NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

Ukazały się

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)


 Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

 Kingfisher, T. - "Cierń"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Maas, Sarah J. - "Dom płomienia i cienia"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

Linki

Salvatore, R. A. - "Duch Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2000
ISBN: 83-87376-65-5
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 2



Salvatore, R. A. - "Duch Demona" #6

ROZDZIAŁ 6

NIEDOCENIENI

Obecność straży powrie tak późno w nocy na obrzeżach Caer Tinella uważał za dziwną. Zwykle krasnoludy i gobliny wracały po zachodzie słońca do osady. Chociaż gobliny wolały dokonywać swych niegodziwości pod osłoną nocy, to kiedy osada została zajęta, zwykle wykorzystywały ten okres aktywności do hazardu, picia i wzajemnego popychania, dopóki nieuchronnie nie wywiązały się bójki.
Tak było jednak, zanim pani Kelso została rzekomo zmieniona w drzewo, przed czynem, który potwory przypisywały swemu bogu, demonowi daktylowi. Teraz widocznie zamierzały być bardziej czujne, na wypadek gdyby daktyl pojawił się, aby osobiście sprawdzić ich pracę.
Roger się uśmiechnął; był zadowolony, że jego mały podstęp przysporzył paskudnikom tyle kłopotu. A jeśli chodzi o straże, to się nie przejmował. Przyszedł tu, żeby wejść do Caer Tinella, zatem wejdzie do Caer Tinella, cokolwiek powrie by nie zrobiły, żeby go powstrzymać. Uświadomił sobie, że owszem, straże go spowolnią, ale nie w sposób, jaki przewidziały.
Obydwa powrie stały spokojnie, jeden z rękami w kieszeni, a drugi zaciągając się głęboko fajką o długim cybuchu. Roger zauważył, że ich berety lśniły czerwienią nawet w tym słabym świetle. Zrozumiał, że byli to zaprawieni w bojach weterani. Powrie nazywano krwawymi beretami ze względu na ich zwyczaj maczania beretów, zrobionych ze skóry, najczęściej ludzkiej, we krwi wrogów. Berety traktowano specjalnymi olejkami, żeby zachowały kolor krwi, a żywotne soki każdej nowej ofiary rozjaśniały ich odcień. Stąd też, status powrie można było często określić przy pomocy koloru beretu.
Rogera chwyciło obrzydzenie na ten widok, ale go to nie zniechęciło. Jeśli w ogóle miało to jakieś znaczenie, to świadomość, że ta dwójka często maczała swoje berety, uczyniła go jeszcze bardziej zdeterminowanym. Według niego, ten mały wyczyn pomści zabitych, przynajmniej trochę. Pomiędzy powrie płonęło małe ognisko, rozstawili też trzy pochodnie w odległości dwunastu stóp w półkolu, pozostawiając otwartą jedynie krótką ścieżkę prowadzącą z powrotem do pobliskiej osady. Roger ześliznął się poza tym półkolem, poruszając się tak cicho jak chmura przysłaniająca księżyc. Kiedy minął krąg, osada stanęła przed nim otworem, zawrócił jednak, przechodząc na tyły krasnoludów, chowając się za żywopłotem w odległości kilku stóp od nich. Poczekał tam kilka chwil, upewniając się, że powrie niczego się nie spodziewały i że w najbliższej okolicy nie było żadnych innych. Wtedy prześliznął się skrajem krzaków, czołgając się ku swym ofiarom.
- Sam bym sobie zakurzył - stwierdził jeden z krasnoludów i wyciągnął rękę z kieszeni, trzymając własną fajkę.
Jeszcze gdy krasnolud wyciągał rękę, Roger włożył swoją.
- Załaduj mi - powiedział krasnolud, wręczając fajkę kompanowi. Drugi wziął ją i podniósł saszetkę ziela fajkowego, podczas gdy pierwszy sięgał ręką z powrotem do kieszeni, kiedy ręka Rogera wyślizgiwała się z niej z dwiema sztukami złota, dziwnymi, ośmiościennymi monetami z Wietrznych Wysp.
Roger uśmiechnął się szeroko, kiedy krasnolud odbierał fajkę drugą ręką, otwierając w ten sposób dostęp do drugiej kieszeni.
- Jesteś pewien? - spytał po raz dziesiąty Belster O`Comely.
- Sam je widziałem - odpowiedział mężczyzna, Jansen Bridges. - Nie więcej niż godzinę temu.
- Duże?
- Mogłyby zjeść mężczyznę i jeszcze by im miejsca w brzuchu zostało na jego żonę - odparł Jansen.
Belster powstał ze swego siedzenia na pniu drzewa i podszedł do południowego skraju małej polanki, służącej grupie uciekinierów za główny obóz.
- Ilu poszło do osady? - spytał Jansen.
- Tylko Roger Lockless - odparł Belster.
- Chodzi co noc - powiedział nieco szyderczym tonem Jansen. Jansen przybył z północy z grupą Belstera i nigdy nie był rozmiłowany w Rogerze Locklessie.
- Taa, i wszyscy lepiej przez to jemy - odparował Belster, odwracając się, aby przyjrzeć się mężczyźnie.
Zobaczył, że ton Jansena zrodzony był bardziej z frustracji niż z gniewu wymierzonego w Rogera, dlatego też łagodny Belster dał temu spokój.
- Jeśli ktokolwiek może się przedostać przez nie, to tylko Roger Lockless - ciągnął Belster, mówiąc tak do siebie, jak i do Jansena.
- Taką też mamy wszyscy nadzieję. Ale nie możemy czekać, żeby się przekonać. Mówię, żebyśmy zostawili między nami a krasnoludami jeszcze z pięć mil, przynajmniej dopóki nie zobaczymy, jak niebezpieczne są te nowe posiłki.
Belster rozważał ten pomysł przez krótką chwilę, a potem skinął na znak zgody. - Idź i powiedz Tomasowi Ginerwartowi - polecił. - Jeśli zgodzi się, że lepiej będzie, abyśmy wyruszyli tej nocy, to nasza grupa będzie gotowa do wymarszu.
Jansen Bridges skinął głową i odszedł przez polankę, pozostawiając Belstera z jego myślami.
Belster uzmysłowił sobie, że robił się już coraz bardziej zmęczony tym wszystkim. Zmęczony ukrywaniem się w lesie i zmęczony powrie. Odnosił wcześniej sukcesy jako karczmarz w Palmaris, mieście, które nazywał domem, odkąd skończył pięć lat, kiedy to przeniósł się z rodzicami z południa blisko Ursalu. Przez ponad trzydzieści lat mieszkał w kwitnącym mieście nad Masur Delaval, pracując najpierw ze swym ojcem, budowniczym, a potem na własną rękę w tawernie, którą sam założył. A potem umarła matka, a w niespełna rok później ojciec, i dopiero wtedy Belster dowiedział się o długu, jaki pozostawił po sobie ojciec, o dziedzictwie, jakie spadło prosto na szerokie barki jego jedynego syna.
Belster stracił tawernę i wciąż miał długi tak duże, że musiałby albo przyjąć dziesięć lat posługi na rzecz wierzycieli, albo iść gnić na taki okres do więzienia w Palmaris.
Zamiast tego wymyślił trzecią możliwość, spakował kilka pozostałych mu rzeczy i uciekł na dziką północ, do Leśnej Krainy i miejsca zwanego Dundalis, nowej osady powstałej na ruinach innej, zniszczonej przez najazd goblinów kilka lat przedtem.
W Dundalis Belster O`Comely znalazł swój dom i swoją niszę, otwierając nową karczmę, Rycząca Sheilę. Nie miał zbyt wielu gości - Leśna Kraina nie była zbyt mocno zaludniona, a jedynymi gośćmi były przybywające okresowo karawany kupieckie - ale zgodnie z samowystarczalnym stylem życia tej osady w dzikich ostępach, mężczyzna nie potrzebował wiele pieniędzy.
Wtedy jednak powróciły gobliny, tym razem z zastępem powrie i olbrzymów. I tak Belster znowu został uciekinierem, lecz tym razem stawka była znacznie wyższa.
Obejrzał się na ciemny las, w kierunku Caer Tinella, choć osada była zbyt daleko, położona za zbyt wieloma pagórkami i drzewami, aby ją zobaczyć. Belster wiedział, że grupa banitów nie mogła sobie pozwolić na utratę Rogera Locklessa. Młodzieniec stał się legendą dla osaczonych uciekinierów, pewnego rodzaju przywódcą, choć rzadko był pośród nich, a jeszcze rzadziej odzywał się do kogokolwiek z nich. Od czasu śmiałej akcji ratunkowej pani Kelso, ten status jeszcze wzrósł, jeśli to w ogóle było możliwe. Gdyby złapano i zabito teraz Rogera, byłby to rzeczywiście ciężki cios dla morale grupy.
- Co wiesz? - padło pytanie. Belster odwrócił się i zobaczył stojącego za sobą Restona Meadowsa, kolejnego uciekiniera z Dundalis.
- Roger jest w osadzie - odparł Belster.
- Tak powiedział nam Jansen - rzekł ponuro Reston. - Powiedział nam też o nowych posiłkach. Obawiam się, że Roger będzie musiał sprostać swojej reputacji, jeśli nie więcej.
- Czy Tomas wypowiedział się w tej sprawie?
Reston skinął głową. - Będziemy w drodze w przeciągu godziny.
Belster potarł swoje grube szczęki. - Weź dwójkę swoich najlepszych zwiadowców i skierujcie się ku Caer Tinella - powiedział. - Spróbujcie dowiedzieć się o los Rogera Locklessa.
- Myślisz, że nasza trójka mogłaby się tam dostać i uratować go? - spytał z niedowierzaniem Reston.
Belster rozumiał jego uczucia; niewielu w obozie pragnęło spotkania z Kos-kosio Begulne i jego hardymi powrie. - Poprosiłem cię tylko o poznanie jego losu, nie, żebyście o nim decydowali - wyjaśnił korpulentny mężczyzna. - Jeśli Rogera zabito lub schwytano, to będziemy musieli wymyślić lepszą opowiastkę wyjaśniającą jego nieobecność.
Reston przechylił z zaciekawieniem głowę.
- Dla nich - zakończył Belster, wskazując brodą w kierunku obozowiska. - Nie załamaliśmy się, kiedy Nocny Ptak, Pony i Avelyn wyruszyli do Barbakanu, jednak, jak ciężkie od żalu byłyby nasze serca, gdyby ich zabito?
Reston zrozumiał. - Potrzebują Rogera - domyślił się.
- Potrzebują wierzyć, że Roger działa na rzecz ich wolności - odparł Belster.
Mężczyzna skinął ponownie głową i odbiegł truchtem, aby znaleźć dwóch odpowiednich zwiadowców, pozostawiając Belstera znowu samego, wpatrującego się w las. Tak, Belster O`Comely był tym wszystkim zmęczony, a zwłaszcza zmęczony tą odpowiedzialnością. Czuł się jak ojciec stu osiemdziesięciorga dzieci, a wśród nich był jeden taki, co lubił ryzyko i kosztował go dużo nerwów.
Belster naprawdę miał nadzieję, że chłopak wróci bezpiecznie.
Schowawszy swoją zdobycz, Roger zaczął się wymykać. Kiedy jednak znalazł się z powrotem w zaroślach, zauważył kawałek zwiniętego sznura, używanego przez niewolników do ciągnięcia bali. Roger nie mógł się powstrzymać. Zaczepił środek sznura o pień potężnego drzewa, a potem wziął oba końce i powrócił do nieświadomych niczego, wciąż palących fajki powrie.
Wkrótce potem znajdował się znowu w lesie. Postanowił, że wróci tu, kiedy będzie opuszczał wioskę i zaskoczy tę dwójkę. Jeśli, jak to zwykle bywało w przypadku powrie, nie ruszą się zbytnio w tym czasie, to będą mieli trochę kłopotów, a Roger trochę zabawy, kiedy rzucą się z wyciem w pościg, a pętle, jakie rozłożył naokoło ich stóp, zacisną się i padną jak dłudzy na ziemię.
Może uda mu się nawet wrócić do nich i pochwycić jeden z tych krwawych beretów, zanim uda im się wyplątać.
Roger odłożył te pomysły na później; widział teraz wyraźnie osadę, cichą i ciemną. Kręciło się kilka goblinów, ale nawet centralny budynek, zwykle wykorzystywany do hazardu, był tej nocy cichy. Roger ponownie pomyślał o swoim podstępie z daktylem i panią Kelso. Potwory zachowywały się najlepiej, jak potrafiły, lękając się, że ich bezlitosny pan znajduje się w okolicy.
Wobec tej wzmożonej czujności, Roger niemalże żałował, że nie użył jakiegoś innego wytłumaczenia dla zniknięcia pani Kelso.
Za późno, żeby teraz się tym martwić, powiedział sobie młodzieniec i ruszył do osady. Tej nocy będzie ostrożny; zamiast zrobić swoją zwykłą rundkę, przemykając się od budynku do budynku, okradając kieszenie - i często wkładając nie tak cenne przedmioty innym potworom, po to tylko, aby sprawdzić, czy nie uda mu się wywołać bójki - poszedł prosto do spiżarni, chcąc zjeść porządny posiłek i przynieść trochę jedzenia dla ludzi ukrywających się w lesie.
Drzwi do spiżarni były zamknięte, a pierścienie uchwytów owinięto ciężkimi łańcuchami zabezpieczonymi ciężką kłódką.
Skąd to wzięli? Zastanawiał się Roger, pocierając brodę i policzki i rozglądając się dokoła. I dlaczego zadali sobie tyle trudu?
Ze znudzonym westchnieniem Roger wyciągnął mały wytrych zza ucha i wsunął go w dziurkę w kłódce, pochylając się nisko, żeby mógł lepiej słyszeć, co robi. Po kilku przekręceniach i kliknięciach kłódka się otworzyła. Roger zdjął ją i zaczął odwijać łańcuchy, zatrzymał się jednak i zastanowił nad swoimi działaniami. Jak tak dobrze o tym pomyślał, to nie był znowu taki głodny.
Rozejrzał się naokoło, wsłuchując się w ciszę, starając się wyczuć stopień zmęczenia, jaki ogarnął osadę. Może mógłby się trochę zabawić tej nocy. Później mógłby wrócić i zebrać trochę jedzenia dla przyjaciół.
Wziął zamek i łańcuchy, zostawiwszy drzwi zamknięte.
Zanim jeszcze zrobił dwa kroki, zdał sobie sprawę, że ma szczęście, bowiem usłyszał za sobą niski pomruk. Podskoczył ku drzwiom, pochylił się nisko i przystawił ucho do drewna.
Zza drzwi dochodziły pomruki i powarkiwania, a potem z nagłą dzikością, która w mgnieniu oka postawiła Rogera na baczność, dobiegł głośny i wściekły szczek.
Młodzieniec oddalił się spiesznie, wślizgując się za następny budynek. Schował na później łańcuchy i zamek - robiły zbyt dużo hałasu podczas ucieczki - pod obluzowaną deskę przy uliczce, a potem wdrapał się na dach.
Powrie przeciął otwartą przestrzeń, kierując się ku drzwiom spiżarni, przeklinając przy każdym kroku. - No, co tak wyjecie? - utyskiwał swoim głosem, brzmiącym jakby ktoś tarł kamieniem o kamień. Powrie sięgnął ręką ku drzwiom, ale zatrzymał się i podrapał po głowie, dostrzegając, że czegoś brakuje.
- Kurczę - wymruczał Roger, kiedy zobaczył, jak powrie odbiegł z powrotem tam, skąd przyszedł. Zwykła taktyka Rogera nakazywałaby mu siedzieć w miejscu, ale włoski na karku stanęły mu dęba, a instynkt podpowiadał, żeby się stąd wynieść i to szybko. Zszedł na dół po drugiej stronie budynku, a potem pobiegł w ciemność. Za nim, w całej osadzie, zapalano pochodnie, jedną za drugą, zamieszanie narastało, a krzyki - Złodziej! - odbijały się głośnym echem.
Roger przechodził z dachu na dach, złażąc z jednego i wdrapując się na następny, a potem przedostał się przez rozszczepioną deskę ogrodzenia w koralu na północno-zachodnim skraju osady. Pochylony nisko młodzieniec, przemykał się między krowami, starając się im nie przeszkadzać, dotykając je lekko i szepcząc łagodnie, prosząc, aby były cicho.
Przeszedłby bez żadnego problemu; odpoczywające krowy nie były nim zbytnio zainteresowane.
Oprócz tego, że nie wszystkie z nich były krowami.
Gdyby Roger nie był taki przejęty tym, aby nie obudzić powrie i goblinów, uzmysłowiłby sobie, że było to gospodarstwo Rosina Delavala i że Rosin miał byka, zwierzę o najbardziej paskudnym charakterze w całym Caer Tinella. Rosin zwykle trzymał byka oddzielonego od krów, bowiem pastwiąca się bestia często je raniła i nie ułatwiała mu wchodzenia i zabierania mleka. Ale powrie nie oddzielały zwierząt, czerpiąc rozrywkę z widoku zranionych zwierząt i wyczynów pomniejszych rangą goblinów, kiedy to wysyłały je po mleko albo żeby zabić krowę.
Roger, patrząc bardziej przez ramię niż przed siebie, przemierzał ten prawdziwy labirynt krowich ciał, łagodnie odsuwając kuksańcem jedno zwierzę na bok, a potem popychając delikatnie drugie. Natychmiast zauważył, że to zwierzę wydawało się potężniejsze niż inne i mniej chętne, aby się odsunąć.
Roger zaczął go znowu przepychać, ale zamarł w miejscu, powoli odwracając głowę, aby przyjrzeć się zwierzęciu.
Byk, całe dwa tysiące funtów, na poły spał i Roger, myśląc, że to o połowę za mało, wycofał się powoli i cicho. Wpadł na krowę i zwierzę zamuczało żałośnie.
Byk parsknął obracając wielką, zakończoną rogami głowę.
Roger rzucił się do ucieczki, przelatując tuż za obracającym się bykiem, a potem zawracając, przebiegając znowu tuż z tyłu. Przez chwilę fantazjował, żeby tak skołować zwierzę, by upadło. Jednak tylko przez chwilę, bowiem pomimo jego gwałtownych ruchów i szybkości, byk obracał się ku niemu, a śmiercionośne rogi zbliżały się.
Roger zrobił jedyną rzecz, jaka mu pozostała: wskoczył na grzbiet byka.
Logicznie rzecz biorąc, wiedział, że nie powinien krzyczeć, ale i tak krzyczał. Byk podskakiwał i parskał, walił kopytami w ziemię w absolutnej wściekłości. Kręcił się i skakał, pochylał głowę i skręcał nią ostro, niemalże zrzucając Rogera przez bark.
Jakoś udawało mu się utrzymać, kiedy byk zmierzał na drugi koniec koralu, za którym znajdował się jedynie ciemny las. I dobrze się stało, jak uzmysłowił sobie Roger, bo z drugiej strony pełno było powrie i goblinów, a większość krzyczała i wskazywała w kierunku koralu.
Byk rzucił się szybko do przodu na krótkim odcinku, potem zatrzymał gwałtownie, skręcając ostro w prawo, a później znów w lewo. I znowu Roger trzymał się, jakby od tego zależało jego życie, a nawet złapał za jeden z byczych rogów. Przy drugim skręcie byk stracił równowagę, a myślący szybko Roger dostrzegł swoją szansę. Podwinął jedną nogę pod siebie i pociągnął z całej siły za róg, obracając głowę byka jeszcze bardziej.
Byk się przechylił i Roger zeskoczył, potknął się uderzając o ziemię, ale szybko rzucił się do biegu. Dotarł do ogrodzenia, zanim kręcącemu się bykowi udało się złapać równowagę, i pokonał je w oka mgnieniu.
Byk przykłusował do ogrodzenia, a Roger, chociaż widział gobliny nadbiegające z dwóch strony od strony osady, zatrzymał się na tyle długo, aby się pochwalić - Mogłem skręcić ci ten twój tłusty kark - zakończył pstrykając w powietrzu palcami tuż pod nosem byka.
Byk parsknął i wierzgnął kopytami ziemię, a potem pochylił głowę.
Rogerowi usta otwarły się ze zdumienia. - Chyba mnie nie rozumiesz - zaprotestował.
Było to bez znaczenia; byk zaatakował ogrodzenie.
Roger pognał do lasu. Byk rzucał się i kopał, rozwalając deski, posyłając belki wysoko w powietrze.
A potem był już wolny, wpadając na małą polankę znajdującą się zaraz za koralem. Gobliny zbliżały się już wówczas z obydwu kierunków, a byk nagle znalazł się po stronie Rogera.
- Ajajaj! - zapiszczał jeden z goblinów. Uważany pośród słabowitych na umyśle koleżków za myślącego szybko, goblin chwycił najbliższego kompana i cisnął biednego głupca prosto pod nogi byka.
Wkrótce goblin unosił się w powietrzu, wywijając dwa pełne salta, zanim uderzył ciężko o ziemię. Odpełznął, starając się nie jęczeć, starając się nie zrobić nic, co mogłoby zwrócić uwagę byka, bowiem rozwścieczona bestia ruszyła teraz w pościg za resztą umykających goblinów.
Ze znajdującego się nieopodal drzewa Roger przyglądał się temu ze szczerym rozbawieniem. Jednak jego chichot przeszedł w pełen współczucia jęk, kiedy byk ubódł jednego uciekającego goblina, ostry róg wbił się z tyłu w nogę goblina i wyszedł przez rzepkę kolanową. Byk podniósł głowę, a goblin poleciał krzycząc, lądując na potężnym byczym karku. Byk biegł dalej, rzucając się jak szalony, a goblinem trzęsło, aż wreszcie róg uwolnił się z kolana i goblin zleciał. Jednak byk z nim jeszcze nie skończył, obrócił się, wyrzucając w powietrze darń, i stratował goblina, zanim jeszcze ten zaczął się odczołgiwać.
Wysoko na drzewie Roger posunął się po konarze, z dala od pnia, i przeskoczył na gałąź kolejnego drzewa, zmierzając na północ, z powrotem ku obozowi.
- Następnej nocy - przyrzekł, przypominając sobie o łańcuchu i kłódce. Pomyślał, że z pomocą tych rzeczy mógł narobić powrie sporo szkód. Zatem chociaż nie dostał się do spiżarni i pomimo spotkania z bykiem, nadmiernie optymistyczny Roger uważał, iż noc ta zakończyła się powodzeniem, dlatego też zszedł z drzewa i ruszył ku spotkanym najpierw powrie lekkim krokiem i z lekkim sercem. Zauważył ich z oddali, obydwaj siedzieli na ziemi, starając się wyplątać kostki ze sznura. Poruszyło ich zamieszanie w osadzie i wyglądało na to, że sznur ich przewrócił.
Roger żałował, że go to ominęło. Czerpał jednak pewną satysfakcję z leżących na ziemi dwóch fajek i mamrotanych przez ofiary przekleństw. To tylko sprawiło, że serce zabiło mu lżej, a złośliwy uśmieszek rozszedł się po twarzy, kiedy zmierzał głębiej w las.
Wtedy jednak usłyszał ujadanie.
- Co to? - spytał młodzieniec, zatrzymując się, wsłuchując w dziwny dźwięk. Nie miał doświadczenia z psami do polowań i nie rozumiał, że psy obwieszczały znalezienie tropu, jego tropu. Wiedział jednak z niemilknącego dźwięku, że się zbliżały, wspiął się zatem na wysoki i rozłożysty dąb stojący z dala od innych drzew i wpatrzył się w ciemność.
Daleko na południu zobaczył blask pochodni. - Uparci - zamruczał, potrząsając głową, pewien, iż potwory nie znajdą go w ciemnym lesie.
Zaczął schodzić z drzewa, ale zmienił kierunek niemalże natychmiast, kiedy doszły go powarkiwania. Siedząc na niskiej gałęzi mógł dostrzec cztery sylwetki. Roger widział już wcześniej psy - Rosin Delaval trzymał dwa do pomocy przy stadzie. Jednak tamte psy były małe i przyjacielskie, zawsze merdały ogonami, zawsze chciały bawić się z nim czy też z kimkolwiek innym. Te psy wydawały się zupełnie innym gatunkiem. Ton ich poszczekiwania nie był przyjacielski, ale groźny, głęboki i donośny, jak z koszmarów. W ciemnościach nie mógł dostrzec zbyt wielu szczegółów, ale z odgłosów szczekania i czarnych sylwetek wywnioskował, że psy te były znacznie większe niż rosinowe.
- Skąd żeście je wzięli? - wymamrotał młody złodziej, rzeczywiście bowiem, psy stanowiły nowe posiłki w Caer Tinella. Rozejrzał się naokoło, szukając sposobu zejścia z drzewa, wystarczająco daleko, aby uciec od tych zwierząt.
Uderzyło go niemalże natychmiast, że zejście z tego drzewa oznaczało pożarcie. Musiał zaufać swojemu szczęściu, wspiął się zatem na najwyższe gałęzie dębu, mając nadzieję, że psy stracą go z oczu i przestaną się nim interesować.
Nie rozumiał, jak zostały wytresowane te zwierzęta. Psy pozostały tuż pod drzewem, węsząc i drapiąc, a wreszcie ujadając. Jeden wciąż skakał wysoko i drapał korę.
Roger spojrzał z niepokojem ku południowi i zobaczył zbliżające się coraz bardziej pochodnie, podążające za hałasem. Musiał zmusić te psy to zamilknięcia albo znaleźć jakiś sposób na wydostanie się z okolicy.
Nie wiedział, od czego zacząć. Miał przy sobie tylko jedną broń, mały nóż, który nadawał się lepiej do otwierania zamków niż walki, a nawet gdyby miał przy sobie wielki miecz, to przerażała go sama myśl, że mógłby stawić czoła tym psom. Podrapał się po głowie, rozglądając naokoło. Dlaczego wdrapał się na to właśnie drzewo, tak daleko od innych?
Ponieważ nie rozumiał swoich wrogów.
- Nie doceniłem ich - zbeształ sam siebie Roger, kiedy powrie weszły na polankę pod dębem. Po chwili drzewo zostało otoczone przez krasnoludy, z uśmiechającym się Kos-kosio Begulne pośrodku. Roger usłyszał, jak kumple przywódcy powrie gratulują mu przywiezienia psów - psów z Craggoth, jak je nazywali.
Roger zrozumiał, że go przechytrzono.
- Złaź już na dół! - ryknął Kos-kosio Begulne w górę drzewa. - Ta, widzimy cię, więc złaź na dół albo, kurka, spalę to drzewo pod tobą! A potem pozwolę zjeść moim psom to, co z ciebie zostanie - dodał chytrze.
Roger wiedział, że zawzięty Kos-kosio wcale nie żartował. Wzruszywszy ramionami z rezygnacją, ześliznął się na najniższe gałęzie drzewa, ukazując się wyraźnie przywódcy powrie.
- Na dół! - rozkazał Kos-kosio Begulne, a głos krasnoluda stał się nagle surowy i przerażający.
Roger pełen wątpliwości spojrzał na rozszalałe psy.
- Podobają ci się moje psy z Craggoth? - spytał powrie. - Hodujemy je na Julianthes, żeby łapać szczury takie jak ty. - Kos-kosio Begulne dał znak kilku innym, a ci szybko podeszli do psów i założyli im kolczatki, odciągając zwierzęta na bok - nie był to drobny wyczyn, biorąc pod uwagę stopień podniecenia psów. Rogerowi udało się wtedy przyjrzeć im dobrze w świetle pochodni i zobaczył, tak jak podejrzewał, że te bestie nie przypominały zbytnio psów Rosina. Miały ogromne głowy i klatki piersiowe, wielkie umięśnione torsy, były wysokie na cienkich nogach, z krótką brązowo-czarną sierścią i oczami lśniącymi czerwienią w leśnej nocy jak piekielne ognie. W tym momencie wydawały się całkowicie opanowane, a jednak Roger nie mógł się zmusić do poruszenia.
- Na dół! - powiedział znowu Kos-kosio Begulne. - Mówię ostatni raz.
Roger zeskoczył lekko na ziemię, tuż przed przywódcą powrie. - Roger Billingsbury, do usług, mój dobry krasnoludzie - rzekł pokłoniwszy się.
- Nazywają go Roger Lockless - włączył się inny powrie.
Roger skinął głową i uśmiechnął się, traktując to jako komplement.
Kos-kosio Begulne rozłożył go potężnym ciosem.


Dodano: 2006-10-19 16:37:51
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS