NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Nocny anioł. Nemezis"

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Hobb, Robin - "Szalony statek", część 1
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Kupcy i ich żywostatki
Tłumaczenie: Ewa Wojtczak
Data wydania: Marzec 2007
ISBN: 978-83-7480-049-5
Format: 115x185
Liczba stron: 400
Cena: 27,00 zł
Tom cyklu: 2, część 1



Hobb, Robin - "Szalony statek", część 1 #2

Rozdział 1: Szalony statek

Wiatr na twarzy i piersiach wydawał się „Niezrównanemu” orzeźwiający i chłodny, a jednak zapowiadał szybkie nadejście wiosny. Pachniał jodem – prawdopodobnie odpływ obnażył kępy wodorostów rosnący przy brzegu. Szorstki piasek pod kadłubem wciąż jeszcze pozostawał wilgotny po niedawnej ulewie. Dym z małego ogniska Amber łaskotał galion w nos. Niewidomy żywostatek odwrócił głowę od ognia.
– Piękny wieczór, prawda? – zapytała go Amber wesoło. – Niebo wspaniale się wyklarowało. Jest trochę chmur, ale widać księżyc i sporo gwiazd. Zebrałam małże i owinęłam je w wodorosty. Gdy ognisko dobrze się rozpali, odgarnę nieco drew i upiekę małże na węglach.
Przerwała, czekając na jego odpowiedź, lecz „Niezrównany” milczał.
– Chciałbyś ich skosztować, kiedy się upieką? Wiem, że nie musisz jeść, ale może by ci zasmakowały.
Ziewnął, przeciągnął się i skrzyżował ręce na piersi. Zawsze z nią wygrywał. Tkwił na tej plaży od trzydziestu lat i zdążył się nauczyć cierpliwości. Przeczeka tę natrętną kobietę. Zastanawiał się, czy Amber rozzłości się tego wieczoru. A może się zasmuci?
– Co ci przyjdzie z tego, że nie będziesz ze mną rozmawiał? – zapytała.
Wyczuł, że Amber powoli traci cierpliwość, lecz nawet nie raczył wzruszyć ramionami.
– „Niezrównany”, jesteś beznadziejnie głupi. Dlaczego się do mnie nie odzywasz? Nie potrafisz zrozumieć, że tylko ja jedna mogę cię uratować?
Miał ochotę zapytać, przed czym chciała go ratować. Ale przecież się do niej nie odzywał.
Podeszła do dziobu. Niedbale odwrócił od niej oszpecone oblicze.
– No cóż, świetnie. Proszę bardzo, ignoruj mnie, jeśli chcesz. Nie musisz odpowiadać, jednak koniecznie wysłuchaj moich słów. Zagraża ci niebezpieczeństwo, prawdziwe niebezpieczeństwo. Nie chciałeś, żebym cię odkupiła od twojej rodziny, wiem o tym... Niemniej złożyłam ofertę. Odmówili mi.
Pozwolił sobie na ciche, pełne pogardy parsknięcie. Pewnie, że odmówili. Był rodzinnym żywostatkiem i należał do Szczęsnych. Nie sprzedadzą go, bez względu na ciężar jego hańby. Od trzydziestu lat trzymali go przykutego łańcuchem i zakotwiczonego na tej plaży, ale za nic w świecie by go nie sprzedali! A już na pewno nie komuś takiemu jak Amber! Ani Nowym Kupcom! Nie zrobiliby tego. Wiedział o tym od samego początku.
– Spotkałam się z Amisą Szczęsną w cztery oczy – ciągnęła uparcie. – Niełatwo było się z nią umówić. W trakcie rozmowy udawała, że szokuje ją moja oferta. Twierdziła, że nie jesteś na sprzedaż, za żadną cenę. Mówiła mi to samo co ty. Że żadna kupiecka rodzina z Miasta Wolnego Handlu nie sprzeda swojego żywostatku. Że tak się po prostu nie robi.
„Niezrównany” nie mógł powstrzymać uśmieszku. Czyli ciągle się o niego troszczą. Jak mógł w to kiedykolwiek wątpić?! Poczuł niemal wdzięczność dla Amber za tę absurdalną ofertę kupna. Może teraz Amisa Szczęsna go odwiedzi? Przecież przyznała się nieznajomej, że statek nadal jest członkiem jej rodziny. Gdyby go odwiedzała, mogliby wiele sobie wyjaśnić. Może znowu wypłynąłby na morze, a jego ster chwyciłyby przyjazne ręce któregoś z Szczęsnych.
Rozmarzył się. Słowa kobiety brutalnie wyrwały go z zadumy.
– Udawała zrozpaczoną plotkami o sprzedaży. Twierdziła, że ludzie obrażają honor jej rodziny. A potem oświadczyła... – Amber nagle obniżyła głos. Ze strachu lub z gniewu. – Oświadczyła, że wynajęła ludzi, by cię odholowali gdzieś daleko od Miasta Wolnego Handlu. Podobno tak będzie dla wszystkich najlepiej. Co z oczu, to z serca. – Zrobiła znaczącą pauzę.
Galion poczuł wewnątrz swej czarodrzewowej piersi ukłucie bólu. Naprawdę cierpiał.
– Spytałam ją więc, kogo zatrudniła.
Uniósł szybko ręce i wcisnął sobie palce w uszy. Nie będzie jej słuchał. Jawnie wykorzystywała jego strach. Jednakże... Czy Szczęśni rzeczywiście zamierzali go stąd ruszyć? Cóż... Ten fakt nie miał dla niego najmniejszego znaczenia. Przyjemnie będzie się przenieść w inne miejsce. Może tym razem ustawią go prosto. Był już zmęczony tym ciągłym przechyłem.
– Odparła, żebym się nie wtrącała w nie swoje sprawy. – Amber znowu mówiła głośniej. – Wtedy spytałam, czy chodzi o któregoś Kupca Miasta Wolnego Handlu. Amisa obrzuciła mnie piorunującym spojrzeniem, lecz odważyłam się i zapytałam wprost, dokąd Chciwus zamierza cię zabrać w celu zdemontowania.
„Niezrównany” zaczął rozpaczliwie buczeć. Głośno, coraz głośniej. Rzemieślniczka nie przestawała mówić, ale on jej nie słyszał. Za nic nie chciał jej słuchać! Dokładniej zatkał uszy i zaintonował tubalnie:
– Pens na słodką bułeczkę! – wrzeszczał. – Pens na śliweczkę, pens na wyścigi, gdzie biegnie nasz konik siwy!...
– Wyrzuciła mnie! – ryknęła Amber. – Kiedy przed jej domem zawołałam, że postawię tę sprawę przed Radą Kupców Miasta Wolnego Handlu, poszczuła mnie psami.
– Huśtaj mnie mocno, huśtaj wysoko, huśtaj pod samo niebo, moja złota! – Galion desperacko wykrzykiwał dziecięcą piosenkę. Amber się myliła. Musiała się mylić. Jego rodzina na pewno chce go jedynie przenieść w bezpieczne miejsce. I tyle! Nieważne, kogo Amisa zatrudniła do wykonania tego zadania. Gdy „Niezrównany” znajdzie się na wodzie, chętnie popłynie. Pokaże im, jak łatwo się nim żegluje. Tak! Otrzyma szansę rehabilitacji przed swoją rodziną. Będzie mógł w ten sposób przeprosić za wszystkie swoje paskudne uczynki, do których go kiedyś zmusili.
Statek śpiewał coraz ciszej, po chwili już tylko nucił. Poza własnym głosem nie słyszał nic. Ostrożnie wyjął palce z uszu. Cisza, tylko szum fal, szmer wiatru przesuwającego piasek po plaży i trzask gałązek w ognisku Amber. „Niezrównanemu” przyszło do głowy pewne pytanie i machinalnie wypowiedział je na głos, zanim sobie przypomniał, że miał się do niej nie odzywać.
– Kiedy trafię na nowe miejsce, nadal będziesz mnie odwiedzać?
– Ależ mój drogi, przestań udawać, że nie rozumiesz. Jeśli cię stąd zabiorą, zostaniesz porąbany na kawałki. Potrzebują tylko czarodrzewu.
Spróbował innej taktyki.
– Nie dbam o to. Przyjemnie byłoby umrzeć.
– Nie jestem pewna, czy umrzesz – odezwała się cicho i ze smutkiem. – Może tylko oddzielą cię od statku i jeśli to cię nie zabije, prawdopodobnie zostaniesz przetransportowany do Jamaillii i wystawiony na aukcji jako dziwoląg. Albo dadzą cię w prezencie satrapie w zamian za dotacje i przysługi. Nie wiem, jakiego losu możesz się tam spodziewać.
– Będzie bolało? – spytał galion.
– Nie mam pojęcia. Nie znam zbyt dobrze twojej natury. Czy... Kiedy porąbali ci twarz, odczuwałeś ból?
Odwrócił od niej pokiereszowane oblicze, potem uniósł ręce i przesunął palcami po rozszczepionym drewnie w miejscu, gdzie niegdyś miał oczy.
– Tak. – Zmarszczył czoło, zrobił wdech i dodał szybko: – Właściwie nie pamiętam. Wielu rzeczy nie potrafię sobie przypomnieć. Przepadły moje dzienniki pokładowe.
– Czasami łatwiej jest nie pamiętać.
– Uważasz, że kłamię, prawda? Sądzisz, że pamiętam i tylko przed tobą udaję. – Podniósł głos, mając nadzieję na nową kłótnię.
– „Niezrównany”, wczorajszego dnia nie sposób zmienić. Mówimy o jutrze.
– Przyjdą jutro?
– Skąd mam wiedzieć? Użyłam metafory. – Podeszła bliżej, sięgnęła w górę i położyła dłonie płasko na czarodrzewie. Choć nosiła rękawiczki, poczuł jej dotyk. Wyczuł kształty jej dłoni, dwie ciepłe plamy na swoich deskach. – Sprawia mi ból sama myśl o tym. Nie zniosłabym, gdyby cię zabrali i pocięli na kawałki. Nawet jeśli cię to nie zaboli, nawet jeśli cię nie zabije... Nie mogę nawet o tym myśleć.
– Nic na to nie poradzisz – zauważył posępnie. – Żadne z nas nie może nic na to poradzić. Ani ty, ani ja.
– Bzdury gadasz – oznajmiła gniewnie Amber. – Możemy zrobić mnóstwo. W najgorszym razie będę z nimi walczyć.
– Nie dasz rady zwyciężyć. A gdy się wie, że nie można wygrać, walka jest głupotą.
– Może i tak... Mam nadzieję, że nie dojdzie do najgorszego. Nie chcę czekać do ostatniej chwili, kiedy wszelkie działania stają się desperackie. Pragnę wykonać ruch, zanim oni zrobią swój. Potrzebujemy pomocy, „Niezrównany”. Kogoś, kto przemówi w naszym imieniu na Radzie Kupców Miasta Wolnego Handlu.
– Sama nie możesz?
– Wiesz, że nie. Tylko Pierwsi Kupcy mogą uczestniczyć w zebraniach rady i nie każdemu z nich wolno zabrać głos. Potrzebna nam osoba, która stanie przed mieszkańcami miasta i ich przekona, że powinni zabronić Szczęsnym zniszczenia żywostatku.
– O kim myślisz?
– Miałam nadzieję – odparła bardzo cicho Amber – że znasz kogoś, kto mógłby się za tobą wstawić.
Galion milczał przez chwilę. Potem zaśmiał się zgrzytliwie.
– Nikt się za mną nie wstawi. Twoje wysiłki są tylko stratą czasu. Zastanów się dobrze. Przecież nawet moja rodzina o mnie nie dba. Wiem, co o mnie wygadują. Jestem dla nich zakałą i zabójcą. Zresztą... to przecież prawda. Zabiłem tylu marynarzy! Rozkołysałem się i potopiłem ich wszystkich. W dodatku nie raz, lecz kilka razy. Szczęśni mają rację, kobieto. Należy mnie porąbać i sprzedać. – Zalała go rozpacz, zimniejsza i głębsza niż sztormowe fale. – Chciałbym umrzeć – obwieścił ponuro. – Po prostu przestać istnieć.
– Nie mówisz poważnie – mruknęła, on jednak odgadł, że mu uwierzyła.
– Wyświadczysz mi przysługę? – zapytał po chwili.
– Jaką?
– Zabij mnie, nim tamci mnie dopadną.
Usłyszał, że Amber ciężko chwyta ustami powietrze.
– Nie... Nie potrafię - odparła.
– Gdybyś była przekonana, że przyjdą mnie porąbać, potrafiłabyś. Zdradzę ci jedyny skuteczny sposób. Musisz mnie podpalić. W wielu miejscach. Wtedy będziesz miała pewność, że nie zdołają ugasić ognia i mnie uratować. Gdybyś zbierała suche drewno... codziennie po parę naręczy... Ułóż stosy w mojej ładowni...
– Przestań pleść głupoty – zganiła go bez przekonania. Po chwili dodała z roztargnieniem: – Powinnam włożyć małże do ogniska.
Do uszu galionu dotarły odgłosy przesuwanych drew, potem skwierczenie wilgotnych wodorostów, które parowały na gorących węglach. Piekła żywe małże! Zastanowił się, czy wypomnieć jej okrucieństwo, doszedł wszakże do wniosku, że tylko ją zdenerwuje, a wtedy nie uzyska pomocy.
Wreszcie Amber wróciła, usiadła na piasku i oparta się o kadłub. Miała miękkie włosy. Gdy dotknęły jego desek, zaczepiły się o rozszczepione drewno.
– Dziwaczna z ciebie osóbka – zauważył przyjaźnie. – Przyrzekasz, że zasłonisz mnie własną piersią i będziesz za mnie walczyła, chociaż wiesz, że przegrasz. A tego prostego gestu miłosierdzia mi odmawiasz.
– Śmierć w płomieniach wcale nie jest miłosierna.
– Jasne. Porąbanie na kawałki jest znacznie przyjemniejsze, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości – odpalił z sarkazmem „Niezrównany”.
– Przechodzisz tak szybko od dziecięcych napadów złego humoru do chłodnej logiki – zauważyła ze zdumieniem. – Kim jesteś? Chłopcem czy mężczyzną?
– Być może jednym i drugim. Ty zaś zmieniasz temat. No dalej, obiecaj, że mi pomożesz.
– Nie – odparła łamiącym się głosem.
Odetchnął z ulgą. Zrozumiał, że Amber zrobi to dla niego. Jeśli nie będzie innego sposobu, ona pomoże mu umrzeć! Przez jego ciało przebiegło osobliwe drżenie. Cóż za przedziwne zwycięstwo!
– Zdobądź też słoje z oliwą – dodał. – Kiedy przyjdą, nie będziesz miała dużo czasu. Oliwa sprawi, że drewno zapłonie szybko i nie da się ugasić.
Zapadła długa cisza. W końcu Amber przemówiła zmienionym głosem:
– Spróbują cię stąd zabrać potajemnie. Czy wiesz, w jaki sposób to zrobią?
– Prawdopodobnie tak samo, jak przywlekli mnie tutaj. Poczekają na przypływ. Pewnie wybiorą najwyższą falę w miesiącu. I noc. Przyjdą z wałkami i małymi łódkami. Przyprowadzą osły i służących. Przedsięwzięcie nie będzie łatwe, ale zręczni ludzie powinni poradzić sobie ze mną szybko.
Rozważyła jego słowa.
– Muszę przynieść do kabiny swoje rzeczy. Zacznę sypiać na twoim pokładzie. Będę cię strzec. Och, „Niezrównany”! – krzyknęła nagle. – Naprawdę nie znasz nikogo, kto mógłby przemówić w twoim imieniu przed Radą Kupców?
– Mam tylko ciebie.
– Spróbuję coś zrobić, wątpię jednak, czy dadzą mi szansę. Jestem obca w tym mieście, a tutaj słuchają tylko swoich.
– Kiedyś powiedziałaś mi, że w moim mieście ludzie cię szanują.
– Tak, szanują, lecz tylko jako rzemieślniczkę i handlarkę. Nie należę do Pierwszych Kupców. Jeśli zacznę się wtrącać w ich sprawy, nie zechcą ze mną rozmawiać. Pewnie stracę też wszystkich klientów. Albo będzie jeszcze gorzej. Miasto podzieliło się ostatnio na zwolenników Pierwszych Kupców i stronników nowo przybyłych. Krąży plotka, że Rada Miasta Wolnego Handlu wysłała delegację do satrapy Cosga. Żądają, by honorował słowo swego przodka, satrapy Esclepiusa, w sprawie pierwotnych przywilejów, kazał opuścić Nowym Kupcom tutejsze tereny i cofnął im koncesje na przydzielone wcześniej grunta. Podobno delegaci zamierzają skłonić satrapę, by nikomu nie dawał ziemi bez zgody Pierwszych Kupców.
– Dość szczegółowa plotka – mruknął galion.
– Mam dobre ucho do plotek i pogłosek. Nie raz uratowały mi życie.
Przez kilka minut oboje milczeli.
– Szkoda, że nie wiem, kiedy wraca Althea – szepnęła tęsknym głosem Amber. – Mogłaby przemówić w naszym imieniu.
„Niezrównany” zastanowił się, czy nie wspomnieć o Arogancie Trellu. Arogant był jego przyjacielem, na pewno zechciałby się za nim wstawić. I należał do Pierwszych Kupców. Jednakże zaraz galion przypomniał sobie, że ojciec Aroganta już wiele lat temu go wydziedziczył. Młodzieniec był taką samą czarną owcą dla rodziny Trellów, jak „Niezrównany” dla Szczęsnych. Nawet gdyby przedstawiciele Rady Kupców wysłuchali Aroganta, niewiele by wskórał. Jeden pohańbiony przemawiałby w imieniu drugiego. Kupcy odrzuciliby jego argumenty. Galion dotknął blizny na piersi, przykrywając na moment dłonią krzywą siedmioramienną gwiazdę, którą oznakowano go przed laty. Jego palce wędrowały w zamyśleniu po skazie.
– Małże są gotowe. Czuję ich aromat – rzekł.
– Chcesz skosztować?
– Dlaczego nie? – Pomyślał, że dopóki może, powinien próbować nowych rzeczy. Niewykluczone, że niebawem na zawsze straci szansę na jakiekolwiek nowe doświadczenia.



Dodano: 2007-02-11 17:17:10
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS