NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Kres, Feliks W. - "Szerń i Szerer. Zima przed burzą"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Moon, Elizabeth - "Przysięga złota"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Moon, Elizabeth - "Czyny Paksenarrion"
Data wydania: 2004
ISBN: 83-88916-70-X
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 496
Tom cyklu: 3



Moon, Elizabeth - "Przysięga złota" #4

Rozdział czwarty

Nie zobaczyła łowców, dopóki nie weszli na polankę, jasnozielone i płowe tuniki i płaszcze dobrze ich maskowały. Haleron powitał ich.
- Właśnie wracam z Tsaia, przyjaciele, z kandydatką dla was. To jest Paksenarrion, doświadczona wojowniczka.
- Witaj, pani - przemówił najwyższy z łowców. - Znasz nasz język?
- Tak, dzięki uprzejmości Ardhiela z Doliny Kierin - odparła oficjalnie Paks. Skinął jej głową z uśmiechem i obrócił się do Halerona.
- Dziękujemy za pomoc, Haleronie, choć mieliśmy nadzieję na więcej osób.
Elf zmarszczył brwi i zerknął na Paks. Odniosła wrażenie, iż wolałby, żeby nie znała ich mowy. Chciała coś powiedzieć, lecz nie wiedziała, co. Wysoki łowca zauważył jej skrępowanie i obdarzył kolejnym uśmiechem.
- Nie chodzi o to, że uważamy cię za złą kandydatkę, lecz wskutek gorączki straciliśmy tylu towarzyszy, że choćbyś była półbogiem, potrzebowalibyśmy liczniejszych uzupełnień. Czy mogę zapytać o twe doświadczenie? Słowo Halerona wystarczy, jeśli chodzi o charakter, lecz każdy miecz ma swoją wartość.
Spodziewała się takiego pytania, miała nadzieję, że wahanie zostanie położone na karb słabej znajomości języka.
- Panie...
- Wybacz! - przerwał jej. - Nie poznałaś jeszcze naszych imion. Jestem Giron i pochodzę z mieszanego małżeństwa, jak większość z nas. A tamci to: Phaer, Clevis, Ansuli i Tamar. - Skinęli Paks głowami, a ona oddała ukłon. - A teraz, jeśli pozwolisz?
Przerwa przywróciła jej spokój.
- Oczywiście, panie. Przez trzy sezony walczyłam jako piechur w Kompanii Księcia. Potem przez kilka miesięcy... samodzielnie... - Nie chciała wspominać o elfane taig.
Haleron nie miał takich oporów.
- Nie bądź taka skromna, Paksenarrion. Gironie, to ona uwolniła naszego brata w elfane taig - znasz tę historię.
- Zaiste! A więc jesteś tą Paksenarrion. Słyszałem, że potem poszłaś do wyznawców Girda w Fin Panir.
Przytaknęła.
- Zgadza się. Uczyłam się u nich przez pół roku, a później wyruszyłam z ekspedycją do Kolobii.
- Czy odnaleziono twierdzę Luapa? - Giron wydawał się szczerze zainteresowany.
- Tak. - Czuła, jak zaciska się jej gardło, nie chciała opowiadać obcym o wszystkim, co się tam wydarzyło. Haleron ponownie wtrącił się do rozmowy.
- Paksenarrion przebywała u Kuakgana w Moście Piwowarów, gdy tam się zjawiłem. Pod jego opieką kurowała stare rany, polecił mi ją.
- Ach. - Giron spojrzał twardo na Paks. - Czyli opuściłaś wyznawców Girda. Dlaczego? - Po jego tonie poznała, że słyszał coś o tym i zastanawiała się, która opowieść dotarła do jego uszu i czy była prawdziwa.
- Przez dłuższy czas nie byłam w stanie walczyć. Oni... ja... myślałam, że już nigdy nie będę mogła. Toteż odeszłam.
- Kuakgan uleczył to, czego nie zdołali uzdrowić wyznawcy Girda? - Przytaknęła. - Hmmm. Wiele rzeczy pozostawiłaś niedopowiedzianych, Paksenarrion. Czy teraz możesz walczyć? Nie potrzeba nam niesprawnych łowców, mamy dosyć własnych.
- Tak sądzę, panie.
- Przybyliśmy z Mostu Piwowarów tak szybko, jakbym szedł sam - dodał Haleron.
- To możliwe, ale... - Pokręcił głową i uśmiechnął się ze smutkiem. - Potrzebujemy pomocy, ale nie mogę przyjąć kogoś, kto nie jest w stanie służyć naszej sprawie. Ludzie zmieniają się tak samo, jak miecze słabną i pękają. Oceniam, iż sama sobie do końca nie ufasz, jakże więc mam zaufać tobie ja?
- Kuakgan... - wymamrotał cicho Haleron.
- Kuakgan! Sam ich nie kochasz, czy mam pozwolić starcowi z dalekiego gaju wybierać mi towarzyszy broni? Czyja krew spłynie po tych korzeniach, jeśli się pomylił? Nie jego, ośmielę się stwierdzić!
Przez chwilę wszyscy zamarli, gdy gniew Girona przetaczał się po polanie, nawet słońce lekko przygasło. Paks rozpaczliwie marzyła o fali gniewu, który ogarnąłby ją jeszcze rok temu i tchnął w nią odwagę do konfrontacji i zażądania szansy. Gniew nie przychodził. Czuła na sobie ich spojrzenia, ledwo skrywane lekceważenie. Niemal widziała siebie ich oczyma: wymiętą, brudną, w przetartym ubraniu i znoszonych butach, bez broni. Na pierwszy rzut oka żadna z niej wojowniczka. Nagle uznała to za zabawne. Jak to możliwe, że nic jej nie zostało - żadnego oręża, zbroi ani wyuczonych umiejętności?
Uśmiechnęła się do Girona.
- Panie, każdy wojownik pragnie dobrać sobie broń, która najlepiej będzie mu leżała w ręku, głupotą jednak jest wybieranie po samym wyglądzie. Ostrze z wygrawerowanym "Jestem mistrzem" może okazać się bronią dekoracyjną, przeznaczoną na książęcy dwór. Sam Gird odkrył, że kawał drewna może powalić rycerza, o ile zetknie się z jego głową. Może stałam się taką prostą pałką, jeśli jednak potrafisz wykorzystać umiejętności, które mi pozostały, to lepsze to niż nic. Niemniej jeśli nie, to mogę wrócić do Mostu Piwowarów, choćby i bez przewodnictwa Halerona.
Łowcy uśmiechnęli się, Tamar, jedyna kobieta w tym towarzystwie, otwarcie i radośnie szczerzyła zęby. Giron znowu pokręcił głową, lecz nieco ochłonął.
- Widzę, że przynajmniej jesteś inteligentna. I odważna, skoro chcesz sama wracać. Co byś jadła?
Paks uśmiechnęła się.
- Cóż, panie, jeśli bym nic nie złowiła, wędrowałabym głodna - żadna to dla mnie nowina.
- Hmmm. Umiesz strzelać z łuku?
- Kiedyś ćwiczyłam, choć nie uważam się za eksperta.
- Słyszałem, że jesteś szermierzem.
- Tak.
- Kiedy walczyłaś po raz ostatni?
- Ponad pół roku temu.
- Tamar, pożycz jej miecz, to najlżejszy, jaki mamy. - Kobieta podeszła do niej i wyciągnęła miecz. Podała go na modłę elfów, położony rękojeścią na nadgarstku.
Paks czuła, jak wali jej serce. Potrafi? Ujęła miecz w dłoń i zawołała w duchu do Girda: opiekunie wojowników, pomóż mi, teraz albo nigdy. Po tak długiej przerwie miecz dziwnie leżał jej w ręce. Zmieniła nieznacznie chwyt i rękojeść dopasowała się do dłoni. O tak. Przynajmniej nie upuści go. Usłyszała cichy brzęk stali, towarzyszący dobywaniu broni przez Girona. Gdy podniosła wzrok, przyglądał się jej.
- Przed podjęciem decyzji chciałbym poznać twe umiejętności - oznajmił. - Nie dbam o plotki, lecz muszę wiedzieć, co jesteś warta. - Dał krok naprzód. Przez chwilę Paks była pewna, że ucieknie. Wzrok się jej zaćmił, a oddech utknął w gardle. Zacisnęła palce na mieczu, starając się myśleć o Girdzie. Zamiast tego usłyszała głos Kuakgana: odwagą jest niepoddawanie się. Pokiwała gwałtownie głową i ruszyła Gironowi na spotkanie.
Brzęk stali jakby przeczyścił jej umysł. Ramię poruszało się własnym rytmem, parując pierwsze, lekkie ciosy. Widziała, że zadaje je wolno, tylko ją badając. Potem nieco przyspieszył. Obserwowała ruchy jego nadgarstka, przypominając sobie zwolna, co oznaczają. Skoro tak, to potem tak. Łokieć wygięty w ten sposób umożliwia to - pewnie blokowała każde pchnięcie. Zupełnie, jakby uczyła się od nowa: musiała zastanawiać się nad każdym ruchem. Przypominała sobie coraz więcej, spróbowała pchnięcia. Sparował je, lecz wyglądał na zaskoczonego. Ona także. Poruszała się bardziej płynnie, miecz coraz pewniej leżał jej w dłoni. Okrążył ją, obracała się, nie tracąc go z oczu. Jej stopy przesuwały się bez udziału świadomości. Znów ją obszedł, przyspieszając. Przestraszyła się, lecz zaraz opanowała panikę, blokując kolejne ciosy i postękując z wysiłku. Myśl tylko o ciosach - powtarzała sobie. Tylko o tym. Natrafiła lewą stopą na kamień i na chwilę wypadła z rytmu. Ostrze zadrasnęło jej ramię, pozostawiając cienką, krwawą linię. Przechwyciła następne pchnięcie. Dał krok wstecz.
- Wystarczy. - Patrzył na nią z nowym szacunkiem. - Potrzebujesz praktyki, lecz wykazujesz wielkie umiejętności. Rzadko korzystamy z mieczy, łuki są bardziej przydatne w lesie. Witamy cię jednak w naszych szeregach.
Usłyszała go, lecz nie odpowiedziała od razu. Ulga oszołomiła ją: nie upuściła miecza, nie uciekła, nie zemdlała. Skaleczone ramię piekło, ale nie dokuczało, nie był to ból, którego się bała.
- Dobrze się czujesz? - zapytał. Podniosła głowę.
- Och, tak. Całkiem dobrze. Minęło sporo czasu, to wszystko. - Spojrzała na Tamar i wyciągnęła miecz. - Dziękuję za użyczenie go, faktycznie - świetna broń.
- Rodzinna - odparła z uśmiechem. - Wcześniej należał do mojej ciotki, a przedtem do jej matki. - Paks pomyślała o mieczu starego Kanasa wiszącym nad kominkiem na płaszczu ojca. - Proszę - łowczyni podała jej słoiczek i szmatkę. - Oczyść ranę i posmaruj. - Paks podziękowała jej i podwinęła rękaw, by otrzeć krew.
- Masz już dosyć blizn - zauważył Giron. Przytaknęła bez słowa, rozprowadzając maść wzdłuż rany. - Będziesz potrzebować więcej ubrań - dodał. - Rozbijemy obóz przed zapadnięciem zmroku, w okolicy jest mnóstwo składów. Nie zapytałaś o zapłatę.
Podniosła na niego wzrok i oddała słoiczek Tamar.
- Faktycznie nie. Przyjmę każdą.
Roześmiał się, po raz pierwszy zabrzmiało to naturalnie.
- Świetnie. Nie będzie tak wysoka, jak mogłaby być, gdyż musimy wyposażyć cię w ubranie i broń. Niemniej korona Lyonyi ma swój honor.

***
Po tygodniu czuła się wśród nich jak w domu, niemal tak dobrze jak w Kompanii Księcia. Nosiła zieleń i brąz we wzorki liści i korony i nabawiła się takich samych odcisków od wielkiego łuku z czarnodrzewu. Jak dotąd nie zakosztowała walki, włóczyła się po lasach z tą samą grupką, niepewna, co robią ani gdzie są.
- Nadal nie rozumiem - oznajmiła pewnego dnia, wygrzewając się na słońcu. - Strzeżemy granic, polujemy na rabusiów czy robimy jeszcze coś innego?
- Lyonya nie przypomina innych królestw - odrzekł Giron. Słyszała to już tyle razy, że była tym znużona, nie takiego wyjaśnienia oczekiwała.
- Wiem o tym, ale...
- Niecierpliwość! - Roześmiała się łagodnie Tamar. - Typowy z ciebie człowiek, co?
- Za wyjątkiem imienia. Mów dalej.
- W Lyonyi nie zajmujemy się tylko czuwaniem nad granicami, lecz także nad taig samego lasu. Byłaś w elfane taig w dolinie, lecz to był tylko jeden taig. Każde miejsce ma własny, mniejszy i większy. Tutejszy las jest na tyle nienaruszony, by mieć własny taig, a raczej: by zamienić się w taig.
- Ma nazwę?
- Nawet jeśli, to ja go nie znam. Taig lasu nie przemawia do mnie, nie bezpośrednio. Jest zbyt potężny. Nawet Kuakgani nie rozmawiają z tak wielkimi taig.
- Wciąż nie wiem, czym jest taig.
Roześmiali się, lecz był to przyjacielski śmiech.
- Nie. A ja nie wiem, jak to wytłumaczyć. Jeśli pożyjesz wystarczająco długo, być może zrozumienie przyjdzie samo. Jednak, jak wiesz, możesz poczuć taig, nawet jeśli do ciebie nie mówi - poczułaś przyciąganie Ereisbrit. - Jak jej powiedzieli, tak nazywał się niewielki wodospad, zraszający porośnięty mchem grzbiet szaroniebieskiej skały. Gdy zobaczyła go pierwszy raz, zamarła z podziwu.
- Tak. Pamiętam.
- Mamy wczuwać się w taig lasu i meldować królowi, gdyby coś się w nim zmieniło. Podróżujemy daleko, nasłuchując i wyczuwając wszystko. Jeśli zaś chodzi o rabusiów, to w Lyonyi jest ich niewielu, a lordowie mają własnych strażników. Mogą poprosić nas o pomoc, a my udzielamy jej, jeśli mamy czas. A granice... tak, strzeżemy ich. Z pewnością jednak zdajesz sobie sprawę, że mamy tu nie tylko fizyczne granice. - Spojrzał przenikliwie na Paks. Rozejrzała się po nasłonecznionej polanie, na której leżeli.
- Nie jestem pewna...
- Lyonya należy do ludzi i elfów. Elfy są nieśmiertelne. Czy to nic ci nie mówi?
Zastanawiała się intensywnie. Haleron wspominał coś o magii elfów i innych poziomach.
- Granice magiczne? - odgadła w końcu.
Chrząknął.
- Magiczne... tak. Elfy - prawdziwe elfy, a nie półelfy, jak my - nie należą w całości do świata znanego ludziom. Królestw elfów strzegą granice, których ludzie nie są w stanie sami sforsować, nawet nie wiedzą, że one istnieją. Tutaj, we wspólnym królestwie, mamy oba typy granic. My, łowcy, nie przejmujemy się zbytnio tymi oczywistymi. Mając lojalnych lordów, zbliżonych do Tsaia - i samą Tsaia jako sojusznika - nie musimy martwić się armiami. Zbójcy - jeśli natykamy się na nich, pozbywamy się ich, lecz lordowie rzadko potrzebują pomocy. Jednak na południu, w wysokich górach, pozostało stare zagrożenie: czasami schodzi z gór i próbuje inwazji. Przekracza obie granice. Nie tylko thribandowie - orkowie, jak ich nazywacie, lub urchii - lecz czasami coś gorszego.
- Jak to, co opanowało starego lorda?
Przytaknął.
- To i inne. Niektóre są naprawdę subtelne. Nie każde zło chce natychmiastowego panowania. Upadła tkaczka sieci - nie wymówię jej imienia... - zerknął na Paks. Wzdrygnęła się i pokiwała energicznie głową. Nie chciała go usłyszeć. - Jej słudzy ciągle przenikają przez nasze granice. Ukrywają się - być może udają kupców albo chłopów. Przez lata nic nie robią, tkając jedynie wokół siebie delikatne pajęczyny zła i spiskując na różne sposoby. Mała ploteczka tu, sekret, który mogą sprzedać tam. Zwykła straż ich nie wykryje. Lecz my mamy wczuć się w taig lasu i dostrzec pola nawet najlżejszych zakłóceń. Paproć wie, kiedy zdepcze ją zła stopa, przebiegły levet...
- Levet? - Nigdy nie słyszała tego słowa.
- Szybko biega, długi i niski. Poluje na myszy i inne gryzonie. Ma ciemne oczy, ostre pazury i mnóstwo zębów. Gospodarze uznają je za złe, gdyż podbierają im jajka, a większe są nawet w stanie wedrzeć się do kurnika. Lecz podobnie do innych małych stworzeń nie są ani złe, ani dobre, to tylko levety. Są jednak czczone przez wyznawców Pajęczyny, a ich ciała wykorzystuje się w rytuałach zła. Można je także zaczarować i wykorzystać jako posłańców. Jesteśmy w stanie wyczuć to po ich zachowaniu.
- Rozumiem. Skoro jednak posiadacie tę umiejętność dzięki elfiej krwi, to jak mogę wam pomóc? Chyba tylko w walce.
- Czujesz taig - wtrąciła prędko Tamar. - Natychmiast to zauważyliśmy. A wcześniej miałaś do czynienia z elfane taig.
- Poza tym - dodał Giron - przysłał cię Kuakgan z Mostu Piwowarów. Nie poleciłby nam nikogo ślepego na taig.
- Nie zgodziłeś się...
- Nie zawierzyłem jego ocenie twych umiejętności bojowych, Paksenarrion. Ku memu wstydowi dałem posłuch plotkom. Wiedziałem jednak, że będziesz w stanie wyczuć zło w taig.

***
Kilka dni później, gdy biegła truchtem pomiędzy Tamar a Phaerem, poczuła dziwny ucisk w głowie. Zatoczyła się oszołomiona. Phaer złapał ją za ramię, ratując przed upadkiem. Tamar obróciła się, zaalarmowana.
- Co się stało? - Phaer przyjrzał się jej dokładnie. Paks czuła spływający jej po szyi zimny pot.
- Ja... nie wiem. Coś wewnątrz... mojej głowy. Wszystko zawirowało... - Wiedziała, że to nie miało sensu. Przewracało się jej w żołądku. Potworny nacisk miażdżył pierś, z trudem chwytała oddech. Z otchłani pamięci wypłynęło wspomnienie zasadzki Siniavy w lesie, podczas burzy. - Niebezpieczeństwo - zdołała wyszeptać.
- Gdzie? - Stanął nad nią Giron. Bardziej czuła, niż widziała, jego troskę. Oparła się o Phaera, niezdolna wykrztusić słowa, chora i trzęsąca się ze strachu pod niemożliwym do zniesienia dotykiem zła. Usłyszała, jak Giron dodaje: - Zostań z nią, Phaer. Reszta...
Skuliła się na kwaśno pachnącej ziemi. W końcu zdołała zaczerpnąć tchu. Cokolwiek to było, nie zniknęło - nadal czuła ten pożądliwy napór - zdawało się jednak koncentrować gdzie indziej. Stanęła na czworakach. Z góry usłyszała głos Phaera:
- Lepiej ci?
Skinęła głową. Nie ufała własnemu głosowi. Usiadła powoli, cały czas mając wrażenie, że za chwilę rozpadnie się na kawałki, po czym zdołała wstać. Zdjęła ostrożnie łuk z ramienia i nałożyła cięciwę. Wyciągnęła strzałę z kołczanu, sprawdziła upierzenie, a potem wyjęła drugą, trzymając ją tak, jak ją nauczyli. Rozejrzała się. Reszta znikła między drzewami, tylko Phaer pozostał widoczny, stojąc u jej boku z gotowym do strzału łukiem.
- Możesz mówić? Zaczarowano cię? - Natychmiast zrozumiała, że jedna z jego strzał była dla niej, gdyby okazało się, że tak jest.
- Nie. - Zaskoczył ją jej głos, czysty i niski, nie zdradzający niepewności, jaką czuła. - Nie, to spogląda gdzie indziej. Jest bardzo blisko, lecz nie potrafię określić gdzie... zbyt blisko.
Przytaknął jej.
- Po twoim upadku wszyscy poczuliśmy coś złego. Zaatakowało cię czy...
Potrząsnęła głową.
- Nie sądzę. Muszę być jakoś wyczulona - czymkolwiek to jest - jak nocne istoty są wrażliwe na światło.
- Rzadko który człowiek jest bardziej czuły od elfa czy półelfa. - Poczuła się lekko urażona. - Może któryś z bogów oświecił twój umysł?
Nie chciała o tym rozmawiać. Wrażenie zła i zagrożenia było bardzo silne, choć nie skupiało się na niej. Teraz, kiedy zwalczyła już słabość, spróbowała skierować się w stronę źródła niebezpieczeństwa. Obracała głowę, zaciskając powieki. Lekkie mrowienie, tam. Nic nie widziała. Zaalarmowany Phaer nie spuszczał z niej wzroku.
- Chyba... w tę stronę - Kiwnęła głową ku wzniesieniu wzdłuż szlaku.
- Nie wyczuwam żadnego kierunku. - Wyglądał na zmartwionego. - Może powinniśmy zaczekać na Girona.
- Nie. Jeśli się ruszymy, mamy szansę zaskoczyć to, czymkolwiek jest. Jeśli będziemy czekać... - Zeszła ostrożnie ze ścieżki. Mrowienie nasiliło się, przechodząc w mentalne swędzenie. Wzdrygnęła się i ruszyła przed siebie. Oglądała każde drzewo i kamień tak, jak nauczyli ją łowcy: znała już nazwy niemal wszystkich roślin. Obejrzała się - Phaer podążał za nią z napiętym łukiem.
Jodła, jeszcze jedna, świerk. Wzniesienie wieńczył masywny, kamienny grzbiet, wysoki na tyle, by przebić się przez sklepienie lasu i wpuścić dodatkowe światło. Ruszyła dalej, krok za krokiem. Poczuła, jak z góry spływa fala zła.
- Teraz już wiem - wymamrotał stojący za nią Phaer. - Nie ruszaj się, Paks, zawołam...
Lecz sama skalna ostroga zadygotała, rozprostowując cuchnące zwoje. Instynktownie nałożyła strzałę, naciągnęła cięciwę i wypuściła pocisk, który pękł na twardych jak skała łuskach. Druga strzała już spoczywała w gotowości.
- Daskdraudig! - wrzasnął Phaer. Nic jej to nie powiedziało. Górowała nad nimi groźba tak wielka, że aż nie do objęcia, większa od drzewa, jakby sama skała zamieniała się w węża. Wyszeptała szybką modlitwę do Girda i wypuściła drugą strzałę, mierząc w spód stwora. Utknęła między łuskami, nie zagłębiając się. Nie zwróciła na to uwagi. Przez jej umysł przetoczyła się fala nienawiści i obrzydzenia. Próbowała skupić wzrok na potworze i wyciągnąć z kołczanu kolejną strzałę. Wtem coś walnęło ją w plecy, rozciągając na ziemi.
- Daskdraudig, mówię! - warknął jej do ucha Phaer. - Leż, człowieku, to robota elfów. - Przez szum w głowie usłyszała innych łowców: wykrzykującego coś w mowie elfów Girona i wysoki głos Tamar przypominający wycie sztormowej bryzy. Obróciła głowę i ujrzała, jak Phaer nakłada strzałę na cięciwę.
- Czemu nie mogę...
- Specjalne strzały. Nie masz ich. - Zauważyła, że opierzenie przypomina kamień, a grot wykonany był z pojedynczego kryształu. Wstała i podniosła łuk. Nad nimi piętrzyły się kolejne sploty, a przód stwora parł w dół zbocza na lewo od nich. Phaer dał krok naprzód, patrząc wzdłuż cielska potwora, nie wiedziała, po co, po czym wystrzelił szybko i rzucił się na dół.
Pocisk pomknął prosto, wbijając się w łuski stwora niby w ser. Na jej oczach splot stężał i na powrót zamienił się w kamień. Phaer zdążył wyciągnąć drugą specjalną strzałę. Tym razem wycelował w splot powyżej uprzednio trafionego. Znowu trafił. Lecz tylna część potwora rozprężyła się, spadając wprost na nich. Nim Paks zdążyła zerwać się do ucieczki, drzewa wokół nich pękły jak zapałki. Przetoczyły się po nich sploty ciężkie i twarde jak skała.


Dodano: 2007-01-11 18:44:44
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS