NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Ringo, John - "Wbrew fali"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Ringo, John - "Wojny Rady"
Tytuł oryginału: Against the Tide
Tłumaczenie: Marek Pawelec
Data wydania: Luty 2007
ISBN: 978-83-7418-118-1
Oprawa: miękka w obwolucie
Format: 135×205mm
Liczba stron: 368
Cena: 29,90 zł
Tom cyklu: 3



Ringo, John - "Wbrew fali" #2

ROZDZIAŁ DRUGI
– Cudownie – oświadczył Gerson Tao, opadając teatralnie na pryczę Van Krief. Podchorąży był masywniejszy od większości studentów ze swojej grupy – może nawet od potężnego instruktora – i choć nie zalegał ze studiami, raczej nie miał szans na dyplom z wyróżnieniem. – Wymyślić trzy alternatywy kampanii, o której do dzisiaj nawet nigdy nie słyszałem?
– Dwóch kampanii – poprawiła dziewczyna. – I wstawaj, gnieciesz mi pościel.
– Och, najmocniej przepraszam. – Tao podniósł się, sprawnie wygładzając pokrywający pryczę niebieski wełniany koc. Kiedy skończył, mógłby się od niego odbić metalowy żeton.
– Hmmm – mruknęła kobieta, podnosząc książkę i przekartkowując ją, aż dotarła do mapy. – Czytałam gdzieś tutaj o alternatywnych planach...
– Co? – zareagował gwałtownie Tao przy akompaniamencie skrzypnięcia otwieranych drzwi. – Co to jest?
– Cześć Mo – odezwał się podchorąży Asghar Destrang, wysoki, elegancki młodzieniec z jasnymi włosami, o swobodnych manierach, wchodząc do pokoju bez pukania. Cała trójka walczyła ze sobą dostatecznie często, by wiedzieć, że choć nie miał masy Tao, poruszał się z szybkością błyskawicy. Kiedy poświęcał się studiom, można go było wziąć za osobę stateczną, spokojną i przewidywalną, wszystko to znikało, gdy dostawał do ręki miecz. – Czytam o kampanii myanmarskiej...
– Czy to Porażka w zwycięstwo? – zapytała Van Krief, nie zawracając sobie głowy podnoszeniem wzroku. – Czytałam.
– Czemu mnie to nie dziwi? – Destrang uśmiechnął się. Był szczupły i młody, zaczynał dopiero przybierać kształty w pełni dorosłego mężczyzny, ale na jego ramionach ostro rysowały się silne mięśnie, podobnie jak i na reszcie ciała, i poruszał się z pewnością siebie zadającą kłam oderwanemu od rzeczywistości obliczu. – Co masz?
Amerykańskiego Cezara – odpowiedziała Amosis. – To biografia, a właściwie hagiografia MacArthura, i dość szczegółowo opisuje Koreę. Choć są tam rzeczy, które mają sens tylko wtedy, jeśli zna się szczegóły pominięte przez piszącego.
– Łeb mi od tego pęka – jęknął Tao, chwytając się za głowę. – Kim jest MacArthur? Gdzie u diabła jest Myanmar? Czemu to ma jakiekolwiek znaczenie? Skąd wiecie, co studiować? Z wyprzedzeniem? Chodziliście na jakieś lekcje na boku?
– Gerson... – warknął ostrzegawczo Destrang.
– Jezu – jęknął Tao, patrząc na Van Krief. – Nie miałem na myśli nic takiego, przecież wiesz, Mo. – Błagalnie spojrzał na dziewczynę.
– O ile wiem, kapitan Herrick nigdy nie zauważył mnie jako kobiety – ostrym głosem oświadczyła Van Krief. – Zakładam, że po prostu znów udało ci się palnąć gafę. Bóg wie, że jesteś w tym dobry.
– Przeprosiłem – przypomniał Tao. – Ale naprawdę, skąd to wiecie?
Van Krief zastanowiła się chwilę, po czym wzruszyła ramionami.
– Kapitan Herrick nie jest wiele starszy od nas – zauważyła. – I choć ma dużo więcej doświadczenia w wojnie, z tego, co się dowiedziałam, przed przydziałem do Akademii nie był naukowcem. Zajmuje się określonymi zagadnieniami i przez jakiś czas się ich trzyma. Udało mu się mnie złapać, gdy zaczął mówić o wojnie komunistycznej w Chinach i amerykańskiej porażce w Wietnamie, ale potem zdałam sobie sprawę, że skupia się na dwudziestowiecznej Azji. Wyszukałam więc wszystkie książki dotyczące tego terenu i okresu i zaczęłam czytać je najszybciej, jak mogłam. Upadku nie przeżyło ich zbyt wiele. Kapitan Herrick ma dostęp do biblioteki księcia Edmunda, ale zdaje się zawężać do działań historycznych opisanych w pozycjach dostępnych w bibliotece Akademii. Osobiście sądzę, że robi to, żebyśmy mogli sami studiować i próbuje się ograniczać do tego, do czego mamy dostęp. A więc, jeśli się przyłożysz, możesz wyprzedzać bieżące zagadnienia.
– To... pokręcone – skomentował Destrang.
– To wykorzystanie wywiadu i planowania do uprzedzenia planów przeciwnika – powiedziała z uśmiechem kobieta. – Możesz to nazwać... subtelnością. No dobrze. Asghar – mówiła dalej, patrząc na Destranga. – Pomogę ci znaleźć odpowiednie fragmenty, jeśli ty pomożesz mi z tym cholernym zadaniem technicznym.
– A co w nim trudnego? – zdziwił się podchorąży, podnosząc kartkę papieru ze schematem. – To tylko projekt mostu.
– Chodzi o wymagany do niego harmonogram – wyjaśniła Van Krief. – Mogę zaprojektować most, to prosta konstrukcja na słupach, robiliśmy takie w szkole Panów Krwi, po prostu większa. Ale najpierw musimy przygotować listę materiałów, potem plan ich zebrania, a dopiero później implementację. Korzystając z pojedynczego legionu.
– Legionu i pomocników – zauważył Destrang, siadając. – Nie zapominaj o obsłudze technicznej. Wolno ci wykorzystać sześćset dodatkowych osób nie biorących udziału w walkach, co wedle lektur jest dość zaniżoną wartością. Z nich jakieś dwie setki to mężczyźni. Część to nie nadający się do niczego służący, więc ograniczmy się do stu pięćdziesięciu. Nie zbierasz wszystkich materiałów, by dopiero wtedy zacząć prace, ale zbierasz ich część i gdy tylko masz wystarczającą ilość na początek, wysyłasz większość legionu do budowy, a pomocnicy dalej ścinają drzewa. To ty czytasz z wyprzedzeniem, więc mogłabyś równie dobrze sięgnąć w przeszłość, do wojen galijskich.
– Ach – westchnęła dziewczyna. – Ale tu nie ma ani słowa o pomocnikach obozowych.
– Rzymianie nie organizowali swoich obozów tak jak my – wtrącił się Tao. – Wszyscy służący i... ekhm... personel pomocniczy... nie byli wolnymi ludźmi...
– „Ekhm”? – zapytała Van Krief, marszcząc brwi.
– Dziwki – wyjaśnił Destrang. – Musiały być też badane przez związany z legionem personel medyczny. Ale ich nie należy brać pod uwagę, ponieważ wskaźnik ciąż sięgał nawet trzydziestu procent.
– Dobry Boże – jęknęła Van Krief, myśląc o próbie nadążenia za legionem w zaawansowanej ciąży. Z własnego doświadczenia w legionie była świadoma istnienia „ekhm... personelu pomocniczego”, ale nigdy go nie oceniała ani nie zwracała nań większej uwagi niż okazjonalne kiwnięcie głową przy spotkaniu pod kobiecymi latrynami.
– Nie jest to tak dobrze zorganizowane, jak mogłoby być – powiedział Tao, marszcząc czoło. – Madame Daneh narzeka już od kilku miesięcy.
– A kiedy żona księcia Edmunda jest niezadowolona – rzucił Destrang z szerokim uśmiechem – wszyscy są niezadowoleni. Już widzę czekającą nas w najbliższej przyszłości masową dystrybucję lateksowych kondomów.
– Zeszliśmy tu trochę z tematu – powiedziała kobieta, podświadomie krzyżując nogi. – Jak myślicie, do jakiego stopnia możemy nad tym pracować razem?
– Zadanie inżynieryjne możemy prawdopodobnie ukończyć jako projekt zespołowy – odpowiedział Destrang. – Herrick zapewne zechce indywidualnych prac. Moją na temat Myanmaru mam już prawie gotową. Ale wy musicie wymyślić sobie własne.
– Szlag – wymamrotał Tao. – A mógłbym chociaż spojrzeć na książkę?
– Proszę bardzo – zgodził się Destrang, rzucając ją koledze. – Łap.
– Zastanawiam się, czy będzie to miało jakieś znaczenie. – Van Krief zagryzła wargę.
– Czemu? – zapytał Destrang.
– A czemu książę posłał po naszego instruktora? – odparła pytaniem dziewczyna.

* * *
– Co to za... cudowny zapach? – zapytał Herzer po wejściu bez pukania do biura księcia.
– Kawa! – wykrzyknął Edmund, wstając i podchodząc do dużego naczynia podgrzewanego od dołu malutkim płomyczkiem. Nalał do kubka trochę czarnego płynu i podał go kapitanowi. – Spróbuj!
– Uch – wydusił z siebie Herzer. – Smakuje jak zużyty olej.
Herzer pomyślał, że książę z roku na rok wygląda starzej. Wciąż poruszał się z gładką elegancją, ale w jego brodzie pojawiało się coraz więcej siwych włosów, a jego ruchy nie były już tak płynne, jak przy ich pierwszym spotkaniu. Zdawało się to bardzo dawno temu, choć tak naprawdę minęły ledwie cztery lata, od kiedy Herzer i rodzina Edmunda dotarli po Upadku do Raven’s Mill.
– Spróbuj z cukrem – zasugerował Talbot, wsypując mu pełną łyżeczkę. – I ze śmietanką – dodał, dolewając porcję do kubka.
Herzer zamieszał i znów spróbował, uśmiechając się z przyjemnością.
– Zdecydowanie lepsze.
– Ale i tak nie dorównuje filiżance herbaty – westchnął Edmund, obchodząc swoje biurko i siadając. – Ale z Południowych Wysp płynęło kilka statków pełnych kawy. Niestety, wszystkie zostały zatrzymane w Bazie Czarnobrodego, gdzie zagarnęły je te dranie z floty. Na szczęście Jason zdołał przejąć dla mnie trzysta kilogramów z ostatniego ładunku. Właśnie dotarły. Jak twoja grupa?
– Dobra – przyznał Herzer. – Myślą, co jest błogosławieństwem w porównaniu do pierwszej przysłanej mi bandy kretynów. Nie przyjmują na wiarę tego, co im mówię, więc każę im wykonywać projekty badawcze, aż dotrze do nich rzeczywistość. Oczywiście większość z nich nie widziała jeszcze trzymanej w gniewie broni, ale myślę, że sobie poradzą.
– I wszyscy zakwalifikowali się do Panów Krwi? – zapytał Edmund.
– Musieli, żeby móc wstąpić do Akademii – przypomniał Herzer.
Zaawansowane szkolenie piechoty dla rosnących legionów ZWS nie przypadkiem było tak wyczerpujące. Ci, którzy je ukończyli, tworzyli rdzeń legionów, elitę, która dowiodła, że nie da się w niczym prześcignąć. Kurs wykazał swoją wartość w pierwszych miesiącach po Upadku, umożliwiając obronę Raven’s Mill przeciwko dziesięciokrotnie liczniejszemu przeciwnikowi i całkowite rozbicie wroga.
W szkoleniu nie chodziło jednak wcale o „walcz do upadłego”, a o stworzenie siły, która potrafiłaby wymanewrować przeciwnika na każdym terenie. Siły, która mogłaby wyprowadzić na jego tyły legion największych twardzieli i odciąć zaopatrzenie, doprowadzając do śmierci głodowej. Lub marszem wyniszczyć wroga, a nawet jego konie. Końcowy egzamin stanowiły cztery tygodnie wyczerpujących marszów i budowania ufortyfikowanych obozów na trasie jednego z największych generałów historii, człowieka, który stanowił uosobienie umiejętności wykorzystania mniejszych sił do zniszczenia napastnika dzięki manewrom. Panowie Krwi z dumą chwalili się, że nawet w pełnej zbroi, dźwigając pełne wyposażenie, potrafiliby, na dłuższą metę, doprowadzić oddział kawalerii do padu koni.
Kurs stanowił też sito przesiewowe dla potencjalnych oficerów Armii Federalnej Zjednoczonych Wolnych Stanów. Ktokolwiek chciał zostać oficerem armii ZWS, przynajmniej w piechocie, która stanowiła jej rdzeń, najpierw musiał spędzić trochę czasu w zwykłych jednostkach, w większości przypadków przynajmniej rok, a potem dowieść, że jest w stanie dotrzymać kroku Panom Krwi. Ci, którzy tego nie potrafili, mogli kierować placówkami zaopatrzeniowymi lub zostać inżynierami. Mogli nawet dostać się do korpusu łuczników, który rywalizował z Panami Krwi o miano elity. Ale zdecydowanie nie mieli szansy dowodzenia legionami.
Najlepsi absolwenci szkolenia Panów Krwi byli następnie wysyłani do rozrastającej się Akademii. Stykali się tam z najróżniejszymi nauczycielami. Cywilami, którzy przed Upadkiem studiowali historię. Innymi, którzy zajmowali się inżynierią z czasów przedindustrialnych, ludźmi, którzy nie tylko wiedzieli, jak używać suwmiarki, ale też i jak ją zrobić. I małą grupką instruktorów, takich jak Herzer, wiedzących przede wszystkim, jak stanąć wobec szarży tysiąca wrzeszczących dziko Przemienionych wrogów i rozbić ich w puch. Herzer nie zarobił swojej protezy w tartaku.
– Dobrze – powiedział, machając kubkiem z kawą. – Nie wezwał mnie pan z klasy, żeby poplotkować o moich studentach albo pochwalić się, że udało się panu zdobyć kawę.
– To prawda, choć to prawie wystarczający powód – przyznał starszy mężczyzna. – Upłynęły cztery lata od chwili, gdy ostatni raz wypiłem przyzwoity kubek napoju z kofeiną. Druga wiadomość przez porównanie prawie traci znaczenie.
– Ach. – Herzer odchylił się na krześle i znów napił się kawy. Faktycznie, wcale nieźle smakowała. – A ta druga wiadomość brzmi...?
– Nowe Przeznaczenie wyprowadziło w morze swoją flotę bojową – wyjaśnił Edmund. – Ich orki i ixchitle odepchnęły delfinich zwiadowców, ale nic nie wskazuje na to, żeby z portów wypłynęła także główna flota inwazyjna.
Herzer zastanowił się nad tym, pociągając kolejny łyk napoju. Walczące z ZWS Nowe Przeznaczenie zaczęło tworzyć w Ropazji flotę inwazyjną niemal natychmiast po Upadku, gdy ZWS wciąż dopiero powstawało. Flota składała się w większości z niezbyt manewrowych karaweli i statków kupieckich. Ale w jej skład wchodziło także całkiem sporo szybkich i zwrotnych jednostek bojowych. A od kiedy ZWS udowodniło możliwość niszczenia innych okrętów przez smokowce, zbudowali własne jednostki tego samego typu.
– To misja przeciw smokowcom – ocenił Herzer. Każdy z przerobionych kliprów mógł wziąć na pokład trzydzieści sześć wywernów lub dziesięć większych smoków. Każdy z wywernów był w stanie zabrać trzy zbiorniki napalmu do bombardowania drewnianych jednostek wrogiej floty. Większe smoki potrafiły dźwignąć ich aż dziewięć.
Choć tych ostatnich nigdy nie mieli dość. W ramach protokołów wciąż obowiązujących po Upadku Przemiana w większe smoki nie była dozwolona. Stanowiły one pozostałości rasy stworzonej w okresie rozkwitu manipulacji genetycznych. Rasy, która, choć o długim okresie życia, w ciągu tysiącleci przed Upadkiem z wolna wymarła, aż na całej ziemi pozostała z niej ledwie garstka. W przeciwieństwie do wywernów, które tworzyły podstawę sił powietrznych obu stron, prawdziwe smoki dysponowały inteligencją, a w zakresie niszczenia przynajmniej dorównywały pomysłowością ludziom. W zdecydowanej większości prawdziwe smoki walczyły też jako najemnicy, w przeciwieństwie do jeźdźców wywernów stanowiących żołnierzy i oficerów armii ZWS.
Jednak dysponując pięcioma smokowcami, flota ZWS mogła zablokować każdą próbę inwazji podjętą przez Nowe Przeznaczenie. Jeśli w chwili inwazji zostałyby im jeszcze jakieś okręty.
– Ja też tak sądzę – zgodził się Edmund. – Choć flota wyruszyła im na spotkanie. Aktualne raporty twierdzą, że są „głęboko przekonani” o swoim sukcesie.
– Zbyt pewni siebie? – zapytał Herzer. – Nowe Przeznaczenie ma już własne smokowce, a marszałek Chansa, choć drań, nie jest głupi. Nie podjąłby działania, gdyby uważał, że może przegrać.
– Znów jakbyś mi czytał w myślach – ponuro skomentował Edmund. – Ale dowodzę wschodnimi siłami lądowymi. Dowódcą floty Północnego Atlantyku jest admirał Wallace Draskovich. Nie jestem członkiem Jachtklubu Balmoran.
– Zgubiłem się – przyznał Herzer, odstawiając pusty kubek.
– Jeszcze? – zapytał Edmund.
– Nie, proszę zachować na później – zdecydował. – Co to jest Jachtklub Balmoran i jaki to ma związek z sytuacją?
– Dostałem to w liście od Shara – odpowiedział generał, sięgając do szuflady biurka i wyciągając kartkę papieru pokrytą regularnym, ręcznym pismem. – Nie jest szczęśliwy na swoim stanowisku.
– Osobiście z przyjemnością udałbym się do bazy Czarnobrodego. – Herzer wyszczerzył się, wzdychając.
Baza floty na wyspach Bimi stanowiła miejsce zamieszkania syren. Ponieważ ich dzieci rodziły się na lądzie i przynajmniej przez rok nie potrafiły oddychać wodą, syreny oddały ochronę dzieci i ich matek w ręce sił ZWS, choć nie obeszło się bez pewnych oporów. Dla Panów Krwi, którzy zostali wybrani strażnikami, była to w zasadzie synekura – baza mieściła się w przyjemnym klimacie tropikalnym, a wszystko, co musieli robić, to pamiętać o treningach i pilnować, by nikt nie zagroził syrenim dzieciom. Po służbie mogli nurkować na rafach, łowić ryby, dobierać się do pędzonego na wyspach mocnego rumu i podejmować próby flirtu z syrenami i personelem morskim. Starszy podoficer Panów Krwi, sierżant sztabowy, Artur „Gunny” Rutherford został tam osadzony na czymś w rodzaju emerytury.
Ze swej strony syreny toczyły potyczki na pierwszych liniach aktualnego konfliktu, zajmując się wraz z Przemienionymi w delfiny ludźmi pilnowaniem portów, w których szykowano flotę inwazyjną. Walczyli z sojusznikami Nowego Przeznaczenia przeciw Przemienionym orkom i ixchitlom, stworzeniom przypominającym płaszczki manta, z rekinimi paszczami i wystrzeliwanymi z brzucha harpunami z paraliżującą neurotoksyną. Walczyły jednak i stały na straży w zamian za ochronną tarczę, jaką ZWS osłoniło ich dzieci. Syreny otrzymywały także pomoc finansową. Ale kluczowa była honorowa przysięga, której żadna ze stron za nic nie chciałaby złamać. A przynajmniej póki żyli Herzer i Edmund walczący nieustępliwie u boku syren i delfinów.
Shar Chang dowodził eksperymentalnym smokowcem, który zabrał ich na pełną walk misję dyplomatyczną. Herzer przywołał przed oczy obraz tego silnie umięśnionego mężczyzny ze zmarszczkami w kącikach oczu od wpatrywania się w ocean rozciągający się w nieskończoność przed dziobem okrętu. Przed Upadkiem zajmował się żeglarstwem, zabierając grupy ludzi na rejsy żaglowcami, by poznali smak życia na morzu. Dzięki uzyskanemu w ten sposób doświadczeniu z wielomasztowcami został dowódcą pierwszego smokowca. A Herzer sądził, że przydział na dowódcę bazy Czarnobrodego wynikał z jego doświadczeń w kontaktach z syrenami.
– Cóż, wydawało mi się, że Shar też tak uważa – odpowiedział poważnie Edmund. – Ale myliłem się. Już wcześniej dotarło do mnie trochę z tamtejszej polityki, ale w końcu napisał do mnie list, w którym wszystko wyjaśnia, przynajmniej ze swojego punktu widzenia. Kiedy Sheida doszła do wniosku, że potrzebna jest jej flota, po tym, jak wskazałem jej, że kontrola nad szlakami morskimi może stanowić klucz do zwycięstwa, poprosiła o zorganizowanie tego jedyną znaną sobie osobę, która wiedziała coś o żeglowaniu – Boba Housera. Hm, admirał Houser to dobry człowiek, ale jego związki z morzem polegały na pływaniu na jachtach regatowych, w szczególności z...
– Jachtklubu Balmoran?
– Dokładnie. Urządzali regaty i wyścigi z innymi klubami, przy czym tworzyli bardzo specyficzny klub, do którego można się było dostać, wyłącznie będąc określonym typem człowieka. I wyłącznie za zaproszeniem. Oczywiście Houser oparł się głównie na tych, których znał. Ale nie mieli dość odpowiednich ludzi do obsadzenia wszystkich stanowisk, zwłaszcza że nie wszyscy przeżyli Upadek i Czas Umierania. Tak więc z dość oczywistych przyczyn, czyli faktu, że część ludzi znał i im ufał, a części nie, najlepsze stanowiska trafiły do członków jachtklubu.
– Generał Chang nie należał do tego klubu – domyślił się Herzer. – Ale w takim razie, co robił jako kapitan smokowca?
– Smokowce powstały w zasadzie na skutek polecenia z Olimpu – wyjaśnił Edmund z krzywym uśmiechem. – Sheida rzekła: mam smoki i statki. Połączmy je. Admirałowie z jachtklubu uznali to jednak za okropny pomysł. Pracowali nad różnymi jednostkami z trebuszami i balistami, jednostkami zaprojektowanymi do niszczenia z niewielkiej odległości i abordażu przy pomocy piechoty morskiej. Zażądali, by przekazano im dowództwo nad Panami Krwi i przeszkolono ich do abordażu.
– Wspaniale – rzucił sucho Herzer.
– Ale kiedy smokowiec zatopił sześć wrogich okrętów, z czego pięć, których nawet nie widział, nie mówiąc już o daniu im szansy na kontratak...
– Zupełnie nieoczekiwanie – skomentował Herzer – smokowce stały się ważne.
– I dowództwo wszystkich nowych smokowców trafiło do facetów od jachtów, a Shar, który jest jak dotąd najbardziej doświadczonym dowódcą, został przeniesiony do pomniejszej bazy i pilnowania dzieci.
– Syreny są cholernie ważne – zauważył Herzer. – Nie ma syren, nie ma delfinów, są jak sklejone. Nie ma delfinów, nie ma wielorybów, bo te z nami nie rozmawiają, choćby dla tego, że zazwyczaj nie mają jak. Bez wielorybów tracimy cały wywiad i łączność... A kluczem do tego wszystkiego jest baza Czarnobrodego. Myślałem, że wysłali go tam, ponieważ jest ich najlepszym człowiekiem. Nie, jak to widzą, kimś, kogo mogą sobie pozwolić stracić. Czy to banda kompletnych kretynów?
– Nie, oni są po prostu bardzo krótkowzroczni. – Talbot westchnął. – Myślę, że to wyjdzie przy tym planie bezpośredniego zaatakowania floty Paula. Ja nie zostałem nawet o tym poinformowany. Sheida zapytała mnie o to, ponieważ ją uderzyło to jako błąd. Jeśli Paul chce zniszczyć smokowce, czemu mu to ułatwiać? Czemu najpierw nie dowiedzieć się przynajmniej, co się dzieje?
– Mają szybkie jednostki – powiedział Herzer. – Fregaty i krążowniki. Wysłałbym je i spróbował zorientować się, czym dysponuje przeciwnik. To okrutne, ale nawet jeśli się kilka straci, zdobywa się informację o ich możliwościach. Wystrzelić wywerny na dalekosiężny zwiad, lekko ich obmacać. Trzymać się w grupie i nie zatrzymywać do chwili, aż dowiemy się, co mają. Przecież jest dość czasu i miejsca do manewrów.
– Aktualny plan zakłada proste starcie czołowe, prawdopodobnie w okolicach wysp Onay. – Edmund uśmiechnął się cierpko. – Nie dostaję ich informacji wywiadowczych, więc nie mogę zaoferować głębszej oceny. Ale dla mnie to też nie ma sensu. Sheida w związku z tym rozkazała mi przenieść się do twierdzy Newfell.
– Zakładam więc, że zostaję zdjęty z grafika wykładowców w Akademii.
– Możesz to nazwać tymczasowym przydziałem – potwierdził generał. – Wyglądasz na niezadowolonego.
– Prawdę mówiąc, podobało mi się to – przyznał Herzer, a potem się uśmiechnął. – Niektóre z tych podchorążych naprawdę dobrze wyglądają.
– Herzer – warknął ostrzegawczo Edmund.
– Nawet nie patrzę, nie mówiąc o dotykaniu. – Bardzo młody kapitan wzruszył ramionami. – Przynajmniej wydaje mi się, że nie patrzę. Ale jesteśmy tu dość odcięci od miasta, a Bast nie pojawiła się już prawie od roku, z drugiej strony zawsze jest Estrelle.
– Tak, to prawda – przyznał starszy mężczyzna, zaciskając wargi. – Przyznam, że w twoim przypadku z jakiegoś powodu nawet mnie to nie martwi.
– Szczerze mówiąc, mnie tak. – Herzer wzruszył ramionami. – Ale to stare dzieje. I jedno, co się wie, to fakt, że jeśli z jakiegoś powodu ma coś ważniejszego do zrobienia, nie ma mowy, żeby ją namówić.
Estrelle pracowała jako kelnerka w tawernie Tarmaca, najstarszej knajpce z napojami w Raven’s Mill. Była homunkulusem, pozbawioną samoświadomości repliką człowieka. Miała stosunkowo niski wzrost, długie blond włosy, duże jędrne piersi, twarz w kształcie serca i chabrowoniebieskie oczy. Jej program zakładał podawanie napojów, sprzątanie, pogaduszki i wskakiwanie do łóżka z każdym, kto tylko zasugerował, że może być zainteresowany – oczywiście po spełnieniu pozostałych obowiązków. A jako homunkulus dysponowała siłą trzech mężczyzn. Kiedyś, gdy Herzer wdał się w tawernie w bójkę, zablokowała go w niemożliwym do zerwania chwycie, podrywając z ziemi studwudziestokilogramowego żołnierza niczym piórko.
Edmund nie przejmował się homunkulusami. Nie miał nic przeciwko nim, ale nie podobała mu się moralna dwuznaczność ich istnienia. Wiedział, że nie mają samoświadomości. Wiedział, że nie są tak naprawdę ludźmi. Ale mimo wszystko uważał ich istnienie za formę niewolnictwa, co niezbyt mu odpowiadało. Zamiast nich przed Upadkiem zatrudniał nanitowych służących. Po Upadku wynajmował pomocników, których bardzo starał się, czasem wbrew ich wysiłkom, traktować jak równych sobie. Może i wymuszono na nim przyjęcie tytułu książęcego, ale nie znaczyło to, że musiało mu się podobać bycie arystokratą.
Westchnął i zaczął krążyć po pokoju.
– Cóż, to prowadzi do kolejnej kwestii. Muszę mieć trochę ludzi, którzy pojadą tam ze mną. Niewiele, zamierzam zostawić personel armii pod dowództwem generała Ferraza. A to znaczy, że muszę sięgnąć do Akademii lub Panów Krwi. Tak naprawdę będę potrzebował grupy posłańców, z których wywodzą się adiutanci. Ty zostaniesz moim głównym adiutantem, ale chcę, żebyś cały czas trzymał się mnie. Wybierz kilku najlepszych i najbystrzejszych studentów. Jeśli mnie od nich nie odrzuci, pojadą z nami.
– Dobrze. – Herzer zamyślił się na chwilę. – Znam paru, których mógłbym wybrać, ale proszę mnie źle nie zrozumieć, jest wśród nich kobieta.
– Cóż, ufam twojej ocenie – zapewnił go Edmund. – Nawet jeśli chodzi o kobiety.



Dodano: 2007-01-22 13:49:24
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS