NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

Weeks, Brent - "Nocny anioł. Nemezis"

Ukazały się

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"


 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

 Le Fanu, Joseph Sheridan - "Carmilla"

 Henderson, Alexis - "Dom Pożądania"

Linki

Lebaron, Francis - "Maski Mercadii"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Maskarada
Data wydania: 2001
ISBN: 83-87376-57-4
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 352
"cykl maskarady", tom 1seria: Magic: The Gathering



Lebaron, Francis - "Maski Mercadii" #4

ROZDZIAŁ 4

Długa podróż windą zakończyła się w niewielkim, kamiennym pomieszczeniu; zalewało je światło pochodzące z jakiegoś niewidocznego źródła. Na wprost wyjścia z klatki w ścianie osadzone były łukowato sklepione, podwójne drzwi. Strażnicy otworzyli je na oścież.
Po drugiej stronie znajdował się szeroki korytarz. Z umieszczonych po obu jego stronach rzędów takich samych drzwi wylewał się nieustannie strumień ludzi. Gerrard zauważył drugą grupę więźniów z Weatherlight’a. Żołnierze ponownie ustawili ich w kolumnę. Wlokące się po kamiennej posadzce łańcuchy zabrzęczały, kiedy ruszyli w górę korytarza. Wszystkie wnęki i szczeliny ścian zajęli hałaśliwi handlarze, zachęcający tłum do spróbowania towarów, które oferowali.
Hanna przepchnęła się przez ciżbę, zrównała z Gerrardem i postukała go w ramię.
- Zauważyłeś, jak na nas patrzą?
Przytaknął.
- W porównaniu z nimi wyglądamy jak szmaciarze.
Faktycznie, otaczający ich ludzie byli zdecydowanie lepiej ubrani. Nosili farbowane na jasne kolory i starannie udrapowane jedwabne szaty. Mimo upału, każdy z nich miał na sobie kilka warstw odzieży.
- Będziemy musieli znaleźć pralnię, kiedy tylko uciekniemy - szepnął Gerrard do Hanny. - Trzeba wtopić się w tłum...
- Uciekniemy?
- Idzie za nami Atalla. To dzielny chłopak, poza tym jest z zewnątrz. Po podróży windami nasza eskorta zmniejszyła się z dwustu do czterdziestu żołnierzy. Teraz, albo nigdy. Niech ludzie uważają i czekają na mój sygnał.
Hanna potaknęła i wmieszała się między żeglarzy. Korytarz rozszerzał się, przechodząc w krótkie schody. Kolumna wydostała się na światło dzienne, w samym środku Mercadii.
Pierwszym, co uderzyło żeglarzy, był niesamowity hałas. Krzyki handlarzy u podnóża góry były po prostu niczym w porównaniu z tym jazgotem. Jego natężenie niemal ogłuszało.
- Zdrowe orzechy! Kupujcie zdrowe orzechy! Pieczone, brązowe zdrowe orzechy!
- Kupię simsass na zimę! Czy ktoś ma simsass na zimę?
- Mam cztery butelki wina raga. Zamienię je na zdrowe orzechy. Kto da orzechy za wino raga?
Po obu stronach ulicy ustawiono długie stoły, zastawione przeróżnymi towarami. Pośrodku alei kręcone schody prowadziły na sporą platformę; na niej tłoczyli się sprzedawcy, wymachując papierkami i zachwalając głośno oferowane różności. Takie platformy, rozstawione w regularnych odstępach, widać było wzdłuż całej długości ulicy, a za nimi jeszcze więcej ulic, jeszcze więcej platform, jeszcze większy hałas.
Tłum wokół kramów falował i drgał, rozglądając się, podnosząc i odkładając różne przedmioty, macając, próbując, ściskając, pukając, pytając o cenę, targując się i płacąc - a wszystko to z nieprzyjemnym akcentem!
Same kramy były właściwie prowizorycznymi konstrukcjami z desek i wikliny, przyklejonymi do frontowych ścian budowli - szaroburych klocków o kwadratowych oknach i łukowato sklepionych drzwiach. Budynki wyglądały jak powciskane na siłę; ich nierówne szeregi zamieniały ulice w labirynt kanionów. Przyprawiający o zawrót głowy chaos glinianych ścian akcentowały pokrywające je płytki i mozaiki. Nie było tu żadnej prostej ulicy, nie było dwóch domów tej samej wysokości. Drogi wznosiły się i wiły, opadały i zakręcały. Oszołomienie, w jakie wprawiło Gerrarda zamieszanie u podnóża góry, teraz zdwoiło się.
Nie zważając na nic, strażnicy przepychali się przez tłum, prowadząc załogę Weatherlighta. Niewielki Squee, łatwy do zauważenia wśród wysokich żeglarzy, szedł kilka szeregów za Benaliańczykiem. Gerrard zauważył, że ilekroć jakiś Mercadianin zauważył goblina, kłaniał się nisko i dotykał dłonią czoła. Squee czuł się jednocześnie zmieszany i dumny; wyraźnie zaczynał się puszyć.
Tahngarth zmarszczył nos i skrzywił się.
- Śmierdzą - warknął, wskazując Mercadian. - Całe to miejsce śmierdzi.
Sisay skinęła głową potakująco.
- Palą tu dużo kadzideł. - Zatrzymała się na chwilę, ciężko dysząc i otarła pot z czoła. - Nie wiem jak was, ale mnie strasznie rozbolała od tego głowa.
Gerrard przetarł oczy. Ulica zdawała się drżeć. Zerknął na swoich towarzyszy i spostrzegł, że oni również to zauważyli. Kilku żeglarzy zataczało się; Hanna wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć.
Capashen zrozumiał, że trzeba działać szybko. Padł na kolana i zwymiotował do rynsztoka; to akurat przyszło mu łatwo.
- Wody! Dajcie mi wody!
Takara stukała go nerwowo w ramię, kiedy tłumaczyła jego prośbę gwardzistom.
- Ty, mały - zawołał Gerrard, machając do znajomo wyglądającego chłopaka o czarnej, potarganej czuprynie.
- Nie mów do mnie "mały" - szczeknął Atalla, puszczając do niego oko.
- Przynieś mi coś do picia! Może być wino.
Chłopiec kiwnął głową i pobiegł w głąb targowiska. Jego płaszcz mignął przy stoisku winiarza. Ze stosu piętrzących się bukłaków porwał jeden, uniósł go wysoko i śmignął z powrotem. Za nim rozległ się ryk protestu; niezdrowo otyły winiarz z furią w oczach ruszył za złodziejem.
Atalla zahamował przed Gerrardem, ślizgając się na kocich łbach.
- Świetna robota, mały... to jest Mistrzu Atalla. - podziękował Benaliańczyk, uśmiechając się nieznacznie. - Szybko, odkorkuj bukłak, daj mi pociągnąć łyk, a resztę wylej na ziemię.
Chłopiec sprawnie wykonał polecenie.
- Kiedy podejdzie tu kapitan straży - ciągnął Gerrard - zwiń mu klucze.
Handlarz dogonił wreszcie Atallę i złapał go za kołnierz. Bukłak leżał pusty, a wino mieszało się w rynsztoku z wymiocinami.
- Złodzieju! - ryknął kupiec. - Obetnę ci za to ręce!
Capashen podniósł się i spojrzał na niego z góry.
- Twojego pana?
Gerrard potrząsnął kajdanami.
- Jestem jedynie niewolnikiem kapitana straży. Używa mnie do próbowania swego picia i jedzenia, gdyż obawia się trucizny. Twoje wino smakowało jak zatrute, dlatego zwymiotowałem je do rynsztoka - W jego oczach błysnęła pogarda. - Wiem, co robić ze śmieciami!
- Śmieci? Trucizna? - wrzasnął urażony do żywego winiarz. Cisnął Atallą jak szmacianą lalką.
- Twój pan zapłaci za tę truciznę!
W końcu nadbiegł kapitan. Używając wysokiego mercadiańskiego zaczął wyrzucać z siebie pytania.
- Nie płać mu, panie - powiedział Gerrard, wskazując dramatycznie handlarza. Brzęk łańcuchów skutecznie odwracał uwagę od Atalli. - W życiu nie piłem bardziej odrażającego świństwa!
- Odrażającego świństwa? - ryknął kupiec. Trząsł się z wściekłości. Jego ciemnoczerwona szata niebezpiecznie się nadęła. - Zapłacicie! Zapłacicie!
Kapitan rozdarł się na niego, nie zauważając podejrzanych machinacji przy swoim pasie. Wykrzykiwał jakieś niezrozumiałe groźby.
- Chce oddać mnie za wino - wytłumaczył Gerrard.
Handlarza zatkało na chwilę.
- Wolałbym na wpół ślepego osła z syfilisem niż takiego idiotę!
- Słusznie. Osłowi na pewno smakowałoby twoje wino - zgodził się Benaliańczyk.
Wywołało to kolejny potok niezrozumiałych wrzasków, pogróżek i przekleństw.
Gerrard nachylił się konfidencjonalnie do kapitana.
- Winiarz chyba nazwał pana osłem z syfilisem - szepnął usłużnie, wyciągając jednocześnie skute ręce do Atalli, który pospiesznie wypróbowywał kolejne klucze.
Z nieartykułowanym rykiem gniewu oficer uniósł trójząb, by przebić kupca. Pchnął w dół. Handlarz zapiszczał i potoczył się po ziemi.
Kajdany opadły z rąk Gerrarda. Chwycił za trójząb, zanim broń sięgnęła ofiary i szarpnął. Koniec drzewca trafił kapitana w twarz, wzbijając kłąb kurzu.
Mercadianin okręcił się i runął bezwładnie na ziemię.
Capashen zawył z radości i zatoczył nad głową trójzębem, opędzając się przed żołnierzami. Atalla w tym czasie przemykał między skutymi żeglarzami, otwierając ich kajdany. Takara już była wolna, zaraz po niej Starke, Sisay i Hanna...
Tahngarth był zbyt niecierpliwy, by czekać. Zanurkował w kierunku najbliższego straganu, chwycił striva i opuścił ciężkie ostrze na łańcuch. Miękki metal poddał się natychmiast. Minotaur strząsnął z siebie pęta i uniósł wysoko miecz. Handlarze, żołnierze, a nawet Squee odskoczyli od niego przerażeni.
Mały goblin śmignął do Karna; golem zachował pokojowe nastawienie, więc w morzu ostrzy stanowił oazę spokoju. Squee wspiął się błyskawicznie po łańcuchach, spowijających tors srebrnego człowieka i zarzucił ramiona na jego grubą szyję.
Karn otworzył usta, jakby chcąc powiedzieć coś uspokajającego. Zamiast tego jednak zacisnął zęby na kajdanach goblina. Łańcuch pękł, a golem wypluł zerwane ogniwa.
- Zrób coś dla mnie - poprosił Squeego. - Włóż mi jeden z moich łańcuchów do ust.
Mały goblin zrobił to. Chwilę potem cały zwój łańcucha - wraz z trzymającym go Squeem - opadł na ziemię. Karn uniósł ramiona; z jego stawów posypał się piach i kurz. Potężna sylwetka zalśniła w słońcu. Tłum cofnął się jeszcze bardziej.
Nie wszyscy jednak się przestraszyli. Chociaż ich dowódca leżał w pyle drogi, wyglądając na nieprzytomnego, żołnierze walczyli dalej. Trójzęby cięły i pchały między plecionymi straganami.
Sisay, Takara i Gerrard z łatwością odbijali ich ciosy zdobytą bronią. Striva Tahngartha przecinała drzewce. Pomysłowa jak zwykle Hanna wspięła się na wóz z owocami i stamtąd ciskała wielkimi, purpurowymi arbuzami, celując w ostrza trójzębów. Poruszony jej odwagą, Squee skoczył za wóz i zaczął obrzucać żołnierzy orzechami i owocami simsass. Karn stwierdził, że wystarczy ryknąć i machnąć groźnie ramionami, aby gwardziści zachowali bezpieczny dystans.
- Jak tylko wszyscy będą wolni - syknął Gerrard do Takary, odpychając dwóch napastników - rozdzielamy się i znikamy. Spotkamy się wieczorem przy tamtej wielkiej wieży. Podaj dalej.
Kiedy dziewczyna przekazywała plan Sisay i Hannie, pojawiło się nowe zagrożenie.
Na końcu ulicy pojawił się ogromny cień. Rzucający go stwór był jeszcze większy. Gigant, kolorem, wielkością i masywnością przypominający dom, toczył się powoli w kierunku zamieszania. Czarne włosy, opadające na niskie czoło i małe oczka ociekały oliwą. Mrugał z niezdecydowaniem. Posuwający się z tyłu żołnierze popędzali olbrzyma trójzębami. W końcu stwór ruszył do walki. Na jego szerokiej piersi grały muskuły.
- Karn! - krzyknął Gerrard. - Zajmij się nim!
- Nie będę walczył! - odkrzyknął golem. W obecnych okolicznościach nie było to najrozsądniejsze stwierdzenie. Metalowego olbrzyma zaczęli otaczać żołnierze.
Zrozpaczony Gerrard rozłożył kolejnego gwardzistę i wrzasnął:
- Jeśli nie chcesz z nim walczyć, zajmij go jakoś!
- Jak?
- Nie wiem! Zatańcz z nim!
- Taniec? - zapytał Karn. Gigant wciąż się zbliżał.
- Przytrzymaj go! To rozkaz!
Zaskakująco zwinnym, jak na swą masę ruchem Karn chwycił olbrzyma w pasie i zawirował. Zaczął gwizdać melodię, usłyszaną na Weatherlightcie; stopami wybijał rytm tańca podpatrzony u Sisay. Efekt jednak był zupełnie nieoczekiwany. Olbrzym okazał się kiepskim tancerzem. Prawdę mówiąc, wcale się nie starał. Jeśli nie deptał akurat po stopach Karna, rozwalał kramy z książkami, przewracał wózki z sokiem albo wybijał dziury w ścianach. Poruszał się w sposób nieco gwałtowny; zamiast obracać się płynnie, rzucało nim na boki. Mimo to Karn nie poddawał się. Jak długo nikomu nie działa się krzywda, wszystko było w porządku.
- Puść go. To ja wysłałem go, żeby przyniósł wina dla mojego pana.
Gerrard odwrócił się ze śmiechem i ujrzał coś zdecydowanie mniej zabawnego.
Z drugiego końca ulicy mercadiańscy żołnierze prowadzili innego potwora. Jego ślepia płonęły pomarańczowo w pokrytej grubą warstwą zielonych mięśni czaszce. Monstrum wyposażone było w parę owadzich żuwaczek, drżących niecierpliwie obok rzędów kłów. Z barków wyrastały mu ludzkie ramiona, zakończone szczypcami. Za pierwszą parą widać było drugą, pokrytą dla odmiany paskudnie wyglądającymi kolcami. Masywny odwłok potwora wspierał się na iście smoczych łapach, zakończonych długimi pazurami.
- Rzeźnik - syknął Atalla, chowając się za plecami Gerrarda. - To najgorszy z najemnych stworów Mercadian. Zjeżdżam stąd i tobie radzę to samo. Twoi ludzie są już wolni.
- Dzięki, ma... Atallo. Mam u ciebie dług. - Benaliańczyk przyłożył ręce do ust i wrzasnął:
- Rozproszyć się!
Z wyraźnym entuzjazmem żeglarze posłuchali. Na placu pozostał tylko Karn, wciąż tańczący z olbrzymem i Tahngarth, który stanął u boku Gerrarda.
- To coś ma cztery ręce, więc my też powinniśmy mieć tyle - rzekł minotaur.
Gerrard uśmiechnął się ponuro, patrząc na nadchodzącego potwora.
- Nigdy nie potrafiłeś odmówić sobie udziału w walce.
- Nie, jeśli mam w ręku dobrą striva. - Tahngarth zamachnął się zakrzywionym ostrzem.
Potwór rzucił się żarłocznie na dwóch wojowników.
Minotaur pchnął swoją striva w brzuch rzeźnika. Stal zadźwięczała na opancerzonym brzuchu. Ostrze, które przecinało metal, nie mogło przebić się przez skórę potwora.
Gerrard wepchnął trójząb między jego wyszczerzone kły. Paszcza zamknęła się z trzaskiem, odgryzając ostrza i połykając je.
Nie szło im najlepiej.
Jedna para szczypiec chwyciła głowę Gerrarda, druga Tahngartha; uścisk był nie do wytrzymania. Kolczaste łapy trzymały ich mocno. Nie było ucieczki. Potwór sięgnął paszczą do głowy Benaliańczyka, jakby była arbuzem. Zęby przebiły twardą powierzchnię, bryznęła czerwona maź. Rzeźnik cofnął łeb; jego pysk pełny był czerwonych strzępów i nasion...
Nasion?
Squee zamachnął się pozostałą mu w rękach połówką arbuza i cisnął nią w ślepia potwora.
Rozwścieczony nagłą ślepotą rzeźnik puścił Gerrarda i Tahngartha, aby otrzeć pysk. Kiedy ryknął, z jego paszczy trysnęły resztki arbuza.
- Squee! - krzyknął oszołomiony Gerrard. - Zdawało mi się, że miałeś się rozproszyć...
- Przynajmniej raz cieszę się, że nie posłuchał - przerwał mu Tahngarth, uginając nogi w oczekiwaniu na następny atak potwora.
Monstrum wypluło ostatnie nasiona i runęło na nich ponownie.

* * *
- Było mi słuchać! - pisnął goblin, kiedy stwór zaatakował. Zamknął oczy i skoczył w tył. Za chwilę kły, szczypce i kolce spadną na niego i rozszarpią na strzępy. Ze Squee’go zostaną tylko kawałki mięsa, które handlarze prawdopodobnie pozbierają, ugotują i sprzedadzą... Tak, kiedy bestia dostanie go w swe łapy, będzie po nim. Skończy się historia Squee’go. Krótkie życie, zakończone zbyt szybko... Właściwie wolałby, żeby potwór pospieszył się z zabijaniem. Oczekiwanie stawało się męczące.
Squee otworzył oczy i ujrzał coś zupełnie niespodziewanego. Rzeźnik zatrzymał się w pół skoku i opadł na wytarte kolana. Wpatrywał się błagająco w goblina. Na twarzach Gerrarda i Tahngartha odmalowało się niedowierzanie.
Zza ostrych kłów potwora wyrwała się prośba.
- Wybacz, Panie.
Squee obejrzał się do tyłu, szukając kogoś, do kogo mogłyby być zwrócone te słowa.
- On mówi do ciebie, Squee! - syknął nerwowo Gerrard.
- Do... mnie? - powiedział goblin bezgłośnie, wskazując na siebie palcem.
Gerrard kiwnął głową.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że Kyreni utrzymują tych... dostojników. Nie wiedziałem, że to twoi przyjaciele, Panie.
Squee zastanowił się. Skrzyżował ręce na piersi i skrzywił się z dezaprobatą.
- No i są! I co ty na to?!
- Wykonywałem tylko rozkazy - zabuczał potwór, wciąż zgięty usłużnie. - Oczywiście nie wydał ich Kyren. Twoja ranga przewyższa jego. Co rozkażesz, Panie?
Gerrard pokiwał głową, chcąc dodać goblinowi odwagi. Uniósł pytająco brwi.
- Właśnie, Panie Squee... Co rozkażesz?
- Rozkazy... Panie? - wymruczał niechętnie Tahngarth.
Na twarzy małego goblina wykwitł szeroki uśmiech. Nabrał powietrza w płuca.
- Tak. Rozkazy. Pan Squee rozkazuje...
- Tak...
- Zatańcz z tym olbrzymem - powiedział Squee. - Karn zmęczył się już. Pójdziemy się czegoś napić.
- Tak, Panie.
Po czymś takim wymknięcie się niepostrzeżenie nie sprawiało już trudności. Żołnierze, którzy wkrótce przybyli na miejsce, znaleźli jedynie rzeźnika i giganta, dających popis figur tanecznych.

* * *
Przez cały dzień i noc załoga Weatherlighta ukrywała się w zakamarkach Mercadii. Wszyscy sprawili sobie mercadiańskie odzienie, by lepiej wtapiać się w tłum, jedynie Karn zachował wrodzony srebrny połysk; poruszał się bocznymi uliczkami, ostrzegany przed ewentualnym niebezpieczeństwem przez Squeego. Jako Kyren - to jest goblin - cieszył się on specjalnymi prawami i przywilejami, choć Gerrard wciąż nie mógł zrozumieć dlaczego. Wkrótce Squee znalazł dla niego i reszty załogi mostka wygodne kryjówki.
Ulice huczały od plotek o obcych wojownikach, którzy wtargnęli do miasta, pokonali pięciuset - nie, tysiąc - strażników i dwudziestu olbrzymów, po czym zabili całe stado rzeźników-siłaczy. Bywalcy tawern mówili o nich jak o wyjętych spod prawa bohaterach, walczących przeciw uciskowi. Załogi garnizonów mówiły o nich jako o zwyczajnych bandytach; wypowiadały jednak ich imiona ostrożnym szeptem.
- Osławiony Gerrard, zabójca gigantów!
Pogłoski o Gerrardzie i jego drużynie sięgnęły zenitu następnego popołudnia. Nadszedł czas, żeby wprowadzić w życie jego plan.
Benaliańczyk wraz z Takarą wspinali się na białe, wyłożone wapieniem schody, prowadzące do Wieży Zarządcy, imponującego budynku w samym środku Mercadii. Gerrard słyszał, że w tym mieście każdy mógł liczyć na spotkanie z zarządcą, jeśli miał do zaoferowania coś, co było tego warte. Oczywiście jeżeli propozycja była zbyt bezczelna, obywatel znikał. Gerrard i Takara postanowili zaryzykować. Planowali naprawdę wielki interes.
Wspinali się po pozbawionych poręczy schodach, wijących się wokół wieży. Im wyżej wchodzili, tym bardziej powiększająca się panorama przyprawiała Gerrarda o zawrót głowy. Poza krawędzią miasta rozpoczynała się wieczność. Daleko, jakieś pięćdziesiąt mil od Mercadii, widać było rozmazaną, żółtą linię. Capashen zwrócił na nią uwagę Takary.
- Co to jest?
- Wydaje mi się, że Zewnętrzne Morze - odparła.
Minęli po drodze sporą ilość podestów i drzwi, prowadzących do wnętrza wieży. Strumień ludzi wędrował w górę i w dół schodów, przechodząc przez rozmaite wejścia. Nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na dwójkę żeglarzy. Ku zaskoczeniu obojga, mimo sporej wysokości, na której się znajdowali, prawie nie było wiatru. Na twarzach mijanych ludzi błyszczał pot.
W końcu dotarli na sam szczyt; nad nimi było już tylko bezkresne niebo. Schody kończyły się w tym miejscu szerokim podestem. Jego poręcze wyłożone były ciemnym marmurem i polerowanymi kamieniami, układającymi się w złożone wzory. W ścianę wieży wprawiono wysokie, drewniane odrzwia w zdobionej, metalowej framudze.
- To tutaj. Sala audiencyjna.
Gerrard pchnął mocno. Drzwi otworzyły się, ukazując ciemny, wąski pasaż. Capashen i Takara weszli do środka.
Ściany krótkiego korytarza pokrywały drogocenne tkaniny i mozaiki. Na jego końcu znajdowała się wielka, okrągła komnata.
Nie miała sufitu; rozświetlało ją jasne, poranne słońce. Wzdłuż krawędzi pomieszczenia wznosiły się filary, na samym zaś jego środku stało małe podwyższenie. Na nim, w fotelu ze słoniowej kości, siedział Najwyższy Zarządca Mercadii.
Był mały i tłusty; miał zaróżowione policzki i rzadkie, jasne włosy. Nosił żółtą szatę z purpurowymi obramowaniami, przylegającą ściśle do zwisających z niego fałd tłuszczu. Gerrard nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek widział kogoś tak grubego. Wydawało się, że ciało zaraz odpadnie od kości Zarządcy; jego sześć podbródków trzęsło się i drżało. Miał grube i krótkie palce o zaskakująco brudnych paznokciach; okrągła twarz z czerwoną plamą ust pokryta była grubą warstwą różu i pudru. Śmierdział okropnie, jakby nie mył się od kilku tygodni. Smród ten mieszał się z ciężkim aromatem kadzideł, którym przesiąknięte było całe pomieszczenie.
Na ramionach zarządcy wisiał ciężki, złoty łańcuch. Każde jego ogniwo wyrzeźbiono na kształt małej trumienki. Pulchne ręce spoczywały na brzuchu, małe, świńskie oczka wpatrywały się w przybyłych.
Przesycony ciężkimi perfumami pokój wypełniali odziani w żółte szaty dworzanie. Leżeli w różnych pozach na poduszkach i łożach jedząc, pijąc lub śpiąc.
Ze strony jednej z takich grupek coś poleciało w kierunku Gerrarda, spadając obok jego stóp. Odskoczył, zdumiony.
Ktoś wybuchnął śmiechem. W stronę żeglarza potoczył się jeden z dworzan, tak szybko, na ile pozwalała mu pokaźna tusza. Pochylił się ze stęknięciem i podniósł małe, futrzaste stworzonko. Chichocząc podsunął je Gerrardowi pod nos. Wyglądało jak szczur, było jednak dużo większe, niż można by się po szczurze spodziewać. Jego małe oczka błyszczały, a wąsy drgały w rytm poruszeń nosa. Długi na stopę ogon zakończony był pękiem ostrych kolców. Mercadianin zręcznie odwrócił zwierzę na grzbiet i podrapał po brzuchu. Otworzyła się w nim mała klapka, ukazując skomplikowany mechanizm i drobny, błyszczący klejnot.
Gerrard wciągnął głośno powietrze.
- To zabawka z kamieniem mocy - powiedział do Takary.
- Tak - Rathianka zbliżyła się i przyjrzała uważnie mechanicznemu stworzeniu.
Rozglądając się po pomieszczeniu, Capashen zauważył kilku innych szlachciców, bawiących się zabawkami. Wiele z nich miało kształty zwierząt, inne zrobiono na podobieństwo maszyn i pojazdów. Wszystkie modele zasilane były kryształami mocy. Gerrard spojrzał na Takarę i wyszczerzył się w uśmiechu.
- Warunki naszej umowy właśnie się zaostrzyły.
Zarządca przyzwał Gerrarda ledwie widocznym skinięciem ręki. Powiedział coś z trudem; jego wysoki głos z ledwością przebijał się przez panujący w pomieszczeniu gwar. Używał Wysokiego Mercadiańskiego, który w jego ustach brzmiał jeszcze bardziej chropawo i podle.
- Zarządca prosi, abyś zbliżył się do jego zachwycającej osoby, kimkolwiek jesteś i cokolwiek masz do zaoferowania - przetłumaczyła Takara.
Gerrard spojrzał dostojnikowi w oczy.
- Jestem Gerrard, osławiony zabójca gigantów.
Oświadczenie wywołało sensację. Dworzanie przerwali konwersacje i wbili wzrok w Benaliańczyka. Kilku zebrało owoce, ser i zabawki, wycofując się cichaczem wzdłuż ścian. Przebywający w sali gwardziści zamarli w oczekiwaniu.
Zarządca zerknął nerwowo w kierunku drzwi.
- Odwołaj ich, Zarządco. Zabiłem kilka kompanii twoich żołnierzy - skłamał bezczelnie Gerrard. - Zabiję też tych, a także ciebie, jeśli ich tu wezwiesz.
Dostojnik pobladł i ruchem ręki wysłał gwardzistów z powrotem na stanowiska.
- Bardzo dobrze - powiedział Benaliańczyk. - Przybyliśmy tu, by ubić interes.
- Interes? - powtórzył złośliwy cienki głos. Zza tronu, spomiędzy grupy swoich pobratymców wyłonił się Kyren. Podobnie jak pozostali, odziany był w jedwab i muślin. Poruszał się wyprostowany, bardzo pewnie; bezczelny wzrok wbił w Gerrarda.
- Wielce szanowany Zarządco Mercadii, niech bogowie pobłogosławią i opromienią twe imię sławą - zauważył Kyren. - Czy twa niewypowiedziana mądrość nie obejmuje wszystkich miejsc, w których słyszano o Mercadii? Czy pokorny sługa twej boskiej wszechmocy może doradzić ci coś w sprawie tego obcego?
Zarządca wykonał jakiś nieokreślony gest ręką.
Goblin kontynuował.
- Czyż nie byłoby właściwe i słuszne, abyśmy ustalili, czemu mamy poświęcać czas temu rozbójnikowi? Czy nie byłoby wskazane wezwać miejskich czarodziejów; nie, może raczej straże, lub może raczej miejskich śmieciarzy?
Zajęty przemową Kyren podszedł odrobinę za blisko. Takara skoczyła naprzód, chwyciła stwora za gardło i uniosła w górę jedną ręką.
Strażnicy, którzy nie ruszyli się nawet, by pomóc zarządcy, teraz skoczyli w kierunku dziewczyny. Gerrard wyrwał miecz z pochwy i obrócił się, by stawić im czoła.
Takara zajrzała głęboko w wytrzeszczone ślepia goblina. Jej oczy zwęziły się, kiedy przemówiła przez zaciśnięte zęby.
- Spójrz na mnie, mały robaku. Spójrz na mnie. Przypatrz się dobrze, a zrozumiesz, dlaczego musicie nas wysłuchać!
Gerrard krążył wokół nich, odgradzając ich od straży. Przez ramię zerknął na twarz goblina.
Początkowo malował się na niej jedynie grymas gniewu i strachu przed uduszeniem, zastąpiło go jednak raptownie coś innego - wzbudzający niemal litość wyraz grozy.
Kyren machnięciem ręki odesłał gwardzistów.
Takara skinęła głową, stawiając stwora na ziemi. Rozluźniła uścisk; Kyren postąpił chwiejnie kilka kroków, trzymając się za gardło.
- Coś ty narobiła? - syknął Gerrard.
Takara uśmiechnęła się niewesoło.
- Pozwoliłam mu ujrzeć moją nienawiść - wyszeptała. - To potężna rzecz.
Kaszląc, stwór wycofał się w kierunku tronu zarządcy.
- Sugerowałbym... zarządco, aby traktować tych ludzi... jak uprzywilejowanych obywateli... a nie jak wyjętych spod prawa.
Podbródki tłuściocha zatrzęsły się jak podgardle kury.
- Bardzo dobrze. Zarządca postąpi według twojej rady - skinął Gerrardowi.
- Jestem osławiony Gerrard, zabójca gigantów - rzekł ten. - Zwyciężę każdą potęgę, jaką mógłbyś wystawić przeciw mnie. Moi ludzie stanowią niepokonaną armię. Naszej waleczności i przewagi nie umniejsza fakt, że twoi żołnierze są żałośni, nieposłuszni i beznadziejni. Czy jesteś zadowolony ze stanu swych wojsk?
Jeden z goblinów odparł nieprzyjemnym, śliskim głosem.
- Czyżby Mercadia nie była wciąż zagrożona przez wrogów, a mimo to nasze armie były niewyszkolone? Czyż radzą sobie z bronią? Czy ich oręż nie jest źle utrzymany? Czy masz broń, którą mógłbyś sprzedać? Czy masz żołnierzy, którzy mogliby wypełnić nasze szeregi?
- Lepiej. Legendarny Gerrard ubije z wami interes - rzekł Capashen. - Wyszkolę waszych żołnierzy w posługiwaniu się bronią. Nauczę ich trenować innych. Zamienię wasze wojsko w maszynerię do walki, która sama w sobie stanie się legendą.
- W zamian za co uczynisz to wszystko? - zapytał jeden z Kyrenów.
- Przede wszystkim za wolność dla moich ludzi - odpowiedział Gerrard. - Chcę, aby mogli chodzić po ulicach jako obywatele.
- Czy nie stać nas na więcej?
- O wiele więcej. Kiedy wyszkolę oddział wojska, oddacie go pod moją komendę, abym mógł ruszyć na las Rushwood i pokonać Cho-Arrimów. Chcę odzyskać mój statek powietrzny, o sprzedaż którego zostałem fałszywie oskarżony.
W oczach goblina błysnęła chytrość.
- Jak moglibyśmy odmówić wielkiemu Gerrardowi poprowadzenia naszych wojsk przeciw naszym wrogom?
- Kiedy już odzyskam statek, chcę otrzymać środki do jego naprawy...
- Jak moglibyśmy odmówić środ...
- ...oraz pomocy w zebraniu kamieni mocy, potrzebnych do naprawy statku.
- Czy nie znamy legend o złożach kamieni mocy?
- Wreszcie, żądam tysiąca sztuk złota dla rodziny farmera Tavoota, jako zadośćuczynienie za wyrządzone szkody.
- Tysiąc sztuk złota?
- Czy przyjmujecie ofertę? - zapytał Gerrard. - Zastanówcie się dwa razy, jeśli odpowiedzią ma być kolejne pytanie!
Kyreni wytrzeszczyli oczy.
Odpowiedział osobiście zarządca.
- Przyjmujemy ofertę, o wielki Gerrardzie, zabójco gigantów. Trenuj nasze oddziały, a twoi ludzie będą traktowani jako goście i obywatele naszego miasta. Otrzymasz komendę nad oddziałem naszych wojsk i prawo do użycia go do odbicia swego statku. Jeśli uda ci się to osiągnąć, pozwolimy ci użyć naszych warsztatów do przeprowadzenia napraw, a także udzielimy pomocy w zdobyciu niezbędnych do tego kamieni mocy. Wymieniona przez ciebie rodzina otrzyma tysiąc sztuk złota. Umowa stoi.
Legendarny Gerrard kiwnął głową zadowolony.
- Dobrze.
Stojąca za nim Takara wyszeptała:
- Dobrze na razie, ale poszło nam za łatwo. Nic tu nie jest takie, na jakie wygląda. Musimy być ostrożni.



Dodano: 2007-01-11 17:36:39
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS