NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

antologia - "Niech żyje Polska. Hura!", tom 2
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: antologia - "Niech żyje Polska. Hura!"
Data wydania: Styczeń 2007
ISBN: 83-60505-21-7
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195
Liczba stron: 424
Cena: 29,99 zł



antologia - "Niech żyje Polska. Hura!", część 2 #2

Joanna Kułakowska - "Goście z pokoju obok"

Porywisty wiatr bezlitośnie ograbiał drzewa z pożółkłej, postrzępionej szaty. Komisarz Małecki nie lubił na to patrzeć. Jesienne miesiące przyprawiały go o dreszcze. Cholernie brudna i ponura pora roku... Już wolał zimę. Dawne mroźne zimy, gdy wszystko stawało się białe, sterylne i oczywiste.
Wyrzucił niedopałek, po czym wbił go w ziemię obcasem. Wykonał to starannie, jak wszystko, do czego się zabierał, uważając, by przypadkiem nie zbrukać błotem ciężkich buciorów. Przyjrzał im się krytycznie. Czarne noski mogły swobodnie służyć za lusterka. Zadowolony z oględzin, zerknął na podkomendnych. Humor znów mu się popsuł.
Właściwie powinien dziś siedzieć na tyłku – biurko uginało się pod stertą papierzysk wołających o uwagę tłustym czarnym drukiem lub czerwienią odręcznych notatek. Wolał jednak przewietrzyć się z „młodymi”. Ot tak, dla higieny psychicznej.
Pojechali w teren, bo zaginął jakiś pieprzony czubek. Kto, do ciężkiej cholery, puszcza takiego samopas?! Niby psychiatra zaklinał się na wszystkie świętości, że gość już wyleczony...
– Eee... Znaleźliśmy... ten, no... Coś. – Z miny posterunkowego Konara można było wnosić, że to „coś” obrzydliwego.
Małecki ożywił się.
– „Coś”, to znaczy co?
– Noo... Może by tak pan komisarz sam zobaczył...
Chłopak stropił się wyraźnie pod ciężarem spojrzenia przełożonego. Zakłopotany, w końcu utkwił wzrok w czubkach własnych butów, czyszczonych stanowczo zbyt rzadko jak na gust Małeckiego.
Matko Boska, świat się kończy! „Może by tak pan komisarz sam zobaczył”. Ha! Oby nie pozacierali śladów. W dzisiejszych czasach już chyba nikomu nie można ufać, pomyślał z rosnącą irytacją komisarz. A najmniej kretynom tuż po szkoleniu.
Zapuszczony, niepozorny budyneczek dawnej kotłowni świecił pustkami. Pozostawiono go na łasce – a raczej niełasce – niszczącego czasu ponad dziesięć lat temu.
Nikt nie próbował ponownie zagospodarować pomieszczeń. Zdaniem Małeckiego, stanowiło to czyste marnotrawstwo i dowód niepojętej głupoty ludzkiej. Opuszczoną kotłownię w jego sąsiedztwie błyskawicznie wynajęto firmie doradztwa personalnego. Teraz pyszniła się eleganckim szyldem oraz odnowionymi ścianami. Te tutaj straszyły obleśnymi napisami i odpadającym tynkiem. Na pewno ściągały tu bandy wagarujących gówniarzy, bezdomnych i bandyterki wszelkiej maści. Miejsce aż prosiło się o historię godną zamieszczenia w programie „997”... Psychiatra Zdzisław Niedzielski twierdził, że zaginiony mógł udać się właśnie tutaj.
Wewnątrz budynku cuchnęło uryną. Po chwili oczy komisarza przywykły do półmroku. Jedynie dzięki nielicznym szczelinom w zabitych deskami oknach było cokolwiek widać. Rozejrzał się niechętnie. Z przyjemnością przywaliłbym temu konowałowi, myślał dalej policjant. Już wyleczony, tylko jeszcze na terapii przystosowawczej, akurat... Chłopak prawie pełnoletni... Pewnie Niedzielski polubił pacjenta i nie chciał pchać go do wariatkowa dla dorosłych. Jak nic wypuścili świra, cholera wie, może się na kogo rzucił albo kto na niego... Diabła tam, nie wiadomo, co gorsze w tej sytuacji.
Ponure rozważania funkcjonariusza przerwał drugi podkomendny, posterunkowy Suska. Siłą rzeczy dowcipni koledzy ochrzcili go Zuzką.
– W drugim pomieszczeniu – oznajmił dziwnie wątłym głosem.
Przełożony ruszył za nim, uważając, by nie wdepnąć w resztki rzygowin i stłuczone butelki.
– Proszę spojrzeć, panie komisarzu... Co to, kurwa, jest?! – wyskrzeczał Zuzka zza przyciśniętej do nosa chusteczki.
Małecki sądził, że używanie materiałowych chustek to wstrętny zwyczaj. Zasuszone gluty w kieszeni. Ohyda. Tym razem jednak wiele by dał nawet za zasmarkany kawałek płótna.
– Nigdy czegoś takiego nie widziałem... – stwierdził, walcząc z mdłościami. Bunt organizmu przydarzył mu się po raz pierwszy od czternastu lat. Od czasu, gdy ujrzał efekt próby zatuszowania skutków wyjątkowo intensywnej miłości rodzicielskiej. Przy pomocy piły.
– Wzywamy techników. Ten pojeb Kowalczyk będzie zachwycony. Na razie wychodzimy, zostawmy to...
* * *
...nagie i bezbronne, zadumał się Paweł, zawieszając wzrok na drzewach ogałacanych przez wiatr. Nie mógł pozbyć się głupiego wrażenia, że wznoszą ku niebu gałęzie w bezradnym geście.
Patrzył, jak liście tańczą w powietrzu, by w końcu opaść powoli na ziemię. Kruchy całun otulający wspomnienie lata... Niezła metafora życia, orzekł drwiąco. Czysta, zasrana poezja.
Jeszcze nie tak dawno pisał smętne, pretensjonalne wierszydła w ramach dodatkowej terapii sztuką. Terapeutka, nawiedzone, tłuste babsko gustujące w pastelowych golfach, oznajmiła, że „ubieranie w słowa ulotnych odczuć to konfrontacja z własnym JA”. Czy coś w tym stylu...
O tej porze roku często łapał doła.
Dzieciarnia raczej nie podzielała jego nastroju. Rozwrzeszczana hałastra wyległa właśnie ze szkoły i rozlała się kolorową falą po całym parku Morskie Oko. Przyglądał im się przez moment, a potem skierował spojrzenie na podniszczone mury podstawówki. Nie wyniósł stąd najmilszych wspomnień. Doktorek uznał jednak, że spacer po starych śmieciach pomoże uporać się z traumatycznymi wspomnieniami. Tia... Z drugiej strony nie miał nic lepszego do roboty. Pogapił się dłuższą chwilę, po czym odwrócił zdecydowanie. To szkoła, a nuż-widelec uznają go za pedofila? Wyobraził sobie, jak tłumaczy się na policji, i parsknął śmiechem. A to dobre: wariat-pedofil.
Dokąd teraz? Niedzielski chciał, żeby zerknął do dawnej kotłowni, o ile wciąż można się tam dostać, ale „oczywiście w towarzystwie kogoś zaufanego”. Jaaasne... Może jeszcze z tym zbirem Dworakiem albo z tą kretynką siostrą Łapińską? Wcale mu nie brakowało ich obecności. Kotłownia kusiła, a zarazem odpychała... Cokolwiek jednak zdecyduje, na pewno nie chwyci matki za spódnicę ani nie skorzysta z towarzystwa nadgorliwych pajaców. To dość daleko. Po kiego grzyba leźć właśnie teraz, zastanawiał się Paweł, grzebiąc czubkiem buta w burych liściach. Co mi to da? Z drugiej strony może doktor ma rację... Ty tchórzu, powinieneś spróbować, przekonywał sam siebie. I co...
* * *
...robisz w portki, śmieciu? – zapytał Alek Woźniak i zachichotał.
Bawił się znakomicie, zaciskając palce na dorodnej, pękatej dżdżownicy, która usiłowała wymknąć się z potrzasku. Pawełkowi nie było do śmiechu. Skulony, patrzył z lękiem, jak stworzenie wije się w dłoni starszego chłopca. Zaledwie kilka chwil wcześniej szarpał się rozpaczliwie, wleczony przez kolegów do starej kotłowni. Powiedzieli, że już go lubią, skusili obietnicą fajnej zabawy, więc chętnie wsiadł z nimi do tramwaju, nie zastanawiając się nawet, w jaki sposób wytłumaczy rodzicom spóźnienie. Kiedy próbował wyślizgnąć się prześladowcom, zapewne wyglądał jak ta dżdżownica...
Chłopak zbliżył rękę do twarzy Pawła. Ten odwrócił głowę ze wstrętem, lecz i tak poczuł lepki, zimny dotyk paskudztwa. Nie zdołał powstrzymać okrzyku. Dzieciaki zarechotały.
– Ale wielki, tłusty robal... – westchnął z podziwem piegowaty Darek. – Gdzieś ty takiego znalazł?
– No a niby gdzie? W ziemi, głupku! – parsknął Alek.
Wyprostował się na całą imponującą wysokość dziesięcioletniego przywódcy dziewięciolatków. Najstarszy i najsilniejszy w klasie. Nikt mu nie podskoczy.
Gleba była wciąż wilgotna po deszczu i dręczyciele nie mieli kłopotów z wyszukiwaniem żywych narzędzi tortur.
Darek się nie obraził. Sam z siebie wiedział, że nie jest równie dobry jak reszta. I gruby, i niezbyt bystry... Tryskał radością, gotów piać z zachwytu nad każdym pomysłem i każdą odzywką „wodza”, bo wreszcie pozwolono mu dołączyć do bandy. Jego piegi stały się wyraźniejsze, gdy pokraśniał z dumy, że go dostrzeżono. Wszystko układało się wprost cudownie, odkąd do szkoły przyszedł ten nowy. Beksa. Strachliwe chuchro. Głupi śmieć.
„Głupi śmieć” wtulił się w ścianę, marząc o zniknięciu, wtopieniu się w nią... Zaraz jednak oderwał plecy od chłodnego muru. TO, co chowało się w ścianach, było gorsze niż wszystkie oślizgłe robale świata. Gorsze niż ciemność.
W pomieszczeniu nie było zbyt ciemno, mimo to panika czaiła się w głębi jego umysłu, gotowa wyskoczyć jak diabełek z pudełka-niespodzianki. Miesiąc temu dostał ataku histerii, gdy zamknięto go dla zabawy w pakamerze. Winnych oczywiście ukarano; ich rodzice stawili się w gabinecie dyrektorki.
Od tej chwili dzieci nie dawały mu spokoju.
– Patrzcie, jak się trzęsie! – wypalił Darek, zdecydowany przypodobać się za wszelką cenę. – Jeszcze zemdleje! Hi, hi!
– Grubas ma rację. – Szef bandy pogardliwie wydął wargi. – A przecież on nie może zemdleć... – Uśmiechnął się paskudnie. – Najpierw musi zjeść robaka!
– To nie robak, tylko dżdżownica... To chyba nie to samo – rozległ się niespodziewanie cichy, obcy głos.
Wszyscy na chwilę zamarli z wrażenia. Potem drzwi zaskrzypiały, a w półmrok kotłowni wdarł się promień słońca. W plamie światła zamajaczyła drobna sylwetka. Pawełek dostrzegł krótkie dżinsowe spodenki, posiniaczone kolana i gruby brązowy warkocz z wplecioną weń zieloną wstążką.
– Mieliście zamknąć drzwi – warknął Alek ze złością. Tym większą, że „robalowi” udało się wyślizgnąć na wolność. Spojrzał na dziewczynkę. – Co tu robisz?! Spierdalaj do domu, gnojówo! Ale już! Albo stłukę na kwaśne jabłko!
– Właśnie! – poparł go jeden z chłopców. – Won stąd, bo oberwiesz, gówniaro!
– Nie pozwalaj sobie, gnoju! – syknął Woźniak, odwracając się gwałtownie. – Nie mów tak do mojej siostry, bo cię skopię!
Dziewczynka nie zwróciła na to wszystko uwagi. Stała nieporuszona, jakby wymiana zdań nie dotyczyła jej w najmniejszym stopniu. W prawej dłoni, niby od niechcenia, ot tak, zupełnym przypadkiem, ściskała połówkę cegły. Patrzyła na Pawełka. On również zerknął ostrożnie w jej stronę. Oczy pod kasztanową grzywką były wielkie i ciemne. Uśmiechnęła się lekko, kpiąco.
– Dlaczego im nie dołożysz? – spytała z pogardą. – Przecież to żadna sztuka. Widzę, że nie jesteś sam. Mógłbyś chociaż spróbować.
– Agniecha, co ty pleciesz? – wydukał osłupiały brat. – Pogięło cię?
Paweł nie mógł oderwać wzroku od Woźniakówny. Czerń w jej oczach zgęstniała i ożyła. Na dnie przepastnych źrenic coś się poruszyło.
Rozmazany kształt przemknął błyskawicznie wewnątrz szarej ściany. Przypominała teraz na wpół przejrzysty kryształ, choć przecież tak naprawdę nadal była tylko zwykłą ścianą... Mrok ścielący się po kątach zaczął delikatnie pulsować.
Zamknął oczy, ale nie pomogło. Zaczął krzyczeć.
Krzyczeć, krzyczeć, krzyczeć...


Dodano: 2006-11-28 17:28:14
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS