NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Poza cieniem" (wyd. 2024)

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

Salvatore, R. A. - "Mortalis"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2002
ISBN: 83-88916-35-1
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 4



Salvatore, R. A. - "Mortalis" #1

PROLOG
Jilseponie - Pony - siedziała na blankowanym dachu jednej z przysadzistych wież opactwa Św. Skarbu w wielkim mieście Palmaris, spoglądając ponad pokrytymi śniegiem szczytami dachów. Jej spojrzenie nieuchronnie wędrowało ku ciemnym wodom Masur Delaval. Kąsał ją przenikliwie zimny wiatr, lecz Pony, zagłębiona we wspomnieniach, ledwo to postrzegała. Cały region, północno-zachodnie obszary królestwa Honce-the-Bear, doświadczył tydzień temu wczesnego śniegu. Zima nadchodziła z całą mocą, choć jeszcze nie dobiegł końca dziesiąty miesiąc roku.
Wedle wszelkich ocen wojna przeciwko demonowi Bestesbulzibarowi i jego służalcom: goblinom, olbrzymom i powrie, potoczyła się nadspodziewanie dobrze, zakończyła minimalną stratą ludzkich istnień, a przy tym obyło się bez spalenia choćby jednego większego miasta. Jednak teraz, wraz z nadejściem zimy, zaczęły się pojawiać skutki tej wojny, a zwłaszcza brak żywności w wioskach, skąd zapasy zostały skierowane do miast, gdzie kwaterowali królewscy żołnierze. Do Palmaris dotarły pogłoski o powstaniach w niektórych z tych wiosek przeciwko królowi Danube i kościołowi abellikańskiemu, którego przywódca z pewnością działał w interesie demona. Inne pogłoski mówiły o kilku tajemniczych zgonach wzdłuż wybrzeża Ramienia Modliszki i o grupie fanatyków grożących wyłamaniem się z kościoła abellikańskiego, jednocześnie odrzucających stanowczo pomysł jakiegokolwiek kościoła poświęconego Avelynowi Desbrisowi.
Zatem wojna w Palmaris dobiegła końca, lecz pogrążonej w żalu Pony wydawało się, jakby zamieszanie dopiero się zaczęło.
Zastanawiała się, czy nie była to jedynie kontynuacja. Czy taka trawestacja i zamęt, taki niepokój, stanowiły jedynie odbicie ludzkiego losu, nie kończącą się procesję bitwy następującej po bitwie, jednej przyczyny goryczy zastąpionej przez kolejną? Ta myśl głęboko zabolała Pony, jeśli tak bowiem było, to czego tak właściwie dokonali? Co przyniosło ich poświęcenie?
Dlaczego Elbryan, jej ukochany mąż, zginął?
Pony westchnęła bezradnie wobec jałowości tego wszystkiego. Cofnęła się myślą do dawnych dni, spędzonych w dzikiej Leśnej Krainie, w Dundalis, kiedy ona i Elbryan rośli razem. Przypomniała sobie, jak biegała po leśnych szlakach obok Elbryana, a zwłaszcza jak biegła pośród białego mchu karibu w wypełnionej sosnami dolinie na północ od ich wioski. Przypomniała sobie wspinaczkę na północny stok u jego boku pewnej chłodnej nocy, obserwację nieba w poszukiwaniu Nimbu Corony - pięknego, wielobarwnego pierścienia okalającego świat, źródła - jak się później dowiedziała - uświęconych magicznych klejnotów, które służyły za moc i jądro wiary kościoła abellikańskiego.
Następnego dnia o świcie Pony i Elbryan stali się świadkami powrotu swoich ojców i pozostałych myśliwych. Jakże wyraźnie przypominała to sobie teraz Pony, bieg, pełen podniecenia, pełen wyczekiwania, pełen...
... przerażenia. Bowiem z naramiennego drąga zwisało przedziwne i przeohydne małe stworzenie: goblin. Ani Pony, ani Elbryan nie mogli przewidzieć, że ten zabity mały bydlak stanowi zwiastun wielkiego nieszczęścia. Wkrótce gobliny zaatakowały dużą siłą, spalając Dundalis do cna, wyrzynając wszystkich oprócz Pony i Elbryana. Im obydwojgu udało się jakoś z osobna uniknąć potworów, choć żadne z nich nie wiedziało, że to drugie przeżyło.
A później Pony znalazła się tutaj, w Palmaris, pozbawiona pamięci i tożsamości, zaadoptowana przez Graevisa i Pettibwę Chilichunków, właścicieli gwarnej tawerny U Kamrata.
Pony spojrzała teraz przez ciche miasto w kierunku, gdzie znajdował się kiedyś ten lokal. Cóż to postawiły na jej drodze szalone koleje losu: poślubienie ulubionego bratanka barona miasta Palmaris, Bildeborougha - potem ślub anulowano, a Pony została oddana na służbę do armii królewskiej - dostanie się do elitarnej Straży Wybrzeża i przydzielenie jej do Pireth Tulme, przybycie powrie i upadek tej fortecy. Wszystko to zajęło lata, ale Pony wydawało się teraz, jakby wydarzyło się to z dnia na dzień. Ponownie poczuła głęboko w kościach chłód, gdy uciekała ze skazanej na zgubę Pireth Tulme, unosząc się na zimnych wodach Zatoki Corony. Być może to przeznaczenie, a może tylko przypadek wyciągnął ją z wody w pobliżu Avelyna Desbrisa, "szalonego mnicha" z St.-Mere-Abelle, ściganego przez kościół za śmierć mistrza i kradzież wielu świętych, magicznych klejnotów. Avelyn zabrał Pony z powrotem do Dundalis i tam połączyła się ponownie z Elbryanem, który powrócił do tego regionu po tym, jak Touel’alfar wyszkoliły go na strażnika.
Jaką mroczną drogę przebyli od tamtego czasu: do Aidy i demona daktyla, z powrotem przez królestwo aż do St.-Mere-Abelle, gdzie przybrani rodzice Pony byli więzieni i zmarli, a potem znowu z powrotem - drogą, która, pomimo żałoby, powinna stać się jaśniejsza, a która jednak stała się mroczniejsza, gdy zło będące Bestesbulzibarem, demonem daktylem, zaraziło ojca przeora Markwarta osobliwym pragnieniem stoczenia walki z Elbryanem i Pony.
I tak też uczynił, w tej samej rezydencji, w której Pony spędziła noc poślubną z Connorem Bildeboroughiem, rezydencji grozy, gdzie Elbryan i Pony stoczyli ostateczną walkę z Markwartem i wygrali, choć kosztem życia Elbryana.
Teraz Pony nie była pewna, ile była warta ich wygrana. Rozpoznawała niemalże kolistą naturę swojej długiej podróży, ale zamiast czerpać z tego pociechę, czuła się niespokojna i schwytana w pułapkę.
- Obawiam się, że jest zbyt zimno, abyś tu przebywała - dobiegł z tyłu łagodny głos, głos brata Braumina Herde, przywódcy grupy mnichów, która poszła za mistrzem Jojonahem, odłączając się od kościoła, wierząc, tak jak oni, w dobro Avelyna.
Odwróciła się, aby przyjrzeć się przystojnemu mężczyźnie. Był starszy od Pony o kilka lat - wczesna trzydziestka - z czarnymi, wełnistymi włosami, które zaczynały siwieć, i o ciemnej karnacji, jeszcze bardziej przyciemnionej przez czarny zarost, który zawsze był widoczny, nawet pomimo tego, że często golił twarz.
- To nieistotne - odpowiedziała cicho. Pony spojrzała znowu na miasto, gdy podszedł, aby oprzeć się o mur obok niej.
- Myślisz o Elbryanie? - spytał.
Pony uśmiechnęła się przelotnie, uważając, że odpowiedź jest oczywista.
- Wielu się smuci... - zaczął brat Braumin. Te same puste słowa Pony słyszała od wielu ludzi przez ostatnie trzy miesiące. Doceniała ich wysiłki - oczywiście, że tak! - ale, szczerze mówiąc, pragnęła, aby pozostawili ją w spokoju z jej myślami.
- Upływ czasu uleczy... - zaczął mówić brat Braumin, kiedy jednak Pony utkwiła w nim sceptyczne spojrzenie, pozwolił słowom zamrzeć.
- Twój ból nie jest czymś niespodziewanym - spróbował znowu chwilę później. - Musisz czerpać pociechę i wiarę od Boga i z dobra, jakie wynikło z twoich czynów.
Teraz Pony spojrzała na niego surowo i łagodny mnich cofnął się o krok.
- Dobra? - spytała.
Braumin uniósł ręce, jakby nie pojmował.
- Oni znowu walczą, prawda? - spytała Pony, spoglądając na ośnieżone miasto. - A może powinnam powiedzieć, że wciąż walczą?
- Oni?
- Przywódcy twojego kościoła - wyjaśniła Pony - i król Danube oraz jego doradcy. Znowu walczą, zawsze walczą. To się wcale nie zmienia.
- Jeśli w kościele panuje zamieszanie, to, musisz przyznać, jest to zrozumiałe - odparował stanowczo Braumin. - Utraciliśmy naszego ojca przeora.
- Utraciliście go na długo przed tym, jak go zabiłam - wtrąciła Pony.
- To prawda - przyznał mnich. - Mimo to poznanie prawdy było szokiem dla wielu, którzy popierali Daleberta Markwarta. Wyobraź sobie, jak musiał ich poruszyć fakt, że Bestesbulzibar - niech przeklęte będzie jego imię, ten bezkresny mrok - tak przeniknął nasze szeregi, że zdeprawował samego ojca przeora.
- A teraz go nie ma i jest wam lepiej - stwierdziła Pony.
Brat Braumin nie odpowiedział od razu i Pony zrozumiała, że nie była sprawiedliwa w stosunku do niego. W końcu był człowiekiem, który robił wszystko, aby pomóc jej i Elbryanowi, a jej sarkazm z pewnością go ranił. Spojrzała prosto na niego i zaczęła coś mówić, ale natychmiast ugryzła się w język. Niech zatem tak będzie, postanowiła, nie mogła bowiem odnaleźć wielkoduszności w sercu. Jeszcze nie.
- Jest nam o wiele lepiej - stwierdził Braumin. - A byłoby nam jeszcze lepiej, gdyby Jilseponie przemyślała powtórnie propozycję.
Pony potrząsała głową, zanim zakończył tę dającą się przewidzieć prośbę. Przemyśleć powtórnie propozycję. Zawsze to samo. Chcieli, aby została matką przeoryszą kościoła abellikańskiego, choć o niczym takim nie słyszano w długiej historii patriarchalnego zakonu. Zasugerował to brat Francis, najwierniejszy zwolennik Markwarta, jeszcze trzymając w ramionach umierającego ojca przeora, gdy demon został wypalony z ciała Markwarta wiarą i siłą Pony oraz Elbryana. Francis dostrzegł prawdę w czasie tej strasznej bitwy, prawdę dotyczącą jego strasznego pana. Pony zabiła demona, którym stał się Markwart, a teraz paru wielce wpływowych mnichów dawało do zrozumienia, iż chcą, aby Pony go zastąpiła.
Pony nie łudziła się, iż takie zerwanie z tradycją, jakie stanowiło wyznaczenie kobiety na głowę kościoła - i to kobiety, która dopiero co zabiła poprzedniego przywódcę! - nie będzie miało gorących zwolenników. Nastąpią niekończące się i - wedle rozumowania Pony - całkowicie bezsensowne spory.
Jakby to nie było dostatecznie skomplikowane, to dotarła do niej kolejna oferta, pochodząca od samego króla Danube, który proponował wyznaczenie jej na baronową Palmaris, choć wyraźnie nie miała kwalifikacji także i na to stanowisko, poza nowo zdobytą reputacją bohaterki. Pony nie była ślepa, dostrzegała realizm sytuacji: po wojnie zarówno kościół jak i Korona toczyły grę o władzę. Ta strona, która mogłaby uważać Pony, towarzyszkę Elbryana Nocnego Ptaka, za przyjaciółkę, i mogłaby wynieść ją do pozycji władzy, zyskałaby wiele w bitwie o serca i lojalność zwykłych ludzi z Palmaris i otaczającego miasto regionu.
Pony zaczęła się cicho śmiać, gdy odwróciła wzrok od brata Braumina ku pokrytemu śniegiem miastu. Uwielbiała śnieg, zwłaszcza gdy padał grubo z burzowego nieba, spowijając ścianami bieli boki budynków. Taka pogoda nie wydawała się Pony uciążliwa. Uważała ją raczej za odroczenie, wymówkę, aby siedzieć cicho przy gorejącym ogniu, nie odpowiadając przed nikim i za nic nie czuć się odpowiedzialną. Poza tym, ze względu na niespodziewaną, wczesną burzę śnieżną, król Danube został zmuszony do opóźnienia swego powrotu do Ursalu. Jeśli pogoda nie będzie sprzyjała, to być może król będzie musiał przeczekać zimę w Palmaris, co zdejmowało z Pony część presji, aby przyjąć lub odrzucić jego propozycję przyjęcia baronii.
Choć pogoda sprzyjała, Pony odczuwała niewielką ulgę. Niegdyś nazywała to miasto swoim domem. Teraz jednak, gdy tyle bólu wiązało się z tym miejscem - ruiny U Kamrata, strata przybranej rodziny i ukochanego Elbryana - nie dostrzegała już tutaj żadnego dobra ani nie przywoływała żadnych ciepłych wspomnień.
- Jeśli książę Kalas utrzyma baronię, to będzie walczył z każdym posunięciem Św. Skarbu - stwierdził brat Braumin, wyrywając Pony z jej rozmyślań. Jednak tylko chwilowo, bowiem samo wspomnienie silnego księcia, tymczasowego barona Palmaris, nieuchronnie prowadziło ją do myśli o rezydencji tego człowieka, o domu, w którym jej małżeństwo z Connorem Bildeboroughem szybko stoczyło się w chaos, domu, w którym Markwart na zawsze odebrał jej Elbryana.
- Jak wygramy te bitwy bez przewodzącej nam bohaterskiej Jilseponie? - ośmielił się zapytać Braumin. Mnich objął Pony za ramiona i to wreszcie wywołało szczery uśmiech na pięknej twarzy kobiety. - A może zamiast tego Jilseponie mogłaby przyjąć propozycję króla... ?
- Czy zatem mam być marionetką? - spytała. - Waszą albo Korony? Symbolem, który pozwoli Brauminowi i jego przyjaciołom osiągnąć to, czego pragną?
- Nie, nigdy! - odparł mnich, udając przerażenie, wyraźnie bowiem rozumiał, że Pony się z nim droczyła.
- Powiedziałam Bradwardenowi i Rogerowi Locklessowi, że dołączę do nich w Dundalis - stwierdziła Pony, i rzeczywiście, mówiąc to, myślała, iż podróż z powrotem do jej pierwszego domu może nie być taką złą rzeczą. Elbryan był tam pochowany, tam, gdzie było... czyściej. Tak, to było dobre słowo, aby to opisać, stwierdziła Pony. Czyściej. Dalej od brudu nie kończących się kłótni rodzaju ludzkiego. Oczywiście ona także była tutaj uwięziona i to najpewniej na całą zimę, bowiem droga na północ nie była łatwa o tej porze roku.
Obejrzała się i zobaczyła zawiedzionego brata Braumina. Szczerze lubiła tego człowieka i jego żarliwych towarzyszy. Wszyscy oni byli idealistami, którzy wierzyli, że naprawią kościół abellikański, sprowadzą go ponownie na drogę prawości, postępując wedle nauk Avelyna. Ta ostatnia myśl sprawiła, że Pony znowu się uśmiechnęła: śmiejąc się w duchu, ale powstrzymując swoją wesołość, nie chciała bowiem, aby wyglądało, że drwi z tego człowieka. Braumin i jego przyjaciele nie znali nawet Avelyna - prawdziwego Avelyna, a nie człowieka znanego jako szalony mnich. Braumin wstąpił do zakonu abellikańskiego rok przed Avelynem, w Roku Pańskim 815. Zarówno mistrz Francis jak i brat Marlboro Viscenti, najbliższy przyjaciel Braumina, przybyli z klasą Avelyna jesienią Roku Pańskiego 816. Jednak Avelyn i trzech pozostałych mnichów zostało oddzielonych od reszty klasy, gdy rozpoczęli arcyważne przygotowania do podróży na wyspę Pimaninicuit. Jedyne wspomnienie o Avelynie, jakie mieli Braumin, Viscenti czy też Francis, to dzień, kiedy czterech wybranych mnichów wypłynęło z Zatoki Wszystkich Świętych, zmierzając ku wyspie, gdzie mieli zebrać święte klejnoty. Braumin nigdy nie widział Avelyna po tym, jak ten uciekł z St.-Mere-Abelle, po tym, jak stał się szalonym mnichem, biorącym udział w knajpianych burdach i popijającym zbyt często - proces kanonizacji awanturniczego Avelyna Desbrisa będzie nader barwny!
- Za zimno tutaj na górze - rzekł znowu brat Braumin, zaciskając chwyt na ramionach Pony, przyciągając ją bliżej tak, by mogła dzielić jego ciepło. - Wejdź, proszę, do środka i usiąść przy ogniu. Po wojnie szerzy się zbyt wiele chorób, a świat byłby mroczniejszy, gdyby Jilseponie zapadła na zdrowiu.
Pony się nie opierała, gdy poprowadził ją ku drzwiom wieży. Tak, lubiła brata Braumina i jego przyjaciół, grupę mnichów, którzy zaryzykowali wszystko, aby dojść prawdy o świecie po zamęcie wzbudzonym przez odstępstwo Avelyna Desbrisa i ukradzenie przez niego tak wielu magicznych klejnotów. Przyglądając się prawdziwej trosce na jego łagodnej i młodzieńczej twarzy, czując mocną i żwawą sprężystość jego energicznego kroku, rozpoznała, że to coś więcej niż sympatia. Zazdrościła mu, bowiem był pełen młodości, o wiele bardziej niż ona, choć był starszy.
Jednak Pony zdała sobie sprawę w swym mrocznym postrzeganiu świata, iż brat Braumin miał coś, do posiadania czego ona nie mogła już pretendować.
Nadzieję.

* * *

- Brennilee! Nie nakarmiłaś kurczaków, ty głupie dziewczę! - zawołała z frontowych drzwi swojego małego domku Merry Cowsenfed. - Och, Brennilee, gdzie się podziewasz, dziewczyno? - Potrząsnęła głową i zamruczała. Naprawdę, Brennilee, jej najmłodsze dziecko, była najbardziej kłopotliwą siedmiolatką, o jakiej Merry kiedykolwiek słyszała. Dziewczynka wciąż biegała po kamiennych klifach i wydmach w dole, czasami ośmielała się zanurzyć w bezwzględnych wodach przypływu w Zatoce Falideańskiej - mogących sprowadzić dwadzieścia stóp wody pędzącej po błotnistej ziemi w czasie, jaki zajęłoby zrobienie kilku susów - w swych nie kończących się poszukiwaniach przygody i przyjemności.
I zawsze, zawsze, Brennilee zapominała o swoich obowiązkach przed udaniem się na swoje szalone eskapady. Każdego ranka Merry Cowsenfed słyszała te skarżące się kurczaki i każdego ranka kobieta musiała podejść do drzwi i zawołać.
- Jestem tutaj, mamo - dobiegł z tyłu cichy głosik, głosik, który Merry ledwo rozpoznała jako należący do swej żwawej córki.
- Nie zjadłaś śniadania - odparła, obracając się Merry - tak jak i kurczaki.
- Nakarmię je - powiedziała Brennilee, zbyt cicho. Merry Cowsenfed szybko pokonała odległość dzielącą ją od jej niespodziewanie wątło wyglądającej córki i przyłożyła dłoń do czoła Brennilee, aby sprawdzić gorączkę.
- Dobrze się czujesz, dziewczyno? - spytała, a potem oczy jej się rozwarły szeroko, bowiem Brennilee była ciepła w dotyku.
- Nie czuję się dobrze, mamo - przyznała dziewczynka.
- No to chodź. Zapakuję cię do łóżka i przygotuję ci trochę zupy, coby cię rozgrzać - powiedziała kobieta, biorąc Brennilee za nadgarstek.
- Ale kurczaki...
- Kurczaki dostaną swoje, jak już będzie ci ciepło w łóżku - zaczęła mówić Merry Cowsenfed, odwracając się ku córce z szerokim, ciepłym uśmiechem.
Jej uśmiech ulotnił się, kiedy zobaczyła na ramieniu małej dziewczynki różowy placek okolony białym pierścieniem.
Merry Cowsenfed szybko zebrała się w sobie dla dobra córki i podniosła ramionko, żeby się lepiej przyjrzeć. - Czyś się zraniła? - spytała dziewczynkę i nie dało się ukryć tonu nadziei w jej pytaniu.
- Nie - odparła Brennilee i też zbliżyła bardziej twarz, żeby zobaczyć, co tak zainteresowało jej matkę.
Merry przyglądała się różowemu plackowi tylko przez chwilę. - Idź teraz do łóżka - poleciła. - Naciągnij na siebie tylko jedno prześcieradło, cobyś się nie przegrzała przy tej odrobinie gorączki, jaką masz.
- Czy rozchoruję się bardziej? - spytała niewinnie Brennilee.
Merry przywołała uśmiech na twarz. - Nie, wyzdrowiejesz, moja dziewuszko - skłamała i naprawdę wiedziała, jak wielkie było to kłamstwo! - A teraz zabieraj się do łóżka, a ja przygotuję ci twoją zupę.
Brennilee się uśmiechnęła. Jak tylko wyszła z pokoju, Merry Cowsenfed osunęła się. Była szlochającym kłębkiem strachu.
Będzie musiała jak najszybciej sprowadzić uzdrowiciela z miasteczka Falidean, żeby obejrzał dziewczynkę. Przypominała sobie raz po raz, że będzie potrzebować mądrzejszej od siebie osoby, by potwierdziła jej podejrzenie, że to może być coś zupełnie innego: ukąszenie pająka albo siniak od jednej z ostrych skał, po których wdrapywała się ciągle Brennilee. Merry Cowsenfed powtarzała sobie raz po raz, że za wcześnie na przerażenie.
Różówkę kręgiem otoczcie.
Była to stara piosenka, znana dobrze w miasteczku Falidean, jak w większości miasteczek Honce-the-Bear.
Była to piosenka o zarazie.


Dodano: 2006-11-11 10:59:26
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS