NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)

Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Salvatore, R. A. - "Mortalis"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2002
ISBN: 83-88916-35-1
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 4



Salvatore, R. A. - "Mortalis" #3

ROZDZIAŁ 2: ODLEGŁE GŁOSY

- Musimy się w tej sprawie zjednoczyć - upierał się głośno zawsze łatwo się ekscytujący brat Viscenti, zwracając się do przeora Je'howitha. - Czy wolałbyś, aby król Danube wmieszał się w sprawy kościoła?
Sposób, w jaki brat Viscenti zmienił modulację głosu na końcu tego pytania, uczyniło je z retorycznego sceptycznym, a nawet sarkastycznym, co nie uszło uwagi braci Francisa i Braumina, prowadzących swoją własną rozmowę niewiele dalej. Wszyscy ważni mnisi, którzy znajdowali się w Palmaris, zebrali się tego ranka, przygotowując się do ostatniego spotkania z królem Danube, zanim ten opuści miasto. Braumin Herde i jego zaufani towarzysze: Holan Dellman, Castinagis i Viscenti, byli tu wraz z Francisem z St.-Mere-Abelle, przeorem Je'howithem z St. Honce w Ursalu i kontyngentem mnichów pomniejszej rangi, będących jedynymi pozostałymi przy życiu przywódcami gospodarza - opactwa Św. Skarbu. Przewodził im brat Talumus, młody lecz żarliwy mężczyzna, który odegrał pomocną rolę w doniosłych wydarzeniach poprzednich miesięcy. W ocenie wielu, w tym Braumina Herde, kościół abellikański miał wielki dług wobec odważnego brata Talumusa.
- Uważasz króla za wroga - odpowiedział w końcu bratu Viscentiemu przeor Je'howith. - To błąd i może bardzo niebezpieczny.
- Nie - stwierdził brat Braumin, podchodząc. Brat Viscenti często tracił rozsądek, miotając się ze wzburzenia, a wszelkie nieprzemyślane odpowiedzi w takiej chwili nie wróżyłyby nic dobrego. Podwaliny władzy przeora Je'howitha, który od tak wielu lat żył w Ursalu, który pomagał w nauczaniu młodego Danube Brocka Ursala, gdy mężczyzna przedwcześnie wstąpił na tron, stanowili świeccy władcy Honce-the-Bear. - Nie za wroga - ciągnął Braumin Herde, stanowczo wysuwając się przed brata Viscentiego, odcinając go od Je'howitha. - Jednak program króla Danube nie jest naszym. Jego osadzony jest w sprawach ziemskich, podczas gdy my musimy dążyć do tego, co duchowe.
- Piękne słowa - rzekł Je'howith z więcej niż odrobiną sarkazmu.
- A jednak prawdziwe - szybko odparował mistrz Francis, przysuwając się szybko do Braumina.
Je'howith spojrzał gniewnie na mężczyznę. Nie było pomiędzy nimi miłości. Francis był prawą ręką Markwarta. Markwart nawet przedwcześnie awansował go na mistrza, a potem na tymczasowego biskupa Palmaris, a później zaś na upragnione stanowisko przeora Św. Skarbu. Jednak Francis, po tym, jak okazało się, że to demon daktyl prowadził ojca przeora, natychmiast podał się do dymisji. Je’howith stanowczo trzymał się dworu Markwarta i dwór ten pozostałby silny pomimo zgonu ojca przeora. Rzeczywiście, gdyby Francis i Je'howith utrzymali wówczas jedność - podczas gdy Elbryan Nocny Ptak leżał martwy w drugim pokoju, a Jilseponie była nieprzytomna - to obydwaj przeorowie mogliby przejąć cugle władzy tam, gdzie Markwart je pozostawił, zapewniając Je’howithowi pozycję ojca przeora. Je’howith przygotowałby młodego Francisa, aby ten zajął to miejsce po jego śmierci, sam nie był przecież młodym mężczyzną. Jednak z jakiegoś powodu, którego Je’howith nie mógł pojąć, Francis nie chciał grać w polityczną grę.
Właściwie to Francis, cytując ostatnie słowa Markwarta i wyciągając z nich daleko idący wniosek, wezwał kościół do wyznaczenia Jilseponie Wyndon na matkę przeoryszę!
- Król Danube poprowadziłby nas w kierunku, który najbardziej by mu odpowiadał - ciągnął najmłodszy mistrz kościoła abellikańskiego.
- Czy w tych czasach rozpaczy, gdy tak wielu zginęło w walce, kiedy w tak wielu miejscach brakuje żywności, a choroby panoszą się po krainie, kiedy tak wielu odczuwa niepewność zarówno w świeckich, jak i duchowych sprawach, połączenie kościoła i Korony nie stanowiłoby zapewnienia, iż oni, zwykli ludzie, nie zostali porzuceni? - wyrecytował z dramatyzmem przeor Je'howith. - Czyż pokaz więzi pomiędzy ukochanym królem Danube a nowymi przywódcami kościoła nie przyniesie zrozpaczonemu królestwu wiary i nadziei?
- I taka więź będzie - odparł brat Braumin. - Zbudowana na zasadzie partnerstwa. Jednak nie podporządkujemy się królowi Honce-the-Bear. Mimo iż nasze najbliższe cele złagodzenia skutków spustoszeń wojennych zdają się być podobne, to nasze długofalowe aspiracje pozostają inne.
- Nie takie znowu inne - upierał się Je'howith.
Brat Braumin powoli potrząsnął głową, dając wyraźnie do zrozumienia Je'howithowi i tym, którzy się przypatrywali - a oznaczało to już każdego mnicha w pomieszczeniu - że nie da za wygraną w tej istotnej kwestii.
Wszyscy w pomieszczeniu rozumieli, że gdyby król Danube próbował wkręcić się teraz do kościoła abellikańskiego, to biorąc pod uwagę brak doświadczonego i charyzmatycznego przywódcy, bardzo trudno byłoby kościołowi go powstrzymać.
- Ojciec przeor Markwart spróbował takiego połączenia - przypomniał im mistrz Francis, odnosząc się do niedawnego wyznaczenia Marcalo De'Unnero na biskupa Palmaris, który to tytuł zawierał władzę zarówno przywódcy kościoła, jak i świeckiej kontroli nad miastem. Miasto nie miało barona od czasu, gdy umiłowany Rochefort Bildeborough został zamordowany w drodze do Ursalu - a dalsze dowody wskazały na De'Unnero i preferowane przez niego zabójstwo przy pomocy klejnotu tygrysiej łapy - zaś Markwart próbował wykorzystać wyjątkowość sytuacji.
Jednak to działanie jedynie popchnęło Danube do przybycia na północ, aby chronić podstawy swej władzy w mieście.
- Całkowita katastrofa - ciągnął dalej Francis. - I tak też będzie znowu, jeśli król sięgnie swą władzą i wpływami tam, gdzie one nie przynależą.
Brat Braumin spojrzał na Francisa i z powagą skinął głową. Ci dwaj nie byli przyjaciółmi - dalecy byli od tego! - pomimo widocznej transformacji Francisa po śmierci Markwarta, lecz Braumin doceniał jego poparcie w tym decydującym okresie. Braumin rozumiał, że zawali się cały kościół, jeśli w nadchodzących miesiącach nie będą postępować mądrze i dokonywać mądrych wyborów.
Braumin spojrzał z powrotem na Je'howitha i zobaczył wyraźnie, że ten człowiek mógł się stać trudnym przeciwnikiem. Je'howith spędził całe dekady, zapewniając sobie wygodę i władzę, zawdzięczając więcej królowi Danube niż zakonowi abellikańskiemu.
Braumin wpatrywał się z powagą w Je'howitha, a potem lekko skinął głową, wskazując cichy kąt pomieszczenia, gdzie mogli rozstrzygnąć różnicę zdań mniej publicznie.

* * *

Tego ranka trudno jej było wygramolić się z łóżka, jak prawie każdego ranka. Wedle oceny Braumina Herde, wydarzenia tego dnia będą ważniejsze niż atak powrie, który niemalże skończył się podbiciem całego królestwa przez zaciekłe krasnoludy. Jednak dla znużonej Jilseponie był to po prostu kolejny ciąg nie kończących się, jałowych spotkań. Zawsze rozprawiali i zajmowali się organizowaniem, zmieniając równowagę sił, ale Pony zaczęła wierzyć, że wszystkie ich gierki będą miały niewielki wpływ na całokształt rozwoju wypadków, na historię i przyszłość ludzkości oraz świata.
Tak wielu ludzi postrzegało to wszystko jako doniosłe i ważne, ale czy rzeczywiście takie było?
To pytanie prześladowało Pony od czasu śmierci Elbryana, chodziło za nią krok w krok, powstrzymywało jej język w czasie tych spotkań, gdy wiedziała, że konsensus był błędny. Jakie to w końcu miało znaczenie?
Nawet wojna z demonem daktylem. Udali się do Aidy i zniszczyli jego fizyczne wcielenie, jednakże ten pozornie ważny i heroiczny czyn, podczas którego spełniania Avelyn i elfka Tuntun stracili życie, doprowadził tylko do jeszcze większych nieszczęść. Ojciec przeor Markwart, który lękał się o podstawy swej władzy, ruszył w drogę, ogłaszając Avelyna heretykiem, i wysłał braci, aby go zamordowali. W czasie prowadzonych desperackich poszukiwań nowych posiadaczy skradzionych klejnotów - Elbryana i Pony - Markwart wystąpił przeciwko przybranej rodzinie Pony, zabijając na drodze jej przybranego brata, Grady’ego, i więżąc Graevisa i Pettibwę w swych lochach, gdzie w końcu zmarli straszną śmiercią.
To tylko wznieciło większy konflikt, który, jak miała nadzieję Pony, powinien był doprowadzić do końca wszystkiego. I doprowadził - do końca Markwarta i Elbryana - jednak jak tylko dwaj antagoniści znaleźli się zimni w grobie, kłótnie zaczęły się od nowa, wyrosły nowe problemy - według brata Braumina - poważne problemy, niosąc zagrożenie dla rzekomych owoców całego ich poświęcenia.
Gdy się nad tym wszystkim zastanawiała, Pony przyłożyła dłoń do swego łona, które tak pogwałcił demon Markwart, zabierając jej dziecko, zatrzymując bicie serca, które znalazło wspólny rytm z jej własnym.
Teraz znowu walczyli, i w czasie żałoby Pony nie mogła uwierzyć, że to się kiedykolwiek skończy. Bez tego optymizmu, bez tego przebłysku nadziei, jak mogła wyskakiwać z łóżka z podnieceniem, aby brać udział w kolejnym tak zwanym ważnym spotkaniu?
Udało jej się jednak wstać, umyć i ubrać dla braci Braumina, Dellmana, Castinagisa i Viscentiego, którzy wspierali mocno ją i Elbryana, gdy tego potrzebowali, którzy nie zwrócili się przeciwko nim mimo uwięzienia oraz groźby śmierci na torturach z rąk Markwarta. Musiała to zrobić dla brata Romea Mullahy’ego, który skoczył z błogosławionego płaskowyżu w Barbakanie, aby nie poddać się Markwartowi. Musiała to zrobić dla Avelyna, dla kościoła, który sobie wyobraził - mimo iż była pewna, że jego marzenia nigdy się nie spełnią.
Poczucie obowiązku pozwoliło jej stawiać stopę za stopą, gdy szła korytarzami Św. Skarbu.
Kiedy minęła ostatni zakręt prowadzący do sieni przed pokojem zebrań, natknęła się na kogoś, kogo krok wyraźnie różnił się od jej kroku, pełen był sprężystości i siły.
- Witaj, Jilseponie - rzucił książę Kalas, zbliżając się, aby jej towarzyszyć. - Myślałem, że już od dawna będziesz w środku z braćmi, przygotowując się na wizytę króla.
- Wielokrotnie rozmawiałam z bratem Brauminem - od niechcenia odparła Pony, a jej wzmianka tylko o Brauminie - a nie o wyższych rangą mnichach, a zwłaszcza przeorze Je'howicie - mówiła wiele o jej stanowisku wobec obecnych spraw.
Kalas zachował milczenie. Jedynym dźwiękiem w korytarzu było klekotanie lekkich butów Pony i ostre stukanie wojskowych butów Kalasa.
Zanim dotarli do drzwi, książę wysforował się przed nią, a potem odwrócił tak, aby musiała na niego spojrzeć. - Ciężka walka wczorajszego ranka - rzucił.
Pony zaśmiała się na tę nagłą zmianę tematu. - Myślę, że nie bardzo - odparła - skoro tak niewielu było rannych.
- Świadectwo potęgi brygady Całym Sercem - szybko odparł dumny Kalas. - Powrie były liczne i chętne do walki, ale nasze precyzyjne formacje i wyćwiczona koordynacja rozbiły je i krasnoludy rzuciły się do ucieczki.
Pony skinęła głową mimo gryzących ją podejrzeń. W końcu nie miała żadnego konkretnego dowodu, aby negować słowa księcia.
Kalas stanął przed nią i zmusił do gwałtownego zatrzymania się. - Ucieszyłem się, widząc cię na murach, kiedy wjeżdżałem z powrotem do Palmaris - powiedział, wpatrując się w nią badawczo. - Dobrze, iż w takich niespokojnych czasach byłaś świadkiem takiego widoku jak brygada Całym Sercem i mogłaś nabrać wiary, iż my, ty i ja, walczymy z tymi samymi wrogami.
Trzeba było całego opanowania Pony, aby nie roześmiała się mężczyźnie w twarz. Zalecał się do niej - nie z myślą o tej chwili - bowiem on, tak jak wszyscy inni, rozumiał, że będąc wdową od niecałych czterech miesięcy, wciąż okryta była żałobą po Elbryanie. Nie, Kalas zachowywał się o wiele bardziej subtelnie i uprzejmie. Siał ziarno - widziała to tak wyraźnie. Prawdę mówiąc, takie sytuacje stawały się całkiem częste. Potrafiła z łatwością odłożyć na bok swą próżność i nie mieć złudzeń co do tego, że to jej piękno i wdzięk zdobywały serca wielmoży goszczących na dworze Danube. Wiedziała, że jest piękną kobietą, ale takimi było także wiele towarzyszących królowi i jego dworowi w Palmaris - chociażby kurtyzany znające się na sztuce uwodzenia. Pony rozumiała prawdę kryjącą się w słowach Kalasa. Była teraz ważną postacią, z większym potencjałem władzy w kościele lub państwie niż jakakolwiek inna kobieta w królestwie, łącznie z Delenią, przeoryszą St. Gwendolyn, najwyższą rangą kobietą w kościele abellikańskim. Kilku mnichów z Palmaris zaproponowało jej tytułem próby najwyższą pozycję w zakonie i z pewnością na jedno tylko słowo dano by jej na własność przynajmniej opactwo Św. Skarbu. A Danube zaproponował jej Palmaris, aby służyła mu za baronową.
Gdyby Pony była w ogóle zainteresowana tą grą w intrygi polityczne, to w przeciągu kilku dni mogłaby dostąpić najwyższych stopni władzy.
Książę Kalas, najbardziej rasowe zwierzę polityczne, jakie znała Pony, rozumiał to oczywiście, uważał więc swoje zaloty za właściwie ukierunkowane. Dla Pony jednak te zaloty były chybione.
- Gdybym został ranny na polu bitwy, nalegałbym, aby to Jilseponie była moją uzdrowicielką - ciągnął dalej książę. Widać było wyraźnie, iż myślał, że prawi jej największy komplement.
I znowu Pony musiała się mocno starać, aby się nie roześmiać. Bardzo dobrze rozumiała księcia Kalasa. Mężczyzna ten mógł mieć prawie każdą kobietę w królestwie, mógł pstryknąć palcami, przesunąć nimi po gęstej, czarnej czuprynie kędzierzawych włosów i zatrzepotać tymi ślicznymi, ciemnymi rzęsami, a damy na dworze w Ursalu osuwałyby się zemdlone na podłogę. Pony wiedziała o tym i nie przeczyła, że ten mężczyzna był fizycznie przystojny, a nawet piękny.
Jakże jednak ten obraz bladł w porównaniu z jej Elbryanem! Kalas był niczym wspaniale namalowany krajobraz majestatycznych gór, obraz piękna, ale piękno Elbryana sięgało głębiej. Elbryan był tymi górami - z rześkim, świeżym powietrzem, dźwiękami, widokami, zapachami, był radosnym i prawdziwym doświadczeniem. Kalas był jedynie pyszałkiem, Elbryan zaś samą substancją. Ten człowiek, mimo całej swojej dumy i zadęcia, zdawał się być bladą osobowością obok ducha Nocnego Ptaka.
Gdy książę Kalas zesztywniał, nagle odsunął się na bok i odchrząknął, zauważyła, iż nie starła wystarczająco swych prawdziwych uczuć z twarzy.
Pony odwróciła głowę, zagryzając wargę, mając nadzieję, że nie wyrządziła zbyt dużej krzywdy sprawie brata Braumina i że nie wybuchnie drwiącym śmiechem.
- Król się spóźni - dobiegł ich głos z tyłu, a oni odwrócili się i zobaczyli damę Constance Pemblebury. Kobieta powtórzyła swoją wiadomość, patrząc wprost na Pony. Przesłanie Constance nie uszło uwagi ani Pony, ani Kalasa: król Danube spóźni się ze względu na nią.
Pony przewróciła oczami, walcząc z uczuciem drwiącej bezradności w obliczu tak żałosnej głupoty. Constance, która, wedle wszelkich pogłosek, od lat uwodziła króla Danube, postrzegała atrakcyjną Pony, młodszą od niej o dziesięć lat, jako zagrożenie i chciała otwarcie wysunąć pretensje do Danube.
Jak Pony mogła jej to wytłumaczyć? Czy powinna chwycić kobietę za ramiona i potrząsać nią, aż zastuka zębami?
- Prosi, byśmy zaczekali na niego przed wejściem do komnaty audiencyjnej - ciągnęła dalej Constance, przesuwając spojrzenie na księcia Kalasa. - Oczywiście, ty możesz iść - rzuciła lekceważąco do Pony, która zaśmiała się, potrząsnęła głową i odwróciła się ku drzwiom, zdając sobie dotkliwie sprawę, że oczy księcia Kalasa śledziły każdy jej ruch.
Odtrąciła tego mężczyznę, może nawet zawstydziła go i obraziła, wiedziała jednak, że zapewne przyjmie to jak wyzwanie i w nadchodzących dniach uderzy do niej jeszcze bardziej śmiało.
Mężczyzna taki jak Kalas zawsze miał coś do udowodnienia.

* * *

- Nie dalej niż rok temu zebrało się ostatnie Kolegium Przeorów - powiedział brat Braumin do przeora Je'howitha, kiedy znaleźli się sami z boku obszernej sali audiencyjnej. - Jak bardzo zmienił się świat od tego czasu!
Je'howith przyjrzał się młodszemu mnichowi z podejrzliwością. Ostatnie Kolegium Przeorów było oczywiście klęską, biorąc pod uwagę wszystko to, co wydarzyło się od tego czasu. Markwart ogłosił mistrza Jojonaha heretykiem i posłużył się żołnierzami króla - z jakiegoś powodu, którego nawet Je'howith nie pojmował wtedy ani teraz - aby przewlec skazanego na zgubę heretyka ulicami wioski St.-Mere-Abelle, a potem spalić na stosie. Na tym samym kolegium Markwart wydał oficjalne oświadczenie, ogłaszające brata Avelyna heretykiem. A teraz wyglądało na to, że kościół rozpocznie proces kanonizacji tego człowieka!
Braumin właściwie odczytał wyraz twarzy Je'howitha i zaśmiał się bezradnie, aby zmniejszyć napięcie. - Wiele się od tego czasu nauczyliśmy - powiedział. - Mam nadzieję, że kościół abellikański zacznie leczyć rany, jakie otworzył.
- Przez kanonizację Avelyna Desbrisa? - spytał sceptycznie Je'howith.
Braumin uniósł ręce. - Za jakiś czas być może ten proces zdobędzie dosyć poparcia, aby się rozpocząć - rzekł niezobowiązująco, nie chcąc teraz wszczynać walki. - Jednak zanim zaczniemy omawiać takie poczynania, zanim w ogóle zaczniemy określać, kto miał rację - ojciec przeor Markwart czy mistrz Jojonah i brat Avelyn - to zgodnie z rozkazem samego króla musimy uporządkować nasz dom.
Sceptycyzm w spojrzeniu Je'howitha wzrósł dziesięciokrotnie. - Już dawno zdecydowałeś, którzy z nich wybrali właściwą drogę - rzucił oskarżycielsko.
- I zamierzam obstawać przy tym, sprzeciwiając się mocno tobie, gdybyś, po tym wszystkim, co widzieliśmy, stanął po stronie Markwarta - przyznał brat Braumin. - Jednak nie mamy czasu ani nie jesteśmy na tyle szaleni, by rozpoczynać taką walkę w tym momencie.
Je'howith się wycofał. - Zgoda - stwierdził.
- A my musimy szybko zwołać Kolegium Przeorów, aby wybrać nowego ojca przeora - ciągnął dalej brat Braumin - i obsadzić stanowisko przeora Św. Skarbu.
- Cóż, bracie Brauminie, nie jesteś nawet mistrzem. Jako immakulat byłbyś zapewne zaproszony na Kolegium Przeorów, choć nie miałbyś na nim głosu. A mimo to przemawiasz, jakbyś osobiście miał zamiar je zwołać.
- Jeszcze dzisiaj mistrz Francis nominuje mnie na przeora Św. Skarbu przed królem Danube - oświadczył Braumin. - Brat Talumus i wszyscy ze Św. Skarbu poprą tę nominację. - Przerwał i spojrzał prosto na starego mnicha. - A Jilseponie, która odrzuciła to stanowisko, poprze mnie jako trzecia.
- Dzieci prowadzące dzieci! - odparował Je'howith, unosząc głos w gniewie. Braumin wiedział, że gniew mężczyzny zrodził się z frustracji, bowiem, prawdę mówiąc, stary przeor nie będzie mógł wiele zrobić, aby zapobiec wyniesieniu brata Braumina. - I - wybuchnął - ta kobieta! Jilseponie! Ona nie należy do zakonu! Nie będzie miała w tej sprawie nic do powiedzenia!
- Należy do zakonu, mój przyjacielu - odparł spokojnie brat Braumin. - Czy wątpisz w jej zdolności posługiwania się klejnotami, co jest wyraźnym znakiem, że jest w łasce u Boga? Czy zaprzeczysz ostatnim słowom ojca przeora Markwarta?
- Był w delirium - upierał się Je'howith. - Bliski śmierci. A poza tym on nie wyznaczył Jilseponie - uczynił to głupi brat Francis.
- Była to chwila największego objawienia, jakiego doświadczył nasz ojciec przeor na długo przed ostatnim Kolegium Przeorów - odparł Braumin Herde. - Od czasu wysłania brata sprawiedliwość, aby wytropił i zabił brata Avelyna. Od czasu, gdy porwał rodzinę biednych Chilichunków i pozwolił im zgnić w lochach St.-Mere-Abelle. Wiesz, że moje słowa są prawdziwe i że będą miały silny wpływ na innych przeorów i mistrzów, z których wielu zaczęło kwestionować poczynania Markwarta na długo przed ostatnimi rewelacjami. Mistrz Francis podążył za Markwartem tą mroczną drogą i powrócił do światła, aby powiedzieć prawdę o niej.
Je'howith spędził dłuższą chwilę, przetrawiając argumenty Braumina w poszukiwaniu jakiejś rysy. - Nie będę się sprzeciwiał wyniesieniu cię na stanowisko przeora - zgodził się.
Uśmiech Braumina zgasł gwałtownie, gdy Je'howith wymierzył w niego długi, cienki palec. - Ale tylko wówczas, jeśli nie powróci biskup De'Unnero.
- Nawet jeśli powróci, to zdyskredytowały go jego własne czyny - sprzeciwił się Braumin. - Wiemy, że stanął przy Markwarcie w ostatniej bitwie.
- Niewiele wiemy o jego roli - odparował Je'howith.
- Jest zamieszany w morderstwo barona Bildeborougha.
- Mało prawdopodobne - rzucił szyderczo Je'howith. - Jest zamieszany jedynie w oczach tych, którzy tak nienawidzili Markwarta, że w każdym wydarzeniu doszukiwali się zdrady z jego strony. Nie istniało żadne formalne powiązanie z morderstwem barona, poza faktem, iż biskup De'Unnero znany jest z biegłości w posługiwaniu się klejnotem tygrysiej łapy. To nie jest przekonujący dowód.
- Dlaczego zatem uciekł? - spytał Braumin.
- Poprę twoją nominację, jeśli on nie pojawi się z jakimś wiarygodnym wyjaśnieniem, pozwalającym mu na ponowne podjęcie przywództwa w opactwie, jak postanowił ojciec przeor Markwart - rzekł stanowczo Je'howith. Po chwili brat Braumin skinieniem głowy wyraził zgodę.
Jednak z postawy Je'howitha Braumin szybko wywnioskował, że to poparcie będzie miało swoją cenę. - Czego chcesz? - spytał prosto z mostu młody mnich.
- Dwóch rzeczy - odparł Je'howith. - Po pierwsze, potraktujemy łagodnie pamięć ojca przeora Markwarta.
Twarz Braumina wyrażała całkowite niedowierzanie, szybko przekształcające się w obrzydzenie.
- Był wielkim człowiekiem - upierał się Je'howith.
- A kulminacją jego życia było morderstwo - odparował cicho Braumin, nie chcąc przyciągnąć nikogo do tej właśnie części dyskusji.
Je'howith potrząsnął głową. - Nie pojmujesz - odparł. - Nie będę kwestionował ostatnich czynów Daleberta Markwarta, ale nie możesz oceniać całego jego życia przez pryzmat błędnego zwrotu...
- Błędnego wyboru - wtrącił Braumin.
Je'howith skinął głową, wyraźnie dając za wygraną - ale tylko chwilowo, jak zrozumiał Braumin.
- Jakkolwiek by tego nie nazwać, błędny zwrot w pracy życia - powiedział Je'howith. - A my sami popełnilibyśmy poważny błąd, opierając ocenę wszystkiego, co osiągnął na niepowodzeniach jego ostatnich dni.
Braumin wiedział, że było to więcej niż "jego ostatnie dni", a cały sposób, w jaki Je'howith prowadził tę dyskusję, pozostawiał cierpki smak w ustach idealistycznego, młodego mnicha. - Człowiek może stracić świętość przez jedno nierozważne posunięcie - przypomniał mu.
- Nie proszę cię o upiększanie Daleberta Markwarta - odparł Je'howith.
- Co zatem?
- Czcijmy jego pamięć tak, jak pamięć jego poprzedników - wyjaśnił Je’howith. - Tak jak czyniliśmy to z każdym ojcem przeorem, poza tymi kilkoma, którzy sprowadzili kościół na manowce.
- Jak zrobił to Markwart.
Je'howith potrząsnął głową. - Był człowiekiem wplątanym w trudną sytuację, zajmującym pozycję skomplikowaną przez wojnę i uczynki tych dwojga ludzi, których darzysz taką miłością. Możesz argumentować, iż dokonał niewłaściwego wyboru, lecz jego panowanie jako ojca przeora nie odznaczało się kontrowersjami ani terrorem. Tak naprawdę, to pod przewodnictwem ojca przeora Daleberta Markwarta kościół osiągnął wyżyny swojej potęgi. Czy kiedykolwiek w niedawnych deszczach darowano nam tak wiele klejnotów?
- Robota Avelyna - wtrącił sucho Braumin, ale wydawało się, że Je’howith nie zauważył, tak był pogrążony w swojej wzbierającej tyradzie.
- Pod jego przywództwem osiągnęliśmy pozycję biskupa Palmaris. Choć nie skończyło się to dobrze, to sam fakt, że król Danube pozwolił na taki manewr, mówi wiele o dyplomacji i wpływach ojca przeora.
Braumin zaczął potrząsać głową, ale zamiast tego po prostu westchnął. Nie chciał pozwolić na żadne miłosierdzie w dyskusjach o nędzniku Markwarcie. Chciał, aby ojciec przeor został potępiony przez historię jako upadły grzesznik, którym się stał. Istniały jednak pewne kwestie praktyczne. Je'howith mógł okazać się przeszkodą nie do pokonania przy wszelkich hołdach, kanonizacji czy też innych, które Braumin i jego towarzysze chcieli przeprowadzić dla Avelyna i Jojonaha. Braumin nie darzył miłością Je'howitha - uważał go za podobnego duchem do Markwarta - ale rozumiał, że Je'howith stał teraz na rozdrożu, że człowiek ten mógł stać się niebezpiecznym wrogiem lub też, jeśli Brauminowi uda się go odpowiednio podejść, niewiele znaczącym widzem.
- Powinieneś też wziąć pod uwagę uczucia tłumu - ciągnął Je'howith. - Ludzie są nerwowi i niepewni, czy tego brzemiennego w skutki dnia w Chasewind Manor zatryumfowało dobro czy zło.
- Markwart poległ na długo przed tą walką - oświadczył stanowczo Braumin Herde.
Je'howith skinął głową z krzywym uśmieszkiem. - Może, i może zwykli ludzie w to uwierzą. Zrozum jednak, mój młody przyjacielu, że Markwart nie był wrogiem ludzi z Palmaris.
- De'Unnero... - zaczął się sprzeczać Braumin Herde.
- Nie był taki jak biskup Francis - odparł Je'howith. - Tak, nienawidzili De'Unnero i wciąż przeklinają jego imię, choć uważam, że ten człowiek był niezrozumiany.
Braumin Herde niemal się zadławił.
- Nie byli jednak tak źle usposobieni wobec Francisa.
- Który mówi źle o Markwarcie - wtrącił Braumin.
- Ależ nie - odparł Je'howith. - Nie publicznie. Nie, bracie Brauminie, ludzie w Palmaris są nerwowi. Znają wynik walki w Chasewind Manor, ale nie wiedzą, co on oznacza. Słyszą edykty króla Danube, ogłaszającego zwycięstwo wszystkich ludzi, oni jednak z ostrożnością podchodzą do tych słów, rozpoznając prawdę dotyczącą rywalizacji pomiędzy dwoma wielkimi ludźmi, Danube i ojcem przeorem Markwartem.
Braumin Herde potrząsnął głową, jakby odrzucając tę myśl, ale Je'howith wpatrywał się w niego badawczo i przerwał, aby pozwolić, by te słowa w niego zapadły. Braumin musiał przyznać, że stary przeor miał tu sporo racji. Kiedy Pony po raz pierwszy próbowała dokonać zabójstwa Markwarta - i pozornie jej się to udało - na ulicach Palmaris otwarcie płakano. Markwart dobrze sobie poradził w ostatnich dniach, zdobywając przychylność ludzi, przybył do miasta pod honorowymi flagami i przy wspaniałym ryku trąb. Pogodził się z kupcami przy pomocy Francisa, wypłacając rekompensatę za skonfiskowane im przez De’Unnero magiczne klejnoty. Prywatnie stanął w szranki z królem Danube. Wieśniacy wiedzieli niewiele o tej potyczce. Stary Je’howith rzeczywiście mógł mówić mądrze, młody mnich musiał się z tym zgodzić. Może potraktowanie pamięci Markwarta z odrobiną miłosierdzia dobrze im się wszystkim przysłuży w nadchodzących dniach.
- Jakie jest twoje drugie żądanie? - spytał Braumin.
Je'howith zamilkł. Było to znaczące wahanie dla spostrzegawczego Braumina. - Oczywiście w kościele zaistniał wakat - zaczął z powagą starszy mężczyzna.
Braumin skinął głową, aby ten kontynuował. Oczywiście wiedział, co Je'howith sugeruje, ale nie chciał ułatwiać tego staremu nędznikowi.
- Mistrz Engress nie żyje - ciągnął dalej Je'howith - i choć ojciec przeor Markwart mógł pragnąć, aby młody mistrz Francis był jego następcą, to oczywiste jest, iż teraz taka rzecz nie może dojść do skutku. Taki młody i niedoświadczony człowiek nigdy nie zostanie zaakceptowany jako ojciec przeor. Wielu nie akceptuje go nawet jako mistrza.
- Miałby prawo do tytułu w nadchodzącą wiosnę - odparł Braumin. - W jego dziesiątym roku.
- A ty? - spytał Je'howith, proponując tonem wzajemne poparcie. - Rok dalej niż Francis, a nie jesteś nawet mistrzem. Czy masz dość lat, bracie Brauminie, aby zostać wybranym na przeora opactwa tak znaczącego i ważnego jak Św. Skarb?
Braumin wiedział, że słowa Je’howitha skierowane przeciwko niemu i Francisowi zabrzmiałyby rozsądnie w uszach każdego zgromadzenia przeorów i mistrzów. Jeśli Je'howith miałby twierdzić, że Markwart, majaczący i chory, zbłądził, przedwcześnie awansując Francisa, to jak Braumin i Francis, którzy próbowali zdyskredytować Markwarta na tej właśnie podstawie, mogli twierdzić coś przeciwnego? Mimo to Braumin pozostał nieugięty i nie chciał podążać za Je’howithem ku temu, czego ten wyraźnie pragnął. - Nie - powiedział po prostu. - Prosisz mnie o poparcie w staraniu o tytuł ojca przeora, tego jednak nie mogę zrobić.
Oczy Je'howitha zwęziły się, a usta zacisnęły.
- Nawet mistrz Francis cię nie poprze - rzekł śmiało Braumin. - A jako że był głęboko związany z ojcem przeorem tak jak i ty, to porzucenie przez niego twojej sprawy zabrzmi mocno w uszach pozostałych elektorów.
Braumin nawet nie mrugnął, odpowiadając na gniewne spojrzenie mężczyzny. - To nie będziesz ty, przeorze Je'howicie - powiedział. - Nigdy nie byłeś przygotowany do takiego stanowiska, a twoja lojalność wobec króla w takiej chwili - kiedy granice między kościołem a Koroną zostały tak zamazane, kiedy ludzie tak bardzo zwrócili się przeciwko twemu dawnemu sojusznikowi Markwartowi - nie jest pożądaną cechą.
Przez dłuższą chwilę Brauminowi wydawało się, jakby Je'howith układał ripostę, może nawet tyradę, jednak potem zawołano, że król Danube znajduje się w budynku i wyglądało na to, że te wieści uspokoiły starego przeora w sposób dramatyczny. Braumin zrozumiał tę zmianę, bowiem król Danube naciskał mocno na Je’howitha, aby uporządkowano dom abellikański, a żądanie króla nie podlegało dyskusji.
- Kto zatem? - spytał ostro Je'howith. - Ta kobieta?
Braumin wzruszył ramionami i skończył potrząsając głową. - Gdyby Jilseponie przyjęła tę nominację...
Je'howith zaczął stanowczo potrząsać głową.
- Jak pragnął tego twój ojciec przeor, zgodnie z interpretacją mistrza Francisa - dodał znacząco Braumin. - A potem ja, Francis oraz wielu innych poparlibyśmy ją z całego serca.
- Nie jestem taki pewien, iż serce brata Francisa pozostaje tak silnie związane z tą sprawą - rzucił chytrze Je'howith.
- Moglibyśmy zebrać dosyć poparcia bez niego - upierał się Braumin, choć tak naprawdę, to nie wierzył w swoje oświadczenie. Wiedział, że Francis rzeczywiście opowiadał się teraz przeciwko nominacji Pony, i że bez Francisa - ani nawet z nim - sprzedanie pomysłu na matkę przeoryszę w ogóle, a co dopiero kogoś nawet nie związanego formalnie z kościołem, nie byłoby łatwym zadaniem!
- I rozerwiesz kościół abellikański - upierał się Je'howith.
- I lepiej na tym wyjdzie nasz kościół Avelyna! - odwarknął Braumin. - Ale nie obawiaj się, bowiem Jilseponie odrzuciła tę propozycję. Nie będzie następnym przywódcą kościoła abellikańskiego.
- Kto zatem? - spytał Je'howith. - Czy młody Braumin sięga tak wysoko?
Rzeczywiście, Braumin rozmyślał nad tym właśnie, lecz mimo tego, iż jego najbliżsi przyjaciele, Castinagis i Viscenti, uważali to za cudowny pomysł, to nawet brat Francis się wahał. Francis potraktował Braumina prosto z mostu, mówiąc mu, że jest za młody i za bardzo niedoświadczony, aby zostać zaakceptowanym przez innych przywódców, i za bardzo naiwny, aby dać sobie radę z rzeczywistością polityczną, która towarzyszyć będzie takiemu stanowisku.
Gdyby Je'howith okazał w jakiś sposób, że mięknie, to Braumin mógłby wziąć takie rozwiązanie pod uwagę.
- Nie jesteś nawet w przybliżeniu gotowy - powiedział Je'howith, a Braumin rozpoznał, że mężczyzna mówi szczerze. - Może gdybyś mnie poparł i zostałbym wybrany, to rozważyłbym wzięcie cię na swojego protegowanego.
- Nie - odpowiedział bez wahania Braumin. - To nie będziesz ty, przeorze Je'howicie.
Je'howith zaczął coś mówić, ale przerwał i westchnął. - Jest przeor Olin ze St. Bondabruce w Entel.
Braumin wyraźnie się zjeżył, potrząsając głową.
- On będzie mocnym kandydatem - odparł Je'howith.
- On jest bardziej związany z tymi z Behren niż z tymi z Honce-the-Bear - zwrócił uwagę Braumin. I była to prawda, wiedział o tym każdy w kościele. Entel było największym wysuniętym na południe miastem Honce-the-Bear, leżącym na wybrzeżu, u północnych podnóży Pasa-i-Klamry, łańcucha górskiego oddzielającego królestwo od Behren. Entel było właściwie siostrzanym miastem Jacinthy, siedziby władzy Behren, położonej na wybrzeżu u południowych podnóży tego samego łańcucha, w odległości krótkiej przejażdżki statkiem od Entel.
- Mimo tego, jeśli my, którzy byliśmy świadkami dramatu ostatnich tygodni, nie przedstawimy wspólnego frontu, to przeor Olin najpewniej wygra - odparł Je'howith.
- Ale ty - tak jak ja - nie uważasz, aby to był mądry wybór.
Je'howith wzruszył ramionami.
- W St.-Mere-Abelle jest wielu mistrzów odpowiednich doświadczeniem i temperamentem - zasugerował Braumin. Widział, że Je'howith wyraźnie nie był zachwycony tym pomysłem. - Fio Bou-raiy i Machuso.
- Bou-raiy nie jest gotowy i jest zbyt gniewny, a Machuso spędza dnie, każdy dzień, z wieśniakami - powiedział Je'howith. - Lepiej ktoś inny - może Agronguerre z St. Belfour.
Braumin nie miał na to odpowiedzi. Słabo znał przeora z tego najbardziej na północ wysuniętego opactwa Honce-the-Bear. St. Belfour leżało w dzikich ostępach królestwa, w regionie Vanguard.
- Tak, przeor Agronguerre to będzie dobry wybór - powiedział Je'howith.
Braumin zaczął pytać czemu, ale przerwał gwałtownie, przypominając sobie obraz z Kolegium Przeorów z zeszłego roku, jedyny moment, w którym widział przeora Agronguerre z St. Belfour. Mężczyzna siedział tuż obok Je’howitha, gawędząc swobodnie, jakby byli starymi przyjaciółmi.
Dopiero wówczas brat Braumin pojął, że Je'howith celowo doprowadził go do tego punktu. Je'howith nie myślał poważnie o zostaniu następnym ojcem przeorem. Oczywiście że nie, bowiem jego powiązania z królem były zbyt wielkie i zbyt wielu innych przeorów, wmieszanych w rozgrywki władzy z regionalnym księciem czy baronem, przeciwstawiłoby się stanowczo jego wyniesieniu.
- W St.-Mere-Abelle są jeszcze inni mistrzowie - zaczął Braumin.
- Którzy nawet nie spróbują zdobyć tego stanowiska, jeśli brat Braumin i jego przyjaciele, ci mnisi, którzy byli świadkami śmierci Markwarta, mieliby skupić swoje głosy na przeorze z innego opactwa - przerwał Je'howith.
Brat Braumin zaśmiał się wobec absurdalności tego wszystkiego i przyznał sam przed sobą, że Francis miał rację, oceniając, iż on, Braumin, nie był jeszcze gotowy na politykę związaną ze stanowiskiem ojca przeora.
- Idź i zapytaj mistrza Francisa, jeśli sobie życzysz - zaproponował Je'howith - albo któregokolwiek z twoich pozostałych przyjaciół, którzy mogą znać przeora Agronguerre. Nic nie można zarzucić jego reputacji człowieka sprawiedliwego i szlachetnie urodzonego. To prawda, że nie był porywczym człowiekiem, zarzewiem niezgody, jak młodszy Markwart, ale może kościołowi bardziej trzeba stabilności, uzdrowienia.
Braumin skinął głową na tę rozgrywkę Je'howitha, bowiem pojmował zainteresowanie mężczyzny Agronguerre. Agronguerre bez wątpienia poparłby Je'howitha, chroniłby interesy przeora St. Honce w nadchodzących latach. W końcu Agronguerre był przeorem St. Belfour, w dzikim Vanguardzie, rządzonym przez księcia Midalisa, młodszego brata Danube Brocka Ursala. A Braumin na tyle znał tę sytuację, że przypomniał sobie o mocnej więzi istniejącej w północnej krainie, przyjaznym koleżeństwie pomiędzy kościołem a koroną.
- On jest dobrym człowiekiem o kryształowo czystej reputacji - upierał się Je'howith. - Nie jest młody, będąc niewiele młodszym ode mnie. Zrozum, że proszę cię dla naszej wspólnej korzyści. Nawet bez twego poparcia albo bez poparcia brata Francisa, mógłbym spowodować zamęt na kolegium, oświadczając, iż zamierzam ubiegać się o to stanowisko. Może nie zebrałbym głosów, by wygrać, ale z pewnością mógłbym wyperswadować wielu głosowanie na ciebie - lub kogoś innego, kogo postanowisz poprzeć - na tyle, aby i tak przeor Olin lub przeor Agronguerre zdobyli to stanowisko.
- Dlaczego zatem rozmawiasz ze mną o tym? - spytał Braumin.
- Obawiam się bowiem, że Olin obejmie to stanowisko i będzie się starał wzmocnić więzi pomiędzy kościołem abellikańskim i pogańskimi kapłanami yatolami z Behren - odparł Je'howith.
A Braumin pomyślał, że Olin nie spoglądałby tak przychylnym okiem na Je'howitha i jego bliskie powiązania z królem Honce-the-Bear.
- Zatem zostaw w spokoju pamięć ojca przeora Markwarta - powiedział Je'howith - jak trzeba, biorąc pod uwagę dekady honorowej służby tego człowieka dla kościoła.
Brak riposty Braumina był całym potwierdzeniem, jakiego Je'howith potrzebował.
- I poprzyj mnie, kiedy ja poprę Agronguerre - ciągnął stary przeor. - A kiedy on umrze, jeśli wykażesz się na stanowisku przeora Św. Skarbu - nominacja, którą ja poprę - i jeśli wciąż będę żył, to daję ci teraz moje słowo, że poprę twoje wyniesienie na ten najwyższy urząd, bracie Brauminie.
- Dowiem się, ile się da o przeorze Agronguerre - zgodził się brat Braumin. - I jeśli jest on taki, jak mówisz, to zgodzę się z twoim wyborem. - Skinął głową i skłonił się lekko, a potem odwrócił, aby odejść i przyłączyć się do swoich przyjaciół.
- Jest jeszcze jedna rzecz, o której powinieneś wiedzieć, bracie Brauminie - stwierdził Je'howith, zawracając młodszego mnicha. - Na Kolegium Przeorów w zeszłym roku przeor Agronguerre nie zgadzał się z dekretem ojca przeora Markwarta, potępiającym mistrza Jojonaha. Nawet podzielił się ze mną swoim niepokojem, iż zbyt szybko potępiliśmy brata Avelyna, biorąc pod uwagę, że nie znaliśmy rozmiarów zaangażowania tego człowieka w sojusz albo walkę z demonem daktylem.
Braumin skinął znowu głową i zaczął myśleć, że spotkanie z Je'howithem poszło o wiele lepiej, niż mógł mieć nadzieję.

* * *

Pony widziała ostatnią wymianę zdań pomiędzy Brauminem i Je'howithem, a ten ostatni z pewnością nie był jej przyjacielem! Nie słyszała jednak nic z ich rozmowy, więc przyglądała się badawczo bratu Brauminowi, gdy ten odwrócił się i zaczął oddalać, zauważając jego chód, wyraźną, pełną zadowolenia sprężystość w jego kroku, która jedynie wzrosła, gdy dostrzegł Pony i ruszył prosto ku niej.
- Stajesz w szranki z wrogiem? - spytała.
- Próbuję wygładzić szlak - odparł Braumin. - Bowiem z pewnością pełen jest głębokich kolein, jako że Jilseponie nie posłucha naszego wezwania.
Pony zaśmiała się na te nieustające naciski mężczyzny. Po prostu nie mogli prowadzić rozmowy, żeby brat Braumin nie popychał jej ku formalnemu i otwartemu sojuszowi z kościołem, z nowym kościołem abellikańskim, który wraz z towarzyszami był zdeterminowany ustanowić. - Jeśli sądzisz, że droga stałaby się gładsza i łatwiejsza, jeśli przyjęłabym twoje zaproszenie do walki o zostanie matką przeoryszą, to jesteś głupcem, bracie Brauminie - odparła.
- Masz błogosławieństwo ojca przeora na łożu śmierci.
- Upadłego ojca przeora - przypomniała Pony. - Człowieka, którego ja przywiodłam do łoża śmierci.
- Który w swych ostatnich chwilach życia miał przebłysk jasności i skruchy - odparował Braumin. - I ten moment będzie czczony w kościele, który przyjmie na siebie żal za grzechy.
Pony zaśmiała się znowu z idealizmu brata. Czyż nie dostrzegał, jak błędne były jego przewidywania, że Kolegium Przeorów tak bardzo zaplącze się w próby osiągnięcia korzyści osobistych, iż ostatnie oświadczenie Markwarta i jego interpretacja dokonana przez Francisa będą przyjmowane ze sceptycyzmem a nawet całkowicie odrzucone?
Jednak już przerabiali ten argument przynajmniej z tuzin razy i Pony nie miała znowu na to ochoty. Ani też czasu, bowiem w chwilę później książę Bretherford wszedł do sali i ogłosił przybycie króla Danube Brocka Ursala.
Danube wkroczył do pomieszczenia. Otaczali go Constance i Kalas, a za nimi postępował szereg rycerzy Całym Sercem w lśniących zbrojach.
- Mój czas jest ograniczony, bowiem wkrótce będzie sprzyjający przypływ - powiedział król, wskazując na duży, owalny stół ustawiony na zebranie. Jak jeden mąż, mnisi i wielmoże - oraz Pony, która wciąż nie była zupełnie pewna, gdzie było jej miejsce i gdzie ma usiąść - ruszyli ku swoim siedzeniom, a potem czekali cierpliwie i z szacunkiem, aż król Danube zajmie swoje.
- Obdarz nas błogosławieństwem - król poprosił przeora Je'howitha. Był to afront, który nie uszedł uwadze Pony, skierowany wobec Braumina, Talumusa, a zwłaszcza Francisa.
Je'howith z przyjemnością usłuchał, prosząc Boga o błogosławieństwo w tych niespokojnych czasach, prosząc o przewodnictwo, prosząc, by jego kościół uporządkował swoje sprawy, by móc wymazać błędy zeszłego roku.
Pony słuchała uważnie i podziwiała, jak dobrze starzec unikał w swej modlitwie konkretnych ocen, jak nie dawał poznać, kto wedle niego popełnił te niejasne błędy. Tak, przypomniała sobie: Je'howith jest sprytny. A ona nie ufała mu ani trochę - zaś Braumin i pozostali zrobią dobrze, jeśli pójdą za jej przykładem.
- Jakie są wasze plany? - spytał król Danube natychmiast po zakończeniu modlitwy. Mówiąc to, spojrzał na Braumina, lecz jego bezpośredniość wyraźnie zaskoczyła mnicha i Braumin szybko zwrócił się do Francisa po wsparcie.
- Zwołamy oczywiście Kolegium Przeorów tak szybko, jak tylko da się to załatwić - wtrącił się przeor Je'howith. - Może raczej w Św. Skarbie niż w St.-Mere-Abelle. Tak, to może okazać się rozsądne w tych niespokojnych czasach.
Wyglądało na to, że pozostali mnisi wokół stołu wcale się z tym nie zgadzali. - Kolegium zawsze zbiera się w St.-Mere-Abelle - dość ostro zwrócił uwagę brat Viscenti.
- Ale może... - zaczął Je'howith.
- Nie omawialiśmy lokalizacji - wtrącił brat Braumin - a teraz nie czas na ogłaszanie takiej zmiany, jaką proponujesz.
Brat Viscenti zaczął znowu odpowiadać, tak jak i brat Francis, podczas gdy brat Talumus i paru z jego orszaku ze Św. Skarbu zaczęło rozprawiać z ożywieniem o możliwościach takiego zaszczytu. Jednak wówczas król Danube nagle walnął pięścią w stół i podniósł się z miejsca.
- Ostrzegłem was! - zaczął. - Was wszystkich, abyście zaprowadzili porządek w swym domu. Czyż nie widzicie lęku na twarzach ludzi, którym ponoć służycie? Czyż nie rozumiecie, że wasze głupie swary rozerwą to królestwo na strzępy, przynajmniej duchowo? Cóż, nie pozwolę na to!
- Wraz z bratem Brauminem doszliśmy do porozumienia w sprawie następnego ojca przeora - oświadczył Je'howith, czujący się wyraźnie nieswojo po tym zaskakującym wybuchu i zapewne żałując swojej propozycji dotyczącej zmiany lokalizacji Kolegium.
Król Danube zasiadł z powrotem na swoim miejscu, patrząc na Braumina w poszukiwaniu potwierdzenia, tak jak wielu zaskoczonych mnichów abellikańskich.
- Doszliśmy do... porozumienia - zaczął Braumin. - Osoba wybrana przeze mnie i ojca przeora Markwarta - okazującego skruchę ojca przeora Markwarta - by poprowadzić nasz kościół, siedzi obok mnie - wyjaśnił mnich, klepiąc Pony po ramieniu. - Niestety jednak, Jilseponie tym razem nie posłucha naszego wezwania, toteż wraz z przeorem Je'howithem doszliśmy do kompromisu.
- A czy reszta nas zostanie oświecona w sprawie tego kompromisu? - wtrącił się nachmurzony mistrz Francis.
- Oczywiście - odparł brat Braumin. - Nie podjęliśmy żadnych decyzji - nie mamy prawa ich podejmować - jedynie omówiliśmy tę kwestię i próbowaliśmy znaleźć jakiś kompromis, propozycję ukształtowaną pomiędzy nami, abym ja mógł przedstawić ją moim kolegom, a przeor Je'howith swoim.
Francis skinął głową, dając znak, aby Braumin kontynuował.
- Musimy porozmawiać o tym prywatnie - odpowiedział Braumin. Po czym zwrócił się do króla - Jednakże Kolegium Przeorów uda się zadanie obsadzenia stanowiska i to odpowiedniego obsadzenia na te czasy. Zapewniam cię, Wasza Wysokość.
- Tak jak doszliśmy do porozumienia co do nowego przeora Św. Skarbu - dodał Je'howith, zaskakując wszystkich. - Mistrz Francis, z wielką wielkodusznością i zdolnością przewidywania, abdykował z tego stanowiska i zamierza nominować... - przerwał i dał znak Francisowi.
- S...sądziłem, że brat Braumin... - wyjąkał Francis, wyraźnie zaskoczony - ...kiedy już zostanie ogłoszony mistrzem...
- Tak - usłyszeli, jak mówi z entuzjazmem brat Talumus.
- Immakulat brat Braumin zostanie tymczasowym przeorem Św. Skarbu w przeciągu tygodnia - stwierdził przeor Je'howith - a my sformalizujemy tę nominację, jak tylko usłyszymy argumenty za i przeciw.
Król Danube spojrzał na Braumina, a mnich wzruszył ramionami. - Jeśli zostanę powołany do służby, to nie odmówię - powiedział.
Danube skinął głową, wyraźnie tym usatysfakcjonowany. Zamilkł wówczas i wsparł brodę na dłoni, a jego spojrzenie wędrowało bez celu. Wszyscy pozostali ludzie wokół stołu również ucichli z szacunku dla króla, a Pony zrozumiała wówczas, że to Danube panował tutaj nad sytuacją, i lepiej, żeby bracia kościoła abellikańskiego mu nie przeszkadzali. Im mniej król Danube będzie musiał zwracać wzrok na kościół, tym lepiej kościół na tym wyjdzie.
Przez dłuższą chwilę Danube ewidentnie pozostawał myślami gdzieś indziej - a Pony wyraźnie czuła, że mężczyzna sprawdza cierpliwość zebranych, czekając, by zobaczyć, kto ośmieli się odezwać. Wreszcie wyprostował się i spojrzał na Pony.
- A twoja decyzja - a może powinienem nazwać to kompromisem? - bracie Brauminie, mówi, że to mężczyzna czy kobieta będzie przewodzić kościołowi abellikańskiemu? - spytał Danube.
Pony, choć zawstydzona, nie odwróciła spojrzenia i spotkała się wzrokiem z Danube.
- Jeśli przeorysza Delenia z St. Gwendolyn nie będzie zabiegać o stanowisko matki przeoryszy, to będzie to mężczyzna - odpowiedział Braumin.
- A przeorysza Delenia nie miałaby szansy na objęcie przywództwa kościoła, nawet gdyby tego pragnęła - szybko dodał przeor Je'howith, najeżając się.
Ton mężczyzny sprawił, że Pony spojrzała w jego stronę, próbując bez skutku określić, czy był wzburzony samą tylko sugestią, że kobieta może przewodzić kościołowi, czy też, ponieważ król Danube zadał to pytanie bratu Brauminowi a nie jemu.
- Zatem odrzuciłaś propozycję - powiedział do niej Danube, gdy znowu odwróciła się do niego. - Kościół abellikański oddaje ci jedno z najbardziej potężnych stanowisk na całym świecie, a ty je odrzucasz?
- Brat Braumin i inni zaproponowali, że poprą mnie jako kandydatkę na matkę przeoryszę - poprawiła go Pony. - Jednak wielu pozostałych w kościele odrzuciłoby taką propozycję. Nie zamierzam brać udziału w tej walce, nie czuję też, abym zasłużyła na przywództwo kościoła.
- Dobrze powiedziane - powiedział Je'howith, lecz Danube przerwał mu, gwałtownie unosząc rękę.
- Nie doceniasz swojej charyzmy, Jilseponie - ciągnął król. - A także swoich osiągnięć i potencjalnych osiągnięć. Nie wątpię, iż kościołowi abellikańskiemu powodziłoby się dobrze pod twoim przewodnictwem.
Pony skinęła głową w podziękowaniu za ten nieco zaskakujący komplement.
- Może jednak strata Je'howitha i pozostałych może się stać moją wygraną - ciągnął król. - Skoro zdecydowałaś się odrzucić propozycję kościoła, to pytam ponownie, czy mógłbym cię jakoś przekonać do przyjęcia baronii Palmaris.
Pony spuściła wzrok i westchnęła. Wszyscy chcieli jej na swoim boisku. Rozumiała to zainteresowanie - była teraz dla ludu bohaterką, a ostatnio ten lud sporo narzekał na króla, a zwłaszcza na kościół, ale i tak nie mogła pojąć tego, ile wiary pokładali w niej przywódcy. - Cóż wiedziałabym o rządzeniu miastem, mój królu?
Danube wybuchł śmiechem - za mocnym, jak wydawało się Pony i kilku innym, którzy, jak dostrzegła, rozglądali się nerwowo dokoła. Zwłaszcza dotyczyło to księcia Kalas i Constance Pemblebury. Oni obydwoje byli nachmurzeni.
I kiedy Pony się nad tym zastanowiła, to nie była zdziwiona. W końcu Kalas dał wyraz jakimś miłosnym uczuciom w stosunku do niej, a Constance była faworytą króla. Czy przesadzony śmiech Danube właśnie wplątał Pony w jakąś intrygę pomiędzy tą dwójką?
Kobieta westchnęła i odwróciła wzrok w stronę brata Braumina, który wpatrywał się w nią nerwowo.
Pony dała za wygraną i też zaczęła się śmiać.
- Zatem zgadzasz się, iż twoje oświadczenie było absurdalne? - szybko zapytał Danube. - Rzeczywiście, co takiego Jilseponie wie o przywództwie!
- Nie, Wasza Wysokość - odparła Pony. - Śmieję się, bo nie mogę uwierzyć... - Przerwała i tylko bezradnie potrząsnęła głową. - Nie nadaję się na baronową, ani na jakiekolwiek stanowisko, jakim pragniesz mnie obdarzyć - powiedziała. - Tak jak nie nadaję się do bycia matką przeoryszą kościoła, którego politykę i zawiłości ledwo pojmuję.
- Nonsens - oświadczył Danube, lecz Pony potrząsała głową jeszcze wówczas, gdy wywarkiwał to słowo. - W twoich żyłach płynie szlachetna krew - ciągnął król - choć pochodzenie takim nie jest. Twoje wyniesienie na dwór Honce-the-Bear okazałoby się wielce korzystne.
Ona wciąż potrząsała głową.
Król wpatrywał się w nią długo i badawczo, a potem, po krępującej chwili wydał z siebie westchnienie bezsilności. - Widzę, że nie przekonam cię, Jilseponie Wyndon. Odznaczasz się niezwykłym charakterem i determinacją.
- Jest uparta - ośmielił się wtrącić brat Braumin, przełamując napięcie.
I znowu król się zaśmiał. - Ale w sposób pasujący do bohaterów - powiedział. - Szkoda, że nie zmienisz zdania, naprawdę szkoda dla nas obydwu, eh, przeorze Je’howicie?
- Rzeczywiście - rzekł nieprzekonywująco stary przeor.
Pony przebiegała wzrokiem pomiędzy królem a dwojgiem jego świeckich doradców, a żadne z nich nie przestało się w nią wpatrywać ani na chwilę.
- Palmaris będzie pod silną i dobrą kontrolą - ciągnął król, zwracając się znowu do całego zgromadzenia. - Książę Kalas pozostanie jako władca tak długo, jak będzie to uważał za konieczne. Poza tym, ze względu na doniesienia o kręcących się za murami Palmaris powrie, goblinach, a nawet o bandach olbrzymów, zatrzyma ze sobą połowę rycerzy Całym Sercem. To powinno wystarczyć, aby zapewnić ludziom z Palmaris trochę świętego spokoju.
Pony spojrzała na Francisa, Braumina i pozostałych młodych mnichów, a ich niezadowolenie pokazywało jej, iż dobrze zrozumieli znaczenie decyzji króla. Danube nie obawiał się żadnych goblinów, powrie ani olbrzymów, bowiem garnizon w Palmaris sprawdził się wielokrotnie w wojnie przeciwko nim. Kiedy król mówił o potencjalnych wrogach, to subtelnie wskazywał na tych wrogów, z którymi książę Kalas mógł zetknąć się wewnątrz, a zwłaszcza w Św. Skarbie. Rycerze Całym Sercem uczynią z Chasewind Manor prawdziwą fortecę i ogromnie wzmocnią wpływy księcia Kalasa.
Na początku Pony także była dość mocno zasmucona tą wieścią. Przynajmniej prywatnie skłaniała się ku bratu Brauminowi i naprawdę wierzyła w tego człowieka i jego sprawę. Przyznanie się do tego niemalże sprawiło, by się odezwała, oświadczając, iż zmieniła zdanie i że przyjmie ich propozycję wstąpienia do kościoła, nie na stanowisko matki przeoryszy, ale jako doradczyni brata Braumina na jego nowym stanowisku przeora Św. Skarbu. Niemalże - lecz jeszcze gdy zastanawiała się nad tym posunięciem, pomyślała o Elbryanie i swoim utraconym dziecku, pomyślała o jałowości tego wszystkiego, o marnotrawstwie wysiłku w walce z wrogami, którzy wydawali jej się w tej chwili wieczni.
Zachowała milczenie na resztę spotkania. Obyło się bez dalszych niespodzianek, zarówno ze strony króla, jak i mnichów, i ich sprawy zostały szybko zakończone. Pony dostrzegła jednak gniewne spojrzenie, którym obdarzyła ją Constance Pemblebury, gdy opuszczali salę audiencyjną, naburmuszenie, które zwiększyło się dziesięciokrotnie, gdy król Danube ujął dłoń Pony i ucałował ją, jeszcze raz wyrażając wdzięczność za jej czyny i poświęcenie, oraz oświadczając, iż Honce-the-Bear stało się o wiele lepszym miejscem dzięki Jilseponie, Elbryanowi, Avelynowi Desbrisowi oraz centaurowi Bradwardenowi, Rogerowi Locklessowi i - co całkowicie zaskoczyło Pony i wszystkich pozostałych - potajemnym działaniom Touel'alfar.
A potem Danube zniknął raptownie. Król, Constance Pemblebury i książę Kalas pojechali ku dokom i oczekującym statkom. Rzeczywistość wciąż ponurego dnia ogarnęła Św. Skarb.
Chwilowy moment zawieszenia broni, pomyślała Pony, rozważając ostatnie słowa króla skierowane do niej. Krotka chwila jasności, nietrwała w półmroku. Jak wszystkie takie chwile.
Jeszcze tego dnia Pony znalazła się znowu na najwyższej wieży Św. Skarbu. Widok na doki - z wysokimi statkami rozwijającymi swe żagle, wiwatującymi tłumami i ryczącymi trąbkami - nie przykuwał jej uwagi zbyt długo. Złapała się raczej na popatrywaniu na północ, ponad wielkimi murami miasta, ponad gospodarstwami i falującymi wzgórzami. Spoglądała w myślach ku Dundalis i swojej przeszłości - i może, pomyślała poważnie - przyszłości.



Dodano: 2006-11-11 10:59:26
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS