NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Moore, Vance - "Proroctwo"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Maskarada
Data wydania: 2002
ISBN: 83-88916-07-6
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 288
"cykl maskarady", tom 3seria: Magic: The Gathering



Moore, Vance - "Proroctwo" #1

ROZDZIAŁ 1

- Na dziewięć piekieł! Gdzie się wszyscy podziali? - wymamrotał Haddad. Mała grupa ludzi i wozów brnęła ciężko przez noc. - Znowu się zgubiliśmy? - zapytał i potknął się o niewielki stos kamieni, zaściełających dno kruszącego się parowu.
Okolica wyglądała na wymarłą. Następujące po sobie mróz i skwar potrzaskały skałę i porozrzucały wszędzie jej odłamki. Droga była szeroka, lecz łuszczące się każdego dnia zbocza pokryły gruzem jej powierzchnię. Było za zimno nawet dla owadów. Maszerująca w świetle księżyca kolumna rzucała na skały ostre cienie, za kilka godzin zaś miało wzejść palące słońce. Tu zawsze było albo za zimno, albo za gorąco.
- Cicho, Haddad! - mruknął Natal. - Sierżant wie, co robi. - Zatupał nogami, próbując je rozgrzać. - Tak czy inaczej, ostatnią rzeczą, jaką chce usłyszeć, jest twoje gadanie.
Obaj byli żołnierzami Jamuraańskiego Związku Armii Kipamu. Związek ochrzczono imieniem lorda Kipamu, legendarnej postaci, której przypisywano wiele wspaniałych zwycięstw w walkach o granice Jamuraa. Władca nie żył od wieków, jeśli nie od tysiącleci, jednak jego imię ciągle budziło szacunek na całym kontynencie.
Haddad pokiwał głową, zadrżał i mocniej otulił się płaszczem, chociaż miał na sobie większość swoich ubrań. Spróbował wepchnąć dłonie w rękawy, ale znowu potknął się na kamieniach i musiał gwałtownie zamachać rękami, by nie stracić równowagi. Na rumowisku potykali się również pozostali. Nad nimi górował zgrzyt ślizgających się kół wozów. Sierżant Atul dał znak, by się zatrzymać, a Haddad przekazał rozkaz dalej.
Owiała ich zwiastująca nadejście świtu lodowata bryza. Nikt nic nie mówił; słychać było tylko szczękanie zębów. Żołnierze przysunęli się do wozów i przytulili do ciepłych boków wołów. Haddad przesunął się, robiąc miejsce Natalowi. Stanęli kilka jardów od sierżanta Atula, naradzającego się z kilkoma weteranami. Blask porannej zorzy zaczął wydobywać z ciemności coraz więcej szczegółów krajobrazu.
- Ciekawe, czy wiedzą, gdzie jesteśmy? - zapytał znów Haddad. Okazało się, że sierżant ma lepszy słuch, niż ktokolwiek podejrzewał.
- Cicho tam, wy dwaj. Sprawdźcie wozy i woły. - W głosie Atula nie było słychać złości, jednak obaj żołnierze natychmiast rozdzielili się i ruszyli wzdłuż kolumny, każdy ze swej strony sprawdzając ładunek i zwierzęta. Rozglądali się przy tym niepewnie, jakby z nadzieją, że świt nie przyniesie żadnych kłopotów.
Sierżant wrócił do rozmowy z weteranami. Pech i problemy z komunikacją nieoczekiwanie opóźniły wymarsz ich grupy. Teraz, nie znając dobrze drogi, zapuścili się w dzicz i nie mieli pojęcia, czy uda im się odnaleźć jednostki bojowe, które znajdowały się daleko przed nimi.
Siły uderzeniowe Związku Kipamu wyruszyły w pole natychmiast, kiedy rozeszły się pogłoski o łupieżczym napadzie Keldonów. Zakładano, że barbarzyńcy stoją obozem zaledwie kilka mil dalej, pozwalając zwierzętom nabrać sił przed powrotem do bazy wypadowej, leżącej na drugim końcu pustkowia. Keldoni byli wojownikami i handlarzami niewolników. Zdarzało się już w przeszłości, że ich hordy przetaczały się przez kontynent, minęły jednak dziesiątki lat od ostatniego poważnego ataku na którekolwiek z miast Związku. Teraz Keldoni ponownie napadli na Jamuraa, Związek zaś chciał sprawdzić w boju swoją siłę. Siłom sprzymierzonych nie udało się powstrzymać trzech poprzednich najazdów, co stanowiło powód wstydu armii i przywódców Związku. Wśród cywilów zaczęły krążyć złośliwe opowiastki, jak to żołnierze boją się stawić czoła postaciom ze swych dziecinnych koszmarów. Wiadomość, że cel może się wciąż znajdować w zasięgu oddziałów Kipamu, spowodowała natychmiastową reakcję. W pole wysłano maszyny wojenne i piechotę. Maszynami były stalowe mrówki, najsłabsze i najpospolitsze w arsenale Kipamu. Szybkość sięgających człowiekowi do pasa insektoidów czyniła je jednak najbardziej mobilną jednostką, jaką armia mogła wystawić. Poza tym dowództwo uznało, że wrogowie nie stanowią prawdziwego zagrożenia dla Związku - ktoś nawet nazwał ich "keldońską hołotą, napadającą na małe farmy".
Haddad zastanawiał się, ile im z tej brawury pozostało. Gnani pragnieniem stawienia czoła strachowi żołnierze wyruszyli w pole niemal biegiem, pozostawiając oddziały zaopatrzeniowe bez eskorty. Żołnierze wsparcia wieźli ze sobą zaopatrzenie i sprzęt, brakowało im jednak zapału, który gnał do walki ich dowódców. Weterani szukali maszyn lub jazdy dla ochrony, bez skutku. Sierżant Atul stwierdził, że jeśli miałby wybierać między maszerowaniem nago z prawidłowo ochranianą kolumną a pozostawaniem w obecnej sytuacji, zaryzykowałby odmrożenia.
- Natal! - zawołał. - Chodź no tu.
Haddad ruszył za swym przyjacielem, a sierżant wysłał na tył kolumny dwóch weteranów. Haddad zauważył, że obaj wyglądali na dużo spokojniejszych i pewnych siebie niż on. Może była to kwestia wieku? Nie mogło przecież być aż tak źle. Zdjął z ramienia wyrzutnię. Jej pasek był za krótki na to, by w razie niebezpieczeństwa zdjąć ją szybko, więc zawsze, kiedy był zdenerwowany i zaniepokojony, nosił ją gotową do strzału.
Sierżant spojrzał na nich, ale nie skomentował faktu, że Haddad przyszedł nieproszony. Dookoła nich stało kilku innych mężczyzn, jakby czekających na rozkazy.
- Natal, ty i kapral Vanosh ruszycie przodem, aż natkniecie się na siły nasze albo wroga. Jeśli napotkacie naszą tylną straż, zażądacie, by przydzielili nam eskortę. Jeśli napotkacie wroga, wycofacie się tutaj. Natal, ty pójdziesz na szpicy. Masz posuwać się szybko, ale ostrożnie. Vanosh, pójdziesz jego śladem, jeśli coś się stanie, wrócisz z wieściami. - Sierżant spojrzał w oczy Natala. Mieszanina strachu i determinacji na twarzy młodego żołnierza wydawała się go zadowalać. - Pamiętajcie tylko, że macie wrócić z informacjami, a nie zgrywać bohaterów. Co tam masz? - Atul wskazał gestem wyrzutnię Natala.
- Sieć, sierżancie.
Wielu żołnierzy miało przy sobie oprócz krótkich mieczy ciężką broń w miejsce pozostawionych na wozach tarcz. Na terenach, które właśnie przemierzali, żyły parea, olbrzymie drapieżne ptaki, często atakujące ludzi. Były to nieloty szybsze od koni, potrafiące dogonić i rozszarpać. Wyrzutnia Natala została zaprojektowana jako broń przeciw pomniejszym machinom bojowym. Sieć zdolna była powstrzymać stalową mrówkę i bez kłopotu radziła sobie z atakującym ptakiem, głównie ze względu na szeroki kąt rażenia.
- Haddad, a ty co tam masz? - Atul w zamyśleniu pogładził rękojeść miecza.
- Rakietę bojową, sierżancie - odparł żołnierz. Umiejętnie użyta głowica mogła okaleczyć nawet średniej klasy maszynę. Jej posiadanie przez Haddada świadczyło o jego umiejętnościach strzeleckich.
- Zamień się z Natalem.
Haddad powoli oddał swą broń i wziął wyrzutnię kolegi. Natal wydawał się coraz bardziej zaniepokojony. Sierżant machnięciem ręki odesłał jego i Vanosha, po czym odwrócił się w stronę wozów. Załadowane były częściami do maszyn, które mogły wymagać napraw po zwycięskiej walce z Keldonami.
- Haddad, znajdziesz dodatkowe pociski dla ludzi z wyrzutniami i powiesz woźnicom, żeby trzymali swoją osobistą broń w pogotowiu. Ruszamy za pięć minut. - Sierżant zza pazuchy wyciągnął bukłak wina, pociągnął, po czym podał go Haddadowi. Smakowało okropnie, ale spłukało zalegający w gardle zimny kurz. Żołnierz z wdzięcznością oddał bukłak. Gdy Natal i kapral już zniknęli, Haddad zaczął się zastanawiać, co jeszcze ich czeka.
- Natal nie ćwiczył z rakietami, sierżancie. - Strach i troska o przyjaciela uczyniły go rozmownym.
- Zadaniem Natala jest znalezienie naszych oddziałów albo ostrzeżenie nas przed wrogiem. Jeśli już będzie musiał strzelać, przypuszczalnie umrze. Z rakietą przynajmniej umrze z hukiem. Ostrzeże nas. - Atul nie patrzył na Haddada. - Znajdź dodatkowe ładunki. Sam porozmawiam z woźnicami.
Haddad odwrócił się drętwo i patrzył, jak sierżant wydaje rozkazy. Słowa Atula wydały mu się zimniejsze od mroźnego wiatru. Natal mógł zginąć, a sierżant chciał jedynie, by zginął z hukiem; w najlepszym wypadku dałoby im to kilka minut przewagi. Haddad wrócił do sprawdzania wozów, zastanawiając się, ile jego własne życie było warte w oczach sierżanta. W końcu kolumna ruszyła. Haddad przeszukiwał wozy i przepytywał woźniców, ale żadnych dodatkowych ładunków nie znalazł.
Maszyny wchodzące w skład sił uderzeniowych były najlżejszymi jednostkami arsenału Związku. Dowództwo nie uznało za konieczne ładowania wyrzutni mrówek. Związek wciąż składał się z wojsk najemnych, pozostałych po zakończonych zaledwie kilka lat wcześniej wojen między miastami Związku. Każde z nich utrzymywało własne siły obronne i prowadziło małą, stylową wojenkę z sąsiadami, walcząc o surowce, handel lub honor. Powodzenie zależało w dużym stopniu od opłacanych wojsk zaciężnych, które w walce kierowały się kodeksem ściśle ograniczonego prowadzenia działań. Uszkodzone maszyny i zabici ludzie zbyt wiele kosztowali. Rzadko używano ciężkiej broni ze względu na jej pokaźny koszt oraz szkody, jakie wyrządzała wrogowi, który jutro mógł stać się sprzymierzeńcem. Poza tym jej użycie zdecydowanie zmniejszało liczbę łupów, które można było zgarnąć po bitwie. Ciężka broń, jak rakiety bojowe, toksyczne sieci i przebijające wszystko bełty, stosowana była tylko w ostateczności. Obecny wódz naczelny Związku nie uważał, że sytuacja jest aż tak rozpaczliwa. Na wozach nie było więc ładunków zapasowych, jedynie zaopatrzenie dla piechoty i części zamienne do stalowych mrówek.
Kiedy Haddad przeszukiwał ładunek ostatniego wozu, wrócili Natal i Vanosh. Słońce wzniosło się już ponad poszarpane zbocze. Haddad pobiegł złożyć raport sierżantowi; kiedy zbliżył się, usłyszał Vanosha.
- Natknęliśmy się na tylną straż, sierżancie. Przy tej prędkości dogonimy ich za jakieś czterdzieści minut. Atak już się rozpoczął. Oficer dowodzący powiedział, żeby jak najszybciej połączyć się z głównymi siłami. Został z tyłu, żeby wyłapywać maruderów. Nie mógł zagwarantować, że się na jakichś nie natkniemy. Zanim ruszyliśmy z powrotem, na naszych oczach załatwili trzech Keldonów. - Vanosh mówił spokojnym głosem, ale Natal wyglądał, jakby było mu niedobrze.
Sierżant bez słowa spojrzał na Haddada, a ten powiedział:
- Nie ma ładunków do wyrzutni, sierżancie. Znalazłem trochę bełtów do lekkich kusz.
Atul myślał zaledwie kilka sekund.
- Wszystkie wozy ruszą z maksymalną prędkością. Miejcie oczy otwarte na uciekających Keldonów. Jeśli zauważycie większą grupę, bądźcie przygotowani na sformowanie szyku bojowego. Podajcie rozkazy dalej. - Machnął ręką, dając sygnał do ruszenia. Vanosh pobiegł wzdłuż kolumny, przekazując rozkazy. Haddad i Natal razem wrócili do szyku.
- Co tam widziałeś? - spytał cicho Haddad.
- Szliśmy może pół godziny, zanim natknęliśmy się na tylną straż. Vanosh trzymał się z tyłu i przez większość czasu nawet go nie widziałem; poza tym zabronił mi się odwracać. Kiedy wreszcie spotkaliśmy naszych, prawie popłakałem się z radości. - Natal przerwał na chwilę, po czym zaczął mówić spokojniejszym głosem. - Vanosh szybko do mnie dołączył i zgłosiliśmy się do oficera. Kiedy zobaczyłem, jak ginie pierwszy Keldon, prawie się porzygałem. Nigdy wcześniej nie widziałem, jak zabijają stalowe mrówki. - Natal był zbyt młody, by pamiętać nawet oszczędny styl prowadzenia wojny, uprawiany przez Związek w czasach zjednoczenia. - Keldon siedział na wielbłądzie i próbował nas ominąć, kiedy został zauważony. Dowódca wysłał za nim dwie mrówki. Dopadły wielbłąda w kilka sekund. Keldon próbował uciekać w górę zbocza, ale grunt był niepewny, więc nie uciekł daleko. - Natal pogrążył się we wspomnieniach. Jego głos nabrał mocy. - Mrówki pobiegły za nim, ich metalowe nogi wyrzucały w górę strumień ziemi i żwiru. Jedna powaliła wielbłąda. Oderwała mu nogę... Padł natychmiast, a ona rzuciła mu się do gardła. Keldon zdążył wyskoczyć z siodła. Ledwie stanął na nogach, kiedy trafiła go druga. Próbował wyciągnąć miecz; widać było wyraźnie, jak mrówka odrywa mu ramię. Wrzasnął i rzucił się w dół, ale mrówka natychmiast go dogoniła. Wbiła w niego łapy i zaczęła rozrywać go na strzępy. Widać było wyraźnie odrywane fragmenty ciała. Nigdy więcej nie chcę czegoś takiego oglądać. - Natal zamilkł. Cały drżał.
- Wygląda na to, że będziemy walczyć właśnie z Keldonami, Natal. Czasy, kiedy walczyły ze sobą same maszyny, już minęły. Teraz wrogiem są tylko ludzie, teraz to ludzie będą zabijać ludzi. Keldoni napadają nas coraz liczniej, a maszyn mamy tyle, ile mamy. - Haddad powtarzał słowa pesymistycznie nastawionych weteranów. - Miałeś więcej szczęścia niż rozumu, kiedy zgłaszałeś się do służb pomocniczych. Piechota i jazda będą teraz walczyć w polu, nie siedzieć w garnizonach. Kiedy zaczną się prawdziwe bitwy, my będziemy w obozie. - Nie były to słowa bohatera, w armii jednak wciąż przeważał najemniczy punkt widzenia. Walka była czymś, do czego się przygotowywałeś, ale sama w sobie była zbyt niebezpieczna i kosztowna, by się do niej rwać. Nowi rekruci i nowe bitwy stopniowo zmieniali oblicze armii i Haddad wiedział, że będzie coraz mniej do niej przystawał.
- Hej, Haddad. - Z zamyślenia wyrwał go głos Natala. - Jesteśmy na miejscu.
Na zboczach wzgórz leżały wyraźnie widoczne ciała zabitych przez mrówki Keldonów. Haddadowi wydawało się, że jest ich mniej niż dziesięciu, jednak trudno było być pewnym. Ciała zostały rozszarpane i rozrzucone; kiedy próbował dokładnie policzyć zabitych, kilka razy musiał mocno zaciskać oczy.
Sierżant Atul rozkazał zatrzymać wozy i zebrał grupę zwiadowczą. Kolumna stała w zagłębieniu terenu, otoczona przez zbocza wystarczająco strome i wysokie, by ograniczać widoczność i swobodę poruszania. Haddad dostrzegł ślad, który zostawiły atakujące oddziały Związku. Z dala dobiegały odgłosy walki. Wydawało się, że toczy się ona tuż za niewysokim wzgórzem przed nimi, ale równie dobrze dźwięk mógł dochodzić z dużo większej odległości. Sierżant Atul chciał zobaczyć, w co się pakują. Bardzo powoli wspięli się na zbocze.
To, co ujrzeli, było tak niespodziewane, że przez kilka sekund patrzyli w osłupieniu. Powoli zaczęli pojmować, co się stało. Siły Związku, które z taką pewnością stawiły czoła Keldonom, zostały pokonane.
Stalowe mrówki, jeszcze niedawno tak zabójcze, teraz leżały rozwłóczone jak Keldoni, których Haddad próbował policzyć kilka minut wcześniej. Wciąż oszołomiony powiedział głośno pierwszą rzecz, jaka mu przyszła do głowy.
- Nigdy nie naprawimy ich wszystkich, przywieźliśmy za mało części.
Natal kiwnął głową, a kapral Vanosh przyskoczył szybko do Haddada.
- Zamknij się, albo poderżnę ci gardło.
W ręku miał nóż. Haddad zrozumiał, jaką głupotą było głośne odezwanie się.
Po pobojowisku krążyli żołnierze. Haddad zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy widzi wroga. Z tej odległości, patrząc pod słońce, trudno było rozróżnić szczegóły. Keldoni wydawali się ogromni w porównaniu z porozrzucanymi ciałami żołnierzy Związku, może jednak martwi po prostu wydawali się mniejsi od żywych. Ciała barbarzyńców miały dziwne proporcje. Haddad słyszał ich niskie i gardłowe głosy. Przewracali trupy, przeszukując kieszenie i mieszki zabitych. Haddad ścisnął mocniej wyrzutnię i zapragnął, żeby była załadowana rakietami, a nie siecią. Spojrzał na sierżanta, oczekując rozkazów, Atul jednak patrzył poza pobojowisko. Haddad podążył za jego wzrokiem i ujrzał obozowisko najeźdźców. Nawet z tej odległości widać było jeńców, pilnowanych przez keldońską straż. Stało tam kilka ogromnych maszyn nieznanego typu i zaledwie kilku wojowników na koniach i wielbłądach. Haddad nie mógł zrozumieć, jak taka garstka mogła rozbić siły Związku.
Atul gestem nakazał się wycofać. Ześlizgnęli się ze zbocza najciszej, jak mogli, krzywiąc się na każde usłyszane z dołu słowo czy ryknięcie wołu. Vanosh popędził na koniec kolumny, sierżant zaś szeptem wydał rozkazy.
- Keldoni musieli ruszyć naprzeciw innym oddziałom Związku, bo jest ich tam niewielu. - Obejrzał się i wskazał Haddada i Natala. - Wycofamy się, a wy dwaj będziecie uważać na tyły. Przygotujcie się na alarm, ale macie być cicho, dopóki nie dostrzeżecie wroga, a on was. Żadnych niepotrzebnych hałasów. - Nawet szepcząc, Atul zamaszyście gestykulował. Próbował ratować sytuację, w tym jednak momencie rozległ się ostrzegawczy krzyk.
- Nadchodzą, sierżancie! - Kapral wracał biegiem z końca kolumny. Woźnice zeskoczyli z wozów i szykowali się do bitwy.
Atul zaklął.
- Dalej, ludzie! Zabierzemy ich kilku ze sobą! - zatrzymał dwóch żołnierzy. - Weźcie bukłaki z wodą i koce! - wyszeptał. - Spróbujemy uciec!
Woźnice zanurkowali między wozy i zaczęli wyrzucać z nich zapasy wody, przeznaczone dla zmęczonych walką żołnierzy po bitwie. Haddad i Natal pobiegli za Atulem na koniec kolumny. Instynktownie trzymali się kogoś, kto wiedział, co robić, mimo iż zostawili przez to jeden kraniec kolumny narażony na atak. Kapral siedział już na koźle i ustawiał wóz bokiem, chcąc utworzyć barykadę. Jeszcze jeden woźnica poszedł w jego ślady, ale Keldoni byli już za blisko.
Wyglądali jak olbrzymy. Najmniejszy z atakujących był wyższy niż ktokolwiek z kompanii Haddada, a ciężkie pancerze i ozdoby jeszcze ich powiększały. Z bliska wyglądali znacznie bardziej przerażająco; ich skóra miała kolor popiołu, a chóralny bojowy ryk zdawał się pochodzić z kilku tysięcy gardeł. Serce Haddada głośno łomotało; z przerażenia zaparło mu dech. Poczuł, że musi biec, a nie chcąc wyjść na tchórza, zaczął biec w stronę wroga. Keldoni byli coraz bliżej, wymachiwali mieczami i toporami; ich krzyki zlały się w jeden ryk, niczym taran kruszący odwagę Haddada i całej kolumny zaopatrzeniowej.
- Strzelać, kto może! - wrzasnął Atul, chwytając z wozu tarczę. Żołnierze Związku zbili się w ciasne grupki i nastawili miecze, przeklinając własnego pecha. Natal skakał wokół pociągowego wołu, szukając celu. W końcu poderwał do ramienia wyrzutnię i odpalił rakietę.
Poleciała po płaskim łuku i trafiła w jednego z wielbłądów. Eksplozja rozszarpała bok zwierzęcia i urwała nogę jeźdźcowi. Haddad usłyszał wywrzeszczaną klątwę; Keldon runął na ziemię, a w linii atakujących powstała wyrwa. Jakby na to czekając, pozostali żołnierze otworzyli ogień. W hordzie zakotłowało się, bojowe okrzyki zamieniły się w bezładny ryk, ale fala wojowników ogarnęła kolumnę z obu stron. Żołnierze wznieśli kilka okrzyków, brzmiały w nich jednak nuty strachu. Haddad i kilku innych nie wystrzelili - sieć była bronią o zasięgu bezpośrednim. Keldoni pogalopowali w górę zbocza, gdzie zaczęli szykować się do szturmu. Wielu zsiadło z wierzchowców i przygotowało tarcze i topory. Po drugiej stronie kolumny, za Haddadem, rozległy się krzyki. Zerknął przez ramię i ujrzał dającego znaki i nawołującego największego z napastników. Musiał mieć prawie siedem stóp wzrostu. Wrzeszczał i klął, otoczony kłębem dymu; Haddad ledwie zdążył się zdziwić, że coś się pali, kiedy horda Keldonów runęła do ataku.
Haddad wystrzelił do najbliższego napastnika. Omotany siecią wielbłąd ciężko runął, przetaczając się po jeźdźcu. Na wszystkie strony wystrzeliły fragmenty ekwipunku Keldona. W dół zbocza potoczył się hełm. Szamoczący się wielbłąd i zaplątany w sieć trup ześliznęli się w ślad za nim, podcinając nogi kolejnemu wierzchowcowi. Jeździec zdążył z niego zeskoczyć w ostatniej chwili. Nie tracił czasu; z bojowym okrzykiem rzucił się na Haddada. Żołnierz cisnął w niego swą wyrzutnią. Keldon odbił ją, ale zachwiał się w biegu. Haddad wyciągnął krótki miecz, zdając sobie sprawę, że nie ma szans w starciu z szarżującym wojownikiem.
Nagle z boku wyskoczył Natal i Haddad przypomniał sobie, że nie jest sam. Jego przyjaciel zasłonił się tarczą i próbował odepchnąć Keldona. Barbarzyńca był od niego wyższy o co najmniej stopę i miał na sobie pełną zbroję, najeżoną metalowymi kolcami i guzami. Wzniósł miecz i opuścił go z siłą kowalskiego młota. Ostrze zawyło w powietrzu, rozdarło tarczę Natala jak papier i wbiło się głęboko w jego bok. Żołnierzowi oczy uciekły pod czaszkę; próbował coś powiedzieć, ale z ust trysnęła tylko krew. Cios Keldona był tak silny, że ostrze jego miecza uwięzło między żebrami Natala.
Wojownik zaklął i szarpnął, wytrzeszczając nieludzko dzikie oczy. Haddad tymczasem ze wszystkich sił ciął go w twarz. Ostrze miecza zadzwoniło, kiedy trafiło w stalowy naramiennik, odbiło się od niego i wbiło pod okap hełmu Keldona. Mimo śmiertelnej rany barbarzyńca zdołał się jeszcze odwrócić i rąbnąć Haddada opancerzoną pięścią. Metalowe guzy rozorały czoło żołnierza tuż nad linią oczu. Trysnęła krew, ból i szok zbiły go z nóg. Dookoła siebie słyszał krzyki walczących i ginących kolegów; daremnie próbował wyrwać miecz z ciała Keldona i przetrzeć zalewającą oczy krew. Odepchnął się od martwego ciała przeciwnika i wstał. Krzyki jego towarzyszy cichły.
Pole opanowali Keldoni. Walka skupiła się wokół jednego z wozów, uginającego się pod ciężarem ładunku. Woły leżały martwe w chomątach, krzyki napastników zagłuszały prawie falset sierżanta Atula, broniącego się z kilkoma ocalałymi towarzyszami. Spod wozu raz za razem kłuły napastników ostrza włóczni. Ostatni żołnierze Związku walczyli jak osaczone w jamie zwierzęta. Keldoni śmiali się i rzucali w nich kamieniami. Jeden z barbarzyńców ciskał pod wóz odcięte głowy zabitych.
Haddad widział to wszystko jakby z oddali. Podniósł tarczę i ostrożnie uwolnił miecz, po czym - kulejąc i zataczając się - ruszył na najbliższego Keldona. Wojownik nawet nie zwrócił na niego uwagi...
Później Haddad doszedł do wniosku, że wyrzutnia musiała wypalić przypadkiem, a może Atul wolał zginąć z hukiem, niż dać się wykopać jak szczur z nory. Ładunek trafił od spodu w wóz, z błyskiem i hukiem odpalając ukryte tam rakiety. Broniący się żołnierze zginęli na miejscu. Haddad niemal upadł, kiedy w jego tarczę trafił fragment czyjegoś ciała. Znajdujący się blisko wozu Keldoni wrzeszczeli, poranieni i pozbawieni w ostatniej chwili zwycięstwa. Wyrzucone w powietrze zapasy zaczęły opadać, trafiając zwijających się i jęczących rannych. Haddad zachwiał się i obrócił w stronę największej grupy Keldonów. Chciał umrzeć walcząc, nie mógł jednak skupić wzroku; widział tylko kolorowe plamy i cienie. Czyjaś ręka zerwała mu z głowy hełm, a potem był już tylko ból i ciemność.
Upadł.


Dodano: 2006-11-11 10:59:26
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS