NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Ukazały się

Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)


 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Hufflepuff)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Ravenclaw)

Linki

Salvatore, R. A. - "Apostoł Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2001
ISBN: 83-87376-66-3
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 3



Salvatore, R. A. - "Apostoł Demona"#6

ROZDZIAŁ 6


MIĘDZY MŁOTEM A KOWADŁEM
Roger Lockless pomyślał, że jest głupcem. Beształ się za swój osąd zniekształcony przez desperację i samotność. Jednak uparcie podążał korytarzem znajdującym się na zewnątrz komnat ojca przeora Markwarta, z miotłą w dłoni, starając się bardzo - może za bardzo? - wyglądać, jakby zajmował się sprzątaniem.
Zatrzymał się przed drzwiami ojca przeora, spoglądając w obie strony cichego korytarza, a nawet trochę zamiatając.
- Godzina - wyszeptał sam do siebie, żeby dodać sobie otuchy. Mnisi gromadzili się na nieszpory i przynajmniej przez godzinę było mało prawdopodobne, aby ktoś tędy przechodził. Roger uważnie śledził ten rozkład zajęć, noc w noc, wiedział bowiem, że jeden błąd sprowadzi na niego śmierć na torturach. Pomyślał o Elbryanie, Pony i o bohaterskim centaurze, którego nigdy nie spotkał i podjął w sobie postanowienie. Rzuciwszy spojrzenie w każdą stronę, podszedł prosto do drzwi, przyklękając na jedno kolano.
Zgodnie ze swoim nazwiskiem, Roger otworzył ten prosty zamek w przeciągu kilku sekund. Zaskoczony tym, jak łatwo było włamać się do komnat najwyższego na świecie rangą mnicha abellikańskiego, zatrzymał się, nagle obawiając się, że w drzwiach może być umieszczona jakaś magiczna albo mechaniczna pułapka. Zbadał uważnie szczelinę wokół futryny, ale niczego nie znalazł, a potem ponownie się zawahał, rozejrzał w obie strony i wziął głęboki wdech, przypominając sobie, że magiczna pułapka najpewniej nie wykazywałaby żadnych materialnych oznak.
Poza prochami - jego prochami - pozostałymi po jej aktywowaniu.
Uparty młodzieniec z pomrukiem otworzył drzwi.
Nic się nie stało, a potem już znajdował się w środku, znowu przyklękając na jedno kolano, aby zamknąć drzwi. Opierając się o nie, odzyskując oddech i odwagę, Roger przebiegł wzrokiem apartament. Komnaty Markwarta składały się z czterech pomieszczeń. Ten gabinet stanowił oś. Na lewo znajdowały się zamknięte drzwi, kolejne umieszczono po drugiej stronie pomieszczenia, za wielkim biurkiem. Były one częściowo uchylone, ukazując róg łóżka ojca przeora. Trzecie drzwi, na prawo, otwarte były szeroko, ukazując cztery wygodne krzesła, ustawione na dywanie przed kominkiem z tlącym się ogniem.
Roger przeszedł najpierw przez te otwarte drzwi, wchodząc do biblioteki, ale po krótkiej chwili wrócił do gabinetu, nie znalazłszy niczego ważnego, żadnej wskazówki dotyczącej jego zaginionych przyjaciół. Następnie ruszył do sypialni i znalazł dziennik Markwarta leżący na nocnym stoliku. Roger nie czytał wiele, choć życzliwa kobieta w Caer Tinella, pani Kelso, przygarnęła go i nauczyła czytać. Markwart miał stylowe pismo i raczej czytelne. Roger był w stanie zrozumieć całkiem sporo z tego zapisu - zdumiewające osiągnięcie dla kogoś, kto prowadził życie zwyczajnego wieśniaka w Honce-the-Bear. Mnisi umieli pisać i czytać, tak jak i większość wielmożów, jak wyszkolony przez elfy Nocny Ptak, Pony i inni wyjątkowi ludzie. Jednak mniej niż dwóch na trzydziestu, którzy nazywali siebie poddanymi króla Danubego Brocka, potrafiło zrozumieć proste litery.
W porównaniu z nimi Roger Lockless był zdumiewającym czytelnikiem. Mimo to znalazł wiele słów, których nie znał i czasami nie potrafił znaleźć logicznego powiązania pomiędzy zdaniami. Szybkie przejrzenie dziennika nie ukazało mu niczego istotnego. Głównie osobiste rozważania filozoficzne - ojciec przeor zapisywał myśli dotyczące większego znaczenia kościoła niż zwyczajnych ludzi, świeckich przywódców, a nawet króla. Roger skrzywił się na te słowa, przypominając sobie aż za dobrze morderstwo jednego z tych świeckich przywódców, barona Bildeborougha, człowieka, który go przygarnął i włączył do swojej misji wymierzonej przeciwko kościołowi.
Roger dalej przeglądał książeczkę i choć nie miał szczęścia ze zrozumieniem niektórych co bardziej wysublimowanych kwestii, to sądził, że napisało ją dwóch mężczyzn - może i ta sama dłoń dokonywała samego zapisu, lecz Roger sądził, że większa część musiała zostać podyktowana. I nie chodziło tu o słowa tekstu, ale różnicę w tonie.
Albo dwóch ludzi to pisało, albo ojciec przeor Markwart cierpiał na poważne pomieszanie uczuć!
Teraz Roger zastanawiał się, czy może udałoby mu się wykorzystać ten dziennik przeciwko Markwartowi. Może mógłby udać się do króla i pokazać tę książeczkę, twierdząc, że to mnich, a nie powrie, zamordował przeora Dobriniona ze Św. Skarbu i że człowiek kościoła, a nie dzikie zwierzę, zabił barona Bildeborougha.
Roger zdał sobie sprawę, że zostanie potraktowany jak skończony idiota, nawet z dziennikiem jako dowodem. Przeczytał znowu wszystkie zapiski, jakie znalazł o królu, i rozpoznał, że autor, ojciec przeor Markwart, uważał, aby nie przekroczyć granicy zdrady stanu, pisząc jedynie o różnicach filozoficznych, ale nie działaniu przeciwko koronie. Były to plotki, a nie dowód.
Jeszcze jedna rzecz przyciągnęła uwagę Rogera - powtarzające się odniesienia do nowej wiedzy, głosu w głowie, kierującego jego ręką. Ojciec przeor wyraźnie uważał, iż rozmawia z samym Bogiem, działając jako jedyny instrument najwyższej istoty.
Roger wzdrygnął się na tę myśl, dostrzegając to rozdwojenie osobowości widoczne w zapiskach w nowym świetle, i pojmując, że nie było bardziej niebezpiecznego człowieka niż taki, który uważa się za narzędzie Boga.
Odłożył książkę z powrotem na stolik i wyszedł z komnaty.
Chcąc zostawić sobie gabinet na ostatnie i dokładne oględziny, Roger podszedł następnie do zamkniętych drzwi. Jego podejrzenia wzrosły, kiedy zobaczył, że są zamknięte nie na jeden, ale na trzy oddzielne zamki. Jeszcze bardziej intrygujące było to, że młody złodziej znalazł na dwóch zamkach zabezpieczenie, pułapkę z igłą na sprężynie.
Roger spędził sporo czasu, przyglądając się tym pułapkom, a potem zabrał się do pracy swoimi zwinnymi palcami i wytrychami, unieszkodliwiając pułapki, ale w taki sposób, żeby można je było łatwo uzbroić z powrotem przy wychodzeniu. Roger pojękiwał, gdy mijały minuty, zdając sobie sprawę, ile czasu traci przy tych drzwiach, ale i tak poświęcił czas, aby jeszcze raz im się przyjrzeć, szukając dalszych pułapek, zanim zajął się zamkami i otworzył wszystkie trzy. Zanim uchylił ciężkie drzwi, znowu pomyślał o możliwości istnienia śmiertelnej magicznej pułapki.
Pomieszczenie było puste poza kilkoma świecznikami, wielką otwartą księgą i dziwnym wzorem wyciętym w podłodze, lecz Rogerowi serce zaczęło bić szybko, krew pulsować, a oddech stał się urywany. Ogarnęła go wyczuwalna aura, chłód, który pełzał mu po krzyżu, mrok ducha, poczucie głębokiej beznadziei. Został na tyle długo, by rzucić okiem na tytuł tego wielkiego tomu, Zaklęcia czarnoksięskie, a potem w pośpiechu opuścił pomieszczenie, znowu przez kilka długich minut opierając się o zamknięte drzwi, podczas gdy trzęsące się ręce uspokoiły mu się na tyle, aby mógł z powrotem zamknąć zamki i nastawić pułapki.
Pozostał mu tylko gabinet i wielkie biurko z wieloma widocznymi szufladami i najpewniej wieloma ukrytymi.

* * *

- Powinien tutaj być, bracie - powiedział przepraszającym tonem mistrz Machuso - okrągły mały człowieczek z czerwonymi policzkami, które zdawały się ogarniać jego drobny nos - wprowadzając brata Francisa do spiżarni. Okazało się jednak, że poszukiwanego młodzieńca nigdzie nie było. Mistrz udawał się na nieszpory, kiedy złapał go Francis, twierdząc, że sprawa jest pilna. - Roger Bilingsbury został przydzielony na cały tydzień do spiżarni.
- Proszę mi wybaczyć, mistrzu Machuso - odezwał się Francis, skłaniając się uprzejmie i uśmiechając - wygląda jednak na to, że go tu nie ma.
- Rzeczywiście! - zgodził się Machuso, wybuchając śmiechem z zażenowania. - Och, widzisz, staram się utrzymywać wśród nich dyscyplinę - wyjaśnił - ale większość z tych, którzy przychodzą tu pracować, nie zostaje długo. Przykro mi to powiedzieć, ale tylko na tyle długo, żeby zarobić trochę na trunek albo fajkowe ziele. Wszyscy mieszkańcy wioski znają naszą dobroduszność i wiedzą, że nie stanie im się krzywda, jeśli uciekną. Nawet zatrudnię ich z powrotem, jeśli wrócą po kilku tygodniach, błagając znowu o pracę. - Radosny mistrz zaśmiał się znowu. - Jeśli słudzy Boga nie potrafią wybaczać ludzkich słabości, to kto potrafi?
Francis uśmiechnął się wymuszenie. - Mieszkańcy wioski, mówisz - rzekł. - Ten Roger Bilingsbury jest zatem z St.-Mere-Abelle? Znasz jego rodzinę?
- Nie, jeśli chodzi o odpowiedź na drugie pytanie - odparł Machuso. - I zapewne na pierwsze. Znam większość ludzi z wioski - a z pewnością każdą najważniejszą rodzinę - i nie znam żadnych Bilingsburych. Nikogo, oczywiście, poza młodym Rogerem. Porządny chłopak. Dobry pracownik, szybki w rękach - i w myśleniu, jak mówią.
- Czy twierdził, że pochodzi z wioski? - naciskał Francis.
Machuso wzruszył ramionami niezobowiązująco. - Mógł tak zrobić - odparł. - Szczerze mówiąc, zwracam niewielką uwagę na takie szczegóły. Wielu wygnała wojna. Całych wiosek, które kiedyś istniały, już po prostu nie ma. Zatem jeśli nasz młody Roger twierdził, że jest z St.-Mere-Abelle, to dlaczego miałbym go wypytywać?
- Oczywiście, że byś tego nie robił - odpowiedział brat Francis, skłaniając się ponownie. - A ja nie kwestionuję procedury twojego postępowania, mistrzu Machuso. Jeśli wszyscy w St.-Mere-Abelle zajmowaliby się swoimi obowiązkami równie dobrze jak mistrz Golvae Machuso, to z pewnością życie ojca przeora byłoby o wiele łatwiejsze.
Wywołało to kolejny wybuch śmiechu u jowialnego Machuso.
- Czy młody Bilingsbury mógł udać się jeszcze gdzieś indziej?
Twarz Machuso ściągnęła się w namyśle, lecz wkrótce potrząsnął głową i uniósł ręce w geście bezradności. - Jeśli nie opuścił opactwa, to jestem pewien, że powróci do spiżarni - stwierdził. - Dobry pracownik z tego młodzieńca.
Francis bardzo się starał ukryć swoją frustrację. Miał nadzieję, że Roger nie opuścił St.-Mere-Abelle, jeśli bowiem jego podejrzenia co do tego młodego najemnego pracownika były uzasadnione, to Roger mógł pomóc mu pozbyć się pewnych trapiących go kwestii. Pożegnał się szybko z Machuso i pognał z powrotem do swojego własnego pokoju, z powrotem do kamienia duszy, który ojciec przeor pozwolił mu zabrać z prywatnej kolekcji. Musiał udać się na swoje własne poszukiwanie i to szybko.

* * *

Wskazówki były nieliczne - zgnieciony kawałek papieru, będący wyraźnie pierwszym szkicem edyktu, który skazał mistrza Jojonaha, mówiący o jakimś tajemniczym wtargnięciu i ucieczce z St.-Mere-Abelle, i inny papier dotyczący spisku trwającego w opactwie. Frustracja Rogera jeszcze wzrosła, nie znalazł bowiem ani jednego sekretnego schowka w wielkim biurku, choć był pewien, że musiało ich tam być wiele. Wciąż uważnie liczył minuty i wiedział, że szybko kończył mu się czas. Podszedł z powrotem do drzwi, rozejrzał się po pomieszczeniu po raz ostatni, aby upewnić się, czy wszystko wygląda tak, jak to zastał, a potem szybko wyszedł na korytarz.
- Powinieneś zamknąć z powrotem zamek - doszedł go głos z cienia, kiedy Roger odwrócił się, żeby właśnie to zrobić.
Młodzieniec zamarł w miejscu, jakby zamienił się w kamień. Tylko jego oczy się poruszały, błądząc to tu, to tam, szukając jakiejś drogi ucieczki. Przez mężczyznę przetoczyły się fale paniki i próbował wymyślić jakąś historyjkę, w którą dałoby się uwierzyć. Kącikiem oka dostrzegł ruch, odwrócił się i wyprostował, stając twarzą ku mężczyźnie, z miotłą w ręce.
- Dziwne to narzędzie jak na spiżarnie, Rogerze Bilingsbury - rzekł spokojnie brat Francis.
Roger rozpoznał po białym sznurze wiążącym ciemne szaty, że jest to mnich wyższy rangą, może brat immakulat. - Kazano mi przyjść tutaj na górę i wyczyścić...
- Kazano ci pracować w spiżarniach - przerwał brat Francis, nie miał bowiem ani czasu, ani cierpliwości na takie głupstwa. Przy pomocy kamienia duszy duch Francisa pomknął przez korytarze opactwa i przypadek jedynie przywiódł go do gabinetu zwierzchnika, gdzie zobaczył ku swojemu całkowitemu zdumieniu młodego pomocnika kuchennego pochylającego się nad wielkim biurkiem.
- Ach, tak - wyjąkał Roger - ale brat Jhimelde...
- Dosyć! - warknął Francis, uciszając mężczyznę. - Ty jesteś Roger Bilingsbury?
Roger skinął lekko głową, rozważając istniejące możliwości. Pomyślał, że mógłby uderzyć mnicha miotłą i umknąć, bowiem choć mnich był większy niż on sam, to nie wyglądał na silnego.
- Skąd jesteś? - spytał Francis.
- Z St.-Mere-Abelle - odparł Roger bez wahania.
- Nie jesteś z St.-Mere-Abelle - stwierdził chłodno Francis.
- Z wioski, nie z opactwa - wyjąkał Roger.
- Nie!
Roger wyprostował się i ścisnął mocniej miotłę. Zabił już przedtem mnicha. Było to doświadczenie, którego miał nadzieję nie powtarzać.
- W wiosce St.-Mere-Abelle nie ma żadnych Bilingsburych - upierał się brat Francis.
- Jestem nowy w tym regionie - odparł Roger. - Spalono nasze domy...
- A gdzie są te domy? - spytał Francis.
- To mała wioska...
- Gdzie? - chciał wiedzieć Francis. - Jak się nazywała? Ilu ludzi w niej mieszkało? Jak się nazywali?
- Na południu - zaczął Roger, ale w głowie kotłowało mu się od myśli.
- Jesteś z wioski leżącej gdzieś na północ od Palmaris - wtrącił brat Francis - jeśli się nie mylę - a zapewniam cię, że jest to mało prawdopodobne. Rozpoznaję twój akcent.
Roger wyprostował się i wpatrzył uważnie w mężczyznę, ale następne słowa Francisa niemal go powaliły.
- Jesteś przyjacielem tych, którzy znali Avelyna Desbrisa - oświadczył mnich. - Może sam byłeś przyjacielem tego heretyka.
Rogerowi opadła szczęka.
- Ale nieważne - ciągnął brat Francis. - Jesteś przyjacielem tej kobiety zwanej Pony i jej towarzysza nazywanego Nocnym Ptakiem.
Rogerowi zbielały kostki rąk, tak mocno ściskał miotłę. Zdesperowany, ruszył, aby uderzyć, ale Francis natarł na niego ostro, jedną ręką chwytając kij od miotły, drugą wymierzając Rogerowi policzek. - Głupcze - powiedział mnich, subtelnym skrętem wyrywając mu miotłę. - Nie jestem twoim wrogiem. Gdybym był, już znajdowałbyś się w łańcuchach, na kolanach przed ojcem przeorem.
- Zatem co? - ośmielił się spytać Roger, pocierając bolący policzek, zaskoczony, że ten człowiek, wyglądający tak zwyczajnie, mógł go tak łatwo rozbroić i uderzyć.
- Chodź ze mną i to szybko - polecił Francis, odwracając się i odchodząc. - Nieszpory dobiegają końca i nie byłoby mądrze pozwolić ojcu przeorowi, aby zobaczył, jak się tu kręcisz.

* * *

- Co mamy robić? - spytał brat Viscenti po raz może dwudziesty i tak jak za każdym razem przedtem brat Braumin nie dał mu bezpośredniej odpowiedzi.
- Kiedy dołączy do nas Dellman? - spytał starszy mnich.
Viscenti spojrzał na drzwi pokoju Braumina, jakby spodziewał się, że lada chwila wpadnie tu Dellman. A potem wzdrygnął się i szybko obrócił głowę, przebiegając oczami pokój. - Przyjdzie tu. Powiedział, że przyjdzie - utrzymywał Viscenti głosem podniesionym ze zdenerwowania.
Braumin zamachał ręką w powietrzu, starając się uspokoić mężczyznę. Jednak tak naprawdę to Braumin rozumiał powagę sytuacji. Brat Francis, będący chyba najbliższym doradcą ojca przeora Markwarta, wszedł w trakcie ich spotkania!
- Powinniśmy iść i prosić ojca przeora o wybaczenie! - rzucił nagle gorączkowo Viscenti.
Braumin wpatrzył się zimno w nerwowego mężczyznę, rozgniewany tym, że Viscenti rozważał taki pomysł. Nawet gdyby przywiązano go do pala na stosie, z ogniem płonącym pod stopami, brat Braumin nie błagałby Markwarta o wybaczenie. I w jaki sposób, jeśli naprawdę wierzył w świętość Avelyna i Jojonaha, mógł powiedzieć coś takiego?
Jednak Braumin uspokoił się szybko, rozumiejąc lęk mężczyzny. Viscenti był przestraszony i miał po temu dobry powód.
- Lepiej żebyśmy się przyznali do złych występków przeciwko kościołowi abellikańskiemu - powiedział Braumin tonem tak spokojnym, jak się dało. - Spotykaliśmy się na modlitwy, nic ponadto. Lepiej, żebyśmy ułożyli naszą opowieść...
Przerwał na dźwięk cichego stukania, a obydwaj mężczyźni zamarli.
- Brat Dellman? - wyszeptał Braumin do Viscentiego.
- Albo brat Castinagis - odparł chudy mężczyzna, głosem nosowym pomimo szeptu.
Braumin ruszył wolno i cicho ku drzwiom, przystawiając ucho, starając się dowiedzieć, kto to może być.
Zabrzmiało następne stuknięcie.
Braumin obejrzał się na Viscentiego. Mężczyzna gryzł dolną wargę. Wzruszywszy bezradnie ramionami, Braumin ostrożnie chwycił za klamkę i wziął głęboki wdech, a jego wyobraźnia podsuwała mu obrazy ojca przeora Markwarta i zastępu rozgniewanych, uzbrojonych katów, którzy przyszli go pojmać. Wreszcie zebrał się na odwagę i uchylił drzwi, i choć nie był to Markwart ani motłoch, to brata Braumina opuściła odwaga.
- Wpuść mnie - rzekł cicho brat Francis.
- Jestem zajęty - odparł Braumin.
Francis prychnął. - Cokolwiek byś nie robił, to zapewniam cię, że to jest ważniejsze - oświadczył, opierając się ręką o drzwi i pchając.
Braumin zaparł się barkiem o drzewo i nie pozwalał drzwiom się ruszyć. - Zapewniam cię, że nie mamy o czym rozmawiać, dobry bracie - powiedział. Zaczął zamykać drzwi, ale Francis wcisnął stopę w otwór.
- Dobry bracie, jestem strasznie zajęty - rzekł Braumin z większym naciskiem.
- Przygotowując swoje następne spotkanie? - spytał Francis.
- Owszem, spotkanie modlitewne - odparł Braumin.
- Raczej bluźniercze - rzekł surowo Francis. - Jeśli wolisz omówić tę kwestię ze mną na korytarzu - ciągnął, podnosząc głos - niech tak będzie. To tobie trzeba tajemnicy, a nie mnie.
Braumin otworzył drzwi na oścież i odsunął się, zaś brat Francis natychmiast wszedł do pokoju. Braumin wystawił głowę na korytarz za mężczyzną, a potem zamknął drzwi. Z powrotem skupił uwagę na pokoju i zobaczył wpatrujących się uważnie w siebie nawzajem Francisa i Viscentiego. Viscenti miał dzikie spojrzenie, wyglądał jak bojaźliwe zwierzę schwytane w pułapkę. Przez chwilę Braumin myślał, że chudy mężczyzna rzuci się na Francisa. Jednak Viscenti nie wytrzymał jego spojrzenia i odwrócił się z drżącymi rękoma.
- Wygląda na to, że wpadasz w trakcie każdej mojej rozmowy - rzucił sucho brat Braumin, celowo odwracając uwagę Francisa od Viscentiego. - Ktoś mniej ufny niż ja mógłby sądzić, że mnie pilnujesz.
- Ktoś mądrzejszy niż ty zrozumiałby, że trzeba cię pilnować - odparł brat Francis.
- A ty jesteś tym mądrzejszym człowiekiem?
- Jestem na tyle mądry, żeby nie mówić herezji w piwnicach St.-Mere-Abelle.
- To tylko prawda - powiedział Braumin. Usta wykrzywił mu grymas gniewu i postąpił o krok do przodu.
- To tylko kłamstwa - odparował Francis, nie cofając się nawet o cal.
Brat Viscenti rzucił się nagle, aby stanąć tuż obok Francisa, bardzo blisko, tak, aby znaleźć się między Brauminem a mężczyzną. Dwaj spiskowcy przyjęli groźne pozy.
Mimo to wyglądało, jakby Francis zupełnie się tym nie przejmował. - Nie przyszedłem tu, żeby dyskutować o teologii - wyjaśnił.
- Dlaczego zatem tu przyszedłeś? - chciał wiedzieć Braumin.
- Aby cię ostrzec - powiedział bez ogródek Francis. - Wiem o twojej grupie poświęconej pamięci heretyka Jojonaha i Avelyna Desbrisa.
- On nie był heretykiem! - zapiszczał Viscenti.
Francis nie zwracał na niego uwagi. - Ojciec przeor też o was wie i już wkrótce zwróci na was uwagę i zniszczy, tak jak zniszczył Jojonaha.
- Niewątpliwie posługując się informacjami, których posłusznie dostarczył mu brat Francis - odparł Braumin.
Francis westchnął z frustracją. - Nie mógłbyś nawet pojąć jego mocy - powiedział. - Czy naprawdę sądzisz, że ojciec przeor potrzebuje czegokolwiek ode mnie?
- Dlaczego nam to wszystko opowiadasz? - spytał Braumin. - Dlaczego nie miałbyś po prostu towarzyszyć strażnikom ojca przeora, kiedy przyjdą mnie pojmać? Może Markwart pozwoli ci przyłożyć pierwszą płonącą gałąź do stosu u moich stóp.
Na twarzy Francisa pojawił się dziwny wyraz i Braumin przerwał. Mężczyzna wydawał się niemal zraniony, czy też zakłopotany, a wzrok miał nieobecny.
Po pewnym czasie Francis skupił się znowu na bracie Brauminie i wydawał się śmiertelnie poważny. - Ojciec przeor zaraz się do was dobierze - powiedział ze szczerością. - Nie miejcie wątpliwości. Przygotowuje przesłuchania o herezję, a skoro żaden z was nie osiągnął rangi mistrza, odbędą się one tutaj, w St.-Mere-Abelle, z błogosławieństwem pozostałych przeorów lub bez. Nie możecie mieć nadziei na wygraną.
- Nie jesteśmy heretykami - odparł przez zaciśnięte zęby Braumin.
- To nie ma żadnego znaczenia - odparł Francis. - Ojciec przeor ma wszystkie potrzebne mu dowody przeciwko wam. Jeśli będzie uważał, że to konieczne, może z łatwością sprokurować wszelkie inne zbrodnie.
- Czy słyszysz to, co sam mówisz? - zawołał Braumin. - Czy w naszym zakonie nie ma prawdziwej sprawiedliwości?
Francis patrzył prosto przed siebie, nie dając nic po sobie poznać.
- Zatem jesteśmy zgubieni - zajęczał chwilę później brat Viscenti. Popatrzył na Braumina, szukając otuchy, zaprzeczenia, lecz mężczyzna nie miał nic do powiedzenia.
- Może istnieje inny sposób - stwierdził Francis.
Twarz brata Braumina ściągnęła się. Spodziewał się, że Francis poradzi im, aby otwarcie wyrzekli się heretyków Jojonaha i Avelyna, padli na kolana przed wszechpotężnym Markwartem i błagali o przebaczenie. Braumin zdał sobie sprawę, że Viscenti może wybrać tę drogę, tak jak jeszcze jeden czy dwóch innych.
Brat Braumin przymknął oczy i przełknął gniew wobec swoich współspiskowców. Jeśli zdecydują się błagać o litość, cokolwiek powiedzą lub zrobią, nawet jeśli ich czyny mocno na nim zaciążą, to nie będzie ich osądzał.
Nie przyłączy się jednak do nich. Brat Braumin postanowił, że stojąc w obliczu pewnej zguby, przyjmie karę, płomienie, ale nie zdradzi zasad Avelyna Desbrisa i nie powie nic złego przeciwko swojemu mentorowi Jojonahowi.
Wówczas jednak Francis go zaskoczył.
- Mogę was wydostać z St.-Mere-Abelle - stwierdził mnich. - Będziecie mogli uciec i ukryć się.
- Pomógłbyś nam? - zawołał z powątpiewaniem Viscenti. - Czy wreszcie poznałeś prawdę, bracie Francisie?
- Nie - odpowiedział Braumin, zanim Francis zdołał odpowiedzieć. Braumin przyglądał mu się z zaciekawieniem. - Nie, on nie zgadza się z naszymi poglądami.
- Nazwałem cię heretykiem - potwierdził Francis. - To ja cię tak nazwałem, a nie ojciec przeor.
- To dlaczego miałbyś nam pomagać? - spytał Braumin. - Dlaczego wyprowadziłbyś nas z St.-Mere-Abelle, kiedy wiesz, że nie stanowimy żadnego zagrożenia ani dla ciebie, ani dla twojego ukochanego ojca przeora? - Jeszcze wymawiając te słowa, brat Braumin zastanawiał się, czy ojciec przeor wie o wizycie Francisa, może nawet wysłał Francisa tutaj, próbując po cichu pozbyć się problemu. - A może widzisz zagrożenie? - spytał chytrze Braumin. - Może obawiasz się reakcji ze strony kościoła i z zewnątrz, gdy nasza piątka, tak jak Jojonah przed nami, zostanie przywiązana do pali i publicznie spalona. Może zastanawiasz się, jak mocna jest naprawdę kontrola ojca przeora nad kościołem.
Francis potrząsał głową powoli i ponuro, lecz Braumin ciągnął dalej. - Toteż przekonujesz nas, abyśmy odeszli i tym jawnym czynem odłączyli się od kościoła.
- Nie myślisz rozsądnie - odparł Francis. - Przeceniasz negatywną reakcję ludności na tę makabryczną egzekucję. Wielu wieśniaków wciąż rozprawia z ożywieniem, a nawet podnieceniem, o spaleniu heretyka Jojonaha.
- Nie nazywaj go tak! - zażądał brat Viscenti.
- Jak wiesz, nie byli zbytnio wzburzeni tym przedstawieniem - ciągnął Francis. - I naprawdę z przyjemnością przyjmą kolejną odrobinę rozrywki w ich przyziemnym żywocie. A jeśli chodzi o innych przywódców kościoła, to teraz znajdują się z powrotem w swoich opactwach, odzyskując siły po wojnie. Zapewniam cię, że nie uniosą niczego poza brwią. Ojciec przeor ogłosi was heretykami i skończy z wami, zanim którykolwiek zdąży zaprotestować, a potem, gdy już się to stanie - problem mniej dla każdego z nich - pozwolą tej sprawie ucichnąć.
Ta odpowiedź uspokoiła Braumina i wymazała poprzednie podejrzenia co do motywów postępowania Francisa. Markwart, który ośmielił się uzurpować sobie władzę przeora Dobriniona, kiedy znajdował się w Palmaris, który pojmał obywateli innego miasta i pozwolił, aby u niego zmarli, który publicznie, przed przywódcami kościoła, spalił Jojonaha, nie obawiałby się żadnego odwetu, jeśli postanowiłby pozbyć się garstki pomniejszych spiskowców. Dlaczego zatem Francis był tutaj?
- Nie możesz tego znieść! - rzekł nagle Marlboro Viscenti, doskakując z powrotem i pokazując na Francisa. - Nawet brat Francis, oddany sługa ojca przeora, brzydzi się tym, jak potraktowano dobrego Jojonaha.
Francis nie odpowiedział od razu i Braumin przeniósł wzrok z niego na Viscentiego, który wyglądał na pewnego siebie. Ani jego rówieśnicy, ani nauczyciele nie uważali Marlboro Viscentiego za wielkiego myśliciela, lecz Braumin wiedział, że posiadał on pewne zdolności. Może to jego ciągła nerwowość sprawiała, iż był głęboko świadomy swojego otoczenia, jakikolwiek był tego powód, to Viscenti wielokrotnie znajdował odpowiedzi na zagadki, których nie mógł odgadnąć brat Braumin.
- Uważałeś, że Jojonah jest heretykiem - odezwał się Braumin do Francisa.
- Jego czyny skazały go na zgubę - rzekł stanowczo Francis. - Słyszałeś, jak przyznał, że pomógł intruzom wykraść więźniów.
Braumin zamachał ręką, jakby nie miało to znaczenia. - Nie będę z tobą dyskutował o słuszności jego postępowania - wyjaśnił. - Zgódźmy się, że uznałeś go za zdrajcę kościoła, a mimo to dobry brat Viscenti powiedział prawdę. Dlaczego zatem, bracie Francisie, boisz się widoku tego, jak nas palą? Dlaczego los Jojonaha tak cię wytrącił z równowagi?
Francis mocno walczył, aby pozostać chłodnym i stanowczym, lecz Braumin widział, że przegrywa tę walkę. Trząsł się, a na czole perlił mu się pot.
- Mistrz Jojonah mi wybaczył - wyrzucił wreszcie z siebie Francis. - Wybaczył mi grzechy popełnione przeciwko niemu i innym.
Braumin przyjrzał mu się z niedowierzaniem, a potem spojrzał na Viscentiego, próbując doszukać się w tym sensu, ale zobaczył, że jego przyjaciel wpatruje się we Francisa, jednakowo nic nie pojmując.
- Nie myl tego, że tu przyszedłem, ze współczuciem czy zgodą na wasze poglądy - dodał Francis. - Daję wam szansę na ocalenie waszego żałosnego żywota, oddalenie się z St.-Mere-Abelle, z mojego życia i życia ojca przeora. Możecie ukryć się w jakiejś dziurze i pogrzebać w niej wasze poglądy.
- Jak zamierzasz to zrobić? - spytał Viscenti.
- I gdzie mamy się udać? - dodał Braumin.
- Wiesz, że Jojonah pomógł w ucieczce centaura Bradwardena - wyjaśnił Francis. - Sądzimy, że wraz z nim znajdowało się dwoje dawnych przyjaciół Avelyna Desbrisa.
Braumin znowu miał ten podejrzliwy wyraz twarzy. Czy miał wraz z towarzyszami stać się latarnią prowadzącą do matecznika większego spisku?
- Jednak w St.-Mere-Abelle pozostaje kolejny z tych spiskowców, mężczyzna, który przybył po nich i dopiero niedawno dowiedział się, że centaur i jego pozostali przyjaciele uciekli. Sądzę, że będzie do nich wracał i sądzę także, że możecie go przekonać, aby was ze sobą zabrał.
- Jakże to wygodne dla ciebie i ojca przeora - stwierdził Braumin.
- Nie mogę zagwarantować wam bezpieczeństwa - powiedział Francis. - Kiedy już znajdziecie się poza opactwem, musicie radzić sobie sami. Prawdopodobnie ruszą przeciwko wam potężni wrogowie. Nie wątpcie, że ojciec przeor pochwyci ponownie centaura a także pozostałych spiskowców. Nie, sami musicie decydować o swoim losie poza St.-Mere-Abelle. Ja robię tylko tę jedną rzecz, aby odpłacić Jojonahowi. Nie spędzę reszty życia, mając dług wobec heretyka.
- Jeśli on był heretykiem... - zaczął protestować Viscenti, ale brat Braumin uniósł dłoń, dając znak, aby mężczyzna zamilkł. Braumin zrozumiał, jeśli nawet nie pojął tego Viscenti czy Francis.
- W zamian proszę tylko, abyście nie wspomnieli o mnie, jeśli zostaniecie schwytani - ciągnął brat Francis. - I... o książkę.
- Jaką książkę? - spytał Braumin.
Francis zwrócił surowe spojrzenie w kierunku mężczyzny. - Książkę, z której czytałeś w czasie swego śmiesznego spotkania - wyjaśnił. - Książkę z kłamstwami o naszej przeszłości, przy pomocy której mierzysz pogłoski o naszej teraźniejszości.
Braumin skrzywił się na to szyderczo.
- Nie opuścicie St.-Mere-Abelle, jeśli nie otrzymam książki - rzekł spokojnie Francis.
- Dlaczego? - odparował Braumin. - Żebyś mógł ją położyć na półce z zakazanymi tomami? Żebyś mógł pogrzebać ją razem ze wszystkimi innymi prawdami, które powaliłyby mury naszej świętej instytucji?
- Nie ma tu miejsca na kompromis, bracie - stwierdził Francis. - Dostanę książkę albo wezmę ją z twojego pokoju, kiedy będziesz płonął.
- Jojonah dał mi tę książkę - powiedział Braumin. - Nakazał mi ją bezpiecznie ukryć.
- Będzie bezpieczna - odparł. - Z powrotem w miejscu, gdzie powinna się znajdować.
Brat Braumin przymknął oczy, rozumiejąc, że Francis będzie się przy tym upierał. Pomodlił się wówczas o przewodnictwo do mistrza Jojonaha, aby pomógł mu w tym dylemacie. Czy przyszedł teraz czas na niego, aby stanąć w obronie prawdy? Czy jego walka miała się skończyć tak szybko? Jojonah chciał, aby wspinał się w hierarchii zakonu abellikańskiego, ale jeśli teraz odejdzie, będzie to niemożliwe. Nawet jeśli udałoby mu się uciec przed katami Markwarta, wraz z przyjaciółmi znajdą się poza kościołem, nie mogąc spowodować żadnej pozytywnej zmiany.
Braumin sądził jednak, że jeśli pozostaną, zginą, i to wkrótce.
Odpowiedź przyszła w postaci obrazu, wspomnienia odległego miejsca, będącego niegdyś domem wcielonego zła, a teraz grobowcem prawdziwego świętego. Braumin ponownie ujrzał ramię Avelyna, wystające z ziemi, uniesione w ostatecznym akcie wyzwania, ostatnim akcie sięgania do Boga.
Brat Braumin otrzymał odpowiedź. Cokolwiek by Bóg dla niego planował, to chciał przed śmiercią zobaczyć to miejsce raz jeszcze. Odszedł do skraju łóżka, pochylił się, sięgnął pod nie, a potem odsunął się i stanął przed Francisem, patrząc mu w oczy. Braumin skinął lekko głową i oddał mu książkę. - Przeczytaj ją - powiedział. - Przeczytaj słowa innego brata Francisa z St.-Mere-Abelle. Dowiedz się, jak było kiedyś i poznaj prawdę o człowieku, któremu służysz.
Brat Francis nie odezwał się ani słowem, tylko przeszedł obok Braumina, kierując się do drzwi, a potem wyszedł z pokoju.
- Dałeś mu ją - rzekł z niedowierzaniem i lękiem Marlboro Viscenti. - Teraz z pewnością nas zdradzi.
- Gdyby zamierzał nas zdradzić, to Markwart już by nas miał - upierał się Braumin.
- Co mamy zatem robić?
- Czekać - odpowiedział Braumin, kładąc pokrzepiająco dłoń na ramieniu Viscentiego. - Pozwól Francisowi zrobić to, co obiecał. Wróci do nas.
Brat Viscenti otarł ręką usta i wzdrygnął się. Jednak nie wypytywał Braumina dalej, tylko stał z nim, wpatrując się w drzwi, i zastanawiając się.

* * *

Tak naprawdę, gdyby nie było tam drzwi zasłaniających widok, dwaj mężczyźni zobaczyliby brata Francisa wciąż stojącego w pustym i słabo oświetlonym korytarzu, wpatrującego się w tom, który dał mu brat Braumin. W głębi duszy brat Francis czuł, że w twierdzeniach Braumina może tkwić pewna doza prawdy. Widział z pewnością dosyć brutalności popełnionej przez jego ukochany kościół, aby dać wiarę argumentom pesymistycznie nastawionego mężczyzny.
A teraz Francis trzymał tę starodawną książeczkę, która mogła wstrząsnąć fundamentami tego, w co wierzył, która mogła uczynić kłamstwo z jego życia i diabła z jego pana. Jeśli otworzyłby te stronice i przeczytał, czy on również zostałby wciągnięty w głębię herezji tak jak kiedyś Jojonah, a teraz uczniowie owego mężczyzny?
Brat Francis wsadził sobie książkę pod pachę i ruszył żwawo w kierunku klatki schodowej, która zaprowadzi go do niżej położonej biblioteki, gdzie będzie mógł pozbyć się tego niebezpiecznego tomu. Musiał odwiedzić znowu Rogera Bilingsbury`ego i miał przed sobą jeszcze dużo przygotowań, ale postanowił, że poczekają. Schowanie tej książki w ciemnym kącie ciemnego miejsca było o wiele ważniejsze.


Dodano: 2006-10-25 13:32:51
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS