NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

Gong, Chloe - "Nieśmiertelne pragnienia" (zielona)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Stirling, S. M. & Drake, David - "Tyran"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Stirling, S. M. & Drake, David - "Generał 2"
Data wydania: 2005
ISBN: 83-7418-067-6
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 416
Tom cyklu: 3



Stirling, S. M. & Drake, David - "Tyran" #2

Rozdział drugi


Niech Szmaragdowcy mówią co chcą o Liczbie i Formie, i tych wszystkich wymyślnych ideach. On, Demansk, urodzony i wychowany na lorda Vanbertu, mocno wierzył w praktyczną mądrość nóg. Nóg, które, pomimo odcisków pokrywających stopy obute w solidne sandały, stąpały mocno po porządnych i dobrze ułożonych kamiennych płytach drogi. Na tej prawdzie można było polegać.
Nogi przywiodły go do trzeciego posągu, tym razem był to posąg Szarookiej Pani. Skrywał się on w rogu ogrodowego patio. Ta część ogrodu, w przeciwieństwie do reszty, była zarośnięta i nie pielęgnowana.
Zbliżając się do patia Demansk usłyszał, że obiekt jego poszukiwań nuci cicho jakąś melodię. Nie wątpił, że ją tam znajdzie. Zwykle była tu o tej porze dnia.
Dlatego gdy wszedł na patio, najpierw rozejrzał się, a dopiero potem spojrzał na młodą kobietę siedzącą na ławce koło posągu. Otoczenie pasowało do kobiety. To w końcu ona sama surowo wzbroniła ogrodnikom z posiadłości wykonywania tutaj zwykłej pracy. Jak podejrzewał Demansk budziło to ich milczący gniew. Ogrodnicy byli bardziej niż ich panowie oddani – podobnie jak służba – ustalonym zwyczajom i praktykom.
Powoli rozglądał się po patio. W rogu naprzeciwko posągu pozwolono rozrastać się swobodnie sumakowi. Drzewo bardziej przypominało ogromny krzak, wykorzystało też swą wolność rozpościerając szeroko gałęzie na wszystkie strony. Jednak mimo bujności rośliny, jej otwarta rozłożysta sylwetka przepuszczała dość światła słonecznego, aby w tym osłoniętym miejscu rozwijało się mnóstwo mniejszych roślinek. A niektóre z nich, jak zauważył Demansk, nie były wcale takie znowu małe. Jedna z funkii była na dobrej drodze, by stać się olbrzymem. I jeśli nawet tawułki uginały się pod naporem sumaka, to ich bujne kwiecie z pewnością na to nie wskazywało.
Demansk spojrzał na prawo. Wzdłuż brzegu placyku biegł rząd lilii – bardziej przypominający falangę niż rząd – wciskających swe stłoczone kwiaty na patio. Tryskały kolorem w masie zieleni, w której widoczne były także wystające ponad liliami łodyżki irysów, wystawiających swe własne, wspaniałe falangi.
Jego spojrzenie przemknęło z krzaczastej tawuły ku panoszącemu się rozchodnikowi i kępie kosmatego czyśćca, a potem z kolejnej funkii na pobliską grządkę nagietków. Demansk uważał woń tych kwiatów za zbyt ostrą, lecz pani tego patio je lubiła. Na tyle, że porzuciła swą niedbałość nakazując tak podcinać rośliny otaczające nisko płożące się nagietki, aby otrzymały one potrzebną dawkę słonecznego światła. Właściwie Demanska nie dziwiło to, że jego córka Helga tak ceniła nagietki. Była bardzo do nich podobna – piękna... i nieco ostra.
Czasami Demansk żałował, że w jego córce jest ta ostrość. Mimo dostojności swego stanowiska, niewiele w nim było wyniosłości przeciętnego arystokraty z Vanbertu. Toteż choć wielu mogłoby uważać jego córkę za bezczelną – a właściwie to uważało, przynajmniej ci, którzy ją znali – on sam po prostu uważał ją za irytującą. Przynajmniej czasami.
Jednak... zawsze ją kochał, i to mocno. Bardziej, choć nigdy by się do tego nikomu nie przyznał, niż któregoś ze swych trzech synów. I od czasu, gdy była małą dziewczynką zdawał sobie sprawę, że jego córka była jak nagietek – uwielbiała słońce i umarłaby w cieniu.
Stojąc w rogu patio i przyglądając się Heldze Demansk nagle zdał sobie sprawę, że zajmował się córką w taki sam sposób, w jaki jak ona pielęgnowała swój ogród. Gwałcąc tradycję i zwyczaje, to prawda, ale jednocześnie dając jej przestrzeń, powietrze i światło słoneczne, aby urosła silna.
Przez chwilę krzepił się tą myślą. Gdy wejdzie na patio, wprawi w ruch ciąg wydarzeń, które skryją jego nazwisko pod górą grzechów i zbrodni. A jego córka, ten nagietek, odegra rolę narzędzia w wielu z nich. Tak czy owak, Demansk wejdzie w życie pozagrobowe wskazując na ten żywotny kwiatek.
To także, na bogów, ja sprawiłem. Możecie mnie za to skazać na potępienie.
Córka oczywiście już go zobaczyła. Demansk zauważył, że przygląda mu się kątem oka. Pewnie wyczuła go na długo zanim nadszedł. Była czujna jak harcownik w legionach Demanska i byłby z niej doskonały wartownik, lepszy niż wielu innych.
Nie odezwała się jednak, dając swemu ojcu tyle swobody ile on jej zawsze dawał. Tak już się zachowywała i była to jedna z przyczyn, dla których Demansk ją uwielbiał. Po prostu zwróciła spojrzenie ku niemowlęciu ssącemu jej pierś i znowu zaczęła nucić swoją melodię.
Melodię? Demansk zdusił śmiech. Tak naprawdę była to składanka, śmieszny pastisz trzech utworów: hymnu Szmaragdowców zwykle śpiewanego w czasie świąt religijnych, nieco obscenicznej ballady popularnej wśród żeglarzy i piratów z Zachodnich Wysp i marszowej piosenki legionów Vanbertu.
Zaczął wchodzić na patio, lecz od razu musiał zwolnić i skupić się na tym, gdzie stawia stopy. Co najmniej połowa wytartych kamieni posadzki była zarośnięta plątaniną płożących się po ziemi roślin, jeszcze bardziej dziwacznie pomieszanych niż melodia nucona przez jego córkę. Agresywny barwinek walczył z płożącym się karbieńcem, czerwone floksy z innym rodzajem rozchodnika. W bardziej cienistych miejscach bohatersko trzymała się jasnota plamista.
Właściwie wszystkie rośliny w części ogrodu Helgi były mocne i mogły z łatwością wytrzymać przejście jego obutych w sandały stóp. Jednak dążącemu do totalnego zniszczenia Demanskowi sprawiało subtelną przyjemność unikanie zniszczeń drobniejszych.
– Nie musisz być tak pedantyczny, ojcze – wymruczała Helga uśmiechając się lekko. – Przeżyją to.
Przez chwilę na twarzy Demanska uśmiech walczył z grymasem niezadowolenia.
Jak zwykle uśmiech zwyciężył.
– W dawnych, dobrych czasach – wymamrotał – dziewczętom nie przyszłoby do głowy zwracać się tak obcesowo do swych ojców, którzy – jego głos przybrał surowe brzmienie – rządzili swymi rodzinami żelazną ręką.
Helga uśmiechnęła się szerzej. – Och, litości. W dawnych, dobrych czasach nasi wspaniali przodkowie byli niepiśmiennymi świniopasami. Odziani w łachmany stali na klepisku pod słomianym dachem – a prosiaki trącały ich w bose stopy – i rykiem obwieszczali swój patriarchalny majestat kulącym się pomarszczonym kobietom i brudnym dzieciakom. Nigdy nie rozumiałam skąd mieliby wziąć to żelazo. – Spoglądając przebiegle na swego ojca spod wpółprzymkniętych powiek dodała: – Musieli je ukraść, bowiem ci żebracy byli zbyt biedni, aby je kupić.
Demansk się uśmiechnął. – Ukraść? Cóż, pewnie tak. Choć złupić byłoby pewnie bardziej odpowiednim określeniem.
Usiadł na ławce przy niej i dodał: – Czego byś nie powiedziała o tych niepiśmiennych świniopasach, to byli z nich najbardziej hardzi żebracy, jakich widział świat.
– To prawda – przyznała. – Choć nie musisz się z tym tak obnosić.
– A czemu by nie? – wzruszył ramionami. – Czy ktoś inny lepiej by sobie poradził z rządzeniem światem? Czy wolałabyś piratów z Wysp albo ciągle skłóconych Szmaragdowców? A może barbarzyńców z Południa?
Jego córka nie odpowiedziała. Tak naprawdę, to zgadzała się z nim w tej kwestii i obydwoje o tym wiedzieli.
Wzrok Demanska padł na twarzyczkę wnuka. Chłopczyk skończył już ssać i przyglądał się dziadkowi w ten rozkojarzony i pełen zadziwienia niemowlęcy sposób.
Jasne, niebieskie oczy niepodobne do zielonych oczu Demanska i jego córki – a tym bardziej do brązowych oczu najczęściej spotykanych u mieszkańców Vanbertu. A puszek na główce niemowlęcia już zaczynał ujawniać złotą niczym zboże barwę przyszłej czupryny.
Demansk odchrząknął. – A mówiąc o Szmaragdowcach... Nie ma zbyt wielu wątpliwości co do tego, kto go spłodził.
Helga parsknęła cichutkim śmiechem. – Nie ma żadnej wątpliwości, ojcze.
Gdy podniosła na niego swoje zielone oczy, ich spojrzenie stało się spokojne i stanowcze. Nie spuszczała już oczu, nawet nie udawała skromności i wstydliwości przykładnej córki.
– Było tylko trzech mężczyzn, z którymi obcowałam cieleśnie. Jako pierwszego liczę tę bandę piratów, którzy dokonali na mnie zbiorowego gwałtu, gdy zostałam porwana. – Sposób, w jaki przy wzruszeniu ramion zagrały jej mięśnie mógłby wzbudzić podziw półboga, który, jak mówiła legenda, podtrzymywał świat. Tytan odganiający muchy. – Nie pamiętam ich imion ani twarzy. Nie obchodzą mnie.
Prawą ręką, równie dobrze wyrobioną i silną jak jej ramiona, pogłaskała policzek dziecka. – Potem był dyrektor Flakonu, do którego haremu sprzedali mnie piraci i gdzie pozostawałam przez rok. Gruby staruch, któremu udało się osiągnąć erekcję – no, powiedzmy – dokładnie dwa razy przy tych okazjach, gdy mnie wezwał. – Kolejne prychnięcie, tym razem szydercze. – A potem, po jakiejś minucie, jestem pewna, że tylko udawał orgazm, gdy już poczuł, że podtrzymał swoją męską reputację.
Demanskowi nie udało się powstrzymać i parsknął śmiechem. Usta Helgi skrzywiły się leciutko w odpowiedzi. I przez chwilę Demansk odczuwał wobec tego delikatnego uśmieszku podziw podobny do tego, jaki półbóg odczuwałby na widok ruchu jej ramion.
Żadna kobieta ani żaden mężczyzna, których znał nie mogli dorównać jego córce w spokojnej akceptacji życia i jego niedoli. Nie żeby była ślepa, głupia czy naiwna. Po prostu miała siłę, by zapanować nad przerażeniem i smutkiem, i posłużyć się nimi do swych własnych celów, zamiast pozwolić, by ją złamały.
– A potem był Adrian Gellert – kontynuowała Helga, a w jej beznamiętnym głosie pojawiły się ciepłe, melodyjne tony – który nie był ani stary, ani gruby, nie miał też – naprawdę, ojcze – żadnych trudności w tych sprawach. – I dodała zadowolonym tonem: – A ja z pewnością niczego nie udawałam.
Podniosła dziecko wyciągając ramiona. – To syn Adriana Gellerta i nikogo innego. Możesz być tego pewien tak jak wschodu słońca. Na pewno urodził się zbyt późno, aby jego ojcem był jeden z piratów, a jeśli chodzi o starego, grubego dyrektora Flakonu...
Jej cichy śmiech przeszedł w chichot. – Spójrz na swego wnuka, ojcze! Nawet gdyby tej starej ropusze się udało, to czy sądzisz, że jego syn tak by wyglądał? – Jej oczy niemal płonęły. Ten blask to była duma z dziecka, lecz, jak wiedział Demansk, było to również wspomnienie o jego ojcu. – Ma oczy Adriana, jego włosy – nawet ten pełen rozmarzenia uśmiech.
Demansk westchnął, a rysy jego twarzy stwardniały.
Helga przyglądała mu się przez chwilę. – Zawsze mówiłam bez ogródek, ojcze. Dlaczego teraz miałoby ci to przeszkadzać? Tak się stało. Wiesz o tym i ja o tym wiem. Dlaczego więc mielibyśmy udawać albo próbować ukryć moją wstydliwą przeszłość pod zawoalowanymi słówkami?
Demansk potrząsnął gwałtownie głową. – Nie o to chodzi. Tylko... – urwał. Mimo swej słynnej bezceremonialności i bezpośredniości Demansk po prostu nie potrafił powiedzieć tego, co trzeba było powiedzieć. Od czasu, gdy Adrian Gellert odstawił Helgę bezpiecznie na łono rodziny nigdy tego nie zrobił.
– Och – wymruczała Helga. – O to chodzi. – Teraz i jej twarz zesztywniała i stężała tak jak jego. – Ojcze, proszę. Nie obrażaj mnie. Mimo całego mojego okazywanego czasem sarkazmu w sprawie naszych znakomitych przodków i wspaniałości Konfederacji, jestem córą Vanbertu. Z krwi, ciała i kości. I niech to cholera, na pewno duchem.
Posadziła sobie dziecko mocno na kolanach. – Od chwili, gdy porwali mnie piraci wiedziałam, że odmówisz zapłacenia okupu. Byłabym wściekła, gdybyś postąpił inaczej. Reszta Vanbertu mogła zmięknąć i pogrążyć się w degrengoladze, ale nie Demansk. Nie my! Staliśmy się kulturalni i wykształceni – dlaczego by nie? Ale my, ze wszystkich rodów, jesteśmy prawdziwymi Vanbertczykami.
Jej zielone oczy przypominały dwa szmaragdy a ich spojrzenie było równie twarde i nieubłagane co piękne. – Nie płacimy okupu piratom. Jeśli musimy, znosimy ich okrucieństwa. A potem, gdy nadejdzie właściwy moment, mścimy się. A nasza zemsta napawa przerażeniem wrogów.
Demansk przełknął ślinę, walcząc ze łzami. Wiedział oczywiście, jaki będzie los jego niewinnej córki, gdy odrzuci żądanie okupu. Najpierw została zgwałcona przez całą załogę, a potem sprzedana w dożywotnią niewolę. Ale...
On także był Vanbertczykiem. Ze starego, uczciwego rodu, nie rozcieńczona, czysta krew, mimo wspaniałości jego biblioteki i przepysznej wystawności jego willi i rezydencji. Nieważne, że Demansk oddalił się w wielu sprawach od tych dawnych hodowców świń. Ale przynajmniej w jednej kwestii nic się nie zmieniło – był twardy.
Wzdrygnął się, gdy córka lekko dotknęła dłonią jego policzka. Przez chwilę był zamyślony, pozbawiony swojej zwykłej żołnierskiej czujności.
Mimo szczupłości, palce Helgi były silne. I twarde. Przesuwały się po krótkiej, siwo-brązowej szczecinie zarostu Demanska z łatwością ostrego sierpa tnącego pszenicę. Z taką łatwością, z jaką palce gospodarskiej córki wykonywały swoją robotę. Bez wzdragania się i uskarżania.
– Przestań! – Jej głos zaskoczył go tak samo, jak dotknięcie. Krótki rozkaz był pełen ciepła, niemal rozbawienia. – Nie było aż tak źle, naprawdę, ojcze. Na początku kilka strasznych dni. Szczerze mówiąc, gorszy był rok nudy w haremie. Byłam znudzona niemal do szaleństwa.
I znowu wzruszyła ramionami niczym pół-bogini. – Ojcze, gdybym była twoim synem, oczekiwano by ode mnie, abym służyła w legionach. I tak oczywiście bym uczyniła z przyjemnością. I z chęcią. Możliwe, że w jakimś momencie zostałabym ranna w bitwie. A może i zabita.
Silny, szczupły palec ubódł go przez materiał ubrania w brzuch, tuż nad blizną. A potem w dolną część uda, gdzie spod tuniki wystawało zgrubiałe ciało. I jeszcze w miejscu starej rany na lewym ramieniu.
– Powiedz mi więc, ojcze, czy, gdy zadano ci te rany, bolało cię? Czy przez jakiś czas nie byłeś oszołomiony na skutek szoku? Czy jęczałeś – a raczej zaciskałeś zęby, żeby powstrzymać jęk? Czy przeklinałeś swój los? Czy część twej duszy nie krzyczała w proteście i wściekłości skierowanej wobec wszechświata?
Demansk już rozluźniony śmiał się. – Och, na bogów – tak! To wszystko było takie niesprawiedliwe. Byłem oburzony.
Helga zawtórowała mu. I po raz tysięczny w życiu Demansk poczuł jak niemal tonie w uwielbieniu dla swojej córki. Uwielbieniu i dumie. To także, na bogów, ja sprawiłem. Możecie mnie za to skazać na potępienie.
– Dlaczego więc ze mną miałoby być inaczej? – chciała wiedzieć Helga. – Czy gwałt jest gorszy od klingi rozrywającej ci ciało? Na swój sposób pewnie tak. Jest z pewnością bardziej poniżający.
– Nie bądź tego taka pewna – burknął Demansk. Dłonią potarł bliznę na brzuchu. Jego świadomość bezwiednie, lecz z przyjemnością, zarejestrowała brak tłuszczu. Mięśnie może nie były takie mocne jak w młodości. Jednak brzuch był nadal jak deska, choć już nie jak żelazno.
–Mam tę bliznę, bo człowiek, z którym zmierzyłem się w swojej pierwszej bitwie był o niebo lepszy w rąbaniu niż ja – w każdym razie w tak młodym wieku. Bawił się ze mną – niech to cholera! Zwalił mnie z nóg bez pośpiechu, cały czas popatrując złośliwie.
Zgrzytnął zębami na to wspomnienie. A potem, uświadomiwszy sobie co robi, parsknął śmiechem. – Na bogów, ale był dobry! Czułem się niczym dziewica w rękach gwałciciela – przysięgam! Pamiętam tylko, jak wyrżnąłem twarzą o ziemię i poczułem na sobie jego sandał, gdy ruszał ku następnej ofierze. Przez jakiś czas leżałem oszołomiony,a wszystko wokół mnie było wrzawą, zamętem i bólem. Jedyna wyraźna myśl, jaką pamiętam, to świadomość, że tak musiała się czuć Errena, gdy Wodep ją posiadł przybierając zwierzęcą formę. Wykorzystana, poniżona i odrzucona niczym śmieć. Jakby ciało zostało pożarte a kości wyrzucone na wysypisko.
Przez chwilę milczeli. A potem Helga powiedziała – Tak. A moja, powiedzmy „rana”, nie musiała goić się miesiącami jak twoja. Przyjrzała się sceptycznie tej części brzucha Demanska. – Masz szczęście, że w ogóle przeżyłeś. Gdyby ostrze przebiło jelita, to tygodnie umierałbyś w mękach.
– To prawda – powiedział Demansk. Odetchnął głęboko. – W porządku, moja córko. Dziękuję ci – niech cię bogowie błogosławią – za zrozumienie.
Widząc, że Helga się odprężyła, Demansk zdał sobie sprawę, że źle pojęła cel jego odwiedzin. Znowu odchrząknął.
– Ale to nie dlatego przyszedłem z tobą pomówić. Choć oczywiście cieszę się, że o tym porozmawialiśmy. Jest coś innego. Coś... większego. – Jego usta wykrzywiły się w gorzkim grymasie. – Jeśli użycie słowa „większy” nie jest zbyt nieprzyzwoite biorąc pod uwagę temat.
Jego córka znowu spoglądała spokojnie i stanowczo. Zniknęło wszelkie rozbawienie.
– Och – powiedziała. – To.
Na chwilę zapadła cisza. A potem, nagle, jakby światło słoneczne przebijające się przez chmury, zawołała radośnie: – Najwyższy czas! – Znowu podniosła dziecko, by na nie spojrzeć i huśtając je udawała surową matkę potrząsającą mocno nieznośnym smarkaczem.


– Widzisz? Mówiłam ci! Już nigdy nie będziesz niedoceniać swego dziadka!
Usteczka dziecka rozchyliły się radośnie na widok szaleńczego zachowania matki. Szeroko otwarte i rozkojarzone, jasno-niebieskie oczka błyszczały w proteście wobec takiego oburzającego oskarżenia. Ja? Mający tylko kilka miesięcy? Wątpić w dziadka? Bzdura, matko! To Ty...
Demansk znowu się śmiał, i to głośno. Córka zwróciła spojrzenie ku niemu i lustrowała go sceptycznie z ukosa.
– Choć podjęcie decyzji zajęło ci strasznie dużo czasu – wymruczała ponuro. – Jak staremu hodowcy świń, zastanawiającemu się, czy ma naprawić ogrodzenie. – Dorzuciła śpiewnym głosem: – Może jutro... dziś kości mnie bolą... najpierw trochę zupy... żeby odzyskać siły...

* * *

Przez chwilę na maleńkim ogrodowym patio zapanowała rodzinna wesołość. Słychać było śmiech ojca i córki oraz niewinne, nieświadome, pełne ufności rozradowanie niemowlaka.
Gdy wreszcie zapadła cisza, twarz Helgi przyoblekł smutek.
– Będziesz musiał zacząć od zbudowania swojej reputacji. A właściwie od podniesienia jej na jeszcze wyższy piedestał niż obecnie. Przy okazji zdobywając niekwestionowaną lojalność głównej armii.
Westchnęła. – Co oczywiście oznacza poprowadzenie kampanii przeciwko barbarzyńcom z południa. Tym samym, których Adrian i jego brat podburzają od kilku miesięcy.
Demansk chciał jej przerwać, ale Helga dała mu znak, aby tego nie robił.
– Proszę, ojcze! Córa Vanbertu. Robi, co musi. – Widział, jak z trudem powstrzymuje łzy. – Jeśli uda ci się go nie zabić, to... byłabym wdzięczna. Ogromnie. Ale musisz zrobić to, co musisz.

* * *

W końcu Demansk mógł przywrócić odpowiednie stosunki pomiędzy ojcem Vanbertczykiem – niekwestionowanym patriarchą – a jego zuchwałą żeńską latoroślą.
– Głupia dziewczyno – burknął. – Nie myśl sobie, że możesz swojego ojca uczyć strategii. Hartu ducha i odwagi, owszem, ale nie wykonywania strategicznych posunięć. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Nawet nie próbuj!
Poderwał się na nogi niczym młodzieniaszek, niemal podskakując. – Głupia! – powtórzył. – Nie, myślę, że na jakiś czas zostawimy twego ukochanego Adriana w spokoju. I jego okrutnego brata Esmonda. Niech podburzają Południowców i zbierają przeciwko nam barbarzyńskie siły. Tym lepiej. Gdy nadejdzie odpowiedni czas, będzie to ostatnia sprawa do załatwienia. – Oczy Helgi były równie szeroko rozwarte jak jej synka i równie rozkojarzone. Demansk z radością dostrzegł, że mądremu ojcu udało się sprawić, iż pewna siebie córka błądziła we mgle.
– Ha! Chcesz ojca pouczać co do strategii, co? Nie, nie, dziewczyno. Adrian jest na później. A chwilowo – wyruszam na Wyspy.
Jego rozbawienie znikło – zastąpiła je dziwna mieszanka emocji. Zimna wściekłość przysłoniła głębokie wzruszenie.
– Zemszczę się za ciebie na piratach, córko – powiedział cicho, lodowato. – A potem...
Ciepło powróciło do jego głosu. – Zobaczymy co z Adrianem Gellertem. Z pewnością rozgrywa jakąś swoją skomplikowaną partię. Gdy nadejdzie odpowiednia chwila, nie będę zaskoczony widząc go bawiącego się z synem, którego jeszcze nie widział.
Znowu parsknął śmiechem. – Właściwie, to będzie to robił już wkrótce! Ale myślę sobie – nie jestem pewien, bowiem nic na tym świecie nie jest pewne – że nadejdzie taki czas, iż będzie się bawił we własnej rezydencji – waszej – a nie w barbarzyńskim obozie.
Teraz Helga już niczego nie pojmowała. Już nie błądziła we mgle, jej oczy były puste niczym oczy ślepca.
– Tak jak być powinno – stwierdził Demansk, z pełną satysfakcją hodowcy świń, rządzącego w swojej zagrodzie. Trudno mu było powstrzymać chichot. Ale był nie tylko surowym patriarchą ale i dobrotliwym ojcem, więc ulitował się nad córką.
– Czy jeszcze się nie domyśliłaś, głuptasie? Muszę spiskować z Adrianem, a nie przeciwko niemu. Jednak, aby to zrobić, muszę posłać do niego wysłannika. Kogoś z Konfederacji Vanbertu, komu mogę ufać.
Usta Helgi ułożyły się dokładnie w kształt litery O.
Jej ojciec zacmokał. – To dziwne, naprawdę. Normalnie jest dość bystra.
O.
– Oczywiście nie tak bystra jak jej ojciec.
O.
– I tak powinno...
Nie skończył. Helga postawiła dziecko na ławce i uściskała ojca. Nie tylko uściskała, ale potrząsała nim, jakby też był niemowlakiem. To był dla niego cudowny moment, jeden z najlepszych w jego życiu.
Choć radość tej chwili przysłaniał tępy ból smutku wynikającego z wiedzy, iż wszystko to zostanie wkrótce porwane przez nadciągającą falę krwi i żelaza, ognia i furii.


Dodano: 2006-10-19 13:11:03
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS