NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

Thompson, Paul B. - "Nemezis"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Maskarada
Data wydania: 2001
ISBN: 83-87376-87-6
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 368
"cykl maskarady", tom 2seria: Magic: The Gathering



Thompson, Paul B. - "Nemezis" #5

ROZDZIAŁ 4: Posłaniec

Greven szybkim, płynnym ruchem wyciągnął swój miecz o czarnym ostrzu.
- Jesteś szaleńcem lub kłamcą. Tak czy inaczej zginiesz. Brać go!
Gwardziści rzucili się do ataku, opuszczając włócznie. Crovax czekał na nich z lodowatym spokojem, nawet nie próbując uciekać. Kiedy zbliżyli się do niego na odległość dziesięciu kroków, gładka, czarna posadzka zamieniła się w lepką galaretę. Stopy żołnierzy uwięzły w czarnym szlamie.
- Władco trwogi, on ma władzę nad pływskałą! - krzyknął Dorlan.
Greven szerokim łukiem wyminął uwięzionych gwardzistów. Crovax odsunął się, wyciągając własny miecz. Wydawało się, że woli nie stawiać czoła ogromnemu wojownikowi. Il-Vec wycelował w niego swoje ostrze.
- Masz pewną kontrolę nad pływskałą, ale nie władasz nią jak Volrath, prawda? - powiedział Greven, tnąc powietrze swym zakrzywionym mieczem. - Możesz kierować mną przez pręt kontroli, oszuście? Masz jedną szansę, zanim cię zabiję!
Ciął straszliwie znad głowy. Crovax z trudnością odbił cios. Ertai przepchnął się przed wystraszonych dworzan. Aura Crovaxa była zdumiewająco gęsta i mroczna, znacznie silniejsza niż na Weatherlighcie i sięgała aż do miejsca, w którym tkwili uwięzieni w podłodze żołnierze. Mimo to pozostało mu niewiele mocy na odparcie ataku Grevena.
Ten zaś nacierał z furią, tnąc w głowę, pchając w brzuch i nogi. Crovax w ostatniej chwili zablokował cios od dołu. Greven napiął swe potężne mięśnie i pchnął w górę, pokonując jego opór. Lżejszy miecz Crovaxa pękł. Ostrze z pływskały odbiło się od podłogi i wylądowało przed Ertaim. Ku jego zdumieniu wypuściło maleńkie nóżki i pomaszerowało z powrotem, by połączyć się z rękojeścią.
Greven chwycił miecz obiema rękami i uniósł nad głowę, by zadać śmiertelny cios. Pływskała uwolniła żołnierzy. Część podłogi przed Crovaxem uniosła się i zasłoniła go przed uderzeniem. Ostrze Grevena uwięzło. Chrząknął z wysiłku i szarpnął, próbując je uwolnić. Crovax, z trudem łapiąc oddech, macał wokoło, szukając broni, którą mógłby zadać cios...
Trzy niskie, równe tony rozbrzmiały echem w ogromnej sali niczym bicie wielkiego dzwonu.
Przez Komnaty Snów przetoczyła się bezgłośna i potężna fala uderzeniowa, przewracając lekko odzianych dworzan. Ertai padł na twarz i wpił się dłońmi w podłogę. Ku jego zdumieniu palce wbiły się w pływkamień.
Żołnierze z trudem próbowali zachować szyk. Osłona Crovaxa zniknęła. Greven uwolnił miecz, lecz nie zadał ciosu. Przemieszczenie tak olbrzymich mas powietrza mogło oznaczać tylko jedno - nadchodził wysłannik.
Z głębin sali wytoczył się szary sześcian. Rósł z sekundy na sekundę. Jedynie Greven i Crovax pozostali na miejscach. Dworzanie i gwardziści, przerażeni eksplozją mocy, cofnęli się. Kiedy tylko wicher przycichł, Ertai podniósł głowę, by zobaczyć, co się dzieje.
Sześcian zatrzymał się i zawisł kilka cali nad podłogą. Zamglone ściany o krawędziach długości przynajmniej trzydziestu stóp nie zdradzały jego przeznaczenia ani budowy, za nimi jednak dało się zauważyć jakieś poruszenie. Na gładkiej płaszczyźnie pojawiły się wybrzuszenia.
Upiorny gong zabrzmiał jeszcze trzykrotnie i z sześcianu wyłoniła się ręka - gibka, smukła ręka w czarnej rękawicy. W ślad za nią pojawiło się kolano i stopa, i łącząca je noga. Prostym, naturalnym ruchem wysłannik wyszedł z portalu i stanął w Komnatach Snów.
Przy Grevenie wydawał się karłem. Odziany od stóp do głów w niemal absolutnie czarny pancerz, był nieco tylko wyższy niż Ertai. Głowa w pełnym hełmie obróciła się w tę i z powrotem, przyglądając się otoczeniu. Wysłannik uniósł rękę, lecz nie było to pozdrowienie. Trzymał w niej niewielkie urządzenie. Wydało z siebie ćwierkający dźwięk. Portal zaczął się kurczyć. Wypluł z siebie jeszcze cztery duże, metalowe skrzynie, po czym zakołysał się szarpany podmuchami powietrza. Urządzenie Phyrexianina ponownie zaćwierkało, po czym zniknęło w sakiewce u jego pasa. Portal zniknął. Powietrze z sykiem wypełniło pozostawioną pustą przestrzeń.
Dworzanie i żołnierze ustawili się w jako takim porządku. Ertai wstał, nieświadomie przeczesując palcami splątane włosy.
Wysłannik stał bez ruchu i przez myśl czarodzieja przeszło, że Phyrexianie przysłali mechanicznego stwora, podobnego do Karna, współczłonka załogi Weatherlighta. Obcy jednak uniósł powoli dłonie do twarzy. Przyłbica hełmu odsunęła się ze słyszalnym sykiem.
- To dziewczyna! - nie wytrzymał Ertai.
- Milcz! - warknął Greven i opadł na jedno kolano.
- Niech będzie pozdrowiony namiestnik najwyższego władcy Phyrexii!
Z szelestem wykrochmalonych szat i skrzypieniem zbroi delegacja uklękła przed wysłannikiem. Ertai wstał jako pierwszy. Chciał dobrze przyjrzeć się dziewczynie z innego wymiaru.
Miała twarz o ostrych rysach, długie, szpiczaste uszy i szpatułkowate kości policzkowe czystej krwi elfa. Nos i policzki usiane były niezliczoną ilością piegów. Zbroja leżała na niej niczym matowoczarna skóra, prześwitującą spod niej bladą cerę pokrywały ciemne, krzyżujące się linie. Pomimo niesamowitej aury phyrexiańskiej potęgi wysłanniczka wyglądała na niewiele starszą od Ertaiego - odpowiednik ludzkich dziewiętnastu lat.
Crovax skłonił się gładko.
- Bądź pozdrowiona, Ekscelencjo. Witamy na Rath.
Popatrzyła na niego pustym wzrokiem.
- Kim jesteś?
Ertai zachichotał. Na skinięcie Grevena przytrzymało go dwóch żołnierzy.
- Jestem Crovax, nowy mistrz Rath.
- Słyszałam o tobie - powiedziała chłodno wysłanniczka. - Pospieszyłeś się. Przybyłam tu, by mianować nowego władcę, a jeszcze nie zdecydowałam się na ciebie.
Crovax wzdrygnął się widocznie. Podłoga wokół niego zmarszczyła się, niczym powierzchnia jeziora w czasie burzy, szybko jednak opadła.
Greven wystąpił do przodu.
- Greven il-Vec, dowódca wszystkich sił cytadeli i kapitan statku powietrznego Predator, do usług Waszej Ekscelencji.
- Komandorze.
Jaki ma płaski, pozbawiony emocji głos, pomyślał Ertai. Członkowie dworu za przewodem Dorlana il-Dala po kolei pozdrawiali wysłanniczkę, zapewniając o swej dozgonnej lojalności wobec niej i potęgi, którą reprezentowała. Przyjęła ich podlizywanie z tą samą obojętnością, co arogancję Crovaxa.
- A co ze mną?! - krzyknął Ertai. Jeden z trzymających go żołnierzy karcąco uderzył go w tył głowy.
- Kto to? - spytała wysłanniczka.
- Nikt, Ekscelencjo. Jeniec wojenny - odparł Greven.
- Przyprowadzacie do mnie jeńców? Dlaczego?
- Dobre pytanie - zauważył Crovax.
- Ma szczególny talent do magii - powiedział Greven. - Przyprowadziłem go, by był świadkiem waszego przybycia. Miała to być dla niego lekcja poglądowa.
- Czy został przesłuchany?
Greven zesztywniał w oczekiwaniu kary.
- Nie, Ekscelencjo.
- Pierwszym zadaniem porywacza jest wydostanie z więźniów informacji - powiedziała dziewczyna. - Dopilnujesz jego przesłuchania, Grevenie il-Vecu.
- Natychmiast, Ekscelencjo - wojownik gestem nakazał gwardzistom zabrać Ertaiego. Młody czarodziej wyjrzał spomiędzy ciągnących go żołnierzy.
- Nie powiedziałaś nam, jak się nazywasz!
Greven już miał nakazać go uciszyć, jednak wysłanniczka go powstrzymała.
- Logiczne pytanie. Nazywam się Belbe.
- Jestem Ertai. Byłem pierwszy w mojej klasie...
- Zabrać go - przerwał Greven ze zniecierpliwieniem. - Przepytam go osobiście.

* * *

Crovax zaoferował Belbe ramię, ona jednak zignorowała jego fałszywą uprzejmość i szybkim krokiem ruszyła ku wyjściu. Greven zapytał ją o przysłane skrzynie.
- Każ je dostarczyć do komnat mistrza. Zajmę je dla siebie - odparła.
Była to robota dla moggów, jednak cuchnące stwory nie miały wstępu do Komnat Snów. Greven już miał nakazać przeniesienie skrzyń gwardzistom, kiedy odezwał się Crovax.
- Niech zrobią to dworzanie. W końcu pałac to ich domena.
- Nie jesteśmy robotnikami! - zaprotestował Dorlan, pobladły na samą myśl o wysiłku fizycznym.
- Róbcie, jak kazał Crovax - ucięła Belbe.
- Ale, Wasza Ekscelencjo! - jęknął szambelan.
- Ten człowiek jest intruzem i wrogiem w takim samym stopniu jak Ertai - powiedział Greven, celując palcem w Crovaxa. - Powinien trafić do wieży.
- Nie - odparła Belbe. - Cieszy się uwagą władców. Jeszcze nie został mistrzem, ale ubiega się o to stanowisko. Dopóki jego rozkazy nie są sprzeczne z moimi, należy okazywać mu posłuszeństwo.
Twarz Crovaxa wykrzywił paskudny uśmiech.
- Na co czekacie? Zająć się bagażem pani.
Dorlan i reszta posłusznie go minęła. Metalowe skrzynie miały po sześć stóp długości i trzy szerokości. Rozpieszczeni pałacowym życiem dworzanie, niektórzy już w podeszłym wieku, próbowali unieść ciężkie pojemniki. Crovax nie mógł powstrzymać wybuchu śmiechu, kiedy jeden ze starszych Dalów upadł, przygnieciony skrzynią. Pod kierunkiem Dorlana pozostali zdjęli ją z niego. Wyszywaną złotem szatę mężczyzny splamiła krew, a jego twarz przybrała kolor wystygłego popiołu. Dorlan chwycił go za nadgarstek.
- Nie żyje - powiedział zdławionym głosem.
- Bezużyteczny pasożyt. - Crovax stanął nad szambelanem i zmarszczył czoło. Podłoga pod ciałem oddzieliła się, przybrała kształt noszy i na krótkich nóżkach wyniosła starego dworzanina z sali. Dorlan spojrzał na Crovaxa ze łzami w oczach.
- Jeśli rozkazujesz pływskale, dlaczego nie każesz jej ponieść bagażu wysłannika?
Crovax chwycił go za kołnierz i bez wysiłku postawił na nogi.
- Weźmiecie bagaż Jej Ekscelencji w dowód oddania dla władców! Wszyscy! - ryknął.
Ertai i jego eskorta zwolnili, by zobaczyć, co się stanie.
- Niedobrze - mruknął czarodziej. - Oszalał, kompletnie oszalał.
Gwardziści powlekli go dalej. Belbe, Greven, Crovax i gwardziści patrzyli, jak podstarzali dworzanie męczą się ze skrzyniami.
- Co się dzieje z twarzą tego człowieka? - spytała Belbe, wskazując Dorlana.
- To łzy - odparł Greven.
- Roztwór soli, wydzielany w celu usunięcia podrażnień rogówki...
- Starzec, który właśnie zginął, pełnił obowiązki szambelana przed Dorlanem - powiedział Greven. - Był jego ojcem.
Belbe ruszyła do swoich komnat, nie czekając na bagaż, Greven zaś pospieszył zająć się przesłuchaniem Ertaiego.
- Jeśli Wasza Ekscelencja będzie potrzebować jakiejkolwiek pomocy - powiedział, zanim się oddalił - proszę zawołać. W całej cytadeli rozstawione są straże - dodał, patrząc ostrzegawczo na Crovaxa.
Pozostali gwardziści czekali na rozkazy.
- Co mamy robić, Ekscelencjo? - spytał Nasser.
- Wracajcie do swoich obowiązków - rzuciła Belbe.
- A ja? - zapytał Crovax.
- Jeśli masz dowodzić wojskami Rath, powinieneś obejrzeć armię i zaznajomić się z nią. Ostatnio nie najlepiej się spisywała, prawda?
- To prawda, Ekscelencjo - odparł ponuro Nasser. - Zapanowało strasznie zamieszanie, kiedy okazało się, że musimy jednocześnie walczyć z buntownikami i statkiem wroga.
- Bardzo dobrze. Za pięć okresów oczekuję raportu, Crovaxie. Poinformuj szambelana i Grevena il-Veca, że chcę, by byli przy tym obecni - rozkazała Belbe i odeszła.
Crovax patrzył, jak wychodzi.
- Powiedz mi jak mężczyzna mężczyźnie, co o niej sądzisz? - zapytał Nassera.
- To bardzo dziwne - odparł sierżant. - Dlaczego władcy powierzyli takie zadanie młodej dziewczynie?
- Są powody, sierżancie, na razie ich po prostu nie widzimy. Władcy nic nie robią bez powodu. Przy okazji, jak się nazywasz?
- Nasser, sir.
- Jak długo już służysz u Grevena il-Veca?
- Siedem lat, sir.
- Siedem lat i dowodzisz oddziałem gwardii pałacowej? Greven cię nie docenia.
Nasser spojrzał mu w oczy.
- Nie, sir, nie docenia.
- Coś na to poradzimy. - Crovax wyciągnął rękę. - Prowadź.
Na rozkaz Nassera żołnierze sformowali szyk i ruszyli do wyjścia. Crovax szedł za nimi, uśmiechając się do własnych myśli.

* * *

Odgłos maszerujących stóp ucichł w oddali i Belbe głęboko odetchnęła. Nareszcie znów sama! Mimo iż przebywała na Rath zaledwie godzinę, dotychczasowe przeżycia ją przygniatały. Towarzystwo mieszkańców cytadeli zmęczyło ją - przytłaczająca obecność Grevena, opancerzeni żołnierze, którzy wyglądali na mniej żywych niż phyrexiańscy kapłani, urzędnicy dworscy o spranych, zmartwionych twarzach, wiecznie szepcący i wyciągający dłonie...
Abcal-dro nie uprzedził jej, że tacy mogą być ludzie. Jedynie dwóch z nich wydało jej się interesującymi - młodzieniec zwany Ertaim i mroczny Crovax. Byli od siebie zupełnie różni. Ertai promieniował zuchwałą inteligencją i ogromną pewnością siebie, nawet mając kajdany na nogach. Crovax był niebezpieczny. Zorientowała się, że był na Phyrexii i zajmowali się nim mistrzowie z Czwartego Poziomu.
Bezbłędnie wybrała windę, która miała ją zabrać do apartamentów mistrza, znajdujących się w połowie wysokości wieży. Podczas procesu tworzenia w jej umysł wszczepiono szczegółowy schemat twierdzy. Znała każdą podporę, klamrę i urządzenie z pływmaterii niczym własne ręce, wszystko jednak wydawało się jej obce, wiedziała bowiem, że nigdy przedtem tu nie była.
Weszła do windy. Platforma nawet nie drgnęła, więc ponagliła ją.
- Do kwater mistrza.
Cytadela istniała od długiego czasu, a jej kolejni mieszkańcy zmieniali, ozdabiali i upiększali ją według własnych upodobań. Każde piętro, przez które przejeżdżała Belbe, nosiło piętno gustów sześciu poprzednich mistrzów. Każdy z nich wprowadzał swoje zmiany na instalacjach poprzednika. Podstawowa konstrukcja wykonana została z phyrexiańskich stopów mosiądzu i ceramiki. Na to nakładały się warstwy pływskały udające drewno, marmur i szkło. Jej organiczna forma przetrwała wszystkie dekoracje, a wieki zamieszkania przez ludzi poznaczyły ją bliznami niczym jakiegoś ogromnego, morskiego stwora.
Każde piętro obwieszczał piskliwy głos.
- Poziom obserwacyjny... apartamenty dworzan... warsztat napraw pływbotów... muzeum mistrza...
- Stać - powiedziała Belbe. Winda zadygotała i stanęła między piętrami. - Wróć do muzeum mistrza.
Winda posłusznie zjechała kilka stóp niżej. Belbe zeszła z platformy. Wkoło panowała ciemność, gdzieniegdzie tylko rozrzedzana błyskami światła.
- Światło - rozkazała. Nic się nie stało. - Chcę światła!
Kilka kul z pływskały rozbłysło pełną mocą, inne w ogóle odmówiły posłuszeństwa. W efekcie zapanował półmrok, pogarszany jeszcze dziwacznymi eksponatami.
Volrath swym hobby uczynił skatalogowanie wszystkich form życia występujących na Rath. Znajdowali się tu przedstawiciele każdego gatunku, starannie spreparowani i ustawieni na "marmurowych" postumentach z pływskały. Zwierzęta, ptaki, gady i ryby patrzyły przed siebie szklanymi oczami. Niektóre okazy były już stare i ucierpiały z powodu zaniedbania i upływu czasu. Belbe dotknęła upierzenia wypchanego ptaka. Jasnoniebieskie pióra rozsypały się w pył pod dotykiem jej palców. Belbe strzepnęła go na podłogę. Z ciemności wydreptała mała, dwunożna maszyna i głośno wessała kurz lejkowatą tubą.
Volrath nie poprzestał na zwierzętach. Każdą myślącą rasę Rath reprezentowały cztery osobniki: dorosły mężczyzna, dorosła kobieta i dzieci obojga płci, wszyscy w odpowiednich strojach i z przedmiotami codziennego użytku w rękach. Belbe mijała okazy Korów, Dalów i Veców. Wysmukłych, emanujących siłą merfolków ktoś o artystycznym zacięciu umieścił w blokach zielonego, przezroczystego pływkamienia, udającego morskie fale.
Ostatnią wystawioną rasą były elfy z Niebosiężnego Lasu. Stał tu tylko jeden okaz, dorosły mężczyzna. Belbe zatrzymała się, poruszona widokiem. Twarz, mimo iż męska, była niezwykle podobna do jej własnej. Dziewczyna wspięła się na postument i przyjrzała się martwemu elfowi.
Kim byłeś? Myśliwym, rybakiem, złapanym któregoś dnia przez żołnierzy mistrza? Gdzie mieszkałeś? Dlaczego jesteś podobny do mnie?
Belbe dotknęła twarzy elfa - była zimna, sucha i twarda. Wypychacz wprawił eksponatowi niebieskoszare oczy. Dziewczyna koniuszkiem palca musnęła zakurzoną źrenicę. Nie była szklana - ustąpiła pod naciskiem.
Belbe zeskoczyła z postumentu, cała drżąc. Nerwowo wytarła dłonie o pancerz. Komnata nagle wydała się jej mała i przytłaczająca. Musiała się stamtąd wydostać.
Winda wciąż na nią czekała. Dziewczyna wskoczyła na platformę.
- Ruszaj.
- Ruszaj dokąd? - zapytało urządzenie.
- Do komnat mistrza. Już!
Winda zatrzymała się na najniższym poziomie apartamentów Volratha. Cytadela miała w tym miejscu zaledwie dwieście stóp średnicy. Sień była zimna i ciemna.
- Światło.
Ciemności zaczęły powoli ustępować intensywnej, niebieskiej pulsacji. Belbe stanęła na środku komnaty. Ściany nabrały przejrzystości. Źródłem niebieskiego blasku okazała się kolumna energii na zewnątrz. Dziewczyna czuła, jak moc przesącza się przez ściany i osiada na jej skórze. Najniższe piętro apartamentów tworzyła przestronna komnata o łukowato nachylonych do wewnątrz ścianach. Belbe, zafascynowana słupem mocy przepływającym między fabryką pływskały a piastą, zauważyła, że podłoga zaczyna migotać. Dookoła zawirowały plamy jaskrawych kolorów, zmieniających się od czerwonego, przez pomarańczowy, żółty i zielony do niebieskiego. Belbe stała w milczeniu na środku bezgłośnego wiru barw. Wiedziała, że zjawisko wywołane jest sprzężeniem pływskały, nasiąkniętej energią przenikającą ściany, widok jednak był zachwycający niezależnie od przyczyny.
Przesunęła się w kierunku schodów prowadzących na następny poziom. Okrąg natychmiast ruszył za nią, centrując się wokół jej nowej pozycji. Zaciekawiona i rozbawiona cofnęła się kilka stóp - wir barw podążył w jej ślady.
Belbe truchtem obiegła komnatę. Jej wzmocnione nogi pozwalały na osiąganie ogromnych prędkości, jednak wolała ich nie testować w zamknięciu ścian. Widmowe kręgi na podłodze ścigały ją, nieważne jak szybko biegła. Powietrze zaczęło się elektryzować. Belbe wyciągnęła ręce i zaśmiała się, kiedy z jej palców strzeliły białe iskry.
Przy dwudziestym okrążeniu zauważyła Crovaxa, stojącego przy windzie. Zatrzymała się w miejscu. Podłoga zajaśniała w paroksyzmie nakładających się barw, by po chwili ponownie ułożyć z nich kolisty wzór.
- Światło - rzuciła Belbe. Serce łomotało jej w piersi, włosy sklejał pot.
Ściany zmatowiały i straciły przejrzystość, kiedy zajaśniało sztuczne oświetlenie. Crovax, ze złączonymi za plecami dłońmi, wyglądał mrocznie i ponuro w swych czarnych szatach i phyrexiańskim kirysie.
- Czego chcesz? - spytała Belbe.
- Chciałem upewnić się, że wszystko w porządku, Ekscelencjo. - Ton, jakiego używał, przeczył starannie dobieranym słowom. - Z dołu dostrzegliśmy igrające wokół wieży rozbłyski kolorów. Nie wiedziałem, że się... bawiłaś.
- Zabawny efekt - odparła. - Odkryłam go przypadkiem.
- Interesująca substancja, ta pływskała. Można ją kontrolować, jeśli ma się wystarczająco silną wolę. Jeśli jednak nie rozkazuje się jej całkowicie, staje się nieprzewidywalna. Doradzam ostrożność, Ekscelencjo.
Nie wydał żadnego słyszalnego polecenia, ściany windy jednak zamknęły się wokół niego.
- Do zobaczenia później - powiedział i zniknął pod podłogą.
Belbe czuła zmęczenie. Oglądanie ekspozycji znużyło ją, a sprint wokół komnaty zużył resztki sił. Wspięła się na schody prowadzące na następny poziom. Mistrz mógł rozkazać im się tam zanieść, ona jednak musiała użyć konwencjonalnego sposobu.
Znalazła się w komnatach zapełnionych obrazami i posągami, głównie portretami wojowników i scenami batalistycznymi. Większość portretów przedstawiała Volratha. Belbe wydało się dziwne, że ktoś otaczał się własnymi podobiznami, szczególnie tak ekstrawaganckimi i wyolbrzymionymi. Volrath wyrzynający całe armie własnym mieczem. Volrath-olbrzym, z głową otoczoną chmurami, stojący okrakiem nad twierdzą. Volrath miażdżący pod stopami ludy i światy.
Pomiędzy posągami, malowidłami i gobelinami stały meble - szafki, kredensy, regały, fotele i sofy. Wszystkie okazały się jednakowo twarde. Po wybrzuszeniach i zaokrągleniach Belbe poznała, że wykonano je z pływkamienia i że staną się miękkie jedynie dla mistrza.
W końcu znalazła łoże - duży, okrągły materac, uginający się od ręcznie szytych kołder i poduszek. Były to dary od poddanych mistrza i na szczęście nie miały nic wspólnego z pływskałą. Łoże zrobiono dla kogoś bardzo wysokiego, Belbe musiała się więc podciągać. Kiedy usiadła na krawędzi, machając nogami, spostrzegła jeszcze jeden posąg, zupełnie inny od pozostałych. Ustawiony był tak, że zobaczyć można go było jedynie z łoża. Belbe zeskoczyła, by przyjrzeć mu się uważniej.
Statua, wykuta z najprawdziwszego białego marmuru, przedstawiała dwóch mężczyzn. Wyższy z nich był niewątpliwie Volrathem, mimo że zamiast pancerza miał na sobie królewskie szaty. W wyciągniętej ręce ściskał dłoń drugiej postaci. Belbe okrążyła dwunastostopowej wysokości kompozycję, by zobaczyć, kim jest drugi mężczyzna.
Był niższy niż Volrath, o budowie zwykłego mężczyzny. Miał sięgające do ramion włosy i sugestię brody. Także jego szaty nie miały żadnych wojskowych akcentów. Kiedy jednak Belbe dotarła do miejsca, z którego mogła przyjrzeć się jego twarzy, odkryła, że posąg jej nie ma.

* * *

- Przedyskutujmy to - powiedział Ertai.
Greven skinął dwóm moggom, które zdarły koszulę z pleców czarodzieja. Magowi nie żal było odzieży, i tak już postrzępionej, ale uraził go widok kompletu syczących w stojącym tuż obok koksowniku żelaziw.
- To nic nie da - dodał. - Nie mam nic do powiedzenia.
Greven wyjął z sakwy przy pasie czerwoną, ciasno zwiniętą pałeczkę. Ścisnął jeden koniec między palcami - pręcik rozwinął się powoli i zesztywniał.
- Co to? - zapytał Ertai, któremu nagle ścisnęło się gardło.
Ogromny wojownik nachylił się nad nim. Przekręcił koniec pałeczki, zaś na drugim jej końcu pojawiły się krótkie kolce. Ertai zdecydował, że woli jednak żelaza do znakowania bydła. Cofnął się i rozpłaszczył na ścianie.
Greven ponownie skinął moggom, które ścisnęły kostki maga. Siłą oderwały jego stopę od podłogi. Il-Vec nachylił się, Ertai zamknął oczy...
Klik. Ciężkie kajdany opadły na podłogę. Czarodziej spojrzał w dół i zobaczył, jak Greven wyciąga pręt z zamka, po czym powtarza to samo z drugim zamknięciem.
- Robak klucznik - rzekł wojownik, chowając zwijającego się stwora do sakwy.
- Na wszystkie kolory - odetchnął Ertai. - Myślałem...
Moggi cisnęły nim o ścianę. Greven wyjął z koksownika rozżarzone niemal do białości żelazo.
- Teraz - stwierdził - opowiesz mi o Weatherlighcie.
Ertai zamknął oczy i przygotował psychokinetyczne uderzenie. Nie mógł go wystarczająco kontrolować, gdyż ręce miał przyszpilone do ściany, w tych okolicznościach jednak nie miał dużego wyboru. Cisnął czar w Grevena i usłyszał brzęk upadającego na podłogę żelaza.
- Wytrzymam to dłużej niż ty - powiedział il-Vec, podnosząc wiśniowo żarzące się narzędzie i umieszczając je ponownie w koksowniku. - Możemy się w to bawić cały dzień albo przestać, kiedy zechcesz. Co ty na to?
- Musiałem chociaż spróbować oporu - odparł słabo Ertai. - W końcu jestem najzdolniejszym magiem naszego wieku.
Greven wziął po jednym żelazie w obie ręce.
- Tutaj, chłopcze, jesteś tylko mięsem.


Dodano: 2006-11-11 10:59:26
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS