec tego zrób to teraz. - Gdy spojrzała na niego, zaskoczona pomimo jego wcześniejszych słów, uśmiechnął się. - Kiedyś musisz spróbować, Paksenarrion, a równie dobrze możesz zacząć tu i teraz. Ansuli odniósł bolesne obrażenia, tak jak ty. Postaraj się je uleczyć i zobaczymy, co się stanie.
- Ale... - Zerknęła na Tamar, która tylko się uśmiechnęła.
- Nie będziemy o tym rozpowiadać - obiecał Giron. - To nie wstyd, jeżeli okaże się, że nie masz tego daru, niewielu może się nim poszczycić. Jeśli później zostaniesz paladynką, bez wątpienia będzie to poczytane na twoją korzyść. Tutaj jednak możesz spróbować z dala od ciekawskich oczu, żaden z bogów, których my czcimy, nie będzie miał za złe podjęcia próby uzdrowienia. A jeśli ci się powiedzie, nauczysz się czegoś pożytecznego, a Ansuli powróci na szlak.
- Ale ja nie wzywałam Girda od kilku miesięcy - wyszeptała Paks. - Teraz wyglądałoby to na chciwość...
- A skąd wzięła się jego moc? Powiedziałaś nam, że służy Panu. Wezwij więc jego, skoro wolisz.
Paksenarrion zadrżała. Bała się mieć taką moc, a z drugiej strony obawiała się przekonać, że jej nie ma. Podniosła wzrok i napotkała spojrzenie Girona.
- Spróbuję. - Łowca podniósł ją i położył koło Ansuliego. Będąc tak blisko, czuła żar jego gorączki. Położyła mu rękę na boku, w miejscu, w którym podejrzewała złamanie żeber. Nie miała pojęcia, czego ma się spodziewać.
Z początku nic się nie działo. Nie wiedziała, co zrobić i zanadto koncentrowała się na myśleniu o Girdzie albo Panu. Przyłapała się na wracaniu wspomnieniami do Kuakgana, Księcia, Sabena i Canny. Czy naprawdę uzdrowiła Cannę dzięki mocy Pana? Próbowała przypomnieć sobie, co zrobiła: ujęła medalion... tyle, że teraz nie ma medalionu. Spojrzała na zaczerwienioną od gorączki twarz Ansuliego. Nie miała pojęcia o gorączkach, lecz towarzyszyły one pewnym ranom. Brakuje nam ludzi - pomyślała, dumając, czemu Giron o tym nie wspomniał. Potrzebowali jej i wielu innych, a teraz dwóch było martwych, a dwoje innych rannych. Próbowała wyobrazić sobie drogę do rany Ansuliego, poprzez ciemne stłuczenia.
Nagle siniak pod jej dłonią zaczął znikać. Usłyszała, jak Giron wciąga gwałtownie powietrze, starała się to ignorować. W ramieniu ani dłoni nie czuła niczego, co mogłoby ją poprowadzić, powiedzieć, co się dzieje... jedynie blednący siniec. Spojrzała szybko na twarz Ansuliego. Na czole łowcy perlił się pot. Pod jej dłonią oddech rannego stawał się coraz dłuższy i spokojniejszy. Poczuła na szyi zimne krople. Nie wiedziała, co zrobiła ani kiedy powinna przestać. Przypomniała sobie słowa Kuakgana o leczeniu - jego sposobie leczenia - i bała się dalszych działań. A co, jeśli coś uszkodzi? Cofnęła dłoń.


Dodano: 2007-01-11 18:52:43
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS