NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Moon, Elizabeth - "Przeciw wszystkim"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Moon, Elizabeth - "Esmay Suiza"
Data wydania: 2005
ISBN: 83-7418-082-X
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 432
Tom cyklu: 4



Moon, Elizabeth - "Przeciw wszystkim" #3

Rozdział trzeci

Statki kupieckie opuszczające stację zawsze używały holowników, ale Goonar nie ufał dowódcy Benignity, dlatego uaktywnił statek natychmiast po tym, jak mężczyzna pojawił się na ekranie. Jedynym realnym zagrożeniem były dla nich systemy obronne stacji, ale wiedział, że może je zrównoważyć własnym silnikiem układowym. Tak, stacja mogła zniszczyć jego statek... ale przy włączonych układach napędowych byłoby to samobójstwo zarówno dla stacji, jak i wszystkich zadokowanych do niej statków. Teraz kazał swojemu pilotowi oddalić się od stacji tak wolno, jak tylko pozwalały na to silniki sterujące Fortune.
Potem najszybciej jak można – zdawało się, że czas płynie wolniej niż wskazuje zegar – zwiększył moc i ustawił ich na kursie w stronę punktu skokowego. Kiedy był już pewien, że stacja nie będzie wysyłać za nimi pocisków, odwrócił się ze złością do Basila.
– Chodź, Bas, musimy porozmawiać.
W ekranowanej kabinie kapitańskiej Goonar rzucił się na Basila.
– Powinienem urwać ci jaja – powiedział. – Ze wszystkich głupich spisków, w jakie nas wpakowałeś...
Tym razem Basil nawet nie próbował przybrać niewinnego wyrazu twarzy.
– To było ważne.
– I nawet nie zadałeś sobie trudu, żeby mi o tym powiedzieć.
– Nie było czasu, kuzynie. Naprawdę bym ci powiedział...
– Ale nie zrobiłeś tego. – Goonar ledwie się powstrzymał, aby nie zacisnąć dłoni na szyi Basila. – Bas, jesteśmy partnerami od lat. Znasz mnie, a ja myślałem, że znam ciebie. Nie starałeś się o stanowisko kapitana, chciałeś pracować ze mną...
– Oczywiście, że tak!
– Wiesz, że kapitan musi ufać swojemu zastępcy. Powinieneś był mnie ostrzec.
Basil wymamrotał coś, odwracając wzrok.
Goonar poczuł, jak sztywnieje mu kark.
– Co powiedziałeś?
– Uznałem, że będziesz lepiej odgrywał niewinnego, jeśli naprawdę będziesz niewinny. – Basil zaczerwienił się. – I udało się.
Jego słowa rozśmieszyły Goonara, choć wciąż był na niego zły.
– Odegrałbym to lepiej, gdybym wiedział, kuzynie.
– Przepraszam – powiedział Basil, tym razem poważnie. – Powinienem był ci powiedzieć. Następnym razem tak zrobię.
– A więc będzie następny raz?
– Nie żebym coś takiego planował, ale gdyby...
– No dobrze. Cóż to za wielką tajemnicę wywozimy? Powiedzieli ci, czemu Benignity tak bardzo chce ich dorwać? Czy po prostu zakochałeś się w pięknej kobiecie?
– Powiedzieli, że chodzi o jednego z pracowników scenicznych. Nie jest kryminalistą, tylko zbiegiem.
– “Jestem niewinny wszelkiego przestępstwa, lecz zazdrosna plotka obrzuca mnie oszczerstwem” – zaśpiewał Goonar. – Akt drugi, scena czwarta. Czy o to chodzi?
– Nie wiem – odpowiedział Basil, rozkładając ręce. – Zapytałem, ale upierali się, że nie jest złodziejem ani mordercą, tylko poprosił o azyl.
– Azyl... To religijne słowo. Czy rozmawiałeś z tym człowiekiem osobiście?
– Tak, chciałem go ocenić. To spokojny człowiek... Starszy, ma miły głos.
– Artysta? – zapytał Goonar.
– Nie... nie sądzę. Sprawiał wrażenie... może uczonego. Jego spokój nie wynika ze strachu czy nieśmiałości, raczej z nawyku.
– Uciekający profesor? Ktoś obeznany z techniką?
– Nie wydaje mi się – odpowiedział Basil. – Wiem, że niektórzy z nich w prawdziwym świecie mogą zachowywać się jak głupki, ale to nie jest ten typ człowieka. Nie wydaje się oderwany od rzeczywistości, a gdy się z nim rozmawia, nie próbuje sprowadzić rozmowy na swoje ulubione teorie.
– To dziwne – stwierdził Goonar. – To on użył słowa „azyl” czy kobieta?
– On. – Teraz Basil zaczął wyrzucać z siebie wszystko, co wiedział, wyraźnie zły, że jest tego tak niewiele. – Zapytałem, czy popełnił przestępstwo, a on na chwilę umilkł i powiedział że nie, nie popełnił przestępstwa, tylko rozgniewał kogoś u władzy.
– A ty zapytałeś, w jaki sposób.
– Tak, ale odpowiedział, że pragnie azylu, a nie rozpuszczania plotek.
– Świetnie. Mamy teraz statek dyplomatyczny Benignity wydający rozkazy stacji Familii... a on uważa, że nie będzie plotek.
– Nie rozmawiałem z nim po wejściu na pokład – rzekł Basil. – Chcesz, żebym to zrobił?
– Nie, chcę go sam zobaczyć – odpowiedział Goonar. – Ale nie teraz. Na razie mamy inne rzeczy do zrobienia. Nie chcę, żeby ekipa ochroniarzy dowiedziała się, że trupa jest tutaj. To aktorzy, więc mogą udawać, że są naszą załogą.
Basil wyszczerzył zęby.
– To świetny pomysł.
– To znaczy, że sam wcześniej na to wpadłeś. Dobrze. Chcę, żeby trupa nie miała dostępu do żadnych kluczowych informacji, i dopilnuj, żeby nasza załoga o tym wiedziała. A kiedy już to zrobisz, znajdź tym ochroniarzom coś do roboty. Ale nie jakąś brudną robotę, w końcu nie prosili o tę przejażdżkę i nie chcemy, żeby byli na nas źli.
– Dobrze. – Basil zanotował wszystko na podręcznym tablecie.
– Porozmawiam z... Jak on się nazywa?
– Simon. To wszystko, co powiedział.
– Dobrze. Porozmawiam z tym Simonem za trzy lub cztery dni. Nie chcę, żeby zbytnio rzucał się w oczy. – Goonar westchnął i zabębnił palcami po blacie. – Coś jest nie tak ze stacją Falletta. Nie mam zbyt dobrej opinii o ochroniarzach, którzy nie zauważyli bandy aktorów i aktorek, na dodatek z całym scenicznym ekwipunkiem.
– No cóż... Oni niezbyt przypominają w tej chwili aktorów, a sprzęt sceniczny... Pamiętaj, że mieliśmy prawie dwie godziny. Nie byłbym oficerem załadunku, gdybym nie potrafił poradzić sobie z tak dużymi przedmiotami.
– Czyli... rozmontowałeś dekoracje.
– Nie, to by się nie udało, po prostu ich użyłem.
– Jako co?
– Pamiętasz salę rekreacyjną załogi?
– Oczywiście.
– Jest tam takie podwyższenie – z powodu łączących się pod podłogą rur  które wygląda jak mała scena.
– Tak, wiem. Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że zamieniłeś je w scenę?
– Tak. Mieli dekoracje do kilku przedstawień, więc część ustawiliśmy, a resztę złożyliśmy na widoku, w magazynie załogi. A kostiumy i cały sprzęt oświetlający...
– Myślałem, że teatry mają własne oświetlenie.
– Tak, mają, ale wiele podróżujących grup wozi ze sobą własne, dodatkowe oświetlenie. To drogi sprzęt, więc...
– No więc co zrobiłeś z oświetleniem? – Basil najwyraźniej nie mógł się doczekać, żeby mu powiedzieć, a Goonar uważał, że na wszelki wypadek powinien wiedzieć.
– Pokażę ci.
Już wkrótce Goonar przekonał się, że jego kuzyn marnuje talent w interesie rodzinnym Terakianów, choć w tym zakresie też był uzdolniony. Dzięki panelom oświetleniowym trupy dok promu miał lepsze oświetlenie niż nawet wtedy, gdy stary Fortune opuszczał stocznię... a widać je było dopiero po wspięciu się pod rusztowanie sufitowe.
– Pochwalili nas za bezpieczne oświetlenie – stwierdził z dumą Basil, wyraźnie mając na myśli ekipę ochrony stacji. – Powiedzieli, że wiele statków próbuje ukryć różne rzeczy w słabo oświetlonych pomieszczeniach.
Kostiumy, nieporęczne i ozdobne, zostały rozwieszone na programowalnych manekinach należących do znanej firmy projektantów mody.
– Ochroniarze nie wiedzą, że manekiny normalnie wysyła się gołe – wyjaśnił Basil. – Zauważyli, że kostiumy są używane, ale wyjaśniłem im, że zaliczyły już kilka tras... i że tylko duże firmy spedycyjne dostają nowe rzeczy, a my przewozimy zeszłoroczne śmieci do pomniejszych systemów.
– Rozumiem – stwierdził Goonar. Nie był zaskoczony, gdy Basil wręczył mu uaktualnioną listę załogi, na której była zdumiewająco duża liczba krewnych Terakianów, o których nigdy wcześniej nie słyszał.

* * *

Pięć dni później Terakian Fortune wciąż przyspieszał w stronę zmapowanego punktu skokowego, a Goonar nadal się martwił. Żyli. Nikt do nich nie strzelał. Nikt za nimi nie leciał, a w każdym razie nikogo nie wykryli. Grupa ochrony przyzwyczaiła się do pokładowej rutyny, pracując na zmianach razem z załogą. Mocno rozbudowaną załogą.
Jedno trzeba było aktorom przyznać – potrafili grać i szybko się uczyli. Ochroniarze niewiele wiedzieli o organizacji załóg wolnych statków kupieckich, więc bez problemu zaakceptowali fakt, że Fortune przewozi na pokładzie nieprawdopodobnie wielu krewnych Terakianów. Żony, siostry, kuzynów... Wszyscy rzekomo mieli certyfikaty doświadczonej załogi pokładowej, oprócz starej szwaczki kostiumów, która świetnie się bawiła, grając rolę babki ciotecznej zajmującej się swataniem. Zdążyła już wypytać wszystkich członków ekipy ochroniarskiej o ich status i perspektywy.
Goonar unikał rozmowy z kierowniczką trupy – miał wymówkę w postaci większego niż zwykle obciążenia pracą – ale w końcu nie mógł już dłużej tego odwlekać, gdy powiedziała, że chce się z nim zobaczyć.
Z bliska Betharnya wyglądała równie dobrze, jak na scenie. Goonar, świadomy swojej pozycji statecznego kapitana statku kupieckiego, próbował nie gapić się na nią, ale nie mógł nie zauważyć jej delikatnych kształtów i nie poczuć subtelnego zapachu.
– Chciałam panu podziękować, kapitanie Terakian – powiedziała. – Postąpił pan bardzo odważnie.
– Basil powiedział mi o wszystkim dopiero po przedstawieniu – wyjaśnił – a wtedy było już za późno... Muszę powiedzieć, że choć podziwiam panią jako aktorkę, nie jestem zadowolony z tego, że mnie oszukano. Mogła pani zrujnować nie tylko moją reputację, ale i całej rodziny. My nie angażujemy się w politykę.
– Rozumiem – powiedziała. – Ja też byłabym zła, gdyby to był mój statek. Ale kiedy skontaktowałam się z Basilem – pańskim kuzynem – nie wiedziałam o tym wszystkim.
– No dobrze. Pani jest z Benignity?
– Nie, ale przedstawienia, które prezentujemy, zazwyczaj cieszą się tam dużą popularnością. Wie pan, takie tradycyjne, jak Narzeczone.
– Podobało mi się – przyznał Goonar. – Widziałem je już na Caskadarze.
– Nigdy nie graliśmy na Caskadarze, ale słyszałam o nim. W każdym razie... przypuszczam, że chce pan wiedzieć, co się stało?
– Teraz to już nie ma znaczenia, sera. Łamiemy prawo, niezależnie od tego, czy w słusznej sprawie, czy nie. Mam nadzieję, że pomoże mi pani wyjaśnić to władzom w następnym porcie.
– Oczywiście, kapitanie. Bardzo mi przykro, że sprawiłam panu tyle kłopotu. Czy chciałby pan teraz zobaczyć nasze paszporty?
– Kiedy dotrzemy do następnego systemu. Hmmm... Muszę powiedzieć, że pani ludzie świetnie udają załogę.
– Dziękuję – odpowiedziała. – W takim razie lepiej wrócę do pracy.
Wolałby, żeby została i dalej z nim rozmawiała, ale nie potrafił wymyślić, co mógłby powiedzieć. Gdyby tylko nie była aktorką... Kiedy już odeszła, zaczął wyobrażać sobie, jakby to było poznać kogoś takiego jak ona na spotkaniu u Terakianów, a nie w teatrze.

* * *

– Będziemy musieli powiedzieć Flocie – stwierdził Goonar, gdy wyszli z lotu nadświetlnego w systemie Corrigana. W czasie kilku dni skoku nic się nie wydarzyło, było dokładnie tak, jak lubił. – To jedyny sposób na oczyszczenie rodziny z zarzutów, które nam przedstawią.
Basil przewrócił oczami.
– Mogę sobie wyobrazić, co się stanie. Zatrzymają nas na całe miesiące i rozbiorą statek do ostatniej śrubki.
– Nie mamy śrub, dobrze o tym wiesz.
– Wiesz, o co mi chodzi. Aż do łączy monomolekularnych, jeśli koniecznie chcesz się trzymać technicznej nomenklatury. A przecież nie mamy niczego do ukrycia...
– Niczego oprócz potajemnie przewożonego obcokrajowca, porwanego zespołu ochroniarzy i bardzo niezadowolonej grupy poszukiwawczej Benignity – powiedział Goonar. – Poza tym jesteśmy czyści jak nigdy.
Basil spuścił wzrok.
– Nie jesteśmy?
– Cóż, mamy jakieś niewielkie prywatne zapasy poutykane tu czy tam...
– Dość. Zgłosimy się przy pierwszej okazji i wyjaśnimy, jak się w to wszystko wpakowaliśmy.
Goonar wysłał wiadomość o sytuacji na Fallettcie i patrol Floty, składający się w tej chwili z trzech statków, połączył się z nimi wiązką kierunkową.
– Jaki był ten statek Benignity?
– Powiedzieli, że to misja dyplomatyczna. Samego statku właściwie nie widziałem, bo dokowaliśmy po drugiej stronie stacji. Ale moje skanery nie wykazały obecności aktywnej broni.
– Czy macie jakieś dane o kapitanie?
– Mam obraz wideo – odpowiedział Goonar. – Nagrywaliśmy połączenie i na wszelki wypadek zrobiłem zabezpieczoną kopię.
– Grozili wam? Benignity czy stacja?
– W centrum dowodzenia stacji był jakiś oficer Benignity, i to on nam groził. Powiedział, że jeśli nie damy się przeszukać, nigdy nie odlecimy żywi z układu. Uznałem, że chce porwać zarejestrowany w Familiach niezależny statek i wykorzystać go do misji szpiegowskich.
– Ale w końcu was wypuścili?
– Tak. Niechętnie, ale puścili. Mam na pokładzie grupę ochrony stacji.
– Czemu?
– Cóż, zanim zdałem sobie sprawę z tego, co się dzieje, zażądali rutynowego przeszukania jednego z automatycznych promów, i oczywiście się zgodziłem.
– Oczywiście. Cóż, będziemy chcieli dostać kopię tej transmisji; lepiej będzie, jeśli doręczycie nam osobiste, a nie via nadajnik.
– Jasne – stwierdził Goonar. – Kto wie, co tu się może czaić?
– W tej chwili nic – zapewnił kapitan – ale tak na wszelki wypadek.
Na stacji Corrigan Goonar przekazał kostkę danych oficerowi w mundurze, który czekał na nich w doku. Grupa ochroniarzy z Falletty odeszła razem z nim; mieli zostać przesłuchani. Basila na szczęście nie było na liście osób, z którymi Flota chciała rozmawiać.
Oficer przesłuchujący Goonara poprosił o opisanie wszystkiego, co zaszło, i rozsiadł się wygodnie w fotelu.
– Wszystko zaczęło się od tego, że szef załadunku, mój kuzyn Basil, oznajmił mi, że przeniósł statek do kolejki odlotów. Zapytałem go o powód, ale nie odpowiedział. Wracaliśmy wtedy na statek po nocy spędzonej w mieście i miałem nadzieję, że się wyśpię następnego ranka.
– Noc w mieście?
– Teatr. W czasie naszych podróży Basil usiłuje mi zapewnić rozrywki; uważa, że jestem zbyt ponury. Widzi pan, kilka lat temu zginęła moja żona i dzieci, i on wciąż próbuje mnie umawiać z pięknymi kobietami.
– Aha. – Oficer przybrał współczujący wyraz twarzy. Goonar czuł, że ufa mu mniej więcej tak samo, jak oficer śledczy ufa jemu.
– Troszczy się o mnie. W końcu razem dorastaliśmy i już od dziesięciu lat jesteśmy partnerami. Jego córka jest moją chrześnicą, on był ojcem chrzestnym moich dzieci. Ale nie rozumie, że ja nie chcę nowej żony i rodziny. Miałem rodzinę i straciłem ją. Czemu miałbym ryzykować, że znów stracę swoich najbliższych?
– Samemu trudno się żyje – powiedział cicho śledczy.
– Niekoniecznie. – Goonar usiadł wygodniej i podrapał się po głowie. – Jestem dobry w tym, co robię. Zarabiam na wygodne życie. Mam pozycję w rodzinie. Nie potrzebuję żony. – Ale jego ciało mogło potrzebować Bethyi... Nie chciał teraz o tym myśleć.
– A więc pański kuzyn próbował pana rozerwać, a panu to się nie podobało – wrócił do tematu śledczy.
– Cóż, właściwie dobrze się bawiłem. Lubię teatr, zwłaszcza przedstawienia muzyczne. Było całkiem przyjemnie, ale zachciało mi się spać i postanowiłem spędzić kolejną noc na dole, w hotelu. Basil nalegał, żeby wrócić na statek. Kiedy byliśmy już na promie, powiedział mi, że wziął dodatkowy ładunek  trupę teatralną.
Powieka śledczego drgnęła, ale jego twarz zachowała wystudiowany wyraz obojętności.
– Czy to właśnie powiedział pan władzom na Fallettcie?
– Nie, oczywiście, że nie. – Goonar wydął policzki. – Wyglądało to tak: Basil przeniósł nas do kolejki odlotów z certyfikowanym ładunkiem. Gdybym zaczął robić problemy, moglibyśmy tam utknąć na całe miesiące, a mam na pokładzie terminowy ładunek, między innymi dla tutejszej stacji, i musiałbym płacić potężne kary za opóźnioną dostawę. Gdybyśmy nie byli w kolejce, nie byłoby tak źle, ale już w niej tkwiliśmy. Mógłbym spokojnie zadusić Basila, ale to by w niczym nie pomogło.
– Czyli świadomie zaakceptował pan nielegalny ładunek, łącznie z pasażerami.
– Można tak powiedzieć. Tymczasem Benignity skłoniło lokalny rząd do wstrzymania startu promów ze stacji. Mówili coś o skradzionych przedmiotach lub uciekinierach... ale nie określili dokładnie, o kogo lub o co chodzi. Zauważyłem, że sporo statków opuściło stację, zanim w układzie pojawiła się misja dyplomatyczna Benignity... a nie powinni o niej wiedzieć, chyba że powiedział im zarządca stacji. On jest Consellinem... i statki, które odleciały, należały do jego klanu. Nie wiedziałem, co się dzieje, ale nie wyglądało to na zwykłe poszukiwanie skradzionych przedmiotów. Nie jestem taki zielony i wiem, że kiedy coś zostaje nielegalnie przewiezione przez granicę, ich policja zazwyczaj kontaktuje się z naszą.
– A więc co się naprawdę działo?
– Nie wiem. Powiedziałem kierowniczce trupy aktorskiej, że nie chcę o niczym wiedzieć i że zgłoszę to, jak tylko dolecimy do jakiegoś bezpiecznego miejsca.
– A ile wie ta ekipa ochroniarzy z Falletty?
– Nic nie wiedzą o naszym ładunku – odpowiedział Goonar. – Uznałem, że im mniej ludzi o tym wie, tym lepiej.
– Rozumiem – stwierdził śledczy. – A dokąd zamierza pan dostarczyć zbiegów... jeśli rzeczywiście są zbiegami?
– Dokąd pan zechce. W każdym razie nie zamierzam ich u siebie trzymać.
– Ależ musi pan to zrobić – odpowiedział oficer. – W każdym razie to właśnie proponuję. Nie chcemy, żeby Benignity kręciła się nam tu pod nogami. I tak mamy dość problemów. Gdzie planował pan następny postój?
– Trinidad, potem Zenebra i Castle Rock...
– Świetnie. Zabierze ich pan do Castle Rock i dostarczy do Dowództwa Floty.
– Nie mogę tego zrobić! – Goonar nie musiał udawać niezadowolenia. – My nie... Terakianowie nie... nie załatwiają spraw dla Floty. Jesteśmy neutralni.
– W tej chwili nikt nie jest neutralny. – Mężczyzna pochylił się w jego stronę. – Niech pan posłucha, kapitanie. Gdyby naprawdę był pan neutralny, zostawiłby pan tam tych ludzi. Gdyby nie dbał pan o to, kto wygra następną wojnę, spełniłby pan żądania Benignity. Nie jest pan neutralny, jest pan uczciwy, a to wielka różnica. Mam do pana zaufanie. Podobnie jak pan uważam, że Benignity nie może dostać tego, czego tak mocno pragnie, i ufam, że dostarczy pan zbiegów do Dowództwa Floty, ponieważ nie sądzę, żeby ktokolwiek zrobił to lepiej.
– Ale... jeśli przekonają się, że ci ludzie znów im umknęli, będą wiedzieli, że są na naszym statku. Będziemy celem ich ataku.
– Możemy spróbować coś na to poradzić. Niech myślą, że wysadził pan zbiegów u nas. Może pan na przykład pozbyć się ekipy ochroniarzy z Falletty. Jak długo nie będą wiedzieć o pozostałych...
– Są przekonani, że tamci są normalną załogą Terakianów.
– W takim razie o co chodzi?
– Benignity wie, jak liczna jest załoga naszych statków.
– Wątpię. Ja w każdym razie nie wiem. Ani ZSK, ani większości systemów politycznych to nie interesuje, oni zajmują się raczej tylko dokumentami tych, którzy przylatują na stację czy lecą na planety.

* * *

W trakcie przelotu z Corrigan na Trynidad Goonar znalazł wreszcie czas, aby porozmawiać z Simonem. Mężczyzna wyglądał dokładnie tak, jak opisał go Basil: średni wiek, krótkie, siwiejące włosy i łysinka na czubku głowy, nie wyróżniająca się niczym twarz, przeciętna sylwetka... i bardzo inteligentne brązowe oczy.
– Jestem Goonar Terakian – przedstawił się. – Kapitan tego statku. Czy może mi pan powiedzieć, dlaczego nie powinienem pana wyrzucić w przestrzeń za kłopoty, które pan na mnie sprowadził? – Nie zamierzał tego zrobić, ale uznał, że może w ten sposób wydobędzie jakieś informacje z człowieka, który wyglądał na zdecydowanie zbyt opanowanego.
– Byłby to grzech – odpowiedział wolno Simon. – Nie wiem, w co pan wierzy, ale czy nie uważa pan, że wyrzucanie ludzi w przestrzeń jest złem? – Zdawał się kompletnie nie przejmować taką możliwością, zupełnie jakby nie wierzył, że Goonar mógłby kogokolwiek wyrzucić, albo nie dbał o to, co się z nim stanie.
– Oczywiście, że jest złem, ale wkradanie się na pokład statków i narażanie je na kłopoty z władzami też jest złem.
– Nie jestem pewien, czy to jest złe, a w każdym razie nie tak złe, jak wyrzucenie kogoś w przestrzeń.
Goonar poczuł, jak palą go uszy, a to był zły znak. Odetchnął wolno, próbując zachować spokój i nie myśleć o tym, co miałby ochotę powiedzieć Basilowi.
– Simonie, Terakian i Synowie zawsze unikali przewożenia zbiegów...
– W takim razie czemu nie pozwoliłeś mnie zabrać na Fallettcie?
– Kiedy już znalazłeś się na pokładzie, stałem się za ciebie odpowiedzialny. Nie zamierzam wpuścić obcych na swój statek, ale nie mogę także pozwolić, żebyś zniszczył nam reputację, na którą pracowaliśmy od pokoleń. Muszę wiedzieć, czemu jesteś zbiegiem, i muszę cię uprzedzić, że zamierzam cię przekazać władzom po dotarciu do Castle Rock.
– Jestem heretykiem – oświadczył Simon. – Przynajmniej oni tak mnie nazywają. Ja wolę określać siebie mianem oświeconego teologa.
– To sprawa... religijna? – Simon skinął głową, a Goonar zmarszczył brwi. – Nie wiedziałem, że Benignity tak bardzo dba o religię.
Oczy Simona rozszerzyły się ze zdziwienia.
– Ty nie... nie wiesz, że tylko u nas przetrwała prawdziwa wiara?
Goonar zamrugał.
– Która prawdziwa wiara? Znam tuzin sekt – dwa tuziny – i każda z nich uważa, że wyznaje prawdziwą wiarę.
– I to właśnie jest złe w Familiach Regnant – powiedział żarliwie Simon. – Zbyt wiele sekt, zbyt wiele systemów wiary, nie opartych na prawdzie.
– A w Benignity jest tylko jedna? – zapytał Goonar.
– Tak, oczywiście. Przynajmniej oficjalnie. Przypuszczam, że tu i ówdzie zdarzają się grupki zwolenników innych wyznań...
– A więc... jeśli uważają cię za heretyka, to oznacza, że oderwałeś się od prawdziwej wiary?
– Oni tak uważają – potwierdził Simon. – Ale nie ja.
Kolejny szaleniec religijny. Goonar przypomniał sobie młodego pijaka w barze na stacji Zenebra, i choć tamten był znacznie bardziej paskudny niż Simon, i tak zaliczył ich do tej samej grupy. Przynajmniej na razie.
– A dlaczego oni tak bardzo chcą cię złapać? – zapytał. Musi wiedzieć, czy Fortune będzie w niebezpieczeństwie po dostarczeniu Simona do Castle Rock.
– Ponieważ byłem spowiednikiem Przewodniczącego. Jego ostatnim spowiednikiem.
Goonar szukał w pamięci znaczenia tego słowa, ale w końcu się poddał.
– Kto to jest spowiednik?
– Kapłan, któremu wyznaje się swoje grzechy. W tajemnicy, co oznacza, że kapłan nigdy nie może nikomu powiedzieć, czego dowiedział się na spowiedzi. Nie byłem spowiednikiem Przewodniczącego, ale akurat znalazłem się w pałacu, gdy jego spowiednik zachorował. W takiej sytuacji kapłan jest kapłanem, więc... – Rozłożył dłonie.
– A więc jesteś heretykiem...
– Wtedy jeszcze mnie nie ogłoszono heretykiem. Widzisz, udałem się do miasta, aby porozmawiać z moimi przełożonymi, wyjaśnić im, dlaczego oni – lub ich poprzednicy – źle zinterpretowali odpowiednie pisma... ale jeszcze tego nie zrobiłem.
– Rozumiem – stwierdził Goonar, chociaż niczego nie rozumiał, ale pragnął, by Simon skończył już swoją opowieść.
– Cóż, wtedy wysłuchałem ostatniej spowiedzi Przewodniczącego, a potem on został stracony.
– Stracony?! – Goonar nie zamierzał mu przerywać, ale nie mógł się powstrzymać.
– Tak. Nie mogę ci powiedzieć, dlaczego, ponieważ zdradził mi to w czasie spowiedzi. W każdym razie został zabity, a kilka dni później, po wysłuchaniu mojego oświadczenia, kościół uznał, że jestem heretykiem. Byłem nim przynajmniej od dwóch lat, odkąd zacząłem pracować nad swoimi tezami. To oznacza, że ostatnia spowiedź Przewodniczącego została wysłuchana przez heretyka, a to nie jest czymś normalnym. Widzisz, przestraszyli się, że zdradzę tajemnicę spowiedzi, ponieważ jestem heretykiem.
– Aha. Uważają, że Przewodniczący zdradził ci jakieś tajemnice, których nie ujawniłbyś, gdybyś nie był heretykiem?
– Tak. Boją się, że wiem o rzeczach, o których nie wie – nie powinien wiedzieć – nikt inny, ponieważ były Przewodniczący dokonał ostatecznej spowiedzi, a to oczywiście oznacza między innymi informacje o wewnętrznych działaniach rządu.
– A czy on rzeczywiście dokonał ostatecznej spowiedzi? – zapytał Goonar. – I skąd byś wiedział, gdyby tego nie zrobił?
– Bóg by wiedział – odpowiedział Simon. – Bóg by wiedział, a doświadczony kapłan zazwyczaj też to wie. Poświadczyłem, że Przewodniczący dokonał takiej spowiedzi.
– Czyli... oni ci nie ufają, że zachowasz tajemnicę spowiedzi, a ty natychmiast uciekasz na terytorium wroga?
– Nie od razu. Próbowałem im wyjaśnić, że traktuję moje śluby bardzo poważnie i że nigdy nie zdradzę tajemnicy spowiedzi. Ale było jasne, że mi nie wierzą, a szczególnie nie ufał mi nowy Przewodniczący. Ja... jestem gotów umrzeć za swoją wiarę, kapitanie Terakian, ale nie za nieporozumienie. Więc uciekłem. Zawsze wiele podróżowałem, nauczając i prowadząc badania, więc wiedziałem, jak to dyskretnie zrobić. Planowałem ucieczkę na teren Republiki Guerni, która wyjątkowo liberalnie traktuje religię, a ponadto dysponuje fantastycznym zbiorem źródeł, w których mógłbym znaleźć więcej materiałów na poparcie mojej tezy. Ale wtedy trafili na mój ślad.
– Jak znalazłeś się w trupie teatralnej? – zapytał Goonar.
– Bóg mnie prowadził – odpowiedział Simon. Goonar chciał jeszcze zapytać go o szczegóły, ale uznał, że to może poczekać do innej okazji.


Stacja Trynidad
Recepcja w sektorze Zawodowej Służby Kosmicznej stacji Trynidad pełna była spieszących się, zatroskanych przedstawicieli Floty, próbujących znaleźć połączenia z przydzielonymi im statkami, i równie spieszących się i zatroskanych przedstawicieli Floty, którzy próbowali nad nimi zapanować.
Esmay Suiza-Serrano weszła do budki identyfikacyjnej i czekała na sygnał potwierdzający, że jest tym, kim powinna być. Zamiast tego usłyszała, jak drzwi zamykają się za nią, i zobaczyła, że małe błyskające światełko, które powinno przybrać barwę zieloną, rozbłysło czerwienią. Mechaniczny głos powiedział: “Proszę nie opuszczać budki i pozostać na miejscu do czasu otwarcia zamka przez personel bezpieczeństwa. Proszę nie opuszczać budki i pozostać na miejscu...”.
Szum za jej plecami umilkł. Odwróciła się do wyjścia i wtedy zobaczyła wymierzoną w nią broń oraz bardzo groźnie wyglądającego strażnika w pancerzu.
– Ręce na głowę, przejść tutaj.
Widząc skierowaną w jej stronę broń, Esmay wolała się nie spierać. Wiedziała, że nie popełniła żadnego przestępstwa, ale to nie był czas na mówienie tego, więc posłusznie podniosła w górę ręce i wyszła z budki.
Na zewnątrz czekało jeszcze dwóch strażników z bronią w gotowości. Jeden z nich zabrał jej walizkę, a pozostali dwaj poprowadzili ją znacznie cichszym niż sala recepcyjna korytarzem.
– Tutaj. – „Tutaj” było małym pomieszczeniem, w którym została starannie przeszukana przez strażniczkę, w obecności uzbrojonego personelu bezpieczeństwa i umieszczonych w rogach skanerów.
– Może pani usiąść – powiedziała w końcu oficer. Esmay usiadła, coraz bardziej zaniepokojona.
– Czy coś jest nie w porządku ze skanem identyfikacyjnym? – zapytała.
– Nic takiego – odpowiedziała oficer. – Proszę czekać. – Wyszła, zostawiając strażników. Ten z jej torbą zniknął.
Czas mijał. Esmay myślała o wszystkich tych rzeczach, które mogłaby powiedzieć – zaszła jakaś pomyłka, o co chodzi, czemu mnie tu trzymacie – i milczała.
Potem głęboko westchnęła i zaczęła się zastanawiać, czy jej dawni wrogowie, przyjaciele Casei Ferradi, nie wrobili jej w jakieś przestępstwo. W końcu do pokoju wpadł wściekły komandor i rzucił na stół teczkę z dokumentami.
– Mam rozkaz wydalić panią z dniem dzisiejszym z Zawodowej Służby Kosmicznej!
– Co?! Co tu się dzieje?
– Myślę, że pani bardzo dobrze wie, poruczniku Suiza. – Jej nazwisko zabrzmiało w jego ustach jak przekleństwo. – I byłoby najlepiej, gdyby pani przyjęła zwolnienie bez dalszych protestów.
Wbrew sobie podniosła głos.
– Pan wybaczy, komandorze, ale zgodnie z prawem mam prawo się dowiedzieć, o co zostałam oskarżona, i mieć możliwość obrony.
– W czasie wojny, jak pani dobrze wie, zamiast sądu wojennego można zastosować uproszczone orzecznictwo. Ale jeśli woli pani siedzieć w areszcie Floty przez najbliższy rok, aż zdołamy zebrać sąd, poinformuję admirała o pani życzeniu.
– Chcę poznać zarzuty – powiedziała Esmay. – Nie zrobiłam niczego złego.
– Tak? A jak pani nazwie uwiedzenie wnuka admirał Serrano, wbrew przepisom zabraniającym związków oficerów Floty z Oblubienicami Ziemi Suizów? Zresztą poinformowała pani Flotę o swoim statusie Oblubienicy dopiero ponad rok po tym, jak się pani nią stała... co też stanowi złamanie przepisów.
– Ale to było spowodowane tym bałaganem z Nowym Teksasem...
– I ukryła pani polityczne znaczenie swojej rodziny już na etapie zgłaszania się do Akademii.
– Nieprawda!
– A potem zmusiła pani chłopca, aby ożenił się z panią.
– On nie jest chłopcem... a ja go nie zmusiłam...
– Według mnie pani udział w ratowaniu córki lorda Thornbuckle’a był oczywistym spiskiem, mającym na celu osiągnięcie politycznego wpływu w tamtej rodzinie.
– Co?! Powinnam była pozwolić jej umrzeć?
– Powinna była pani zostać na tej swojej zacofanej planecie i sadzić ziemniaki razem z waszymi prymitywnymi wieśniakami. We Flocie nie ma miejsca dla takich ludzi jak pani. – Nachylił się ku niej, patrząc jej prosto w oczy. – Dostaje pani dokumenty zwolnienia, czyli znacznie więcej niż to, na co pani zasługuje. Nie obchodzi mnie, czy dotrze pani do domu, czy nie. Nie obchodzi mnie, czy przeżyje pani następną godzinę. Ale jeśli na tej stacji sprawi pani choćby najmniejsze kłopoty, osobiście wepchnę panią do śluzy i otworzę ją na próżnię. A wypowiadam się w tej sprawie również w imieniu mojego przełożonego, admirała Serrano. Czy to jasne?
Jasne było to, że wszelkie kłótnie są bezsensowne. Esmay wzięła swoją kostkę kredytową – przynajmniej ją oddali – mając nadzieję, że nie widać, jak bardzo jest roztrzęsiona. Spojrzenia żołnierzy były mniej zjadliwe; albo nie wierzyli w te kłamstwa, albo nic nie słyszeli.
Gdy tylko przeszła na cywilną stronę stacji, wcisnęła się w ekranowaną budkę łączności, by dać sobie czas do namysłu. Admirał Serrano. To musiała być Vida Serrano, ale... ale kapitan Atherton na Rosa Gloria powiedział, że zaakceptowała ich małżeństwo. Zmieniła zdanie? Dlaczego? Sprawdziła stan swojego konta i wywołała aktualne ceny biletów do domu. Może się tam dostać tylko okrężną drogą, a to zajmie jej całe miesiące i nie będzie miała szansy na oczyszczenie się z zarzutów. Spojrzała na tabele cen biletów do Castle Rock. Przez najbliższe trzy tygodnie nie odlatywał tam żaden statek pasażerski, a ona wolała nie zostawać na stacji przez trzy tygodnie, biorąc pod uwagę fakt, że lokalne władze będą szukały pretekstu, żeby ją aresztować.
Przejrzała listę statków w porcie; jedyna nazwa, która brzmiała trochę znajomo, to Terakian. Ta dziewczyna, Hazel, schwytana razem z Brun, miała podobne nazwisko. Terakian? Takeris? Nawet jeśli się myli, przynajmniej może zapytać.


Dodano: 2006-10-19 13:11:03
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS