NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Poza cieniem" (wyd. 2024)

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Ukazały się

Sanders, Rob - "Archaon: Wszechwybraniec"


 Reynolds, Josh - "Powrót Nagasha"

 Strzelczyk, Jerzy - "Helmolda Kronika Słowian"

 Szyjewski, Andrzej - "Szamanizm"

 Zahn, Timothy - "Thrawn" (wyd. 2024)

 Zahn, Timothy - "Thrawn. Sojusze" (wyd. 2024)

 Zahn, Timothy - "Thrawn. Zdrada" (wyd. 2024)

 Romero, George A. & Kraus, Daniel - "Żywe trupy"

Linki

Moon, Elizabeth - "Przeciw wszystkim"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Moon, Elizabeth - "Esmay Suiza"
Data wydania: 2005
ISBN: 83-7418-082-X
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 432
Tom cyklu: 4



Moon, Elizabeth - "Przeciw wszystkim" #2

Rozdział drugi
Favoured-of-God, statek kurierski Terakian i Synowie

Goonar Terakian patrzył na otrzymaną przed chwilą wiadomość i trudno mu było oddychać. Bunty, upadające rynki... a on chciał tylko spokojnie zapracować sobie na stanowisko kapitana na jednym ze statków Terakianów.
– Jesteśmy wolnymi kupcami – powiedział do samego siebie. – Nie jesteśmy po niczyjej stronie.
– Niezupełnie. – Basil Terakian-Junos oparł się o przeciwległą ścianę. – Nie podoba mi się handlowanie z milicją Nowego Teksasu. Hazel mówi...
– To kolejna sprawa – przerwał mu Goonar. – Hazel. Weszliśmy w jej rodzinę, która nie chce mieć z nami nic wspólnego.
– A czego my chcemy?
– Cóż, na pewno nie chcemy wojny – stwierdził Goonar. – Chcemy zarabiać na życie, tak samo jak wszyscy inni.
– Nie tak samo. Na dobre życie, a wojny czasem pozwalają kupcom zarobić.
– Cóż, jeśli ich od razu nie zabiją. Chcemy ochrony naszej własności. Stabilizacji ekonomicznej, żebyśmy mogli polegać na naszych kredytach i gotówce.
– “Czasy wojny dają największe zyski” – zacytował Basil.
– Tak, podobnie jak i straty.
– Pytanie brzmi, która strona oferuje lepsze warunki.
– Pytanie brzmi, co rozumiemy przez lepsze warunki.
– To nie nasza decyzja, Goonar. Nasi ojcowie...
– Nie będą musieli ponosić skutków swoich decyzji. A my tak. Dlatego nie zamierzam stać z boku i przyglądać się, jak nas rujnują.
– Kaim jest jednym z nas.
– Kaim jest szalony. Obaj o tym wiemy. Tak, buntownicy są teraz silni, ale nie chciałbym prowadzić z nimi interesów, w każdym razie nie na dłuższą metę.
– A co z... – Basil wskazał kciukiem na odległą ścianę.
– Czarną Szramą? Chciałbyś się zadawać z Czarną Szramą?
– Może, ale bardzo ostrożnie.
– Ja nie. Nie mam wystarczająco długiego kija.
– Jeśli Familie się rozpadną...
– Nie stanie się tak, jeśli się postaramy.
– My?
– Wszyscy prawdziwi ludzie. Kupcy, producenci, zwykli ludzie.
Goonar czuł, że to niedorzeczne określać Terakiana i Synów Ltd. jako zwykłych ludzi, ale nie chciał, aby rozbawienie odbiło się na jego twarzy. Lepiej jeśli Basil nie będzie o tym zbyt długo myślał.
– W tej chwili – powiedział, stukając w ekran z manifestem – musimy zająć się ładunkiem i klientami. Sytuacja się nie poprawi, jeśli zaczniemy przepowiadać upadek.
– Powiedziałeś to jak człowiek, który chce zostać kapitanem – stwierdził Basil tylko częściowo żartem.
– A ty nie? – Goonar przekrzywił głowę. Ich ostatnia transakcja przyniosła solidny zysk. Obaj z Basilem dostali premie, a on pierwszy raz umieścił swoją w kapitańskiej puli.
– Chcę, ale kapitan zawsze musi myśleć perspektywicznie, a wiesz, kuzynie, że czasem znacznie bardziej skupiam się na obecnej chwili.
To prawda, ale Basil pierwszy raz się do tego przyznał.
– Wolałbym raczej zostać twoim zastępcą i partnerem; ty mnie uspokajasz, a ja nie pozwalam ci być nudnym.
– Nie jestem nudny – odpowiedział Goonar, próbując ukryć zadowolenie z przyznania się Basila, że nie chce z nim konkurować o stanowisko kapitana.
– Byłbyś nudny – stwierdził Basil – gdybym ci od czasu do czasu nie dokopał. Powiedziałem to Ojcom dwa dni temu.
To znaczy, że Goonar jest trzeci w kolejce i że wysłanie premii pieniężnej do kapitańskiej puli było jeszcze lepszym pomysłem niż sądził. Kapitanowie musieli mieć udziały w statkach, i od lat na to oszczędzał, starannie inwestując swoje pieniądze.
– Stworzymy dobry zespół – powiedział, przyjmując propozycję Basila.
– Już nim jesteśmy.
Gdy wreszcie zajęli się manifestem, do drzwi zapukał jeden z urzędników.
– Goonarze, masz wiadomość od Ojców.
– Dzięki. – Wziął zapieczętowaną przesyłkę  dwa poziomy poniżej najwyższego stopnia tajności  i otworzył ją odciskiem kciuka. Spojrzał na pierwszą linijkę i poczuł, że się czerwieni. – Basil!
– Co jest, dostałeś statek?
– Wiedziałeś!
– Nie, ale wuj sugerował mi, że coś się szykuje i że powinienem się zdecydować, czy chcę się trzymać ciebie, czy próbować walczyć o coś samodzielnie.
– To Fortune. – Stary Fortune, jeden z prawdziwych skarbów floty Terakiana i Synów, prawie idealne połączenie ładowności z manewrowością, wyposażony w pojemny dok promowy i dwa automatyczne promy towarowe. Goonar czytał dalej. – Miro... ma jakieś problemy neurologiczne, a w obecnym kryzysie politycznym nie chcą przenosić kapitanów z innych statków. Chcą, żeby ludzie trzymali się znanych im załóg i tras.
– Miro... – rzekł Basil. – Czy on się odmładzał?
– Nie mam pojęcia. Daj spokój, dobrze? Ludziom zdarzały się drgawki i dziury w pamięci na długo przed odmładzaniem. Ale... co to za skarb! Co to za statek! – Czytał dalej. – Przejmujemy regularne trasy Fortune, ale mam prawo wydłużać je lub skracać według własnego uznania. Muszę przekazać zgodę lub odmowę najszybszą bezpieczną drogą. Jakby ktokolwiek mógł odmówić czegoś takiego... – Znieruchomiał i spojrzał na Basila. – Dokończ za mnie to sprawdzanie manifestu, Bas, a ja pójdę wysłać odpowiedź.

* * *

Terakian Fortune to było coś więcej niż Goonar mógł sobie wymarzyć. Załoga statku przyjęła go życzliwie, ładunek też był niezły – nie mógł stracić pieniędzy, chyba że zacząłby je wyrzucać przez śluzę – a pierwsze dwa przystanki poszły tak gładko, że Basil zdołał go namówić na zatrzymanie się na kilka dni w Fallettcie. Spotykał się tam z agentem Terakianów, jadał obiady z lokalnymi bankierami i przeprowadzał inspekcję towaru przed załadunkiem. Znalazł też odpowiedni prezent, by podziękować Ojcom, i naszyjnik dla żony Basila. Pewnego wieczoru, po dniu spędzonym na targu, Basil zaproponował pójście do teatru.
– Nie zamierzam siedzieć na jednym z tych akrobatycznych hałaśliwych festiwali – odpowiedział.
– Zobaczysz, że ci się spodoba.
– Doprawdy?
– Narzeczone z gór. To naprawdę dobra trupa.
– Występują na szczudłach?
– Daj spokój, Goonarze. To lepsze niż siedzenie cały wieczór w hotelu.

* * *

Kurtyna podniosła się, odsłaniając wioskę i wieśniaków kręcących się po scenie i udających, że wiedzą, co robić z trzymanymi w rękach narzędziami rolniczymi. W tle widać było namalowane fioletowe góry, nie przypominające żadnej ze znanych planet.
Goonar szturchnął kuzyna w bok.
– Nawet ja wiem więcej o kosie niż ten gość po lewej.
– Ciii. – Basil rzucił mu krótkie spojrzenie. – Poczekaj.
Rozbrzmiała uwertura. Przy akompaniamencie fletów na scenie pojawiły się wieśniaczki z ramionami owiniętymi jaskrawymi szalami, i mężczyźni nabrali tchu i zaczęli śpiewać.


Urocze jak zaranna gwiazda,
Słodkie są nasze narzeczone.


Goonar musiał przyznać, że śpiewać potrafią. W każdym razie głośno. Złapał się na tym, że zaczął nucić, ale przestał, zanim Basil zdążył trącić go w ramię.
Teraz chór kobiet odpowiedział przy wtórze muzyki.


Silni jak drzewa rzucające wyzwanie niebu,
Dzielni są nasi narzeczeni.


Potem kobiety rozeszły się na boki i odsłoniły najpiękniejszą kobietę, jaką Goonar widział w życiu.


A jednak, kochani, nie pobierzemy się,
Póki nie dowiedziecie swej czystej miłości...


Obfite rudobrązowe włosy – oczywiście to mogła być peruka, ale wyglądały bardzo naturalnie – bujne kształty, choć mógł to być kostium... Jej słodki głos wypełnił całą salę. Zdawała się patrzeć prosto na Goonara. Jego oddech przyspieszył. Wiedział, że jest zbyt stary na takie rzeczy... ale jego ciało nie zwracało uwagi na umysł.
Przez cały pierwszy akt, w którym mężczyźni wyruszyli na niebezpieczną misję, a kobiety z sąsiedniej wioski przyszły z wizytą, Goonar walczył sam ze sobą.
W drugim akcie, gdy kobiety z dwóch wiosek zamieniły się miejscami, by sprawdzić swoich zalotników, Goonar sądził, że się opamiętał. Betharnya Vi Negaro – w krótkiej przerwie między aktami zerknął do programu – znana aktorka i piosenkarka, oczywiście nie patrzyła na niego. Prawdopodobnie każdy mężczyzna na widowni miał wrażenie, że flirtuje właśnie z nim. W trakcie sekwencji tanecznej próbował wypatrzyć jakieś potknięcia. Tamta blondynka była bardziej zwinna... a ta brunetka szerzej się uśmiechała.
W długiej przerwie między drugim i trzecim aktem siedział w milczeniu. Czuł na sobie spojrzenie Basila, ale nie chciał spojrzeć mu w oczy.
– Co o niej myślisz?
– O kim?
Basil chwycił go za łokieć.
– O niej, durniu. Bethyi. Czyż nie jest wspaniała?
– To aktorka – odpowiedział Goonar, wyrywając rękę. – Musi taka być. Chce ci się pić?
Basil westchnął teatralnie, a Goonar ruszył w stronę stoiska z napojami. Kiedy obaj mieli już w rękach drinki, Basil odciągnął go na bok.
– Ona leci z nami – powiedział. – Właściwie cała trupa.
– Trupa aktorska?
– Wolą występować tutaj, a nie tam. – Basil kiwnął głową w tę stronę, gdzie, jak przypuszczał Goonar, znajdowała się Benignity.
– A więc... powiedziałeś, że jestem Terakianem. – A to znaczy, że ona widzi w nim tylko pieniądze i wpływy, że jej spojrzenia skierowane były na jego pozycję, a nie na niego.
– Nie, ale ona zna moją twarz. A ty... myślałeś, że patrzy na ciebie? – Ton Basila zabolał go, i pewnie tak miało być.
– Nie – odpowiedział Goonar i szepnął sam do siebie: „Wiedziałem”.
W trzecim akcie, podczas rozmów między wiernymi i niewiernymi kochankami, Goonar uspokoił swoje serce i zaczął się zastanawiać, jak można najlepiej umieścić trupę teatralną i jej sprzęt na pokładzie statku. Raz nawet sięgnął do podręcznego komputera, ale powstrzymał się przed otwarciem go. Jednak zakończenie, gdy tajemniczy nieznajomy zdobywa serce wioskowej piękności, jej były zalotnik atakuje obcego i zostaje przez niego zabity, a dziewczyna musi wybierać, czy odejść, czy zostać... przykuło jego uwagę. Co wybierze? Aktorka znów zdawała się patrzeć wprost na niego – na Basila, przypomniał sobie – i znów nie potrafił nie zareagować. Była kimś, dla kogo można walczyć i w razie konieczności zabić.
Idąc po przedstawieniu ulicą, Goonar cały czas wspominał to spojrzenie. Zawsze można udawać, że było skierowane na niego.
– Chodź – pogonił go Basil. – Musimy się pospieszyć.
– Czemu? Mamy jeszcze dwa dni do odlotu.
– Już nie. Przeniosłem nas na listę odlotów.
Goonar zatrzymał się gwałtownie, nie zważając na tłum.
– Co?! Ty nas przeniosłeś?! Kto jest kapitanem tego statku?
– Goonar, proszę! Nie tutaj. Wszystko ci wyjaśnię, ale nie było czasu. Poważnie. – Basil choć raz wyglądał na zmartwionego.
Goonar ruszył, wydłużając krok, by nadążyć za Basilem.
– A więc ile mamy czasu?
– Wyruszamy, jak tylko się załadują. Powiedzieli, że chcieliby jak najszybciej stąd odlecieć.
Goonar omal znowu się nie zatrzymał; miał ochotę potrząsnąć Basilem.
– Innymi słowy, będziemy przewozić uciekinierów. – Terakian i Synowie nigdy nie przewozili zbiegów. Była to przyjęta dawno temu zasada.
– Nie... oficjalnie.
– Nieoficjalnie przewozić czy nieoficjalnie zbiegów?
– Goonarze... Proszę, tylko zejdźmy z ulicy.
Goonar rozejrzał się wokół, zerknął na tablicę kolejki do kosmodromu i przyspieszył kroku.
Kolejka dowiozła ich do głównego terminala, gdzie przeszli pierwszy poziom zabezpieczeń i weszli na pokład wewnętrznej kolejki portu kosmicznego, która zawiozła ich do prywatnych doków. Gdy tylko znaleźli się na terenie Terakianów, Goonar odwrócił się do Basila.
– Będziemy ich przewozić promem rodzinnym?
– Nie, wezmą większy prom, jeden z podwójnych... ale pomyślałem, że musimy się przygotować.
– Basilu...
– Wiem, wiem. – Basil rozłożył ręce i próbował przybrać skruszony wyraz twarzy, ale niezbyt to mu się udało. – Terakian i Synowie nie przewożą zbiegów, nie angażują się w politykę...
– Więc wyjaśnij mi to. – Goonar wystukał kod do włazu promu i w interkomie rozległ się głos pilota.
– Tak, sir?
– Odlatujemy wcześniej, Jas. Goonar i Basil... – Podał wymagane kody rodzinne.
– Otwieram. – Pilot otworzył właz i Goonar wszedł do środka. Basil ruszył za nim, ale milczał aż do chwili, gdy obaj usiedli i przypięli się pasami. – Pięć promów do odprawy – powiedział pilot. – Nadlatuje tu prom dyplomatyczny Benignity i to trochę opóźnia odloty.
Goonar wbił wzrok w Basila, a ten się zaczerwienił.
– Prom dyplomatyczny Benignity. Czy to ma jakiś związek z faktem, że uciekamy z trupą śpiewaków i tancerzy z... Skąd oni są?
– Z różnych miejsc – odpowiedział Basil. – Wiesz, to taka zbieranina z różnych miejsc.
– No i? – ponaglił go Goonar.
– Cóż... Właściwie nie są zbiegami. Po prostu nie chcą tutaj być. Nie będzie żadnego problemu, jeśli nie będzie ich w teatrze.
– A jeśli będą?
– Nie wiem. Nie są obywatelami Benignity i nikt z nich nie popełnił żadnego przestępstwa. To po prostu... ludzie, których Benignity wolałaby zatrzymać na miejscu.
– Więźniowie?
– Coś w tym rodzaju. Może. Nie wiem. Wiem tylko, że chcą odlecieć, zanim przybędzie tutaj misja dyplomatyczna Benignity.
– Wiedzieli, że przylecą? – zapytał Goonar.
– Najwyraźniej – przyznał Basil. Wciąż wyglądał na zakłopotanego, a Goonar wiedział z doświadczenia, że to znaczy, iż nie powiedział jeszcze wszystkiego. Czuł się już zmęczony wyciąganiem od niego informacji.
– Basilu, proszę. Jestem kapitanem, muszę wiedzieć. Czy będą nas ścigać okręty wojenne Benignity? A może okręty Familii? Będziemy przewozić skradzione dobra? Tajemnice państwowe?
Basil wyjrzał przez okno wytaczającego się właśnie z hangaru promu i zacisnął usta.
– Nie sądzę, żeby ktoś miał nas ścigać... zanim skoczymy. – Goonar nie sądził, żeby “zanim skoczymy” znaczyło, że w ogóle nie będą ich ścigać, ale czekał na dalszy ciąg. – Z tego, co wiem, nie mają żadnych skradzionych towarów. Wprost ją o to zapytałem, a ona stwierdziła, że nie mają niczego takiego – wyjaśnił Basil. – Tajemnice państwowe... O to nie pytałem, ponieważ gdyby tak było, i tak by mi nie powiedziała prawdy.
– No dobrze... Myślisz, że wydostaną się z teatru, zanim Benignity tu dotrze?
– Myślę, że tak. – Basil pochylił się do przodu. – Jeśli wszystko poszło dobrze, są niedaleko za nami. Powiedziała, że będą się pakować w trakcie przedstawienia.
– Rozumiem, że masz na myśli Betharnyę – stwierdził Goonar. – Kim ona jest? Właścicielem tej trupy? Myślałem, że jest po prostu primadonną.
– Tak, jest kierownikiem. I primadonną. Coś się stało z ich poprzednim kierownikiem.
– Kiedy? – zapytał Goonar. – I gdzie?
– Wydaje mi się... że w Vorhoft...
– Które przypadkiem należy do Benignity. Basil, gdybyś nie był moim kuzynem i partnerem, z chęcią bym cię udusił.
– Wiem.
– Mamy opóźnienie – rozległ się w interkomie głos pilota. – Ten cholerny prom Benignity poprosił kontrolę o wstrzymanie wszelkiego ruchu.
Basil wydał z siebie odgłos, z którego interpretacją Goonar nie miał problemu, ponieważ przez jego mózg przeleciała ta sama myśl. Włączył ekran komunikacyjny przy fotelu i poprzez stanowisko pilota podłączył się do lokalnej sieci. Siedem statków na stacji. Siedem to szczęśliwa liczba... czasami. Ale kiedy dokowali cztery dni temu, było ich znacznie więcej. Trzy statki przylatujące. Trochę się odprężył. Wylatujących – jedenaście. Zmarszczył czoło i sprawdził czasy odlotów.
– Zauważyłeś? – powiedział do Basila, wskazując na ekran.
– Co? Nie. Poczekaj, powinno ich być więcej na górze.
– Racja. Porównaj czasy odlotów... z pierwszymi danymi skanu o misji dyplomatycznej Benignity.
– O cholera. Kurczaki pierzchają przed jastrzębiem.
– A ty usadziłeś nas na ziemi, z dala od statku. Śliczny tłusty kurczak pod pikującym jastrzębiem. – Goonar wiedział, kto będzie winny, jeśli Terakian i Synowie stracą statek. W końcu to on jest kapitanem i powinien kontrolować sytuację. Jednak zanim wuj zrobi z niego mielonkę – jeśli do tego czasu w ogóle przeżyje – mógłby rozerwać Basila na strzępy.
– Przepraszam – powiedział nieobecnym tonem Basil. – Wiesz, że zarządca stacji tam na górze jest agentem Consellinów?
– Nie, i jeśli myślisz, że ta informacja powstrzyma mnie...
– Te statki, które odleciały, oznaczone są jako należące do Consellinów.
Goonar poczuł wstyd, że nie zauważył tego od razu.
– Masz rację. Czy to oznacza, że Consellinowie prowadzą jakąś rozgrywkę z Benignity?
– Nie wiem, ale Betharnya może wiedzieć, jeśli zdołamy ją stąd bezpiecznie wywieźć.
– Teraz nie mamy zbyt wielkiej szansy. – Ale w tej samej chwili odezwał się pilot. – Starty odblokowane. Przesunęli nas do przodu w kolejce, ponieważ poprzedni prom ma jakieś problemy. Gotowi do startu?
– Tak – odpowiedział Goonar. Prom podskoczył i skręcił na dojazd do głównego pasa startowego. Z dala po prawej stronie widać było główny terminal, otoczony przez mrugające światełka innych promów i samolotów dalekiego zasięgu. Gdy znów skręcili, rzekł do pilota: – Jas, mamy coś na ogonie.
– Wiem – padła odpowiedź. Potem Goonar połączył się z kontrolą lotów. Startujący prom orbitalny Terakian i Synowie, dwóch pasażerów, ID 328Y. Startujący prom automatyczny Terakian i Synowie, ładunek po kontroli, manifest 235AX7.
– Sprawdzam, 328Y. Możesz startować.
Interkom w kabinie wyłączył się. Goonar spojrzał na Basila, który odwrócił się i wyglądał przez okno.
– Basilu, co ci wiadomo o promie, który leci zaraz za nami?
– Mam nadzieję – odpowiedział Basil, przyglądając się swoim paznokciom – że to prom towarowy.
– Wiesz, że niezgłoszenie obecności pasażerów jest według prawa lokalnego i Familii przestępstwem. – Ich prom sunął po prawym brzegu pasa startowego. Goonar pochylił się, by wyjrzeć przez okno po lewej stronie. Drugi pojazd sunął tuż za nimi w najbezpieczniejszej dla sprzężonego autopilota odległości, niemal niewidoczny z głównego terminala.
– Wiem.
– Basilu, czy na tamtym promie są pasażerowie?
– Nie wiem. Może.
Nie było sensu kłócić się przed dotarciem do stacji. Jeśli w ogóle tam dotrą... Goonar odchylił się do tyłu, pchnięty w fotel przez przyspieszenie. Oba statki rozpoczęły stromą wspinaczkę, gdy tylko oderwały się od ziemi, a potem Jas odsunął prom towarowy – nie oświetlony i prawie niewidoczny – na bezpieczną odległość.
Opuścili atmosferę bez żadnych problemów. Goonar podpiął się do konsoli komunikacyjnej pilota, aby podczas zbliżania się do stacji móc usłyszeć bezczelne wyjaśnienia, jakie Jas zaserwuje kontroli lotów.
– Szef przeniósł nas na listę szybkiego startu, więc pomyślałem, że podciągnę prom towarowy na autopilocie. W innym wypadku musiałbym wysłać na dół Reubena, żeby go tu przyprowadził.
– Któregoś dnia ktoś z was rozbije jeden z tych autopromów i zabije nas wszystkich.
– Nie dzisiaj – odpowiedział Jas. – Zamierzam zadokować go bezpośrednio do Fortune. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa dla stacji.
– Co z jego dokumentami?
Jas wysłał ten sam numer manifestu i kody odprawy.
– W porządku. Tylko zachowaj ostrożność.
– Niczego nie poczujecie.

* * *

Gdy tylko znaleźli się na pokładzie Fortune, Goonar skierował się wprost na mostek. Tak jak się spodziewał, ochrona stacji chciała dokonać inspekcji autopilotowanego promu i jego ładunku. Była to standardowa procedura i prawdopodobnie nie miała nic wspólnego z misją dyplomatyczną Benignity ani ich liniowcem zadokowanym po drugiej stronie stacji. Goonar zgłosił protest  ładunek przeszedł już przez cło na dole, kosztowało go to dużo czasu i pieniędzy, może stracić okno startowe  aby nie wzbudzać podejrzeń nietypowym zachowaniem. Kiedy uznał, że nadeszła odpowiednia chwila, poddał się z wdziękiem.

* * *

Ekipa ochrony stacji przyszła najpierw na mostek, gdzie wręczył im wydruk manifestu i przydzielił młodszego oficera, aby odprowadził ich do promu, bezpiecznie tkwiącego w swoim doku.
– Tylko żadnego obijania się – powiedział do dziewczyny. – Musimy zdążyć na okno startowe.
Następną godzinę spędził na papierkowej robocie związanej z odlotem. Jeden z ładowaczy nie zapłacił za naprawę i musiał autoryzować transfer funduszy na pokrycie rachunku. Innego  jak zwykle Georga  wciąż nie było na pokładzie, a to znaczyło, że pogrążył się gdzieś w dyskusjach filozoficznych. Georg dobrze sobie radził z alkoholem i kobietami, ale nie z dreszczem podniecenia wywołanym znalezieniem innej osoby gotowej rozmawiać o Bogu i duszy. Goonar wiedział z doświadczenia, że ochrona stacji nie będzie miała pojęcia, gdzie można prowadzić takie dyskusje, i że będzie musiał sam do tego dojść. Zawsze można obstawiać uniwersytety, ale na tej stacji była tylko szkoła techniczna i dwuletnie studium artystyczne. Oczywiście Georga znaleziono w kawiarni tuż obok studium. Goonar połączył się z patrolem ochrony stacji i poprosił ich o przysłanie go na pokład.
– Kapitan Terakian? – spytał szef grupy dokonującej inspekcji po jego powrocie na mostek.
– Tak.
– Eee... nie znaleźliśmy żadnych uchybień, sir, ale zarządca stacji mówi, że statek Benignity poprosił o szczegółowe przeszukanie w związku z kradzieżą jakichś obiektów. – Mężczyzna wyglądał na zakłopotanego. – Wiem, sir, że Terakian i Synowie to poważni kupcy, i jestem pewien, że nie macie na pokładzie własności Benignity, ale...
– A czemu zarządca stacji Familii płaszczy się przed Benignity? – zapytał Goonar. Na pewno udusi Basila przy pierwszej nadarzającej się okazji. – Czy ten facet z Benignity, kimkolwiek jest, zgłosił pod moim adresem jakieś formalne zarzuty?
Mężczyzna zaczerwienił się jeszcze bardziej.
– On... Nie wolno mi nic powiedzieć, sir.
Goonar zagryzł wargę. – W takim razie złożę oficjalny protest do zarządcy stacji i Kwatery Głównej ZSK oraz we właściwym sądzie. – Odwrócił się do komputera i wywołał obszerne pliki prawne. Kilkoma ruchami infopręta wprowadził dane i wysłał pierwszy plik do zarządcy stacji.
Po minucie czy dwóch ekran komunikacyjny rozświetlił się i ukazała się twarz zarządcy.
– Co pan robi, Terakian?
– Usiłuję bronić swoich praw – odpowiedział. – Chce pan, żebym poddał się nieuzasadnionemu przeszukaniu na wniosek obcego rządu, który nie ma nawet cienia dowodu na to, że mój statek lub załoga ma cokolwiek wspólnego z przedmiotami, które rzekomo ukradziono. Nie dał mi pan żadnego powodu do współpracy, jeśli nie liczyć uzbrojonych ludzi na moim mostku.
– Nie nadymaj się tak – powiedział mężczyzna. Jego oczy powędrowały w bok, jakby patrzył na kogoś stojącego obok kamery.
– Jeszcze mnie pan nie widział nadętego. Jesteśmy szanowaną firmą i handlujemy tu od ponad czterdziestu lat. Wszyscy jesteśmy obywatelami Familii, a to jest port Familii. Jeśli oddał go pan Benignity, Flota z pewnością chciałaby o tym wiedzieć. Podobnie jak obywatele, którym wciąż wydaje się, że mają jakieś prawa.
– Próbuję załatwić sprawę po przyjacielsku... – zaczął zarządca.
– Oskarżając nas o złodziejstwo? To nie jest dobry sposób postępowania z Terakianem i Synami. Zauważyłem, że wszystkie statki należące do klanu Consellinów odleciały. Czy je też pan dokładnie przeszukał, czy ma pan swoich faworytów?
– Odlecieli, zanim otrzymaliśmy prośbę o przeszukanie. I wcale nie twierdzimy, że pan coś zrobił. Za bardzo się pan awanturuje...
– W obronie mojego statku i dobrego imienia rodziny będę się awanturował jak diabli, bo mam do tego prawo.
– Oni tylko chcą, żebyśmy sprawdzili każdy statek, który zabiera ładunek z planety. Zaproponowali nam pomoc.
Goonar poczuł dzwonki alarmowe wzdłuż całego kręgosłupa.
– Benignity powiedziała, że nam pomoże? Jak?
– Zaoferowali nam własny personel ochrony, który dokładnie wie, czego mają szukać.
– Chce pan, żebym wpuścił na pokład obce wojsko, aby przeszukali statek?! – zapytał lodowatym tonem Goonar. – Jest pan zdrajcą!
– To nie wojsko, to... bardziej policja.
Goonar prychnął.
– Są z obcego państwa, niezależnie od tego, jak ich pan nazwie. Nie, żaden obcy nie postawi nogi na statku Terakianów, żeby później na nas napaść. Absolutnie się nie zgadzam.
– Nalegam.
– Może pan nalegać dotąd, aż zgasną gwiazdy. Nie. Jeśli chce pan, żeby ochrona stacji – a ja osobiście sprawdzę ich obywatelstwo Familii – rozgrzebywała mi statek, szukając Bóg wie czego, to co innego. Ale nikt z Benignity nie wejdzie na mój pokład. Koniec, kropka.
– To niemądra decyzja, kapitanie. – Osoba, na którą wcześniej zerkał zarządca, weszła teraz w pole widzenia kamery. Był to jakiś oficer w nie znanym Goonarowi mundurze, który nie przypominał zwykłego munduru floty kosmicznej Benignity. – Oszczędzi pan sobie – i nam – oraz innym... kłopotów, jeśli zgodzi się pan na to przeszukanie. W innym przypadku...
– Grozi pan cywilnym obywatelom Familii? – Goonar nie musiał już podsycać swojego gniewu. – Co, ukryliście na granicy systemu flotę inwazyjną?
– Nie potrzebujemy stosować tak prymitywnych metod – odpowiedział mężczyzna. – Jeśli nie wpuści nas pan na pokład, nie opuści pan żywy tej stacji.
– Hej, jedną chwilkę! – Zarządca stacji zerwał się z miejsca, ale szybko usiadł z powrotem. Goonar nie widział broni, ale to, co zobaczył, wystarczyło. Zerknął przez ramię na dowódcę grupy ochrony, który był tak samo zaskoczony jak on, powiedział „przepraszam” i dał sygnał.
Załoga Terakianów przeszła tylko zwykłe przeszkolenie w zakresie tłumienia zamieszek, ale nie mieli żadnych problemów z rozbrojeniem zaskoczonej ekipy ochrony. Jak powiedział Goonar, znali Terakianów i ta rodzina nigdy nie sprawiała kłopotów.
– Nie możecie tego zrobić – rzekł z oburzeniem dowódca grupy, gdy skrępowano go taśmą.
– Przykro mi – odpowiedział Goonar – ale nie zamierzam wpuścić na pokład tego statku żadnej ekipy Benignity. Nie tak dawno temu dokonali inwazji na Xaviera. Nie zamierzam pozwolić im na przejęcie tego statku i użycie go do infiltracji przestrzeni Familii. Wszyscy znają statki Terakianów...
Dowódca szerzej otworzył oczy.
– Myśli pan, że oni właśnie to szykują?
– A po co by wysyłali tak zwaną misję dyplomatyczną na nic nie znaczącą planetę? Czemu wstrzymywaliby wychodzące statki i przeszukiwali każdy z nich? Szukają odpowiedniego. Jesteśmy niezależną firmą handlową i mamy wielką kubaturę, a nasz ładunek mogą po prostu wyrzucić przed skokiem, żeby zrobić sobie więcej miejsca.
– Ale...
– Nie zbliżaliśmy się nawet do przestrzeni Benignity, więc skąd mielibyśmy mieć coś należącego do nich? Nie, oni chcą tego statku albo podobnego. Mogą mnie zestrzelić, nie dbam o to. – Tak naprawdę bardzo się tym przejmował, ale ubarwienie faktów w służbie prawdy, jak mówiono w jego rodzinie, nie było kłamstwem. – Nie pozwolę im wykorzystać mojego statku.
– Ja... rozumiem.
Po rozbrojeniu i skrępowaniu całej grupy ochrony podszedł do nich Basil. – Nieczęsto przylatują tu do was statki Benignity, prawda?  zapytał.  A taki z misją dyplomatyczną, który mógłby rozkazywać zarządcy stacji?
– Powiedzieli nam, że w ciągu ostatnich czterech tygodni przylecieli do nas jacyś szpiedzy. Grupa aktorów, którzy występowali w Benignity, uciekła ze skradzionymi przedmiotami, i wszelkie ślady prowadzą tutaj.
– Grupa aktorów? – Basil zmarszczył brwi, jakby poważnie się nad tym zastanawiał. – Co trupa teatralna mogłaby ukraść na tyle wartościowego, by spowodować pościg?
– Tego nie powiedzieli. Osobiście nie sądzę, żeby aktorzy mieli dostęp do czegoś tak cennego.
– Chyba że... – powiedział Basil, przeciągając słowa. – jakiś zbieg – powiedzmy, że polityczny – próbowałby ukryć się między aktorami, a oni przeszmuglowaliby go za granicę...
– To niedorzeczne! – zaprotestował Goonar. – Czemu aktorzy mieliby przyjąć zbiega politycznego... czy kogokolwiek obcego? To tak, jakby statek Terakianów zbierał hołotę z doków. Mamy dosyć rozumu, oni pewnie też. Zresztą nie wierzę, żeby chodziło o coś innego niż to, że Benignity pragnie zdobyć statek, którym mogłaby poruszać się w przestrzeni Familii.
– Tak, to miałoby sens – stwierdził Basil. – Spójrz na to z punktu widzenia Benignity...
– Właśnie to robię – oświadczył Goonar – i widzę jedynie chęć wykorzystania mojego statku. Ale ja mówię „nie”.
– Słuchajcie – odezwał się dowódca grupy ochrony. – Pozwólcie mi porozmawiać z zarządcą. Jestem pewien, że nie macie żadnej kontrabandy... a on może nie zdawał sobie sprawy z tego, co planuje Benignity.
– Musiałby być idiotą – stwierdzili równocześnie Goonar i Basil – żeby myśleć, że mówią prawdę.
– Pozwólcie mi z nim porozmawiać. Przecież nie chcecie nas porwać. Narobicie sobie kłopotów.
– Nie chcę ryzykować utraty statku – oświadczył Goonar, ale kiwnął głową do jednego z ludzi, aby rozciął taśmę krępującą ochroniarza. Mężczyzna stanął przed ekranem.
– Niech pan słucha, sir. Kapitan Terakian jest przekonany, że Benignity chce porwać jego statek. Uważa, że to właśnie dlatego upierają się przy przeszukiwaniu statków przed odlotem, że szukają odpowiedniego pojazdu do infiltrowania przestrzeni Familii.
– To śmieszne – stwierdził dowódca Benignity. – Tylko ktoś winny mógłby wymyślić taki stek kłamstw.
Goonar wszedł w pole widzenia kamery.
– Nie jest kłamstwem, że wasi ludzie zaatakowali Xaviera. A jeśli o mnie chodzi, to najgorsze, czego się dopuściłem, było walnięcie po pijaku chorążego Floty, gdy byłem jeszcze młodym szczawiem.
Oficer Benignity wbił w niego wściekłe spojrzenie, a Goonar odpowiedział mu tym samym. Już niejeden raz wytrzymywał wzrok prawdziwych ekspertów w tej dziedzinie – między innymi ojca i Basila – i nigdy nie dał się zastraszyć. Prawdę mówiąc, udało mu się przekonać nawet samego siebie do tej historii, co spowodowało, że wręcz emanował patriotycznym gniewem. W końcu oficer Benignity westchnął i przeniósł wzrok na dowódcę ochrony. – Czy dokonaliście inspekcji wszystkich pomieszczeń?
– Nie, tylko doku promu i przyległych ładowni.
– Co było w tym automatycznym promie?
– To samo, co w manifeście: zapieczętowane kontenery, oznaczone kodami agenta spedycyjnego.
– Otwieraliście je?
– Nie wszystkie. – Oficer ochrony, który w czasie trwania tej rozmowy robił się coraz bardziej ponury, w końcu wybuchnął. – Słuchaj no, nie jest pan moim dowódcą, a ja znam Terakianów i wiem, że są w porządku. Poza tym nie widzę powodu, żebym miał za was odwalać brudną robotę.
Zapadła długa cisza. Goonar próbował skierować swoją złość na Basila za to, że wpakował ich w takie tarapaty, na Benignity, i najwyraźniej to mu się udało, bo dowódca Benignity po jego ostatnim gniewnym spojrzeniu nieco spuścił z tonu.
– No dobrze, kapitanie Terakian, może pan odlecieć. Przypuszczam, że weźmie pan ze sobą tych beznadziejnych przedstawicieli ochrony stacji.
– Nie, jeśli nie zechcą – odpowiedział Goonar. – Ale ponieważ wygląda na to, że w tej chwili to pan dowodzi stacją, pewnie wolą wybrać odlot. – Zerknął na oficera ochrony, którego twarz zbladła na myśl o skutkach opuszczenia stacji.
– Nie chcemy skrzywdzić cywilów – oświadczył dowódca Benignity.
– Tak samo jak na Xavierze – odpowiedział Goonar.
– Możemy zostać? – zapytał oficer ochrony.
– Nie zamierzam pozwolić obywatelom Familii wpaść w łapy Benignity, jeśli sami nie mają na to ochoty. – Goonar mówił nieco teatralnie i miał nadzieję, że dowódca Benignity uzna, że taki jest z natury. A może rzeczywiście był. Rodzina zawsze twierdziła, że prawdziwy charakter człowieka ujawnia się w takich sytuacjach. – Niech pan zapyta swoich ludzi.


Dodano: 2006-10-19 13:11:03
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Lee, Fonda - "Dziedzictwo jadeitu"


 Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia

 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS