NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

Moon, Elizabeth - "Przysięga złota"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Moon, Elizabeth - "Czyny Paksenarrion"
Data wydania: 2004
ISBN: 83-88916-70-X
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 496
Tom cyklu: 3



Moon, Elizabeth - "Przysięga złota" #1

Przysięga krwi to Liarta jad
Przysięga śmierci zmarłych jest
Przysięgę kamienia lud skalny składa
Przysięga żelaza domeną Tira
Na przysięgę srebra kłamcy się ważą
Przysięga złota tylko pozostała...

- z Pieśni przysiąg Mikeli



Rozdział pierwszy

Wioska wydawała się jakby znana, lecz większość wiosek tak wyglądała. Dopiero gdy dotarła do skrzyżowania z gospodą, zorientowała się, że już tu kiedyś była. Przed budynkiem rozpościerał się brukowany podwórzec, a nad szerokim wejściem kołysał jaskrawy szyld: "Wesoły Garkotłuk". Oddech zamarł jej w piersiach. Ruch na drogach był większy, niż pamiętała, w drzwiach gospody także mijało się wielu ludzi. Okna jadalni otwarto na oścież, z drugiej strony traktu dosłyszała znajomy ryk śmiechu. Wzdrygnęła się. Mogli ją rozpoznać, nawet w ubraniu, które obecnie nosiła. Pomyślała o monetach w sakiewce i posiłku, jaki chciała za nie kupić, lecz tam właśnie, do Josa Hebbinforda - najbardziej ze wszystkich miejsc na świecie - nie mogła pójść. Nie miała dokąd iść: znano ją w Moście Piwowarów i gdyby poprosiła o ochłap którąś z gospodyń, zaraz by ją rozpoznano.
Potrząsnęła głową, walcząc z łzami. Kiedyś jeździła tymi ulicami - spała w tej gospodzie - miała przyjaciół.
- Hej, skąd ten smutek? - Paks podskoczyła i uniosła wzrok, by ujrzeć przyglądającego się jej zbrojnego w mundurze hrabiego. Uśmiechnął się do niej, miał znajomą twarz. - Nie możemy pozwolić, by ładne dziewczęta chodziły po naszym miasteczku z nosami na kwintę, złotko - pozwól mi postawić ci kufel ale i nieco rozweselić.
Serce zaczęło jej walić, a strach przyćmił wzrok.
- Nie... nie, dziękuję, panie. Nic mi nie jest - po prostu zamyśliłam się...
Mężczyzna zmrużył oczy.
- Jesteś przerażona. Czy ktoś cię ściga? W tym miasteczku jest bezpiecznie - na tym polega moja praca. Sprawiasz wrażenie, jakbyś potrzebowała pomocy, powiedz mi, co się dzieje...
Paks próbowała go obejść, zmierzając ku drodze na północ.
- Nie... proszę, panie, nic mi nie jest.
Złapał ją za ramię.
- Nie sądzę. Coś mi przypominasz... kogoś. Może powinien obejrzeć cię kapitan - chyba że powiesz mi coś o sobie sama. Znasz tu kogoś, kto mógłby za ciebie poręczyć? Gdzie chcesz przenocować? Przyszłaś na targ?
Przez chwilę miała w głowie kompletną pustkę, zaraz jednak przed oczami przemknęły jej znajome twarze: marszałek Cedfer, Hebbinford, kapitan Felis, mistrz Senneth. Nie mogła jednak wymienić żadnego z nich, by za nią poręczył. Znali ją jako wojowniczkę, weterankę Phelana, najemniczkę, która oczyściła gniazdo zbójców. Wyjechała stąd do Fin Panir, spodziewali się, że wróci jako marszałek albo rycerz. Nawet gdyby ją rozpoznali - w co wątpiła - okazaliby jej pogardę lub litość. Trzęsła się jak szarak we wnykach w uścisku zbrojnego, który popychał ją już północną drogą ku strażnicy, gdy przypomniała sobie coś jeszcze: spokojne drzewa i czysty staw oraz ogorzałą, mądrą twarz Kuakgana.
- Ja... szłam do gaju - wykrztusiła. - Żeby... zobaczyć się z Kuakganem.
Mężczyzna przystanął, wciąż ją trzymając.
- Naprawdę? A znasz imię Kuakgana?
- Mistrz Oakhallow - odrzekła.
- I chcesz tam się zatrzymać?
- Ja... tak myślę, panie. Mam pytanie do Kuakgana, to dlatego tu przybyłam. - Uświadomiła sobie, że mówi prawdę.
- Hmmm. No cóż, skoro to sprawy kuakgannirów... mówisz, że idziesz do gaju: możesz pokazać mi, gdzie to jest?
Wejście do gaju znajdowało się sto kroków dalej, kiwnęła głową w tamtą stronę.
- Przynajmniej tyle wiesz. No cóż, odprowadzę cię. I pamiętaj: jeśli zobaczę cię wieczorem, jak myszkujesz między domami, wylądujesz u kapitana. A mam dzisiaj służbę na wieży wartowniczej. - Podprowadził ją do oznaczonego białymi kamieniami wejścia między drzewa. - Jesteś pewna, że tam właśnie idziesz?
Pokiwała głową.
- Tak, panie... dziękuję. - Odwróciła się i zanurkowała w głąb gaju, wędrując krętą ścieżką o bokach wyłożonych białymi kamykami.
W gaju panowała cisza. Przez zielone liście przeświecało słońce. Jak poprzednio nie słyszała odgłosów pobliskiej wsi. Niedaleko śpiewał ptak, powtarzając w kółko te same trzy dźwięki. Zatrzymała się, by posłuchać, przestała dygotać. Coś zaszurało w krzakach po lewej i panika ścisnęła ją za gardło. Gdy na ścieżkę kicnął brązowy zając, prawie popłakała się z ulgi.
Szła przed siebie. Wysoko nad głową szeleściły liście, lecz tutaj, w dole, było cicho. Pod jednym z drzew usłyszała brzęczenie i uniosła głowę, by zobaczyć rój pszczół uwijających się wśród maleńkich, żółtych kwiatków. Wreszcie dosłyszała pluskanie fontanny Kuakgana i wyszła na słoneczną polanę przed jego domkiem. Wszystko wyglądało tak, jak podczas jej pierwszej wizyty. Niski, szary budyneczek o dachu z kory trwał nieruchomo z pozamykanymi okiennicami. Poruszała się tylko woda, przelewając się ze śmiechem przez obrzeże kamiennej misy.
Paks stała przez chwilę w słońcu, obserwując ją. Przypomniała sobie, co powiedziała strażnikowi - gdy wymawiała tamte zdania, kłamstwo brzmiało jak prawda. Lecz tym razem nie było dla niej ratunku. Kuakgan nie miał nic wspólnego z tym, co utraciła. Oni nie lubili żołnierzy. A jednak musiała tu zostać, przynajmniej do wieczora. Nie mogła wrócić do wioski. Może zdołałaby przekraść się przez gaj i uciec polami. Westchnęła. Była już taka zmęczona uciekaniem i ukrywaniem się przed tymi, którzy ją znali. A przecież nie mogła ich spotkać. Doprowadź to do końca, pomyślała.
Wyślizgnęła się z pasków plecaka i zaczęła grzebać w nim w poszukiwaniu mieszka z monetami - rezerwy, którą podarowała jej Marszałek-Generał. Dodała do tego miedziaki i dwa srebrniki z sakiewki u pasa. Schludna kupka. Oszczędnemu wystarczyłaby na miesięczne utrzymanie, utracjuszowi - na sutą biesiadę. Poruszyła szczęką. Cisnęła monety do misy ofiarnej, zabrzęczały głośno i nieskładnie. Zajrzała do plecaka, szukając dalszych kosztowności. Znalazła jedynie zimowy płaszcz, zapasową koszulę, sznurowadła... nie, był jeszcze pierścień, który Książę Phelan podarował jej w dniu wyjazdu z Fin Panir. "Prześlij go albo przynieś, gdybyś mnie potrzebowała" - powiedział. Wpatrywała się w niego. Nie chciała, żeby znaleziono go przy niej, kiedy będzie... Odsunęła tę myśl na bok i rzuciła pierścień na stertę monet. Spojrzała na plecak i postanowiła także go zostawić. Kuakgan znajdzie kogoś potrzebującego płaszcza i koszuli. Położyła bagaż na wierzchu misy i odwróciła się, rozważając, gdzie mogłaby się ukryć do zmierzchu. Może powinna ruszyć przez gaj już teraz.
Po drugiej stronie polany stał Kuakgan, obserwując ją spod ocieniającego twarz kaptura. Zamarła, serce zaczęło jej szaleńczo walić. Jego głos zabrzmiał wyraźnie pomimo chlupotu fontanny, choć nie przemówił głośno.
- Chciałaś rozmawiać z Kuakganem?
Przeszedł ją chłód, choć po żebrach ściekał pot.
- Panie, ja... przyszłam tylko po to, żeby złożyć ofiarę.
Kuakgan podszedł do niej. Miał na sobie ciemnozieloną szatę we wzorki z liści i gałązek.
- Rozumiem. Większość darczyńców życzy sobie w zamian przysługi. Rady, mikstury, leczenia - a ty nie chcesz niczego? - Pamiętała ten głos, basowy i wibrujący, pełen ukrytych znaczeń. Zupełnie jakby - przeszło jej nagle przez głowę - spędzał dużo czasu z elfami. Widoczne spod kaptura oczy przewiercały ją bystrym spojrzeniem.
- Nie. Nie, panie, niczego nie chcę. - Spuściła oczy i wpatrzyła się w ziemię, mając nadzieję, że nie rozpozna jej i puści.
- Czy wobec tego jest to ofiara dziękczynna? Otrzymałaś jakiś dar i dzielisz się nim? Nie, gdyż - jak widzę - oddałaś wszystko, nawet ostatniego miedziaka. Możesz powiedzieć dlaczego?
- Nie, panie. - Wyczuła, że podszedł bliżej, do samej misy ofiarnej, wciąż ją obserwując.
- Hmmm. A jednak słyszałem kogoś bardzo podobnego do ciebie, jak mówił strażnikowi, że chce ze mną rozmawiać, ma do mnie pytanie. A potem znajduję cię w moim gaju, wrzucającą do misy ostatniego miedziaka - ba, nawet ostatnią koszulę - a ty nie masz żadnych pytań. - Urwał. Patrzyła na przybliżający się do niej cień. Zadrżała. - Lecz ja mam pytania, jeśli ty nie. Popatrz na mnie! - Głowa Paks uniosła się, jakby obdarzona własną wolą. Oczy miała pełne łez. - Hmmm. Tak, przypominam sobie. Szukałaś już u mnie kiedyś rady. Czy była tak zła, że nie chcesz więcej pytać... Paksenarrion?
Gula w gardle uniemożliwiła odpowiedź, po policzkach pociekły jej łzy. Próbowała odwrócić się, lecz silna dłoń złapała ją pod brodę i musiała na niego patrzeć.
- Widzę, iż od tamtej pory wiele się wydarzyło. Nie uważam cię jednak za kłamcę, niezależnie od tego, kim się stałaś. Zadasz więc swoje pytanie, Paksenarrion, i ponownie wysłuchasz mej rady.
Zdołała pokonać napięcie gardła i wykrztusiła:
- Panie, ja... ja nie mogę. Nie możesz nic zrobić... Po prostu pozwól mi odejść...
- Nic nie mogę zrobić? Pozwól mi samemu to osądzić, dziecko. A jeśli chodzi o twe odejście, to dokąd chcesz iść bez pieniędzy i plecaka?
- Dokądkolwiek. Na wschód albo na południe, na wzgórza... nieważne...
- Wśród tamtych wzgórz dosyć jest już kości umarłych. Nie, nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie opowiesz mi o swoich kłopotach. Chodź ze mną.
Zorientowała się, że idzie za Kuakganem do jego domu. Bez zdziwienia odnotowała, że drzwi otworzyły się, nim do nich podszedł. Pochylił się pod niską framugą. Paks także się zgarbiła i zstąpiła na chłodne klepisko dużego, długiego pomieszczenia. W oknach w przeciwległej ścianie widać było gaj podchodzący niemal pod dom Kuakgana. Z belek sufitu zwieszały się pęki suchych ziół. Po drugiej stronie pokoju czerniało olbrzymie, uprzątnięte palenisko. Pod oknami stały dwa stoły, jeden zasłany był zwojami, a do drugiego, pustego, przystawiono ławeczkę.
- Chodź - zachęcił ją gospodarz. - Usiądź i napij się.
Opadła na ławę i patrzyła, jak nalewa jej do kubka przezroczystego płynu z glinianego dzbana. Napiła się. Woda, ale o korzennym posmaku.
- Liście mięty - wyjaśnił. - I pół laski cynamonu. Proszę... - Sięgnął po wiszący w siatce okrągły ser. Odkroił spory kawałek. - Najedz się przed rozmową.
Była pewna, że nie przełknie choćby kęsa, lecz śmietankowy ser bez trudu pokonał zaciśnięte gardło i uspokoił żołądek. Uporała się z serem i drugim kubkiem wody, który jej napełnił. Kuakgan zdążył ukroić pajdę ciemnego chleba i położyć przed nią. Ugryzła, smakował orzechami.
Mistrz Oakhallow usiadł za stołem, odrzucił kaptur i zjadł kawałek chleba z serem. Zerknęła na niego, miał tę samą ogorzałą twarz, gęste brwi i włosy przewiązane rzemienną plecionką barwy kory. Wyglądał przez okno, marszcząc lekko brwi. Podążyła za jego spojrzeniem. Do pnia pobliskiego drzewa przywarł czarno-biały ptak, gdy go obserwowała, zaczął bić dziobem w korę. Uderzenia były szybkie i donośne, niemal jak werbel. Zastanawiała się, jak to się dzieje, że nie rozłupał sobie łebka. Nigdy czegoś takiego nie widziała, choć słyszała już kiedyś taki odgłos i nie wiedziała, co go powodowało. W powietrzu zawirowały kawałki kory.
- To dzięcioł - wyjaśnił, odpowiadając jej myślom. - Wyszukuje gnieżdżące się pod korą insekty i zjada je. Las bez dzięciołów zostałby pochłonięty przez maleńkich, którzy pożerają drzewa.
Czuła, jak jej mięśnie rozluźniają się, jeden po drugim.
- Czy to... jest ich więcej rodzajów?
Kuakgan uśmiechnął się.
- O tak. Na ogół nakrapianych, choć są także brązowo-białe lub szaro-białe. Są małe i duże - większe od tego - i przeważnie mają jaskrawo ubarwiony łebek. Ten ma żółty pasek, ale z tej odległości trudno go dojrzeć.
- Jak mogą tak walić w drzewo, nie wyrządzając sobie krzywdy?
Wzruszył ramionami.
- Po to je stworzono, taka jest ich natura. Postępowanie zgodne z naturą nie krzywdzi zwierząt. Jakże inaczej konie mogłyby cwałować po kamienistym gruncie na tych swoich cienkich kopytach? Cienkich w stosunku do ich wagi, oczywiście. - Sięgnął po dzbanek i napełnił wodą kubek Paks i swój własny.
Dziewczyna wzięła kolejną kromkę chleba.
- Gdy tu szłam, słyszałam ptaka. Śpiewał trzy nuty... - Spróbowała je zagwizdać.
- Tak, znam go. Jest bardzo płochliwy. Nigdy go nie zobaczysz: ma brązowy grzbiet i szary, nakrapiany brzuch. Żywi się muchami i komarami i składa zielone jajka w brązowe wzorki.
- Myślałam, że większość ptaków - za wyjątkiem sokołów i kruków - je ziarno.
- Część tak. Na przykład większość wróbli. Jest taki ptak, który wyjada nasiona z szyszek. Patrz... - Wziął kawałek chleba i rozkruszył go na szeroki parapet, po czym wyjął z zanadrza cienką, drewnianą rurkę i zadął w nią. Wydobyły się ciche, świergoczące dźwięki. Między gałęziami zatrzepotały skrzydła i na parapecie wylądowało pięć ptaków. Paks znieruchomiała. Trójka przybyszów była podobna do siebie: zielona, z żółtą piersią. Jeden brązowy i jeden ognistopomarańczowy z czarnymi skrzydłami. Ich małe ślepka błyszczały, gdy dziobały okruchy, popatrując na nią. Kiedy skończyły, Kuakgan poruszył ręką i ptaki odfrunęły.
Odetchnęła.
- Są takie śliczne. Nigdy nie widziałam czegoś równie pięknego - zwłaszcza ten czarno-pomarańczowy...
- A więc przyznajesz, że nie widziałaś jeszcze wszystkiego na świecie, który tak skwapliwie chciałaś opuścić?
Przygarbiła się w milczeniu. Usłyszała donośne westchnienie i zgrzyt odsuwanego stołka.
- Zostań tutaj - powiedział - dopóki nie wrócę.
Nie podniosła głowy, słyszała jednak przemierzające pomieszczenie kroki i cichy stukot zamykanych drzwi. Przez chwilę rozważała ucieczkę oknem, lecz o zmierzchu gaj wydawał się taki gęsty i ciemny. Nakrapiany ptak odleciał, stukanie dobiegało teraz z oddali. Odłożyła resztę chleba, przeszedł jej apetyt. W pokoju pociemniało. Zastanawiała się, czy odszedł na całą noc, rozejrzała się, lecz nie dostrzegła nigdzie miejsca do spania. Z gaju dobiegł dziwny okrzyk, zadrżała, przypominając sobie pogłoski o tym, jak to Kuakgani przemierzają lasy pod postacią olbrzymich niedźwiedzi.
Nie usłyszała otwierania drzwi, lecz nagle znalazł się obok niej.
- Pomóż mi przynieść drewno - powiedział, a ona wstała i wyszła na dwór. Tuż przy drzwiach natknęła się na stertę chrustu. Na zachodzie jaśniały ostatnie promienie słońca. Połamali gałęzie na odpowiednią długość i wnieśli do środka. Zapalił świece i umieścił je w lichtarzach na ścianach, po czym ułożył drewno na palenisku, nie rozpalając jednak ognia. Wyszedł ponownie i wrócił z zawiniątkiem, w którym znajdował się gorący garnek. W środku parę węgielków podgrzewało kilka miseczek. Gdy odwinął tkaninę, pomieszczenie wypełniło się wspaniałym aromatem cebul, grzybów i mięsnego sosu. Poczuła, jak ślina napływa jej do ust i szybko ją przełknęła.
- Najlepszy gulasz Hebbinforda - wyjaśnił, rozstawiając naczynia na stole. - Zawsze lubiłaś duszone grzyby, prawda? Usiądź i zabieraj się do jedzenia, nie pozwól mu ostygnąć. Wiesz, jesteś stanowczo za chuda.
- Nie jestem głodna - wymamrotała żałośnie Paks.
- Nonsens. Widziałem twoją minę, gdy poczułaś grzyby. Twoje ciało ma własny rozum, nawet jeśli ty go chwilowo postradałaś.
Odgryzła kawałek grzyba: soczystego, gorącego, smakującego cebulą i mięsem. Zanim zdała sobie z tego sprawę, grzyby i gulasz zniknęły. Wyczyściła miseczkę kawałkiem chleba. Brzuch zaburczał jej z zadowoleniem, nie pamiętała, kiedy ostatni raz tyle zjadła. Dawno temu, odkąd... podniosła głowę. Mistrz Oakhallow obserwował ją.- Deser - zarządził stanowczo. - Ciasto ze śliwkami czy jabłecznik?
- Jabłecznik - odparła. Pchnął ciasto w jej stronę. Wgryzła się w kruszonkę, słodki sok z jabłek pociekł jej po brodzie. Pochłonęła całą porcję, nim Kuakgan zdążył zjeść swoją. Otarła brodę rąbkiem tkaniny, w którą owinięty był garnek. Zauważyła, że ściska w ręce kolejną kromkę chleba i zjadła ją. Czuła się pełna i lekko senna. Mężczyzna dokończył deser i spojrzał na nią.
- Tak lepiej - orzekł. - A teraz, jak sądzę, chciałabyś się umyć i pójść do ubikacji. Pokażę ci. - Dotknął panelu przy palenisku i ten odsunął się, odsłaniając wąski korytarzyk. W jednej ścianie znajdowały się drzwi, za którymi widać było łóżko, w drugiej zaś otwierało się trzystopniowe zejście do wyłożonego kamieniami pokoiku z kanałem pod jedną ze ścian. Usłyszała bulgotanie bieżącej wody, blask świecy zaiskrzył się na powierzchni. - Tylko zimna woda - stwierdził. - Oto korzeń mydlany i ręcznik... - Mówiąc, zapalał dodatkowe świece. - Jeśli wolałabyś zmienić ubranie, możesz założyć tę szatę. - Wskazał na brązowy strój, wiszący na kołku. - Wyjdę na trochę. Kiedy skończysz, przejdź do drugiego pomieszczenia. Pod żadnym pozorem nie wychodź na zewnątrz. Jasne?
- Tak, panie - odrzekła. - Nie wyjdę.
- Dobrze. - Obrócił się i wspiął na schodki, w korytarzyku zamigotał płomyk świecy.
Pokoik był zimny i wilgotny, lecz pachniał czystością i ziemią. Zaczęła ostrożnie od umycia dłoni, lecz zimna woda tylko lekko szczypała, zamiast kąsać. Ochlapała sobie twarz i wytarła ją, po czym zerknęła podejrzliwie na drzwi. Z pewnością już poszedł. Weszła po schodach i wyjrzała. Nikogo. Zeszła na dół i przez chwilę przyglądała się wodzie, po czym chrząknęła i rozebrała się, była oblepiona brudem i potem. Namoczyła korzeń mydlany i wyszorowała się, po czym stanęła w kanale i opłukała wodą. Zanim skończyła, cała dygotała, lecz energiczne wycieranie ręcznikiem rozgrzało ją na nowo. Popatrzyła na ubranie i pożałowała, że wrzuciła zapasową koszulę do misy ofiarnej. Jej strój wyglądał tak samo brudny jak ona. Zerknęła na brązową szatę i zdjęła ją z kołka. Czuła jej ciepło i miękkość. Po wyjściu z ubikacji znowu spojrzała na ubranie. Rozważała wypranie go w kanale, lecz uznała, że potrzebuje gorącej wody i cebrzyka. Strzepnęła je i złożyła. Naciągnęła znoszone buty i weszła po schodach do korytarzyka, a stamtąd do głównego pomieszczenia.
Przed wyjściem Kuakgan zapalił dodatkowe świece oświetlające pokój ciepłym blaskiem. Ucieszyła się, że pozamykał okiennice. Usiadła przy stole, by na niego zaczekać i zastanawiała się, kiedy wróci. Pomyślała sobie, gdzie miała być tej nocy: sama wśród wzgórz, może nie ujrzałaby świtu... wzdrygnęła się, rozglądając szybko dookoła. To było całkiem przyjemne: miękka szata i dobry posiłek. Dlaczego ja nigdy...? Chociaż raz mogłam kupić grzyby... - odepchnęła te myśli. Zastanawiała się, gdzie jest Kuakgan i czy zapłacił za posiłek pieniędzmi, które położyła na ofiarę. A przede wszystkim: co zamierzał zrobić? Pomyślała, że powinna być przestraszona, ale nie była.
Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła z głową na stole, nie miała pojęcia, o której przyszedł. Gdy się zbudziła, leżała na podłodze pod ścianą owinięta w zielony koc. Przez otwarte okna wpadał blask słońca. Była wypoczęta i wyspana. Zaburczało jej w brzuchu. Właśnie odrzucała koc, kiedy drzwi otworzyły się, wpuszczając powódź światła.
- Pora na śniadanie - oświadczył Kuakgan, wchodząc. Nad miską niósł ociekający miodem plaster. Poczuła napływającą do ust ślinę. Wygrzebała się spod koca, złożyła go i podeszła do stołu, na którym leżał już ser, chleb i tylko co przyniesiony miód. - Takiego miodu jeszcze nie jadłaś - stwierdził. - To miód z żółtodrzewu, wczesnowiosenny, nigdy nie robią go zbyt wiele. - Zerknął na nią i uśmiechnął się. - Dobrze spałaś.
Przyłapała się na uśmiechu.
- Tak... tak, panie, faktycznie. - Usiadła.
- Proszę. - Nalał jej z dzbanka. - To kozie mleko. Włóż do kubka trochę miodu.
Zrobiła, jak jej radził. Pokroił ser i pchnął część w jej stronę. Siorbnęła mleka, było wspaniałe. Miód dodawał mu smaku i słodyczy. Kuakgan nalał sobie trochę na ser, uczyniła tak samo i wkrótce zjedli połowę gomółki. Przez okno wleciały pszczoły i usadowiły się na resztkach plastra.
- Nie, siostrzyczki - zawołał Kuakgan. - Potrzebujemy go. - Zabuczał krótko i pszczoły odleciały. Paks spojrzała na niego, mistrz Oakhallow uśmiechnął się.
- Naprawdę rozmawiasz z pszczołami? - zapytała.
- To nie do końca jest rozmowa. Przypomina raczej śpiew - to muzykalny ludek. Lubią też tańczyć, wiedziałaś o tym? - Pokręciła głową, zastanawiając się, czy z niej kpi. - To prawda, pokażę ci któregoś dnia.
- Potrafisz rozmawiać ze wszystkimi zwierzętami? Wczoraj tamte ptaki, teraz pszczoły...
- Sztuką Kuakgana jest poznanie natury wszystkich stworzeń: drzew i trawy, tak samo jak ptaków, zwierząt i pszczół. Kiedy wiesz, co jest czym - jaka jest tego natura - jakim jest elementem pajęczyny życia - możesz przemawiać językiem tegoż. To powolna nauka, żywe istoty są różnorodne, każda jest inna.
- Niektórzy czarodzieje potrafią rozmawiać ze zwierzętami - zauważyła Paks.
Kuakgan prychnął.
- Czarodzieje! To co innego. Jak pierścień, który miałaś. Mag chce mocy dla siebie. Jeśli przemawia do zwierzęcia, czyni to we własnych celach. My, Kuakgani, uczymy się ich języków, ponieważ je kochamy. Takimi jakie są i dla powodów, z których powstały. Kiedy przemawiam do sowy, mieszkającej na tamtym jesionie - kiwnął głową w stronę okna - to nie po to, by ją wykorzystać, lecz pozdrowić. Oczywiście przyznaję, iż czerpiemy z tego moc. Możemy prosić je o rzeczy, które nie przeczą ich naturze. Niemniej jesteśmy po to, by służyć wszystkim stworzeniom, nie chcąc ich zmieniać. Dlatego właśnie marszałek sioła nigdy nie jest pewny, czy jestem wystarczająco dobry na sprzymierzeńca.
Paks patrzyła na niego, czując, iż powinna odszukać głębsze znaczenie tego, co właśnie powiedział i co odnosiło się do niej. Nie potrafiła nic wymyślić. Zastanawiała się, kiedy zacznie ją wypytywać.
Odsunął się od stołu i spojrzał na nią.
- No dobrze. Twoje ubranie suszy się na krzakach na zewnątrz, lecz jest jeszcze wilgotne. Przypuszczam, że wygodniej będzie ci chodzić po dworze w czymś innym niż ta szata. - Wstał i podszedł do kufra pod ścianą. - To powinno pasować. - Wyciągnął spodnie z samodziału ze ściąganym pasem i płócienną koszulę. - Wyjdź, kiedy się ubierzesz, chcę ci coś pokazać. - Wyszedł, a drzwi zatrzasnęły się za nim.
Spojrzała na ubrania. Były pogniecione, jakby leżały w tym kufrze od bardzo dawna. Dotknęła ich palcem, zerkając nerwowo na okno. Poszukała korytarzyka za paleniskiem, lecz panel został zamknięty, a ona nie mogła znaleźć mechanizmu otwierającego. W końcu usiadła na podłodze koło stołu i szybko oddychając, przebrała się w spodnie i koszulę. Ścisnęła ją pasem i poszukała wzrokiem sztyletu, leżał na stole.
Kiedy pchnęła drzwi, te otworzyły się cicho. Słoneczna polana wyglądała na pustą, dostrzegła jednak Kuakgana stojącego nieruchomo przy początku obłożonej kamieniami ścieżki. Skinął ręką i podeszła do niego.
- Musisz trzymać się blisko mnie - powiedział. - Gaj nie jest bezpieczny dla spacerowiczów, nawet doświadczeni tropiciele nie mogą być pewni jego ścieżek. Jeśli się rozdzielimy, stań w miejscu. Odszukam cię. Nic ci nie grozi, dopóki stoisz nieruchomo albo przebywasz w moim towarzystwie. Może się zdarzyć, że będę musiał nagle cię opuścić... mam nadzieję, że nie, lecz zawsze może do tego dojść. Zwyczajnie zatrzymaj się tam, gdzie cię zostawię. Znajdziesz wystarczająco wiele piękna do podziwiania, zanim wrócę. - Zagłębił się między drzewa cicho jak powiew powietrza, deptała mu po piętach. Od czasu do czasu przystawał i w milczeniu dotykał lekko drzewa lub zioła. Paks także nie odzywała się. Im było cieplej, tym więcej ptaków śpiewało, a warstwa liści i poszycia wydzielała coraz mocniejszy zapach. Uświadomiła sobie, że oddycha wolno i głęboko. Nie miała pojęcia, w której części gaju się znajdują, lecz nie miało to najmniejszego znaczenia. Z większą uwagą przyglądała się mijanym drzewom i krzewom. Kuakgan dotknął pnia: Paks dojrzała niewielki porost, jaśniejący na tle ciemnej, pomarszczonej kory. Samodzielnie znalazła kępkę małych grzybków o lśniących, czerwonych kapeluszach, truskawkę między kwiatami, małą paproć wyrastającą z suchych liści. Zauważyła, że Kuakgan stoi nieruchomo i obserwuje ją. Gdy napotkała jego wzrok, pokiwał głową.


Dodano: 2007-01-11 18:14:18
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS