NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

Ukazały się

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)


 Sutherland, Tui T. - "Szpony mocy"

 Sanders, Rob - "Archaon: Wszechwybraniec"

 Reynolds, Josh - "Powrót Nagasha"

 Strzelczyk, Jerzy - "Helmolda Kronika Słowian"

 Szyjewski, Andrzej - "Szamanizm"

 Zahn, Timothy - "Thrawn" (wyd. 2024)

 Zahn, Timothy - "Thrawn. Sojusze" (wyd. 2024)

Linki

Moore, Vance - "Proroctwo"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Maskarada
Data wydania: 2002
ISBN: 83-88916-07-6
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 288
"cykl maskarady", tom 3seria: Magic: The Gathering



Moore, Vance - "Proroctwo" #3

ROZDZIAŁ 3

Haddad na przemian tracił i odzyskiwał przytomność. Kołysanie barki działało usypiająco i hipnotyzująco. Strażnicy rozdali wodę i jedzenie w kilka minut po załadunku więźniów - wielu z nich było jeszcze w szoku i trzeba było je w nich wmuszać. Haddad starał się nie jeść i nie pić za dużo; tak łagodne traktowanie wydało mu się podejrzane. Niewolnicy z barek byli jednak starymi wygami, a on dopiero się uczył. Nakarmiono go siłą.
W racjach musiał być jakiś środek uspokajający - Haddad usiadł ciężko i zapadł w otępiałą drzemkę. Kiedy zaczęła wracać mu świadomość, na horyzoncie pojawił się główny obóz Keldonów. Konwój podróżował całą noc i dotarł na wybrzeże. Haddad spojrzał w dół, ku morzu; zamiast tymczasowego obozu ujrzał duże miasto. W wodę zatoki wcinały się nabrzeża i keje, a na redzie stały wielkie statki, czekające na rozładunek.
Łomot kafara przyciągnął wzrok żołnierza do miejsca, w którym budowano nowe nabrzeże i szereg magazynów. Budowa świadczyła o tym, że Keldoni nie zamierzają ruszać się stąd w najbliższym czasie. Miasto wymagało jeszcze sporo pracy; tu i ówdzie stały domy mieszkalne i rzemieślnicze warsztaty, jednak przede wszystkim na wszystkie strony rozciągał się las namiotów. Smród zagród i paśników walczył o lepsze z ciężkim fetorem portu. Konwój zawrócił i skierował się do miasta. Po drodze pojedyncze barki odłączały się i zatrzymywały przy obozowiskach. Haddada dobiegły krzyki, kiedy pospiesznie torowano im drogę. Pracujący na zewnątrz niewolnicy rzucali więźniom jedynie ukradkowe, krótkie spojrzenia i wracali do pracy. Konwój przesuwał się dalej, a wszyscy kurczyli się coraz bardziej.
- Pełna ładownia niewolników, do budów i kopalni! - ryknął jeden z członków załogi do wojowników na zewnątrz. - Ich armia poszła w rozsypkę, napadamy bezkarnie na ich wioski! Wróciliśmy, bo nie mieliśmy już miejsca w ładowniach!
W gniewnych pomrukach na zewnątrz pojawiła się nuta zazdrości; Haddad zapamiętał niektóre z obraźliwych gestów, wykonywanych w stronę przechwalającego się wojownika. Kapitan barki zszedł do pomieszczeń na dziobie, by pomówić z Latullą. Warknięciem uciszył krzyczącego podwładnego, a w ramach przypomnienia o obowiązkach i dyscyplinie zdzielił go porządnie w łeb. Latulla wyszła z kabiny, zanim kapitan doszedł do drzwi. Jej ubranie było wyraźnie lepszej jakości - odziana była w wykończone futrem ciemnoczerwone i purpurowe skóry. Haddad zdusił chichot. Zestawienie kolorów przypominało mu jego ulubionego klauna z dziecięcych lat. Kiedy zobaczył spojrzenie, jakim obrzuciła więźniów, i usłyszał stuk jej okutej laski, nagle przestała być śmieszna.
- Przygotujcie niewolników, kapitanie. - Za Latullą pojawili się słudzy, niosący jej rzeczy. - Tego zostawcie dla mnie.
Haddad nawet nie zauważył ruchu jej ręki. Wrzasnął przeszywająco, kiedy twarz, trafiona końcem laski, eksplodowała bólem.
- Naznaczyłam go dla ciebie. Kiedy skończycie tutaj, przyprowadźcie go do mojego domu. - Haddad ledwie widział na oczy. Wiedział, że wyszła z pojazdu tylko dlatego, że jej kolorowy strój odcinał się od ciemnego tła.
Leżał na boku, jego twarz wydawała się płonąć. Nawet Keldoni wyglądali, jakby było im go żal, choć być może było to wywołane bólem złudzenie. Załoga barki sortowała do wyładunku zapasy i sprzęt. Haddad spostrzegł, że większość racji żywnościowych nosiła pieczęcie Związku. Broń i zbroje po pobieżnym obejrzeniu odrzucano z pogardą na bok; więcej zainteresowania wzbudzały koce i jedzenie. Niewolnicy z barki przebierali odrzucony sprzęt, jednak nie ważyli się nawet spojrzeć na broń.
Barka szarpnęła się kilka razy w przód i znieruchomiała. Keldońska załoga zaczęła wyrzucać na zewnątrz sprzęt, wydając jednocześnie polecenia, gdzie go zabrać. Kapitan przyglądał się temu w milczeniu, kazał zatrzymać jedynie kilka przedmiotów. Haddad zabrał przechodzącemu obok człowiekowi bukłak z wodą. Był niemal pusty, ale każda kropla, jaką wylał na twarz, gasiła ból. Zastanawiał się, jak wygląda. Wydawało mu się, że skóra nigdzie nie jest rozcięta, jednak ból zagłuszał wszelkie inne odczucia.
Z burt pojazdów opadły rampy. Jeńców kopniakami spędzono na dół i przeprowadzono przez bramę. Na polecenie kapitana dwóch niewolników odciągnęło Haddada na bok. Barka stała przed otoczonym murem placem; wewnątrz kłębił się tłum ludzi. Jeńcy, niewolnicy i wojownicy organizowali się w grupy. Nieco dalej widać było koszary, jednak w ich kierunku podążało zaledwie kilka osób. Większość jeńców po krótkim przesłuchaniu wyprowadzano innymi bramami.
Obok Haddada, w kierunku strażników stojących przy bramie, przeszedł mężczyzna z wiadrem wody. Stojące wysoko na niebie słońce bezlitośnie prażyło żołnierza i obu trzymających go niewolników. Haddad wyciągnął rękę po wystającą z wiadra chochlę.
- Czekaj! - zawołał jeden z niewolników. Roznosiciel wody zatrzymał się i odwrócił.
Mężczyzna trzymający lewe ramię Haddada przywołał go machnięciem ręki. Dopiero teraz żołnierz zauważył, że brudne, poszarpane ubranie kiedyś było mundurem Związku. W miejscu odznaczeń widniały cery i łaty. Jego twarz...
- Baczność, żołnierzu - rzucił mężczyzna i odwrócił głowę Haddada wolną ręką.
- Daj mu trochę wody, chłopcze, i ochlap trochę ten siniec - powiedział drugi niewolnik.
Nosiwoda przyjrzał się uważnie Haddadowi i aż westchnął.
- On żyje? Cały bok głowy ma sinoczarny! Stratowała go barka? - W jego głosie brzmiała chora ciekawość, ale nawet nie dotknął chochli. - Wiecie, że tylko nowy pan może dać mu wodę i jedzenie. Chcecie wpędzić mnie w kłopoty?
Niewolnik po prawej postąpił krok do przodu i chwycił nosiwodę za ramię. Haddad zwisł bezwładnie, podtrzymywany przez drugiego.
- Został przeznaczony dla wynalazcy. - W cichym głosie mężczyzny brzmiała wściekłość. - Potrzebuje wody i dostanie ją teraz!
Rozległy się odgłosy szarpaniny, zakończone zduszonym jękiem bólu. W polu widzenia Haddada pojawiły się dwie pary stóp. Chlapnięcie wody odczuł jak cios pięścią; zachwiał się i skulił jeszcze bardziej. Zobaczył, jak chochla zanurza się w wiadrze. Każdy z niewolników ugasił pragnienie, po czym szarpnięciem ustawili go do pionu. Nosiwoda trzymał przed jego twarzą pełen czerpak wody. Nagle cały świat Haddada skurczył się do tego naczynia. Spróbował dojrzeć swoje odbicie, ale ponaglony niecierpliwym mruknięciem z prawej pociągnął długi łyk. Poczuł, że wraca do życia. Znów był człowiekiem.
- Następnym razem, kiedy zawoła cię człowiek z barki, przyjdziesz od razu - warknął mężczyzna po prawej. Nosiwoda odwrócił się i ruszył w stronę strażników przy bramie, potrząsając ręką, jakby chciał ją obudzić.
- A teraz nie patrz na nas i nie odzywaj się. - To był mężczyzna po prawej. W jego głosie Haddad wyczuł napięcie. Stanął na baczność i spróbował delikatnie wybadać dłonią stan swej twarzy.
- Naznaczył cię wynalazca, chłopcze. - Haddad w myślach nazwał mężczyznę Żwirowatym, ze względu na suchy i grzechoczący głos. - Bok twojej twarzy to siniec z jej pieczęcią - purpura i czerwień w czarnym polu. Zagoi się bardzo szybko, ale do tego czasu nikt nie będzie miał wątpliwości, do kogo należysz.
- Co tu się dzieje? - Haddad opuścił głowę i spróbował szeptać, nie poruszając ustami.
- Milcz - powiedział spokojnie Żwirowaty i boleśnie ścisnął ramię żołnierza. Zareagował na to drugi mężczyzna, nazwany przez Haddada Armią.
- Rozmawiam z przyjacielem, nie nowym niewolnikiem - powiedział, dla podkreślenia swych słów ściskając drugie ramię żołnierza. - Każdy wie, że nowy niewolnik nie może otrzymać od nas pomocy, pocieszenia ani informacji, dopóki nie zostanie przyjęty do jakiegoś domu albo załogi. - Haddad wciąż nie podnosił głowy, ale odjął rękę od ust i ukradkiem rozejrzał się po placu. Niewolnicy powoli odciągali go na bok, skąd miałby lepszy widok i gdzie czuliby się bezpieczniej.
- Popatrz tylko na tego biednego drania - warknął Żwirowaty. - Większość z nich zapracowuje się na śmierć w kopalniach i na budowach.
- W przeciwieństwie do tego chłopaka - odparł Armia. - Trafił do ważnego domu. Przy odrobinie szczęścia będzie siedział w komnatach dla służby, gdzie będzie się stykał tylko z innymi niewolnikami, bez keldońskiego nadzorcy. Jeśli miałby jakieś szczególne umiejętności, mógłby nawet zasłużyć na specjalne traktowanie.
Przez chwilę Żwirowaty i Armia w milczeniu rozważali jego sytuację.
- Oczywiście nigdy nie mógłby zostać członkiem załogi barki - podjął Armia.
- W żadnym razie. Przecież tylko zaufani niewolnicy mogą trafić na barkę, gdzie mają taką swobodę ruchu, szansę na ucieczkę albo sabotaż podczas długiego patrolu - odparł Żwirowaty. - Na barce, gdyby był szybki, mógłby nawet zabić Keldona.
- Tylko "czyste" konto dałoby mu taką szansę - powiedział Armia. - Zaplanowanie jakiegokolwiek sprzeciwu jest tak trudne... Niewolnicy z Keldu są przecież całkowicie lojalni, a ci z naszego kontynentu sprzedaliby własną matkę za odrobinę luksusu.
- Jak niewolnik mógłby planować ucieczkę albo zranienie swego pana? - zapytał sarkastycznie Żwirowaty.
- Musiałby spróbować dogadać się z kimś dopiero co złapanym i bardzo uważać, żeby nie powiedzieć nic za bardzo porywczego - oznajmił Armia.
- Nie zdradzać swojego imienia? Ukrywać twarz? - upewnił się Żwirowaty.
- Tak, przyjacielu. - Armia zamilkł na chwilę. - Ktoś mógłby oczywiście zapytać, po co w ogóle planować opór. Szczególnie jeśli każdy może być zdrajcą.
- Bierność oznacza zdradę samego siebie - syknął Żwirowaty.
Haddad zrozumiał, na jakie ryzyko poważyli się dwaj mężczyźni. Był niewolnikiem specjalnego przeznaczenia, więc groziło im wielkie niebezpieczeństwo. Skoro jednak przeżył odsiew na równinie, musiał być ostrożniejszy niż żołnierze rzuceni na pożarcie ptakom.
- Bądź pozdrowiony, wojowniku - powiedział głośno Armia. - Mamy zabrać tego niewolnika do domu Wynalazczyni Latulli. Czekamy na eskortę.
- Jeszcze kilka minut, niewolniku. - Przed Haddadem pojawił się keldoński wojownik. Miał na sobie czarną zbroję i hełm; żołnierz poczuł zapach wilgotnej od potu skóry. Przy pasie Keldona wisiała mokra jeszcze manierka.
- Malk! - ryknął. Jeden z pilnujących rozładunku barki wojowników odwrócił się. Przyzwany machnięciem ręki ruszył spokojnie w ich kierunku, rozpychając niewolników drzewcem włóczni. Inni zaczęli ustawiać się na jego miejscu; nagle przez przerwę w tłumie wypadła kobieta.
Miała jasne, długie włosy; gdyby nie wykrzywiający jej twarz strach, byłaby pewnie całkiem ładna. Grupa kobiet, którą Haddad dopiero teraz zauważył, została natychmiast zasłonięta przez Keldonów. Wojownik, który przepuścił jasnowłosą, zaklął wściekle i rzucił się w pościg. Nie dogoniłby jej jednak, gdyby nie zderzyła się ze stojącymi nieruchomo niewolnikami. Runęła jak długa na ziemię; niewolnicy, którzy zagrodzili jej drogę, rozstąpili się natychmiast przed wściekłym Keldonem. Wojownik sięgnął, by postawić ją na nogi, jednak nie mógł jej chwycić, bo kobieta zaczęła miotać się gwałtownie, próbując kopnąć go w twarz. Pancerne rękawice wojownika rozdzierały jej ubranie. Haddad zdziwił się, że ktoś tak krnąbrny uniknął rzucenia na pożarcie ptakom.
- Wyda na świat dzielnych wojowników, Malk - rzekł spocony Keldon, kiedy Malk doszedł do nich i zobaczył, co się dzieje. Ulica zamieniła się w arenę, na której rozgrywał się niedorzeczny pojedynek. Niewolnicy niczego po sobie nie okazywali, ale Haddad wyczuwał, że całym sercem są po stronie kobiety. Keldoni również dobrze się bawili: wojownik miał miażdżącą przewagę, a mimo to sytuacja stała się patowa.
- Może jednak wciąż rodzą się tu bohaterowie - zakpił Malk, obserwując doprowadzonego już do szału wojownika, który zgięty wpół próbował złapać wymykającą mu się wciąż kobietę. Haddadowi przypominało to pościg gospodyni za kurą, choć los, jaki zwykle czekał złapaną kurę, odzierał porównanie z całego humoru.
Keldon wciąż nie mógł przytrzymać kobiety. Strzępy jej ubrania, drącego się w jego pancernych rękawicach, chłostały go po twarzy. Szamoczącą się parę otoczyła grupa roześmianych wojowników. Haddad dostrzegł nad głowami tłumu ostrza włóczni; w kierunku zamieszania przepychała się grupa Keldonów. Wojownicy rozstąpili się z szacunkiem.
Wtedy strażnik trafił kobietę pięścią.
Wszyscy zamarli. Kobieta padła bezwładnie na ziemię, zalewając się krwią. Śmiech na ustach przyglądających się wojowników zgasł; zachłysnęli się z niedowierzaniem, po czym wszyscy - oprócz klęczącego z wyrazem zgrozy na twarzy strażnika - wyciągnęli i unieśli broń.
- Stać! - ktoś krzyknął wysokim głosem. Haddad rozejrzał się, zdumiony, że jakiś niewolnik ośmielił się odezwać. Włócznicy dotarli wreszcie do leżącej kobiety i rozstąpili się na boki, ukazując Keldonkę. Była dużo mniejsza od nich, jednak przemówiła władczo i pewnie. - Natychmiast zająć się tą dziewczyną.
W kilka sekund pojawili się niewolnicy z noszami. Strażnicy stali w napiętym oczekiwaniu. Haddadem wstrząsnął widok niewolnika, który z pogardą odepchnął klęczącego Keldona. Na czoło kobiety błyskawicznie założono prowizoryczny opatrunek i pospiesznie ją dokądś zabrano. Wojownik, który ją uderzył, na kolanach podpełzł do Keldonki.
- Kto jest dowódcą tego śmiecia? - zapytała, wskazując na niego. - Chcę go widzieć.
Strażnicy natychmiast rzucili się na poszukiwania. Krew zranionej wsiąkała w ubranie sprawcy; klęczał dokładnie w miejscu, w którym ją uderzył, jakby chcąc ukryć dowód swej winy. Haddad nic nie rozumiał. Dlaczego, przy całej brutalności, jaką widział, rana kobiety miała aż takie znaczenie?
- Dzięki bogom, że nie jestem w jego oddziale - powiedział cicho Malk, przyglądając się poszukiwaniom dowódcy strażnika. Wojownik pilnujący Haddada przytaknął.
- Uderzyć bezbronną kobietę w obecności akuszerki... Ściągnąć klątwę wszystkich kobiet na siebie i swoich towarzyszy... - Ton jego głosu wskazywał, że znał część z nich osobiście. - Przepadną wszystkie ich umiejętności. Pech na polu bitwy, żadnych szans na spłodzenie przyszłych wojowników, dopóki klątwa nie zostanie cofnięta... Jak mógł dać się sprowokować... - Keldon splunął z pogardą.
Przez tłum utorował sobie drogę potężny wojownik w zdobionym pancerzu, zdradzającym wyższą pozycję. Stanął przed kobietą i skłonił się bez słowa, gotów na wszystko.
- Zawiodłeś Keld. Jeden z twoich podwładnych uderzył przyszłą matkę za to, że okazała ducha, którego jemu brakuje. Opuścisz szeregi wojowników i kiedy tylko załatwisz, co masz do załatwienia, zgłosisz się na statek na Keld.
- Tak, akuszerko - powiedział dowódca. - Zgłoszę się do ciebie jutro.
Kobieta splunęła na klęczącego w kałuży krwi wojownika. Wściekłość wykrzywiła twarz dowódcy w demoniczną maskę. Akuszerka i jej straż przyboczna odeszli, torując sobie drogę przez tłum.
Pohańbiony dowódca wskazał klęczącego i kiwającego się w cichej rozpaczy Keldona.
- Przytrzymajcie go i zakneblujcie.
Pięciu wojowników przydusiło natychmiast nieszczęśnika i zatkało mu usta kłębem rzemieni.
- Uderzę dwa razy, jak przysługuje mi prawo! - krzyknął dowódca. Kopnięcia okutych butów strzaskały kolana Keldona. Haddad usłyszał zdławiony krzyk bólu. Dowódca skinął na resztę oddziału.
- Uderzając kobietę, ten śmieć godził w Keld, w honor swój i wszystkich swoich towarzyszy. Oddajcie mu razy, które zadał nam wszystkim.
Otaczający wojownicy skupili się wokół leżącego nieszczęśnika i zaczęli go miarowo kopać. Haddad usłyszał trzask pękających kości. Dwaj niewolnicy i Keldoni poprowadzili go ze sobą.
- Niewiele brakowało, a dołączyłbym do jego grupy szturmowej - powiedział bezimienny wojownik.
- Miałeś szczęście - odparł Malk i, jakby chcąc podkreślić wagę swych słów, stuknął w ziemię drzewcem włóczni.
- Mimo wszystko jednak - rzekł drugi - dowódca mógł spróbować zachować trochę godności, jeśli nie swojej, to chociaż swoich ludzi.
- Wiesz, co mówią o akuszerkach - zauważył Malk. - Wszędzie, oprócz pola walki, krzyczą najgłośniej. Lepiej prosić i targować się jutro, kiedy jej słowa nie będą wywoływać takiego echa. Może niektórzy z wojowników trafią pod komendę dobrych dowódców... W każdym razie niektórych rzeczy lepiej nie mówić publicznie. - Malk wskazał ukradkiem na znaczącą twarz Haddada purpurowo-czerwoną plamę. Ku swemu zaskoczeniu młody jeniec stwierdził, że nawet jako niewolnik coś jednak może.

* * *

Widok domostwa Latulli uświadomił Haddadowi, że będzie służył komuś ważnemu. Na ogrodzonym murem placu stał duży dom w otoczeniu licznych budynków gospodarczych. Dom miał kilka kondygnacji; w całym mieście zaledwie kilka budowli dorównywało mu wysokością. Podmurówkę i parter zbudowano z grubo ciosanych głazów. Kolejne dwa piętra spoglądały na wszystkie strony oczami okien i licznych balkonów. Całość wieńczył ogromny, spadzisty dach. Haddad zdziwił się. Spadzisty dach był koniecznością w rejonach, w których spodziewano się obfitych opadów śniegu; taka konstrukcja na ciepłych nizinach była marnotrawstwem czasu i materiałów. Cały kompleks był zbyt solidny, biorąc pod uwagę, że Keldoni przybyli tu dopiero kilka lat temu. Oprócz kamienia, większość użytych do budowy materiałów nie wyglądała na miejscowe. Haddad wyobraził sobie, ile wysiłku musiało kosztować wzniesienie domu.
Keldoni i niewolnicy zatrzymali się przy bramie. Czekał tu bogato odziany służący w towarzystwie dwóch strażników. Nad bramą wisiała okrągła, czarna tarcza z wymalowanym złożonym, purpurowo-czerwonym symbolem. Haddad zdał sobie sprawę, że tak właśnie musi wyglądać siniec na jego twarzy.
- Przyprowadziliśmy niewolnika zgodnie z rozkazem wynalazczyni - powiedział jeden z Keldonów. Żwirowaty i Armia cisnęli Haddada na ziemię, pod stopy służącego, i odeszli razem z wojownikami. Haddad był w nowym domu.
- Jestem Briach, pierwszy wśród niewolników Latulli - powiedział mężczyzna. - Twoja czołobitność mi pochlebia, ale jest zupełnie niepotrzebna. Wystarczy zwykła uprzejmość.
Haddad podniósł się z ziemi.
Briach był wysoki i blady. Ubrany w prostą, krótką szatę niezłej jakości, miał rude włosy i piegowatą twarz, cechy pospolite wśród niewolników z Keldu, jak Haddad miał się wkrótce przekonać. Na jego prawym ramieniu błyszczała wysadzana klejnotami opaska, za pasem zaś tkwiła krótka, ciężka pałka. Haddad widział już noże i inną potencjalną broń w rękach niewolników, wszystko to były jednak narzędzia. Pałka była prawdziwą bronią. Briach musiał cieszyć się niezwykłym zaufaniem i poważaniem.
- Chodź ze mną - rozkazał i odwrócił się. Haddad podbiegł, by za nim nadążyć. - Miałeś sporo szczęścia... - Służący zatrzymał się, przez co młody żołnierz niemal na niego wpadł. - Jak się nazywasz i jaki masz zawód?
- Jestem Haddad, żołnierz Związku. - Haddad starał się, by zabrzmiało to dumnie. - Dbałem o machiny wojenne i godnie walczyłem.
- Twoje dotychczasowe życie nie istnieje, Haddadzie - powiedział Briach i ruszył dalej. - Teraz żyjesz, by służyć Keldowi i wynalazczyni Latulli. - Zatrzymał się przy schodach prowadzących do wejścia i szerokim gestem wskazał cały plac. - Oto twój dom, któremu będziesz wierny. - Złapał Haddada za ramię i lekko dotknął zaczynającego już schodzić sińca na twarzy. - Zostałeś naznaczony, a na twojej duszy wypisana jest służba. Nie masz rodziny, narodu ani żadnego celu oprócz Latulli.
Briach zaczął okrążać budynek, znikając z oczu strażnikom przy bramie. Z tyłu domu ustawiono ławki. Z kurnika, przyklejonego do otaczającego podwórze muru, dobiegało gdakanie kurczaków. Haddad i Briach usiedli. Młody żołnierz rozglądał się, poznając przyszłe pole bitwy o swą wolność.
- Czy to prawda, że miasta Związku walczyły między sobą? - zapytał Briach.
- Tak, zmagały się, chociaż z reguły w otwartym polu, nie na ulicach. - W perspektywie nadciągającej inwazji był to wstydliwy, historyczny detal.
- A czy to prawda, że wasi wojownicy mogą przechodzić z armii do armii?
Haddad postanowił chwilowo zaspokoić ciekawość Briacha i zobaczyć, do czego zmierza.
- Tak, robią to cały czas. - Walki między miastami skończyły się wraz z początkiem najazdu z Keld.
- W takim razie macie szczęście, że stoi przed wami szansa służenia Keldowi. - Briach wstał i spojrzał na północ. - Potęga Keldu spadnie na wasze miasta i zmiażdży wasze armie. Macie niepowtarzalną okazję być świadkami wypełniania się przeznaczenia. Spotkał was zaszczyt służenia wybranym. Wynalazcy tworzą nową broń, nowe maszyny zagłady. Dzięki żelaznej woli naszych wojowników i Krwi Bohaterów Keld zawładnie światem! - Oczy Briacha świeciły. Haddadowi zrobiło się niedobrze na widok miłości niewolnika do swych panów. W Związku klęska militarna oznaczała jedynie nieznaczną utratę znaczenia. Briach mówił o całkowitym zniszczeniu miasta, narodu i kultury Haddada. Żołnierz miał nadzieję, że tego nie dożyje.
- Co to znaczy, "Krew Bohaterów"? - Zależało mu, by Briach mówił dalej, ale nie mógł pogodzić się z jego szaloną wizją.
- Dawno temu, kiedy narodził się świat, stąpali po nim bogowie i bohaterowie. Każdy z nich był wyższy i potężniejszy od ludzi, którzy teraz tu żyją. - Briach wskazał ręką na zachód. - Pojawiło się jednak zło, które wypaczyło bogów, zmieniając ich w słabych i przeżartych nienawiścią do wszystkiego, co żyje, karłów. Przetoczyli się przez cały ląd, niosąc rzeź i choroby. Ludzie wili się pod stopami swych morderców. Zdrada bogów zatruła dusze ludzi; przyłączyli się do sił ciemności.
Haddad był pod wrażeniem talentu krasomówczego Briacha, ale dalej nie miał pojęcia, o czym szaleniec mówi.
- Bohaterowie walczyli z fałszywymi i zdradzieckimi bogami. Ich miecze rozlewały morza krwi, jednak każde zwycięstwo jedynie odwlekało triumf zła. Kiedy spostrzegli, że wszystko sprzysięgło się przeciw nim, wysłali swój lud na północ, mówiąc, że miną tysiące lat, zanim będą mogli powrócić. Kiedy zostali sami, rzucili się do walki ze zdwojoną zaciekłością. Każde pole bitewne nasiąkło Krwią Bohaterów i łzami upadłych bogów. Zło zaczęło przegrywać na wszystkich frontach. Ludzie rzucali się na swych wrogów, zasypując ich stosami ciał. W ostatecznej bitwie zło zostało pokonane, jednak ceną było życie wojowników. Na zatrutym lądzie pozostały tylko zwłoki.
Briach usiadł i ściszył głos.
- Kraina opustoszała na wieki. Piaski czasu zasypały zwycięstwa i klęski, zmieniając to, co zostało po rzeziach i ofiarach, w potęgę, czekającą na potomków bohaterów. - W głosie Briacha pojawiła się gorycz. - Przybyli tu jednak zbiegli niewolnicy i odnaleźli krew bohaterów. Zaczęli jej używać do nawożenia pól, do napędzania statków i wozów z kapustą. Jak pasożyty żywili się tym, co zostawili po sobie ojcowie Keldu. Teraz jednak Keldoni powrócili po swoje dziedzictwo.
Każde zwycięstwo, każda beczka tufy, każdy bojowy manekin, napędzany Krwią Bohaterów przybliża Keld do świętej wojny. Każdy niewolnik, który wypełnia swoje zadania, przybliża ten dzień - zakończył natchnionym głosem.
- Keldoni chcą zająć cały świat - rzekł Haddad. - Jednak jeśli to wszystko prawda, spóźnili się kilkaset lat. Dlaczego dopiero teraz?
- Ponieważ kradniecie Krew Bohaterów! - parsknął Briach. - Tufa, którą wasz Związek wydobywa w kopalniach, powstała z krwi rozlanej przez Bohaterów i ich przeciwników. Każde złoże to miejsce bitwy i uwolnionej ogromnej mocy. To, co nazywacie tufą, to matryca, zawierająca Krew Bohaterów. - Briach wstał, spojrzał na zachód i splunął z pogardą. - Związek Kipamu wydobywa potęgę i dziedzictwo zostawione Keldowi przez praojców! Pola bitew spłynęły Krwią, a wy używacie jej do nawożenia grządek! Przybyliśmy, by odebrać to, co nam się należy, i wykorzystać to w nadchodzącej wojnie. Rozlana w bitwie Krew zostanie w bitwie użyta!
Briach podszedł do Haddada i chwycił go mocno za ramiona, jakby chciał w ten sposób przekazać mu swoją wizję.
- Keldoni są wybrańcami! - Na usta wystąpiła mu piana. - To ród bohaterów, pochodzący z wszystkich zakątków ziemi! Dopiero przed kilkoma laty przypomnieli sobie, co ich przodkowie tu uczynili! Czas i krew innych lądów uczyniła ich godnymi władania tu i wszędzie indziej! To ostatnie dni, jesteśmy gotowi zająć świat!
Haddad zastanawiał się, kiedy konkretnie Briach postradał zmysły. Zabijani i maltretowani obywatele Związku padali ofiarą barbarzyńców, nie zbawców. Żołnierz zrozumiał nagle, że Briach musi służyć bohaterom... Pierwszy wśród sług próbował przekonać tyleż Haddada, co samego siebie.
Briach doszedł tymczasem do siebie.
- Pamiętaj, że służysz wielkim ludziom - powiedział, popychając Haddada w stronę warsztatu. - Teraz staniesz przed obliczem Latulli, która włączy cię między swoich domowników.
Warsztat był wielkości małej stodoły. Wysoki, spiczasty dach wspierał się na ścianach z potężnych bali, podmurówka, jak wszędzie, zrobiona była z kamienia. Budynek nie pasował tu jeszcze bardziej niż dom. Kiedy zbliżyli się do drzwi, Haddad dostrzegł, że wnętrze jest dobrze oświetlone. Wpadające przez liczne okna i świetliki promienie słońca ukazywały jego oczom ławy i stoły. Haddad oczekiwał, że wnętrze budynku będzie mroczne i ponure jak czary i rytuały, które według niego miały tam miejsce. Zamiast tego ujrzał porozstawiane wszędzie urządzenia i półki, zastawione skrupulatnie oznaczonymi buteleczkami. Z tyłu warsztatu znajdowała się apteka.
Piętro było jednym, dużym pomieszczeniem. Z jednej strony znajdowała się ręczna winda, służąca do transportu materiałów, z drugiej rząd zagród, opatrzonych żelaznymi zamkami i zagadkowymi symbolami. W niektórych stały proste posłania. Po co Latulla miałaby trzymać więźniów w miejscu pracy? Haddad zrozumiał nagle, że używała ich do badań; ciekawe, jak długo wytrzymywali. Serce stanęło mu w gardle, kiedy w jednej z zagród dostrzegł ciało. Zatrzymał się i zajrzał do środka. Nie był to jednak człowiek, stwierdził z ulgą, lecz metalowy szkielet. Haddad przyjrzał się strzępom skóry i ciała, zaczepionym na metalowych kościach i zastanowił się, czemu miały służyć. Briach popchnął go do przodu, przerywając dalsze oględziny.
Latulla badała właśnie sprzęt zdobyty na oddziale Haddada. Wzięła ze stołu jedną z instrukcji obsługi i przewróciła parę stron, zatrzymując wzrok na wykresach i diagramach. Kiedy stanęli przed nią dwaj niewolnicy, zamknęła książkę i spojrzała na umieszczony na okładce symbol. Taki sam nosił na koszuli Haddad.
- Znasz się na tych prymitywnych ohydztwach? - zapytała.
Haddad skinął głową, nie wiedząc, o co jej chodzi i jak powinien odpowiedzieć. Latulla spojrzała na Briacha, który trzepnął młodego żołnierza w głowę.
- Odpowiadaj, kiedy ktoś cię o coś pyta! Jesteś teraz na służbie! - W głosie nadzorcy brzmiała wściekłość.
- Zajmowałem się maszynami bojowymi - powiedział niepewnie Haddad.
- W takim razie możesz mi się przydać. - Latulla wzięła ze stołu talerz z kawałkiem chleba i kubek wina. - Otwórz usta i jedz.
Wepchnęła mu czerstwy chleb do ust i przyglądała się, jak z wysiłkiem gryzie. Po chwili wmusiła w niego trochę kwaśnego wina. Niemal się udławił.
- Przyjmuję cię do mojego domu. Będę cię żywić. Będę celem i sensem twojego życia.
Wyrecytowawszy to, Latulla upuściła talerz i kubek, jakby były brudne i - odwróciwszy się do niewolników plecami - wróciła do oglądania łupu.
- Zabierz naczynia i naucz go wszystkiego, co powinien wiedzieć. Może zostać moim pomocnikiem. Ma znać swoje obowiązki i karę za ich niewypełnianie.
W jej głosie nie było nawet pogardy. Mówiła o Haddadzie jak o psie, którego trzeba wytresować.
Przyjęłaś pod swój dach żmiję, nie zwierzę pociągowe, pomyślał Haddad, zbierając z podłogi talerz i kubek. Briach wyprowadził go z warsztatu. Całą drogę do głównego budynku młody żołnierz mówił i zadawał pytania, zapamiętując informacje i planując zdradę.


Dodano: 2006-11-11 10:59:26
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Lee, Fonda - "Dziedzictwo jadeitu"


 Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia"

 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS