NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Salvatore, R. A. - "Apostoł Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2001
ISBN: 83-87376-66-3
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 3



Salvatore, R. A. - "Apostoł Demona"#1

ROZDZIAŁ 1


PASJA ŻYCIA

Pokój tonął w ciemnościach, zasłony były zasunięte, lecz strażnik dostrzegał szarość przedświtu na niebie przez ich wykończony koronką skraj. Instynktownie sięgnął ręką do tyłu w poszukiwaniu krzepiącego ciepła bijącego z ciała ukochanej, ale jej tam nie było.
Elbryan przetoczył się na drugą stronę, zaskoczony. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do panującego mroku, zdał sobie sprawę, że Pony nie było w łóżku ani nawet w pokoju. Z jękiem, bowiem nie był przyzwyczajony do spania w łóżku, a zwłaszcza miękkim łóżku - zaś to było dodatkowo zasłane poduszkami, bowiem ludzie z wiosek dali strażnikowi najlepsze łóżko w Caer Tinella - Elbryan stoczył się z niego, po czym wstał, wyprostował i przeciągnął. Podchodząc do okna zauważył, że nie ma również wspaniałego miecza Pony. Jednak nie zaniepokoiło go to. Rozbudziwszy się bardziej, z łatwością domyślił się, gdzie Pony się znajduje.
Gdy odsunął zasłony, zobaczył, że było później, niż sądził. Niebo pełne było szarych chmur, ale słońce już wychylało się zza horyzontu. Dni o tej porze roku były najkrótsze, nastał bowiem miesiąc Decambria, dwunasty i ostatni, a zimowe przesilenie miało nastąpić za niecałe trzy tygodnie.
Przebiegając wzrokiem las na północ od wioski, strażnik ujrzał ognisko, które spodziewał się zobaczyć. Wówczas wykonał serię przesadnie powolnych ruchów, zsuwając się nisko na podłogę, a potem podnosząc do góry, szeroko rozciągając ramiona, przygotowując do ruchu swoją muskularną sylwetkę, mierzącą sześć stóp i trzy cale wzrostu i ważącą dwieście dziesięć funtów. Po czym naciągnął szybko ubranie i płaszcz, pragnąc przyłączyć się do swojej ukochanej i wziąć w dłoń wspaniałą Burzę, wykuty przez elfy miecz, miecz wuja Mathera, stanowiący oznakę jego pozycji strażnika.
Tak jak sobie tego zażyczył, jego pokój znajdował się na północnym krańcu wioski, toteż zobaczył niewielu mieszkańców, gdy popędził w las, mijając zagrodę dla koni i szkielet stodoły, którą spalili z Juravielem podczas ucieczki przed potworami, zajmującymi przedtem Caer Tinella.
Tydzień temu okolicę przykryła gruba pokrywa śniegu, lecz od tego czasu zrobiło się cieplej. Teraz nad ziemią wisiała gęsta mgła, zamazując szlaki, ukrywając bezlistne gałęzie. Jednak strażnik znał małe, osłonięte pole, które wybrali z Pony na swój poranny rytuał - elfi taniec miecza, bi`nelle dasada.
Zbliżył się do niej po cichu, nie chcąc jej przeszkadzać i jednocześnie pragnąc przyjrzeć się tańcowi w jego najprawdziwszej postaci.
I ujrzał ją, serce mu zmiękło, a ciało przepełniło ciepło.
Była naga, jej kobieca sylwetka osłonięta była jedynie poranną mgłą, a silne mięśnie lśniły i poruszały się, współgrając w doskonałej równowadze ruchów bi`nelle dasada. Pląsała w cudownym tańcu równowagi i ruchu. Elbryan nie mógł uwierzyć, jak bardzo ją kochał, jak bardzo jej widok przejmował go i wzruszał. Jej gęste, jasne włosy były teraz dłuższe i sięgały jej parę cali za ramiona; unosiły się za nią przy każdym obrocie wykonywanym z blaskiem w niebieskich oczach. Trzymała Obrońcę, wspaniały, smukły miecz, którego klinga ze srebrzca świeciła w szarym świetle poranka, rozbłyskując nagle pomarańczowym płomieniem, stanowiącym odbicie światła ogniska zapalonego przez nią w pobliżu.
Strażnik przykucnął i nadal ją podziwiał, myśląc, jaka w tym tkwiła ironia, bowiem to Pony śledziła go, gdy wykonywał bi`nelle dasada w czasach, kiedy pragnęła nauczyć się zawiłości tego tańca. Jak dobrze się nauczyła! Jego podziw był podwójny - jedna jego część była pod wrażeniem piękna jej ruchów, poziomu harmonii, jaki osiągnęła w tak krótkim czasie, zaś druga odczuwała zwyczajne pożądanie. Od wielu tygodni nie byli z Pony blisko, od momentu przed końcem lata w drodze do St.-Mere-Abelle, gdzie zdążali, aby uratować Bradwardena, kiedy to niespodziewanie złamała ich przysięgę cielesnej abstynencji i uwiodła go. Od tego czasu Elbryan kilkakrotnie próbował powtórzyć tę namiętną scenę, lecz Pony uparcie odmawiała. Przyglądając jej się teraz, niemal dał się ponieść uczuciu. Jej powab był nieodparty, gładkość skóry, miękkie krągłości jej wyrobionego ciała, ruchy bioder, nóg, tak kształtnych i mocnych. Elbryan nie potrafił sobie wyobrazić nikogo bardziej pięknego czy ponętnego. Uświadomił sobie, że oddycha ciężej i że nagle zrobiło mu się bardzo ciepło - a chociaż dzień nie był chłodny jak na tę porę roku, to powietrze z pewnością nie było ciepłe!
Zawstydzony, czując, że zakłóca prywatność Pony, strażnik odsunął pełne pożądania myśli i zapadł całkowicie w medytacyjny spokój, który wytrenował podczas lat spędzonych z Touel`alfar. Wkrótce strażnik pozostawił Elbryana Wyndona, przyjmując spokojny sposób bycia Nocnego Ptaka - był to tytuł wojownika nadany mu przez elfy.
Rozwiązał płaszcz i pozwolił mu opaść na ziemię, a potem szybko ściągnął resztę ubrania. Z Burzą w dłoni wyszedł z zarośli. Pony była tak głęboko skupiona, że nie zauważyła jego nadejścia, dopóki nie znalazł się o krok od niej. Przestraszona, odwróciła się twarzą do niego i nie odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech.
Wyraz jej twarzy, zaciśnięte szczęki i gorejące, niebieskie oczy zaskoczyły Nocnego Ptaka. Zdumiał się jeszcze bardziej, gdy Pony poruszyła się nagle, rzucając miecz na ziemię obok jego stóp z taką siłą, że czubek wbił się na kilka cali w stwardniałą ziemię.
- Ja... ja nie chciałem ci przeszkadzać - wyjąkał strażnik, zakłopotany, bowiem od tygodni dzielili z Pony bi`nelle dasada, tańczyli razem taniec miecza, od kiedy ją go nauczył. We dwoje działali jak jedno, dążąc do tego, aby złączyć swoje style walki i ruchu w doskonałą harmonię. Dla obydwojga taniec miecza stał się substytutem innej formy intymności, której zgodzili się teraz nie dzielić.
Pony nie odpowiedziała, tylko pokonała połowę dzielącej ich odległości, wpatrując się w niego, oddychając ciężko, z potem błyszczącym na szyi i ramionach.
- Odejdę, jeśli tego pragniesz - zaczął mówić strażnik, ale Pony przerwała mu, sięgając nagle ręką i chwytając go za włosy z tyłu głowy, przysuwając się do niego i pociągając jego twarz ku dołowi, podczas gdy sama stanęła na palcach, całując go pożądliwie.
Strażnik objął ją, wciąż trzymając luźno Burzę w dłoni, niepewny, dokąd to zaprowadzi.
Pony nie ustępowała, a z każdą mijającą sekundą jej pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny i pożądliwy. Stan medytacji dawno już opuścił Elbryana, mężczyzna nie był już elfim wojownikiem. Jednakże zachował na tyle rozsądku, że wreszcie odepchnął lekko Pony, aby przerwać pocałunek, i wpatrzył się w nią pytająco. Mimo tego bowiem, iż otwarcie wyznali sobie miłość, choć byli - w oczach tych wszystkich, którzy ich znali, w swoich sercach i jak naprawdę sądzili, w oczach Boga - mężem i żoną, to przysięgli powstrzymać się przed stosunkami małżeńskimi z obawy, że Pony, której zadania były nie mniej wymagające i niebezpieczne niż Elbryana, zajdzie w ciążę.
Elbryan zaczął pytać Pony o ten pakt o abstynencji, lecz ona przerwała mu pomrukiem. Sięgnęła i wyciągnęła mu z dłoni Burzę, rzuciła miecz na ziemię, a potem ponownie zbliżyła się do Elbryana, obdarzając go gorącym pocałunkiem, podczas gdy jej ręce wędrowały po jego plecach, a później zeszły niżej.
Elbryan nie miał siły, aby protestować. Tak straszliwie jej pragnął, tak mocno kochał Pony. Gdy wciąż byli połączeni namiętnym pocałunkiem, ześliznęła się na ziemię, pociągając swojego ukochanego na siebie. Strażnik pragnął, aby ta chwila trwała, pragnął rozkoszować się pięknem miłości z Pony, toteż starał się spowolnić bieg sprawy.
Pony brutalnie przewróciła go na plecy i przycisnęła gwałtownie, pożądliwie, wydając z siebie pomruki przy każdym zdecydowanym ruchu. A potem złączyli się i wszystko stało się ruchem i dźwiękiem. Oszołomiony Elbryan walczył mocno, aby wyrwać swoje myśli z tego tumultu, starając się pojąć to wszystko. Przedtem zawsze ich kochanie było łagodne i pełne ciepła, słów i zaprawionych kpiną pieszczot. Teraz było fizyczne, a nawet gniewne, zaś jęki i pomruki dobywające się z ust Pony były tak samo przepełnione wściekłością jak pożądaniem. Elbryan wiedział i rozumiał, że to nie na niego się gniewała, ale że przez niego dawała upust swojemu gniewowi na cały świat. W ten sposób uwalniała się, odrzucała całe przerażenie i ból. Toteż Elbryan pozwolił jej poprowadzić się w tym najintymniejszym z tańców, próbował dać jej to, czego najbardziej od niego potrzebowała, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie.
Kiedy już skończyli, usiedli koło małego ogniska owinięci płaszczem Pony i oplecieni swoimi ramionami. Nie rozmawiali, nie zadawali pytań. Elbryan zdrzemnął się, zbyt oszołomiony i wyczerpany fizycznym spełnieniem, aby domagać się odpowiedzi, i był tylko na poły świadomy, kiedy Pony wyśliznęła się z jego uścisku.
Obudził się zaledwie kilka minut później i zobaczył Pony siedzącą na środku małego pola, obok ich broni, owiniętą ciasno płaszczem Elbryana. Przyglądał się oddaleniu widocznemu w jej oczach, łzie błyszczącej na miękkim policzku.
Elbryan podniósł wzrok na pustą szarość nieba, czując się tak samo skonfundowany jak wtedy, gdy Pony pocałowała go po raz pierwszy. Zdał sobie sprawę, że ona była jeszcze bardziej zmieszana niż on. Postanowił, że poczeka cierpliwie na odpowiedzi, pozwoli, aby to ona przyszła do niego.
Wtedy, kiedy będzie gotowa.

* * *

Godzinę później, gdy Elbryan wrócił do Caer Tinella, wioska wrzała od krzątaniny. Strażnik powrócił sam, bowiem Pony zostawiła go na polu bez jednego słowa. Jednakże pocałowała go czule, może w formie przeprosin, a może tylko po to, aby zapewnić go, że z nią wszystko w porządku. Elbryan przyjął ten pocałunek za wystarczające na razie wyjaśnienie, nie potrzebował bowiem żadnych przeprosin; ale nieważne, co Pony zrobiła czy powiedziała, nie zmniejszało to jego obaw o nią. Ich poranne kochanie było Pony potrzebne, pokrzepiające i oswabadzające, lecz strażnik wiedział, że nie wygnało demonów z jego ukochanej.
Martwił się o nią. Zastanawiał się, gdy szedł na umówione spotkanie z Tomasem Gingerwartem, co jeszcze mógłby zrobić, aby jej pomóc.
Chociaż Elbryan przybył wcześnie, Tomas już na niego czekał w położonej centralnie stodole, która służyła jako wioskowa sala zebrań. Tomas był twardym człowiekiem, nie bardzo wysokim, ale krępym i zaprawionym przez lata gospodarowania na roli. Podniósł się i wyciągnął dłoń do Elbryana. Strażnik pochwycił ją i zauważył, że ręka Tomasa była szorstka, a chwyt mocny. Elbryan uświadomił sobie, że przez te wszystkie tygodnie znajomości z Tomasem po raz pierwszy uścisnęli sobie dłonie. A na ciemnej twarzy Tomasa widniał szeroki uśmiech - kolejna rzadkość.
Strażnik uświadomił sobie, że plany Tomasa doczekały się spełnienia.
- Jak tego pięknego dnia miewa się Nocny Ptak? - spytał Tomas.
Elbryan wzruszył ramionami.
- Cóż, domyślam się - rzucił lekko Tomas. - Twoja piękna towarzyszka przeszła przez wioskę tylko parę minut przed tobą i to z tej samej strony, z lasu na północy. - Kończąc, Tomas mrugnął, był to gest dobroduszny a nie lubieżny, lecz Elbryan odpowiedział na niego nachmurzoną miną.
- Karawana otrzymała wsparcie - oświadczył Tomas, odchrząkując i zmieniając temat. - Gdyby pora roku nie była tak późna, wyruszylibyśmy za kilka tygodni.
- Musimy mieć pewność, że zima wypuściła ziemię z okowów - odparł Elbryan.
- My? - spytał z uśmiechem Tomas. Odkąd Elbryan i Pony przyłączyli się do niego w Caer Tinella, Tomas starał się przekonać Nocnego Ptaka, aby dołączył do jego karawany zmierzającej do Leśnej Krainy, lecz strażnik dawał wymijające odpowiedzi i nie zobowiązał się do odbycia tej podróży. Tomas mocno na niego naciskał, uczciwie mówiąc, że niektórzy kupcy nie wyłożą swoich pieniędzy ani towarów, jeśli strażnik nie zgodzi się jej poprowadzić.
Elbryan spojrzał na ten pełen nadziei, krzywy uśmieszek, widoczny na ogorzałej twarzy Tomasa Gingerwarta, i pomyślał, że mężczyzna jest jego przyjacielem.
- Będę ci towarzyszyć - potwierdził. - Dundalis było domem moim i Pony i uważam, że jesteśmy tak samo zainteresowani odbudową osady jak wszyscy inni.
- Co jednak z twoimi zobowiązaniami wobec Królewskiej Straży? - spytał Tomas. Nie było tajemnicą, że Nocny Ptak pracował z Shamusem Kilronneyem, kapitanem brygady Królewskiej Straży, aby zapewnić bezpieczeństwo w okolicy. Jak mówiły pogłoski, Shamus i strażnik zaprzyjaźnili się, a Pony ponoć jeszcze bardziej zbliżyła się do tego mężczyzny.
- Kapitan Kilronney jest przekonany, że w regionie jest bezpiecznie - wyjaśnił Elbryan. - Pony rozmawiała z nim wczoraj i chyba znowu się z nim spotyka tego ranka, omawiając plany dotyczące powrotu jego brygady na południe.
Tomas skinął głową, ale wyraźnie nie był zachwycony wieściami o zbliżającym się odjeździe żołnierzy.
- Próbuje przekonać kapitana, żeby pozostał jeszcze trochę dłużej - ciągnął Elbryan. - Może przez zimę, a nawet, aby towarzyszył nam na wiosnę w podróży dalej na północ. Król bez wątpienia pragnie przywrócenia działalności w Leśnej Krainie tak szybko, jak to tylko możliwe.
- Rzeczywiście sobie tego życzy - odparł Tomas. - Kupiec Comli, mój główny patron finansowy, jest osobistym przyjacielem króla Danube Brocka Ursala. Comli nie byłby tak chętny do pociągnięcia na północ, gdyby nie był pewien, że król pragnie wznowienia handlu z Leśną Krainą.
Obydwu mężczyznom wydawało się to całkiem logiczne. Podczas wojny wiele żaglowców zostało straconych albo uszkodzonych przez beczko-łodzie powrie, a jedyne drzewa wystarczająco wysokie, aby zastąpić maszty, pochodziły z jakże odpowiednio nazwanej Leśnej Krainy, krainy Dundalis, Zachwaszczonej Łąki i Końca Świata.
- Może emisariusz Comliego powinien porozmawiać także z kapitanem Kilronneyem - zasugerował strażnik.
Tomas skinął głową. - Dopilnuję tego - obiecał. - Cieszę się, że w tej niebezpiecznej podróży będę miał przy sobie Nocnego Ptaka i Pony, a każdy miecz, który się zgłosi, będzie mile widziany. Nie muszę ci wyjaśniać swoich obaw, bowiem obydwaj rozumiemy, że nikt jeszcze nie ustalił, jak dalece wycofała się armia demona daktyla. Możemy wyruszyć na północ i spotkać dziesięć tysięcy goblinów, olbrzymów i powrie rozbitych przy drodze, wyśpiewujących swoje piosenki o okrucieństwie i torturach!
Elbryan uśmiechnął się na to, bowiem nawet przez chwilę nie wierzył w jego słowa. Rzeczywiście mogą tam być potwory, ale nie w takiej ilości, o której wspomniał Tomas - nie wtedy, gdy została zniszczona wiążąca je siła w fizycznej postaci demona daktyla.
- Szkoda tylko, że nie ma tu Rogera Locklessa, aby mógł pojechać z nami - dodał Tomas.
- Belster go znajdzie, jeśli powróci do Palmaris - zapewnił go Elbryan. Kiedy Elbryan i Pony przejeżdżali przez Palmaris w drodze powrotnej z St.-Mere-Abelle, nie tylko osadzili Belstera jako nowego właściciela Gospody u Kamrata, ale również powierzyli mu misję znalezienia Rogera i opowiedzenia mu o ich ostatnich poczynaniach, kiedy już powróci wraz z baronem Bildeboroughem z wyprawy mającej na celu rozmowę z królem. Strażnik nie wątpił, że Roger pospieszy z powrotem do Caer Tinella, aby przyłączyć się do niego i Pony, jak tylko zakończy swoje obowiązki wobec barona.
- Mam nadzieję, że wróci, zanim zacznie się Bafway - powiedział Tomas. - Bowiem początek trzeciego miesiąca oznacza początek naszej podróży, chyba że pogoda zwróci się przeciwko nam. Może droga będzie wolna od przeszkód wystarczająco długo, aby do nas dotarł, jeśli pogoda się utrzyma.
Elbryan skinął głową, dostrzegając napięcie widoczne na twarzy mężczyzny. Tomas był chętny do udania się na północ tak jak wielu innych, ale zbytnio brał sobie do serca tę nietypową jak na tę porę roku pogodę. Koniec Calembra przyniósł opad śniegu, lecz stopniał on niemal całkowicie w ciągu wielu dni ciepłej pogody. Dla króla Honce-the-Bear, dla barona Palmaris, dla kupców i dla ludzi takich jak Tomas ważne było, aby kiedy tylko Leśna Kraina zostanie uwolniona od potworów, ludzie z Honce-the-Bear ponownie ją zasiedlili i przywrócili handel drewnem. Leśna Kraina była jedynym obszarem, mogącym dostarczać kłody potrzebne na maszty statków. Zgodnie z traktatem Leśna Kraina nie była rządzona przez żadne z trzech królestw - Honce-the-Bear, Behren czy surowy Alpinador - zawsze jednak rejon zaludniony głównie przez własną ludność dobrze służył królowi i kupcom z Honce-the-Bear. Ostatnio doszły do Caer Tinella pogłoski, że Alpinadorczycy zamierzali zasiedlić opuszczoną Leśną Krainę i choć nikt nie obawiał się, że taki rozwój wypadków powstrzyma handel wielkimi drzewami, wszyscy zdawali sobie sprawę, że zmusi to kupców z Honce-the-Bear do płacenia wyższej ceny.
Elbryan nie był w stanie potwierdzić tych pogłosek i tak naprawdę, to uważał, że mogą stanowić jedynie przynętę Comliego albo innego pełnego obaw kupca, mającą zachęcić karawanę do wcześniejszego wyruszenia. Jednak strażnik nie mógł zaprzeczyć logice powrotu na północ. I oprócz praktycznych czynników, istniały także osobiste. Jego ojciec, Olwan Wyndon, udał się do Dundalis, aby żyć na pograniczu, aby stąpać po miejscach, gdzie przedtem nie było człowieka, aby przyglądać się widokom nie widzianym przez żadnego człowieka. Olwan Wyndon odczuwał głęboką dumę ze swojej decyzji udania się na północ i stał się nieoficjalnym przywódcą Dundalis.
Zanim przebudziła się ciemność.
Także blisko Dundalis, w osłoniętym lasku, Elbryan znalazł grób Mathera, swego dawno utraconego wuja - wyszkolonego przez elfy strażnika, który żył przed nim - tam też zasłużył na Burzę będącą niegdyś mieczem Mathera. W lesie koło Dundalis Elbryan spotkał centaura Bradwardena, drogiego przyjaciela, który został mu teraz zwrócony niemalże z grobu. I w tym samym lesie Bradwarden przedstawił Elbryana wspaniałemu czarnemu ogierowi, Symfonii, wierzchowcowi i przyjacielowi strażnika.
Był głęboko związany z tym regionem. Teraz miał poczucie obowiązku wobec swojego zabitego ojca i rodziny, nakazujące mu powrócić i odbudować Dundalis oraz pozostałe dwie wioski, a potem służyć jako obrońca, cichy i nie rzucający się w oczy strażnik, czujnie patrolujący las.
- Mówi się, że nowi osadnicy z północnej krainy mają być dobrze wynagrodzeni - stwierdził Tomas.
Elbryan przyjrzał mu się uważnie i zauważył, jak zaciera ręce. Elbryan wiedział, że jeśli Tomas chce udać się do Leśnej Krainy, aby zbić fortunę, to mężczyznę czeka wielkie rozczarowanie. Życie tam jest ciężkie. Polowanie, łowienie ryb, zbieractwo i uprawa roli są równie konieczne jak handel drewnem. Nie, człowiek nie osiedla się w Leśnej Krainie, aby się wzbogacić. Osiedla się tam, aby żyć w wolności, jakiej nie znalazłby nigdzie indziej. Tomas mógł mówić o "dobrym wynagrodzeniu", ale Tomas przekona się, jeśli jeszcze tego nie wie, że na te nagrody składa się nie tylko królewskie złoto.
- Wybiegamy poza praktyczne myślenie - stwierdził Elbryan. - Ponowne zasiedlenie Dundalis i pozostałych wiosek zależy od tego, czy potwory opuściły region. Jeśli wciąż tam obozują, to wykurzenie ich będzie wymagało większej ilości ludzi niż ta czterdziestka, którą wiedziesz na północ.
- Dlatego poprosiliśmy Nocnego Ptaka, żeby nas poprowadził - rzekł Tomas, puszczając oko. - I Pony.
- I dlatego Pony próbuje przekonać kapitana Kilronneya, żeby został w Caer Tinella przez zimę, a potem ruszył z nami - odparł Elbryan. - Miejmy nadzieję, że się zgodzi.

- I miejmy nadzieję, że on i jego żołnierze nie będą potrzebni - dodał szczerze Tomas.

* * *

- Ach, Jilseponie, jakże mi smutno, że z twoich oczu zniknął blask.

Melodyjny głos dobiegający z góry nie przestraszył Pony, bowiem podejrzewała, że Belli`mar Juraviel znajduje się w pobliżu. Zdecydowała się przyjść w ten zalesiony teren na południe od Caer Tinella, bo pozwalał zobaczyć leżące w oddali obozowisko Królewskiej Straży i dawał nadzieję na znalezienie elfa, bowiem Juraviela nie było od kilku dni - ruszył na zwiady, zbadać drogi na południu. Tego ranka, po tym jak Pony przeszła przez Caer Tinella, gdy poruszała się cicho w cieniu drzew, minęła ją jadąca drogą grupa żołnierzy z garnizonu w Palmaris. Zdała sobie sprawę, że jeźdźcy już przyjechali przez wioskę i zmierzali prosto do obozu Królewskiej Straży.
- Jak długo jeszcze chmura będzie przysłaniać twoje oczy? - spytał Juraviel, który trzepocząc swymi przezroczystymi skrzydłami, przysiadł na gałęzi na wysokości jej oczu. - Kiedy pozwolisz, aby znowu zaświeciło w nich słońce, aby ludzie wokół ciebie mogli rozkoszować się ich odbiciem?
- Myślałam o mojej rodzinie - odparła Pony. - Kiedy straciłam matkę i ojca w Dundalis, straciłam na całe lata wszystkie wspomnienia i myśli o nich. Nie chciałabym, aby to się stało z moimi wspomnieniami o Graevisie i Pettibwie.
- Ale wtedy byłaś młoda - powiedział Juraviel, aby dać jakąś nadzieję znękanej kobiecie. - Byłaś zbyt młoda, żeby pojąć taką tragedię, toteż pozwoliłaś tej tragedii zniknąć ze swoich myśli. Zbyt młoda.
- Może nadal jestem.
- Ale... - zaczął protestować elf, zobaczył jednak, że Pony nawet nie mrugnęła, tylko patrzyła z roztargnieniem ku obozowisku Królewskiej Straży. Jakże smutne musiało być dla tej kobiety, która żyła tylko ćwierć wieku, to, iż straciła aż dwie rodziny! Patrząc na nią teraz, Juraviel obawiał się, że jej piękna twarz nigdy już się nie rozjaśni.
- Opowiedz mi o żołnierzach, którzy przyjechali tego ranka - poprosiła nagle Pony.
- Garnizon z Palmaris - odparł Juraviel. - Podążałem za nimi i miałem nadzieję podsłuchać ich rozmowy, ale oni nie zatrzymali się ani nie zwolnili i nie usłyszałem ani jednej wymiany zdań.
Pony przygryzła wargę, wpatrując się w odległe obozowisko, i Juraviel zrozumiał jej troskę. Czy ci żołnierze przybyli, aby powiedzieć Królewskiej Straży, że ona i Elbryan są banitami?
- Baron Bildeborough jest przyjacielem - przypomniał jej Juraviel. - Twój koń i miecz są tego wystarczającym dowodem, nawet jeśli wątpisz w osąd Rogera.
- Nie wątpię - odpowiedziała szybko Pony. Uwaga Juraviela dotarła do niej. Baron Bildeborough z pewnością nie był przyjacielem kościoła abellikańskiego. A Bildeborough okazał wielką wiarę w Rogera, darowując mu Szary Kamień i Obrońcę, konia i miecz, które Roger przekazał Pony.
- Ci żołnierze należą do barona, nie do kościoła - ciągnął Juraviel. - A teraz, gdy baron Bildeborough rozumie, że to człowiek kościoła zamordował jego ukochanego bratanka - z wyraźnym błogosławieństwem, a nawet na rozkazy kościelnych hierarchów - nie weźmie jego strony przeciwko tobie i Elbryanowi. Niezależnie od obietnic przywódców kościoła abellikańskiego czy nacisków ze strony króla Honce-the-Bear.
- Zgoda - rzekła Pony i odwróciła się, aby popatrzeć na elfa. - Dobrze się im przyjrzałeś? Czy Roger mógł być z nimi?
- Tylko żołnierze - zapewnił ją Juraviel i nie uszło jego uwagi, jak zachmurzyła się jej piękna twarz. - Możliwe, że Roger nie powrócił jeszcze z Ursalu do Palmaris.
- Mam taką nadzieję - odparła Pony.
- Lękasz się o niego? Jest w towarzystwie potężnego człowieka - zauważył Juraviel, bowiem zostali poinformowani, że Roger udaje się do Ursalu z baronem Bildeboroughem, aby porozmawiać z samym królem Danubem Brockiem Ursalem. - Niewielu ludzi po zachodniej stronie Masur Delaval, na północ od Ursalu, dzierży więcej władzy i wpływów niż baron Rochefort Bildeborough.
- Może oprócz nowego przeora Św. Skarbu.
- Ale jego władza jest właśnie taka - odparł Juraviel - nowa. Baron Bildeborough ma wyższą pozycję, bowiem rządzi Palmaris od wielu lat, jest dziedzicem długiej linii przywódców. Dlatego też Roger powinien być z nim wystarczająco bezpieczny.
Ten argument wydał się Pony rozsądny i na jej twarzy widoczna była pewna ulga.
- I tak jednak chciałabyś, aby Roger był z nami - ciągnął elf.
Pony skinęła głową.
- Pragnęłabyś, żeby towarzyszył karawanie zmierzającej do Dundalis - powiedział Juraviel, bowiem miał pewne podejrzenia co do intencji Pony. Tak jak wszystkie Touel`alfar, Belli`mar Juraviel był obdarzony zdolnością właściwej oceny sytuacji, obserwowania i słuchania, a potem dotarcia do sedna sprawy.
- Roger jest cennym sprzymierzeńcem. Lękam się o jego bezpieczeństwo i wolę, aby pozostał z Elbryanem, dopóki nie nauczy się więcej o niebezpieczeństwach szerokiego świata - rzekła stanowczo Pony.
Wypowiedziała te słowa spokojnie, ale uwadze spostrzegawczego Juraviela nie uszła głęboka niechęć Pony wobec kościoła, która przekształciła się w totalną nienawiść. - Z Elbryanem? - naciskał. - To znaczy z wami dwojgiem?
Pony wzruszyła ramionami niezobowiązująco, a ta wymuszona odpowiedź tylko wzmocniła przekonanie elfa, iż Pony nie zamierza wyruszyć z karawaną na północ. Pozwolił, aby cisza przeciągała się przez dłuższą chwilę, by Pony mogła pozostać sam na sam ze swoimi myślami, wpatrując się w oddalone obozowisko.
- Powinnam iść do kapitana Kilronneya - stwierdziła wreszcie.
- Być może został wezwany z powrotem do Palmaris - stwierdził Juraviel. - W okolicy jest niewiele potworów - dodał, gdy zrobiła zdumioną minę. - Tak potężna siła jak jego może lepiej służyć królowi w innych regionach.
- Na zachodzie znajduje się jedna przysparzająca kłopotów grupa powrie, którą chciałby zniszczyć przed powrotem na południe - powiedziała Pony. - A wkrótce poproszę kapitana Kilronneya, żeby spędził zimę w Caer Tinella, a potem towarzyszył karawanie do Dundalis.
- Zaiste - powiedział elf. - A czy Jilseponie także będzie towarzyszyć karawanie?
Jego bezceremonialne pytanie mocno nią wstrząsnęło i nie odpowiadała przez kilka sekund.
- Oczywiście Elbryan uważa, że pojedziesz - stwierdził Juraviel. - Tak jak i Gingerwart. Słyszałem, jak to mówił.
- Dlaczego zatem pytasz...
- Ponieważ nie wierzę, że zamierzasz wyruszyć w tę podróż - wyjaśnił Juraviel. - Twoje oczy zwrócone są na południe. Czy nie powrócisz do swojego domu?
Pony została przyłapana i wiedziała o tym, nawet nieświadomie spojrzała znowu na południe. - Oczywiście, że zamierzam powrócić do Dundalis - powiedziała. - Jeśli Elbryan tam zmierza, to tam jest moje miejsce.
- A ty nie masz nic do powiedzenia w sprawie tego, jakie miejsce musicie dzielić?
- Nie przekręcaj moich słów - ostrzegła. - Jeśli postanowię żyć gdzie indziej, to nie miej wątpliwości, że Elbryan za mną podąży.
- A co postanowisz?
Znowu wzruszenie ramion. - Wrócę do Dundalis, ale nie z karawaną - przyznała.
Mimo iż cały czas to podejrzewał, owo oświadczenie oszołomiło Juraviela.
- Wrócę na jakiś czas do Palmaris - ciągnęła Pony. - Chcę zajrzeć do Belstera O`Comely’ego i zobaczyć, jak sobie radzi w Gospodzie u Kamrata.
- Ale będziesz miała czas, aby pojechać do Palmaris i zobaczyć Belstera, a potem wrócić, zanim karawana wyruszy - argumentował Juraviel.
- Mam już dosyć północy i walki - nadeszła zbywająca go odpowiedź Pony.
- To może być po części prawda - odparł elf. Pony spojrzała na niego i zobaczyła, że uśmiecha się znacząco. - Uważasz, że twoja walka dopiero się zaczęła. Ojciec przeor kościoła abellikańskiego wypowiedział wojnę rodzinie Jilseponie, a teraz to ona zamierza zwrócić tę wojnę przeciwko niemu.
- Nie mogłabym rozpocząć... - zaczęła odpowiadać.
- Nie, nie mogłabyś - przerwał jej elf. - Czy zamierzasz podróżować z powrotem do St.-Mere-Abelle, aby stoczyć wojnę z tysiącem wyszkolonych w boju i posługujących się magią mnichów? A może zaatakujesz Św. Skarb i jego nowego przeora, który, według mistrza Jojonaha, jest najlepszym wojownikiem, jaki kiedykolwiek wyszedł z St.-Mere-Abelle? A co z Elbryanem? - naciskał elf, podążając za Pony, która zaczęła odchodzić. - Jak się poczuje, kiedy się dowie, że go opuściłaś i nie miałaś zaufania, iż pogodzi się z twoją decyzją i przyłączy do ciebie?
- Dosyć! - warknęła Pony, obracając się, aby stanąć z nim twarzą w twarz. - Nie porzucam Elbryana.
- Jeśli sama wyruszysz stoczyć wojnę, to tak właśnie zrobisz.
- Nic o tym nie wiesz.
- To mi powiedz. - Prostolinijny sposób, w jaki Juraviel przemówił, uspokoił Pony. Przypomniał jej, że elf jest przyjacielem, prawdziwym przyjacielem, któremu można zaufać.
- Nie udaję się na południe, aby stoczyć wojnę - wyjaśniła - choć nie wątp, że zamierzam odpłacić kościołowi abellikańskiemu za ból, którego mi przysporzył.
Dreszcz przebiegł Juravielowi po krzyżu. Nigdy przedtem nie słyszał, aby jej głos brzmiał tak chłodno. Nie podobało mu się to.
- Ale to poczeka - ciągnęła Pony. - Dundalis jest główną sprawą dla Elbryana i Rogera, jeśli ten kiedykolwiek do nas powróci. I wiem, że wszyscy musimy poczekać, aby dowiedzieć się, co wydarzyło się w czasie spotkania barona Bildeborougha z królem. Może moja wojna z kościołem nie będzie w końcu taka osobista.
- Dlaczego zatem spoglądasz na południe? - spytał cicho Juraviel.
- W drodze do St.-Mere-Abelle, kiedy sądziłam, że spotka mnie mroczny koniec lub też, że ta sprawa, cała sprawa, zostanie rozwiązana, uwiodłam Elbryana.
- W końcu jesteście mężem i żoną - odparł z uśmiechem Juraviel.
- Zawarliśmy pakt o abstynencji cielesnej - wyjaśniła Pony. - Obawialiśmy się bowiem...
- Spodziewasz się dziecka - uświadomił sobie Juraviel, a jego złote oczy otworzyły się szeroko.
Pony nie zaprzeczyła ani słowem, ani gestem.
- Może jednak się mylisz - stwierdził Juraviel. - To było tylko kilka tygodni temu.
- Wiedziałam już rankiem po tym, jak się kochaliśmy - zapewniła go Pony. - Nie wiem, czy to przez wzgląd na posługiwanie się kamieniami, a zwłaszcza kamieniem duszy, czy też może był to po prostu sam cud życia, ale wiedziałam. I to wszystko, co nastąpiło, albo może co bardziej znaczące, nie nastąpiło w następnych tygodniach, pokazało, że spodziewam się dziecka, Belli`marze Juravielu.
Juraviel uśmiechnął się szerzej, gdy zastanowił się nad potencjałem tego dziecka, zrodzonego z takich rodziców. Uśmiech ten rozpłynął się jednak, kiedy Juraviel podniósł wzrok i przyjrzał się skrzywionej minie Pony.
- Powinnaś się radować! - powiedział do niej. - To okazja do świętowania, a nie krzywienia się.
- Wojna jeszcze nie dobiegła końca - powiedziała Pony. - Trzeba jeszcze odzyskać Dundalis.
- To drobna kwestia - odparł elf. - I zapomnij o swoich wojnach, Jilseponie Wyndon. Uważaj to, co znajduje się w tobie, za najważniejszą sprawę dla ciebie i Elbryana.
Pony zdobyła się na uśmiech wobec nazwania ją Jilseponie Wyndon. Juraviel nazwał ją tak po raz pierwszy. - Nie powiesz Elbryanowi - powiedziała - ani o moich planach udania się na południe, ani o moim... naszym dziecku.
- Ma prawo wiedzieć - zaczął protestować Juraviel.
- I dowie się, ale ode mnie, nie od ciebie.
Juraviel skłonił się z szacunkiem.
- Pójdę do kapitana Kilronneya - wyjaśniła Pony. - Zobaczmy, po co przyjechali ci nowi żołnierze. - Przeszła obok niego, a elf ruszył za nią, aby śledzić jej ruchy z lasu. Jeśli mylili się co do nowych żołnierzy, jeśli ci jeźdźcy przybyli na północ w poszukiwaniu dwojga banitów, to Juraviel stanie u boku swojej przyjaciółki.
Elf spędził dłuższą chwilę, zastanawiając się nad tą myślą - moja przyjaciółka. Co pomyślałaby sobie pani Dasslerond - przywódczyni Touel`alfar - i inni z Caer`alfar, gdyby zrozumieli głębię tej prawdy tkwiącej w sercu Belli`mara Juraviela? Inne elfy zaprzyjaźniły się z Nocnym Ptakiem w czasie jego pobytu w elfiej dolinie, a Tuntun zbliżyła się do mężczyzny i do Jilseponie. Zawsze jednak przedtem elfy dokonywały wyborów w oparciu o pragmatyzm i z myślą o korzyści elfów. Tak było, kiedy Juraviel postanowił udać się ku górze Aidzie wraz z towarzyszami, aby stoczyć walkę z demonem daktylem, i kiedy potem elf zdecydował się poprowadzić ludzkich uciekinierów do elfiej doliny, a pani Dasslerond wpuściła tych pożałowania godnych ludzi do sekretnego miejsca elfów, oraz nawet wtedy, kiedy Tuntun postanowiła podążyć za wyprawą zmierzającą do Aidy i w końcu poświęcić swoje życie. Teraz jednak, jeśli Elbryan i Pony mieliby stoczyć walkę, to byłaby to walka między ludźmi, walka, która nie miałaby nic wspólnego z dobrem elfów, a włączenie się Juraviela w sprawę nie zmieniłoby jej wyniku.
A mimo to walczyłby za swoimi przyjaciółmi i zginąłby ze swoimi przyjaciółmi, jeśli do tego by doszło. I tak naprawdę to decyzja elfa, aby udać się do St.-Mere-Abelle na ratunek Bradwardenowi i przybranym rodzicom Pony była oparta całkowicie na przyjaźni.
Juraviel wiedział, że pani Dasslerond nie zaaprobowałaby tego, bowiem ten konflikt pomiędzy jego przyjaciółmi a kościołem powinien być rozstrzygnięty przez ludzi. Postępowanie Juraviela wtedy i teraz nie zgadzało się z ogólnymi zasadami elfiego społeczeństwa, które przedkładało dobro elfów ponad wszystko inne, wierząc, że życie jednego elfa jest o wiele więcej warte niż życie tysięcy istot innych ras - nawet ludzi, do których elfy nie czuły niechęci.
Jednak Juraviel podąży teraz za Pony, a jeśli dojdzie do walki, stanie i zginie obok swej przyjaciółki.

* * *

Jak tylko Elbryan zostawił Tomasa - dyskusję zakończył zgiełk wywołany przez żołnierzy z Palmaris przejeżdżających z dudnieniem kopyt przez Caer Tinella w poszukiwaniu Królewskiej Straży - wyruszył, aby znaleźć Symfonię i pojechać do obozu. Tak jak Pony, obawiał się, iż przybycie tych żołnierzy może mieć coś wspólnego z klejnotami i ucieczką centaura z więzienia w St.-Mere-Abelle. Zakładał także, że Pony właśnie spotyka się z kapitanem Kilronneyem. Strażnik odetchnął nieco lżej, kiedy zbliżył się do obozu i nie dostrzegł żadnych śladów wybuchowej magii. Gdyby Pony tu była, a żołnierze próbowali ją pojmać, to jej magiczna kanonada zrównałaby z ziemią pół obozu!
- Witam, Nocny Ptaku! - zawołał wartownik. Kolejny żołnierz ruszył, aby wziąć wodze Symfonii, ale strażnik odprawił go machnięciem ręki.
- Nowo przybyli? - spytał.
- Garnizon z Palmaris - wyjaśnił żołnierz. - Rozmawiają z kapitanem Kilronneyem.
- I z Jilseponie?
- Ona z pewnością jeszcze nie przybyła - odparł żołnierz.
Elbryan pokierował Symfonię ku środkowi obozu, witany ciepło przez napotkanych żołnierzy, mężczyzn i kobiety, na których szacunek zasłużył sobie w ciągu ostatnich paru tygodni w kilku walkach, jakie grupa stoczyła z niedobitkami band potworów. Żołnierze kapitana Kilronneya byli zadowoleni z tego, że mieli po swojej stronie Nocnego Ptaka - i Jilseponie! - kiedy zaczynała się walka. Z kolei strażnik poznał i nauczył się szanować tych żołnierzy. Jeśli nowo przybyli przyjechali ze złymi zamiarami, to jeszcze się to nie rozeszło.
Ulga odczuwana przez strażnika rozwiała się, kiedy zsiadł z konia i wszedł do namiotu kapitana Kilronneya. Na twarzy Kilronneya i pozostałych malowała się taka powaga, że ręka Elbryana powędrowała do rękojeści miecza.
- Jakie nowiny? - spytał strażnik po chwili napięcia.
Kilronney zmierzył go wzrokiem. Kapitan był wyższy od Elbryana o dwa cale, potężnie zbudowany, choć nie tak mocno umięśniony jak strażnik. Jego schludnie przycięta broda i wąsy były uderzająco rude, tak jak i jego krzaczaste włosy, co stanowiło dodatkowy kontrast z jego niebieskimi oczami - oczami, w których spostrzegawczy strażnik dostrzegł głęboki smutek i gniew.
Shamus Kilronney spojrzał na dowódcę kontyngentu z Palmaris, a strażnik zamarł, prawie że oczekując ataku. - Jakie nowiny? - ponownie zażądał odpowiedzi Elbryan.
- Kim jest ten człowiek? - spytał dowódca garnizonu z Palmaris, potężnie zbudowana kobieta, bliżej sześciu stóp wzrostu niż pięciu, z włosami splecionymi w grube warkocze, tak ognisto czerwone jak włosy Kilronneya. Jej oczy, tak jak oczy kapitana, skrzyły się błękitem. Elbryanowi wydawało się nawet, że tych dwoje mogło być rodzeństwem - poza tym, że jej akcent był zbliżony do wiejskiego dialektu, typowego dla ludzi z niższych warstw, podczas gdy dykcja i wymowa Shamusa Kilronneya były doskonałe.
- Jest sprzymierzeńcem - wyjaśnił Kilronney - służy jako zwiadowca mojego garnizonu.
- Zwykły zwiadowca? - stwierdziła kobieta i uniosła brwi, przyglądając się potężnemu strażnikowi. Elbryan widział wypisaną na jej twarzy podejrzliwość, a także odrobinę ciekawości.
- Jego osiągnięcia są zbyt liczne, abym je teraz zaczął wymieniać - powiedział ze zniecierpliwieniem Kilronney.
Kobieta skinęła głową.
- Baron Rochefort Bildeborough nie żyje - wyjaśnił bez ogródek Kilronney.
Zielone oczy Elbryana rozszerzyły się ze zdumienia. Jego pierwsza myśl dotyczyła Rogera, o którym wiedział, że podróżował z Bildeboroughem.
- Został zamordowany na drodze zaraz na południe od Palmaris - wyjaśniła kobieta silnym i zdecydowanym głosem i, jak zdał sobie sprawę Elbryan, ukrywającym wielki ból. - Mówią, że jego powóz został zaatakowany przez jakąś bestię, najpewniej wielkiego kota.
- W drodze powrotnej z Ursalu? - spytał strażnik.
- W drodze do Ursalu - poprawiła go kobieta.
- Ależ to było parę miesięcy temu - zaprotestował strażnik. I pomyślał, że jeśli słowa kobiety były prawdziwe, to przeszli z Pony przez Palmaris po morderstwie, a mimo to nic o nim nie słyszeli.
- Nie uważaliśmy podróży na północ za rzecz najważniejszą - rzekła sucho kobieta. - Byli więksi wielmoże do powiadomienia niż kapitan Shamus Kilronney i jego brudny przyjaciel.
- A co z jego towarzyszami? - spytał strażnik, ignorując zniewagi i przyjmując wyjaśnienie kobiety dotyczące tak późnego kontaktu.
- Wszyscy zabici - odparła kobieta.
Myśli Elbryana zawirowały.
- Rozbili obóz - wyjaśnił inny żołnierz. - Wygląda na to, że zostali zaskoczeni. Baron próbował wsiąść z powrotem do powozu, ale kot dostał się za nim do środka i rozerwał go.
Po tych kilku słowach rzuconych przez żołnierza, Elbryan miał wielkie wątpliwości dotyczące natury tej bestii. Przez lata spędzone z Touel`alfar nauczono go o zachowaniu zwierząt, myśliwego i zwierzyny. W okolicy były wielkie koty, choć bardzo niewiele z nich pozostało na ucywilizowanych ziemiach leżących pomiędzy Palmaris a Ursalem. Jednak takie stworzenia normalnie nie zaatakowałyby i nie wymordowały grupy ludzi. Polujący kot mógł napaść na samotnego człowieka, aby zdobyć pożywienie, mógł nawet pozostać przy ofierze i walczyć z innymi, którzy próbowaliby odebrać mu jego zdobycz, ale znaczącą wskazówką był pościg za baronem aż do środka powozu.
- Sam żem to widział - rzucił inny żołnierz. - Ich wszystkich, rozdartych i leżących w jeziorze krwi.
- Kogo zabito pierwszego? - spytał strażnik.
- To musiał być któryś ze strażników przy ognisku - odparł mężczyzna. - Jeden z nich nawet nie zdążył wyjąć broni, zanim kot go rozpruł, a inni nie mieli żadnej szansy na zorganizowanie obrony.
- Zatem baron był zabity jako ostatni, w swoim powozie?
Mężczyzna skinął głową z zaciśniętymi ustami, jakby dławił ból.
Elbryanowi wydawało się to bez sensu, chyba że zaatakowało ich jakieś chore zwierzę albo zebrała się grupa kotów - mało prawdopodobny wypadek.
- Jak wielu zjedzono? - Elbryan spytał świadka.
- Wszyscy byli rozdarci - powiedział mężczyzna. - Flaki im wypływały. U jednego widać było serce w otwartej klatce piersiowej! Nie wiem, ile kęsów ten kot wyrwał z każdego.
- Sądzisz, że to potrzebne? - spytała kobieta, zwracając się do kapitana Kilronneya.
Kilronney zwrócił ku Elbryanowi błagalne spojrzenie, ale strażnik już uniósł dłoń do góry na znak, że nie będzie dalej wypytywał. Nie musiał. Żaden głodny kot nie zostawiłby nie zjedzonego tak kuszącego kąska jak serce i żaden kot nie wydatkowałby energii, zabijając uciekających ludzi, kiedy miał do zjedzenia świeżą zdobycz. Jeśli mężczyzna akuratnie opisał tę scenę, to barona nie zabiło żadne zwierzę.
A to oczywiście doprowadziło Elbryana do bardziej niepokojących myśli. Widział wielokrotnie, jak posługiwano się klejnotami, długo rozmawiał o nich z Avelynem i wiedział, że jeden z nich mógł przeistoczyć ramię człowieka w łapę zwierzęcia.
- Ludzie będący z baronem - zaczął spokojnie strażnik. - Znałeś ich wszystkich?
- Jeden był moim przyjacielem - odparł świadek. - I już wcześniej żem widział tych innych, co byli z nim. Byli najbliższymi strażnikami barona!
Strażnik skinął głową. - Słyszałem, że ktoś inny, nie żołnierz, podróżował z baronem Bildeboroughem.
- Mały gość - stwierdziła kobieta. - Ano, słyszeliśmy o nim.
- I czy jego ciało było w obozie?
- Nie widziałem go - odparł świadek.
Przyniosło to Elbryanowi odrobinę ulgi, lecz niczego nie potwierdziło. Kot, jeśli to był kot, mógł odciągnąć Rogera dalej, żeby go zjeść. A co było nawet bardziej prawdopodobne, mnich, jeśli to był mnich, mógł pojmać Rogera, szukając informacji o Elbryanie i Pony.
- Dokąd zmierzacie? - spytał dowódcę z Palmaris.
- Przyjechaliśmy powiedzieć kapitanowi Kilronneyowi o baronie, w każdą stronę wysłano gońców - odparła.
- Śmierć barona niesie ogromne konsekwencje dla Palmaris - stwierdził Shamus Kilronney. - Zwłaszcza po tak niedawnym zamordowaniu przeora Dobriniona.
- Przez całą jesień w mieście wrzało - dodała kobieta. - Nowy przeor właśnie powrócił z wyprawy do St.-Mere-Abelle - z jakiegoś Kolegium Przeorów, cokolwiek to znaczy - a teraz zajął swoje miejsce i jeszcze trochę więcej, chociaż ma rywali.
Strażnik skinął głową, odbierając te słowa jako potwierdzenie swoich najgorszych obaw. Spotkał kiedyś nowego przeora Św. Skarbu - na krótko jedynie, ale wystarczająco długo, aby poznać, że De`Unnero jest nieprzyjemnym człowiekiem, pełnym ognia i dumy. Śmierć Bildeborougha zostawiła ziejącą dziurę w strukturze władzy - jego jedyny dziedzic, Connor, nie żył, tak jak przeor Dobrinion - którą przeorowi De`Unnero spieszno będzie wypełnić. A fakt, że De`Unnero wrócił do St.-Mere-Abelle na to kolegium, sprawił, iż strażnik zaczął się lękać tego, że przeor mógł mieć ze sobą więźnia, Rogera Locklessa.
Elbryanowi wydało się wówczas, że kościół abellikański jest wielkim, czarnym potworem, podnoszącym się, aby przesłonić słońce. Pomyślał o swojej podróży do Aidy, aby stoczyć walkę z demonem daktylem, i wyprawie do St.-Mere-Abelle, mającej na celu wykradzenie przyjaciół ze szponów ojca przeora, i zrozumiał, że te dwie misje wcale tak się między sobą nie różniły, wcale nie.
- A co ty zamierzasz? - Elbryan spytał Kilronneya.
Mężczyzna westchnął bezradnie. - Powinienem wrócić do Palmaris - powiedział - żeby zobaczyć, czy mogę pomóc w zabezpieczeniu miasta.
- Jesteś potrzebny tutaj - przypomniał mu strażnik. - Zima może mocno uderzyć tych ludzi i sprowadzić potwory, których nie pokonają bez twojej pomocy. A potem jest jeszcze sprawa karawany zmierzającej na północ przed początkiem wiosny.
- Nie porównujesz chyba przywrócenia działalności w Leśnej Krainie z bezpieczeństwem Palmaris? - zaprotestowała z niedowierzaniem kobieta, zbliżając się bardziej do kapitana i wpatrując się w niego intensywnie, spojrzeniem, które, jak zauważył Elbryan, wskazywało na znajomość, toteż pomyślał znowu, że pomiędzy nimi może być jakiś związek rodzinny.
Strażnik spojrzał na Kilronneya, ale kapitan tylko wzruszył ramionami, pokonany prostą logiką zawartą w stwierdzeniu kobiety.
- A co z bandą powrie na zachodzie? - spytał strażnik, bowiem omawiali poprzednio z Kilronneyem plany dotyczące tej sprawiającej kłopoty bandy krasnoludzkich krwawych beretów, która nie opuściła tego regionu, stanowiąc zagrożenie dla tych, którzy ośmieliliby się wychylić poza bezpieczny rejon Caer Tinella i Landsdown.
- Zajmiemy się nimi od razu - stwierdził Shamus Kilronney.
Kobieta żołnierz zaczęła protestować.
- A potem, jeśli pogoda się utrzyma i droga pozostanie wolna od przeszkód, powrócę z moimi ludźmi na południe - powiedział Shamus tonem, który nie pozostawiał miejsca na dyskusję.
Kobieta wydała z siebie pomruk i odwróciła się, aby wpatrzeć się uważnie w strażnika.
- Oto Nocny Ptak - powiedział kapitan Kilronney, wreszcie go przedstawiając.
Strażnik uniósł lekko brodę, ale nie skłonił się.
- Nocny Ptak? - spytała kobieta z kwaśną miną. - Dziwne imię.
- A to jest sierżant Colleen Kilronney ze straży Palmaris - wyjaśnił Shamus.
- Twoja siostra? - spytał strażnik.
- Kuzynka - odparł z pewnym niesmakiem Shamus.
- Z tej lepszej części rodziny - wtrąciła szybko Colleen, a Elbryan nie potrafił stwierdzić, czy mówiła to na poważnie, czy też nie. - Och, mój kuzyn nauczył się mówić poprawnie i pięknie, żeby zalecać się do dam w Ursalu. Siedział nawet przy stole obiadowym króla.
Shamus spojrzał na nią gniewnie, ale ona tylko zaśmiała się szyderczo i zwróciła do strażnika.
- Cóż, panie Nocny Ptaku... - zaczęła.
- Po prostu Nocny Ptaku - wyjaśnił strażnik.
- Cóż, panie Nocny Ptaku - ciągnęła dalej Colleen bez mrugnięcia okiem - wygląda na to, że będziesz miał swoją walkę z krwawymi beretami. Pojedziemy z moimi żołnierzami z wami dla zabawy. Wszyscy jesteśmy nieco zmartwieni wydarzeniami w Palmaris i wyładowanie się na powrie może nam dobrze zrobić.
Dwaj pozostali żołnierze z Palmaris skinęli głowami z ponurymi minami.
Shamus Kilronney powiedział - Nie mamy wiele czasu. Trzeba wybrać i przygotować pole walki.
- Wybierasz swoje pole walki, kiedy dobywasz miecza - wtrąciła uparta Colleen.
Elbryan zmierzył wzrokiem kapitana, a potem jego kuzynkę. Było widoczne, że między nimi istniała mocna rywalizacja i strażnik rozumiał, że takie uczucia mogły prowadzić do nieszczęścia w walce. - Dowiem się, gdzie udały się powrie i wybiorę odpowiednie miejsce na nasz atak - powiedział, wychodząc z namiotu.
- Trochę żeś za bardzo ufny - usłyszał narzekanie Colleen.
- Nikt nie potrafi lepiej przygotować pola walki niż Nocny Ptak - mówił Shamus, gdy Elbryan, potrząsając głową i uśmiechając się, dosiadał Symfonii. Jego rozbawienie wywołane Colleen Kilronney było jednak krótkotrwałe i zniknęło, gdy zastanowił się nad ponurymi nowinami, które przyniosła kobieta.
Kiedy odjeżdżał, zobaczył Pony zbliżającą się do obozu i pokłusował w jej kierunku.
Przyjrzała mu się podejrzliwie i zanim jeszcze zaczął mówić zrozumiała, że stało się coś złego.
- Baron Bildeborough został zamordowany na drodze, zanim w ogóle zbliżył się do Ursalu - powiedział Elbryan, zsuwając się z konia, aby stanąć obok żony - wraz ze swoimi strażnikami, choć wśród zabitych nie było śladu Rogera.
- Znowu powrie? - dobiegł spomiędzy drzew ociekający sarkazmem głos Juraviela. - Bez wątpienia ten sam klan, który zabił przeora Dobriniona.
- Może być w tym więcej prawdy, niż sądzisz - odparł strażnik. - Ci, którzy znaleźli barona, mówią, że został zabity przez wielkiego kota, ale chociaż rany zgadzałyby się z takim stworzeniem, to wątpię, czy motyw także.
- Tygrysia łapa - wyrzuciła z siebie Pony, mając na myśli klejnot, którym posługiwali się mnisi do przeobrażenia swych kończyn w łapy wielkiego kota. Przymknęła oczy i pochyliła głowę, wzdychając ciężko, a Elbryan objął ją ramieniem, wyczuwając, że potrzebuje wsparcia. Każde nowe zetknięcie się, czy też słowo dotyczące kościoła abellikańskiego ciążyło Pony. Każde bezbożne działanie mnichów, będące przeciwieństwem zasad, które prowadziły drogiego Avelyna, jedynie wzmacniało jej żal po utracie rodziców.
- W Palmaris panuje zamieszanie - powiedział Elbryan, przemawiając bardziej do Juraviela niż do Pony. - Skraca się czas pobytu z nami kapitana Kilronneya i jego żołnierzy. Powinniśmy załatwić się z tą bandą powrie, zanim wyruszymy.
- A co z Rogerem? - spytała szybko Pony. - Czy mamy nadal pełnić tu nasze obowiązki, a nawet ruszyć dalej, podczas gdy on może być w straszliwym niebezpieczeństwie?
Elbryan rozłożył bezradnie ręce. - Wśród zabitych na drodze nigdzie nie było śladu Rogera - wyjaśnił.
- Mógł zostać pojmany - stwierdził Juraviel.
- Jeśli został wysłany do St.-Mere-Abelle, to ja tam wrócę - oświadczyła Pony tak zimnym tonem, że Elbryanowi dreszcz przeszedł po krzyżu. Podejrzewał, że zamierzała tym razem wejść przez frontowe drzwi i niewiele pozostawić po swoim przejściu.
- Jeśli został pojmany, to oczywiście pojedziemy po niego - zapewnił ją Elbryan. - Nie wiemy tego jednak, a przy braku dowodów musimy zawierzyć Rogerowi i dalej działać według planu.
- Jeśli jednak pojedziemy dalej na północ albo ruszymy przeciwko powrie, jak dowiemy się o losie Rogera? - zaprotestowała Pony.
Był to dylemat, ale strażnik nie był przekonany, czy powinni rzucić wszystko i wyruszyć na poszukiwanie Rogera Locklessa. Mężczyzna umiał przetrwać. Kiedy Elbryan i Juraviel weszli do okupowanej przez powrie Caer Tinella, aby go uratować, ten już był wolny. - Nie mam na to odpowiedzi - przyznał strażnik. - Wiem, że muszę zaufać Rogerowi. Jeśli został zabity na drodze, to niewiele mogę na to poradzić.
- Nie pomściłbyś przyjaciela? - słowa Pony raniły głęboko.
Elbryan przyglądał się jej, jakby była kimś obcym, jakąś inną osobą niż ta, którą pokochał tak mocno.
Pony nie mogła wytrzymać tego spojrzenia. Pochyliła głowę i znowu westchnęła. - Oczywiście, że byś pomścił - przyznała. - Po prostu boję się o Rogera.
- Możemy posłać wiadomość do Belstera O`Comely’ego w Palmaris - zaproponował Juraviel. - Miasto jest zbyt duże, abyśmy się po nim włóczyli, próbując zlokalizować Rogera. Belster jednak, usadowiony w środku miasta, mógł znaleźć jakąś informację.
- Wszystkie plotki przepływają przez Gospodę u Kamrata - dodała z nadzieją Pony.
- Pójdę do Tomasa Gingerwarta - zaofiarował się Elbryan - i znajdę zaufanego kuriera.
- Żaden nie okaże się bardziej godny zaufania niż ja - powiedziała Pony, gdy strażnik zaczął się oddalać.
Elbryan zatrzymał się i przymknął oczy. Opanowanie gniewu zajęło mu chwilę. A potem obrócił się ku niej powoli, zdumiony, że podjęłaby taki krok.
- Muszę iść i spotkać się z Bradwardenem - stwierdził Juraviel. - Wyśledzimy powrie i zameldujemy się tego wieczora. - I elf zniknął, pozostawiając tych dwoje, którzy prawie nie usłyszeli jego słów, aby skończyli rozmowę.


Dodano: 2006-10-25 12:33:06
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS