NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Salvatore, R. A. - "Apostoł Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2001
ISBN: 83-87376-66-3
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 3



Salvatore, R. A. - "Apostoł Demona"#5

ROZDZIAŁ 5


POŻEGNANIA

Elbryan i Pony pomogli kapitanowi Kilronneyowi zamknąć więźniów w stodole w Caer Tinella. Choć nie wyglądało na to, żeby któryś z powrie spróbował ucieczki, to kapitan ustawił na miejscu dwudziestu wartowników i porozdzielał niebezpieczne krasnoludy w grupki po trzech.
Upewniwszy się, że nie będzie kłopotów, strażnik odprowadził Szarego Kamienia i Symfonię, podczas gdy jego wyczerpana towarzyszka udała się do ich kwater. Kiedy Elbryan wrócił pół godziny później, spodziewał się, że zastanie Pony we śnie, ale stała przy oknie, wpatrując się w las, wciąż mając na sobie przemoczone ubranie.
- Jeszcze zgnije drewno pod twoimi stopami - powiedział z uśmiechem Elbryan.
Pony popatrzyła na niego na tyle długo, by pokazać mu swój uśmiech, a potem odwróciła się z powrotem w stronę lasu.
- Powinniśmy porozmawiać o ostatniej nocy - stwierdził Elbryan. Był zdenerwowany tym, że Pony działała bez jego wiedzy i pomocy.
- Wraz z Bradwardenem wyeliminowaliśmy problem, nic ponadto - odparła Pony.
- Problem, który i tak zostałby usunięty - powiedział strażnik. - Z mniejszym ryzykiem.
Teraz Pony odwróciła się, aby stanąć przed nim z surowym wyrazem twarzy. - Dla kogo? - spytała. - Nie można by mieć czyściej rozegranej walki, nawet gdyby cały garnizon z Palmaris przybył na północ, aby się do ciebie przyłączyć. Ani jeden mężczyzna i ani jedna kobieta nie doznali choćby zadrapania, a zagrożenie się skończyło.
W połowie jej riposty Elbryan uniósł ręce w obronnym geście. - Boję się tylko... - zaczął odpowiadać.
- Że mogłabym zostać ranna? - przerwała Pony. - Albo zabita? Nie zakładaj, że możesz mnie chronić.
- Nie zakładam - powiedział Elbryan. - Nie bardziej niż ty mnie. Obawiam się jednak o mądrość twojego postępowania. - Zawahał się, spodziewając, że Pony się odgryzie, ale ona tylko wpatrywała się w niego, a nawet z zamyśleniem przechyliła głowę.
- Oczywiście to nie przypadkowa błyskawica zawaliła cały przód jaskini - powiedział Elbryan.
- Myślisz tak, bo tylko ty wiesz o mojej mocy posługiwania się klejnotami.
- Mimo to energia magiczna była znaczna - ciągnął Elbryan. - Obawiam się, że w okolicy znowu mogą znajdować się mnisi szukający nas i Bradwardena. Mogli wykryć użycie kamienia.
Skinieniem głowy Pony przyznała, że jego rozumowanie może być rozsądne.
- A co z więźniami powrie? - spytał strażnik. - Jakie dziwne historie o twojej mocy mogliby opowiedzieć?
- Większość tych, które widziały coś, o czym warto powiedzieć, jest martwa - odparła ponuro Pony.
- Ależ rozumiem - dodał szybko Elbryan. - Było ci trudno i Bradwardenowi też. Obydwoje jesteście pełni usprawiedliwionego gniewu, a mimo to właśnie was odsunięto od czynnej walki.
W tej chwili Pony niemalże powiedziała mu, że nosi w sobie dziecko. Chciała wyjaśnić, że ten wybuch skierowany przeciwko powrie był jedyną zemstą, na jaką pozwoli sobie w czasie tej ciąży, że zamierza usunąć się z dala od niebezpieczeństwa dla dobra nienarodzonego dziecka. Zawahała się, wpatrując się długo i uważnie w Elbryana, gdy ten mówił dalej, opowiadając o wyprawie do Leśnej Krainy i w jaki sposób Pony i Bradwarden, jeśli postanowią udać się na północ, będą mieli więcej okazji włączyć się do walk, kiedy odjadą żołnierze.
Pony prawie nic z tego nie słyszała. Skupiła się na Elbryanie, mężczyźnie, którego kochała. Ruszyła powoli ku niemu, przyłożyła palec do swoich wydętych ust, a kiedy podeszła wystarczająco blisko, przyłożyła go do jego ust, uciszając.
Przesunęła rękę z jego ust, aby musnąć jego policzek, stając na palcach, żeby go delikatnie pocałować.
Poczuła, jak Elbryan zesztywniał - zdała sobie sprawę, że przypominał sobie ich gorączkowe spotkanie w lesie. Ciągnęła pocałunek przez dłuższą chwilę, miękki i czuły, a potem cofnęła się, choć jej dłoń wciąż delikatnie muskała jego policzek.
Ta chwila spokoju została przerwana, gdy kropla wody spłynęła z włosów Elbryana i wylądowała z pluskiem w kałuży u jego stóp. Obydwoje spojrzeli w dół i zachichotali, nerwowo, ale i z rozbawieniem. A potem spojrzeli sobie w oczy, wspominając doświadczenia, jakie razem dzielili, przypominając sobie, dlaczego się w sobie zakochali. Pony pocałowała go znowu, raz, drugi, czule, coraz bardziej namiętnie.
A potem odsunęła się i rozpięła płaszcz, pozwalając mu opaść na podłogę. Bez słowa rozwiązała tunikę, zdjęła ją przez głowę i stała obnażona do pasa, wpatrując się w swojego ukochanego.
Zdała sobie sprawę, że on nie jest pewien. Wstrząsnęła nim swoim agresywnym, a nawet gniewnym zachowaniem w lesie, a teraz jej postępowanie znowu wytrąciło go z równowagi.
Podeszła do niego, uśmiechając się z rozmarzeniem, a on objął ją, przesuwając delikatnie rękoma po jej mokrym ciele.
Kochali się, lecz nie przypominało to gorączkowego spotkania w lesie. Było to ciepłe i delikatne, pełne czułych słów i pieszczot.
Po wszystkim leżeli wtuleni w swoje ramiona. Pony nie wspomniała już więcej o swoich zamiarach, lecz oboje wiedzieli, że rozstaną się wraz ze światłem poranka, jedno pojedzie na południe, a drugie na północ.
Pony ponownie rozważyła powiedzenie Elbryanowi prawdy i znowu uświadomiła sobie, że przez wzgląd na spokój jego umysłu nie był to odpowiedni czas. Jego droga prowadziła na północ, do Dundalis, które pewnego dnia będzie ich domem. Jeśli miał odbyć tę podróż bezpiecznie i pomóc w opanowaniu tego regionu, to musi się na tym całkowicie skupić.
Spędzili resztę tego dnia i całą noc sami w małym domku, niewiele mówiąc, po prostu ciesząc się swoją obecnością.
Ranek wstał jasny i czysty, wyszli razem, aby dzielić ostatni taniec miecza. A Szary Kamień Pony zbyt szybko został osiodłany i objuczony zapasami.
- Spotkamy się tutaj z powrotem na równonoc wiosenną - powiedział do niej Elbryan.
- Tylko trochę ponad trzy miesiące - stwierdziła Pony. - Czy tyle czasu wystarczy?
- Nie uda mi się zatrzymać Shamusa dłużej... - wyjaśnił strażnik. - Pragnie udać się do Leśnej Krainy i jeśli pogoda pozostanie dobra, to najprawdopodobniej będzie chciał wyruszyć nawet przed tym terminem.
- To jedź - odparła Pony, myśląc, że jej ukochany cały czas zamierzał udać się na północ. - Wyrusz tak wcześnie, jak na to pozwoli pogoda i wróć tak wcześnie, jak się da. Będę na ciebie czekała.
Strażnik westchnął.
- Zatem do dnia równonocy wiosennej - powiedziała Pony. - Powinno ci to dać prawie osiem tygodni, aby pojechać i opanować Leśną Krainę.
- Zbyt wiele czasu z dala od ciebie - powiedział strażnik, posyłając jej swój chłopięcy uśmiech, a jego zielone oczy zabłysły w porannym świetle.
- W Caer Tinella w dniu równonocy wiosennej - dodała Pony. - A ja wrócę do ciebie pozbawiona żalu, gotowa patrzeć w przyszłość.
- Spokojnej drogi - powiedział Elbryan.
Pony zaśmiała się. Wiedziała, tak jak i Elbryan, że żadna droga nie będzie spokojna dla wyszkolonego przez elfy strażnika. Będą żyli na skraju Dziczy, broniąc trzech wiosek przed goblinami i powrie, olbrzymami i dzikimi zwierzętami. Będą pracować wraz z Bradwardenem, chroniąc zwierzęta i las przed bezmyślnymi i gruboskórnymi ludźmi.
Wiedziała, że leżąca przed nimi droga nie będzie spokojna. Jeśli nie nic innego, to wypełnią ją odgłosy dziecięcego płaczu oraz śmiechu i radości dumnych rodziców. I znowu prawie mu powiedziała. Obdarzyła Elbryana długim, czułym pocałunkiem, wyszeptała kolejną obietnicę, że spotka się z nim w czasie równonocy wiosennej, a potem wspięła się na mocny grzbiet Szarego Kamienia i pognała konia szybkim kłusem drogą na południe.
Nie obejrzała się do tyłu.

* * *

- Odjechała - powiedział cicho Elbryan, gdy w lustrze Wyroczni pojawił się obraz wuja Mathera. - Już bardzo mi jej brakuje, choć minęła zaledwie połowa poranka!
Strażnik oparł się o chłodną ścianę małej jaskini i zaśmiał się z żałością. Rzeczywiście brakowało mu Pony i bolała go myśl, że nie będzie jej z nim przez wiele długich miesięcy. Siedząc tutaj, w ciemności i ciszy, Elbryan nie mógł uwierzyć, jak bardzo nauczył się polegać na Pony. Poza oczywistymi korzyściami płynącymi z jej bojowych umiejętności, Pony wspierała Elbryana emocjonalnie, była jego najlepszym przyjacielem, jedynym z jego najbliższych towarzyszy, patrzącym na świat ludzkimi oczami, i jedynym, z którym podzielił się tak wieloma myślami i uczuciami.
Elbryan westchnął głęboko, a potem zaśmiał się ponownie, pomyślawszy, jak pusta będzie się wydawała droga na północ bez Pony i Szarego Kamienia kłusujących obok niego i Symfonii.
- Rozumiem, dlaczego musiała pojechać, wuju Matherze - ciągnął. - I choć wciąż nie zgadzam się z jej wyborem, to przyznaję, że miała prawo go dokonać. I nie martwię się już tak jak kilka dni temu. Pony znalazła w sobie lepsze i bardziej spokojne nastawienie - zobaczyłem to wyraźnie, kiedy Shamus Kilronney postanowił pojmać, a nie zabić schwytane powrie. Tydzień temu Pony pewnie by się na to nie zgodziła, a jeszcze bardziej prawdopodobne, że zabiłaby wszystkie powrie, zanim byśmy przybyli. Może już pozbyła się części swego żalu. A jeśli nie, to może ta wyprawa do Palmaris, aby zobaczyć Gospodę u Kamrata - którą, jestem pewien, Belster O`Comely doprowadził do poprzedniej świetności - obdarzy Pony spokojem ducha.
- Brakuje mi jej i będę musiał poczekać kilka długich miesięcy, aby ją znów zobaczyć - przyznał. - Ale to może wyjść jej na dobre. Pony będzie teraz odsunięta od walki, znajdzie się w spokojnym miejscu, gdzie będzie mogła we właściwy sposób powspominać Chilichunków i opłakać ich jak należy. Nie wierzę, aby droga na północ była takim miejscem. Nie wątpię, że spotkamy wiele powrie i goblinów, a nawet olbrzymów, zanim Dundalis i pozostałe dwie wioski zostaną odbudowane.
Elbryan przymknął oczy i przejechał ręką przez gęstą grzywę brązowych włosów. - Żołnierze także już odjechali - powiedział milczącemu duchowi - wkrótce po odjeździe Pony, choć nie wiedzieli, że wyruszyła przed nimi. Będzie mi brakowało Shamusa Kilronneya - dobry z niego człowiek - ale jestem zadowolony, że nie jedzie z żołnierzami na północ. Ludzie zachowali tajemnicę o Bradwardenie i Juravielu, a ci, którzy wiedzieli, nie powiedzieli nic o biegłości Pony w posługiwaniu się magią klejnotów. Jestem tego pewien, bo Tomas Gingerwart pilnował swoich ludzi i rozumiał powagę sytuacji. Jestem pewien, że możemy nadal z Pony pozostać nie odkryci dla wszystkich oprócz najlepiej poinformowanych i wścibskich oczu. Jednak oczywiste pochodzenie Bradwardena zdradziłoby go wszystkim, którym znane były ostatnie opowieści ze Św. Skarbu czy St.-Mere-Abelle. Lepiej, że Shamus skierował się na południe. Będziemy mieli z Bradwardenem i Juravielem wolną drogę na północ.
Strażnik na zakończenie skinął głową, wierząc w logikę swych słów. Był zadowolony, że Pony udała się do Palmaris, jeśli właśnie tego potrzebowała, i naprawdę sądził, że Dundalis da się łatwo odzyskać. Pomyślał znowu o swoim ostatnim intymnym spotkaniu z Pony, czułości, wspólnym przeżyciu i o kontrastującym z nim niemal gniewnym spotkaniu w lesie. Wiedział, że to ostatnie spotkanie było szczere. Było prawdą o jego miłości do Pony i jej do niego, a zwyczajny fakt, że udało jej się tak całkowicie odsunąć na bok gniew, dawał im nadzieję.
Toteż Elbryan wychynął z tej małej jaskini w jasny poranek, wreszcie pozbawiony chmur, z całkowitą wiarą w swoją żonę. Czekało tam na niego kolejne błogosławieństwo - tęcza rozciągająca się od horyzontu do horyzontu. Wywołało to uśmiech na przystojnej twarzy Elbryana, a w jego oliwkowozielonych oczach pojawił się blask i miał dziwne uczucie, że ta tęcza była dla niego i Pony - znak, że pomimo dzielących ich mil połączy ich jej łuk.
Ta myśl pozostała i Elbryan umieścił ją w ciepłym miejscu w swoim sercu wraz z innymi uczuciami, jakie żywił dla Pony. Nie mógł sobie teraz pozwolić na rozproszenie uwagi. Takie było życie, którym obdarzyły go elfy - strażnik, obrońca. Nocny Ptak.
Zadanie odzyskania Leśnej Krainy spadło wprost na jego silne barki. Biada każdemu powrie, goblinowi i olbrzymowi, który stanie przed nim.

* * *

Pony, siedząca na grzbiecie Szarego Kamienia, w zagajniku obok drogi na południe od Landsdown, także widziała tęczę. Nie zatrzymała się jednak, aby podziwiać jej piękno, nie przyszły jej również do głowy żadne romantyczne myśli o tęczowym moście łączącym ją z Elbryanem.
Jej zainteresowanie miało całkiem pragmatyczne podłoże, a spojrzenie skupione było na rosnącym tumanie kurzu ciągnącym z północy - znaku zbliżania się kapitana Kilronneya i jego żołnierzy.
Pony wprowadziła Szary Kamień nieco dalej pod osłonę drzew, kiedy pojawiła się ta grupa.
Jeździec na czujce prowadził, kłusując szybko na swoim wierzchowcu jakieś pięćdziesiąt jardów przed główną grupą. Minął pozycję Pony, odwracając głowę w poszukiwaniu ewentualnych wrogów, ale była dobrze ukryta.
Shamus Kilronney i jego uparta kuzynka prowadzili główny zastęp, sprzeczając się. Pony zauważyła, że ciągle się kłócą. Uświadomiła sobie, że będzie jej brakowało Shamusa Kilronneya, a jej spojrzenie zatrzymało się na nim, gdy ją mijał. Szanowała tego człowieka, lubiła go i pomyślała, że gdyby spotkali się w innych, mniej trudnych okolicznościach, mogliby być dobrymi przyjaciółmi. Jej uczucia względem Colleen były bardziej niejasne. Z pewnością nie była oczarowana jej protekcjonalnym zachowaniem. Pony jednak nie chciała jej osądzać. Ponad wszystko inne Colleen Kilornney otaczała aura kompetencji. Pony zdawała sobie sprawę, że wojowniczka najprawdopodobniej przeszła przez wiele ciężkich doświadczeń i jeśli była nieufna, to było to zrozumiałe.
Następnie przejechały cztery szeregi żołnierzy, po pięciu w każdym, głównie wojownicy Colleen Kilronney, czujni i wyglądający oznak niebezpieczeństwa. Pony uderzyło to, że żadno z nich, nawet dwoje dowódców, nie wyglądało wspaniale w świetle poranka. Nie przypominali rycerzy ze sławnej brygady Całym Sercem, których Pony widziała przejeżdżających z łoskotem kopyt, w lśniących zbrojach, kiedy służyła w armii króla. Oni zaś byli raczej sprawnymi, zaprawionymi w bojach wojownikami, nieco znużonymi, lecz gotowymi na spotkanie każdego wroga.
Za nimi szło dwudziestu siedmiu więźniów powrie, powiązanych ze sobą w pasie, każdy obładowany wielką paką zapasów albo wiązką chrustu. Pomimo obładowania, poganiane przez żołnierzy powrie toczyły się drogą w ogromnym tempie. O wytrzymałości powrie krążyły legendy - niebezpieczne beczko-łodzie powrie nie miały żagli i napędzane były przez pedałujące krasnoludy, a mimo to statki te podróżowały przez niespokojne wody otwartego Mirianicu i znane były z tego, że mogły prześcignąć żaglowce przy mocnym wietrze! A teraz powrie potwierdziły tę reputację, bez zrzędzenia i narzekań dotrzymywały tempa kłusującym koniom.
Cała grupa przeciągnęła drogą, minęła zakręt i zniknęła z widoku, poza zdradzającym ją tumanem kurzu, wznoszącym się ponad drzewami. Znając taktykę kapitana Kilronneya, Pony wiedziała, że powinna poczekać nieco dłużej, i rzeczywiście, minęła ją trzymająca się z tyłu para zwiadowców.
Kobieta szarpnęła wodzami Szarego Kamienia i koń zaczął wysuwać się z zagajnika.
- I nadal mu nie powiedziałaś - dał się słyszeć znajomy głos.
Pony zwróciła konia w bok i przebiegła wzrokiem drzewa, aż wreszcie wypatrzyła Juraviela siedzącego spokojnie na gałęzi jakieś dziesięć stóp nad ziemią.
- Czy znowu mamy się o to kłócić? - spytała Pony z oburzeniem.
- Lękam się tylko...
- Wiem, czego się lękasz - przerwała Pony. - I ja też się tego lękam. Jeśli Elbryan zginie na północy, to umrze, nie dowiedziawszy się, że spłodził syna.
Juraviel, wyraźnie wzburzony, zeskoczył na niższą gałąź. - Jakże zimno brzmią twoje słowa - stwierdził.
- Jakże prawdziwie - poprawiła go. - Zarówno Elbryan, jak i ja, żyliśmy w cieniu śmierci wiszącej nad nami, jeszcze zanim wyruszyliśmy ku Aidzie.
- Toteż sądziłem, że będziesz chciała mu o tym powiedzieć.
Pony wzruszyła ramionami. - Naprawdę pragnę mu powiedzieć - rzekła. - Wiem jednak, że to niedobre posunięcie. Gdyby wiedział, to nie pojechałby na północ, a przynajmniej nie beze mnie. A ja nie wybieram się do Dundalis.
- Nigdy?
- Oczywiście że wrócę do mojego domu, a Dundalis jest moim domem - odpowiedziała szybko. - Ale nie teraz. A Elbryan nie pojechałby beze mnie, gdyby wiedział, że spodziewam się dziecka. - Przerwała. - A to by nam zaszkodziło - ciągnęła po chwili Pony. - Leśną Krainę trzeba odzyskać, a nikt nie zrobi tego lepiej niż Nocny Ptak.
Juraviel skinął głową.
- Toteż nie, Belli`marze Juravielu, nie powiedziałam Elbryanowi - stwierdziła bez ogródek. - Ale obiecam ci, że zamierzam wychować moje dziecko w Dundalis i przyłączę się do Elbryana, zanim się ono urodzi.
- Jeśli znajdziemy się w sytuacji, z której nie będę widział możliwości ucieczki - powiedział cicho Juraviel - albo jeśli Elbryan będzie śmiertelnie ranny i bliski śmierci, powiem mu prawdę.
Pony uśmiechnęła się i skinęła głową. - Nie spodziewałam się po tobie niczego innego, mój przyjacielu - powiedziała.
- Jeszcze jedna obietnica i będę zadowolony - powiedział Juraviel po kolejnej chwili milczenia. - Chcę, żebyś dała mi słowo, że zawsze będziesz pamiętała, że nosisz w swoim łonie życie - rzekł stanowczo. - Obiecaj mi, że nie będziesz się narażać ani szukać okazji do walki i będziesz unikać jej, jeśli się na nią natkniesz.
Pony zmierzyła go surowym spojrzeniem, wzburzona.
- Dziecko, które nosisz w sobie, jest dzieckiem Nocnego Ptaka - powiedział elf, nie ustępując. - Toteż Touel`alfar są wielce zainteresowane bezpieczeństwem tego dziecka.
- Oczywiście, że troszczę się o moje dziecko - odparowała Pony. - Czy musisz pytać...
- Czy muszę ci przypominać o powrie w jaskini? - przerwał równie ostro Juraviel. Jednak w tym momencie dał jej spokój, posyłając jej szczery, rozbrajający uśmiech. - Dziecko, które nosisz w sobie, jest więcej niż dzieckiem Nocnego Ptaka - wyjaśnił. - Jest dzieckiem Elbryana i Jilseponie. Toteż Belli`mar Juraviel bardzo się troszczy o bezpieczeństwo tego dziecka.
Pony nie mogła już więcej znieść. Elf schwytał ją w pułapkę szczerej troski płynącej z przyjaźni. - Poddaję się - powiedziała z uśmiechem. - I przyrzekam ci.
- Żegnaj zatem - rzekł Juraviel z powagą. - I dotrzymaj tej obietnicy. Nie możesz nawet zacząć pojmować wagi życia, które w tobie dojrzewa.
- Co takiego wiesz? - spytała z troską Pony, bowiem słowa i ton Juraviela wskazywały na coś poważnego.
- Znam piękno, jakie niesie ze sobą dziecko - odparł elf.
Pony wydawało się, że unikał odpowiedzi, ale znała sposób zachowania Touel`alfar wystarczająco dobrze, aby rozumieć, że nie uda jej się niczego wyciągnąć z żadnego z nich.
- Mam się spotkać z Elbryanem w Caer Tinella w dzień równonocy wiosennej - wyjaśniła. - Spodziewam się, że Belli`mar Juraviel doprowadzi go tam bezpiecznie.
Juraviel w myślach policzył miesiące. Ze słów Pony wiedział, że dziecko zostało poczęte w drodze do St.-Mere-Abelle późnym latem. Juraviel chciał zwrócić uwagę, że Pony spotka się z Elbryanem tylko wówczas, jeśli nadal będzie w stanie podróżować, ale nie odezwał się. Znała czas rozwiązania lepiej niż on.
Pony zamilkła i sięgnęła do sakiewki, wyciągając gładki, szary kamień, kamień duszy. - Może powinieneś go wziąć - zaproponowała. - To kamień uzdrawiania i może wam się przydać.
Juraviel potrząsnął głową. - Mamy magiczną opaskę na ramię, którą nosi Bradwarden - powiedział. - Zatrzymaj klejnot. - Jego spojrzenie powędrowało ku jej brzuchowi i zrozumiała, iż obawia się, że ona może go potrzebować jeszcze bardziej.
Pony schowała klejnot do kieszeni. - Dzień równonocy wiosennej - powiedziała.
- Niech ci się szczęści, Jilseponie Wyndon - odparł Juraviel.
Elf skinął głową. Pony rzuciła mu ostatni uśmiech, spięła Szarego Kamienia, aby szybko opuścił zagajnik, a potem pokłusowała drogą na południe.
Juraviel przyglądał się, jak znika, szczerze się zastanawiając, czy kiedykolwiek znowu ją zobaczy. Miał nadzieję, że dotrzyma tej ostatniej, najważniejszej obietnicy, aby trzymać się z dala od zagrożenia, ale widział jej ból i gniew i rozumiał jej potrzebę działania. Walka z powrie zaspokoiła tę potrzebę, przyniosła pewną dozę spokoju, ale Juraviel wiedział, że to tylko chwilowe.
Tak jak chwilowe były uśmiechy Pony w czasie tego spotkania. Nie były one trwałe, nie stanowiły sygnałów prawdziwego zadowolenia. Pod wpływem zaledwie paru słów nastrój Pony zmienił się dramatycznie w przeciągu paru sekund. Przyglądając się, jak odjeżdża, Juraviel mógł mieć jedynie nadzieję, że na niebezpiecznych ulicach Palmaris nie dopadnie jej żadne niebezpieczeństwo.
A nawet gdyby Pony udało się dotrzeć do Caer Tinella na dzień równonocy wiosennej, to Juraviel wątpił w to, czy będzie tam, aby ją powitać. Zbliżał się czas powrotu do domu, do Andur`Blough Inninness. Pani Dasslerond musiała dowiedzieć się o dziecku, dziecku Nocnego Ptaka, które było w końcu dzieckiem Caer`alfar.

* * *

Pony wkrótce widziała znowu jadących przed sobą jeźdźców. Uważała na to, aby trzymać się z tyłu, ale grupa skupiona była na drodze, więc przez cały dzień miała niewiele kłopotów z podążaniem za nimi.
Rozbili obóz pośród skupiska opuszczonych gospodarstw, jednego z wielu takich miejsc, których jeszcze nie zasiedlono z powrotem.
Pony rozbiła swój mały obóz tak, żeby mieć żołnierzy na oku, czerpiąc pociechę z ciepła świateł świecących w oknach i sylwetek ludzi chodzących wokół płonącego ogniska, umiejscowionego na terenie pomiędzy domami. Byli wyraźnie pewni, że w okolicy nie było żadnych znacznych grup potworów - a przynajmniej żadnej takiej, która rzuciłaby im wyzwanie - a Pony wiedziała, że ich pewność była uzasadniona. Mimo to uważała, że zdradzanie swojej pozycji było głupotą ze strony kapitana Kilronneya, zwłaszcza, kiedy ciągnęli ze sobą grupę niebezpiecznych więźniów powrie.
Toteż Pony nie tylko odpoczywała tej nocy, wyszła z ciała przy pomocy kamienia duszy, trzymając milczącą i czujną wartę nad oddziałem.
Była strażnikiem, tak jak jej mąż.

* * *

W tym samym czasie Elbryan, Juraviel i Bradwarden odpoczywali wygodnie na nagim pagórku w pewnej odległości na północ od Caer Tinella. Strażnik leżał na plecach, z rękami złożonymi pod głową, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Bradwarden leżał równie swobodnie, usadowiony na ziemi, z przednimi końskimi nogami skrzyżowanymi przed sobą. Nawet w tej leżącej pozycji jego ludzki tors pozostał wyprostowany. - Trudno mi oddychać, jak leżę na boku - wyjaśnił przyjaciołom.
Juraviel był chyba najbardziej wzburzony z całej trójki, popatrując zarówno na Elbryana, jak i na niebo, choć każdy elf z pewnością cieszyłby się wspaniałością tak czystego nieba i rześkim wieczorem. Juraviel martwił się o Elbryana, bowiem strażnik był wyraźnie smutny, a jego postawa wyrażała bardziej rezygnację niż spokój.
Bradwarden również to wiedział. - Wróci - stwierdził centaur. - Wiesz przecież, że nie opuści cię na długo, wiesz też, że w jej sercu nie ma żadnego innego mężczyzny.
- Oczywiście - Elbryan odparł ze śmiechem, który przeszedł w westchnienie.
- Ach, te kobiety - jęknął dramatycznie Bradwarden. - Często jestem naprawdę zadowolony, że nie widziałem żadnej z mojej pięknej rasy.
- Wygląda to na samotne życie - powiedział Elbryan. - Uśmiechnął się krzywo i spojrzał na Juraviela. - I frustrujące.
- Ach, ale w byciu centaurem jest piękno - przerwał Bradwarden, puszczając figlarnie oko. - Mógłbym przelecieć głupiego konia, bez odpowiadania na pytania i składania wyjaśnień!
Elbryan wyciągnął ręce spod głowy i zakrył twarz, zaniemówiwszy po tych słowach grubiańskiego centaura. Nie chciał sobie nawet wyobrażać takiej sceny.
- Ciesz się tylko, że Symfonia jest ogierem - wtrącił Juraviel, a strażnik aż jęknął.
Bradwarden tylko mocniej się roześmiał.
A potem na pagórku zapadła cisza, każdy z trójki przyjaciół był sam, jednocześnie wspólnie ciesząc się pięknem nocnego nieba. Jakiś czas później Bradwarden podniósł swoją kobzę i zaczął grać porywającą melodię, która unosiła się pomiędzy drzewami delikatnie jak wieczorna mgła, dodając nocy mistycznych właściwości.


Dodano: 2006-10-25 13:20:27
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS