NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

Thompson, Paul B. - "Nemezis"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Maskarada
Data wydania: 2001
ISBN: 83-87376-87-6
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 368
"cykl maskarady", tom 2seria: Magic: The Gathering



Thompson, Paul B. - "Nemezis" #2

ROZDZIAŁ 1: Pojmani

Ertai spadł z wrzaskiem w splątaną masę olinowania, zwisającą z burty ścigającego Weatherlight okrętu, chwytając się jej w ostatniej chwili - sekundę później czekałaby go śmierć. Statek powietrzny Predator, kołyszący się i zataczający od odniesionych w walce uszkodzeń, nie zauważył dodatkowego członka załogi - miał ośmiostopniowy przechył na sterburtę, jego prędkość spadła do nędznych czterech węzłów, a ster był tak potrzaskany, że okręt nie był w stanie utrzymać prostego kursu. Wszędzie leżały ciała zabitych marynarzy i goblinów mogg - oddziałów abordażowych. Buchające z luków burtowych kłęby dymu zasnuwały pokład czarnymi, duszącymi wstęgami. W środek tego chaosu wkroczył Greven il-Vec, dowódca Predatora.
Załoga - to, co z niej zostało - miotała się dookoła niczym wystraszone stado szczurów. Każdy zajmował się sobą. Greven potrząsnął głową z obrzydzeniem. Bezmózgie indywidua, co do jednego! Wypatrzył czterech żeglarzy, rąbiących kordelasami splątane przy sterburcie olinowanie.
- Zostawcie to! - ryknął, balansując na nogach, by zrównoważyć przechył. - Wszyscy na lewą burtę! Nie czujecie, że mamy przechył??! Chcecie nas wywrócić?!
- Ale dowódco... - zaczął jeden z marynarzy, z gotowym do ciosu ostrzem.
Greven chwycił go za gardło. Twarz mężczyzny spurpurowiała. Jego kordelas z brzękiem upadł na pokład.
- Kwestionujesz moje rozkazy? - warknął z furią il-Vec. Duszony marynarz nie zdołał wykrztusić słowa. - Nędzna padlino! Wyrzucenie cię rozwiąże od razu dwa problemy!
Pchnął potężnie i wyrzucił żeglarza za reling. Trzej pozostali w obawie o własne życie czmychnęli pospiesznie na lewą burtę.
Predator zadygotał. Eksplozja wyrwała pokrywę przedniego luku. Z ładowni buchnęły płomienie. Ciężka płyta przeleciała na grubość palca od głowy Grevena - podmuch ochłodził mu twarz - lecz on nawet nie drgnął. Wrzaski ludzi płonących żywcem w maszynowni również nie zrobiły na nim wrażenia.
- Mechanik, cała stop! Cała moc na wznoszenie! Ugasić pożar w przedniej ładowni, ale już! Reszta niech zacznie oczyszczać pokłady!
Jego głos przedarł się przez przerażenie i zamieszanie - załoga Predatora rzuciła się ratować swój statek. Dzięki Grevenowi i zaprowadzonej przez niego żelaznej dyscyplinie okręt powoli wyprostował się i przestał tracić wysokość.
Przestępując uważnie nad zaściełającymi pokład ciałami, kapitan dotarł do forkasztelu. W tym miejscu statek odniósł największe uszkodzenia. Zdarte, aluminiowe osłony potrzaskanych bulwarków wyglądały jak szare pąki kwiatów. Zmiażdżony od zderzenia z zamkniętym portalem dziób wbił się w kadłub aż do czwartej wręgi. Ząbkowany taran leżał teraz gdzieś na dnie Kanionu Portalu. Przedni harpun, wyrwany z mocowania, wbił się lufą w pomost abordażowy. Naprawa tak rozległych uszkodzeń zajmie kilka dni, jeśli nie tygodni.
Greven stał na szeroko rozstawionych nogach i patrzył na starożytny portal, w którym zniknął Weatherlight. Przegrał bitwę, co zdarzało mu się rzadko, i nie dopadł ściganego wroga - co nie zdarzyło mu się nigdy przedtem. Wysoko, na samym szczycie portalu phyrexiańskie centrum kontrolne, stylizowane na wykrzywioną gniewem twarz, kpiło z jego porażki.
- Któregoś dnia, Gerrard - wymamrotał. - Któregoś dnia wykrwawisz się za Grevena. Przysięgam.

* * *

Dużo niżej młody Ertai, uczepiony kurczowo zwieszonego z burty olinowania, rozważał swoje szanse. Nie przeżyłby upadku z tej wysokości. Znał czar latania, lecz rzucenie go wymagało spokoju i najwyższej koncentracji, które w tych okolicznościach były trudne do osiągnięcia. Przez chwilę myślał nad ukryciem się w uszkodzonym kadłubie aż do lądowania, lecz rathiański statek wisiał nieruchomo i nic nie wskazywało, że wkrótce osiądzie na ziemi. Ertaiego bolały ramiona. Nie mógł długo tak wisieć. Jedynym rozsądnym wyjściem pozostawało wspięcie się na pokład okrętu. Talent jego miary nie mógł zostać zmarnowany przez bezsensowną śmierć.
Zaczął się piąć w górę. Nagle obok niego przeleciał człowiek. Spadający żeglarz uderzył w olinowanie kilka stóp od Ertaiego. Tył jego koszuli zaczepił o jakieś druty. Wisiał bezradnie kilka sekund, zanim ubranie zaczęło się drzeć. Jego wzrok spotkał wzrok młodego maga i Ertai dostrzegł w oczach mężczyzny zbliżającą się śmierć. Marynarz desperacko zamachał rękami, lecz jego dłonie nie mogły znaleźć oparcia. W końcu odpadł. Ze zmaltretowanego gardła wydostał się jedynie przerażający, zdławiony charkot. Ertai patrzył, jak nieszczęśnik spada.
Ze zdwojonym wysiłkiem podjął wspinaczkę, kalecząc sobie ręce o stalowe linki takielunku. Jaka szkoda, pomyślał, miał takie ładne, zręczne dłonie. Starzy mistrzowie, którzy uczyli go niuansów i gestykulacji rzucania czarów zawsze je chwalili, teraz zaś ostre druty cięły je na pasemka. Wielka szkoda. W dodatku bolesna.
Krzyki na górze przycichły. Predator z wolna nabierał wysokości. Ertai był wciąż kilka jardów pod kilem...
- Przygotować się do odrzucenia uszkodzonego olinowania! - zahuczał czyjś głos.
Młodemu magowi serce podeszło do gardła, kiedy dostrzegł nad relingiem błysk toporów i mieczy. Chcieli odrąbać jego linę ratunkową!
Spróbował wspinać się szybciej, lecz jego stopa uwięzła w splocie metalowych lin i kabli. Kiedy zawiódł pośpiech, pozostało mu odwołać się do swego największego atutu - magii. Jedną ręką chwycił grubą wiązkę lin, drugą zaś zaczął przywoływać czar.
Żeglarze przy relingu czekali na rozkaz Grevena. Kapitan skinięciem nakazał im zacząć. Pierwszy z marynarzy uniósł do ciosu ciężki topór, lecz nim zdążył uderzyć, broń wyleciała mu z rąk. Pomimo zmęczenia walką i strachu, jaki wzbudzał Greven, żeglarze wybuchnęli śmiechem. Jeden z nich trzymał w dłoni kordelas - ostrze szarpnęło się i wypadło za burtę. Toporek kolejnego trafił swego właściciela między oczy. Marynarz osunął się na pokład, tryskając krwią z rozłupanej czaszki.
Śmiech zamarł.
Greven podszedł do burty. Obrócił twarz do wiatru, jakby wąchając.
- Magia? Kto śmie rzucać czary na moim statku? - powiedział głośno. Żeglarze stali wokoło i patrzyli na niego tępym wzrokiem. - Podciągnąć olinowanie.
Ertai niemal zemdlał z wysiłku. Nikt nie spodziewał się rzucania czarów jedną ręką po czarodzieju wiszącym milę nad ziemią, pomyślał. Nikt prócz niego nie potrafiłby tego dokonać! Szczególnie podobało mu się ostatnie zaklęcie, kiedy ten żołdak dostał w czoło własnym toporkiem!
Olinowanie zatrzęsło się i pojechało w górę. Wciągali go. W samą porę!
Czyjeś ręce brutalnie chwyciły go za ramiona i kołnierz, przeciągając przez reling Predatora. Wolałby dostać się na pokład w bardziej cywilizowany sposób, lecz rozwścieczeni żeglarze cisnęli go na twarz. Ertai zastanowił się szybko nad odpowiednią reakcją, zanim jednak zdołał cokolwiek zrobić, pojawiła się przed nim para masywnych buciorów.
- Co to jest? - zapytał Greven. Jego głos brzmiał jak zgrzyt tępego noża na osełce.
Młody czarodziej wstał, zachowując tyle godności, ile mógł. Nabrał tchu, by się przedstawić, lecz gdy ujrzał kto - i co - przed nim stoi, omal się nie udusił.
Greven il-Vec w niewielkim stopniu przypominał człowieka, którym kiedyś był. Wyższy o dwie głowy od każdego członka załogi Predatora, górował nad Ertaim niczym wieża. Nie dało się stwierdzić, w którym miejscu kończy się jego zbroja, a zaczyna ciało. Sztucznie wszczepione mięśnie prężyły się na jego członkach, barkach, szyi i klatce piersiowej. Nienaturalne linie ścięgien i płytowy pancerz nadawały mu gadzi wygląd, podkreślany jeszcze woskową szarością jego skóry, poznaczonej bliznami wyniesionymi z niezliczonych potyczek. Młody czarodziej przez ułamek chwili pożałował, że go uratowano.
- Jesteś ze statku Gerrarda - stwierdził Greven.
Mag skłonił się.
- Zwą mnie Ertai. Postąpiłeś słusznie, wciągając mnie na pokład - powiedział i cofnął się o krok, krzyżując ręce na piersi - głównie po to, by ukryć krwawiące dłonie.
Greven nieznacznie uniósł brwi.
- Zabić go - powiedział, wskazując palcem na czarodzieja. - Powoli.
Dziesięciu żeglarzy, przed momentem jeszcze wystraszone stadko owieczek, otoczyło Ertaiego kołem. Uzbrojeni byli we wszystko, co akurat mieli pod ręką: kordelasy, toporki, łomy i kawały łańcuchów. Serce Ertaiego niemal wyskoczyło z piersi, jednak nie dał tego po sobie poznać.
- Nie lubicie gości, tak? - stwierdził. - Popełniasz błąd, kapitanie.
Greven jedynie machnął pogardliwie ręką.
- Dalej, zabić tego cherlaka. Ktokolwiek nie uderzy, straci uszy.
Ertai zamknął oczy i przywołał najgłębsze rezerwy swej magicznej mocy. Przez głowę przemknęły mu obrazy odległego domu. Poczuł, jak wzbiera w nim siła. Nawet z zamkniętymi oczami widział aury szykujących się do ataku napastników. Postanowił ochłodzić ich rozpalone zabijaniem głowy. Wzniósł swe poranione dłonie i cisnął szybkie, paskudne zaklęcie na trzech najbliższych żeglarzy.
Wyglądało to, jakby pokład nagle usunął się im spod stóp. Ruszyli naprzód, unosząc do ciosu broń, i nagle leżeli ze splątanymi kończynami na deskach. Przypominało to próbę biegania po lodzie.
Ertai z półobrotu rzucił trzy szybkie zaklęcia na kolejną grupkę. Łomy i kordelasy wyleciały z rąk marynarzy. Niektóre trafiły ich towarzyszy stojących z tyłu. Czarodziej schylił się, unikając ciosu toporka i dotknął napastnika palcem. Siła zaklęcia cisnęła mężczyzną o pokład.
Wtedy czarodziej dostał w tył głowy rękojeścią kordelasa. Oszołomiony zatoczył się w przód. Z jego ciała trysnęły strumienie nie kontrolowanej magicznej energii. Moc natychmiast skondensowała się w powietrzu, pokrywając pokład lodem i zasnuwając wszystko wokoło mgłą. Ertai opadł na kolana i poczołgał się do głównego masztu Predatora. Gdyby udało mu się zwiększyć dystans między nim i jego prześladowcami, pokazałby im parę rzeczy...
Greven oparł się o reling i popatrzył na miotających się na oślep żeglarzy. Zazwyczaj sprawni w walce marynarze nie byli w stanie poradzić sobie z nieuzbrojonym dzieciakiem. Była to najdziwniejsza rzecz, jaką widział od wielu dni.
Ertai dotarł do masztu. Zaczął wspinać się po żelaznych szczeblach, lecz ktoś złapał go za kostki i ściągnął w dół. Czarodziej rzucił pierwsze zaklęcie, jakie przyszło mu do głowy, i żeglarz zniknął nagle pod grubą warstwą włosów. Jego brwi, wąsy, broda i fryzura zamieniły się we włochatą maskę, całkowicie zakrywając mu twarz. Mężczyzna zatoczył się, oślepiony i na wpół uduszony, potknął się o reling i przekoziołkował przez niego, wypadając za burtę. Greven pokiwał głową i uśmiechnął się ponuro. Mały gnojek był niezły.
Ertai czuł, że słabnie. Zostało mu już niewiele mocy. Zwinął dłoń w pięść i resztką sił cisnął czar na pokład, tuż przed szarżujących marynarzy. Deski trzasnęły, sypiąc wokoło drzazgami, i wystrzeliły grubymi, zielonymi pnączami. Atakujący wpadli w gąszcz roślin, zaplątali się w nie i runęli na pokład, tworząc bezładny stos. Kilku odważniejszych podniosło się jednak i runęło na młodego maga. Nasser, sierżant regularnej rathiańskiej armii, dopadł go pierwszy. Wzniósł miecz do ciosu...
- Stać - rzucił Greven. Nasser zamarł i spojrzał na kapitana. - Skończyła mu się moc. W łańcuchy z nim. Zabieram go do twierdzy.
- Tak jest, władco przerażenia.
Kompani Nassera wyplątali się z gwałtownie więdnących pnączy i dopadli Ertaiego. Na głowę i boki czarodzieja spadła lawina uderzeń i kopnięć. Pod ciosami ciężkich, podkutych butów mag zwinął się w kłębek.
- Tylko pięści - ostrzegł Greven. - Chcę, żeby mógł mówić.
Ertai skulił się pod bezlitosnym gradem ciosów. Jak mogło mu się to zdarzyć, jemu, najzdolniejszemu uczniowi szkoły Barrina, najbardziej wartościowemu członkowi załogi Weatherlighta? Najwyraźniej coś było bardzo nie tak z planem zwanym Rath.
- Dosyć - powiedział Greven. - Pod pokład z nim.
Nasser powlókł nieprzytomnego maga jak worek kartofli.

* * *

Greven wysłał resztę załogi do napraw. Przechodząc wzdłuż pokładu i obserwując ich wysiłki, zauważył, że nie ma śladu po uszkodzeniach pokładu. W miejscach gdzie uderzyły czary Ertaiego, deski były jak nowe. Efekt ten rozprzestrzeniał się powoli na cały pokład.
Magia naprawcza - to dopiero pożyteczna umiejętność. Greven popatrzył na luk, w którym zniknął Nasser z Ertaim. Jedno wiedział na pewno - chłopak miał talent.

* * *

Portal zamknął się z gromowym hukiem.
Fala uderzeniowa przetoczyła się przez wąwóz, powalając go na ziemię. Rany odniesione w walce z kocią wojowniczką Mirri i upadek - tego było już za wiele. Potoczył się po kamienistym zboczu, obijając i kalecząc i tak już poranione ciało. Weatherlight zniknął. Miał nadzieję, że sam wkrótce podąży w otchłań zapomnienia. Nic go już nie obchodziło. Od kiedy zginęła Selenia, bardziej obawiał się życia niż śmierci.
Szeroko rozłożył ramiona, czując szarpiący ubranie wicher. Okręt ścigający Weatherlighta dostał się w pole energii pozostałej po zamknięciu portalu i wyglądało na to, że długo nie utrzyma się w powietrzu. Dobrze im tak, pomyślał. Śmierć była odpowiednią karą za porażkę.
Zamknął oczy i przyciągnął ręce i nogi do siebie. Zaczął toczyć się szybciej. Chciał wierzyć, że kiedy rozpryśnie się na skalistym dnie kanionu, jego dusza uleci do jakiegoś lepszego miejsca. Jeśli nie mógł być aniołem, niech przynajmniej zostanie wśród nich na wieczność.
Śmierć go jednak ominęła. Kiedy znalazł się w miejscu, gdzie kanion otwierał się na przyległą równinę, wycie wiatru zmieniło ton. Otworzył oczy. Przez chwilę widział poszarpane skały, głazy, żwir i dziwną, metaliczną trawę, właściwie jedyną roślinność Rath. Nagle wszystko to zniknęło, pochłonięte przez wszechogarniającą chmurę czerni. Zniknęło uczucie ruchu. Unosił się w bezkresnym morzu ciemności, zawieszony między pustką i nicością.
Crovaxie.
- Kto mnie wzywa?
Jesteś potrzebny, Crovaxie.
Obrócił się, próbując wypatrzyć mówiącego. Wokół niego nie było nikogo.
Czy to śmierć? - pomyślał. Czy tak kończy się życie?
To dopiero początek twego życia, Crovaxie.
Tajemniczy głos czytał w jego myślach. Dobrze. Opowiedz mi, gdzie jestem.
Jesteś zawieszony na przecięciu dwóch planów. To konieczne, by cię uratować.
Czego ode mnie chcesz?
Podarować ci przeznaczenie większe niż śmierć.
A jeśli ja chcę umrzeć?
Urodziłeś się, by wydawać rozkazy, Crovaxie, zrodziły cię pokolenia przywódców. Trawił cię wewnętrzny konflikt, osobista strata. Z tego powodu chcesz porzucić swe przeznaczenie? Czy nie wolałbyś ukarać winnych twego cierpienia, niż zgodzić się na ich zwycięstwo, poświęcając życie?
Tak.
- Tak! - powtórzył głośno.
Leć więc, Crovaxie. Leć ku swemu celowi.
- Jaśniej, niech cię szlag! Co mam zrobić?
Leć, Crovaxie. Niech twa wola zaniesie cię ku przeznaczeniu.
Poczuł się głupio, lecz wyobraził sobie, że leci. W dziwnej, czarnej pustce wróciło wrażenie ruchu. Czy na twarzy czuł powiew wiatru? Czy to możliwe?
Dobrze, Crovaxie. Wkrótce będziesz na miejscu. Czekam na ciebie.
Żadna góra, żaden mur nie mógł go zatrzymać. Mknął niczym spadająca gwiazda przez najczarniejszy z nocnych nieboskłonów. Leciał, a rozpacz ustępowała miejsca gniewowi, nienawiści i głębokiemu, przejmującemu uczuciu pustki.

* * *

Kiedy Ertai odzyskał przytomność, zorientował się, że znajduje się pod pokładem. Ręce i nogi przykute miał łańcuchami do masztu. Silne, regularne pulsowanie, podobne do bicia serca, rozchodziło się po wnętrzu kadłuba. Po części był to odgłos pracy uszkodzonego silnika Predatora, po części ból jego skołatanej głowy. Marynarze potraktowali go bezlitośnie. Ertai oblizał spierzchnięte wargi i skrzywił się.
- Smak własnej krwi to nie najprzyjemniejsze doświadczenie.
Oczy maga przystosowały się do półmroku. Kilka stóp od niego na beczce siedział Greven. Tkwił tam zupełnie bez ruchu, niczym fragment konstrukcji statku. Trudno było go odróżnić od wręg kadłuba. W tej pozycji masywny wojownik wyglądał równie strasznie, co na otwartym pokładzie. Nawet przy tak słabym świetle widać było wyraźnie tlącą się w jego oczach iskrę przemocy.
- Pobyt na twoim statku nie jest przyjemny - odpowiedział krótko Ertai.
- Nikt nie zapraszał cię na pokład.
Nawet wzruszenie ramionami sprawiło czarodziejowi ból.
- Nie znalazłem się tu z własnej woli.
- Dlaczego więc tu jesteś, chłopcze?
Nie było sensu kłamać.
- Obsługiwałem portal. Otworzyłem go dla Weatherlighta i skoczyłem, gdy ustawiał się do przejścia. Zbliżaliście się jak do abordażu, więc zmienili kurs, by uniknąć zderzenia. Stało się to tak szybko, że nie trafiłem w statek i zaczepiłem się o wasz takielunek. Gdyby nie to, że byliście tak blisko, nie trzeba by mi było nawet kopać grobu. Wbiłbym się w ziemię.
- Czarodziej twojej klasy miałby zginąć od upadku? Trudno mi w to uwierzyć.
Ertai nic na to nie odrzekł. Oparł pulsującą bólem głowę o maszt.
- Mimo wszystko nie wyobrażam sobie, by ktoś próbował umieścić szpiega na moim statku w tak nieostrożny sposób. Nawet Gerrard Capashen.
Na dźwięk tego imienia Ertai poczuł ukłucie gniewu. Jak Gerrard mógł go zostawić na pastwę tego groteskowego dzikusa? Co za niewdzięczność!
- Wracamy do cytadeli - ciągnął Greven. - Kiedy się tam znajdziemy, o twoim losie zadecyduje mój pan, mistrz.
Czy to urazę słychać było w jego głosie? Mimo zmęczenia Ertai spróbował odczytać aurę wojownika, niewidzialną aureolę otaczającą każdą żywą istotę. Jej czytanie było jedną z pierwszych rzeczy, jakiej uczyli się początkujący magowie. Ertai potrafił robić to nawet przez sen.
Zamknął oczy i pozwolił zniknąć postaci Grevena ze swego umysłu. W jej miejsce pojawiła się ciemna sylwetka, czarny, łamany obrys na tle koloru starej krwi. W aurze Grevena istniała tylko siła i zniszczenie. To nie było dziwne. Ertaiego zainteresowała natomiast jej wyraźna nieciągłość. Krąg energii życia przerwany był na wysokości szyi. Znajdowało się tam coś, co pochłaniało siły życiowe Grevena i nie pozwalało im rozchodzić się w zwyczajny sposób. Coś sztucznego.
- ...co z tobą zrobić - mówił wojownik. Oczy Ertaiego otworzyły się gwałtownie. Na jego czole perlił się pot.
- Co?
Greven zgrzytnął zębami. Załoga Predatora nauczyła się obawiać tego odgłosu.
- Powiedziałem, że możesz nie spodziewać się łaski ze strony mistrza. Nie ma litości dla sprzeciwiających się jego władzy. Twoją jedyną nadzieją jest współpraca. Może Volrath znajdzie dla ciebie jakieś zastosowanie - skończył podniesionym głosem.
Ertai zwiesił głowę.
- Rozumiem.
Jego uległość sprawiła, że Greven rozluźnił zaciśnięte szczęki.
- Twoi przyjaciele uciekli i nigdy nie wrócą - powiedział wstając. Musiał się garbić, by nie uderzyć głową o sklepienie ładowni. - Jeśli jesteś tak praktyczny jak utalentowany, podejmiesz właściwą decyzję.
Ertai popatrzył w ślad za odchodzącym kapitanem. Głupi osiłek. Znał ten typ. Groźby i przemoc, tylko to potrafili. Takimi najłatwiej manipulować. Odwołaj się do ich dumy, ustąp przed ich gniewem - tak należało to robić. Greven nienawidził i bał się swego pana, Volratha. To też można wykorzystać. Ertai poczuł się nieco lepiej. Jego szanse na przeżycie nieco wzrosły.
Spróbował otworzyć kajdany przykuwające go do masztu, ani jednak siła fizyczna, ani umiejętności magiczne nie zdołały temu podołać. Po długich, bezowocnych usiłowaniach pogodził się z chwilową niewolą. Jego wcześniejsza pewność siebie znikła, kiedy spostrzegł, że nie może pozbyć się obrazu aury Grevena. Czarna, przerwana aureola zdawała się opowiadać o strasznych, nienaturalnych rzeczach, o człowieku, który nie żył, nie będąc jednocześnie martwym. Kontrolowało go coś umieszczone w jego kręgosłupie, pozostawiając mu jednak świadomość braku wolnej woli. Był niczym pozbawiony rękojeści miecz - niezależnie od tego, jak próbowało się go chwycić, zawsze zadawał rany.
Mieli więc ze sobą coś wspólnego. Obaj - choć każdy na inny sposób - byli więźniami wojny.


Dodano: 2006-11-11 10:59:26
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS