NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Moon, Elizabeth - "Zmiana dowództwa"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Moon, Elizabeth - "Esmay Suiza"
Data wydania: 2005
ISBN: 83-7418-079-X
Oprawa: miękka
Format: 205 x 135 mm
Liczba stron: 384
Tom cyklu: 3



Moon, Elizabeth - "Zmiana dowództwa" #2

Rozdział drugi
Castle Rock, stary pałac

Dzień pogrzebu Bunny’ego był czysty i zimny. Miranda obudziła się jeszcze przed wschodem słońca i przyglądała się, jak światło wpełza na niebo. Leżała nieruchomo pod okryciami, czując ich ciężar. Nie miała ochoty opuszczać ciepłego kokonu i wychodzić naprzeciw trudom czekającego ją długiego dnia. Ich pokój – jej pokój – nie był zimny, ale nie czuła ciepła od tamtej koszmarnej chwili, gdy powiedziano jej, że Bunny nie żyje.
Rozległo się delikatne stuknięcie i popłynęła muzyka tak cicha, że ledwie ją słyszała, muzyka przez nią osobiście wybrana. Skoro i tak nie spała, sięgnęła i zwiększyła głośność, po czym jednym gniewnym gestem zrzuciła z siebie okrycia.
Bunny nie żyje. Nic tego nie zmieni, ani muzyka, ani świt, ani nawet jej nastrój. Dywan pod jej stopami wciąż jest gruby i miękki. Ramiona nadal ogrzewa puszysty szlafrok.
Bunny nie żyje. Ona żyje i jest piękna (słyszała, jak ludzie szepczą, zresztą to była prawda) i bardzo, bardzo bogata.
Przez zamknięte drzwi niewyraźnie usłyszała płacz głodnego dziecka.
Bogata – i babka dwóch bękartów, których ojcowie, jeśli żyją, są kryminalistami i zapewne pomocnikami morderców Bunny’ego.
Miranda nigdy nie powiedziała mężowi, co czuje do tych dzieci. Babki podobno czują naturalną miłość do wnuków, jednak ona nie potrafiła dostrzec w tych chłopcach niczego, poza tym, że są owocem gwałtu zadanego jej córce.
Bunny patrzył na to inaczej. Miał nadzieję, że będzie je kochała, skoro Brun tego nie potrafiła, wierzył, że zajmie się zorganizowaniem im opieki.
Bunny nie żyje.
Stała, przez dłuższą chwilę niezdolna się poruszyć. To wcale nie tak miało być. Ludzie w ich wieku powinni być dojrzali, stateczni... przyzwyczajeni do strat i pełni rezygnacji. Tak przynajmniej wyczytała w książkach.
A ona wcale nie była zrezygnowana. Chciała zacisnąć pięści i krzyczeć w niebo. Chciała skoczyć z urwiska i utonąć. Kochała Bunny’ego tak, jak opisuje się miłość w romansach dla dziewcząt, i nie zmieniło tego czterdzieści lat małżeństwa.
A teraz jest martwy.
Tymczasem ona żyje, z dziećmi i wnukami oraz wnukami-bękartami, które nie są winne grzechów swoich ojców, oraz z córką wciąż leczącą się po tym, co jej uczyniono. A wokół niej padają strzaskane wszystkie nadzieje i marzenia Bunny’ego o pokoju na świecie.
Kiedy pokojówka zapukała do drzwi, Miranda uśmiechnęła się i spokojnie przyjęła filiżankę herbaty, którą wypiła z idealnym opanowaniem, podczas gdy pokojówka zajmowała się jej toaletą.

* * *

Brun Meager obudziła się jeszcze wcześniej, w środku nocy, kiedy bliźniaki zaczęły płakać. Opiekunka powiedziała, że powinny przesypiać całą noc, ale od kiedy zostały zabrane z Nowego Teksasu, nie zdarzało im się to częściej niż co czwartą noc. A Brun ku swej irytacji odkryła, że kiedy one nie spały, i ona się budziła, nawet jeśli zajmował się nimi ktoś inny.
Wykorzystała ten czas na ćwiczenia, których nigdy nie opuszczała. Zanim zapukała pokojówka, zdążyła już pokryć się potem i spłukać go z siebie pod prysznicem. Z łazienkowych luster patrzyła na nią jej własna twarz, obca po prawie dwóch latach. Starsza, twardsza, ale – pomimo wszystko – twarz o uderzającej urodzie.
Coś trzeba będzie z tym zrobić... ale nie dzisiaj. Dzisiaj będzie szła z matką, braćmi i starszą siostrą w procesji pogrzebowej. Dzisiaj będzie wysoko trzymać głowę wobec całego wszechświata. Zmusili ją do urodzenia dzieci. Ale nie mogą jej zmusić do ukrywania się.
Ochrona pałacu, Castle Rock
Pułkownik Bai-Darlin nie spał przez całą noc. Organizacja pogrzebu państwowego zawsze była – i zawsze będzie – koszmarem protokołów i nie kończących się skomplikowanych szczegółów, jednak zwykły pogrzeb państwowy, nawet w przypadku zabójstwa głowy państwa, nie był połączony z dużym zagrożeniem bezpieczeństwa. W ciągu ostatnich pięciuset lat tylko w przypadku 23,87 procent zabójstw politycznych następowały po nich kolejne zamachy.
Teraz jednak sytuacja wyglądała inaczej. Różne odłamy Bogobojnej Milicji Nowego Teksasu wysyłały groźby pod adresem rodziny lorda Thornbuckle’a, Hazel Takeris, żon Rangersów, a także kilku członków Zawodowej Służby Kosmicznej, włącznie z admirał Vidą Serrano. Pułkownik Bai-Darlin uważał, że Flota mogłaby sama chronić swoich ludzi. Na nim spoczywa odpowiedzialność za bezpieczeństwo cywilów, w szczególności biorących udział w procesji pogrzebowej.
Jego poprzednik, pułkownik Harris, próbował mu wyjaśnić, dlaczego nie podjęto wystarczających środków ostrożności, dlaczego lord Thornbuckle zginął i czemu nie udało się schwytać żadnego członka czy choćby sympatyka Milicji.
Postanowił, że spróbują jeszcze raz. Będzie musiał przyjąć, że wszystko, co zrobił Harris, było błędne, że Harris przeoczył coś kluczowego.
Chyba że to wcale nie była Bogobojna Milicja Nowego Teksasu. Bai-Darlin uniósł głowę, jakby węszył trop. A jeśli zrobił to ktoś inny, ktoś, kto próbował wykorzystać rozgorączkowanych Teksańczyków jako parawan?
W takim przypadku pogrzeb prawdopodobnie przebiegnie bez najmniejszych zakłóceń. A to w tej chwili jedyna sprawa, która go obchodzi.

* * *

Kiedy wyszły na ganek, w zimne światło słońca, Brun spojrzała na matkę. Wokół nich krążyli ochroniarze w ciemnych mundurach, obwieszeni bronią. Czekało na nich pięć identycznych, błyszczących czernią i burgundem samochodów.
– Pięć? – zapytała Brun.
– Dla bezpieczeństwa – odpowiedziała matka.
– Aha. – Cztery limuzyny zostawią fałszywe ślady, ale przecież i tak wszyscy wiedzą, gdzie odbędzie się pogrzeb, więc nie bardzo rozumiała, jaki to miało sens.
Rozejrzała się, aby stwierdzić, kto jest obecny, a kto nie był w stanie – lub nie chciał – przybyć. Nie było lady Cecelii... Cóż, w końcu była pora zawodów na Wherrin i mogła nawet jeszcze o niczym nie wiedzieć. Była za to jej siostra Berenice z bratem Abelardem. Nie było Raffy i Ronniego, których jej wyjątkowo brakowało. Ciotka Raffy, Marta Saenz, będąca taką podporą dla ojca w trakcie jej nieobecności – raport matki na ten temat miał w sobie kropelkę jadu – wróciła na swoją planetę zaraz po powrocie Brun. Nie było też George’a, ale oczywiście wstrętny George musiał opiekować się śmiertelnie rannym ojcem. Z ich klanu był młodszy brat ojca, Harlis, jego syn Kell, który wcale nie wyglądał lepiej niż jej ostatnie wspomnienie o nim, całe stado Consellinów, których imion nawet nie znała, oraz Venezia Morrelline.
Normalnie – nie żeby śmierć jej ojca była czymś normalnym – mowę pożegnalną wygłosiłby Kevil Mahoney. Zamiast niego zrobił to wuj Harlis, i przemieniła się ona w subtelną krytykę polityki jej ojca. Wielki człowiek, mocno związany ze swoją rodziną... ze swoimi dziećmi. Człowiek wielkich talentów, który może nie do końca je wykorzystywał...
– Pieprzenie! – wymamrotał któryś z dalekich krewnych z linii Barracloughów. On właśnie przemówił jako następny, wychwalając Bunny’ego w taki sposób, jakiego oczekiwała Brun. Mówił właśnie o takim ojcu, jakiego zapamiętała: hojnym, lojalnym, inteligentnym i uzdolnionym.
Później mówili inni. Sojusznicy polityczni opisujący, jak taktowna, lecz pewna ręka lorda Thornbuckle’a utrzymywała wszystko w porządku po abdykacji Kemtre’a, i polityczni wrogowie, delikatnie wytykający okazjonalne pomyłki ojca i taktownie pomijający tę najbardziej oczywistą. W czasie wszystkich tych wystąpień Brun widziała wiele skierowanych na nią spojrzeń.
Gdyby nie ona, gdyby nie jej idiotyczna porywczość, jej ojciec wciąż by żył, wciąż by miał władzę, a ci chytrzy krytycy musieliby milczeć. Spojrzała w dół, na dłonie matki, i zobaczyła, jak bieleją jej kostki, choć twarz Mirandy niczego nie zdradzała. Poczuła żal, wstyd... i głęboki, bardzo głęboki gniew. To była jej wina – w części, ale nie wyłącznie. Te ich manewry, wykorzystywanie jej nieszczęścia i śmierci ojca – to była ich wina.
Była zdecydowana odejść stąd, stać się kimś innym i zerwać wszystkie więzy łączące ją z porywczą młodą Brun, która dostała się do niewoli, jednak teraz, przyglądając się wrogom ojca – wrogom, o których istnieniu nawet nie wiedziała – czuła, że jej motywacja słabnie.

* * *

Prima Bowie wyszywała kołnierz rzędem drobniutkich zielonych liści i od czasu do czasu obrzucała gospodarstwo uważnym spojrzeniem. Trudno uwierzyć, że jeszcze tak niedawno była prawdziwą Primą Bowie, pierwszą żoną Mitcha i matką dziewięciorga dzieci, zarządzała prawdziwym domostwem z ogrodem i warsztatem tkackim, służącymi i nauczycielami. Teraz na nowej karcie identyfikacyjnej Familii była Primą Bowie tylko dlatego, że tak właśnie powiedziała im Hazel; dziewczyna nie wiedziała, że to nie nazwisko, tylko tytuł. W dzieciństwie, na długo przedtem, zanim została Primą jakiegokolwiek mężczyzny, nazywano ją Ruth Ann, ale nikt nie wołał tak na nią od śmierci jej ojca. A Mitch nie nazywał się Bowie, tak brzmiał jego tytuł. Naprawdę nazywał się Pardue, więc ona powinna się nazywać Ruth Ann Pardue.
Czy powinna komuś o tym powiedzieć? Nie byłoby właściwe, żeby nazywali ją Prima Serrano, kiedy już niedługo ta młoda kobieta zostanie jego żoną. Wiedziała o tym, choć nienawidziła myśli o zostaniu drugą czy trzecią w kolejności za kimś tak młodym, a co gorsza, za tym niewiernym ohydztwem, które wciąż służy w wojsku.
Podniosła wzrok i zobaczyła stojącą w drzwiach Prostotę. – Jest tu Hazel, mamo... Prima...
Prostota nigdy nie nauczyła się, by nie nazywać jej mamą. Mitch robił z tego taki problem, że musiała wysłać dziewczynę do kwater dla służących, zanim jeszcze wyrosła z alkierza dziewic. Prima pomyślała, że teraz mogłaby naprawić tamtą decyzję.
– Możesz nazywać mnie mamą, Prostoto – powiedziała łagodnie. Twarz dziewczyny wygładziła się.
– Mamo! Ale Ranger...
– Nie ma go tutaj. Możesz mówić „mama”.
Prostota podbiegła jak małe dziecko i niezgrabnie objęła Primę.
– Kocham cię, mamo.
– Ja też cię kocham, Prostoto – powiedziała odważnie Prima i poklepała dziewczynę po ramieniu. – No już. Idź do kuchni i przynieś nam trochę lemoniady.
– Tak, mamo. – Prostota zawsze była posłuszna i słodka, a Prima miała nadzieję, że Mitch kiedyś doceni tę jej słodycz.
Rozległo się pukanie i w drzwiach pojawiła się Hazel.
– Prima?
Prima wbiła igłę w robótkę i odłożyła ją na bok. – Wejdź i usiądź, proszę. Jakie masz wieści?
– Mogłabyś włączyć odbiornik.
– Pełno w nim bzdur – odpowiedziała Prima. – Same kłótnie i mnóstwo brzydkich słów. – Nie wspomniała o innych rzeczach, które znalazła tam przez przypadek. Mężczyźni i kobiety bez ubrań, robiący rzeczy, których nigdy sobie nie wyobrażała.
– Dzisiaj odbył się pogrzeb lorda Thornbuckle’a – powiedziała Hazel.
Prima wiedziała o tym. Wszyscy wiedzieli. Nawet bez włączania odbiornika nie można było nie wiedzieć, że Mówca Rady Ministrów, którego córka była przyczyną wszystkich kłopotów, zginął i był dzisiaj... chowany, jak to tutaj nazywali.
Tak naprawdę to była jego wina. Prima wierzyła, że gdyby ten arogancki blondyn nie był złym ojcem, jego córka nie popadłaby w niewolę, a ona wciąż byłaby Primą Bowie, pierwszą żoną Rangera, bezpieczną i szczęśliwą w domu, który znała i pomagała tworzyć od dnia swojego ślubu.
Ta myśl była bardzo wygodna. To wszystko jego wina, a Mitch był niewinną ofiarą niewiernych. Ona sama jest niewinną ofiarą. Dzieci... Prima westchnęła. Choć bardzo się starała, nie potrafiła przekonać samej siebie – do końca – że wszystko to było winą lorda Thornbuckle’a czy jego córki, choć ta wysoka żółtowłosa kobieta wywoływała w niej nienawiść.
– Primo... – Hazel nachyliła się do niej. – Przykro mi, ale... naprawdę muszę porozmawiać z tobą o twoich planach.
– Moich planach? – Prima zesztywniała, a jej palce na chwilę przerwały pracę. – Co masz na myśli?
– Wszyscy chcieliby wiedzieć, co zamierzacie zrobić w sprawie nauki dzieci, utrzymywania się...
– Utrzymywania się! – Prima postanowiła skupić się na tym; nie zamierzała rozmawiać na temat wysłania dzieci do jednej ze szkół dla niewiernych. – Przecież Serrano obiecali nam ochronę...
– Tak, ale ich nie stać na utrzymywanie was wszystkich w taki sposób...
„W taki sposób” znaczy w labiryncie pokojów, których okna wychodzą wyłącznie na inne wysokie budynki. Prima dałaby wszystko za odrobinę miejsca do spacerów i kawałek nieba do patrzenia.
– No i są przepisy dotyczące nauczania dzieci.
Na to mogła odpowiedzieć.
– Nie wyślę moich dzieci do jakiejś szkoły dla niewiernych, gdzie będą je uczyć nieprawości...
– Istnieją szkoły religijne – zauważyła Hazel. – Przyniosłam ci kostkę...
Kostkę, którą mogła przejrzeć wyłącznie za pomocą czytnika. Maszyny. Pleban zawsze mówił, że maszyny czynią kobiety leniwymi.
– Muszę zmienić nazwisko – powiedziała ostro. Hazel wyglądała na zaskoczoną. – Nie jestem już Primą Mitcha – wyjaśniła. – Przy narodzinach nazwano mnie Ruth Ann i teraz znów powinnam nią być.
– Ruth Ann – powiedziała cicho Hazel. – To ładne imię.
– Dla mnie brzmi dziwnie; nie nazywał mnie tak nikt oprócz rodziców, długie lata temu.
– Nie nazywali cię tak?
– Nie, to byłoby nieodpowiednie. W dniu, kiedy wyszłam za Mitcha, stałam się Primą Pardue, a kiedy on został Rangerem – Primą Bowie. – Przez chwilę wierciła się w miejscu, żałując, że musi o to zapytać. – Hazel... Nigdy nie widziałam tutaj nikogo takiego jak Prostota, nawet w odbiorniku, który oglądam. Wasi ludzie z pewnością mają dzieci, które są... nie do końca... zdrowe?
– Niewiele – odpowiedziała Hazel i zaczerwieniła się; Prima czuła, że dziewczyna myśli o czymś niedozwolonym. – Wiem, że nie lubisz o tym słuchać, ale zanim urodzą się dzieci, ludzie wykonują testy medyczne, żeby upewnić się, że nic im nie jest. A jeśli coś się zdarzy w trakcie ciąży lub porodu, naprawiają to.
– Naprawiają? – Jak drzwi? Przecież ludzie nie są drzwiami, okiennicami czy butami... – Jak można naprawić umysł? – zapytała odważnie.
– Nie wiem. – Rumieniec Hazel zniknął. – Wciąż jestem młoda; nie skończyłam jeszcze szkoły, a nigdy nie studiowałam medycyny.
– Czy mogliby naprawić... Prostotę? Teraz?
– Nie wydaje mi się – odpowiedziała Hazel. – Mogę zapytać, ale myślę, że musiałaby być młodsza. – Przechyliła głowę. – Ale, Prima... to znaczy Ruth, nie ma potrzeby „naprawiać” Prostoty. Jest uroczą, kochającą dziewczyną.
– Twoi ludzie nie cenią słodyczy – odpowiedziała Prima. – Cenią inteligencję.
Hazel zamyśliła się.
– W Familiach jest wiele takich miejsc, w których ceniono by Prostotę za jej łagodność i uprzejmość. Myślę, że źle nas oceniasz. Gdybyś chciała znaleźć takie miejsce...
– Nie! Nie chcę jej odsyłać! Mitch powiedział to samo co ty! – I właśnie tak zrobił. Wciąż ją bolało, że Prostota musiała wytrzymać całe miesiące w żłobku, z dala od domu, który kochała.
– Nie myślałam o odsyłaniu jej. Chodziło mi o udanie się z nią w miejsce, gdzie byłaby doceniona.
– Nie mogę polecieć nigdzie bez mojego... bez pozwolenia chorążego Serrano.
– Mogłabyś powiedzieć mu, czego chcesz.
– Hazel, wiesz, że nie mogę tego zrobić. Jest moim... cóż, nie mężem, tak jak powinien, ale naszym obrońcą. To on musi zdecydować, co z nami zrobić.
– Tutaj jest inaczej – powiedziała Hazel. Prima już to słyszała, ale trudno było jej uwierzyć. Chorąży Serrano był jej opiekunem i miał prawo decydować, gdzie i jak mają żyć. – Prawdopodobnie byłby zadowolony, gdybyś znalazła się w takim miejscu, gdzie wraz z pozostałymi kobietami byłybyście szczęśliwe.
– Nie wiem, jak to zrobić – powiedziała Prima. – Nie wiem nawet, od czego zacząć.
– Mogłabyś zapytać profesor Meyerson.
– Waltraude? – O tym Prima nie pomyślała; wiedziała, że Meyerson zna historię Teksasu – choć według Primy bardzo dziwną wersję – ale co mogła wiedzieć o innych planetach?
– Jest profesorem i najlepiej umie znajdować informacje.
– Czy mogłabyś to z nią wyjaśnić? – zapytała Prima. Znacznie swobodniej rozmawiało się jej z Hazel, nawet w spodniach, niż z Waltraude w sukience. Profesor zawsze patrzyła na nie tak, jakby były marchewkami, burakami czy ziemniakami na kuchennym stole, jakby zastanawiała się, jaką przygotować z nich potrawę.
– Jeśli zdąży wrócić. Prima, chciałam ci powiedzieć, że dzisiaj wyjeżdżam. Powinnam już być w drodze na statek; przejście przez odprawę celną zajmie więcej czasu niż zwykle. Wracam do mojej rodziny.
– Och. – Prima właściwie wiedziała, że Hazel kiedyś odejdzie, podobnie jak inne schwytane przez ich mężów kobiety. Wciąż się o nie martwiła, ale one były zdecydowane wrócić – niektóre po operacjach, inne z syntezatorami głosu – do swoich rodzin, jeśli je miały, lub aby wieść niezależne życie, którego Prima nie potrafiła sobie wyobrazić. – Będzie mi ciebie brakować, Hazel – powiedziała, czując wzbierające łzy.
– Byłaś dla mnie dobra – rzekła dziewczyna i podeszła, by ją objąć. Prima poczuła jej młode piersi. Hazel była już w wieku rozrodczym, ale nie zamierzała rodzić dzieci. Mogła zrobić – może nawet już zrobiła – swojemu ciału okropne rzeczy, żeby nie mieć dzieci jeszcze przez długi czas. Może już stała się ohydztwem.
A jednak Hazel była dobrą dziewczyną – szczerą, uprzejmą, łagodną. Tak bardzo martwiła się o dwie małe dziewczynki, była taka dobra dla wszystkich dzieci. Gdyby była córką Primy, byłaby z niej bardzo dumna. Jednak teraz odejdzie do jakiejś szkoły czy odleci na statku... Jak takie dziecko może wiedzieć, czego chce, co jest właściwe?
– Niech Bóg cię błogosławi. – Odważyła się udzielić błogosławieństwa niewiernej... Chciała powiedzieć Hazel, by nie używała żadnej ohydnej techniki, ale wiedziała, że na nic się to nie zda. Dziewczyna była produktem tej techniki; używała jej cała jej rodzina i ona też będzie. Pomodliła się więc tylko cicho do Boga, by zadbał o jej bezpieczeństwo.
Kwatera Główna Sektora Siódmego
– Wiemy już, co się stało, admirale. – Szef służb medycznych dotknął kontrolek wyświetlacza i pojawiły się na nim rozmyte plamki barw. – Przesłało nam to ansiblem biuro głównego chirurga. Laboratoria badawcze w końcu to rozgryzły. W normalnym odmładzaniu, jak widać po lewej stronie, metabolity leków odmładzających wychwytują się wzajemnie w specyficznych reakcjach, ulegając w końcu degradacji.
– Mógłby pan to powiedzieć ludzkim językiem? – zapytała Vida Serrano. Wiedziała, co to znaczy, ale była zdecydowana zmusić ich do powiedzenia tego językiem zrozumiałym dla każdego. Sama w wielkiej tajemnicy została już wprowadzona przez Martę Katerinę Saenz.
– Lekarstwa odmładzające rozkładają się w ciele na inne związki chemiczne, a te – zwane metabolitami – wiążą się i usuwają związki charakterystyczne dla starzenia się.
– Bardzo dobrze.
– W normalnym procesie odmładzania pozostają wyłącznie zdrowe, nie zdegradowane tkanki, które stanowią podstawę replikacji, czyli drugiego etapu procesu odmładzania.
– Czyli w pierwszym etapie odrzuca się to, co się zestarzało, a w drugim odtwarza się to na nowo?
– Tak, admirale. Ale po prawej, jeśli spojrzą państwo tutaj, widać, że te tkanki, zabarwione na zielono, nie zostają usunięte. Po lewej nie ma zieleni, a po prawej...
– Po prawej jest. Zakładam, iż to oznacza, że uszkodzone przez starzenie się tkanki zostały w matrycy i biorą udział w następnym etapie odmładzania.
– Właśnie. Następuje powielenie uszkodzonych tkanek, więc po paru latach – to zależy od stopnia rozkładu w pierwotnych tkankach i ilości wadliwego leku – skutki rozkładu zaczynają wpływać na funkcjonowanie mózgu, podobnie jak w przypadku starczej demencji.
– A więc jak to naprawić?
– Niestety, tego nie wiemy. Wydaje się, że jeśli nie doszło do faktycznej degradacji funkcjonalnej, odmłodzenie dobrymi lekami powinno wyeliminować wszelkie wady. Jednak kiedy spróbowaliśmy tego na jednym z pierwszych pacjentów, nie zadziałało. Ciało uległo odmłodzeniu, ale funkcje umysłowe pozostały na tym samym poziomie. Obserwujemy pacjenta już od miesięcy, i choć rozkład został zatrzymany, nie nastąpiła też poprawa.
– A co z innymi formami leczenia? Chyba mieliście już tego rodzaju problemy przed odmładzaniem?
– Nie, właściwie nie. Admirale, choć nikomu to się nie podoba, cuda medyczne naprawdę są tylko cudami.
Marta powiedziała jej to samo, ale mimo to miała nadzieję na lepsze wieści.
– Jak wcześnie możecie wykryć problem? – Jeśli nie można tego odwrócić, może przynajmniej zadziała wczesne wykrycie.
– W ciągu roku od wadliwego odmłodzenia, co daje mnóstwo czasu na poprawienie procesu. Ale testy zajmują tygodnie – może później uda nam się to przyspieszyć – i mamy mnóstwo ludzi do przebadania.
Co mają zrobić z tymi, których odmładzanie nie udało się, którzy już zaczęli odczuwać jego skutki? Vida zadrżała. Dać im ciała dwudziestolatków z umysłami staruszków? Kto miałby się nimi opiekować? Jak długo? Czy... pozwolić im umrzeć? Żadne z tych rozwiązań nie wyglądało pociągająco, i cieszyła się, że choć raz to nie ona musi podjąć decyzję. Niech głowią się nad tym Głównodowodzący i główny chirurg; ona nie radzi sobie z matematyką etyki.
Zenebra, dwa dni przed wyścigami seniorów
Pedar zabrał Cecelię na kolację do modnej w tym roku restauracji u Raymonda. Nie dała się wciągnąć w rozmowę na temat wyścigów i wszystkich swoich przeciwników.
– Tak nie można. Są nie tylko współzawodnikami, ale i moimi przyjaciółmi. To nieuczciwe omawiać ich słabości. – Dotknęła kontrolek na stole i wywołała szachownicę. – Zagrajmy.
– Nie bądź naiwna, Cecelio – rzekł Pedar. Czy znów poddał się odmładzaniu? Nie potrafiła stwierdzić. Wciąż ubierał się bardziej jak aktor z historycznej sztuki. Jej zainteresowanie historią nie obejmowało stylów ubioru, więc nie była pewna, z jakiego okresu mógłby pochodzić jego strój. – W prawdziwym życiu nie ma miejsca na honor. Może w sporcie... – Podniósł czarnego i białego króla i sprawił, że się sobie pokłonili. – Ale nawet ty wiesz, że tak naprawdę liczy się tylko wygrywanie. – Zderzył ze sobą figury.
– Jeśli złamiesz zasady – powiedziała Cecelia – wyeliminują cię z gry.
– W takim razie mogłabyś powiedzieć, że Bunny złamał zasady.
Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
– Ty...
– Cecelio... Kiedy mówimy o rzeczywistości, mamy na myśli zupełnie inne zasady. Na pewno zdajesz sobie z tego sprawę. – Mówił uspokajającym tonem, jak wykształcony dorosły do niedouczonego dziecka. – Ludzie tacy jak Bunny tworzą zasady... które obowiązują do czasu, aż ktoś je zmieni. – Przesuwał białego króla po szachownicy, odpychając na bok inne figury, aż dotarł nim na krawędź planszy. – Zawsze istnieją zasady ponad zasadami... Reguły, które pozwalają człowiekowi utrzymać się na miejscu... lub go eliminują. – Popchnął lekko figurę, która przez chwilę chwiała się na krawędzi szachownicy, a potem spadła.
Cecelia zesztywniała, jakby niespodziewanie zobaczyła rów za przeszkodą, która wydawała się jej znajoma. Wyraz jego twarzy zmienił się, a ona była wściekła, że zauważył jej emocje. Wciąż jednak się uśmiechał, czekając na odpowiedź. Nie potrafiła żadnej wymyślić, a jego uśmiech powoli tężał jak zbyt długo ubijane białka.
– Rozumiem – powiedziała, by zyskać na czasie. Jednak nie rozumiała, jakie zasady złamał Bunny, że pozwolił temu człowiekowi i jego frakcji posunąć się do tak desperackich działań. Nie rozumiała, czemu Pedar tak otwarcie się do tego przyznawał i czego się po niej spodziewał. Wiedziała jednak, że nic nie było przypadkowe, ani śmierć Bunny’ego, ani ta kolacja, ani to wszystko, co robił Pedar od czasu wyścigów kilka lat temu. Próbował wtedy rozmawiać z nią na temat Odmłodzeńców, ale ona potraktowała to jako zwykłą modę. – Zastanawiam się – odezwała się po dłuższej chwili – czy i co Bogobojna Milicja Nowego Teksasu ma wspólnego z Odmłodzeńcami.
Odprężył się odrobinkę, co utwierdziło ją w przekonaniu, że w tej słownej szermierce wybrała bezpieczną alternatywę.
– Ludzie potrzebują czegoś, na co mogą zwalić winę za swoje niepowodzenia – stwierdził. – Skoro niektóre możliwości zostają ograniczone, inne muszą wydawać się dostępne. W przeciwnym razie może dojść do powszechnych niepokojów.
Cecelia zastanawiała się, co miały znaczyć jego słowa. Pedar czekał z pobłażliwym uśmieszkiem, który zdradzał, że nie spodziewa się po niej szybkiego zrozumienia. Nienawidziła tej jego cierpliwości; jeśli jako Odmłodzeniec miałaby stać się właśnie kimś takim, może równie dobrze popędzić swojego konia nad urwisko... i dać sobie z tym spokój. Ograniczone możliwości... Pewnie chodzi o to, że Odmłodzeńcy mogą żyć praktycznie w nieskończoność, a kto chciałby rezygnować z władzy i przywilejów, wciąż będąc młodym i w pełni sił? Przeniosła to na problem rozmnażania koni, gdyż było to dla niej bardziej zrozumiałe. Gdyby stare konie nie umierały, a rozmnażanie odbywałoby się w takim samym tempie... Cóż, no tak.
– Zastanawiam się, czy środki do odmładzania działałyby na konie – powiedziała, zanim zdążyła się powstrzymać.
Pedar wybuchnął tak głośnym śmiechem, że siedzący przy sąsiednim stole mężczyzna obejrzał się.
– Cecelio, moja droga! Tylko ty mogłaś pomyśleć o odmładzaniu konia!
Poczuła na twarzy ogień. Jeśli śmieje się z niej w ten sposób, to znaczy, że się jej nie boi. Pozwoliła, by w jej głos wkradło się trochę jadu.
– Rozumiem, co masz na myśli, Pedar. Ci, których nie stać na odmłodzenie lub po prostu są zbyt niecierpliwi, widzą przed sobą życie pełne ograniczeń, a winę za to ponoszą Odmłodzeńcy. Ale przecież wszechświat jest duży, i jeśli są tak bardzo niezadowoleni, są kolonie...
– Złodziejstwo zawsze jest bardziej opłacalne do chwili złapania złodzieja – wymamrotał Pedar.
– To... – Chciała powiedzieć, że to śmieszne, ale napięcie na twarzy Pedara powstrzymało ją.
Sama wielokrotnie myślała o tym, na co przyda jej się bogactwo, jej umiejętności i odmłodzone ciało, jeśli nie będzie mogła robić tego, co lubi, bez troski o resztę wszechświata. To, czego chciała, to długie życie pełne przyjemności... które zaczęło się, lecz bynajmniej nie skończyło w stajni na Rotterdamie. Które związane było z końmi i ludźmi, którzy nazywali siebie koniarzami, na długo przedtem, zanim ludzie opuścili Starą Ziemię.
Teraz już ma na to czas. Nie musi obawiać się nadchodzących lat, starzenia się, które uczyni ją spowolniałą i niedołężną. Może poświęcić kilka miesięcy na zajęcie się komplikacjami, o których mówił Pedar, nie tracąc przy tym czasu.
Ale ona wcale tego nie chciała.
A Pedar o tym wiedział. Przez cały czas, gdy zanurzała niesymetryczną łyżkę używaną do chłodników Biaristi, a potem, po odświeżeniu ust łykiem eranskiego piwa, przeszła do usmażonych na chrupko pasków przyprawionej kuropatwy, była świadoma, że Pedar spodziewał się, iż będzie chciała uciec od tego tematu, dlatego skierował rozmowę z powrotem na wyścigi i jej oraz jego szanse. Odpowiadała automatycznie, ale cały czas przyglądała się subtelnym sygnałom na jego twarzy.
Okazał się strasznym gadem. Opowiedział jej dla własnej przyjemności o jakimś spisku, pewien, że nie interesuje jej nic innego poza końmi, dlatego nawet nie będzie próbowała czegoś się dowiedzieć, a tym bardziej zrobić...
– A swoją drogą myślę, że dobrze zrobiłaś, decydując się na udział w wyścigach – powiedział w pewnej chwili. – W końcu jest już za późno na udział w ceremonii pogrzebowej.
– Koń jest gotów – odpowiedziała Cecelia, tłumiąc chęć zmiany decyzji i wycofania się z zawodów. – Tak samo jak ja. Ty też zostajesz.
– Z tych samych powodów. Jestem gotów, mój koń jest gotowy, a moja konkurencja... siedzi tu razem ze mną.
A także dlatego, że dawało mu to bardzo mocne alibi. Podczas gdy ktoś zaplanował zabójstwo Bunny’ego, Pedar był bardzo daleko i bardzo widoczny, i nadzorował przygotowanie koni do Wyścigów Seniorów. Cecelia wiedziała – wszyscy wiedzieli – że dało się to zaaranżować, ale odkrycie i udowodnienie tego byłoby trudne. I niebezpieczne.

* * *

Kiedy nadszedł ten dzień, okazało się, że jest bardziej gotowa do zawodów niż sądziła. Choć wyścigi nie były łatwe, niemal nie była świadoma wysiłku, jakiego wymagały. Seniority bardzo dobrze zareagowała na jej spokój i bezbłędnie pokonała trasy terenowe oraz bieżnię... co wystarczyło, aby wygrać, kiedy lider ujeżdżalni (również bezbłędny w jeździe terenowej) następnego dnia zleciał z siodła. Liam Ardahi musiał się wycofać w trakcie jazdy terenowej, kiedy Plantagenet odmówił wejścia do wody. Cecelia zastanawiała się, czy faktycznie mógł to być przypadek; Plantagenet nigdy nie bał się wody. Ale jeśli Pedar chciał odciągnąć jej uwagę główną wygraną... to mógł być bezwzględny, zwłaszcza że we własnych oczach zdobył znacznie większą nagrodę.
Uśmiechała się dla prasy w trakcie zwycięskiego galopu i pamiętała, by podziękować wszystkim swoim pracownikom, dołączając osobistą notkę do każdego bonusu kredytowego. Tego wieczoru na przyjęciu miała na sobie bursztynowy naszyjnik wyrzeźbiony na podobieństwo Epony. Tak jak ta tajemnicza bogini, uśmiechała się i przyjmowała gratulacje, wycofując się w końcu przed północą pod pretekstem bolącego łokcia.
Godzinę później, ubrana w strój stajennego, Cecelia pędziła ciemną drogą w stronę portu kosmicznego na Maksie, którego czujne uszy i żywe ruchy zdradzały, że uważa to za świetny pomysł. Gdyby ktokolwiek o nią pytał, jej samochód stał zaparkowany na podwórzu stajni, a wszyscy wiedzieli, że najprawdopodobniej udała się do stajni, by tam kontynuować świętowanie. Colum osiodłał dla niej Maxa, po czym znikł, gdy wyprowadzała konia na zewnątrz.
Pięć kilometrów dalej, gdzie boczna droga dochodzi do głównej trasy, czekał na nią Dale z ciężarówką i przyczepą, z której dochodziły odgłosy wydawane przez zniecierpliwionego wierzchowca, i Roz, która przyjechała własnym samochodem. Cecelia zsiadła z Maxa, pomogła załadować go do przyczepy razem z Dulcy – Max mógłby opierać się przy wchodzeniu do pustej przyczepy – a potem przez chwilę zmagała się z zacinającymi się bocznymi drzwiami samochodu. Roz zatrzasnęła je od zewnątrz i wspięła się do ciężarówki, a Cece odjechała samotnie w stronę regionalnego lotniska.

* * *

Zaletą osobistego pilotowania własnego statku było to, że plan lotu i jego prawdziwy cel wcale nie musiały się pokrywać. Omówiła ze swoimi pracownikami harmonogram treningów dla Seniority i Maxa na resztę sezonu i powiedziała im, że leci odwiedzić laboratoria EquiSite, po czym wróci na Rotterdam, żeby sprawdzić techniki rzeźbienia genetycznego koni, które ostatnio się pojawiły.
Potem wypełniła plan lotu na Rotterdam, wiedząc, że jej pracownicy nie będą tego komentować.
Jej nowy statek, który potrafił lądować na planecie, ominął zatłoczoną stację Zenebra. Spodziewała się, że Pedar sprawdzi plan jej lotu i wektor skokowy. Dobrze, niech sprawdza. Wektor na Rotterdam tak naprawdę prowadził do pierwszego skoku pośredniego, a stamtąd łatwo mogła skręcić na Castle Rock. Poświęciła chwilę na podziękowanie Heris za sugestię, by zdobyła licencję i nauczyła się pilotować własny statek.
Trochę brakowało jej luksusów Sweet Delight i szacunku, jaki wzbudzał pełnych rozmiarów jacht. Marzyła o długiej, gorącej kąpieli i masażu. Przez to, że wepchnęła w mały kadłub urządzenia do kąpieli wodnej i sprzęt do recyklingu, całkowicie straciła możliwość zabrania kogoś ze sobą na pokład. A więc czeka ją tylko prysznic, bez żadnego masażu, zatem rano pewnie obudzi się cała zesztywniała. Nawet odmłodzone ciało nie mogło nie odczuwać skutków Wyścigów Seniorów.
Ale mimo tych wszystkich niedogodności Pounce był szybszy od jej starego jachtu i mógł lądować na planetach. Minęła już stację orbitalną i skierowała się, prowadzona sygnałami boi, do punktu skokowego systemu.



Dodano: 2006-10-19 13:11:03
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS