NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Ukazały się

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)


 Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

 Kingfisher, T. - "Cierń"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Maas, Sarah J. - "Dom płomienia i cienia"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

Linki

Weber, David - "Przysięga Wietrznego Jeźdźca"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Weber, David - "Przygody Bahzella Bahnaksona"
Data wydania: 2005
ISBN: 83-7418-072-2
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 544
Tom cyklu: 3



Weber, David - "Przysięga Wietrznego Jeźdźca" #1

Prolog

Dudnienie gromu przetoczyło się w górze niczym odległe uderzenie tarana walącego w wierzeje niebios. Kamienne ściany pomieszczenia stłumiły ostry grzmot, lecz przypominający wodospad odgłos ulewnego deszczu przenikał przez pojedyncze otwarte okno niesiony powiewem wiatru chłodnej, wiosennej nocy. Pół tuzina bogato odzianych mężczyzn siedziało wokół dużego stołu o wypolerowanym blacie. Trzech z nich trzymało kielichy rubinowego wina. Dwóch innych pociągało piwo z kunsztownie zdobionych kufli. Szósty rozpierał się na większym, bardziej dekoracyjnym krześle u szczytu stołu. Stała przed nim mała szklaneczka whisky z Krasnoludzkiego Siedliszcza, mająca w świetle oliwnych lampek ciepłą barwę bursztynu. Przytknął drzazgę do najbliższej z lamp stojących na stole, zapalił ponownie fajkę i zmrużył oczy, gdy pojawiła się chmura wonnego dymu.
Machnięciem ręki zgasił płonącą drzazgę i nałożył znowu szkiełko lampy. Jego fajka syknęła cicho, gdy z niej pociągnął, a potem wydmuchał jeden, doskonały krążek dymu. Zadudnił kolejny grzmot, tym razem nieco bliżej, a ciemność za oknem rozbłysła odległym pląsem błyskawic, daleko na krańcu skąpanego w deszczu świata.
– Zgadzam się, iż sytuacja jest nie do przyjęcia, milordzie – odezwał się jeden z popijających piwo mężczyzn, w spokojnej ciszy powstałej z uczucia komfortu, jaki daje ogień w burzową i wietrzną noc. Jego włosy były złotorudej barwy często spotykanej u najstarszych szlacheckich rodów Sothoii, a minę miał co najmniej niezbyt szczęśliwą. Pociągnął kolejny haust ze swojego kufla, a uniesiona dłoń zamigotała złotymi pierścieniami i odbijającymi światło klejnotami. A potem postawił znowu swój kufel i wzruszył ramionami. – Mimo to wydaje się, że nie mamy wyjścia, tylko to zaakceptować.
– Obawiam się, iż Welthan ma w tej kwestii rację, milordzie – przyznał kwaśno jeden z pijących wino mężczyzn. – To obraza dla każdego Sothoii, który się kiedykolwiek narodził, jednak dopóki sam Tellian jest gotów to przełknąć, to może też zmusić do przełknięcia tego nas wszystkich.
– I dopóki król jest gotów mu na to pozwalać – przypomniał im wszystkim ponuro kolejny z popijających wino mężczyzn. – Nie zapominaj o tym, Garthanie.
– O niczym nie zapominam, Tarlanie – odparł od razu Garthan. – Czy jednak ktokolwiek przy tym stole uważa, iż Jego Wysokości nie... doradzono błędnie w tej sprawie?
– Błędnie czy nie, król to król – zauważył mężczyzna u szczytu stołu palący fajkę. Głos miał dobrze modulowany, a ton niemal łagodny. W wyrazie jego przystojnej twarzy było też coś lekko niebezpiecznego i Garthan nieznacznie zesztywniał na swoim krześle.
– Nie zamierzałem sugerować niczego innego, milordzie. – Jego głos był pełen szacunku, jednak pobrzmiewał w nim upór. – Tym niemniej, po to Jego Wysokość ma Radę, a ty jesteś jej członkiem. Czyż zadaniem doradcy nie jest doradzanie? I któż jest bardziej cenny? Doradca, który oferuje swą własną mądrość, choć może to nie być najbardziej popularna rada? Czy też taki, który nie zaoponuje, choć uważa, iż inni, bardziej... oportunistyczni doradcy są w błędzie?
Noc panująca poza komnatą należała raczej do tych chłodniejszych, a wiatr wpadający przez okno stał się silniejszy niż chwilę przedtem. Bez wątpienia, to było przyczyną zimnego tchnienia, jakie przeszło przez pomieszczenie.
– Oczywiście, masz rację – rzekł do Garthana mężczyzna u szczytu stołu po długiej chwili ciszy, lewą ręką gładząc się po swej złocistej brodzie. – Tak jak i Tarlan. I choć rzeczywiście zasiadam w Radzie, to nie jestem jedynym, który to robi. Zasiada tam, na przykład, także książę Yurokhas. A w tej chwili wygląda na to, że król Markhos gotów jest usłuchać księcia i dać Tellianowi szansę na bezsensowną próbę doprowadzenia do „pokojowej koegzystencji” z hradani.
Wielu mężczyzn siedzących wokół stołu wyglądało, jakby miało ochotę splunąć na wypolerowaną kamienną podłogę. Dał się też słyszeć cichy pomruk obrzydzenia, który utonął w huku grzmotu. Jednak żaden z nich nie mógł zaprzeczyć temu, co właśnie stwierdził gospodarz.
– Cóż, owszem, milordzie – przyznał po kilku sekundach drugi mężczyzna pijący piwo. – Wszyscy mamy tego świadomość, jak zapewne wiedziałeś, zanim wezwałeś nas tu dziś wieczór. Sądzę jednak, iż wybaczysz mi moją obcesowość, jeśli stwierdzę, iż nie wybrałeś nas do uczestnictwa w tym spotkaniu przez wzgląd na nasze gorliwe poparcie dla poglądów księcia Yurokhasa.
Jego ton był tak zabawny, iż kilku mężczyzn przy stole zachichotało i nawet człowiek z fajką się uśmiechnął.
– Jeśli o mnie chodzi – ciągnął dalej – to chętnie przyznam, że mam powody natury osobistej i patriotycznej, aby nie cierpieć obecnej sytuacji. Mój krewniak Mathian został niemal żebrakiem, rentierem w moim domu, zastąpiony przez napuszonego, nisko urodzonego rycerza niemającego w żyłach nawet kropli szlacheckiej krwi.
W jego tonie nie było już rozbawienia, a spojrzenie stało się niebezpieczne. – Odsuwając na bok kwestię obrazy całej mojej rodziny i każdego prawdziwego szlacheckiego rodu istnieje coś takiego, jak sprawiedliwość. Mamy z baronem Tellianem na pieńku i ja przynajmniej, nie będę udawał, że jest inaczej. I sądzę, że ty również, milordzie.
Wydawało się, iż niektórych nagle niesłychanie zaciekawiła zawartość ich kielichów lub kufli. Wpatrywali się w nie, jakby szukali wróżby w swych trunkach, lecz mężczyzna u szczytu stołu tylko patrzył spokojnie na tego, który przemówił.
– Nigdy nie udawałem, że nie mam na pieńku z Tellianem z Balthar, lordzie Saraticu. Bo mam. Masz też rację, zwracając uwagę, iż zaprosiłem was wszystkich, byście dołączyli do mnie tego wieczoru, ponieważ byłem przekonany, iż tak jest także w przypadku każdego z was. Jednak wypada, byśmy wszyscy pamiętali, iż otwarte zaatakowanie go w tej sprawie niesie ze sobą ryzyko oskarżenia o występowanie przeciwko królowi. Zanim będziemy mogli odpowiednio zająć się Tellianem i jego ukochanymi hradani, musimy sprawić, by król Markhos uzmysłowił sobie, jak to powiedział Garthan, iż w tej kwestii błędnie mu doradzono. Gdy już cofnie swoje poparcie dla Telliana, będziemy mogli stać się bardziej... bezpośredni w naszych metodach. Jednak chwilowo, jako lojalni poddani i wasale króla, publicznie musimy mocno popierać jego politykę.
– Oczywiście, milordzie – zgodził się Saratic. – Nigdy nie sugerowałbym i nie było to moim zamiarem, byśmy postąpili inaczej. Tak jak mówisz, naszym oczywistym obowiązkiem wobec Korony jest wyraźne okazanie poparcia dla polityki króla. I to publicznie.
– Ano właśnie. – Mężczyzna palący fajkę wydmuchał kolejne kółko dymu, a deszcz za oknem lał mocniej niż przedtem. Węgle płonące na palenisku za nim syknęły, gdy zbłąkana kropla deszczu spłynęła przez komin. Uniósł szklankę z whisky i pociągnął powoli ze smakiem, a potem odstawił z dużą precyzją.
– Jednak – powiedział – tak jak obowiązkiem każdego poddanego króla jest akceptowanie jego polityki i stosowanie się do podjętych przez niego decyzji, tak też obowiązkiem jego poddanych jest wynajdywanie sposobów, w jakie mogliby wspierać prawdziwy cel tej polityki. A jest nim, oczywiście, pokój i bezpieczeństwo całego królestwa. I, tak jak wy wszyscy, jestem przekonany, iż obecne działanie barona Telliana może koniec końców stanowić jedynie zagrożenie dla tego pokoju i bezpieczeństwa.
– Rozumiem, milordzie – powiedział Saratic. – I zgadzam się z tobą. – Inni wokół stołu skinęli potakująco głowami i choć kiwanie to było w większości mniej entuzjastyczne niż w przypadku Saratica, to nikt z nich nie okazywał żadnego wahania. – Jednak, pamiętając o tym, co słusznie zauważyłeś w kwestii naszej odpowiedzialności i obowiązku wspierania polityki króla, wydaje się, iż otwarcie niewiele możemy uczynić, aby powstrzymać Telliana.
– Stoczyłeś tyle bitew, co każdy z obecnych tutaj, lordzie Saraticu – powiedział mężczyzna z fajką. – Toteż wiesz równie dobrze jak ja, iż najbardziej oczywista i otwarta taktyka rzadko jest tą najbardziej skuteczną. Zrozumcie mnie, wszyscy. W tej kwestii, ani w żadnej innej, nie przeciwstawię się otwarcie Jego Wysokości. Tak jak zawsze to czyniłem, wyrażę moje własne poglądy przed królem i innymi członkami jego Rady i będę się starał przekonać go o mądrości kryjącej się w moich argumentach. Jednak poza debatą wynikającą z obowiązku doradzania, jaki wiąże się z faktem zasiadania przeze mnie w Radzie, nie podniosę ręki ani głosu na Jego Wysokość. Postąpienie inaczej byłoby nie tylko złym, lecz i głupim posunięciem, a może nawet ryzykownym. Jednak uczynię co w mojej mocy, aby zmienić czynniki i ograniczenia, jakie krępują króla w jego wyborach. A jeśli możliwe okaże się stworzenie okoliczności, które sprawią, iż mądrość mych poglądów i rekomendacji stanie się oczywista, to zrobię także i to. Nie zapomnę również – jego spojrzenie przesunęło się po ich twarzach widocznych w świetle lamp – o tych, którzy pomogą mi doprowadzić do zaistnienia takich okoliczności.
– Rozumiem – wymruczał ponownie Saratic. Spojrzeli na siebie z Garthanem ponad stołem, a potem Saratic przeniósł wzrok z powrotem na swego gospodarza. – Czy mógłbym spytać, milordzie, czy zastanawiałeś się nad najlepszym sposobem, w jaki możemy przyczynić się do stworzenia tych okoliczności, o których wspomniałeś?
– Cóż, nie – rzekł spokojnie palący fajkę mężczyzna. – To znaczy, pewne możliwości wydają się być oczywiste. Na przykład, ten „lord Festian”, którego z rekomendacji Telliana król umieścił w Glanharrow zamiast twego krewniaka Mathiana, najpewniej nie poradzi sobie z wyzwaniami, z jakimi boryka się każdy lord i nie uda mu się ochronić swoich ziem ani ludzi powierzonych jego opiece. Z pewnością osoby na stanowiskach powinny pokazać tę jego niekompetencję.
Obnażył zęby w uśmiechu, którego mógłby pozazdrościć mu rekin. A jego goście odpowiedzieli mu równie szerokimi uśmiechami.
– I – kontynuował – jest jeszcze kwestia tego tak zwanego wybrańca Tomanaka. Księcia Bahzella. Może nie zauważyliście, że mimo iż Jego Wysokość jest gotów uznać istnienie zgromadzenia Zakonu Tomanaka wśród hradani, a nawet traktować tego Bahzella jako jednego z wybrańców Boga Wojny, to nie przyznał otwarcie Bahzellowi statusu ambasadora. Mimo iż jestem pewien, że król Markhos byłby przerażony, gdyby coś złego przydarzyło się Bahzellowi, to nie byłoby to tak, jakby owo nieszczęście dotknęło akredytowanego ambasadora z cywilizowanego kraju.
– Nie przysługuje mu także prawo do immunitetu należnego ambasadorowi – rzekł powoli Tarlan. Jego pełen namysłu głos był niemal szeptem, lecz mężczyzna palący fajkę skinął głową.
– Oczywiście, że nie – przyznał. – Istnieje oczywiście kwestia jego rzekomego statusu wybrańca Tomanaka. Jednak mimo całego szacunku dla Jego Wysokości i jego pozostałych doradców, to jak ktoś może naprawdę wierzyć, iż Tomanak wybrałby hradani, i to hradani Koniokrada, na jednego ze swoich wybrańców? – Parsknął pogardliwie. – Jeśli ten Bahzell chce przypisywać sobie przywileje i moce wybrańca, to myślę, że sprawiedliwie byłoby dać mu szansę udowodnienia, iż na nie zasługuje. A skoro salą sądu Równoważącego Szale jest pole bitwy, to istnieje tylko jedno miejsce, gdzie może to zrobić, nieprawdaż?
Kilku pozostałych wymieniło spojrzenia o różnym stopniu zaniepokojenia, słuchając tych paru ostatnich zdań, ale nikt nie wyraził sprzeciwu. W końcu sama myśl o hradanim jako wybrańcu jakiegokolwiek Boga Światła była czymś gorszym niż tylko śmiesznostką. Za bardzo graniczyło to z jawnym bluźnierstwem, niezależnie od tego, co inni mogą sobie myśleć.
– Ja przynajmniej zgadzam się z tobą całkowicie, milordzie – powiedział Saratic, a Garthan stanowczo kiwnął głową. Tarlan także przytaknął, tyle że nieco mniej entuzjastycznie.
– Dziękuję, lordzie Saraticu – powiedział palący fajkę mężczyzna. – Cenię sobie twoje poparcie. A tradycją mego rodu jest pamiętanie o tych, którzy udzielili nam wsparcia, gdy tego najbardziej potrzebowaliśmy.
Przebłysk chciwości mignął w oczach Saratica. Nie wyparł gniewu i mściwości, jakie je wypełniały, ale tylko wyostrzył i wzmocnił istniejące uczucia, a zobaczywszy to, mężczyzna palący fajkę skrył uśmieszek satysfakcji.
– Wydaje mi się, milordzie – odezwał się po chwili Saratic – że jeśli naprawdę się do tego przyłożymy, to powinniśmy znaleźć sposób, w jaki możemy wykazać niedociągnięcia tego Festiana jako uzurpatora stanowiska, znaczy się następcę lorda Mathiana i jednocześnie dać „księciu Bahzellowi” szansę udowodnienia raz a dobrze statusu wybrańca Tomanaka.
– Jestem pewien, że tak – zgodził się palący fajkę mężczyzna. A potem oparł ręce o blat stołu i podniósł się, uśmiechając do pozostałych.
– Jednakże – ciągnął dalej – obawiam się, że jest już dość późno. Jutro czeka mnie ciężki dzień pełen pracy, toteż, jeśli pozwolicie, powiem wam wszystkim dobranoc. Nie, nie – powiedział, potrząsając głową i unosząc rękę, gdy dwóch czy trzech gości także chciało powstać. – Nie przerywajcie rozmowy ze względu na moje odejście, panowie. Byłby ze mnie kiepski gospodarz, gdyby moje wczesne udanie się na spoczynek miało przerwać radość gości płynącą z prowadzenia wspólnych dyskusji. – Uśmiechnął się do nich znowu. – Zostańcie tu jak długo zechcecie. Służbie polecono pozostawienie was w spokoju, chyba że ją wezwiecie, aby przyniosła dodatkowy poczęstunek. Kto wie? Może z waszej dyskusji wyłoni się jakiś sposób, w jaki wszyscy będziemy mogli przyczynić się do wspierania interesu i dobrobytu królestwa.
Skinął im wszystkim głową, a potem cicho wyszedł z pokoju.


Dodano: 2007-01-11 17:37:23
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS