NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Weeks, Brent - "Na krawędzi cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)


 Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

 Kingfisher, T. - "Cierń"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Maas, Sarah J. - "Dom płomienia i cienia"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

Linki

Moon, Elizabeth - "Podzielona wierność"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Moon, Elizabeth - "Czyny Paksenarrion"
Data wydania: 2004
ISBN: 83-88916-69-6
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 512
Tom cyklu: 2



Moon, Elizabeth - "Podzielona wierność" #4

Rozdział czwarty

Od zabicia śnieżnego kota Paks nie sypiała zbyt dobrze. Pomimo sarkastycznych zapewnień Maceniona miała poczucie, że zhańbiła swój miecz i pierścień, którego użyła. Została tylko dlatego, że nie dysponowała innym przewodnikiem. Teraz jednak, gdy przez leśną przecinkę przedostali się do kolejnego wąskiego parowu, zaczęła rozważać, czy nie powinni się rozstać. Tutaj, mając za plecami masyw gór, z pewnością sama znajdzie dalszą drogę na północ.
- Cóż, w rzeczy samej... - zaczął Macenion tonem sugerującym oczekiwanie na pytanie, o co mu chodzi.
- No dobrze, o co ci chodzi? - Przystanęła, sprawdzając podkowy kuca.
- To właśnie miałem nadzieję znaleźć - właściwą dolinę.
Przyjrzała się parowowi i w jego najszerszym miejscu dostrzegła stertę kamieni.
- Kolejne ruiny? - zapytała krótko.
- O wiele ważniejsze - odrzekł. Uśmiechał się od ucha do ucha, a gdy poczuł na sobie jej wzrok, puścił do niej oko. - Czyż nie mówiłem, że w tych górach można znaleźć skarby?
- Mówiłeś dużo różnych rzeczy. - Odwróciła się do Gwiazdy, poprawiając popręgi.
Westchnął.
- Daj spokój, nie bądź męcząca. Masz nowy miecz i...
Wiedziała, że Macenion rozstał się z wykutym przez elfy ostrzem tylko dlatego, by uśmierzyć jej gniew wywołany niepotrzebnym zamordowaniem śnieżnego kota. Miecz dobrze leżał w dłoni - był o wiele lepszy od tego, który sobie kupiła - nadal jednak czuła się oburzona całym zajściem. I nie zamierzała manifestować wdzięczności.
- I twierdzisz, że będzie tego więcej, jak zwykle oczekując ode mnie ochrony, zgadza się?
- Będę potrzebował twojej pomocy. - Westchnął powtórnie. - Paks, przepraszam za śnieżnego kota. Nie sądziłem, że tak to odbierzesz...
- Pomyślałabym, że elf także...
- A więc zdradziło mnie ludzkie dziedzictwo. Nie pierwszy raz. Przynajmniej wysłuchaj mnie, nim porzucisz w gniewie.
Rozejrzała się po porośniętych lasami zboczach. Miała wrażenie, że dostrzegła niewyraźną, prowadzącą na południe ścieżkę, poznała już jednak pozorne szlaki, które pojawiały się, znikały i krzyżowały ze sobą. Wzruszyła ramionami i wbiła wzrok w ruiny, pozwalając Macenionowi mówić.
- To zakazana dla elfów dolina. Powiedział mi o niej kuzyn mojej matki, tłumacząc, jak ją znaleźć. Wspomniał też o drogach, pozwalających ją ominąć. Lecz znajduje się tu ogromny skarb - opowieści nie pozostawiają co do tego żadnych wątpliwości - w większości magiczny. Wydarzyło się tutaj coś, o czym elfy nie chcą mówić. Dlatego właśnie odeszły, by nigdy już nie wrócić.
- Mieszkały tu elfy? - Paksenarrion zmarszczyła brwi. - Myślałam, że zamieszkują lasy, a nie kamienne budowle.
- To prawda, że miasta elfów otoczone są przez drzewa i wodę, niemniej składają się one z budynków.
Wbrew sobie poczuła zainteresowanie.
- W takim razie, co się tutaj stało? Dlaczego elfy odeszły?
- Nie wiem. - Odpowiedź padła tak szybko, że nie uwierzyła w nią i przeszyła Maceniona ostrym spojrzeniem. Rozłożył ręce. - To prawda: nie wiem. Podejrzewam coś, ale nie mam pewności. Utrzymują, że nie chcą wrócić, ponieważ dolinę nawiedza wielkie zło, lecz jestem prawie pewny, że zwyczajnie nie lubią przyznawać się do popełnionych błędów.
- Byłeś także pewny, że kamienie strażnicze nie zadziałają - przypomniała mu. Skrzywił się.
- To co innego - odparł lekkim tonem. - To były ludzkie artefakty. Te stworzyły elfy. Moja elfia krew wyczuje prawdę, a magia umożliwi bezpieczne przejście tam, gdzie innym groziłoby niebezpieczeństwo. - Poklepał torbę zawierającą jego magiczne wyposażenie. Paksenarrion milczała. - A ukryte tutaj skarby warte są ryzyka. Elfia broń, Paks, różdżki i zwoje - słyszałem o nich. Wszystkie porzucone podczas ucieczki. Moi krewni... z prawdziwą niechęcią wyrażam się niepochlebnie o elfach, ale nie są zbyt szczodrzy, jeśli chodzi o swoje dzieła. Uważam, że mam prawo do wszystkiego, co tam znajdę. - Kiwnął głową w stronę ruin.
- A co z tym złem?
- Dlatego właśnie tak długo czekałem. Po pierwsze, moja moc jest obecnie znacznie większa - wiele lat spędziłem na nauce i ćwiczeniach, poznając kilka naprawdę potężnych zaklęć. - Pokazał jej skraj wypolerowanej tuby na zwoje. - A teraz podróżuję w towarzystwie bardzo doświadczonego i sprawnego wojownika - twoim.
- Rozumiem.
- Jestem pewny, że cokolwiek tam spotkamy, nie okaże się godnym nas przeciwnikiem.
- Jak myślisz, co tam może być?
- Och, jeśli funkcjonują podziemne przejścia, mogły zająć je jakieś zwierzęta. Może ork albo dwa. Jeśli chodzi o złą moc... - Machnął ręką. - Gdyby była silna, wyczułbym ją. A niczego nie zauważam.
Rozejrzała się dokoła. Nic nie czuła. Po doświadczeniu z kamieniami strażniczymi sądziła, że jest w stanie wykryć zagrożenie. Dla dodania sobie odwagi dotknęła rękojeści miecza.
- W takim razie możemy się chyba trochę rozejrzeć.
Uśmiechnął się i poprowadził ją w dół stoku.
Zajęło im to więcej czasu, niż przypuszczała. Szlak, którym szli, znikł wśród wielkich głazów i w gęstwinie krzaków. Słońce dawno schowało się za szczytami na zachodzie, nim przebili się przez kolczaste zarośla na torfowisko leżące jeszcze kilka godzin marszu od ruin. Tych jeszcze nie widzieli, gdyż dno doliny było bardzo nierówne.
- Rozbijmy tu obóz - zaproponowała Paks. - Zanim dotrzemy do ruin, będzie ciemna noc. Koniom także przyda się odpoczynek. - Gwiazda krwawiła z długiego skaleczenia na nodze, a Wiatronogi był cały pokryty potem.
- Chyba tak - Macenion wpatrywał się w ruiny. - Szkoda, że nie możemy iść tam od razu, ale...
- Nie po ciemku - odparła zdecydowanie. Wzdrygnął się.
- Masz rację. - Siedział cicho, z twarzą zwróconą na zachód, podczas gdy ona zbierała gałęzie na ognisko. Dotknęła jego ramienia, by rozniecił ogień. Podskoczył.
- Gotowe - wyjaśniła, pokazując chrust.
Rozejrzał się po gęstniejących ciemnościach i odrzucił płaszcz. Podniósł oczy na Paks.
- Tej nocy może lepiej byłoby użyć hubki i krzesiwa.
- Ty? Wielki mag? - Odwróciła się do koni. - Myślałam, że jesteś pewny, iż jest tu bezpiecznie.
- Nie ma sensu afiszować się z naszą tu obecnością... na wszelki wypadek.
- W takim razie w ogóle nie powinniśmy rozpalać ogniska. - Przyciągnęła plecak do sterty gałęzi. - Nie mam nic przeciwko temu, wiem, że ogień potrafi ściągnąć kłopoty.
- Tak. Wobec tego nie rozpalajmy go. - Owinął się płaszczem i zabrał za rozładunek rumaka. Paks omiotła spojrzeniem nieckę, gdzie mieli zamiar nocować. Nie miała szczególnych walorów obronnych na wypadek ataku, którego elf nie wykluczał. Lecz zapytany o to odmówił przeniesienia się w inne miejsce. Wzruszyła ramionami i wyciągnęła miecz z pochwy. Im było ciemniej, tym zgrzyt osełki na stali zdawał się być coraz głośniejszy. Gdy wreszcie uznała, że ostrze jest idealne, zauważyła, jak cicha jest noc.
Obudziła się o świcie, szczyty za nimi dopiero wyłaniały się z mroku. Przez chwilę nie miała pewności, gdzie jest. Przed oczyma wciąż miała swój sen. Potrząsnęła energicznie głową i przetoczyła się na bok, bez zdziwienia odkrywając, że ściska w dłoni miecz. Spojrzała na Maceniona - ciemny kształt w mroku. Poruszył się? Zawołała go cicho po imieniu.
- Idę! - zawołał i zerwał się na równe nogi. - Przepadnij, ohydna... - Usłyszała westchnienie i dodane zmienionym głosem: - Co to było, na bogów elfów i ludzi?
- Nie wiem. Myślałam, że się budzisz, więc zawołałam cię, a ty skoczyłeś...
- Sen. - Usłyszała jego kroki na trawie. - Musiałem śnić.
- Jaki sen? - Czyżby to było nawiedzone, zsyłające sny miejsce? Jej był bardzo rzeczywisty.
- To było... trudno powiedzieć. Czułem coś... prawie jakby... - Przerwał na dłuższą chwilę. Paks próbowała dojrzeć w półmroku jego twarz, lecz bez powodzenia.
- Ja też śniłam - powiedziała w końcu. - Jakiś, nie wiem, jak go nazwać... jakiś duch, przypuszczam, że uwięziony -
wzywał pomocy...
- Tak - i czułaś tam żółtą, cuchnącą złem chmurę? - Głos Maceniona wyraźnie się ożywił.
- Nie widziałam żadnej chmury - odrzekła - tylko jakąś wysoką postać w żółtej szacie i z laską. Zastanawiałam się, czy to nie elf.
- Kimkolwiek był, to na pewno nie elfem. Musiałem dostrzec aurę jego mocy, podczas gdy ty widziałaś fizyczną formę. Tak czy owak, emanowało z tego zło i... - przerwał, jakby szukał odpowiedniego słowa. - Nie potrafię tego określić - powiedział w końcu. - Powinienem wiedzieć, co nas wzywało. Miało coś wspólnego z elfami i miejscami długo przez nich zamieszkiwanymi. Potrzebuje naszej pomocy.
- Więc to zesłany sen - orzekła. - A nie nasz własny.
- Tak, z całą pewnością - przytaknął elf. - Pytanie brzmi...
- Kto go na nas sprowadził.
- Nie, nie to mnie martwi. Pytanie brzmi: co robimy? Wiem, co powinniśmy zrobić, ale...
- Wciąż chcę się dowiedzieć, kto jest nadawcą tego przesłania.
- Jeden z bogów, rzecz jasna. Zapewne Sertig albo Adyan. Któż inny?
- Ta... istota? Ta, która potrzebuje naszej pomocy? Może chcieć, żebyśmy przyszli, toteż przemówiła do nas poprzez sen.
- Nonsens. Gdyby była wystarczająco silna, by tego dokonać, nie potrzebowałaby naszej pomocy przeciwko zwykłemu czarodziejowi lub magowi.
- No, nie wiem... - Z jakichś względów nie uwierzyła wyjaśnieniom Maceniona. Pomylił się już tylokrotnie. Nie po raz pierwszy żałowała, że nie wie więcej o świecie poza Kompanią Księcia. Dopóki jej nie opuściła, nie zdawała sobie sprawy, jak mało nauczyła się przez trzy lata żołnierki. Elf mógł sam wyczarować ten sen, by upewnić się, że wejdzie do tych ruin. Odepchnęła tę myśl. Nie miała wyboru, dopóki na dobre nie opuszczą gór - Macenion był jedynym dostępnym przewodnikiem. Jej dłoń odszukała drogę do sakiewki z medalionem Canny. Powstrzymała się przed wydobyciem go i pochyliła nad zwijanym kocem.
- W twoim śnie... czy ta istota... oferowała ci skarby? - Elf także zajął się pakowaniem.
Przytaknęła, zaraz uświadomiła sobie jednak, że jest jeszcze zbyt ciemno, by mógł dostrzec jej gest, więc odpowiedziała:
- Tak. Nie rozpoznałam wszystkiego, lecz oręż i zbroja były piękne.
- Nie zaszkodzi rzucić okiem... - mruknął niemal błagalnym tonem.
Pomimo niepokoju roześmiała się.
- Nie, przypuszczam, że nie. Nie martw się, Macenionie, twoja najemniczka wciąż tu jest i nie zamierza cię opuszczać. Jestem na to zbyt lojalna. Mam jedynie nadzieję, że naprawdę dysponujesz mocą, by poradzić sobie z magią, którą możemy tam napotkać.
- Tak sądzę. Jestem tego pewny - lecz tym razem w jego głosie nie było słychać zwykłej zarozumiałości.

* * *
Dotarcie do ruin zajęło im cały poranek. Gdy znaleźli się bliżej, rozpoznała w porośniętym trawą pagórku obronny wał. Przeszli przez obramowaną kamieniami wyrwę będącą kiedyś bramą. Pomimo osmalenia widać było na nich ozdobne rzeźbienia. Paks stanęła, podziwiając zawiłe wzory. Ocknęła się dopiero, czując na ramieniu dotyk Maceniona.
- Taka jest właśnie ich rola - oświadczył z uśmiechem. - Elfy wykorzystują wzory do zdobycia kontroli. Prawda jest taka, że to elfy nauczyły ludzi tworzyć wzorce z kamieni strażniczych. Na wszelki wypadek lepiej nie pozwalaj sobie na wpatrywanie się w żadne ocalałe dekoracje.
Poczuła, jak się czerwieni, zakłopotana. Bez słowa podążyła za Macenionem w głąb ruin, nie zdejmując dłoni z rękojeści miecza.
Po budowlach zostały jedynie nieregularne pagórki porośnięte trawą i chwastami. Tu i ówdzie przezierały odłamki kamienia, ostało się jeszcze kilka drzwi, spowitych pędami bluszczu. Choć słyszała w oddali ptasi śpiew, w samych ruinach panowała cisza. Na pagórkach nie wygrzewały się jaszczurki. W jeżynach nie kryły się króliki. Macenion poruszał się prawie tak ostrożnie, jakby Paks sobie tego życzyła, przystając przy każdym pagórku i rozglądając się uważnie przed pokonaniem kolejnej otwartej przestrzeni. Im głębiej brnęli w ruiny, tym cisza stawała się bardziej przytłaczająca. Konie stąpały po darni, nie czyniąc hałasu podkowami. Paks wolała się nie odzywać. Zatykało ją, ale nie kaszlała. W końcu Macenion uniósł rękę, zatrzymując ich. Obejrzał się na nią, zauważyła, że miał niezwykle bladą twarz. Z trudem przełknął ślinę i wyszeptał:
- Tutaj zostawimy konie. Nie odbiegną. Mają tu trawę i fontannę. Obłożę je także zaklęciem.
Teraz, gdy cisza została zmącona, Paks odzyskała zdolność mowy, choć nadal przychodziło jej to z trudem.
- Czy wiesz, jak odnaleźć to, czego szukamy?
- Tak. Tak sądzę. Spójrz tam - wskazał jeden z pagórków przed nimi. Paks zauważyła, że pod gąszczem bluszczu i kwitnących jeżyn (kwitnących? o tej porze roku?) znajdowała się nienaruszona, okrągła budowla z kolumnami i baniastą kopułą. Przed budynkiem błyszczała tafla wody w fontannie marszcząca się jakby pod muśnięciem lekkiego wietrzyku. - Słyszałem o tej budowli znajdującej się w samym sercu ruin - ciągnął. - Prowadzą z niej korytarze do krypt poniżej i innych budynków. Jestem pewny, że istota, której mamy pomóc, uwięziona jest gdzieś pod ziemią, a tędy wiedzie najpewniejsza droga na dół.
Zmarszczyła brwi.
- Skoro tak, znają ją również inni. Na przykład wróg tej istoty. Wolałabym nie korzystać z tak dobrze znanego wejścia.
- Boisz się? - Oblicze Maceniona wykrzywił kpiący grymas. Zerknął na jej miecz, po czym powrócił spojrzeniem do twarzy.
Stłumiła gniewną replikę.
- Nie - odrzekła spokojnie. - Nie bardziej niż ty, sądząc po twej bladej gębie. Lecz sprowadziłeś tu sobie żołnierza ze względu na jego żołnierskie umiejętności, a już na pierwszej wyprawie nauczyłam się, że nie należy korzystać z wejścia, którego użycia spodziewa się nieprzyjaciel. Przynajmniej, jeśli chcesz dożyć podziału łupów.
Tym razem zaczerwienił się Macenion. Skrzywił się.
- Cóż, to jedyna droga w dół, którą wiem, jak znaleźć. Poza tym ją właśnie ukazano mi we śnie.
- Czy w twoim śnie oboje tędy szliśmy?
- A jak inaczej?
- Nie pomyślałeś, że możemy potrzebować tylnej straży?
- Po co?
- Po co? - Przyjrzała się mu. - Czy ty nie masz żadnego doświadczenia? Przypuśćmy, że ta zła istota zna inną drogę na powierzchnię. Może pójść za nami i zaatakować nas od tyłu lub uwięzić pod ziemią.
- Och, jestem pewny, że nie zrobiłaby tego... nie mogłaby...
- Tak samo, jak byłeś pewny innych rzeczy? Nie, Macenionie, nie zejdę na dół, zanim nie dowiem się więcej. Twoja magia z pewnością może nam coś ukazać albo zabezpieczyć tyły.
Zamyślił się.
- Mogę coś wymyślić, skoro tak nalegasz. W sumie, tak będzie lepiej... - Wsadził rękę pod tunikę, po czym zmierzył Paks ostrym spojrzeniem. - Mogłabyś rozejrzeć się trochę po okolicy... może coś przeoczyłem...
- Wolałabym, żebyś przestał się tym martwić. Nie jestem czarodziejem i nie byłabym w stanie wykorzystać niczego, co tu zobaczę.
Wyprostował się.
- To kwestia zasad.
Prychnęła, lecz odeszła kawałek. Postanowiła zdjąć bagaż z Gwiazdy i przejrzeć go, czy nie będą chcieli zabrać czegoś pod ziemię. Macenion w ogóle o tym nie pomyślał. Przetrząsając juki, kolejny raz złapała się na myśli, co robi, podążając za taką osobą. Nie podobał się jej pomysł schodzenia pod ziemię w nieznane miejsce, na spotkanie nieznanych niebezpieczeństw. Zwłaszcza z kimś takim jak Macenion. Być może z drużyną z Kompanii Księcia, ale z jednym półelfem? Zaraz jednak powróciła do niej scena ze snu: po zwycięskiej walce przyjmowała trybut od tych, którzy poprosili ją o pomoc - nową broń doskonałej roboty i czarodziejską zbroję. Honor, chwała, reputacja wojownika. Potrząsnęła głową, odganiając te wizje. Jak powiadał Stammel, szansa na chwałę -
to szansa na nieprzyjemną śmierć. A jednak opuściła Kompanię, by szukać przygód, sławy i okazji do walki w sprawach takich jak ta właśnie. Czy mogła nie skorzystać z szansy? Potrzebne jej zdaniem rzeczy odłożyła na bok, a resztę spakowała w mały tobołek.
- Będziemy potrzebować czegoś do oświetlenia drogi - przemówił znienacka Macenion. - Wykorzystywane przez elfy źródła światła mogą nie działać, a ja nie chcę używać magii, jeśli nie będzie takiej potrzeby. - Przejrzał własny bagaż. - To powinno wystarczyć. Olej, świece i - tak, mogę rzucić czar, chroniący nasze plecy przed kłopotami - przynajmniej nas ostrzeże. Raczej nie będziemy tam tak długo, ale lepiej weźmy jedzenie i wodę.
- Co z fontanną? Jest bezpieczna?
- Tak myślę. Sprawdź. - Podał jej manierkę. Zmarszczyła brwi.
- To dzieło elfów. Sam ją sprawdź.
- Cóż za dzielna wojowniczka! Bardzo dobrze. - Zanurzył manierkę w baseniku. Nic się nie stało. - Widzisz? Zwykła woda.
- To dobrze. - Paks także napełniła butlę, po czym napiła się bezpośrednio z fontanny. Woda była zimna i miała lekko mineralny posmak. Choć wydawała się idealnie czysta, nie widziała dna. Nie wiedzieć czemu, po ugaszeniu pragnienia nie zastanawiała się dłużej, czy udać się za Macenionem pod ziemię.

* * *
Elf przeprowadził ją przez gąszcz pnączy do budynku. Dopiero teraz zauważyła, że kopułę podziurawiono licznymi świetlikami o ozdobnych, metalowych obramowaniach. Ściany w środku wyłożono wielobarwnymi kamieniami tworzącymi oszałamiająco bogate wzory. Podłogę pokrywała mozaika chłodnych szarości i miękkich zieleni utworzona ze zwykłych otoczaków troskliwie dobranych pod względem rozmiarów i kształtu.
- Oto jest - obwieścił Macenion, wskazując znajdujący się na środku podłogi krąg ciemniejszych kamieni.
- Co?
Zrobił zadowoloną minę.
- Drzwi - droga do środka.
- To?
- Tak. - Wyciągnął krótką, czarną różdżkę. Paks wbiła wzrok w ziemię, bardziej wystraszona, niżby chciała przyznać. Coś zasyczało, a gdy zerknęła szybko na krąg, już go nie było. Dziura w podłodze odsłaniała kręcone schody. Na kamiennych stopniach leżała gruba warstwa kurzu.
Wzięła głęboki wdech.
- Myślisz, że jesteśmy pierwsi, którzy tędy schodzą? Pierwsi, których poproszono o pomoc?
- Nie wiem. Pewnie nie. Tylko czarodziej mógłby znaleźć to zejście. Może inni nie potrafili tego dokonać i odeszli. Zostań tu przez chwilę, a ja zerknę na dół. - Ostrożnie postawił stopę na pierwszym stopniu. Nic się nie stało. Zszedł niżej i pochylił się, by zajrzeć pod podłogę. Obejrzała się za siebie, na wpół przekonana, że ujrzy podążające ich śladem monstrum, zobaczyła jednak tylko podchodzącego do fontanny rumaka Maceniona. Usłyszała siorbanie. Gdy wróciła spojrzeniem do otworu, elf właśnie wchodził z powrotem. - Niżej sklepienie jest wyższe, nie będziemy mieć z tym żadnych kłopotów. Nic nie naruszyło kurzu. Jedynym problemem jest szerokość schodów: mieści się na nich tylko jedna osoba naraz.
Zdusiła ostatnie wątpliwości odnośnie roztropności całego przedsięwzięcia i uśmiechnęła się do swego towarzysza.
- Przypuszczam, iż wolałbyś, żeby to wojownik szedł pierwszy, co? Cóż, nie mogę sama uważać na moje plecy, wkrótce przekonam się, kto za mną idzie. - Mówiąc, dobyła miecz. - Na wszelki wypadek wyjmę to. Co ze światłem? Czy muszę nieść pochodnię albo świecę?
- N-nie - odparł, usuwając się jej z drogi. - Jest tam światło.
- Jakiego rodzaju?
- Nie jestem pewny. Może wykorzystywane przez elfy. Wystarczająco dużo, by dobrze widzieć.
- Co będzie, jeśli zgaśnie? Lepiej miej w pogotowiu jakiś ogień, Macenionie.
- Czemu miałoby zgasnąć, skoro paliło się tak długo? Och, w porządku - odpowiedział na jej pełne niesmaku spojrzenie. - Jesteś taka podejrzliwa...
- Żyję - mruknęła - i tak ma pozostać.
- Jako wojowniczka? Poszukiwaczka przygód?
- Niektórzy tak robią - stwierdziła, rozpoczynając schodzenie. - A z tego, co słyszałam, parające się tą profesją osoby są bardzo podejrzliwe. Czarodzieje także.
Schody zakręcały stromo w prawo, pod podłogę. Odkryła, że wcale nie musi się schylać, gdy o tym myślała, przypomniała sobie, że elfy są generalnie wyższe od ludzi. Jak wzrokiem sięgnąć, klatkę schodową wypełniało światło - łagodne, białe, bez żadnego widocznego źródła. Raz obejrzała się za siebie i zobaczyła wyraźnie odciśnięte ślady, jakie zostawiała. Macenion szedł kilka stopni za nią. Po pierwszym zakręcie stopnie nie były już takie strome. Popatrzyła na elfa i przypomniała sobie o zaklęciu, jakie miał rzucić na ich tyły.
- Co tam zrobiłeś? - zapytała cicho, kiwając głową w stronę powierzchni.
- Pozostawiłem otwarte - oparł. - Gdybym zamknął wejście, a coś by mi się przydarzyło, nie wydostałabyś się. Obłożyłem je jednak zaklęciem, które powinno odstraszyć każdego, kto chciałby z niego skorzystać. Na wszelki wypadek rzuciłem także drugi czar, zaalarmuje nas, gdyby jednak ktoś się przedarł.
Wywarło to na Paks wrażenie. Miała nadzieję, że zadziała.
- Wiesz, jak głęboko zejdziemy?
- Nie. Na dole powinien być rozległy hol.
Szła przed siebie. Niepokoiło ją tajemnicze światło. Niepokoiła ją cisza. Dłoń pociła się na rękojeści miecza i to także ją niepokoiło. Nic się nie działo, żadnego zagrożenia, a jednak oddychała płytko, niczym rekrut przed pierwszą bitwą. Skupiła się na konstrukcji klatki schodowej: jasnoszarych stopniach i nieco ciemniejszych kamieniach na ścianach i suficie. Powierzchnia stopni była żłobkowana, a gdy dotknęła ściany, odkryła zawiły wzór. Pamiętając ostrzeżenie Maceniona, natychmiast zabrała palce. Obejrzała się przez ramię. Elf także trzymał dłoń na ścianie. Gdy poczuł na sobie jej wzrok, uśmiechnął się.
- Ta dekoracja pełni także funkcje informacyjne - powiedział. - Część potrafię odczytać, choć musiałbym spędzić tutaj wiele czasu, by odcyfrować wszystko. Lecz dla mieszkańców był to sposób zorientowania się, jak nisko zeszli. - Przesunął ręką po pobliskim murze. - Na przykład tutaj mamy fragment dawnej pieśni: Jazda Torre'a. Znasz ją?
Przytaknęła.
- Czy to ten Torre od Naszyjnika Torre'a?
- Oczywiście. Słyszałaś tę historię?
- Tak. - Odwróciła się i podjęła schodzenie. Warstwa kurzu nie wyglądała tu na grubszą, a brak zmian oświetlenia i cisza utrudniały jej ocenę pokonanego dystansu. W końcu, zamiast krzywizny ściany, ujrzała przed sobą otwartą przestrzeń. Czekając na ostatnim stopniu na Maceniona, lustrowała wzrokiem wybrukowaną zakurzonymi, kamiennymi płytami salę. Pomimo oświetlającego rozległy hol blasku nie było widać mocno od nich oddalonych ścian.
- Oto Zimowy Hol, jak sądzę - oznajmił Macenion, wyglądając ponad ramieniem Paks. - Naprzód, Paksenarrion.
- Mam pozwolić, by coś czającego się za drzwiami ucięło mi głowę? Zachowajmy ostrożność. - Odpięła puklerz i sięgnęła po laskę Maceniona.
Odsunął ją.
- Po co?
Westchnęła.
- Pamiętasz, co przed chwilą powiedziałam o drzwiach? Lepiej stracić kawałek drewna niż moją głowę.
- Och, w porządku. - Podał jej niechętnie kostur. Paks przywiązała szybko tarczę do jednego końca i wystawiła ją przez drzwi. Nic się nie stało. Cofnęła laskę, oddała ją elfowi, wsunęła ramiona w uchwyty puklerza i prześlizgnęła się szybko przez otwór wejściowy, nie odrywając pleców od muru.
Stanęła w ogromnym, pustym holu oświetlonym w ten sam tajemniczy sposób co schody. Rozciągał się daleko w obie strony od drzwi. Po meblach nie zostało śladu, a posadzkę pokrywał gruby kurz. Wysoko w górze majaczyło zawiłe żebrowanie łukowego sklepienia. Takiej kamieniarskiej roboty Paks w życiu nie widziała. Ukryte między ciemniejszymi żebrami wzory z wielobarwnych kamieni sprawiały wrażenie, że mają nad głowami las.
- To jest... piękne - szepnęła, nie zdając sobie z tego sprawy.
Chociaż raz Macenion nie przybrał tonu wyższości.
- To... sam nigdy czegoś takiego nie widziałem. Kiedyś zasiadał tu Wielki Król, ale nawet nie wyobrażałem sobie... - Zrobił parę kroków w głąb sali i spojrzał na pozostawione ślady. - Z pewnością nikt nie naruszył spokoju tego miejsca przez wiele lat - być może od czasów, gdy je porzucono.
W końcu sali, po prawej stronie, Paks wypatrzyła ciemniejszą niszę.
- Co to takiego?
- To powinno być przejście do innych korytarzy. Nie potrafię tylko zrozumieć, czemu nie ma tu żadnych znaków. - Zatrzymał się i pokręcił głową. - Stojąc tutaj, niczego nie odkryjemy. Niech pomyślę...
Przyglądała się ścianom. Na końcu sali z lewej strony znajdowało się podwyższenie, do którego prowadziły cztery stopnie. Otwierało się za nim jakieś łukowe przejście. Dostępu doń broniły bogato zdobione brązowe odrzwia. W dłuższej ścianie osadzono cztery pary masywnych drzwi. Po prawej stronie była tylko nisza - o ile jest to, jak twierdził Macenion, przejście do innych pomieszczeń.
- Wiesz, dokąd prowadzą tamte drzwi? - zapytała.
- Przejście za podwyższeniem wiedzie do królewskich apartamentów. Pozostałe - nie, do licha, zapomniałem. Będziemy musieli to zbadać.
- Będą zamknięte?
- Wątpię. Ale mogły zostać zaczarowane. Na szczęście znam sposób, by sobie z tym poradzić. Zacznijmy może od królewskich komnat. Jest szansa, że znajdziemy tam coś wartościowego.
Poczuła ukłucie.
- Jesteśmy tutaj, by przede wszystkim uratować uwięzioną istotę. Nie sądzę, by obłowili się tu poszukiwacze skarbów.
- Myślałem, że uda się nam znaleźć coś, co pomoże ją oswobodzić, Paks. To nie była zwykła chciwość.
Nie przekonał jej. Kręciła głową to w jedną, to w drugą stronę, próbując wyczuć właściwą drogę. Czyżby odczuła przyciąganie z prawej strony? A może od drzwi na wprost niej? A jeśli nawet, to czy pochodziło ono od istoty, której chcieli pomóc, czy od jej wroga? Potrząsnęła głową i zobaczyła, że Macenion zbliża się do drzwi do królewskich apartamentów. Wrażenie zagrożenia spotęgowało się. Dotarł już do podwyższenia.
- Macenionie! Nie! - Jej okrzyk zdumiał ją tak samo, jak jego.
Okręcił się na pięcie i spojrzał na nią.
- Co?
- Nie idź tam. - Była absolutnie pewna niebezpieczeństwa. Błyskawicznie zjawiła się u jego boku i ściszyła głos. - To błąd, jestem tego pewna. Jeśli tam pójdziesz, to...
- Paksenarrion, nie jesteś wieszczką. Zapewniam cię, że w królewskich komnatach możemy znaleźć cenne wskazówki co do uwięzionego tu ducha. A już na pewno uzyskamy informacje o rozkładzie podziemnych korytarzy.
- Możliwe, niemniej będziesz żałował, jeśli otworzysz te drzwi.
Przyjrzał się jej uważniej.
- Czy otrzymałaś jakąś wiadomość? Od... boga lub kogoś takiego?
- Nie wiem. Jestem jednak pewna, że nie powinieneś tam iść. Mogę nie być wieszczką, Macenionie, ale miewałam już wcześniej takie przeczucia i zawsze okazywały się słuszne.
- Ty? Wojowniczka? - uniósł brwi.
- Tak, wojowniczka! Bogowie, Macenionie, trzymanie miecza w ręku nie oznacza, że nie mam niczego pomiędzy uszami. Jeśli otrzymuję ostrzeżenie, słucham go.
- Szkoda, że nie powiedziałaś mi wcześniej o swych specjalnych umiejętnościach. Trudno mi w nie uwierzyć, skoro do tej pory ich nie zauważyłem. - Obdarzył ją pełnym wyższości uśmiechem. - Dobrze więc, skoro jesteś taka pewna... Będziemy poruszać się po podziemiach prowadzeni twoją intuicją. Możliwe, że zamieniasz się w paladynkę czy coś w tym guście.
Zgromiła go wzrokiem, rozgniewana tak, że gotowa go była uderzyć, lecz uspokoiła się, widząc, iż odchodzi od podwyższenia. Elf rozejrzał się po holu.
- Które drzwi proponujesz, skoro nie spodobał ci się mój wybór?
- Co z niszą? - spytała - lub środkowymi drzwiami na dłuższej ścianie?
Wzruszył ramionami.
- To dla mnie bez znaczenia. Czemu nie nisza? Jest najdalej od miejsca, którego tak się obawiasz. - Zaczerwieniła się, lecz zachowała spokój, gdy razem przemierzali salę.
Nisza okazała się głębsza, niż na to wyglądała, światło było zwodnicze. Wewnątrz osadzono dwie pary drzwi z brązu. Na jednych wyobrażono drzewo, drugie pokryte zostało przeplatającymi się liniami okalającymi wieloramienne gwiazdy. Macenion obejrzał się na nią.
- Masz jakieś przeczucia odnośnie tych drzwi? Osobiście wybrałbym gwiazdy - to święte symbole elfów.
Wolałaby skorzystać z tych z drzewem, nie wyczuwała jednak od drugich żadnego zagrożenia. W obliczu kpiącego uśmiechu elfa wolała nie forsować własnych upodobań.
- Mogą być. Nie mam nic przeciwko nim. - Widząc, że Macenion po prostu przed nimi stoi, zapytała po chwili ostro: - Nie zamierzasz ich otworzyć?
- Jak tylko wymyślę, jak to zrobić. Są zamknięte zaklęciem - jeśli położysz na nich rękę, wylądujesz na podłodze. Dziwi mnie, że twoja intuicja niczego ci nie podpowiada.
Zastanowiło ją to i uznała, że miewa przeczucia dotyczące tylko poważnych zagrożeń. Nie odezwała się jednak, tylko obróciła, by mieć oko na resztę pomieszczenia.
Kiedy spojrzała na podwyższenie, wydało się jej, że widzi słabą poświatę wokół znajdujących się za nim drzwi. Zerknęła na pozostałe drzwi w sali. Nie zmieniły wyglądu. Gdy wróciła spojrzeniem do podwyższenia, poświata była intensywniejsza. Miała nieregularny kształt i zdawała przesączać się przez szczeliny wokół drzwi.
- Macenionie!
- Co znowu?! - Obrócił się do niej ze złością. Wskazała na podwyższenie. - Nic nie widzę... Bogowie! A to co takiego?
- Nie wiem. Nie podoba mi się to. Czy stanąłeś na podwyższeniu?
- Nie. Krzyknęłaś i ja... może dotknąłem stopą pierwszego stopnia.
- Mam nadzieję, że nie. Jest coraz jaśniejsza.
- Widzę. Ciekawe, czy to... Na Orphina, lepiej, żeby wyszedł mi ten czar.
- Co to jest?
- Nie teraz! Obserwuj to. Powiedz mi, kiedy pokona połowę sali.
- Co mogę zrobić, żeby to powstrzymać?
- Jeśli to jest to, co myślę, to absolutnie nic. Pozwól mi pracować.
Paks odwróciła się, by obserwować tajemniczy lśniący kształt powiększający się zwolna na jej oczach. Zdawał się rozprzestrzeniać, dorównując już szerokością podwyższeniu, spowalniając jednocześnie swój ruch naprzód. Początkowo bez trudu przez niego widziała, w miarę jednak, jak się powiększał i gęstniał, zasłonił drzwi za sobą. Czuła, jak się poci. Jej intuicja była słuszna, lecz czym była ta rzecz? Z pewnością istniał sposób walki z nią.
Mgła sięgnęła zewnętrznej krawędzi podwyższenia. Za plecami usłyszała mamrotanie Maceniona, a po chwili słaby syk i ciche puknięcie. Elf zaklął cicho i podjął mamrotanie. Jaśniejący kształt pokrył już całe podwyższenie i zaczął rosnąć. Powolutku wypełniał przestrzeń nad podium, sięgając od drzwi do najniższego stopnia oraz od kamiennych płytek po baldachim. Po zajęciu całej przestrzeni blask zaczął narastać. Zdawał się być coraz bardziej materialny, jakby nabierał ostatecznej formy. Paks prawie rozpoznała kształt, do którego zmierzał, kiedy triumfalne "nareszcie!" Maceniona zakłóciło jej skupienie.
- Chodź, Paks. Szybko! - Złapał ją za ramię i popchnął przez dopiero co otwarte podwoje, oglądając się za siebie. - Wielki Orphinie, toż to... Prędko!
Oderwała wzrok od błyszczącego kształtu i przemknęła przez szparę za Macenionem. Czekał po drugiej stronie, by natychmiast naprzeć na ciężkie skrzydła. Z holu rozległo się dziwaczne syczenie.
- Pomóż mi je zamknąć! - Jeszcze nigdy nie wyglądał na tak przerażonego. Ona także natarła na drzwi. Macenion szukał czegoś nerwowo w sakiewce. Wierzeje nie chciały się domknąć, zupełnie jakby coś naciskało je z drugiej strony. - Nie daj się im otworzyć - przestrzegł ją. - Jeśli się przedostanie, jesteśmy martwi.
- CO to jest?
- Nie teraz! Próbuję... - Nagle odchrząknął i rozpoczął recytację w nie znanym Paks języku. Wtem poczuła silne pchnięcie z drugiej strony drzwi. - Cholera! To nie to. - Powtórzył inkantację, Paks ze wszystkich sił przytrzymywała drzwi. Usłyszała gwałtowne szczęknięcie i poczuła, że nie potrzebuje już siły do barykadowania pomieszczenia. Elf odetchnął. - Powinno wystarczyć - orzekł. - Tak przypuszczam. Możesz je puścić, Paks.
- Co to było? - Zauważyła, że Macenion nadal jest niespokojny.
- Nie wiem, jak ci to wyjaśnić.
- Postaraj się.
- Rodzaj złego ducha potrafiącego przybrać materialną postać i atakującego napastnika, zwłaszcza elfy. Zna wiele sposobów walki, a wszystkie nieprzyjemne.
- I miecz nic by nie wskórał?
Wybuchnął śmiechem.
- Nie.
- Czy to tej istoty szukaliśmy? To ona więzi tamtą?
- Nie. Mało prawdopodobne. Boję się jednak, że może być w przymierzu z jej prześladowcą. To wydaje się być trudniejsze, niż sądziłem. A już na pewno nie wolno nam ryzykować powrotu tą drogą na powierzchnię.
- Chyba że zniszczymy tamtego stwora. - Poczuła się lepiej. Okazało się, że miała rację, ufając intuicji, a nawet taki pozornie mały sukces podniósł ją na duchu. Macenion spojrzał na nią dziwnie.
- Nie rozumiesz? Nie możemy go zniszczyć, a nie znamy innej drogi. Jeśli to, czego szukamy, okaże się jeszcze gorsze, możemy nie wyjść z tego żywi.
Uśmiechnęła się.
- Rozumiem. Złapaliśmy przynętę i wpadliśmy w pułapkę, której rozmiarów nawet nie znamy. Lecz oni, Macenionie, nie znają rozmiarów zdobyczy. - Dobyła miecza i patrzyła przez chwilę wzdłuż klingi. - Zdołałeś zamknąć drzwi przed tą istotą. Ja poradzę sobie z bardziej cielesnymi zagrożeniami. A poza tym... bywałam już w pułapkach.
- Tak, ale... Cóż, nic na to nie poradzimy. Lepiej chodźmy. Wolę być daleko od drzwi, gdyby miały ustąpić.
Znaleźli się w krótkim korytarzyku, oświetlonym tak samo jak schody i hol, rozszerzającym się nieopodal w większą komnatę. Tutaj także podłogę pokrywała gruba warstwa kurzu. Paks poszła przodem z mieczem w dłoni, Macenion za nią.
Pokój najwyraźniej pełnił kiedyś funkcję kuchni. Nie ocalał choćby fragment umeblowania, niemniej dwa olbrzymie, zamurowane pospiesznie kominki zdradzały dawne uczty. Wąskie, łukowe przejście po lewej wiodło do kolejnego korytarza. Po prawej krótki korytarzyk prowadził do widocznego za nim niewielkiego pomieszczenia.
- To musiała być piwnica - orzekł Macenion. - Ciekawe, czy zostało jakieś wino.
Paks zachichotała.
- Po tak długim czasie? Lepiej byłoby go nie próbować.
- Chyba nie. Wobec tego pójdziemy tędy. - Skinął na lewo. Przemierzając kuchnię, Paks rozglądała się w poszukiwaniu śladów czyjejś obecności, lecz żadnych nie wypatrzyła.
- Czy to tamta istota przegnała stąd elfy? - spytała.
- Nie, nie sądzę. Było tu wystarczająco wielu wysokich rangą elfów, by się z nią uporać. To... cóż, wy, ludzie, znacie bogów, prawda? Dobrych i złych?
- Oczywiście - rzuciła gniewne spojrzenie.
- Znasz Dwór Bogów? Ich hierarchię i tak dalej?
Pokręciła głową.
- Bogowie to bogowie.
- Wcale nie, Paksenarrion. Jedni są o wiele potężniejsi od innych. Powinnaś to wiedzieć nawet jako żołnierz Aarenis. Walczyłaś w Sibili, prawda? Tak - czyż nie widziałaś tam świątyni Pana Tortur? Słyszałem, że została złupiona.
Wzdrygnęła się na wspomnienie szturmu na Sibili.
- Pozbawiono mnie przytomności - stwierdziła. - Nie widziałam tego.
- No cóż, ale o Pajęczycy słyszałaś?
- Oczywiście. Ale co...
- Liart - Pan Tortur - oraz tamta druga znajdują się na samym dole dworu zła. Pośród najsłabszych bóstw i pospolitego zła tego świata są kimś - dysponują większą mocą od każdego elfa czy człowieka, nie są jednak choć w przybliżeniu tak silni jak bogowie.
Zainteresowało ją to.
- A co z herosami i świętymi, jak Gird czy Pargun?
- Kto wie? Kiedyś byli ludźmi, nie mam pojęcia, kim stali się teraz. Lecz ta istota jest o wiele potężniejsza od każdego elfa, Paks, a mimo to nie dorównuje mocą bogom. Naszym bogom - bogom elfów.
Korytarz, którym wędrowali, zakręcał lekko w lewo. Obejrzała się, lecz kuchnia zniknęła im już z oczu. Dalszą drogę blokowały zamknięte drzwi z rzeźbionego drewna. Gdy podeszli bliżej, Paks zauważyła, że kurz zalega tutaj o wiele cieńszą warstwą, stukot butów odbijał się echem od kamiennych ścian. Zastanawiała się, co poruszyło kurz. Kiedy pokazała to Macenionowi, tylko rozejrzał się i potrząsnął głową.
- Nie wiem. Może przeciąg spod drzwi...
- Pod ziemią? - Przypomniała sobie, że kiedyś sama nie wiedziała zbyt wiele o podziemnych budowlach, odepchnęła jednak tę myśl. Podkradła się do drzwi. W chłodnym, białym świetle korytarza soczysta czerwień i czerń słojów oraz rzeźbień zdawały się ciepłe i żywe. Dotknęła ich delikatnie. Dłoń wyczuła lekkie ciepło. - To dziwne...
Drzwi drgnęły, gdy ich dotknęła, i po chwili otworzyły się z impetem, odskoczyła w samą porę, by uniknąć uderzenia. Naprzeciwko nich stanęła grupka uzbrojonych mężczyzn w skórzanych zbrojach i wełnianych ubraniach. Ich dowódca wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- To je nasza premia, chłopaki! Pokażemy ich uszy panu...
Paks wprawiła miecz w ruch, nim zdążył skończyć, dalsze przechwałki przerwał wrzask bólu. Przyjęła cios na tarczę i uchyliła się przed mierzącym w gardło sztychem. Za plecami usłyszała dobywającego miecza Maceniona i zaraz potem brzęk elfiej klingi. Hałas przyciągnął jeszcze dwóch zbrojnych, którzy wybiegli zza zakrętu i natychmiast włączyli się do zajścia. Paks i Macenion walczyli w milczeniu, nie potrzebowali słów. Paks parła naprzód. Przeciwnicy byli sprawnymi, lecz nie nadzwyczajnymi wojownikami. Przewyższała zasięgiem ramion większość z nich, a wszystkim dorównywała siłą. Nagły okrzyk elfa wytrącił ją z koncentracji, obejrzała się na niego i oberwała w bok. Sapnęła, wdzięczna noszonej kolczudze, po czym odepchnęła się od ściany, by nadziać przeciwnika na miecz. Ramię Maceniona krwawiło, lecz nie przerywał walki. Zmieniła pozycję, by trochę mu pomóc. Otrzymała cios w hełm, ostrze ześlizgnęło się i zraniło ją w czoło. Poczuła spływającą w pobliże oka krew. Elf rzucił się naprzód, wytrącając napastnikowi broń z ręki. Paks położyła innego trupem ciosem w twarz. Ruszyli naprzód, reszta nie była już tak chętna do bitki. W końcu zostało tylko dwóch. Ich martwi lub ciężko ranni kompani leżeli porozrzucani po podłodze korytarza. Paks spodziewała się, że załamią się i uciekną, lecz nie ustąpili pola do końca, dopóki wraz z Macenionem nie zdołali ich uśmiercić.


Dodano: 2007-01-11 17:36:39
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS