NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

Moon, Elizabeth - "Być bohaterem"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Moon, Elizabeth - "Esmay Suiza"
Data wydania: 2005
ISBN: 83-88916-69-6
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 428
Tom cyklu: 1



Moon, Elizabeth - "Być bohaterem" #5

Rozdział piąty
Po kolacji Esmay poszła do prywatnego apartamentu prababki.Dziesięć lat temu stara dama też mieszkała osobno, odmawiając zamieszkaniaw głównym budynku z powodu jakiegoś sporu, którego nikt nie chciałdziewczynie wyjaśnić. Esmay wiele razy próbowała to z niej wyciągnąć, alebez powodzenia. Prababka nie była typem osoby, która chciałaby dzielić się tegorodzaju sekretami. Esmay bała się jej śmiertelnie, przerażało ją jej ostrespojrzenie, które mogło uciszyć nawet Papę Stefana. Dziesięć lat niecoprzerzedziło jej srebrne włosy i przyćmiło jasne niegdyś oczy.
- Witaj, Esmaya. - Głos kobiety nie zmienił się; był togłos matriarchini, która oczekiwała względów od wszystkich osób jej płci. -Dobrze się miewasz?
- Tak, oczywiście.
- Dobrze cię tam karmią?
- Tak... ale cieszę się, że znów mogłam posmakować naszegojedzenia.
- To jasne. Żołądek nie może zaznać spokoju, gdy serceżyje w niepewności. - Prababka należała do ostatniego pokolenia, któreniemal co do litery trzymało się starych zakazów i nakazów. Napływimigrantów i rozwój handlu spowodowały zmiany, które jej zdawały sięwielkie, a dla Esmay, porównującej Altiplano z różnorodnościąkulturową Floty, prawie nie miały znaczenia. - Nie podoba mi się twojerozbijanie się po galaktyce, ale cieszę się z twojej godnej postawy.
- Dziękuję - powiedziała Esmay.
- Biorąc pod uwagę twoje obciążenie, całkiem dobrzesobie poradziłaś.
Obciążenie? Jakie obciążenie? Esmay zaczęła zastanawiać się,czy umysł starej kobiety nie przestał jednak właściwie funkcjonować.
- Oznacza to, że twój ojciec mimo wszystko miał rację,choć nawet teraz niechętnie się z nim zgadzam.
Esmay nie miała pojęcia, o czym mówi jej prababka.Stara dama nieoczekiwanie zmieniła temat, tak jak zawsze.
- Mam nadzieję, że zdecydujesz się z namipozostać, Esmay. Twój ojciec wybrał w nagrodę dla ciebie stadninęi ziemię; już nie byłabyś wśród nas żebrakiem. - To był przytyk, gdyż tużprzed odlotem Esmay poskarżyła się, że nie ma niczego własnego i że równiedobrze mogłaby być żebrakiem żyjącym z łaski innych. Jednak pamięć dobrzesłużyła prababce.
- Miałam nadzieję, że zapomnicie o tych ostrychsłowach - rzekła. - Byłam bardzo młoda.
- Ale mówiłaś prawdę, Esmaya. Młodzi opisują prawdętaką, jak ją widzą, nawet jeśli czasem nie do końca ją rozumieją, a tyzawsze byłaś prawdomównym dzieckiem. - Te słowa zostały wypowiedzianez naciskiem, którego nie potrafiła zinterpretować. - Nie widziałaś tutajdla siebie przyszłości, widziałaś ją między gwiazdami. Teraz, kiedy już jepoznałaś, mam nadzieję, że możesz z nami pozostać.
- Ja... byłam tam szczęśliwa.
- Mogłabyś być szczęśliwa i tutaj - odpowiedziałastaruszka, poprawiając suknię. - Teraz jesteś już dorosła i jesteśbohaterką.
Esmay nie chciała denerwować babki, ale potrzeba byciaszczerą zwyciężyła.
- Tutaj jest mój dom - rzekła - ale nie wydaje mi się,żebym mogła tu zostać. Nie... nie na zawsze.
- Twój ojciec jest durniem - oznajmiła prababka, jakbymyślała o czymś innym. - Idź już i daj mi odpocząć. Nie, nie jestemzła. Bardzo cię kocham, tak jak zawsze, a kiedy odejdziesz, będę za tobątęsknić. Wróć jutro.
- Tak, prababko - odpowiedziała słabo Esmay.
Jeszcze tego samego wieczoru rozsiadła się wygodnie obokojca, Berthola i Papy Stefana w skórzanym fotelu w wielkiejbibliotece. Zaczęli od pytań, których się spodziewała, o jej doświadczeniawe Flocie. Ku własnemu zaskoczeniu czerpała z tej rozmowy przyjemność;zadawali inteligentne pytania i porównywali jej odpowiedzi z własnymidoświadczeniami wojskowymi. Odprężona, mówiła o rzeczach, jakich nigdy niespodziewała się omawiać z krewnymi płci męskiej.
- Coś mi się przypomniało - powiedziała w końcu powyjaśnieniu im, jak Flota przeprowadziła śledztwo w sprawie buntu. - Ktośpowiedział mi, że Altiplano ma opinię świata Aegistów sprzeciwiających sięodmładzaniu. To chyba nie jest prawda?
Jej ojciec i wujek spojrzeli na siebie, a potemodezwał się tata.
- Widzisz, Esmaya... Wielu ludzi tutaj uważa, że tospowoduje więcej problemów niż ich rozwiąże.
- Przypuszczam, że masz na myśli wzrost populacji.
- Częściowo. Jak wiesz, gospodarka Altiplano opiera sięprzede wszystkim na rolnictwie. Nie tylko dlatego, że planeta najbardziej dotego się nadaje, ale mamy też tych wszystkich Starowiercówi Życiosercowców. Przyciągamy imigrantów, którzy chcą żyć z ziemi.Gwałtowny wzrost populacji - albo powolny, lecz długotrwały - rozpocząłbyproces grabienia ziemi. Zastanów się, jakie byłyby tego skutki na przykład dlaorganizacji wojskowej.
- Wasz najbardziej doświadczony personel nieodchodziłby ze służby z powodu starości. Ty... wujek Berthol...
- Oczywiście, najbardziej doświadczeni - na przykładtaki facet, który zawsze potrafi naprawić czołg czy działo - pozostanąużyteczni i może nawet nabiorą jeszcze większego doświadczenia.Doświadczenie się liczy, a przy odmładzaniu można zdobywać go corazwięcej. To pozytywny skutek. A negatywny?
Esmay poczuła się tak, jakby wróciła do szkoły i byłazmuszona do odpowiedzi przed całą klasą.
- Dłuższe życie starszyzny oznacza mniej stanowisk dlamłodszych oficerów - stwierdziła. - Spowolniłoby to tempo robienia kariery.
- Całkowicie by je zatrzymało - poprawił ją ojciec.
- Nie rozumiem, dlaczego.
- Ponieważ odmłodzony generał - żeby zacząć od samejgóry - pozostanie generałem już na zawsze. Oczywiście pozostaną jeszcze jakieśmożliwości promocji - ktoś zginie w wypadku czy na wojnie - ale takich przypadkównie będzie dużo. I wtedy twoja Flota stanie się broniąekspansjonistycznego imperium Familii Regnant...
- Nie!
- Musi, Esmay. Jeśli odmładzanie upowszechni się...
- Już jest dość powszechne, przecież o tym wiemy -odezwał się Papa Stefan. - Już od jakichś czterdziestu lat mają nową proceduręi wypróbowali ją na sporej liczbie ludzi. Przypomnij sobie, dziewczyno,lekcje biologii: jeśli populacja zwiększa się, musi znaleźć nowe zasoby albozginąć. Zmiany populacji uzależnione są od współczynnika narodzini śmierci. Jeżeli ten ostatni obniży się wskutek odmładzania, mamy wzrostpopulacji.
- Ale Familie nie są ekspansywne...
Berthol parsknął i poprawił się w fotelu. -Familie nie ogłosiły wielkiej kampanii, to prawda, ale jeśli przyjrzysz sięgranicom przez ostatnie trzydzieści lat... Sprzeczka tu, starcie tam.Terraformacja i kolonizacja planet, które wcześniej spisano na straty jakoniepotrzebne. Pokojowa aneksja pół tuzina małych systemów...
- One poprosiły o ochronę Floty - wtrąciła Esmay.
Ojciec rzucił Bertholowi spojrzenie, które mówiło "cichobądź" równie dobitnie, jakby powiedział to na głos. - Ale nam chodzi o to,że jeśli liczba ludności Familii dalej będzie się zwiększać, bo starzy będąpoddawać się odmładzaniu - i jeśli z tego samego powodu wzrośnieliczebność Floty - to będą zmuszone do ekspansji.
- Nie wydaje mi się - odpowiedziała Esmay.
- A jak myślisz, czemu twoja kapitan przeszła nastronę Czarnej Szramy?
Esmay zmarszczyła brwi.
- Nie wiem. Pieniądze? Władza?
- A może odmłodzenie? - podsunął ojciec. - Długieżycie i dobrobyt? Bo wiesz, że długie życie oznacza dobrobyt.
- Wcale nie jestem pewna. - Esmay pomyślałao prababce, której długie życie zbliżało się już do końca.
- Długie młode życie. Widzisz, to kolejna sprawa, któramnie niepokoi. Długowieczność jest nagrodą przede wszystkim za rozwagę. Tenżyje wystarczająco długo, kto postępuje roztropnie. Wszystko, czego człowiekowitrzeba, to unikać ryzyka.
Esmay pomyślała, że chyba już wie, do czego zmierza tarozmowa, ale wolała nie ryzykować wyskakiwania przed szereg, zwłaszcza przy takdoświadczonym żołnierzu.
- No i co? - zapytała.
- A to, że rozwaga i ostrożność nie należą donajwiększych zalet żołnierza. Oczywiście są ważne, ale... skąd weźmieszżołnierzy, którzy zaryzykują życie, jeśli unikanie ryzyka równa sięnieśmiertelności? I to nie nieśmiertelności Wierzących, którzy spodziewająsię uzyskać ją po śmierci, ale nieśmiertelności w tym życiu.
- Odmładzanie może sprawdzić się w społeczeństwiecywilnym - odezwał się Berthol - ale w wojskowym może wyłącznie spowodowaćproblemy. Gdybyśmy zatrzymali w wojsku wszystkich najbardziejdoświadczonych ludzi, szybko upadłby normalny cykl szkolenia rekrutów,a populacja, której wojsko służy, wcale nie chciałaby ich dostarczać.
- Co oznacza - mówił dalej - że organizacja wojskowamająca między uszami coś więcej niż tylko siano nie może pozwolić nanieograniczone odmładzanie... albo musi planować nieustanną ekspansję.A w którymś momencie może natknąć się na kulturę młodzieńców, któranie stosuje odmładzania, więc automatycznie będzie odważniejsza i bardziejagresywna. - Wuj Berthol nigdy nie potrafił oprzeć się wyłożeniu sprawy aż dosamego końca.
- Wygląda to jak stary spór między wierzącymii agnostykami - stwierdziła Esmay. - Jeśli faktycznie istniejenieśmiertelna dusza, to najważniejsze jest rozważne życie, które zapewni jejnieśmiertelność...
- Tak, ale wszystkie znane nam religie, które oferujątego rodzaju nagrodę, bardziej rygorystycznie definiują warunki potrzebne dojej otrzymania. Wymagają od wiernych ograniczenia egocentryzmui samolubstwa. Niektóre nawet domagają się czegoś wręcz skrajnego -lekkomyślnego traktowania własnego życia w służbie bóstwa. Te ideologierodzą dobrych żołnierzy, dlatego właśnie wojny religijne są o wieletrudniejsze do zdławienia niż pozostałe.
- A tutaj - odezwała się Esmay, uprzedzającBerthola - odmładzanie zachęca do rozwagi i czystego samolubstwa,a nawet je wynagradza?
- Tak. - Ojciec zmarszczył brwi. - Bez wątpienia dobrzyludzie też poddadzą się odmłodzeniu... - Esmay zwróciła uwagę na ukrytąw tych słowach sugestię, że dobrzy ludzie nie są samolubni. Było to dziwnew przypadku człowieka, który był bogaty i potężny... ale onoczywiście nie uważał się za samolubnego. - Ale nawet oni po kilku odmłodzeniachdojdą do wniosku, że uczynią znacznie więcej dobra, jeśli pozostaną przy życiu,niż kiedy umrą. Łatwo jest oszukiwać samego siebie, że mając więcej władzy,można czynić więcej dobra. - Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w półkiz książkami. Czyżby to była samokrytyka?
- Nie mówiliśmy jeszcze o nadużyciach związanychz odmładzaniem - dodał Berthol. - Jeśli brak jest kontroli nad tymprocesem, fałszowanie...
- Do czego ostatnio już doszło... - wtrącił ojciec.
- Rozumiem - ucięła rozmowę Esmay. Nie byław nastroju do wysłuchiwania wykładu Berthola.
- Dobrze - zakończył ojciec. - A więc kiedyzaproponują ci odmładzanie, Esmaya, co zrobisz?
Nie umiała odpowiedzieć. Nigdy jeszcze nie zastanawiała sięnad tym. Ojciec szybko zmienił temat rozmowy, a ona, wyczerpana, poszłaspać.

* * *

Następnego ranka obudziła się we własnym łóżku, w swoimwłasnym pokoju z jasną plamą słonecznego światła na ścianie,i poczuła spokój. Przeżyła w tym łóżku wiele złych snów i trochęsię bała, że koszmary powrócą. Ale może powrót do domu zwieńczył jakiśkonieczny rytuał i koszmary zostały wreszcie odegnane?
Z tą myślą pospieszyła na śniadanie, które jej macochapoprzedziła poranną modlitwą dziękczynną, a następnie wyszła na zewnątrz,w chłodny jesienny poranek pełen złota. Przeszła przez kuchenny ogródi kojce dla drobiu, w których każda kwoka zdawała się gdakaniemobwieszczać swą gotowość do składania jaj, a każdy kogut piał głośniej odpozostałych. Słyszała ptactwo przez okno na frontowej ścianie domu, ale tutajhałas był ogłuszający, więc nie zatrzymywała się i poszła dalej.
Wielkie stajnie jak zwykle pachniały końmi, owsemi sianem; te ostre zapachy po latach wydawały się Esmay całkiem miłe. Byłytakie czasy, kiedy ich nienawidziła, gdy tak jak wszystkie dzieci musiałaopiekować się swoim kucykiem. W przeciwieństwie do innych, nigdy nielubiła jazdy, dlatego ta praca nie miała dla niej głębszego sensu. Później,kiedy koń służył jej do ucieczki w góry, była już wystarczająco dużai nie musiała wykonywać tych codziennych obowiązków.
Szła wyłożonym kamieniami przejściem między boksami; polewej stronie były wyniosłe łuki bramy prowadzącej na tereny treningowe,a po prawej rzędy boksów z widocznymi ciemnymi głowami koni. Nadźwięk jej kroków z jakiegoś pomieszczenia wyłonił się stajenny.
- Tak, dama? - Wyglądał na zmieszanego, ale kiedy Esmayprzedstawiła się, wyraźnie się rozluźnił.
- Zastanawiałam się... Moja kuzynka Luci wspominałao klaczy, którą pokazał jej Olin i na którą miała ochotę...
- Aha, córka Vasecsi. Proszę tutaj, dama, pozwól, że cięzaprowadzę. To wspaniałe zwierzę i jak dotąd doskonale sprawowało sięw czasie szkolenia. Dlatego właśnie generał wybrał ją dla pani.
Boks klaczy przybrany był srebrem i błękitem; Esmayrozejrzała się wokół w poszukiwaniu kolejnych wstążek. To było jej stado,wybrane przez ojca, i gdyby chciała je oddać, czułby się obrażony. Alesprezentowanie jednej klaczy Luci... Powinien to zaakceptować. Miała takąnadzieję.
- Proszę, dama. - Klacz stała zadem do wyjścia, alekiedy stajenny zacmokał, odwróciła się. Esmay dostrzegła walory, dla którychjej ojciec wybrał konia: doskonałe nogi i kopyta, silne plecy i zad,długi szczupły kark i dobrze ukształtowana głowa. Równomiernie kasztanowa,tylko odrobinę jaśniejsza od czerni. - Chciałaby pani zobaczyć ją w ruchu?- zapytał stajenny, sięgając po ogłowie wiszące przy boksie.
- Tak, proszę - odpowiedziała Esmay. Właściwie czemunie? Stajenny wyprowadził klacz z boksu i wyszedł z nią nadziedziniec. Tam na maneżu stajenny przeprowadził konia przez wszystkie kroki,za każdym razem pytając ją o pozwolenie. Długi, powolny stęp, porywającykłus i równomierny galop. Ten koń mógł biec milę za milą,a równocześnie był posłuszny i spokojny. To dobra klacz. Gdyby tylkoEsmay na tym zależało...
- Przepraszam, że byłam nieuprzejma. - W bramiepojawiła się Luci. Jej twarz kryła się w cieniu, ale głos wskazywał, żepłakała. - To urocza klacz i zasługujesz na nią.
Esmay podeszła bliżej. Luci faktycznie płakała.
- Wcale nie zasługuję - powiedziała cicho. -Z pewnością słyszałaś o moim godnym pożałowania traktowaniu koni,zanim stąd odjechałam.
- Odziedziczyłam twojego konia do przejażdżek -powiedziała Luci, nie odpowiadając na jej słowa. Bała się, że Esmay będziezłościć się z tego powodu, a tymczasem dziewczyna w ogóle niemyślała o tym koniu - chyba miał na imię Red? - już od lat.
- To dobrze - odpowiedziała Esmay.
- Nie gniewasz się? - Luci była zdumiona.
- Czemu miałabym się gniewać? Opuściłam dom i niemogłam oczekiwać, że koń nie będzie przez ten czas wykorzystywany.
- Nie pozwolili nikomu jeździć na nim przez cały rok.
- A więc myśleli, że mogę się złamaći wrócić? - Esmay nie była zaskoczona, ale cieszyła się, że nie wiedziałao tym wcześniej.
- Oczywiście, że nie - zbyt szybko zapewniła ją Luci. -Po prostu...
- Ale ja nie wróciłam. Cieszę się, że dostałaś tegokonia. Wygląda na to, że odziedziczyłaś rodzinny dar.
- Nie potrafię uwierzyć, że naprawdę nie...
- A ja nie potrafię uwierzyć, że ktokolwieknaprawdę chce zostać na tej planecie - przerwała jej Esmay. - Nawet jeśliwydaje się to właściwe.
- Ale tu jest tyle przestrzeni... - powiedziała Luci,wyciągając rękę. - ... Można jechać godzinami...
Esmay poczuła znajome napięcie ramion. Tak, można jechaćgodzinami i nigdy nie dotrzeć do granicy... ale nie można zjeść posiłku,nie martwiąc się, czy za chwilę nie wybuchnie na nowo jakaś stara rodzinnakłótnia.
- Luci, czy oddałabyś mi przysługę? - spytała.Dziewczyna wciąż śledziła wzrokiem klacz.
- Chyba tak - odparła bez entuzjazmu, ale skąd miałbysię brać?
- Weź moją klacz. - Esmay omal nie roześmiała się nawidok zdziwionej miny kuzynki. - Weź moją klacz - powtórzyła. - Ty ją chcesz,a ja nie. Załatwię to z Papą Stefanem i ojcem.
- Ja... nie mogę. - Ale z twarzy Luci biłopożądanie, dzika radość, do której sama bała się przyznać.
- Możesz. Skoro to moja klacz, mogę z nią zrobić,co zechcę, a ja chcę ją oddać, ponieważ wracam do Floty. Ona zasługuje nawłaściciela, który ją wyszkoli, będzie na niej jeździł i rozmnoży ją... -Właściciela, który będzie o nią dbał. Każde żywe stworzenie zasługuje nakogoś, kto będzie się o nie troszczył.
- Ale twoje stado...
Esmay potrząsnęła głową.
- Nie potrzebuję stada. Wystarczy mi świadomość, że mamswoją małą dolinę, do której zawsze mogę wrócić. Co miałabym robić ze stadem?
- Ty mówisz poważnie. - Luci zaczynała wierzyć, że todzieje się naprawdę, że Esmay nie żartuje.
- Mówię serio. Jest twoja. Graj na niej w polo,ścigaj się, rozmnażaj ją, rób, co chcesz... Jest twoja.
- Nie rozumiem cię... ale... naprawdę ją chcę. -Onieśmielona dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby była młodsza niżw rzeczywistości.
- Oczywiście, że chcesz. - Esmay poczuła sięprzynajmniej o stulecie starsza. Ciekawe, czy ona też wydawała się takamłoda komandor Serrano i wszystkim, którzy byli od niej starsi więcej niżo dekadę? Prawdopodobnie tak. - Posłuchaj, wybierzmy się na przejażdżkę.Jeśli mam odwiedzić dolinę, muszę sobie przypomnieć, jak się jeździ na koniu. -Jeszcze nie potrafiła powiedzieć "moją dolinę".
- Możesz jechać na niej, jeśli chcesz - zaoferowałaLuci. Esmay słyszała w jej głosie walkę; ze wszystkich sił próbowała byćuprzejma, odpowiedzieć hojnością na hojność.
- Na nieba, nie. Wezmę jednego z koniszkoleniowych, wytrwałego i pewnego. We Flocie nie jeździłam na koniu.
Stajenni przygotowali wierzchowce i wkrótce obiekobiety ruszyły między rzędami drzew owocowych w stronę pól leżących pozaterenem posiadłości. Esmay przyglądała się Luci jadącej na klaczy. Wyglądałatak, jakby jej kręgosłup wyrastał wprost z końskiego grzbietu, jakby byłyjedną istotą. Esmay, jadąca na statecznym wałachu z białymi plamami wokółoczu i nozdrzy, czuła, jak strzelają jej stawy biodrowe. Zastanawiała się,co powie na to ojciec. Chyba nie spodziewał się, że będzie zarządzała swoimstadem z odległości lat świetlnych? A może liczył na to, że sambędzie nim zarządzał dla niej? Gdy w pewnej chwili Luci przelatywałagalopem obok niej, Esmay zdecydowała się pójść na całość.
- Luci, co planujesz w przyszłości robić?
- Wygrać mistrzostwa - odpowiedziała dziewczynaz szerokim uśmiechem. - Na tej klaczy.
- Ale na dłuższą metę, kuzynko.
Luci zatrzymała klacz i przez chwilę siedziaław milczeniu, najwyraźniej zastanawiając się, ile może starszej kuzyncepowiedzieć. Na twarzy wprost miała wypisane pytanie, czy to bezpieczne.
- Mam powody, żeby pytać - zapewniła ją Esmay.
- No cóż... Zamierzałam spróbować dostać się na kursweterynaryjny na Poli, choć matka chce, żebym studiowała coś "bardziejodpowiedniego" na Uniwersytecie. Wiem, że nie mam szans zostać pracownikiemtutejszej posiadłości, ale jeśli będę miała kwalifikacje, może uda mi się gdzieindziej.
- Tak właśnie podejrzewałam. - Esmay chciała, aby tozabrzmiało łagodnie, ale Luci wybuchła.
- Nie jestem marzycielką...
- Wiem o tym. Mówisz poważnie, podobnie jak ja.Mnie też nikt nie chciał wierzyć. Dlatego wpadłam na ten pomysł...
- Jaki pomysł?
Esmay ścisnęła piętami boki konia, aby podszedł do klaczyLuci. Klacz zastrzygła uszami, ale nie ruszyła się z miejsca. Esmayściszyła głos.
- Jak wiesz, ojciec ofiarował mi stado. To ostatniarzecz, jakiej potrzebuję, ale jeśli spróbuję je oddać, poczuje się urażonyi zawsze będzie mi to wypominać.
Luci odprężyła się, niemal się uśmiechnęła.
- I co?
- A więc potrzebuję kogoś, kto będzie dbało moje stado. Kogoś, kto dopilnuje, by klacze trafiły do odpowiednichogierów. By źrebaki zostały właściwie przeszkolone i trafiły na rynek.I tak dalej... Oczywiście za odpowiednią zapłatę. Pańskie oko koniatuczy... a ja przez długi czas będę bardzo daleko.
- Myślisz o mnie? - Luci aż zatkało. - To zbytwiele. Klacz i...
- Podoba mi się, jak sobie z nią radzisz -powiedziała Esmay. - Chciałabym, żeby właśnie tak obchodzono się z moimikońmi. Mogłabyś zaoszczędzić pieniądze na szkołę; z doświadczenia wiem, żerobi na nich wrażenie, jak sama opłacasz swoją ucieczkę. No i zdobędzieszdoświadczenie.
- Zrobię to - odpowiedziała Luci z szerokimuśmiechem. Esmay na chwilę wróciła myślą do wczorajszej rozmowy z ojcemi wujkiem. Oto ktoś, komu rozsądek nigdy nie odbierze entuzjazmu.
- Nie zapytałaś, ile ci zapłacę - zauważyła. - Zawszepowinnaś pytać, ile to będzie kosztować i co z tego będziesz miała.
- To nie ma znaczenia. To dla mnie szansa...
- To ma znaczenie - zaprotestowała Esmay, samazaskoczona szorstkością własnego głosu. Koń pod nią poruszył się niespokojnie.- Szanse nie zawsze są tym, czym się wydają. - Na widok wyrazu twarzy Lucizawahała się. Czemu zareagowała tak porywczo, skoro jeszcze przed chwiląpodziwiała jej entuzjazm? - Przepraszam. Chcę dostać od ciebie rozsądnewyliczenie kosztów i zysków. Dam ci czas na spisanie tego wszystkiego dozebrania plonów.
- Ale ile... - Luci była teraz zmartwiona.
- Później zdecyduję. Może jutro. - Esmay szturchnęławierzchowca i ruszyła w stronę odległej linii drzew; kuzynkapojechała jej śladem.

* * *

Przypomniała sobie o starym człowieku z holupałacu dopiero wtedy, gdy służący zaanonsował jego przybycie. Siedziała właśniew kuchni nad drugim kawałkiem ciasta orzechowego z prawdziwą bitąśmietaną.
- Dama, emerytowany żołnierz Sebastian Colon prosio poświęcenie mu kilku chwil.
Seb Colon... Oczywiście, że się z nim zobaczy. Wsunęłado ust ostatni kawałek ciasta i wyszła do holu, gdzie stałi przyglądał się, jak jeden z jej młodszych kuzynów ćwiczy grę napianinie pod okiem odmierzającej tempo Sanni.
- Przypomina mi ciebie, Esmay - powiedział, kiedypodeszła, aby uścisnąć jego dłoń.
- A mnie przypomina o długich godzinachmęczarni - odpowiedziała z uśmiechem Esmay. - Pozbawieni talentui wyczucia rytmu nie powinni być zmuszani do nauki czegokolwiek pozakilkoma skalami. - Nigdy nie potrafiła zrozumieć, czemu każdemu dziecku,niezależnie od tego, czy miało talent, kazano przez dziesięć lat uczyć się gryna przynajmniej czterech instrumentach.
- Chodźmy do bawialni - zaproponowała, prowadzącmężczyznę do frontowego pokoju, w którym kobiety zazwyczaj przyjmowałygości. Macocha znów go przemeblowała; roślinne motywy na obiciach fotelii kanap miały więcej pomarańczowej i żółtej barwy, a mniejczerwieni i różu niż Esmay zapamiętała. - Masz ochotę na herbatę? -Zadzwoniła, nie czekając na odpowiedź. Wiedziała, że w chwili przybyciagościa obsługa kuchni już zaczęła przygotowywać tacę z jego ulubionymnapojem i przekąskami.
Usadowiła go na niskim, obszernym fotelu obok stolika,a sama wybrała siedzenie po jego lewej stronie, tej od serca, by wyrazićszacunek dla łączących ich więzi.
- Jesteśmy z ciebie dumni - powiedział starySebastian. - Dobrze, że to wszystko już się skończyło, prawda?
Jak on może mówić coś takiego, skoro wciąż jestem weFlocie?, pomyślała ze zdziwieniem. W przyszłości mogą być jeszcze innebitwy, i on z pewnością zdaje sobie z tego sprawę. Może ma namyśli jej ostatnie kłopoty?
- Mam nadzieję, że już nigdy nie będę musiała stawaćprzed sądem wojennym - rzekła. - Ani brać udziału w buncie, który mnie tamzaprowadzi.
- A jednak dobrze sobie poradziłaś. Ale ja nieo tym mówiłem, choć na pewno było to wyjątkowo nieprzyjemne. Czy nie maszjuż starych koszmarów?
Esmay zesztywniała. Skąd wie o jej koszmarach? Czy jejojciec zwierzał się temu człowiekowi? Z pewnością ona mu o nich niemówiła.
- Radzę sobie całkiem nieźle - powiedziała ostrożnie.
- To dobrze. - Podniósł szklankę i napił się. -Dobre. Wiesz, kiedy byłem jeszcze w aktywnej służbie, twój ojciec nigdynie żałował dobrych trunków, gdy tu przychodziłem. Oczywiście obaj rozumieliśmy,że to coś szczególnego, coś, o czym nie można swobodnie rozmawiać.
- Co takiego? - zapytała Esmay, niezbyt zaciekawiona.
- Twój ojciec nie chciał, żebym z tobą o tymrozmawiał, i ja rozumiałem jego argumenty. Miałaś gorączkę i omal nieumarłaś. Nie był pewien, co naprawdę zapamiętałaś, a co pochodziłoz gorączkowych wizji.
Esmay zmusiła swe ciało do bezruchu. Miała ochotęzakneblować mu usta, chciała uciec.
- To były sny - rzekła wreszcie. - Powiedzieli, żemiałam gorączkę, którą złapałam w czasie ucieczki. - Udało jej sięroześmiać. - Nie pamiętam nawet, dokąd chciałam się wybrać, a co dopierogdzie się znalazłam. - Pamiętała koszmarną jazdę pociągiem i strzępyczegoś, o czym próbowała nie myśleć.
Nie wiedziała, czy to drgnięcie powieki, czy napięcie mięśniszczęki upewniło ją, że on coś wie. Coś, o czym ona nie wie i copragnie jej przekazać, choć uważa, że powinien to zachować w tajemnicy.Włosy zjeżyły jej się na karku. Czy na pewno chce wiedzieć, a jeśli tak,to czy może go skłonić, żeby jej powiedział?
- No cóż, pojechałaś szukać swojego ojca. Twoja matkaumarła, a ty chciałaś dostać się do niego. On był w samym środkupaskudnego sporu terytorialnego. To było wtedy, gdy Borlistowski odłamStarowierców zdecydował się wyrwać z regionalnej sieci planowaniai przejąć górną część rowu tektonicznego.
Esmay słyszała o tym; powstanie Kaliferów byłofaktycznie wojną domową, niewielką, ale krwawą.
- Nikt nie zdawał sobie sprawy, że tak dobrze potrafiszczytać, a co dopiero czytać mapę. Wskoczyłaś na swojego kuca, zabrałaśjedzenie na tydzień i wyruszyłaś...
- Na kucu? - Nie była w stanie wyobrazić sobietego. Nigdy nie lubiła jeździć na koniu. Spodziewałaby się raczej, że wśliznęłasię do ciężarówki jadącej do miasta.
Seb sprawiał wrażenie zakłopotanego - nie bardzo rozumiała,czemu - i nerwowo drapał się po karku.
- W tamtych czasach jeździłaś jak kleszcz nakrowie i byłaś z tego powodu bardzo szczęśliwa. Do czasu śmiercitwojej matki praktycznie nie schodziłaś z konia, i wszyscy ucieszylisię, znów widząc cię na jego grzbiecie. Aż nagle zniknęłaś...
Nie pamiętała, kiedy z własnej woli spędzała czas nakoniu. Pamiętała tylko, jak bardzo nienawidziła lekcji jazdy, obolałych mięśnii całej tej pracy przy czyszczeniu kopyt, szczotkowaniu koniai sprzątaniu boksu. Czy choroba mogła nie tylko pozbawić jej przyjemnościjazdy konnej, ale i wymazać wszystkie wspomnienia z czasów, kiedy tolubiła?
- Wydaje mi się, że całkiem dobrze to sobiezaplanowałaś - mówił dalej - bo nigdzie nie mogli trafić na twój ślad. Nikt niepomyślał o tym, co faktycznie zrobiłaś; wszyscy sądzili, że się zgubiłaśalbo pojechałaś w góry i zdarzył ci się jakiś wypadek. Nikt nigdy niepoznał całej historii, ponieważ kiedy cię znaleźliśmy, nie mówiłaś zbytsensownie.
- Gorączka - stwierdziła Esmay. Pociła się; czuła, jakpot oblepia całe jej ciało.
- Tak właśnie powiedział twój ojciec. - Te słowaSebastiana odbiły się echem w jej wspomnieniach; teraz jako dorosła osobaodkryła nurtujące ją wątpliwości.
- Mój ojciec powiedział? - Starała się mówić obojętnymtonem, nie patrząc na jego twarz; kątem oka widziała puls na jego szyi.
- Powiedział, że wraz z gorączką zapomniałaśo tym wszystkim, i tak będzie lepiej. Kazał o tym nie wspominać.Cóż, przypuszczam, że teraz już wiesz, że nie wszystko było snem. Mam nadzieję,że psychniańki Floty pomogły ci poradzić sobie z tym, co?
Zesztywniała, czuła przerażenie; było jej równocześnie zimnoi gorąco. Zbliżyła się do jakiejś okropnej prawdy bardziej niż chciała,a jednak nie była w stanie oderwać się od niej. Czuła spojrzenieSebastiana i wiedziała, że gdyby podniosła wzrok, bez trudu wyczytałbyz jej twarzy szok i przerażenie. Zamiast tego nalała herbatęi podała mu delikatną filiżankę i spodek z malowanym srebremwzorem. Trudno jej było uwierzyć, że jej ręce nie drżą.
- Oczywiście nie mogłem spierać się z twoim ojcem,biorąc pod uwagę okoliczności.
Biorąc pod uwagę okoliczności, Esmay z radościąprzetrąciłaby mu kark, ale wiedziała, że nic jej to nie da.
- To było nie tylko moim obowiązkiem wobec niego jako dowódcy,ale... jako twojego ojca. On wiedział najlepiej. Zastanawiałem się tylkoczasem, czy pamiętałaś coś sprzed gorączki. Czy może właśnie to cię zmieniło...
- Cóż, moja matka umarła. - Te słowa z trudemprzeszły Esmay przez gardło. Ale jej głos był równie spokojny jak dłonie. Jakto możliwe, skoro w myślach przeżywała wręcz horror? - Bardzo długo byłamchora...
- Gdybyś była moją córką, myślę, że bym ci powiedział.
- Ale mój ojciec uważał inaczej. - Esmay już nie miaławyschniętego gardła; czuła otwierające się w jej umyśle pęknięcia,szczeliny, które chciały ją pochłonąć...
- Tak. No cóż, w każdym razie cieszę się, żew końcu uporałaś się z tym. Ale musiało to być dla ciebie bardzotrudne, gdy trafiła ci się ta kapitan i po raz drugi musiałaś poradzić sobieze zdradą. - Jego głos nagle wyostrzył się. - Esmaya! Czy coś jest nie tak?Przepraszam, nie chciałem...
- Najbardziej pomogłoby mi, gdybyś po prostuopowiedział mi całą historię. - Głos Esmay nabrał większej pewności,a suchość, którą wcześniej czuła w gardle, zebrała się w bloko twardości betonu. - Pamiętaj, że mogę opierać się tylko na moich niecofragmentarycznych wspomnieniach, a psychniańki uznały je zaniewystarczające. - Prawda była taka, że psychniańki w ogóle nie wiedziałyo jej problemach. Przekonana przez rodzinę, że wszystko w koszmarachbrało się wyłącznie z gorączkowych urojeń, bała się powiedzieć imo tym. Czuła, że mogłaby zostać uznana za wariatkę czy osobę niestabilnąemocjonalnie, nie nadającą się do służby... i być odesłana z powrotemdo domu. Czy jej rodzina uznała, że tak się stanie, i dlatego zatrzymalidla niej jej konia?
- Może powinnaś zapytać swojego ojca - rzekł niepewnieCoron.
- Podejrzewam, że nie ucieszyłby sięz kwestionowania jego sądów - odpowiedziała z całą szczerością Esmay.- Nawet przez psychiatrycznych specjalistów z Floty. - Coron kiwnął głową.- Dlatego pomogłoby mi, gdybyś mógł mi opowiedzieć.
Musiała na chwilę spojrzeć mu w oczy i wytrzymaćbijące z nich troskę i napięcie. Sebastian zmarszczył brwi. - To niejest miły temat, ale oczywiście to już wiesz.
Wstrząsnęły nią mdłości. Jeszcze nie, błagała samą siebie,muszę się dowiedzieć.
- Były to czasy buntu i zamieszek, kiedy jednomałe dziecko, wystarczająco zdeterminowane i pewne siebie, mogło przebyćkucem i koleją kilka tysięcy kilometrów - zaczął Coron. - Zawszepotrafiłaś przekonująco kłamać. Mogłaś w ciągu jednej chwili wymyślićjakieś kłamstwo. Myślę, że właśnie dlatego nikt cię nie zatrzymał.Opowiedziałaś jakąś historyjkę o wysłaniu cię do ciotki czy babki,a ponieważ nie wyglądałaś na przestraszoną czy zmieszaną i miałaśdość pieniędzy, pozwalali ci jechać pociągami.
Wszystko to były tylko domysły; nie byli w stanieodtworzyć jej drogi od chwili, gdy porzuciła kuca - którego nigdy nieznaleziono, ale w tamtych czasach mógł skończyć w czyimś garnku -i ruszyła pociągiem, który zawiózł ją wprost na miejsce katastrofy.
- W ostatnich wiadomościach przekazanych do domutwój ojciec podał, że znajduje się w Koszarach Buhollow, i właśnietam jechał pociąg. Ale wkrótce potem buntownicy zdobyli wschodnią część okręgu,rzucając wszystko co mieli do szturmu na duże magazyny broni w Bute Bagin.Oddziały w Koszarach Buhollow były zbyt nieliczne, żeby ich powstrzymać,więc twój ojciec postanowił przejść na tyły buntowników i odciąć ich,podczas gdy Dziesiąta Kawaleryjska miała nadejść z Cavender, by uderzyć nanich z flanki.
- To pamiętam - powiedziała Esmay. Pamiętała toz historii, a nie z własnych wspomnień. Znając reputację jejojca, buntownicy liczyli na to, że nie zostawi Buhollow bez obrony.Zaplanowali, że część armii unieruchomi jego oddziały, podczas gdy resztazaatakuje Bute Bagin i zdobędzie zgromadzoną tam broń. Później jegodecyzja porzucenia Buhollow i schwytania wrogiej armii w pułapkęzostała uznana za przykład taktycznego geniuszu. Zrobił dla miasta wszystko, comógł. Cywile mieszkający w Buhollow uciekli przed rebeliantami; większośćz nich przeżyła.
Esmay, wciśnięta między uciekinierów, pojechała pociągiemo dwie stacje za daleko. Obie strony zaminowały tory; choć oficjalneraporty głosiły, że to mina buntowników wysadziła w powietrze niski mostnad kanałem Sinets dokładnie pod przejeżdżającą lokomotywą, Esmay nigdy niebyła tego pewna. No bo czy jakikolwiek rząd przyzna się do tego, że jego minywysadziły własny pociąg?
Pamiętała potężny wstrząs, który rzucił wagonem. Jechaliwolno; była wciśnięta między grubą kobietę z płaczącym niemowlakiemi chudego chłopaka, który ciągle macał ją po żebrach. Uderzeniewstrząsnęło wagonem, ale nie wywróciło go. Inni nie mieli tyle szczęścia.Pamiętała, że wyskoczyła z wagonu na nasyp - ze sporej wysokości jak najej wiek - i ruszyła za grubą kobietą, chyba tylko dlatego, że była matką.Chudy chłopak pomacał ją jeszcze raz i odszedł za kimś innym. Tłumy przestraszonychludzi oddalały się od pociągu, kłębów dymu i krzyków dobiegającychz przednich wagonów.
Straciła poczucie kierunku, nie wiedziała, w którąstronę powinna iść. Szła za kobietą z dzieckiem... a ona szła zainnymi... a potem była już zbyt zmęczona i zatrzymała się.
- Niecały kilometr od torów kolejowych, w pobliżukanału, była mała wioska nazywana przez miejscowych Greer’s Crossing -kontynuował Coron. - Musiałaś tam dojść razem z innymi ludźmiz pociągu.
- I właśnie tam pojawili się rebelianci -powiedziała Esmay.
- Wtedy właśnie dotarła tam wojna. - Coron przerwał nachwilę; usłyszała delikatne siorbnięcie herbaty. Zerknęła, by na momentspojrzeć w jego oczy. - Jak wiesz, to nie byli tylko rebelianci.
Wiem?, pomyślała.
- Właśnie tam buntownicy zdali sobie sprawę, że zostalizagnani w pułapkę. Możesz mówić co chcesz o Chia Valantosie, ale onmiał zmysł taktyczny.
Esmay wydała odgłos, który miał oznaczać potwierdzenie.
- A może miał dobrych zwiadowców, nie wiem.W każdym razie ponieważ buntownicy mieli trochę ciężkich pojazdów, musieliprzejechać przez wioskę, żeby przedostać się mostem na drugą stronę kanału. Niepotraktowali wioski zbyt łagodnie, bo tamtejsi ludzie nigdy ich nie popierali.Przypuszczam, że myśleli, iż ludzie z pociągu mają coś wspólnego z lojalistami.
Stare wspomnienia wypłynęły na wierzch; Esmay czuła, jak jejtwarz zmienia się, i z trudem próbowała z tym walczyć.
Po całych godzinach jazdy pociągiem, po katastrofiei upadku zaczęły ją boleć nogi. Kobieta z dzieckiem robiła większekroki, więc po jakimś czasie Esmay została z tyłu, a gdy dotarła dowioski, tamta już zniknęła. Dachy wioskowych domów zawaliły się; zostały tylkoposzarpane i krzywe resztki ścian. Przez ulice zawalone kamieniami,śmieciami, gałęziami i stertami ubrań przewalały się kłęby dymu. Byłogłośno; nie potrafiła rozpoznać źródła hałasów, ale przerażały ją. Brzmiałygniewnie i mieszały się z głosem karcącego ją ojca. Nie powinna byćtak blisko czegoś, co wydaje takie odgłosy.
Oślepiona przez dym przewróciła się na stertę ubrań i dopierowtedy zauważyła, że to człowiek. Teraz wiedziała, że to był trup, ale wtedyjako dziecko uznała, że ten dorosły człowiek wybrał nieodpowiednie miejsce dospania, więc zaczęła potrząsać jego bezwładnym ramieniem, usiłując go obudzić,żeby pomógł jej odnaleźć drogę. Nigdy jeszcze nie zetknęła się ze śmierciączłowieka - z powodu gorączki nie pozwolono jej zobaczyć matki -i dużo czasu zajęło jej uświadomienie sobie, że kobieta bez twarzy już sięnie podniesie i nie ukoi obietnicą, że wszystko będzie dobrze.
Rozejrzała się wokół, ocierając łzy, które pojawiły się nietylko z powodu dymu, i zobaczyła inne kupki ubrań, innych martwychi umierających ludzi, których krzyki potrafiła teraz rozpoznać. Nawetteraz, po latach, pamięta, że pierwszą jej myślą była chęć przeproszenia ich zato wszystko. A przecież to nie była jej wina - to nie ona wywołała wojnę -ale była tam, żywa i nie tknięta, i za to właśnie chciała przeprosić.
Płacząc i co chwila przewracając się, ruszyła dalejzniszczoną drogą, aż wreszcie jej nogi odmówiły posłuszeństwa i skuliłasię pod jakąś ścianą, w miejscu, gdzie kiedyś był czyjś ogród pełenkwiatów. Hałas przybrał na sile i w kłębach dymu zaczęły pojawiać sięniewyraźne sylwetki; część z nich nosiła barwy jednej strony, częśćdrugiej. Jak zrozumiała później, musieli to być przerażeni pasażerowie pociąguoraz buntownicy. Później... wszyscy ubrani byli w mundury, te samemundury, które znała i które nosili tata i wujowie.
A potem już niczego nie pamiętała. Nie mogła pamiętać.A może pamiętała, a oni mówili, że to tylko sny.
- Zawsze uważałem, że byłoby lepiej, gdyby cipowiedzieli - stwierdził Sebastian. - Przynajmniej kiedy dostateczniepodrosłaś. Tym bardziej, że tamten człowiek już nie żył i nie mógł nikogowięcej skrzywdzić, a przede wszystkim ciebie.
Nie chciała tego słuchać. Nie chciała tego pamiętać... Nie,nie mogła. To zwidy spowodowane gorączką, myślała. Tylko gorączkowe majaki.
- Niedobrze, że w ogóle to się stało, niezależnieod tego, kto to zrobił. Zgwałcić dziecko - to obrzydliwość. Ale żeby zrobił tojeden z naszych...
Skupiła się na jedynej rzeczy, którą mogła teraz znieść.
- Ja... nie wiedziałam, że on nie żyje.
- Cóż, twój ojciec nie mógł ci tego powiedzieć bezopowiedzenia całej reszty, prawda? Miał nadzieję, że o wszystkimzapomnisz... albo będziesz myślała, że to tylko skutki gorączki.
Powiedział jej, że to tylko gorączkowe majaki; powiedział,że już po wszystkim, że odtąd zawsze będzie bezpieczna... Powiedział, że wcalesię na nią nie gniewa. A jednak jego gniew unosił się wokół niej niczymgęsta chmura, niebezpieczny, oślepiając jej umysł jak dym oślepiający oczy.
- Jesteś... pewien?
- Że ten drań zginął? O tak, nie mam najmniejszychwątpliwości.
- Zabiłeś go?
- W grę wchodziła kariera twojego ojca. Oficerowienie zabijają swoich ludzi, nawet bydlaków, którzy gwałcą dzieci. A czekać,oskarżać go... To wyciągnęłoby sprawę na światło dzienne, a niktz nas tego nie chciał. Lepiej było, żebym ja to zrobił i zostałukarany. Zresztą otrzymałem tylko ostrą reprymendę. Były okolicznościłagodzące.
Albo całkowicie uniewinniające... Jej umysł aż nazbytchętnie skorzystał z tego chwilowego odwrócenia uwagi, przypominając jej,że choć złagodzenie wyroku i uniewinnienie są podobne, odnoszą się doróżnych etapów procedur sądowych.
- Miło mi to słyszeć - odezwała się, żeby cokolwiekpowiedzieć.
- Zawsze mówiłem, że powinnaś o tym wiedzieć. -Spojrzał na nią zakłopotany. - Nie żebym z kimś o tym rozmawiał,rozumiesz. Mówiłem to sam do siebie. Nie było sensu spierać się z twoimojcem. W końcu byłaś jego córką.
- Nie martw się tym - uspokoiła go Esmay. Trudno jejbyło skupić uwagę; czuła, jak pokój wolno oddala się od niej, osuwając się pospirali w lewo.
- Jesteś pewna, że poradziłaś sobie z tymwszystkim, ze wszystkim oprócz tego, że on nie żyje? Pomogli ci w ZSK?
Esmay spróbowała zmusić umysł do powrotu do tematu, odktórego pragnęła uciec.
- Nic mi nie jest - zapewniła. - Nie martw sięo mnie.
- Wiesz, byłem naprawdę zaskoczony, kiedy powiedziałaś,że chcesz opuścić planetę i do nich dołączyć. Myślałem, że masz dość walkina całe życie... ale pewnie odzywa się w tobie wojskowe dziedzictwo, co?
Nie wiedziała, jak mogłaby uprzejmie pozbyć się go. Niemogła mu teraz powiedzieć, żeby sobie poszedł, bo boli ją głowa. Suizowie nietraktują w ten sposób swoich gości. Ale potrzebowała - rozpaczliwie - parugodzin samotności.
- Esmaya? - Podniosła głowę i ujrzała nieśmiałouśmiechającego się do niej przyrodniego brata Germonda. - Tata prosił, żebyśprzyszła do oranżerii. - Odwrócił się do Corona. - Zechce nam pan wybaczyć,sir?
- Oczywiście, teraz kolej na twoją rodzinę. Esmaya,dziękuję za poświęcony mi czas. - Wstał, ukłonił się, znów bardzo oficjalnie,i wyszedł.


Dodano: 2006-10-19 13:11:03
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS