NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Salvatore, R. A. - "Apostoł Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2001
ISBN: 83-87376-66-3
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 3



Salvatore, R. A. - "Apostoł Demona"#4

ROZDZIAŁ 4


ŚRODKI BEZPIECZEŃSTWA

Braumin Herde poruszał się szybko i zdecydowanie, przemykając z komnaty do komnaty na najwyższym piętrze północnego skrzydła opactwa. Zbierał świeczniki, których było mnóstwo w ciemnym, kamiennym opactwie, zbierał jednak pewne szczególne świeczniki, z listy zapoczątkowanej przez mistrza Jojonaha i kończonej przez niego w ciągu tygodni, które minęły od śmierci Jojonaha. Wszystkie świeczniki w tym skrzydle miały osadzone w sobie pojedyncze kamienie słoneczne, a jeden na trzydzieści był magiczny. Było to miejsce do ćwiczeń dla młodych uczniów i mistrzowie wymyślili system słonecznych kamieni, aby zapobiec oszustwom w posługiwaniu się czystym kwarcem, kamieniem dalekowidzenia, czy nawet hematytem.
Mistrz Engress, łagodny i spokojny staruszek, pokazał bratu Brauminowi, jak ustalić, który świecznik jest magiczny - wcale niełatwe zadanie w przypadku kamienia słonecznego! Brat Braumin udał się do Engressa z opowieścią, że niektórzy uczniowie zamieniają świeczniki. Mistrz nie wypytywał go i z chęcią przydzielił Brauminowi zadanie przestawiania ich każdej nocy po zajęciach.
Mistrz Engress nie miał pojęcia, jakie rozmiary przyjęło przestawianie świeczników przez Braumina.
Z dziesięcioma świecznikami w rękach młody mnich schodził do miejsca następnego spotkania uczniów Avelyna, rozstawiając świeczniki strategicznie w przyległych pomieszczeniach, aby zniechęcić wszelkie ciekawskie oczy duchów. Braumin wiedział, że jedyna nadzieja przetrwania jego grupy leżała w zachowaniu tajemnicy, bowiem gdyby zawsze podejrzliwy Markwart kiedykolwiek zdał sobie sprawę, jak wywrotowe stały się ich słowa, to najpewniej podzieliliby płomienny los mistrza Jojonaha.
Tej nocy Braumin zebrał świeczniki w pośpiechu, poprzestawiał pozostałe, aby nie było wyraźnie widoczne, że niektóre zabrano, a potem popędził dalej.
Jednak dla brata Francisa zmieniony rozkład świeczników był wyraźnie widoczny. Skradał się przez pomieszczenia służące do nauki, gdy brat Braumin schodził mało używanymi tylnymi schodami i szedł pustymi, zakurzonymi korytarzami cztery poziomy w dół.
Francis nie poszedł za nim od razu, ale ruszył w stronę południową najwyższego piętra ku prywatnym komnatom ojca przeora Markwarta. Zapukał delikatnie, bojąc się przeszkodzić ojcu przeorowi. A potem, usłyszawszy wołanie Markwarta, wszedł i zobaczył go przy biurku, z leżącymi przed nim w nieładzie papierami i pozostałościami obiadu z boku.
- Powinieneś bardziej odpoczywać przy wieczornym posiłku, ojcze przeorze - stwierdził Francis. - Martwię się, że... - Młody mnich przerwał, gdy starzec spojrzał na niego gniewnie.
- Ta lista jest o wiele dłuższa, niż sądziłem - odparł Markwart, przesuwając papiery.
- W St.-Mere-Abelle potrzeba wielu pracowników - odparł Francis. - A wielu z tych zatrudnionych jest z natury nieobowiązkowych, to włóczędzy, którzy odchodzą, jak tylko zbiorą dosyć pieniędzy, żeby wystarczyło na kilka posiłków.
- Raczej na kilka napitków - rzekł kwaśno Markwart. - Jeśli tak się sprawy mają, to dlaczego nie podzieliłeś w bardziej uporządkowany sposób różnych grup zebranych na tej liście? Na przykład nie umieściłeś na jednej stronie tych, którzy uciekli przed inwazją, na drugiej tych, którzy odeszli wkrótce potem, a na trzeciej tych, którzy pozostali.
- Nalegałeś, abym się pospieszył, ojcze przeorze - zaprotestował słabo Francis. - A wielu z tych, którzy odeszli przed wtargnięciem intruzów, wróciło wkrótce po nim. Uznałem skategoryzowanie pracowników za niemalże niemożliwe, chyba że posłużyłbym się wieloma kategoriami.
- Zatem popracuj nad tym! - ryknął Markwart, popychając papiery do przodu. Wiele z nich zsunęło się z biurka i spadło na podłogę. - Musimy się upewnić, że Jojonah i ci inni, którzy najechali opactwo, nie pozostawili szpiega. Rozpoznaj ewentualnych podejrzanych i przyglądaj się im uważnie. Jeśli uznasz, że ktoś, ktokolwiek, może być szpiegiem, to aresztuj go i przyprowadź do mnie.
Żebyś mógł go torturować, tak jak to zrobiłeś z Chilichunkami, pomyślał Francis, ale mądrze zachował milczenie. Mimo to zdał sobie sprawę, że kwaśna mina zdradziła jego uczucia, kiedy gniewny wyraz na twarzy Markwarta pogłębił się.
- Przyglądasz się uważnie bratu Brauminowi? - spytał ojciec przeor.
Francis skinął głową.
- Nie ufam mu - powiedział Markwart, powstając i przechadzając się naokoło rogu swego biurka - choć również się go nie lękam. Sympatyzuje z Jojonahem, lecz to się zmieni z czasem, zwłaszcza kiedy przejdzie intensywne szkolenie, potrzebne do osiągnięcia rangi mistrza.
- Awansujesz go? - wypalił Francis z oczami szeroko rozwartymi pod wpływem szoku i sporego gniewu, uważał bowiem, że to on zostanie awansowany przez wzgląd na lojalność wobec ojca przeora. Ten sam tok myślenia prowadził do wniosku, że niemożliwością wydawało się, aby brat Braumin Herde, przyjaciel heretyka Jojonaha, zasługiwał na awans!
- To najlepsza droga - odparł bez wahania Markwart. - Mam silnych sojuszników w De`Unnero i Je`howicie, lecz wielu innych przeorów i całkiem sporo mistrzów i immakulatów przygląda się uważnie, aby upewnić się, czy moje postępowanie wobec Jojonaha nie wynikało z pobudek osobistych.
- A nie wynikało? - spytał Francis. Wiedział, że popełnił błąd, jak tylko słowa te wydobyły się z jego ust.
Ojciec przeor przerwał przechadzanie się i stanął tylko o krok od Francisa, powoli odwracając swoją pomarszczoną twarz, a oczy płonęły mu z intensywnością, która przestraszyła mnicha. Pomyślał, że Markwart zabije go jednym ciosem. W tej przelotnej chwili, gdy Markwart zatrzymał na nim spojrzenie, Francis uwierzył, że mężczyzna może to zrobić, może tak po prostu zabić go uderzeniem, bez specjalnego wysiłku!
- Są tacy, którzy w cichości zadają pytania - w cichości bo, widzisz, są tchórzami - ciągnął Markwart, powracając do spacerowania. - Zastanawiają się, czy nagły zwrot przeciwko heretykowi najlepiej posłużył kościołowi, jeśli dowody spisku były wystarczająco mocne, aby tak szybko skazać i potępić. Słyszałem, jak niejeden szeptał, że byłoby lepiej, gdybyśmy wydobyli z niego pełne wyznanie, zanim go spaliliśmy.
Francis skinął głową, wiedział jednak, tak jak i Markwart, że Jojonah nigdy nie przyznałby się do niczego złego. Dzielny mężczyzna przyznał się do współudziału w uwolnieniu więźniów i usprawiedliwiał swoje postępowanie, próbując zwrócić oskarżenia przeciwko Markwartowi. Jednak do wyznania, którego chciał Markwart - w którym Jojonah przyznaje, że przed laty spiskował z bratem Avelynem, aby skraść kamienie i zamordować mistrza Sihertona - nigdy by nie doszło. Obydwaj wiedzieli też, że tak przedstawiony spisek nigdy tak naprawdę nie miał miejsca.
- Dosyć już o tym - ciągnął Markwart, machając żwawo swoimi chudymi ramionami, a Francis zrozumiał, że działo się coś ważnego.
- Nastąpiło przesunięcie na szali władzy - wyjaśnił Markwart.
- Pomiędzy przywódcami kościoła?
- Pomiędzy kościołem a państwem. Król Danube potrzebuje pomocy w przywróceniu porządku w Palmaris. Teraz, gdy baron i jego jedyny dziedzic są martwi, miasto tonie w chaosie.
- Nie mają też swojego ulubionego przeora Dobriniona - dodał Francis.
- Sprawdzasz dzisiejszej nocy moją cierpliwość, czyż nie? - syknął Markwart, ponownie zwracając ku niemu to okropne, gniewne spojrzenie. - Ludzie z Palmaris mają silniejszego przywódcę w przeorze De`Unnero, niż kiedykolwiek mieli w Dobrinionie.
- Pokochają go - stwierdził Francis, starając się nie dopuścić sarkazmu do głosu.
- Nauczą się go szanować! - poprawił go Markwart. - Bać się go. Zrozumieją, że kościół, a nie król, ma prawdziwą władzę nad ich życiem, stanowi nadzieję na życie wieczne, jedyną szansę odkupienia czy też prawdziwej radości. Marcalo De`Unnero jest doskonałym człowiekiem, aby ich tego nauczyć, a przynajmniej, aby zastraszyć ich, zanim zrozumieją prawdę.
- Przeora?
- Biskupa - poprawił Markwart.
Brat Francis osłabł z wrażenia. Należał on do najlepszych historyków w St.-Mere-Abelle, był człowiekiem, którego badania od dawna skupiały się na geografii i polityce różnych regionów znanego świata. Wiedział, z czym wiązał się tytuł biskupa i wiedział również, że taki tytuł nie został nadany od trzystu lat.
- Wydajesz się zaskoczony, bracie Francisie - zauważył Markwart. - Nie wierzysz, że Marcalo De`Unnero jest odpowiedni do tego zadania?
- To n... nie to, ojcze przeorze - wyjąkał mnich. - Jestem jedynie zaskoczony, że król oddał kościołowi drugie co do wielkości miasto w Honce-the-Bear.
Śmiech Markwarta stanowił kpinę z takiej myśli. - Toteż potrzebuję, żebyś był moimi oczami i uszami w St.-Mere-Abelle - powiedział ojciec przeor.
- Wyjeżdżasz?
- Jeszcze nie - odparł Markwart - ale będę częściej spoglądał gdzie indziej. Pilnuj zatem sprawiającego kłopoty brata Braumina i prowadź poszukiwania pomiędzy tymi, którzy dopiero co doszli i odeszli ze służby. - Wówczas machnął chudą ręką na Francisa, odwracając się, aby podjąć swoją przechadzkę, a młody mnich skłonił się i szybko wyszedł.
Te nowiny oszołomiły Francisa i mocno próbował ułożyć sobie to wszystko, gdy wracał do pomieszczeń służących do nauki, tą samą drogą co brat Braumin. Francis nigdy nie był wielkim zwolennikiem Marcalo De`Unnero, głównie dlatego, że, jak większość innych osób, bał się śmiertelnie wybuchowego i nieprzewidywalnego mężczyzny. Biskup będzie dzierżył ogromną władzę. Czy De`Unnero może stać się zbyt silny, aby ojciec przeor Markwart nad nim zapanował? Francis potrząsnął głową, starając się odrzucić tę niepokojącą myśl. Markwart zdawał się być zadowolony z rozwoju wypadków - tak naprawdę to ojciec przeor odegrał niewątpliwie sporą rolę w nadaniu takiego obrotu sprawie.
Francis wciąż jednak pamiętał obraz De`Unnero po ataku powrie na St.-Mere-Abelle, mężczyznę o dzikim spojrzeniu, pokrytego krwią, głównie wrogów, ale całkiem sporo pochodziło z rany, jaką otrzymał w walce - w walce, o którą De`Unnero sam się prosił, otwierając dolne wrota od strony przystani, wiedziony jedynie pragnieniem zabijania powrie!
Mnich się wzdrygnął. Czy ten nowy rozwój wypadków ustawił De`Unnero w kolejce do stanowiska ojca przeora? A jeśli tak, to czy Francis lub też ktokolwiek inny, lojalny wobec Markwarta, przetrwa?
Gdy Francis przemykał wśród cieni na niższych poziomach i usłyszał szeptane modlitwy, zdał sobie sprawę, że były to pytania na inny moment.

* * *

Zaczęło się jak zawsze modlitwą do Jojonaha i jedną do Avelyna. Po czym w grupie zapadła niezwykła cisza, czterech mnichów siedziało nerwowo, z uwagą czekając na to, by brat Braumin zaczął znowu opowiadać ze szczegółami historię Windrunnera i podróży na Pimaninicuit.
Braumin rozumiał ich podniecenie i lęk. Mówienie otwarcie o Pimaninicuit, nawet w sposób stawiający w korzystnym świetle panującego ojca przeora, było poważną zbrodnią i często śmiertelnym błędem. Po podróży na wyspę, aby zebrać kamienie, Pellimar, jeden z pozostałych trzech braci, rozpowiadał o swoich przygodach.
Nie przeżył zimy.
A teraz Braumin opowiadał tej czwórce o podróży - było to właściwie wydanie na nich wyroku śmierci.
Braumin pomyślał o Jojonahu, widząc jego wystąpienie przeciwko Markwartowi w takim samym świetle jak wystąpienie Avelyna przeciwko demonowi daktylowi. Braumin przywołał wspomnienie o górze Aidzie, o ramieniu Avelyna wyciągniętym ku niebu pośród zniszczenia, jakby rzucającym wyzwanie samej śmierci.
A potem rozpoczął swoją opowieść, powtarzając ją z barwnymi szczegółami, tak jak mu ją opowiedział Jojonah. Zaczął od początku podróży, rozwijając opowieść, którą przytoczył na ostatnim spotkaniu dla zaostrzenia apetytu. Braumin dobrze się przygotował do tej ważnej mowy i mówił z dumą o bitwie, którą załoga - a zwłaszcza czterech mężczyzn z St.-Mere-Abelle - stoczyła z beczko-łodzią powrie, skupiając się na bohaterstwie Avelyna w tej walce.
- Wziął rubin w dłoń - rzekł z dramatyzmem Braumin, wyciągając przed sobą zaciśniętą pięść - obdarzył mocą i cisnął nim - cisnął nim, powiadam - w otwarty luk statku powrie, wypuszczając energię we wnętrzu jednostki.
Ktoś głośno wciągnął powietrze. Istniały sprawozdania opisujące, jak osoba posługująca się kamieniem, oddzielała się od kamienia w chwili magicznego wybuchu, lecz uważano to za wyczyn prawie niemożliwy, zwłaszcza przy kamieniu tak potężnym i wymagającym jak rubin.
- To prawda - upierał się Braumin. - A brat Avelyn nie rozumiał nawet znaczenia tego, co zrobił. Kiedy opowiedział tę historię mistrzowi Jojonahowi po powrocie do St.-Mere-Abelle, mistrz kazał mu zachować milczenie, Jojonah wiedział bowiem, tak jak i my, że to posłużenie się kamieniem wyraźnie ukazuje moc Avelyna Desbrisa.
- A dlaczego mistrz Jojonah chciał, aby pozostało to w tajemnicy? - spytał brat Dellman.
- Bowiem taki rodzaj posłużenia się kamieniem mógł zostać uznany za herezję, jako zainspirowany przez demona wybuch mocy - odparł Braumin. - Mistrz Jojonah był wystarczająco mądry, by zrozumieć, że kościołem abellikańskim kieruje bezwład i że cokolwiek wykraczające poza to, co zwykłe, mogło zostać uznane za zagrożenie przez tych, którzy nie byli pewni swojej władzy. - Pozwolił, aby te słowa zapadły w ich umysły, a potem przeszedł do opowieści o reszcie podróży, jego głos przycichł, a cała duma znikła z jego niemalże melancholijnego tonu. Opowiedział im o morderstwie młodego człowieka - jego imię zaginęło w przeciągu lat - dokonanym przez brata Thagraine`a na rozkaz brata Quintala, ponieważ ten młodzieniec, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, wyskoczył z Windrunnera i popłynął ku świętej wyspie. Opowiedział ponownie o zachwianiu wiary Thagraine`a na wyspie, o katastrofalnym w skutkach uchybieniu, które pozostawiło go na otwartej przestrzeni, kiedy rozpoczął się deszcz, i o tym, jak został pokiereszowany, a w końcu zabity ciosem w głowę - trafiony tym samym kamieniem, który w końcu zniszczył demona daktyla.
A potem, jeszcze bardziej posępnym tonem, brat Braumin powtórzył historię podróży powrotnej, buntu, który niemal doszedł do skutku, a zakończył się rozerwaniem przywódcy buntowników przez brata Quintala. A potem, głosem wznoszącym się w gniewie, opowiedział o fałszywej zapłacie dla Windrunnera - złudzeniu złota wyczarowanym przy pomocy świętych klejnotów - i o ostatecznej obrazie wszystkiego, co święte, opisując obrazowo zniszczenie Windrunnera i jego załogi.
Kiedy opowiadanie dobiegło końca, piątka mężczyzn siedziała przez dłuższą chwilę w ciszy, porażona i wyczerpana.

* * *

- Ta książka - zaczął znowu brat Braumin, wyciągając z fałd obszernych szat starodawny tekst - ta książka została znaleziona przez mistrza Jojonaha w starożytnej bibliotece, znajdującej się niedaleko od miejsca, gdzie się teraz gromadzimy. Sądzę, że mistrz Jojonah wiedział, że niewiele czasu pozostało mu na tym świecie, toteż przeglądał desperacko historyczne zapiski w poszukiwaniu odpowiedzi.
- I znalazł ją! - rzekł z dramatyzmem Braumin. - Bowiem w tej książce, jak opisał to brat Francis...
- Francis? - zapiszczał brat Viscenti niemal rozhisteryzowanym głosem.
- Inny Francis - zapewnił go Braumin - człowiek, który żył kilka wieków temu.
- Wiedziałem, że nie mógł to być ten sam - powiedział zaśmiawszy się brat Viscenti.
- Wątpliwe, aby nasz drogi brat Francis napisał cokolwiek, co mistrz Jojonah uznałby za oświecające - powiedział ze śmiechem brat Anders Castinagis.
- Chyba że byłby to list samobójcy - dodał brat Dellman i wszyscy roześmiali się serdecznie.
Jednak brat Braumin szybko się uspokoił, wracając do sprawy i książki, pokazując im, że w dawno minionych wiekach mnisi St.-Mere-Abelle stanowili załogę swojego własnego statku udającego się na Pimaninicuit i otwarcie, z czcią, mówili o wyspie. Nie było żadnych morderstw, żadnych buntów. Podróż stanowiła jawne świętowanie największej radości, a nie tajną misję chciwości i morderstwa.
Cała czwórka słuchających w pomieszczeniu westchnęła i uśmiechnęła się ciepło, wiedząc, że zasady, na których opierał się kościół abellikański, były prawdziwe i święte, nawet jeśli nie były takie obecne praktyki.
Brat Francis nie podzielał tego poglądu i nie odczuwał tego ciepła, nie mógł też już dłużej zachować spokoju. Otworzył drzwi i wszedł między nich. Cała czwórka podskoczyła, aby otoczyć intruza, gdy ten ruszył prosto, aby stawić czoła bratu Brauminowi, a ich twarze znalazły się zaledwie o kilka cali od siebie.
- To plugawe słowa - warknął Francis. - Z czcią mówisz herezje.
- Herezje? - powtórzył Braumin, z pięściami zaciśniętymi po bokach, jakby zamierzał uderzyć mężczyznę. Skinął na brata Viscenti i podenerwowany mnich, sprawdziwszy korytarz za nim, delikatnie zamknął drzwi.
- Herezje - rzekł znowu stanowczo Francis. - Za samo tylko mówienie takich kłamstw można spłonąć. Samo tylko usłyszenie takich kłamstw...
- Kłamstw?! - krzyknął Dellman, przepychając się pomiędzy pryncypałów. - Opowieści brata Braumina brzmią bardziej prawdziwie niż cokolwiek, co kiedykolwiek usłyszałem od ojca przeora czy któregoś z mistrzów!
- Skalane słowa - odparował od razu Francis. - Półprawdy ukryte w kokonie błogosławionych wydarzeń.
- Zatem zaprzeczasz prawdzie o losie Windrunnera? - spytał brat Braumin.
- Zaprzeczam wszystkiemu, co powiedziałeś - odparował Francis. - Jesteś głupcem, bracie Brauminie, tak jak i twoi pomagierzy. Grasz w gierki o wiele bardziej niebezpieczne, niż mógłbyś sobie wyobrazić.
- Zdziwiłbyś się, co możemy wyobrazić sobie my, którzy byliśmy świadkami śmierci mistrza Jojonaha - powiedział brat Castinagis. Wydawało się, że to stwierdzenie wypełnione obrazem zamordowanego mężczyzny mocno ubodło Francisa.
- Dlaczego tu przyszedłeś? - chciał wiedzieć brat Braumin.
- Aby nazwać głupca głupcem - odparł Francis - i aby ostrzec głupca, że twoje słowa nie są taką tajemnicą, jak masz nadzieję. Aby ostrzec was wszystkich... - powiedział z dramatyzmem Francis, odsuwając się od Braumina. - Wasze postępowanie tchnie herezją i wiele uszu zwraca się w waszą stronę. Zapamiętaj dobrze ten obraz mist... Jojonaha, bracie Andersie Castinagisie, i zastąp jego twarz swoją własną. - Francis odwrócił się ku drzwiom, ale zawahał się, a pozostali zamarli w miejscu, zastanawiając się, czy brat Braumin pozwoli mu opuścić to pomieszczenie.
Na skinienie Braumina pozostali się rozstąpili i Francis spokojnie odszedł.
- Zakładam, że nasze spotkanie dobiegło końca - rzucił sucho brat Castinagis.
Brat Braumin spojrzał na mężczyznę, a potem na wszystkich innych. Chciał ich pocieszyć, zapewnić, że ich wiara w niego i w tę sprawę, którą przekazał mu mistrz Jojonah, nie była źle ulokowana.
Jednakże nie mógł tego zrobić. Nie miał im do powiedzenia nic, co usunęłoby z ich myśli obraz ostatnich chwil Jojonaha, nic, co upewniłoby ich, że wkrótce nie spotka ich podobny los. Przez chwilę Braumin naprawdę zastanawiał się, czy powinien był pozwolić bratu Francisowi odejść. Co jednak mógł zrobić? Zabić mężczyznę? Pojmać go i trzymać jako więźnia na niższych poziomach St.-Mere-Abelle?
Brat Braumin przymknął oczy i potrząsnął głową. Ich tajemnica została odkryta, a jedynym sposobem na jej zachowanie byłoby zamordowanie brata Francisa. A łagodny mnich wiedział w swym sercu, że tego nie mogliby zrobić.

* * *

- Zeszłej nocy brata Braumina nie było w pokoju po nieszporach - stwierdził bez ogródek ojciec przeor Markwart.
Brat Francis skinął głową, starając się nie wyglądać na zaskoczonego.
- Wiedziałeś o tym?
- Poleciłeś mi go uważnie pilnować - odparł Francis.
Ojciec przeor czekał przez dłuższą chwilę, aby Francis powiedział więcej, a potem wydał z siebie długie, pełne frustracji westchnienie i ponaglił go - I gdzie poszedł?
- Na niższe poziomy - wyjaśnił Francis i ciągnął dalej, kiedy zobaczył, że twarz ojca przeora znowu się skrzywiła. - Brat Braumin schodził tam regularnie, zwykle do biblioteki, gdzie ten heretyk Jojonah wykonywał swoją ostatnią pracę.
- Zatem on również znalazł się na ścieżce prowadzącej do potępienia - stwierdził Markwart.
Brat Francis prawie że powiedział Markwartowi wszystko o tym, co odkrył, o grupce Braumina. Niech ich własne słowa skażą ich na potępienie! Jednak przyznawał sam przed sobą, że chciał otwartej konfrontacji z Markwartem na temat Windrunnera, aby upewnić się co do prawdy.
Francis powstrzymał język. Pomyślał o tym wszystkim, co wydarzyło się przez ostatnich kilka miesięcy - pojmanie Chilichunków, zimne lekceważenie Markwarta sprawy zabójstwa Grady`ego przez Francisa, egzekucja Jojonaha - i wiedział, że nie był gotów poznać prawdziwej historii Windrunnera. Zdał też sobie sprawę, że nie był gotów borykać się ze swoim sumieniem, gdyby ujawnił wszystko, co wiedział o Brauminie i pozostałych, jeśli miałby stać na placu wioski St.-Mere-Abelle i przyglądać się, jak palą Braumina i jego przyjaciół.
- Kto był z bratem Brauminem? - spytał znienacka Markwart.
Francis zaczął mówić, że mężczyzna był sam, ale był zbyt zaskoczony, zbyt bał się, że Markwart już zna prawdę.
- Brat Viscenti - wyrzucił z siebie.
- Oczywiście, że on - dumał Markwart. - Nerwowy, mały nieszczęśnik. Nie wiem, jakim cudem w ogóle wpuściłem go do St.-Mere-Abelle. I oczywiście brat Dellman. Ach, szkoda. Widzę w Dellmanie wielki potencjał - dlatego dodałem jego imię do listy mnichów, którzy udali się do Aidy.
- Może był to nasz błąd - ośmielił się powiedzieć Francis. - Może Jojonah przekabacił go podczas tej podróży?
- Czy sam nie brałeś udziału w tej samej podróży? - spytał sarkastycznie Markwart.
Francis uniósł ręce w geście bezsilności.
- I kto jeszcze? - ciągnął Markwart. - Castinagis?
- Być może - odparł Francis. - Nie mogłem się zbytnio zbliżyć, bowiem niżej położone korytarze odbijają echem najlżejszy krok.
- Mówiący herezję w środku mojego opactwa - stwierdził Markwart, wracając, aby z powrotem usiąść za biurkiem, potrząsając z obrzydzeniem głową. - Jak głęboko sięgają korzenie spisku Jojonaha? Ale nieważne - powiedział, a jego głos zmienił się z wyrażającego smutek do spokojnego tonu odzwierciedlającego postanowienie. Wyciągnął z szuflady czysty pergamin i sięgnął po swoje pióro. - Brat Braumin i jego grupa są drobną niedogodnością i niczym więcej. Niedogodnością, którą mogę usunąć przy pomocy listu...
- Wybacz, ojcze przeorze - odezwał się Francis, kładąc rękę na pergaminie.
Stary mnich podniósł wzrok, a na jego twarzy malowało się niedowierzanie.
- Nie jestem pewien ich słów ani zamiarów - pospiesznie wyjaśnił Francis.
- Po tym wszystkim nie jest to dla ciebie oczywiste? - odparł Markwart.
- Sądzę, że po prostu próbują się pogodzić z... - Francis się zawahał, starając się znaleźć odpowiednie słowo - ze śmiercią Jojonaha - powiedział. - Brat Braumin i pozostali znali tylko dobrą stronę tego człowieka. Był ich mentorem.
- Wygląda na to, że był nim w wielu sprawach - nadeszła sucha odpowiedź.
- Może i tak - zgodził się Francis. - Ale bardziej prawdopodobne, że po prostu próbują uporać się ze swoimi duchowymi problemami.
Ojciec przeor Markwart odsunął krzesło od biurka i odchylił się, wpatrując się uważnie we Francisa. - Twoje współczucie jest dziwnie źle ulokowane - ostrzegł.
- To nie współczucie - odparł Francis - ale pragmatyzm. Brat Braumin jest dobrze znany i lubiany pośród innych przeorów i immakulatów. Wszyscy wiedzą, że był blisko z Jojonahem. Czy sam nie przyznałeś tego w naszej ostatniej rozmowie, kiedy wspomniałeś, że zamierzasz awansować go na mistrza?
- Nie mogę awansować heretyka, choć z pewnością mogę posłać go do jego boga demona - powiedział Markwart.
- Może brat Braumin potrzebuje tylko trochę czasu, aby rozpoznać prawdę - zaimprowizował Francis, ledwo wierząc we własne słowa.
Markwart się zaśmiał. - Brat Braumin musi szybko rozpoznać prawdę - rzekł ojciec przeor śmiertelnie lodowatym głosem. - Bardzo szybko.
Brat Francis wyprostował się i zrobił krok w kierunku biurka. - Oczywiście, ojcze przeorze. A ja w dalszym ciągu będę obserwować każdy jego ruch.
- Z daleka - polecił Markwart - nie zwracając na siebie uwagi. Pozwól heretykom sprowadzić więcej takich do naszej sieci. Pragnę jednym ruchem usunąć tę skazę z St.-Mere-Abelle, w jednym pokazie prawdziwej potęgi prawdziwego Boga.
Francis skinął głową, skłonił się, a potem odwrócił i wyszedł z komnaty, całkowicie wstrząśnięty. Nie miał pojęcia, dlaczego nie zdradził Braumina i jego spiskowców. Z pewnością nie wierzył w ani jedno ich słowo. Znajdowali się na ścieżce prowadzącej do herezji, tak prostej i grożącej potępieniem jak ta, która zaprowadziła Jojonaha do śmierci w ogniu.
Francis trzymał się mocno tej myśli, powtarzając ją raz po raz jak litanię przeciwko innemu natarczywemu wspomnieniu.
Mistrz Jojonah mu wybaczył.


Dodano: 2006-10-25 13:14:32
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS