NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

Ukazały się

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)


 Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

 Kingfisher, T. - "Cierń"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Maas, Sarah J. - "Dom płomienia i cienia"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

Linki

Moon, Elizabeth - "Przeciw wszystkim"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Moon, Elizabeth - "Esmay Suiza"
Data wydania: 2005
ISBN: 83-7418-082-X
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 432
Tom cyklu: 4



Moon, Elizabeth - "Przeciw wszystkim" #4

Rozdział czwarty

Mężczyzna, który odebrał telefon, miał wygląd pirata z kostek przygodowych.
– Terakian Fortune, Basil Terakian-Junos.
– Próbuję odnaleźć młodą kobietę o imieniu Hazel, która została uratowana razem z Brun Meager z rąk Milicji Nowego Teksasu. Wydawało mi się, że nazywała się Terakian.
Wyraz jego twarzy nieco się zmienił.
– Hazel... Skąd pani zna Hazel?
– Jestem... byłam w grupie uderzeniowej.
– I jest pani...
– Po... – Pominęła stopień, którego już nie miała. – Esmay Suiza.
– Pani jest porucznik Suiza? – Teraz wyglądał na zadowolonego. – Przepraszam, że pani nie poznałem, poruczniku. W czym możemy pani pomóc?
Najlepiej od razu przejść do rzeczy.
– Nie jestem już oficerem Floty.
– Myślałem... No cóż, w takim razie, sera, co możemy dla pani zrobić?
– Próbuję znaleźć jakiś środek transportu ze stacji w kierunku Castle Rock. Wiem, że za trzy tygodnie poleci tam liniowiec pasażerski, ale jeśli to możliwe, wolałabym odlecieć wcześniej.
– Wyczuwam tu jakąś dłuższą historię. Jest pani w ekranowanej budce, prawda?
– Tak.
– Segment B?
– Tak.
– Może przyszłaby pani do doków, sera? Wygląda na to, że musimy porozmawiać. – A on nie ufa ekranowanym komunikatorom, to jasne. – Segment D, poziom 2, numer 38. Mamy tam lokalne biuro, w którym spotkam się z panią.
– Przyjdę od razu – powiedziała Esmay i wywołała na ekranie komunikatora schemat stacji.
Z Segmentu B można było dostać się do D kolejką transgrawitacyjną. Esmay zerknęła na tabelę rozkładu jazdy i szybko wyszła z budki. Zdążyła wsiąść do wagoniku oznaczonego D tuż przed dzwonkiem. Ktoś, kto szybko wszedł tuż za nią, próbował przepchnąć ją za barierkę, ale powstrzymał go strażnik. Esmay usiadła i opuściła zabezpieczenia fotela. Wagonik D był tylko w połowie zapełniony, za to przez okna widać było, że C jest pełen.
Kolejka zatrzymała się w B jeszcze dwa razy, po czym po sygnale ostrzegawczym alarmów grawitacyjnych prześliznęła się przez barierę tunelu międzysegmentowego. Żołądek Esmay przekonywał ją, że spada, ale na zewnątrz cały czas widziała potężne komory sekcji ciężkiego załadunku. Kolejka zatrzymała się i do środka weszło kilku pracowników w uniformach. Przy następnej barierze grawitacyjnej ciężar powrócił. Przy rozjeździe kilka wagoników skręciło do innych sekcji. Wagonik D przejechał przez kolejną sekcję z obniżonym ciążeniem i Esmay w końcu wysiadła na przystanku w D.
Znajdowała się na poziomie 2. Po prawej stronie miała rząd sklepów i punktów usługowych dla załóg kupieckich, od barów i punktów pocztowych poczynając, a na łóżkach na godziny kończąc. Po lewej stronie mieściły się instalacje dokowe dla statków i tymczasowe biura, każde wystrojone w stylu odpowiadającym właścicielowi statku. Konsorcjum Boros zajmowało stanowiska 32, 33 i 34; długiego biura o osobnych wejściach dla klientów, obsługi i załogi strzegli umundurowani, lecz nie uzbrojeni strażnicy. Pod numerem 35 było  teraz puste  składane “biuro” z prefabrykatów. Niewielka tabliczka oznajmiała, że zarezerwowano je dla Mercedes R. z właścicielem/kapitanem Calebem Montoyą. Numer 36 zajmował kolejny niezależny właściciel, ale z pojemniejszym portfelem; Firma Przewozowa Ganeshi miała wyświetlacz z tablicą informującą przechodniów, że biuro jest otwarte.
Numer 37 należał do umiarkowanie prosperującego właściciela. Klan Pomarańczy umieścił pomarańczowe pasy na futrynie i w oknach biura, wywiesił też flagę i tablicę statusu informującą, jaka powierzchnia statku wciąż jest dostępna dla klientów. Esmay zauważyła, że nie było miejsc dla pasażerów.
Biuro numer 38 wyglądało tak, że Esmay nie wiedziała, czy śmiać się, czy westchnąć z podziwu. Drogę do budynku wyłożono wielobarwnym dywanem we wzory kwiatowe, z rusztowań zwieszały się draperie, a przed drzwiami rosła w potężnym koszu ogromna palma. Na tablicy napisano “Terakian i Synowie Ltd., Transport Towarowy i Ekspresowy”, a ogromna dłoń wskazywała wejście do biura. W przeciwieństwie do pozostałych, biuro nie miało kształtu pudełka, lecz zbudowano je z krzywizn i stożków pomalowanych we wzory, przy których dywan wydawał się wręcz bezbarwny.
Esmay przeszła przez wysoki łuk i znalazła się na zdumiewająco cichym małym placyku. Czy to tylko tkaniny, czy Terakianowie zainstalowali tłumienie akustyczne? Wzruszyła ramionami i skierowała się do biura. Drzwi rozsunęły się, zanim ich dotknęła. Wewnątrz zobaczyła pomieszczenie wyglądające jak luksusowy salon: kolejny roślinny wzór na dywanie, tylko odrobinę bardziej stonowany, duże skórzane fotele, a pod jedną ze ścian lada, za którą stał bystrooki młodzieniec.
– Sera Suiza? – zapytał. Esmay kiwnęła głową. – Powiem Basilowi... – rzekł młodzieniec i wymamrotał coś do mikrofonu.
Natychmiast otworzyły się drugie drzwi i weszło dwóch mężczyzn. Jednego widziała na ekranie komunikatora; wyglądał równie zabawnie, jak wcześniej. Drugi był starszy, znacznie mniej rzucający się w oczy; najwyraźniej to on miał tu władzę.
– Jestem Goonar Terakian – przedstawił się ten starszy, wyciągając dłoń. – Kapitan Terakian Fortune i młodszy partner w Terakian i Synowie Ltd. Basil to mój kuzyn i pierwszy oficer na statku, pilnuje też załadunku. Pani jest Esmay Suiza, do niedawna z Floty, prawda?
– Tak, aż do dzisiejszego ranka. – Ścisnęło ją w gardle. Nie zamierzała teraz rozpamiętywać straty, więc tylko z trudem przełknęła ślinę.
– Sera, Basil powiedział mi, że chce pani jak najszybciej odlecieć z tej stacji.
– Nie powiedziałabym, że to pilne – uściśliła Esmay. – Po prostu nie chcę czekać na następny statek pasażerski lecący na Castle Rock.
– Sera, muszę pani powiedzieć wprost, że pomimo naszej wdzięczności za udział w uratowaniu Hazel Takeris, nie możemy pani pomóc, jeśli jest pani uciekinierem z Floty.
– Nie jestem. – Esmay poczuła falę gorąca wypływającą na jej twarz. – Ja... zostałam zwolniona dziś rano i wciąż nie do końca rozumiem przyczyn. Chcą się mnie pozbyć z tej stacji – nawet zagrozili wyrzuceniem w przestrzeń – więc muszę się dostać tam, gdzie mogłabym ustalić, co się dzieje, i z tym walczyć.
– Wiemy, że jest pani śledzona.
– Naprawdę? – Esmay przypomniała sobie mężczyznę w kolejce. – Może admirał po prostu chce się upewnić, że się stąd wyniosę.
– A może chce się dowiedzieć, z kim się pani spotka, i uzna nas za podejrzanych – odezwał się młodzieniec przy kontuarze. Goonar rzucił mu ostre spojrzenie.
Kolejka zatrzymała się w B jeszcze dwa razy, po czym po sygnale ostrzegawczym alarmów grawitacyjnych prześliznęła się przez barierę tunelu międzysegmentowego. Żołądek Esmay przekonywał ją, że spada, ale na zewnątrz cały czas widziała potężne komory sekcji ciężkiego załadunku. Kolejka zatrzymała się i do środka weszło kilku pracowników w uniformach. Przy następnej barierze grawitacyjnej ciężar powrócił. Przy rozjeździe kilka wagoników skręciło do innych sekcji. Wagonik D przejechał przez kolejną sekcję z obniżonym ciążeniem i Esmay w końcu wysiadła na przystanku w D.
Znajdowała się na poziomie 2. Po prawej stronie miała rząd sklepów i punktów usługowych dla załóg kupieckich, od barów i punktów pocztowych poczynając, a na łóżkach na godziny kończąc. Po lewej stronie mieściły się instalacje dokowe dla statków i tymczasowe biura, każde wystrojone w stylu odpowiadającym właścicielowi statku. Konsorcjum Boros zajmowało stanowiska 32, 33 i 34; długiego biura o osobnych wejściach dla klientów, obsługi i załogi strzegli umundurowani, lecz nie uzbrojeni strażnicy. Pod numerem 35 było  teraz puste  składane “biuro” z prefabrykatów. Niewielka tabliczka oznajmiała, że zarezerwowano je dla Mercedes R. z właścicielem/kapitanem Calebem Montoyą. Numer 36 zajmował kolejny niezależny właściciel, ale z pojemniejszym portfelem; Firma Przewozowa Ganeshi miała wyświetlacz z tablicą informującą przechodniów, że biuro jest otwarte.
Numer 37 należał do umiarkowanie prosperującego właściciela. Klan Pomarańczy umieścił pomarańczowe pasy na futrynie i w oknach biura, wywiesił też flagę i tablicę statusu informującą, jaka powierzchnia statku wciąż jest dostępna dla klientów. Esmay zauważyła, że nie było miejsc dla pasażerów.
Biuro numer 38 wyglądało tak, że Esmay nie wiedziała, czy śmiać się, czy westchnąć z podziwu. Drogę do budynku wyłożono wielobarwnym dywanem we wzory kwiatowe, z rusztowań zwieszały się draperie, a przed drzwiami rosła w potężnym koszu ogromna palma. Na tablicy napisano “Terakian i Synowie Ltd., Transport Towarowy i Ekspresowy”, a ogromna dłoń wskazywała wejście do biura. W przeciwieństwie do pozostałych, biuro nie miało kształtu pudełka, lecz zbudowano je z krzywizn i stożków pomalowanych we wzory, przy których dywan wydawał się wręcz bezbarwny.
Esmay przeszła przez wysoki łuk i znalazła się na zdumiewająco cichym małym placyku. Czy to tylko tkaniny, czy Terakianowie zainstalowali tłumienie akustyczne? Wzruszyła ramionami i skierowała się do biura. Drzwi rozsunęły się, zanim ich dotknęła. Wewnątrz zobaczyła pomieszczenie wyglądające jak luksusowy salon: kolejny roślinny wzór na dywanie, tylko odrobinę bardziej stonowany, duże skórzane fotele, a pod jedną ze ścian lada, za którą stał bystrooki młodzieniec.
– Sera Suiza? – zapytał. Esmay kiwnęła głową. – Powiem Basilowi... – rzekł młodzieniec i wymamrotał coś do mikrofonu.
Natychmiast otworzyły się drugie drzwi i weszło dwóch mężczyzn. Jednego widziała na ekranie komunikatora; wyglądał równie zabawnie, jak wcześniej. Drugi był starszy, znacznie mniej rzucający się w oczy; najwyraźniej to on miał tu władzę.
– Jestem Goonar Terakian – przedstawił się ten starszy, wyciągając dłoń. – Kapitan Terakian Fortune i młodszy partner w Terakian i Synowie Ltd. Basil to mój kuzyn i pierwszy oficer na statku, pilnuje też załadunku. Pani jest Esmay Suiza, do niedawna z Floty, prawda?
– Tak, aż do dzisiejszego ranka. – Ścisnęło ją w gardle. Nie zamierzała teraz rozpamiętywać straty, więc tylko z trudem przełknęła ślinę.
– Sera, Basil powiedział mi, że chce pani jak najszybciej odlecieć z tej stacji.
– Nie powiedziałabym, że to pilne – uściśliła Esmay. – Po prostu nie chcę czekać na następny statek pasażerski lecący na Castle Rock.
– Sera, muszę pani powiedzieć wprost, że pomimo naszej wdzięczności za udział w uratowaniu Hazel Takeris, nie możemy pani pomóc, jeśli jest pani uciekinierem z Floty.
– Nie jestem. – Esmay poczuła falę gorąca wypływającą na jej twarz. – Ja... zostałam zwolniona dziś rano i wciąż nie do końca rozumiem przyczyn. Chcą się mnie pozbyć z tej stacji – nawet zagrozili wyrzuceniem w przestrzeń – więc muszę się dostać tam, gdzie mogłabym ustalić, co się dzieje, i z tym walczyć.
– Wiemy, że jest pani śledzona.
– Naprawdę? – Esmay przypomniała sobie mężczyznę w kolejce. – Może admirał po prostu chce się upewnić, że się stąd wyniosę.
– A może chce się dowiedzieć, z kim się pani spotka, i uzna nas za podejrzanych – odezwał się młodzieniec przy kontuarze. Goonar rzucił mu ostre spojrzenie.
– Co?
– Czasami przewozimy pasażerów, ale zwykle nie. Niedawno mieliśmy paru...
– W takim razie mogłabym... oczywiście za opłatą. Nie znam stawek...
– Jak już powiedziałem, mamy wobec pani dług, ale naprawdę nie mamy odpowiednich kabin pasażerskich.
– Nie jestem przyzwyczajona do luksusu.
– Przypuszczam, że nie. – Goonar zagryzł wargę. – Cóż... Jeśli może pani dzielić z kimś małą kabinę i spać na zmiany, możemy panią zabrać. Dokąd chce pani lecieć?
– Castle Rock. – Esmay była przekonana, prawie pewna, że Brun jest właśnie tam. Może spotkać się z nią prywatnie, nie mieszając w to Floty, i może Brun będzie mogła dowiedzieć się, co ma zrobić, żeby wrócić do Floty, nawet wbrew woli potężnej admirał Serrano.
– Nie Altiplano?
– Jeszcze nie teraz – odpowiedziała, ale pomyślała „nigdy”. Goonar kiwnął głową.
– No dobrze. Prawdopodobnie nie zna pani cywilnych przepisów, ale musimy panią wykazać w manifeście jako pasażerkę. Ma pani cywilne dokumenty?
– Coś w tym rodzaju. Mam dokumenty o zwolnieniu.
– Proszę mi pokazać. – Goonar wyciągnął dłoń, a Esmay podała mu płaski, przypominający kartę dokument potwierdzający jej zwolnienie z Floty. Goonar sięgnął pod niski stolik i wyciągnął skaner identyfikacyjny, po czym przesunął nim nad kartą. – Tak, jest wszystko, czego potrzeba: nazwisko, wzory siatkówki i odcisków palców, planeta pochodzenia i historia zatrudnienia. Opuściła pani dom w młodym wieku, prawda?
– Tak – przyznała Esmay. – Wcześnie wyrzuciło mnie w przestrzeń.
– Nasze dzieciaki też wcześnie zaczynają. Właściwie nawet wcześniej niż pani, ale oczywiście ich rodziny żyją w przestrzeni. – Oddał jej dokument. – Proszę. Będzie pani chciała podróżować pod własnym nazwiskiem, prawda?
– Tak, panieńskim. Nie było jeszcze czasu na jego zmianę.
– Dobrze. Wprowadziłem panią do naszego dziennika. Co do bagażu...
– Nie mam wiele. Powiedzieli, że wyślą mi resztę moich rzeczy. Są gdzieś w drodze między statkiem, który opuściłam przed wyjściem na przepustkę, i tym, do którego mnie przydzielono.
– Ma pani wszystko, co potrzeba? Możemy wysłać kogoś, jeśli czegoś pani brakuje.
– Poradzę sobie – stwierdziła Esmay. Miała tylko kilka cywilnych ubrań, ale nie chciała tutaj robić zakupów... ani wysyłać kogoś, by to zrobił dla niej.
– To dobrze. W takim razie może pani od razu wejść na pokład, skoro nie chce pani być widziana na stacji. Nie jesteśmy jeszcze gotowi do złożenia naszych namiotów. Nasza kolejka nadejdzie dopiero za dwa dni i wolałbym – urwał i spojrzał na Basila – nie odlatywać pospiesznie z portu, o ile to nie jest absolutnie konieczne.
– Było – wymamrotał Basil. Esmay wyczuła jakieś napięcie między mężczyznami.
– Czy to panią zadowala, sera?
– Jestem bardzo wdzięczna – powiedziała Esmay. – Teraz odnośnie do zapłaty...
Goonar machnął ręką.
– Niech pani o tym zapomni. Powiedziałem zarządcy stacji, że nie jesteśmy statkiem pasażerskim, ale nie zamierzam zostawić w potrzebie bohaterki Xaviera... ani też brać za to pieniędzy. To dla mnie sprawa honoru.
Esmay nie do końca to rozumiała, ale dowódca Terakian Fortune i jego zastępca zdawali się być z jakiegoś powodu zadowoleni. Basil, jako nadzorujący załadunek, zabrał ją do pomieszczenia wypełnionego sprzętem elektronicznym, a potem przez rurę na pokład statku.
Jak się okazało, cywilny statek kupiecki miał własny ceremoniał, który w niczym nie przypominał surowych zasad Zawodowej Służby Kosmicznej. Szczupły młodzieniec w zielonej tunice zaprowadził ją do pokoiku, który miała zajmować w czasie zmiany przeznaczonej na sen, i wskazał mały schowek, do którego mogła wcisnąć swoje przybory toaletowe. Ubrania musiała upchnąć po drugiej stronie korytarza, w szafce już pełnej walizek. Chłopak wydawał się zdecydowanie za młody na pracę na pokładzie statku, i Esmay przez chwilę pomyślała nawet o porywaniu dzieci, ale przypomniała sobie, że Hazel również była bardzo młoda. Najwyraźniej cywilni kupcy zabierają ze sobą w podróż swoje dzieci.
– Jesteś synem kapitana? – zapytała.
Rzucił jej zdumione spojrzenie.
– Ja, sera? Kapitana Goonara? Nie, sera. Goonar nie ma dzieci, wszystkie zginęły. Jestem Kosta Terakian-Cibo, syn ciotki ser Basila ze strony jego matki. To moja pierwsza podróż jako członka załogi, sera. To znaczy nadal się uczę, ale dostaję pełną pensję. – Uśmiechnął się dumnie. Esmay pogratulowała mu, a on podziękował skinięciem. – Jedyny problem w tym, że Ojcowie uważają, iż młodzież nie powinna wydawać wszystkich swoich pieniędzy. Będę musiał poczekać do końca podróży, by kupić nowy odtwarzacz kostek, który sobie upatrzyłem.
– I bardzo dobrze. – Basil wyłonił się z bocznego korytarza i spojrzał ostro na chłopca. – Musielibyśmy go skonfiskować, żeby wszyscy na statku nie ogłuchli. Idź już, Kosta, i zostaw damę w spokoju. Zrobiłeś analizę rotacyjną?
– Tak, ser Basil. – Chłopak wyciągnął z kieszeni podręczny wyświetlacz i włączył go.  Tu jest bagaż sery, a tu moment obrotowy i...
– Dobrze. A dałeś jej książki pokładowe?
– Nie, nie byłem pewien...
– Oczywiście, że musi się z nimi zapoznać. – Basil spojrzał na Esmay. – Może przejdziemy się do kwestora. Niestety, nie we wszystkich pomieszczeniach zamontowaliśmy czytniki kostek, więc będzie pani musiała czytać wydruk.
– To żaden problem – stwierdziła Esmay i ruszyła za nim korytarzem, a potem następnym, automatycznie je mapując. Kwestura mieściła się w średniej wielkości pomieszczeniu pełnym biurek, segregatorów i maszyn biurowych.
Basil podszedł do rzędu półek i wyciągnął dwa zniszczone podręczniki, z których jeden opisywał budowę statku, a drugi procedury awaryjne.
Jak się zorientowała, Terakian Fortune odpowiadał tonażem mniej więcej małemu krążownikowi, ale był zupełnie inaczej zaprojektowany. W przeciwieństwie do wielkich sferycznych kontenerowców, ładownie Fortune były dostępne dla załogi. Wszystko ładowano i wyładowywano przez dok promowy, który był dostatecznie duży, by przyjąć standardowe kontenery orbitalno-powierzchniowe i same promy. Powierzchnia, którą na krążowniku zajmowało uzbrojenie i amunicja, tutaj wykorzystywana była na ładownie... podobnie jak przestrzeń załogowa w przypadku okrętów wymagających większej obsługi. Esmay trudno było uwierzyć, że tylko dwadzieścia osób może prowadzić taki statek, a jednak w miarę, jak czytała podręcznik, dochodziła do wniosku, że wszystkie zasadnicze stanowiska zostały obsadzone z dostateczną redundancją.
Mimo to świadomość, że Fortune nie dysponuje żadnym poważnym uzbrojeniem i ma tarcze tylko niewiele lepsze niż prywatny jacht, sprawiała, że czuła się bezbronna. Broń była najwyraźniej przeznaczona do odstraszania słabo uzbrojonych piratów... a ktoś przeciągnął linie duplikatorów, które na gorszych skanerach mogłyby zostać rozpoznane jako dodatkowe uzbrojenie.
Rozległo się pukanie do drzwi. Był to ten sam chłopiec, który ją tu przyprowadził. Kosta?
– Sera została tymczasowo przydzielona do drugiej zmiany, co oznacza dzisiaj trzecią kolejkę w mesie – poinformował chłopiec. – Wuj... kapitan Terakian jada w porcie. Druga kolejka właśnie kończy lunch i mam panią zaprowadzić do mesy.
– Dziękuję... Kosta?
– Tak, sera. – Jego uśmiech poszerzył się. – Terakian-Cibo, ale tego nie musi pani pamiętać. Proszę nazywać mnie Kosta, wszyscy tak do mnie mówią.
Słowa „zmiana” i „kolejka” nic jej nie mówiły; czy druga kolejka to jest to samo, co druga wachta? Ale zamiast spytać, poszła za chłopcem do mesy. Na cywilnym statku kupieckim mesa w niczym nie przypominała mesy na okręcie; wyglądała jak mała restauracja w centrum handlowym. Pomieszczenie było duże, mieściło osiem czteroosobowych stołów. Trzydzieści dwie osoby na kolejkę? W takim razie czemu jest więcej niż tylko jedna kolejka na zmianę?
– Właściwie tu nie ma przydzielonych miejsc – wyjaśnił Kosta. – Może pani usiąść z nami. – Wskazał na stół, przy którym siadali właśnie dwaj młodzi ludzie. – Jeśli pani chce – dodał tonem, który nie był zbyt zachęcający.
Esmay i tak nie miała wielkiej ochoty na siedzenie z grupką młodzieży.
– Dziękuję, ale wygląda na to, że jest tu mnóstwo wolnych miejsc – rzekła. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu...
– Nie, sera. Przyda mi się trochę czasu na powtórkę przed dzisiejszym testem. Trafi pani sama z powrotem?
– Mam nadzieję. Jeśli nie, to po prostu spytam kogoś o drogę.


Każdy pani pomoże, sera – zapewnił ją Kosta. – Proszę tylko zapamiętać C-23, to pani numer.
Esmay skierowała się do bufetu na drugim końcu pomieszczenia. Jedzenie ładnie pachniało wieloma przyprawami. Wzięła porcję czegoś przypominającego gulasz i kilka rolad. Postawiła tacę na jednym z pustych stołów i usiadła. Pojemniki ustawione na stole zawierały przyprawy, o których nigdy nie słyszała, oczywiście oprócz soli i pieprzu. Niektóre etykietki były napisane w nie znanych jej językach.
– To goolgi jest bardzo dobre z sosem khungi – powiedział ktoś. Przy stole stała ponętna kobieta z czerwonobrązowymi włosami. – Można?
– Oczywiście – rzekła. – Jestem Esmay Suiza.
– Betharnya Vi Negaro. Pani musi być pasażerką.
– Tak, jestem pasażerką. A pani? Nie należy pani do Terakianów?
– Nie wszyscy są Terakianami – odpowiedziała kobieta. Ona także wzięła porcję gulaszu. Otwarła buteleczkę z obrazem pędzącego byka na etykiecie i wycisnęła do miski sporą ilość gęstego brązowego sosu. – Nie lubi pani sosu khungi?
– Nigdy go nie próbowałam. Nigdy nie jadłam tego rodzaju rzeczy. – Esmay spróbowała łyżkę goolgi i jej usta wypełnił ognisty smak pepperoni.
– Robią tu niezłe goolgi, ale zbyt mdłe – stwierdziła kobieta. – Khungi dodaje mu nieco życia.
Ogień w ustach Esmay wyraźnie nabrał temperatury. Sięgnęła po szklankę z wodą.
– Myślę, że jest wystarczająco pikantne – powiedziała.
– Khungi nie dodaje ostrości – wyjaśniła Betharnya – tylko nieco głębi. Powinna pani spróbować choć odrobinkę.
Właściwie może to sprawdzić. Wycisnęła kroplę brązowego sosu i wymieszała go z goolgi. Mieszanka w pierwszej chwili niemal spaliła jej podniebienie, ale potem to uczucie gwałtownie minęło.
– Czy mogłaby mi pani wyjaśnić, o co chodzi z tymi kolejkami? – zapytała Esmay.
– Oczywiście. – Betharnya przełknęła porcję goolgi i wytarła usta. – Rzecz w tym, że w tej chwili mamy trochę za dużo załogi, więc aktualna zmiana je jako pierwsza... żeby szybko wrócić do pracy. Potem je zmiana, która zakończyła pracę. Oni siedzą przy tablicach, podczas gdy pierwsza zmiana zjada posiłek. Załoga zmiany mającej przerwę na sen też może jeść, jeśli chce, ale dopiero w trzeciej kolejności. To jest szczególnie ważne w porcie, gdy większość załogi i tak nie jest na służbie.
– To ma sens – przyznała Esmay. – Nigdy wcześniej nie byłam na statku kupieckim.
– U nas to się sprawdza – stwierdziła Betharnya. – Nie wiem, jak radzą sobie z tym inni kupcy.
– Jak długo jesteście zazwyczaj poza rodzinną planetą? Czy większość czasu spędzacie w przestrzeni?
– Różnie... Ja nie widziałam swojej planety od trzech czy czterech standardowych lat, ale niektórzy udają się do domu co roku. Zazwyczaj nie mamy w kosmosie małych dzieci; statki nie dysponują dostateczną przestrzenią. – Kobieta uśmiechnęła się. – Mamy za to młodszych praktykantów, którzy bywają dość hałaśliwi. – Przechyliła głowę, przyglądając się Esmay. – Teraz twoja kolej. Opowiedz mi o sobie.
– Byłam oficerem Zawodowej Służby Kosmicznej. Opuściłam rodzinną planetę, udając się do szkoły wstępnej, potem była Akademia i Flota. Od tego czasu tylko dwukrotnie byłam w domu.
– A teraz po opuszczeniu Floty lecisz do domu?
– Ja... nie wiem. – Nie chciała o tym rozmawiać ze wszystkimi na statku. – W tej chwili kieruję się na Castle Rock.
– Podobnie jak my. Dość okrężną drogą, ale dostaniemy się tam. – Betharnya rozejrzała się, a wyraz jej twarzy uległ zmianie. – Jeśli mi wybaczysz, sera, powinnam wracać...
Esmay podążyła wzrokiem za jej spojrzeniem. W wejściu do mesy zobaczyła ładną blondynkę i jeszcze przystojniejszego mężczyznę. To zdumiewające, że na statku jest tylu pięknych ludzi... którzy wyglądają jak aktorzy.


Sirialis
Lady Cecelia de Marktos obudziła się wcześnie, i choć nie był to sezon łowiecki, skierowała się do stajni. Najlepszym lekarstwem dla niespokojnego umysłu – przynajmniej w jej przypadku – było spędzenie kilku godzin ze zwierzętami, które nie potrafią kłamać. Z każdym krokiem, który oddalał ją od domu, w którym Miranda – może przypadkiem – zabiła Pedara Orregiemosa, czuła się coraz lepiej.
Neil, który kierował stajniami od przynajmniej trzydziestu lat, uśmiechnął się na jej widok.
– Słyszałem, że pani przyleciała, lady Cecelio – powiedział. – Jak się ma milady?
– To straszna tragedia – powiedziała Cecelia. Tak jak się spodziewała, jego twarz nawet nie drgnęła.
– Będzie chciała stąd odlecieć? – zapytał. – Wróci, aby walczyć o swoje dziedzictwo?
– Nie, nie sądzę. Harlis... ma inne problemy na głowie. – Nie była pewna, ile może powiedzieć, a ile powinna przemilczeć.

– To dobrze. Proszę jej tylko powiedzieć, że naprawiłem to wędzidło, nad którym pracowała.
– Wędzidło?
– Tak, kilka dni temu pracowała w starej kuźni nad złamanym wędzidłem.
Po plecach Cecelii przebiegł zimny dreszcz. Nie wyobrażała sobie, że Miranda potrafi sama naprawiać wędzidła.
– Jeszcze nigdy nie widziałam starej kuźni – powiedziała niedbale. – Gdzie ona jest?
– Tam, na tyłach. – W gestach Neila wyczuła nagłe napięcie. – W tej chwili to tylko pomieszczenie robocze. Przypuszczam, że poszła tam, żeby mieć chwilę spokoju od tego faceta.
To nie spokoju szukała tam Miranda, pomyślała Cecelia.
Stara kuźnia wyglądała jak każdy dobrze utrzymany warsztat metalurgiczny. Równe rzędy narzędzi, kilka małych koksiaków, półka butelek z etykietkami. Podeszła, by im się lepiej przyjrzeć. Odczynniki chemiczne, których w większości nie znała. Na blacie zobaczyła parę ostróg wstawionych w imadło i puszkę z różnej wielkości sprzączkami, a obok tego proste kleszcze, garść hufnali i pudełko rogowych okładzin do uchwytów, a także misę z różnymi strzępkami i wiórami. Cecelia zamieszała w niej palcem, nie do końca pewna, co spodziewa się znaleźć. Palec natrafił na coś ostrego. Był to mały, zakrzywiony kawałek dziurkowanego metalu; wyglądał na sporo starszy niż reszta.
Cecelia zaczęła się zastanawiać, co to może być. Na pewno nie jest to fragment końskiej uprzęży, wygląda raczej jak kawałek skorupki bardzo dużego jaja, ale z dziurkami... Wsadziła to do kieszeni i wróciła na plac, gdzie Neil stał i przyglądał się dwóm koniom rozgrzewającym się na długiej linie. Jak zwykle widok pięknie poruszającego się konia zahipnotyzował ją.
– Tu jesteś! – Miranda, w nienagannych bryczesach i bladoniebieskiej koszuli, nabrała w chłodzie poranka rumieńców i wyglądała teraz jak elegancka i opanowana pani na włościach. – Powinnam była wiedzieć, że tu przyjdziesz przed śniadaniem.
– Przyzwyczajenie... Ale oczywiście to nie sezon i nikt nie spodziewał się, że tak wcześnie będę chciała jeździć.
– To co, chcesz się tu pokręcić przy koniach czy masz ochotę na śniadanie?
– Byłam... Neil powiedział, że kilka dni temu byłaś w starej kuźni.
– Doprawdy? – Oczy Mirandy skierowane były na kasztanka.
– Nigdy wcześniej jej nie widziałam – powiedziała Cecelia. Dostrzegła nagłe napięcie mięśni na karku Mirandy. – To miły warsztacik.
– Tak, to prawda. Używamy go teraz do naprawiania uprzęży.
– Tak właśnie powiedział Neil. Ja sama nigdy tego nie robiłam... no, oprócz skóry. Powiedział, że pracowałaś nad wędzidłem i że on je dokończył. Znalazłam tam coś takiego... – Wyciągnęła z kieszeni kawałek metalu.
– O rety, ciekawe, co to jest. Wygląda na dość stare.
– Nie przypomina uprzęży, raczej jakąś osłonę. – Cecelia wsadziła przedmiot z powrotem do kieszeni. – Jak się dziś czujesz?
– Jestem wstrząśnięta. Nie potrafię... Zbyt wiele się stało i zbyt szybko. Nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Śniadanie z obowiązkowymi pogaduszkami było straszne. Cecelia dłubała w jajkach na szynce, a Miranda w swojej porcji płatków. W końcu służąca zabrała talerze.
– Znów muszę się spotkać z oficerem milicji – powiedziała Miranda. – Nie mam pojęcia, co robić, a Kevil jest niesprawny...
– Mirando, musisz sobie z tym poradzić.
– Jak? – Jej niebieskie oczy były pełne łez. – Jak mam sobie poradzić ze śmiercią Bunny’ego, Harlisem, który próbuje nas oszukać, i Pedarem...
Powiedz prawdę, pomyślała Cecelia, i ruszyła za Mirandą długim korytarzem, którego ściany obwieszone były obrazami. Przechodząc obok gablotki, w której przechowywano starą broń, zatrzymała się gwałtownie. Oczywiście gablotka była częściowo opróżniona; w miejscach, gdzie wisiała broń i maski użyte przez Mirandę i Pedara, pozostały niewielkie odbarwienia.
Spojrzała na solidny metalowy hełm... z takimi samymi otworami, jak w kawałku metalu, który trzymała w kieszeni. Zacisnęła na nim dłoń.
– O co chodzi? – zapytała Miranda, zawracając.
– Mirando, jestem pewna, że to... – wyciągnęła kawałek metalu – pochodzi z maski. Że coś z nią zrobiłaś. Gdybym się na tym znała i zbadała chemikalia w kuźni...
Miranda milczała.
– Nie możesz oczekiwać, że tak to zostawię...
– Nie. – Głos Mirandy był stłumiony, jakby płakała. – Wiem, że będziesz chciała poznać nawet najbardziej niewygodną prawdę.
– To znaczy, że ty...
Miranda uderzyła pięścią w stół.
– Oczywiście, że to zrobiłam. Niech cię diabli, Cecelio. Ten człowiek kazał zabić mojego męża, a jego kretyńskie spiski jako ministra spraw zagranicznych zagrażały nam wszystkim... włącznie z moimi dziećmi. I zmuszał mnie, żebym go poślubiła. Był podłym, nikczemnym, oślizłym draniem...
– A teraz ty jesteś morderczynią.
– Zabójczynią – poprawiła ją Miranda. – Morderstwo to definicja prawna.
– Nieważne, jak to nazwiesz. Obie wiemy, że nie możesz z tym żyć... w naszym społeczeństwie.
– Och, świetnie. Pedar może kazać zabić mojego męża i dostać ministerstwo, ale ja...
– Przestań. – Cecelia nawet nie próbowała ukryć pogardy w głosie. – Miałaś już dowody na Harlisa. Mogłaś poczekać i dopaść Pedara zgodnie z prawem.
– Obawiałam się, że ujdzie mu to na sucho.
– Nie możesz się zachowywać tak, jakby nic się nie stało. Nie możesz. To będzie miało wpływ na życie twoich dzieci, wnuków, ich pozycję w Familiach... Brun jest na Castle Rock. Gdybyś tylko mogła ją zobaczyć, Mirando. To jakby... – Ugryzła się w język, zanim powiedziała „jakby Bunny wrócił”. – Dojrzała, naprawdę dorosła. Ma wielki talent...
– Oczywiście, że ma – stwierdziła Miranda, odwracając wzrok. – To moja córka... i Bunny’ego. Gdyby tylko trochę wcześniej dorosła, wyszła za mąż...
– Ona nie musi wychodzić za mąż. Bardzo dobrze radzi sobie sama. I nie potrzebuje też żyjącej obok niej matki morderczyni, która stanowi świetny cel ataku wrogów.
– Buttons...
– Buttons ma swoje własne życie. I choć ma wiele twoich i Bunny’ego zalet, brak mu błyskotliwości Brun. Poza tym nie powstrzyma ludzi, którzy będą chcieli użyć ciebie przeciwko Brun. – Uparty wyraz twarzy Mirandy tak zirytował Cecelię, że wybuchła. – Boże, Mirando, już wiem, skąd się u niej wzięła ta lekkomyślność i upór w działaniu po swojemu, niezależnie od wszystkiego.
– Ja nigdy...
– Z pewnością to nie był pierwszy raz. – Pod wpływem gniewu pamięć podsunęła jej sytuacje, które do tej pory tkwiły w otchłani zapomnienia. – Nie zawsze byłaś zimna i wyrachowana... jak choćby na tym przyjęciu urodzinowym, kiedy wepchnęłaś Lorrie do fontanny.
– Och, przestań. – Miranda, zaczerwieniona z gniewu, po raz pierwszy od czasu śmierci Bunny’ego była tak ożywiona. – Byłam jak każde dziecko, szybka i porywcza. Ale już wyrosłam z tego.
– Biorąc pod uwagę fakt, że wsadziłaś Pedarowi w oko ostrze, nie powiedziałabym, że wyrosłaś. – Cecelia nabrała powietrza. – Słuchaj, jeśli tu zostaniesz  chociaż to mało prawdopodobne, żeby tu po ciebie przylecieli  co się stanie z innymi ludźmi na Sirialis? Co z twoimi dziećmi? Chciałaś tego wszystkiego dla nich, pamiętasz?
– W takim razie powiedz mi, co mam robić.
– Opuść Familie. Poleć do... och, nie wiem, może do Republiki Guerni. Spróbuj się wyleczyć z tego, co sprawiło, że mogłaś z czystym sumieniem zabić człowieka. Zostań tam przez dłuższy czas...
– I daj się po drodze zaaresztować. Bądź rozsądna, Cecelio.
– Ja cię zabiorę  rzekła, pewna, że będzie tego żałować, ale poczucie obowiązku nakazywało jej to zrobić.
– Ty! Ty mnie nienawidzisz, uważasz, że jestem morderczynią. Zresztą nie ma miejsca na tym małym jachcie, którym teraz podróżujesz.
– Wcale cię nie nienawidzę. I nie boję się ciebie. A co do statku, to przekonałam się, że nie lubię być zupełnie sama przez tak długi czas. Statek jest mały, ale wystarczy na dwie osoby.
– A... co zamierzasz powiedzieć naszemu kapitanowi milicji?
– Odpowiem dokładnie na pytania, które mi zada. A to już jego sprawa, co z tym zrobi.
Pytania dotyczyły w dużym stopniu tych samych spraw, co dzień wcześniej. Kiedy przybyła, co zobaczyła, co powiedziała i zrobiła Miranda. Cecelia rozpoznała w kapitanie milicji człowieka, który woli nie myśleć o tym, co naprawdę mogło się wydarzyć, jeśli tylko pojawia się wystarczająco dobre wyjaśnienie.
– Czy pani znała nieboszczyka?
– Trochę – odparła i wydęła wargi. – Mój koń pokonał jego konia na wyścigach Wherrin, zaraz po tym, jak Bunny... lord Thornbuckle został zabity.
– Był tam?
– Pedar? Oczywiście. Uważał, że może wygrać.
– Jechał osobiście?
– Nie, miał dżokeja. Pedar nigdy nie był... szczególnie zainteresowany ponoszeniem ryzyka.
– A jednak lady Thornbuckle powiedziała, że poprosił o stary sprzęt do szermierki. – Kapitan milicji spojrzał na nią ostro, jakby ją na czymś przyłapał.
Cecelia wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, jakim był szermierzem. Ja nie fechtuję, tylko jeżdżę konno. – Przesłuchujący ją uśmiechnął się i kiwnął głową. Wszyscy tutaj o tym wiedzieli.
– Ser Orregiemos był dobrym szermierzem, milady. Według lady Thornbuckle, w młodości wygrał wiele turniejów. Nie była pewna, kiedy ostatni raz brał udział w zawodach, ale przy wielokrotnym odmładzaniu mogło to być całkiem niedawno. – Urwał. – Kiedy rozmawiałem z lady Thornbuckle, powiedziała mi, że przyleciała tutaj, gdyż pragnęła samotności. Byliśmy więc wszyscy zaskoczeni przybyciem ser Orregiemosa.
– Cóż, podobnie jak ja, kiedy dowiedziałam się, że tutaj jest. To odrażająca pluskwa.
– Pani go nie... nie lubiła. – To nie było pytanie.
– Nie. Nikt z nas – to znaczy koniarzy – nie uważał go za szczerego człowieka.
– Ale nie zna pani żadnego powodu, dla którego... to znaczy... nie było jakichś tarć między nim i lady Thornbuckle?
– O niczym takim mi nie wiadomo. Powiedziałabym, że lubił ją trochę bardziej niż ona jego, ale to Bunny... lord Thornbuckle naprawdę go nie znosił. To się zaczęło jeszcze w czasach polowań, jakieś dwadzieścia lat temu. Uparł się, że powinien mieć szybkiego konia, a potem wjechał na psy...
– Och. – Kapitan stracił zainteresowanie. Spór w trakcie polowania przed dwudziestu laty nie mógł mieć związku z morderstwem.
– To trudna sprawa – powiedział, stukając stylusem po rejestratorze. – To jest prywatna planeta. Wprawdzie to ja stanowię tutaj prawo, ale zawsze było ono naginane do woli lorda Thornbuckle’a.
– Miranda chciałaby, żeby postąpił pan właściwie – zapewniła go Cecelia.
– Prywatne posiadłości nie podlegają nawet inspektorom Familii, ale... widzi pani, problem w tym... że to minister. Osoba publiczna. Ja... – odchrząknął. – Czy mogę panią zapytać o plany?
– Razem z lady Thornbuckle planujemy podróż do Republiki Guerni. Ona martwi się, że z jakichś powodów medycznych nie mogła zatrzymać pchnięcia, kiedy złamało się ostrze. Boi się, że może być w jakimś stopniu odpowiedzialna za śmierć Orregiemosa. A ponieważ ostatnio pojawiły się plotki o nieudanych odmłodzeniach... zamierza poddać się badaniom w ich klinikach.
– Aha. – Postukał się stylusem w brodę. – Oczywiście. Nie pomyślałem o tym, ale plotki dotarły nawet tutaj. To faktycznie dobry pomysł, milady.
– Ale tylko pod warunkiem, że pan to zaakceptuje – powiedziała Cecelia.
– Myślę, że tak. Mamy wszystkie zapisy skanu. Jeśli można, milady, sugerowałbym szybki odlot. – Zanim wieści dotrą do reszty Familii, zanim krewni i przyjaciele Pedara zażądają przeprowadzenia niezależnego śledztwa.


Dodano: 2006-10-19 13:11:03
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS