NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Le Guin, Ursula K. - "Lawinia" (wyd. 2023)

Ukazały się

Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (zintegrowana)


 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (miękka)

 Szokalski, Kajetan - "Jemiolec"

 Patel, Vaishnavi - "Kajkeji"

 Mortka, Marcin - "Szary płaszcz"

 Maggs, Sam - "Jedi. Wojenne blizny"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Kraty"

 Chambers, Becky - "Psalm dla zbudowanych w dziczy"

Linki

antologia - "Księga smoków"
Wydawnictwo: Runa
Data wydania: Grudzień 2006
ISBN: 978-83-89595-30-0
Oprawa: miękka
Format: 160×240 mm
Liczba stron: 448
Cena: 34,50 zł



antologia - "Księga smoków"

Smok, jaki jest, każdy miłośnik fantastyki, nie tyle może widzi, co wie. Najsłynniejszy przedstawiciel gatunku, tolkienowski Smaug, sam będąc klonem, wrył się w świadomość czytelników i pisarzy na długie lata. Do dziś jego mniej lub bardziej wierne kopie latają, palą, gwałcą w co drugiej powieści fantasy. Polscy pisarze nie gęsi, też własne smoki mają, z których najsłynniejszy byłby chyba – jakże swojski – Villentretenmerth z „Granicy możliwości”; jeśli nie liczyć legendarnego mieszkańca podwawelskiej jamy, o którym ciut wcześniej pisał Marcin Bielski. Autorki i autorzy Runy – wzorem Heraklesa, Sigurda, archanioła Michała, świętego Jerzego czy szewca Skuby – postanowili takoż z gadem się zmierzyć i dzierżąc ostre pióra, stanęli do walki o wieczną sławę lub – chociaż – nowe opowiadanie. Tak oto musiała powstać „Księga smoków”. A wszystko, co doń trafiło, okazało się nowe, wcześniej niepublikowane i myślę sobie, że dobrze to o wydawcy świadczy.

Pierwszy tekst – „Szczeniak” Ewy Białołęckiej, weteranki w literackich z gadem starciach, jest kolejną osadzoną w świecie „Kronik Drugiego Kręgu” i „Sagi o ludziach MOD-u” historią ze smokerami w roli głównej. Miejski Oddział Drakonizacyjny zostaje zasilony przez nowego rekruta, w związku z czym zaczyna się dziać. Opowiadanie okazuje się posiadać niemały potencjał, być lekkie, przyjemne, wtórne i jałowe, chociaż przyznać wypada, że ma też swój urok oraz słabe, wymuszone zakończenie. Nie jest szczególnie źle, ale oczekiwania czytelnik miał prawo mieć większe.
Po „Szczeniaku” czeka nas „Po prostu jeszcze jedno polowanie na smoka” Anny Brzezińskiej. Spokój Wilżyńskiej Doliny, a zatem i tamtejszej szarej eminencji – wiedźmy, zostaje cegła po cegle zburzony przez smoka wielkości psiaka i różnego sortu interesantów pragnących – każdy na swój sposób – gada ucapić i wykorzystać. Humor – panie, panowie – ironia, śmiech, dużo czytelniczej frajdy; czasem również banał czy powtórka z rozrywki (widmo Sapkowskiego Andrzeja gdzieś tu wokół krąży). Niemniej ogółem Babunia Jagódka utrzymuje się wciąż w wysokiej formie. Czar młoda-i-piękna niezawodnie nadal jej służy.
Idziemy dalej i za sprawą opowiadania Mai Lidii Kossakowskiej „Smok tańczy dla Chung Fonga” przenosimy się do współczesnej Tajlandii, by wcielić się w hitmana wielu imion (obecnie Kant, Wilhelm Kant) i wziąć udział w polowaniu na fartownego – patrz tytuł – Chińczyka. Jest mrocznie, cynicznie i, och, dynamicznie. Lektura wciąga, bawi, cieszy, kartki śmigają aż furczy, tylko refleksję gdzieś wzięło i znikło. Wiem, że nikt nie obiecywał; że w ogóle ultra posse nemo obligatur. A jednak żal. Bo to lepsze opowiadanie mogło być.
„Łzy smoka” Iwony Surmik pozwalają na wgląd (właściwie szybki rzut oka) w społeczność przypominającą dość mocno Indian Ameryki Północnej sprzed kilku wieków. Przypominającą, ale – jak by to powiedzieć – nie do końca. W każdym razie mamy młodzieńca, quest i świętą górę. Z założenia tekst prawdopodobnie miał zaskoczyć, po czym do końca już – sadysta jeden – za gardło trzymać, ściskać, aby wreszcie oczy łzami nam zaszklić. I zdziwniej, zdziwniej, bo gad jestem, a się nie wzruszyłem.
„I to minie” Izabeli Szolc wprowadza w historyczne realia Państwa Środka. Rozgrywając dobrze znany typ relacji uczeń-mistrz, stanowi próbę uzupełnienia życiorysu niejakiej Gink-go, Srebrnej Moreli, której postać za sprawą pewnej legendy przybliżył w „Opisaniu świata” nam, Europejczykom, Marco Polo. Rzecz od strony formalnej poprawna; zawiera kilka niezłych, pobudzających wyobraźnię scen. Cóż jednak z tego, kiedy zasadniczo, generalnie i pobieżnie czytaczowi nudno. Nudno, że hej. Nie jest bowiem zbytnim nadużyciem stwierdzenie, iż znając wcześniejsze opowiadania autorki, zna się również i to, najnowsze.

Panie ze smokiem skończyły. Czas na zmianę – „Zmianę” Macieja Guzka. Autor zapowiadanej „Królikarni”, przedstawia magiczne uniwersum w rozwoju technologicznym na poziomie naszych pierwszych lat XX. wieku, gdzie człowiekowi z głową lekką na karabinie żyje się radośnie wśród elfów, orków, (kra)snali i innych jeszcze – jak on sam odświętnie tylko inteligentnych – istot. Wolna wola, rozum zobowiązują, a zatem mamy wielką wojnę wszystkich i oczami snala ex-socjała patrzymy, jak świat sam siebie łupi. Tekst napisany z ogniem, pasją; stylistycznie jeszcze trochę nieporadny, m.in. zainfekowany bakteriami zaimkozy. Ale czyta się. Znać talent, łatwość snucia opowieści (prawda, że w tym wypadku przewidywalnej), obrazowania tak epickich, jak kameralnych scen oraz powoływania do życia bogatych w szczegół światów o solidnych, spójnych podstawach (na ile da się to po jednym w miarę długim opowiadaniu ocenić). Czekam na „Królikarnię”.
Drugi w kolejce „Smoczy biznes” Tomasza Kołodziejczaka jest humoreską, baśnią au rebours. Inaczej niż być powinno jest tu prawie wszystko, dlatego świat znajomy jakiś – sfatygowany, podobnie pokręcony. Król bez królestwa, rycerz bez przygody i smok, który co prawda dziewice chętnie, ale młodzieńców też – itd., itp. Już mnie to nie bawi, myślałem. A jednak przeciwnie – chwyciło. Przyczyn upatrywałbym w nieprzeciętnych zdolnościach językowych autora, stosowaniu zaskakujących zbitek frazeologicznych, generalnie bardzo dobrym panowaniu nad słowem. A skoro już o panowaniu mowa: panie Kołodziejczak, pan fajne komiksy wydajesz, ale pisz pan nam trochę więcej, proszę. Nawet mogłoby – od czasu do czasu (chociaż rzadziej raczej niż częściej) – być dalej tak mało ambitnie.
Marcin Mortka „Smok, dziewica i salwy burtowe”. Indie Zachodnie znów. Billy O’Connor i jego ach-jakże-niepowtarzalne problemy z sobą samym i załogą. Znów. Na horyzoncie jurajska wyspa, postmodernistyczny dowcip i slapstikowy humor. Ziew. Czytelnik pruje przez opowiadanie jak żaglowiec w czasie flauty. Tymczasem z pokładu Magdaleny i okolic wieje, niestety, przede wszystkim nudą, szepczącą do ucha repetycje same. I chociaż XVIII-wiecznym Karaibom zostało uroku wcale jeszcze niemało, to jednak blask ich cosik przygasł nam już i spowszedniał. A to dlatego, że w tym temacie nasz pilot wycieczki zdaje się jak na razie nie mieć nic więcej ciekawego do powiedzenia.
Przed nami szorcik (w zasadzie) Jacka Piekary: „Śmietnikowy dziadek i Władca Wszystkich Smoków”. Stało się raz, że do kloszarda los się wyszczerzył i (ślepy jak zawsze) pacnął go między kaprawe oczka szczęściem. A my przeczytamy, co z tego wynikło. Ot, taka sobie opowiastka – na kolanie napisana, mam wrażenie. Poprawna, jednak bez wyrazu. Przewidywalna. I znowu: może się nawet kto nią wzruszy, lecz raczej wzruszy – ramionami.
Na literacką peregrynację za to wybrał się Krzysztof Piskorski z „Darem dla cesarza”. Zostawił quasi-Arabię i zawędrował... hmm, no właśnie. Nowe lepsze czasy dla Napoleona, podróże między światami, historia tocząca się na rozchybotanych kółkach po nowo wytyczonych koleinach. A wszystko za sprawą jednego przełomowego wynalazku. Protagonista, syfilik hrabia Potocki, bierze udział w wyprawie badającej jedno niedawno odkryte magiczne uniwersum. Celem ekspedycji złapanie wiadomej gadziny dla wiadomego cesarza. Świat całkiem nieźle pomyślany, autor pokombinował też trochę z narracją – to mu na plus. Jednak jednowymiarowość postaci oraz niemożliwie miejscami ponaciągana materia fabuły każą do opowiadania podejść dość krytycznie. Tym bardziej, że styl, rzekłbym, niezbyt jest wysublimowany.
„Mój własny smok” Michała Studniarka. Tą razą bestia zalęgła się w głowie bohatera, a zatem nietypowa czeka go walka. Zgrabnie opowiedziane, z pomysłem. Nie udało się wprawdzie w sposób przejmujący oddać stanu paniki, rozpaczliwej obrony narratora przed postępującym obłędem, ale są też miłe niespodzianki, na przykład zakończenie. Całość przemyślana, konsekwentna, a przez podejście do tematu zwyczajnie antologii potrzebna.
Na koniec deser – nie, żaden budyń, raczej tiramisu (gdyby kto pytał o konkretne porównanie) – „Raport z nawiedzonego miasta” Wita Szostaka. Do włoskiego miasteczka („Miasta”), w czasie, który tambylcy przeznaczają na dolce far niente, zakrada się smok i zatrzymuje w katedrze. Wieść krzykiem ogłasza na placu szalony żebrak, po czym milknie ulegając petryfikacji. To oraz następne wydarzenia odtwarza i relacjonuje miejski dzwonnik. W formie pierwszoosobowej pamiętnikarskiej narracji bez dialogów (w zamian otrzymujemy metadialog prowadzony z wiadomym wierszem Herberta; i zresztą nie tylko z nim). Powstrzymując się przed spoilerowaniem, odpierając atak cisnących się na usta wzniosłych epitetów, powiem, że tekst dostarcza wielu wrażeń, do wielu myśli skłania i pytań rodzi też, a jakże, wiele. Czytanie zaś – mówiąc oględnie, a patrząc na sprawę od strony estetycznej – przykrości bynajmniej nie sprawia. Z „Raportu” wyziera po trosze stara i po trosze nowa twarz autora „Wichrów Smoczogór”. Warto jej się przyjrzeć, osobliwie, jeśli szukacie kandydatów do tegorocznych Zajdli.

Z XI księgi „Iliady” można się dowiedzieć, że na puklerzu Agamemnona widniał szafirowy trzygłowy smok; w wiele wieków później piraci skandynawscy malowali na swych puklerzach smoki i rzeźbili ich łby na dziobach statków. W Rzymie smoki były insygniami kohort, podobnie jak orły – legionów. Stąd pochodzi nazwa dragoni. Na sztandarach germańskich królów Anglii umieszczano smoki; miały one siać postrach wśród wrogów.1 Tak było kiedyś. Runiczna antologia zaś przypomina, że w ludzkiej świadomości smokom nadal dobrze i wygodnie się żyje. Oczywiście, książka mogłaby o tym przypominać pełniej, różnorodniej; jednak już to, co otrzymujemy, daje powody do umiarkowanego zadowolenia. „Księgę” spisało dwanaścioro autorek i autorów, każde z tego grona napisało o smoku trochę inaczej, każde widziało w nim coś innego. Każde z gadem, który przecież nigdy nie istniał, walczyło. I trzeba przyznać, parę razy nieźle go piórami pokłuto.



PS: Biorąc pod uwagę dość malkontencki ton recenzji, ocena może wydać się ciut za wysoka. Średnią ze wszystkich opowiadań okazało się dokładnie 6 i pół – musiałem zaokrąglić. Przez wzgląd na porządnie odrobioną pracę edytorską zaokrągliłem tak, a nie inaczej.



1 J.L. Borges „Księga istot zmyślonych”


Ocena: 7/10
Autor: Mateusz Wodyk
Dodano: 2007-01-17 18:52:52
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Brzezińska, Anna - "Mgła"


 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

 Sanderson, Brandon - "Yumi i malarz koszmarów"

 Bardugo, Leigh - "Wrota piekieł"

Fragmenty

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

 Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS