NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Thompson, Paul B. - "Nemezis"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Maskarada
Data wydania: 2001
ISBN: 83-87376-87-6
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 368
"cykl maskarady", tom 2seria: Magic: The Gathering



Thompson, Paul B. - "Nemezis" #4

ROZDZIAŁ 3: Wysłannicy

Przy wtórze przekleństw Grevena il-Veca Predator wolno zbliżał się do otwierającego się w zboczu twierdzy wlotu tunelu, prowadzącego do doku. Zamiast pięciu godzin powrót z Kanionu Portalu zajął dwa dni. Przejście przez szeroki w normalnych okolicznościach tunel Szczytu Rath wydawało się niemożliwe. Ster robił, co chciał, i nikt nie mógł nic na to poradzić. Trzy razy podchodzili do otworu jedynie po to, by w ostatniej chwili desperackim zwrotem unikać roztrzaskania się o zbocze krateru.
Wściekły i zdesperowany Greven zbiegł pod pokład, gdzie trzymano wciąż przykutego do masztu Ertaiego.
- Już jesteśmy na miejscu? - zapytał niewinnie czarodziej.
Greven gorąco zapragnął urwać mu głowę. Wyładował się na beczce jabłecznika, rozwalając ją na szczapy. Beczka była pełna. Ciasną ładownię wypełnił słodki aromat cydru.
Predator zatoczył się ciężko na lewą burtę. Na pokładzie rozległy się ostrzegawcze wrzaski. Greven skrzywił się z obrzydzeniem.
- Więc? - powiedział Ertai. - Niewiele mogę zrobić skuty tu, na dole.
- A kto powiedział, że masz cokolwiek robić? - prychnął Greven.
- Nie przyszedłeś tu chyba, by poczęstować mnie cydrem?
Zazwyczaj ziemista twarz il-Veca pociemniała jeszcze bardziej. Dowódca Predatora sięgnął swą wielką, sękatą ręką. Ertai pomyślał, że nadeszła jego godzina, lecz Greven chwycił łańcuch krępujący jego dłonie i zerwał go jednym szarpnięciem.
Mag wytrzeszczył ze zdumienia oczy, a kapitan z podobną łatwością usunął kajdany z jego nóg. Po raz pierwszy od kilkunastu godzin Ertai wstał.
- Wielkie dzięki, kapitanie. Zaczynałem dostawać skur...
- Zamknij się - warknął Greven. - Na pokład!

* * *

Ertai, pobrzękując łańcuchami, niezdarnie wspiął się na pokład i stanął na mostku. Marynarze próbowali sterować samymi żaglami. Nawet gdyby nie były poszarpane, tym prymitywnym sposobem nie dałoby się wprowadzić statku do bazy.
Ertai wyciągnął szyję i ujrzał twierdzę. Olbrzymi stożek o zaokrąglonym wierzchołku wyrastał z otaczającej go równiny na wysokość dobrych trzech mil. Jałowe, żółte skały poznaczone były czerwonymi i brązowymi żyłami złóż minerałów. Po zachodnim stoku spływała srebrnoszara kaskada świeżo wyprodukowanego kamienia pływowego. U szczytu, na strumieniu niebieskiej, skwierczącej energii unosiła się ogromna piasta. Gigantyczna, walcowata konstrukcja odbierała energię z niezmierzonej przestrzeni. Oczy Ertaiego zaczęły łzawić od światła, mimo iż nie było ono tak jasne, jak blask dominariańskiego słońca.
- Nie czas na łzy - rzucił Greven.
- Jestem bardzo wrażliwy - odparował Ertai, wycierając oczy.
Il-Vec powlókł go do przedniego relingu.
- Mamy kłopoty ze sterowaniem. - Nienawidził tego, co miał powiedzieć, i widać to było wyraźnie na jego twarzy. - Użyjesz magii, by przeprowadzić nas przez tunel.
- Jestem jeńcem.
- Jesteś na moim statku. - Greven zgrzytnął zębami. - Jeśli się rozbijemy, zginiesz z nami.
Ertai nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Brzmi przekonująco. - Przeszedł wolno na lewą burtę, potem na prawą. Predator zakręcał szerokim łukiem, by ustawić się na wprost wlotu tunelu.
- Ster zniszczony? - zapytał mag. Greven skinął głową. - Możecie sterować samym ciągiem silników?
- Normalnie tak, ale prawy wypadł z mocowań. Mamy ciąg tylko z lewego.
Ertai osłonił oczy przed niebieskim blaskiem i przyjrzał się żeglarzom, próbującym kontrować niewspółosiowość ciągu lewym żaglem. Na jego oczach płachta wyrwała się trzymającym i strąciła z bomu trzech marynarzy. Runęli na spotkanie śmierci, ale nikt się tym nie przejął. Najmniej ich kapitan.
- Możecie opuścić statek? - spytał Ertai.
- Nie ma takiej możliwości - odparł Greven, krzyżując ręce na piersi. - Co możesz zrobić? Pamiętaj, jeśli zawiedziesz, pójdziesz w ślady tych niezdarnych głupców!
- Jak już raczyłeś zauważyć, kapitanie, jedziemy na tym samym wózku.
Ertai zamknął oczy i wyciągnął ręce. Z czubków jego palców strzeliła trzeszcząca moc. W powietrzu było tu mnóstwo energii, chociaż głównie destruktywnej. Zaczerpnął jej. Nie było to przyjemne. Jego poobijane ciało zaprotestowało bólem, lecz nie miał wyboru.
- Co robisz? - zapytał ostro Greven.
- Drogę - wymamrotał Ertai. Wyobraził sobie szeroki strumień magicznej energii, łączący jego dłonie z odległym wlotem tunelu. To było proste. Teraz jednak musiał ściągnąć moc wzdłuż ramion i pchnąć do stóp. Zakotwiczywszy ją w kadłubie Predatora, zmusiłby statek do poruszania się prostym kursem. Towarzyszące temu uczucie przypominało obejmowanie płonącego pnia drzewa, nie było jednak innego sposobu.
Predator zadrżał i posłusznie ustawił się dziobem do twierdzy.
- Przygotujcie się na twarde lądowanie - wysapał z trudem mag. - Będzie ciężko.
Greven rzucił rozkaz i pozostali przy życiu marynarze oraz moggi rzucili się szukać osłon. Nie zważając na niebezpieczeństwo, il-Vec pozostał na mostku.
- Debil - szepnął Ertai.
- Co?
- Nic, to słowa zaklęcia.
Ręce i nogi zaczęły mu drżeć. Brudne szmaty, które miał na sobie, przesiąkły potem.
Dziób statku pochylił się i Predator zaczął się rozpędzać. Tu tkwiło prawdziwe niebezpieczeństwo, choć Ertai nie zadał sobie trudu, by wytłumaczyć to Grevenowi. Czar bez trudu utrzymywał okręt na kursie, ale mag nie był pewien, czy pozostanie mu dość sił, by wyhamować we wnętrzu krateru.
- Silniki stop.
Głos Grevena wydawał się dobiegać z wielkiego oddalenia. Ertai walczył, by utrzymać się na nogach. Pokład wokół niego rozgrzewał się. Podeszwy stóp już miał pokryte pęcherzami. Deski zaczynały się już tlić. Ktoś - pewnie Greven - chlusnął mu na nogi wiadrem wody.
- Dzięki - rzucił Ertai przez zaciśnięte zęby.
- Zaraz wlecimy - powiedział il-Vec. - Może otworzysz oczy?
- Lepiej widzę z zamkniętymi.
Bez szumu silników Predator ożył rzadko słyszanymi na jego pokładzie dźwiękami - skrzypieniem masztów, trzaskami wyginanej konstrukcji kadłuba, dziwnym, metalicznym brzękiem samoczynnie dostosowujących się do zmian naprężenia drutów. Oczami umysłu Ertai widział przed sobą zbliżający się żółty stożek twierdzy. Strumień magii z wielką prędkością wprowadził Predatora w sam środek tunelu. Twarz Ertaiego owiało gorące powietrze z wnętrza krateru.
Okręt ze świstem wpadł do wnętrza twierdzy. Żeglarze zaczęli krzyczeć. Ertai otworzył oczy.
Pędzili wprost na słup energii łączący piastę z cytadelą. Greven ciężko położył dłoń na ramieniu maga.
- Trzymaj się z dala od snopu mocy - powiedział. - Jeśli o niego zawadzisz, zginiemy.
Ertai zacisnął dłonie w pięści i siłą woli spróbował odgiąć niewidzialny strumień magii od kolumny energii, niełatwo było jednak je rozdzielić. Na szyi czarodzieja wystąpiły żyły.
Wygnij się, wygnij! - pomyślał z wściekłością. Rób, co ci każę!
Strumień skręcił w prawo, mijając się z kolumną o metry. Przechylony o całe dwadzieścia stopni Predator przemknął tuż obok niej. Główny bom lewej burty zahaczył o lśniący słup energii i w ułamku sekundy wyparował. Ertai wciąż zakręcał. Okręt wpadł w korkociąg i runął w stronę doku na szczycie cytadeli.
- Lepiej zwolnij - powiedział Greven.
Nawet podczas najcięższych momentów czarowania Ertai zastanawiał się nad tą właśnie chwilą. Rath była jego więzieniem, Greven strażnikiem, a Predator narzędziem ucisku tysięcy wolnych ludzi. Dlaczego miałby go oszczędzać? Czemu nie rozbić się o cytadelę, wyrządzając tyle szkód, ile się da? W ten sposób mógłby przynajmniej uderzyć w imieniu uciśnionych.
- Zwolnij! - powtórzył nagląco Greven.
Umieranie jest łatwe, powiedział kiedyś stary nauczyciel Ertaiego. Umieranie jest bierne - życie aktywne. Prawdziwy mag musi żyć, by wypełnić zadania stawiane przed nim przez jego sztukę. Czego dokonałeś w swym krótkim życiu, Ertai?
- Stój! Stój! - ryczał Greven.
Predator to zaledwie jeden okręt, il-Vec - jeden dowódca. Phyrexiańska potęga nawet nie odczuje ich straty. On sam zaś może dokonać wielkich rzeczy - jeśli będzie żył.
Rozrzucił szeroko ramiona. Widzialny tylko dla niego strumień magii rozszczepił się przed dziobem statku. Moc falami odbiła się od wieży i uderzyła okręt niczym młot, zwalniając jego pęd. I tak już potrzaskany dziób zmiażdżył pierścień cumowniczy. Predator ze straszliwym hukiem uderzył w platformę i przejechał na boku, tracąc spodnią podporę lądowniczą. Greven został wyrzucony z mostka i spadł na główny pokład. Jedynie Ertai, przygwożdżony przepływającą prze niego mocą, pozostał na nogach.
W końcu statek zatrzymał się na płycie kamienia pływowego. Greven zerwał się na nogi.
- Ty! Zniszczyłeś mój okręt! - ryknął, oskarżycielsko celując grubym palcem w Ertaiego.
- Już był zniszczony - odparł słabo mag. Zatoczył się do przekrzywionego relingu. - Żyjemy. Na co jeszcze narzekasz?
Nagle osunął się na pokład. W miejscu gdzie stał, pozostały wypalone w drewnie ślady stóp.

* * *

Dorlan il-Dal, szambelan pałacu mistrza, z niepokojem oczekiwał powrotu Grevena. W twierdzy zapanował chaos - po raz pierwszy w dziejach komuś udało się włamać do cytadeli, żołnierze garnizonu miotali się bezładnie, wspaniały Predator zamienił się w dymiący wrak, a co najgorsze, zniknął mistrz Volrath.
Dorlan nerwowym krokiem przemierzał prywatne komnaty mistrza, zastanawiając się, co robić. Greven będzie niewątpliwie w podłym nastroju, zważywszy, że nie udało mu się dopaść Weatherlighta. Nieudane lądowanie z pewnością nie poprawiło jego samopoczucia. Najbardziej jednak trwożyło Dorlana, co może się stać, gdy rozejdą się wieści o zniknięciu mistrza. Czy jego poddani zbuntują się? Czy elfy i ich sprzymierzeńcy ponownie zaatakują? Co z moggami - czy będą posłuszne swym nadzorcom, kiedy zabrakło autorytetu Volratha?
Z ponurych rozmyślań wyrwał go odgłos zbliżających się ciężkich kroków. Greven il-Vec schodził z doku po spiralnej rampie. Za nim podążały resztki jego załogi. Dwóch marynarzy niosło bezwładne ciało młodego mężczyzny, odzianego w cudzoziemskie szaty.
- Władco trwogi! - Dorlan pokłonił się pospiesznie. - Dzięki bogom, że powróciłeś cały i zdrów!
- Zachowaj te pochlebstwa dla tych, którzy ich potrzebują - przerwał mu Greven. Gestem rozkazał żeglarzom położyć nieprzytomnego mężczyznę na podłodze. - Gdzie Jego Wysokość? Muszę złożyć raport.
- Jego Wysokość Volrath, eee...
- Tak?
- Nie ma go.
Dorlanowi przemknęło przez myśl, że z zaciśniętych szczęk Grevena strzelą iskry. Wojownik chwycił go za bogato zdobioną szatę i uniósł do góry. Stopy szambelana zawisły nad posadzką.
- Gdzie jest? - warknął Greven.
- Nie... nie wiem, panie lęku! Kiedy już usunięto intruzów z twierdzy, okazało się, że zniknął!
Gniew Grevena ulotnił się. Il-Vec postawił Dorlana na ziemi.
- Nigdzie go nie ma? Szukaliście?
- Tak, władco przerażenia.
Greven popatrzył na Dorlana. W miejsce kręgosłupa wojownikowi wstawiono phyrexiański pręt kontroli. Dawał mu on ogromną siłę, wymuszając jednocześnie posłuszeństwo wobec myślowych rozkazów mistrza Rath. Każda próba sprzeciwu powodowała natychmiastową eksplozję potwornego bólu. Skupiony na ratowaniu okrętu, Greven nie zwrócił uwagi na uczucie pustki spowodowane brakiem kontroli ze strony Volratha, teraz jednak skoncentrował się w poszukiwaniu swego znienawidzonego władcy. Nie poczuł nic. Gdyby Volrath znajdował się na Rath, Greven wyczułby to. Mistrz jednak żył - spowodowane jego śmiercią zerwanie kontaktu przypominałoby uderzenie pioruna.
- Nie ma go - stwierdził Greven. - Mistrza nie ma na Rath. - Nagły skok myślowy doprowadził go do prawdy. - Volrath był na Weatherlighcie!
- Co? - spytał lękliwie Dorlan.
- Gerrard mógł go pojmać. Nie, to niemożliwe. Nie uciekałby, mając takiego zakładnika.
- Czy to znaczy, że Jego Wysokość znalazł się na statku wroga dobrowolnie?
Greven dotknął podstawy czaszki w miejscu, gdzie wnikał w nią pręt.
- Tak właśnie się stało.
Co za głupiec! - zagotował się w środku. Dostał się na Weatherlighta dzięki swej mocy zmiany wyglądu! Co chciał w ten sposób osiągnąć?
- Panie? - zaskomlał Dorlan.
- Co znowu?
- Co teraz zrobimy?
- Z czym?
- Ze wszystkim. Kto będzie sprawował rządy w pałacu Jego Wysokości? - Jego nalana twarz pojaśniała. - Jesteś, panie, drugim po mistrzu. Musisz przejąć władzę, lordzie! Niech ludzie wiedzą, że Rath jest wciąż rządzone pewną, silną dłonią!
Marynarze Predatora zaczęli wiwatować i głośno zachęcać Grevena do objęcia władzy. Il-Vec uciszył ich spojrzeniem.
- Nie jesteśmy bandą rzezimieszków, żeby wybierać sobie herszta - powiedział. - Trzeba przestrzegać pewnych reguł. Zdarzało się w przeszłości, że mistrzowie ginęli i nowi zajmowali ich miejsce. Należy powiadomić naszych władców i postąpić zgodnie z ich wolą. Sam poproszę ich o pomoc.
Dorlan i żeglarze pobledli.
- Ośmielimy się to zrobić? - zapytał Nasser, starszy sierżant załogi Predatora.
- Nie ośmielicie się. Ja to zrobię - odparł Greven.
W duchu jednak wcale nie czuł się taki pewny. Po raz pierwszy od wielu lat nikt nad nim nie panował. Mógł przejąć twierdzę na własność, wiedział jednak, że nie zdołałby jej utrzymać. Jego władcy nie pozwoliliby mu na to, a przy karze, jaką poniósłby z ich rąk, okazjonalna brutalność Volratha przypominałaby dziecinną igraszkę.
Wolnym krokiem przemierzył przedsionek komnat mistrza i wszedł do najbliższej windy. Cztery wielkie, kwadratowe platformy, wsparte na dźwigarach z pływmaterii łączyły wszystkie poziomy cytadeli. Dorlan i marynarze z wahaniem ruszyli za Grevenem.
- Jeniec - przypomniał im. Ertaiego podniesiono i zaniesiono do windy.
Platforma zawiozła ich do sali tronowej. Wystrój zajmującej cały poziom komnaty stanowiła mieszanka gustów poprzednich mistrzów, od brutalnej prostoty Davvola do mechanicznego fetyszyzmu Burgessa. Volrath rzadko korzystał z tego pomieszczenia. Wolał pełnić swe obowiązki w obszerniejszej, położonej w głębi cytadeli sali zgromadzeń.
Wysoko nad tronem Rath wisiała ogromna, trójścienna, odwrócona piramida, wykonana z jakiegoś przezroczystego, phyrexiańskiego stopu. Spoczywała w uchwycie wieloramiennego, skomplikowanego pływbota. To właśnie było okno do Phyrexii. Przenosiło jedynie obraz i dźwięk. Nie można było przez nie podróżować ani przesyłać artefaktów.
Wieści o powrocie Grevena i zniknięciu Volratha rozeszły się po pałacu. Dwór składał się ze sługusów, pochlebców i szpiegów mistrza, wybranych z oddanych mu rodów Dalów, Veców i Korów. Plotka i zdrada były ich bronią w walce o zaszczyty i przywileje. Na czas ataku Weatherlighta i armii buntowników Eladamriego schronili się w swych komnatach. Kiedy jednak niebezpieczeństwo minęło, górę wzięło znów dworskie wyrafinowanie. Wylegli z ukrycia, pragnąc zostać dostrzeżonymi, kiedy otworzy się okno do Phyrexii.
Marynarze złożyli Ertaiego u stóp pustego tronu. Greven oparł pięści na biodrach.
- Władcy Rath, wysłuchajcie mnie! - zawołał.
Piramida pozostała ciemna i nieruchoma. Greven powtórzył swe wezwanie kilkakrotnie. W końcu powierzchnia portalu zaczęła iskrzyć.
- Jestem Greven il-Vec, wódz armii Rath! - rzekł wojownik. - Nasz mistrz opuścił nas. Prosimy, by nasi władcy przywrócili go nam lub wyznaczyli innego na jego miejsce.
Z mechanizmu umieszczonego na szczycie piramidy wystrzelił cienki, czerwony promień. Zbadał kontury twarzy Grevena, porównując je z obrazem zapisanym w swej pamięci. W końcu ustalił, że il-Vec jest tym, za kogo się podaje. Przy wtórze warkotu i skrzypnięć pływbot zaczął opuszczać okno, aż znalazło się ono na wysokości głowy człowieka. Portal ożył ze złowieszczym trzaskiem wyładowania. Dworzanie odskoczyli z przerażeniem.
- Odwagi - parsknął Greven. - To tylko maszyna.
Wewnątrz piramidy zamigotały plamy czerni. Śmigały przez chwilę między jej wierzchołkami, aż w końcu zatrzymały się na środku, przybierając niebieskawy odcień. Greven wyprostował się w oczekiwaniu na rozkazy władców.
- Bądź pozdrowiony - rozległ się niewyraźny, mechaniczny głos. - Bądź pozdrowiony, nasz wierny Grevenie il-Vecu.
Greven ukląkł na jedno kolano.
- Najpokorniejsze pozdrowienia, o wielcy. Mamy poważny kłopot...
- Sytuacja jest nam znana. Ukryty jest niezadowolony z dezercji mistrza i porażki twoich żołnierzy.
- Czy mamy odnaleźć Volratha i ukarać go? - zapytał Greven.
- To nie jest konieczne. Najważniejsze, byś wzmocnił swe siły na Rath i zgniótł bunt elfów.
- Tak.
- W tym celu wysyłamy specjalnego emisariusza, który znajdzie nowego mistrza, zreorganizuje władzę i usprawni harmonogram produkcji pływskały.
Wokoło rozległy się pomruki.
- Czy nie prościej byłoby wyznaczyć namiestnika, który by to wszystko zrobił? - spytał Greven. Zmęczenie uczyniło go mniej ostrożnym niż zwykle.
Znów błysnął czerwony promień, tym razem jednak nie był już nieszkodliwy. Trafił w pierś Grevena, a ten z jękiem zwalił się na ziemię. Przyszpilony do podłogi, il-Vec wił się przez kilka sekund. W końcu promień zniknął. Dworzanie stojący blisko drzwi zaczęli się po cichu wymykać, na wypadek gdyby niezadowolenie władców miało objąć i ich.
- Nie kwestionuj, bądź posłuszny - zaintonował głos z piramidy. - Oczekuj przybycia wysłannika za siedem okresów. Po upływie tego czasu pojawi się ona w Salach Snów. Wszyscy poddadzą się jej władzy lub zostaną ukarani.
Wstając Greven skrzywił się.
- Będziemy posłuszni.
Światełko wewnątrz piramidy ponownie zaczęło ciskać się i wirować, aż zamarło bez ruchu. Pływbot uniósł okno z powrotem pod sklepienie.
Ertai niezgrabnie stanął obok Grevena na swych poparzonych stopach.
- Wygląda na to, że znów jedziemy na tym samym wózku - stwierdził.
- Dlaczego tak uważasz, cherlaku? - zagrzmiał wojownik.
- Zawsze jest nad tobą ktoś większy, kto oczekuje, że będziesz giął się w ukłonach i dojadał resztki z jego uczt, czyż nie?
- Niektórzy z nas są więksi niż inni.
- A niektórzy pną się w górę, by runąć z większej wysokości - odparł mag. - Gdzie znajdę kogoś, kto zajmie się moimi stopami?

* * *


Życie jest słodkie.
Do takiego wniosku doszedł Crovax, stojąc w najdalszym końcu Sal Snów. Spoglądał z góry na królewskie laboratorium, więzienie, wieżę map i zagmatwane siedliska moggów. Krzątanina sług Rath przypominała wnętrze mrowiska. Każdy z tych żywotów mógł być jego, wystarczyło po niego sięgnąć. Przydymione szkło pływszyby odbiło jego uśmiech. Dlaczego nie posiąść ich wszystkich? Ostatecznie jedyną przyczyną istnienia bydła było żywienie lwa.
Gestem dłoni rozdzielił taflę i wstąpił na parapet, setki stóp nad laboratorium. Zrobił krok w przód i z rozbawieniem patrzył, jak pływkamień błyskawicznie wysuwa oparcie dla jego stopy. Uniósł drugą nogę, a nanomaszyny sprawnie uformowały następny fragment pomostu. Crovax ruszył dalej, aż stanął na wrzecionowatej platformie sześć stóp od krawędzi. Rozłożył ramiona i roześmiał się z darowanej mu absurdalnie wielkiej mocy.
Ze złowieszczym trzaskiem cienka konstrukcja ugięła się pod jego ciężarem. Euforia Crovaxa zniknęła. Skoczył. Platforma runęła w dół. Uderzenie o parapet odebrało mu oddech. Dysząc, z trudem podciągnął się do środka i przetoczył na plecy. Okno płynnie zamknęło się za nim. Crovax leżał na zimnej, kamiennej posadzce i czuł, jak wali mu serce.
Znów się roześmiał.

* * *

Tymczasem w drugim końcu Sal Snów właśnie przybyła delegacja, prowadzona przez Grevena. Zazwyczaj jedynie Volrath mógł otworzyć zamki z pływskały w drzwiach prowadzących do jego sanktuarium, lecz masywne, podwójne wrota były już w tajemniczy sposób otwarte. Greven śmiało wszedł do środka, jakby był tu częstym gościem. Za nim szedł Dorlan il-Dal wraz z grupą wybranych dworzan, gwardia honorowa, ściągnięta z pałacowego garnizonu, i Ertai. Szambelan głośno wyrażał swe wątpliwości co do zabrania maga ze sobą.
- To wróg - powiedział. - Czy jego miejsce nie jest w więzieniu?
- Wszystko w swoim czasie - odparł Greven. - Pozwólmy mu zobaczyć, z jaką potęgą chciał się mierzyć.
Ertai szedł cicho na zabandażowanych stopach. Gwardziści znajdowali się tuż za nim, uniemożliwiając ucieczkę. Mag rozważał taką ewentualność, lecz perspektywa spotkania wysłannika z Phyrexii była jednak zbyt pociągająca.
Sale Snów były najszersze w miejscu, gdzie łączyły się z główną częścią cytadeli. Nikt z całej grupy nigdy wcześniej nie widział ich wnętrza. Surowe, monochromatyczne reliefy, utrzymane w prostym stylu wyobrażenia Volratha i dziwaczne pływmachiny robiły wrażenie. Delegacja zbiła się w ciasną grupkę. Wszyscy rozglądali się wokoło, jedynie Greven z godnością szedł wprost przed siebie, stopniowo oddalając się od pozostałych.
- Panie, zaczekaj na nas! - zawołał Dorlan.
- Przestańcie się tak wlec! Całe życie spędziliście w twierdzy, a zachowujecie się, jakbyście nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieli.
Ertai usiadł na czarnej, wypolerowanej podłodze.
- Równie dobrze mogę zaczekać tutaj.
- Wstawaj! - wykrzyknął zaszokowany Dorlan.
- Bolą mnie stopy. Zapytajcie lorda Grevena, dlaczego.
- Zostawcie go - rzekł Greven. - Kiedy przybędzie wysłannik, będzie stał na baczność jak wszyscy. Ile okresów minęło?
Dorlan spojrzał na czasomierz zawieszony na szyi. Jego skalę wielkości talerza, lecz nie grubszą niż kawałek skóry, pokrywały, oprócz zwykłych cyfr, pojawiające się i znikające w nieregularny sposób zawiłe phyrexiańskie runy i znaki.
- Sześć i pół - powiedział szambelan, kiedy na czasomierzu pojawiło się kilka żółtych symboli.
- Spocznij - rozkazał Greven gwardzistom. Żołnierze prowadzeni przez sierżanta Nassera oklapli wewnątrz swych sztywnych, stożkowatych, ceremonialnych pancerzy.
Przez kilka minut nikt nic nie mówił. Ertai z nudów zaczął odczytywać aury dworzan. Przeważały w nich strach i chciwość. Inaczej wyglądała sprawa z gwardzistami. Ich aury pełne były przemocy, a Nasser promieniował wręcz ogromną ambicją. Ertai spojrzał na Grevena i zastanowił się, czy il-Vec o tym wie.
Potem popukał w podłogę i odkrył, że zrobiona jest z jakiejś odmiany pływskały. Skupił się, nacisnął i przez ułamek chwili miał uczucie, że substancja mięknie. Zaskoczony, podniósł palec. W podłodze nie było śladu wgłębienia, lecz mag był pewien, że nie było to złudzenie. Był zbyt doświadczony, by mieć co do tego wątpliwości.
Ciszę przerwał odległy gwizd. Wszyscy nadstawili uszu. Ertai wstał. Gwardia honorowa strzeliła obcasami, stając na baczność.
- Wysłannik! - sapnął z wrażenia Dorlan.
Greven wytężył wzrok, usiłując dostrzec źródło dźwięku w półmroku sali.
- Nie bądź idiotą. Władca nie gwizdałby jak czajnik.
Dorlan zbliżył się lękliwie do potężnego wojownika.
- Kto - albo co - to więc jest?
Dźwięk stawał się coraz głośniejszy. Nie brzmiał jak gwizd człowieka, bardziej jak piszczałka lub blaszany gwizdek.
- Może to Volrath wraca? - zapytał Ertai.
- To nie Volrath - stwierdził Greven.
Dźwięk dochodził z góry, zniekształcony i trudny do umiejscowienia z powodu dziwnej akustyki sali. Wszyscy wytężyli słuch. Gwizd stał się wyraźniejszy.
Na rozkaz Grevena żołnierze uformowali przed nim klin i nadstawili włócznie. Wciąż nie było nikogo widać.
- Kimkolwiek jesteś - krzyknął il-Vec - pokaż się!
Gwizd ucichł i dał się słyszeć cichy, niesamowity śmiech. Wszyscy spojrzeli w górę i ujrzeli Crovaxa, stojącego w swej nowej, phyrexiańskiej krasie na pionowej ścianie dwadzieścia stóp nad nimi. Przeczyło to prawu ciążenia i zdrowemu rozsądkowi, gdyż stał tam pod kątem dziewięćdziesięciu stopni do podłogi, trzymając się ściany jedynie podeszwami butów.
- Na kolory! - wymamrotał Ertai. - Jak on się tu dostał?
- Znasz go? - zapytał półgłosem Greven.
- Nazywa się Crovax. To ponury, umęczony człowiek, który przybył tu z nami na Weatherlighcie.
Greven przecisnął się miedzy gwardzistami.
- Co tu robisz? To sanktuarium mistrza Rath. Wtargnięcie tu oznacza śmierć!
Crovax odwrócił się twarzą w dół i bez wysiłku zaczął schodzić po ścianie. Małe, białe niczym kość urządzenie na jego ramieniu znów zaczęło swą melancholijną pieśń. Crovax stanął na podłodze.
- Ja jestem mistrzem Rath.


Dodano: 2006-11-11 10:59:26
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS