Posłuchaj recenzji w formacie mp3
Boże Narodzenie jest motywem niejednokrotnie wykorzystywanym jako podstawa fabuły książki czy filmu. Najsłynniejsza jest rzecz jasna „Opowieść wigilijna”, książka wielokrotnie naśladowana i parafrazowana. Nie bez kozery przywołuję ten tytuł, bo Wydawnictwo Mag w materiałach promocyjnych porównywało „Najgłupszego anioła” właśnie do słynnego dzieła Dickensa. Mało tego, z opisów można było wywnioskować, że książeczka Moore’a bezprecedensowo zdetronizuje swoją poprzedniczkę. Jak to zwykle w takich wypadkach bywa, rzeczywistość okazała się znacznie bardziej prozaiczna i przyziemna. Nie uprzedzajmy jednak faktów...
Gdzieś w Kalifornii znajduje się małe miasteczko o nazwie Pine Cove. Jak to bywa w niewielkich mieścinach, jego mieszkańcy doskonale się znają, co nie oznacza, że skrzętnie nie ukrywają różnych sekretów. Niemal każdy z bohaterów to oryginał: Molly w nawrotach choroby psychicznej wciela się w postać, którą grała w filmach klasy B – Kendrę, Wojowniczą Laskę z Pustkowi; Theo to policjant mający słabość do trawki, Tucker jest właścicielem owocożernego nietoperza, a Gabe – doktor biologii, stara się wyleczyć z popędu seksualnego za pomocą elektrod w wiadomym miejscu... Podobnych ekscentryków w Pine Cove jest więcej, a razem tworzą barwny, choć niezbyt spójny kolektyw. Jednak mimo drobnych tarć między sobą, prawdopodobnie spędziliby Wigilię spokojnie na corocznym balu dla samotnych, gdyby nie dwa wydarzenia: przypadkowe zabójstwo jednego z mieszkańców przez jego byłą żonę oraz pojawienie się pewnego osobnika promieniującego anielską aurą, choć niestety lekko niedomagającego na umyśle... Doprowadza to do serii wypadków i przypadków powodujących, że będą to niezapomniane święta.
„Jeśli kupujesz tę książkę na prezent dla babci albo dziecka, musisz wiedzieć, że zawiera ona brzydkie słowa, a także pozbawione smaku opisy kanibalizmu i aktów płciowych osób po czterdziestce. Nie miejcie do mnie pretensji. Uprzedziłem.”
Powyższe ostrzeżenie od autora znajduje się dopiero na siódmej stronie książki, co sprawia, że pewnie niewiele osób się z nim zapozna. A warto – bo książka, z pozoru przeznaczona dla młodszego czytelnika: schematyczna, prosta okładka, żartobliwy, wręcz infantylny tytuł... a treść już taka nie jest. Fakt, narracja jest lekka i zabawna, ale zgodnie z ostrzeżeniem niektóre zawarte w książce sceny mogą co bardziej wrażliwe osoby urazić lub wręcz oburzyć. Nie ma co się obawiać – Moore nie prezentuje drastycznych czy niesmacznych opisów z naturalistyczną dokładnością, ale nie szczędzi mocniejszych słów i co pikantniejszych szczegółów. Jest napisana w taki sposób, jak wyrażają się i zachowują we własnym gronie dorośli ludzie na amerykańskiej prowincji – a przynajmniej takie wrażenie można sobie wyrobić na podstawie filmów zza oceanu. To książka zdecydowanie dla dorosłego (może prędzej dojrzałego?) czytelnika, choć jej żartobliwy ton może temu przeczyć.
Humor zawarty w „Najgłupszym aniele” jest raczej przaśny, by nie powiedzieć wręcz, że miejscami prymitywny. Moore sypie niewybrednymi żartami i dwuznacznymi scenami, w których aluzje seksualne wiodą niezaprzeczalny prym. Nie obyło się także bez modnych ostatnio nawiązań do innych tekstów kultury – w tym przypadku filmów przede wszystkim. Początkowo są to subtelne aluzje – ot, widzimy, że ta postać została wzięta żywcem z „Czerwonej Soni”, a tamta scena pasowałaby jak ulał to „Terminatora”. Jednakże ostatnie rozdziały to już niemal scenariusz, którym mógłby posłużyć się Peter Jackson przy kręceniu kontynuacji „Martwicy mózgu” czy też innego „Świtu żywych trupów”. Jednym słowem, wierni fani filmów gore klasy B z pewnością znajdą tu coś dla siebie. Rzecz jasna z przymrużeniem oka.
Warto jednak zaznaczyć, że to nie jest tylko i wyłącznie powieść humorystyczna. Moore pod komediowym płaszczykiem porusza kilka poważniejszych spraw, szczególnie związanych z międzyludzkimi relacjami i związkami. W blurbie na czwartej stronie okładki porównuje się Moore’a między innymi do Vonneguta. Cóż, może i coś w tym jest, ale ja osobiście tak daleko idącej analogii bym nie wysnuł. Choć miejscami faktycznie dotykają podobnych problemów, przykrywając je dużą dawką humoru, to jednak Vonnegut robi to zdecydowanie znacznie subtelniej i z większym smakiem. Niewykluczone, że jest to po prostu oznaka upływającego czasu i zmieniających się tendencji... Niemniej jednak dla mnie wszelkie bardziej ambitne treści, które stara się przekazać Moore, giną w natłoku nieco siermiężnych i niewyszukanych żartów.
Natomiast wielkie brawa należą się Wydawnictwu Mag za edycję książki. Twarda oprawa z obwolutą, strony z dobrego jakościowo papieru, porządnie zszyte, duża wyraźna czcionka, a jednocześnie poręczny format to atuty polskiego „Najgłupszego anioła”. Aż przyjemnie się trzyma (i rzecz jasna czyta) tak schludnie wydaną powieść.
Nadszedł czas podsumowania. Czy mogę polecić „Najgłupszego anioła”? Z drobnymi zastrzeżeniami, i raczej pewnemu specyficznemu rodzajowi odbiorcy, ale tak. Nie należy się sugerować porównaniami do Dickensa – to nie ta liga, a i odbiorca zupełnie inny. Zresztą Moore odżegnuje się od „Opowieści wigilijnej” już pod koniec pierwszego rozdziału. Powieść amerykańskiego pisarza to pozycja niemal stricte rozrywkowa. Jej celem jest rozbawienie czytelnika w dosyć niewyszukany, acz skuteczny sposób. Jest to książka przeznaczona przede wszystkim dla osób preferujących dosyć prosty humor, niewymagający zbyt wielkiego wkładu własnego i umiejętności kojarzenia pozornie niepowiązanych elementów powieści. W świetle powyższego zdania może nie powinienem tego mówić, ale „Najgłupszy anioł” mi się podobał. Był doskonałą odskocznią od szarej rzeczywistości i przyjemnym przerywnikiem między bardziej wymagającymi lekturami. Czasem po prostu trzeba przeczytać coś lżejszego, typowo rozrywkowego, by nie zostać stłamszonym przez ambitne, ciężkie od rozważań filozoficznych dzieła. I w tym celu także „Najgłupszego anioła” polecam.
Ocena: 7/10
Autor:
Shadowmage
Dodano: 2006-11-20 18:55:15