NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Na krawędzi cienia" (wyd. 2024)

Kres, Feliks W. - "Szerń i Szerer. Zima przed burzą"

Ukazały się

Markowski, Adrian - "Słomianie"


 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

 Le Fanu, Joseph Sheridan - "Carmilla"

Linki

Salvatore, R. A. - "Przebudzenie Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2000
ISBN: 83-87376-64-7
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 1



Salvatore, R. A. - "Przebudzenie Demona" (rozdział 9)

TOUEL`ALFAR

Ciepło. To najpierw poczuł Elbryan, wrażenie miękkości i wilgoci delikatnie dotykających jego całej skóry. Powoli wracała mu przytomność, napływając do niego z powrotem, jakby z jakiegoś odległego miejsca. Spędził dłuższą chwilę leżąc bez ruchu, pławiąc się w tym miłym doznaniu, tym cieple, broniąc się przed pełnią świadomości. Chłopak, który dopiero co doświadczył takiej rzezi i straty, wolał ów stan niepełnej świadomości.

Otworzył swe oliwkowe oczy dopiero, gdy wspomnienie Dundalis, martwych rodziców, prześliznęło się przez jego systemy obronne, płosząc ciszę i spokój.

Znajdował się na pokrytym mchem zboczu, łagodnym stoku pozwalającym na umieszczenie głowy wygodnie ponad stopami. Otaczała go ciepłem gęsta mgła, pieszcząc ciało i otumaniając zmysły. Widoczność sięgała tylko kilku stóp i Elbryan, opierając się leniwie na łokciach, wkrótce uświadomił sobie, iż dźwięk docierał niewiele dalej, przechwycony i wyciszony przez namacalną mgłę. Zrozumiał, że jest w lesie - był po kostki w opadłych liściach. Instynkt Elbryana - może coś w powietrzu, ten zapach - podpowiedział mu, że nie był to stok prowadzący z Dundalis na grzbiet grani, stok, na którym spotkał...

Co? Zastanawiał się Elbryan, nie widząc wyjaśnienia, kim lub czym mogły być te istoty o delikatnych skrzydłach.

Pomimo siniaków po walkach z goblinami, niewielkich ranek i niewygód nocy spędzonej w kącie swego zrujnowanego domu, młodzieniec nie czuł żadnego bólu, żadnej obolałości kończyn. Usiadł prosto, a potem przetoczył się, żeby wesprzeć się na nogach. Powoli podniósł się do przysiadu, przyglądając bacznie terenowi, starając się zorientować, gdzie się znajdował.

Las był stary, sądząc po sękatych i poskręcanych pniach pobliskich drzew, które mógł dojrzeć przez mgłę. Słońce zdawało się być szarą plamą nad nim, jaśniejszym punktem na niebie. Zachód, zdecydował Elbryan, przyglądając się mu przez chwilę, gdy jego instynkt, wewnętrzne wyczucie kierunku, porządkowało sprawy. Chłopak uważał, iż słońce znajduje się na zachodzie, w połowie drogi między południem a zachodem słońca.
Nie miał zbyt wiele czasu, zanim naokoło zapadnie noc. Wstał, ale trzymał się nisko, czując się wystawiony na atak pomimo gęstej mgły. Rozum podpowiadał mu, żeby wydostać się z mgły, aby móc zbadać teren, ale jego zmysły mówiły co innego.

Przemógł się i ruszył w górę stoku, myśląc o wydostaniu się ponad tę szarą zasłonę. Poruszał się szybko, potykając się i przeklinając w duchu za każdy dźwięk trzaskającej gałązki. Wspinał się we mgle jedynie przez kilka minut, aż wyszedł z niej tak nagle, że niemalże potknął się znowu z zaskoczenia. W tej samej chwili gdy powietrze naokoło oczyściło się, uderzył w niego silny wiatr - nie porywy, ale ciągły podmuch. Elbryan spojrzał z zaciekawieniem w dół stoku, jedynie kilka stóp dzieliło go od nieruchomej mgły. Wydało mu się, jakby mgła w jakiś sposób blokowała wiatr albo przynajmniej mu uciekała, ale jak to było możliwe?

Oczy Elbryana rozszerzyły się na widok tej jeszcze jednej niewyjaśnionej zagadki, gdy nadal badał wzrokiem podejście przed sobą. Wznosiło się z tego miejsca coraz wyżej, wyżej i wyżej, górując nad nim, sprawiając, iż czuł się zupełnie nic nie znaczący i maleńki. Wiedział, że nie znajdował się nigdzie w pobliżu Dundalis. Ta góra nie przypominała zupełnie łagodnych, pokrytych drzewami wzgórz jego rodzinnej krainy. Znajdował się na zachodniej ścianie jednej z gór w wielkim, piętrzącym się łańcuchu, spoglądając w dół na otuloną we mgłę dolinę o owalnym kształcie, usadowioną pomiędzy wieloma spoglądającymi nań szczytami. Niezbyt wysoko nad sobą, Elbryan dostrzegał śnieg na tej górze i wszystkich pozostałych, młodzieniec podejrzewał, że ta biała pokrywa mogła być wieczna.

Potrząsnął głową bezradnie. Gdzie na Coronie się znajdował? I jak się dostał do tego miejsca?

Potem oczy młodzieńca otworzyły się jeszcze szerzej i rozejrzał się dookoła gorączkowo. - Czy jestem martwy? - spytał wiatru.

Żadnej odpowiedzi, wskazówki, tylko szmer, nieskończony napływ tajemniczych szeptów.

- Ojcze? - krzyknął Elbryan i potykając się, zrobił trzy kroki w prawo, jakby mogło to coś zmienić. - Pony?

Brak odpowiedzi.

Serce mu waliło jak oszalałe, a krew tętniła gwałtownie. Wkrótce w zupełnej panice walczył o oddech. Zaczął biec, najpierw w lewo, potem w górę, a potem, gdy szlak okazał się zbyt trudny, znowu na prawo, wciąż nawołując ojca lub matkę, czy kogokolwiek innego.

- Nie jesteś martwy - doszedł go z tyłu słodki, melodyjny głos.

Elbryan zatrzymał się na dłuższą chwilę, łapiąc oddech, uspokajając się. W jakiś sposób wiedział, że mówiący nie był człowiekiem, że żaden ludzki głos nie mógł brzmieć tak słodko, tak doskonale.

Powoli, koncentrując się na swym oddechu bardziej niż na czymkolwiek innym, Elbryan się odwrócił.

Stała tam jedna z istot, które widział na polanie, nieco niższa niż on sam i prawdopodobnie ważąca nie więcej niż trzy czwarte jego wagi. Jej kończyny były niesamowicie szczupłe, ale nie tak wystające i kościste jak Jilseponie, gdy była znacznie młodsza. Kończyny tej istoty wyglądały chudo nie bardziej niż gibkie gałęzie wierzby płaczącej. Istota ta nie wydawała się również słaba, a wprost przeciwnie, była w tej istocie jakaś pewność siebie, płynna masywność, która ostrzegła Elbryana, że ta drobna istota byłaby znacznie trudniejszym przeciwnikiem niż którykolwiek z goblinów, z którymi walczył, może nawet trudniejszym niż olbrzym.

- Zejdź w dół, gdzie cieplej - zachęciła Elbryana istota - we mgłę, gdzie nie wieje wiatr.

Elbryan obejrzał się na dolinę - i po raz pierwszy uświadomił sobie, że żadne czubki drzew nie wystawały z szarej zasłony, jakby wszystkie drzewa zatrzymały się dokładnie na tym poziomie. Elbryan czuł wyraźnie, że mgła i czubki drzew były ze sobą jakoś związane.

- Chodź - rzekła istota. - Nie jesteś martwy i nie jesteś w niebezpieczeństwie. Niebezpieczeństwo minęło.

Elbryan wzdrygnął się na wspomnienie tragedii Dundalis. Sposób, w jaki wypowiedziano te słowa - jasno i bez wyraźnego zwodzenia - pozwolił Elbryanowi odprężyć się trochę. Zamiast oceniać malutką istotę, jak potencjalnego wroga, teraz spoglądał na nią w innym świetle. Zauważył po raz pierwszy, jak delikatną i piękną się zdawała, z doskonale wyrzeźbionymi ostrymi rysami i włosami tak złotymi, że nawet Pony ze swą grubą, lśniącą grzywą nie mogła jaśniej błyszczeć. Jakby istota świeciła sama z siebie, wewnętrznym światłem sprawiającym, iż jej spływające włosy promieniały i lśniły. Oczy istoty były nie mniej widowiskowe, były niby dwie złote gwiazdy, rozjaśnione dziecięcą niewinnością, a jednocześnie głęboką mądrością.

Istota ruszyła w dół stoku, ale zatrzymała się na samym skraju mgły, gdy zdała sobie sprawę, że młody człowiek nie wykonał żadnego ruchu, aby za nią podążyć.

- Kim jesteś? - padło najbardziej oczywiste pytanie.

Istota uśmiechnęła się rozbrajająco. - Jestem Belli`mar Juraviel - odpowiedziała szczerze i ponownie wskazała na mgłę, a nawet zrobiła krok w dół, tak że jej golenie zniknęły w szarości.
- Czym jesteś? - rzekł Elbryan z większą pewnością siebie. Podejrzewał, że ta istota potwierdzi, iż jest elfem, ale uświadomił sobie, że nawet tak szczera i oczekiwana odpowiedź dostarczy mu niewiele informacji, bo tak naprawdę to nie wiedział, czym jest elf.

Istota zatrzymała się znowu i odwróciła, aby na niego spojrzeć. - Czy wiesz tak mało?

Elbryan spojrzał gniewnie na Juraviela, nie mając ochoty na zabawę w zagadki.

- Obawiam się, iż świat jest zgubiony - ciągnął Juraviel. - I pomyśleć, że zostaliśmy zapomniani w zaledwie jeden wiek.

Grymas gniewu na twarzy Elbryana zmienił się w ciekawość.

- Naprawdę nie wiesz?

- Czego nie wiem? - odburknął Elbryan wyzywająco.

- O czymkolwiek poza swą rasą - sprecyzował Juraviel.

- Znam gobliny i fomoriańskie olbrzymy - stwierdził z naciskiem Elbryan, podnosząc głos w rosnącym gniewie.

Juraviel miał na to odpowiedź, uwagę odnoszącą się do pewnego zaniedbania Dundalis mimo tej wiedzy. Jeśli chłopak wiedział o tych złych rasach, to dlaczego jego wioska była tak fatalnie przygotowana na zwykły najazd? Jednak elf uprzejmie zachował to pytanie dla siebie, rozumiejąc, iż rany u tego młodzika były zbyt świeże. - A czy ja pasuję do twej wiedzy o tych istotach? Czy jestem goblinem albo fomorianinem? - spytał spokojnie Juraviel, a już sam tylko jego melodyjny głos niweczył wszelkie możliwe porównania z rechoczącymi i powarkującymi potworami.

Elbryan przez chwilę gryzł wargę, starając się znaleźć właściwą odpowiedź. Wreszcie potrząsnął głową.

- Chodź - zachęcił go Juraviel, odwracając się znowu ku mgle.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

Kiedy Juraviel odwrócił się tym razem, wyraz jego twarzy był bardziej surowy. - Nie istnieje odpowiedź, którą można przekazać zwykłymi słowami - wyjaśnił. - Mógłbym podać ci nazwę i może już ją przedtem słyszałeś, ale to ukaże ci mniej prawdy, a więcej mitu.

Elbryan przekrzywił głowę, wyraźnie zagubiony.

- Twoje uprzedzenia związane z tą nazwą staną w konflikcie z twymi spostrzeżeniami - ciągnął Juraviel. - Zapytałeś mnie o imię, to ci je chętnie podałem, bo słowa Belli`mar Juraviel nie niosą ze sobą żadnych uprzedzeń. Zapytałeś czym jestem i tego nie mogę ci powiedzieć. Tego Elbryan Wyndon z Dundalis będzie się musiał dowiedzieć sam.

Zanim zdumiony młodzieniec mógł spytać, jak Belli`mar Juraviel poznał jego imię, istota odwróciła się i wkroczyła we mgłę, znikając mu z oczu. Elbryan zakołysał się na piętach, bijąc się z myślami. Potem zdał sobie sprawę, że jest znowu zupełnie sam, całkiem zagubiony. Jego wybór był prosty i nie było nic lepszego, niż podążyć za tą istotą, czymkolwiek była.

Elbryan puścił się biegiem w dół zbocza, z powrotem w szarość, i zaledwie kilka stóp za skrajem mgły odnalazł czekającego na niego, uśmiechającego się Juraviela. Na początku Elbryan zastanawiał się, dlaczego nie dostrzegał jego postaci we mgle, a potem uświadomił sobie, że nie mógł zobaczyć stamtąd także drzew, choć stały teraz naokoło gęste i wysokie, zaledwie pięć kroków w głąb.

Zbyt wiele pytań, zdecydował młodzieniec, a w tej chwili nie chciał nawet znać odpowiedzi, jego ciekawość została przytłoczona wrażeniami.

Juraviel schodził w dół zbocza spokojnym tempem, a Elbryan tuż za nim. Nieco tylko niżej poruszali się pod mglistym baldachimem, a zalesiona dolina ukazała się Elbryanowi wyraźniej. Był ponownie zdumiony. Odczuwał ciepło i błogość, pomimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, pomimo swych bardzo realnych obaw. Już nie czuł się zagubiony i jeśli był martwy - a znowu zaczynał wierzyć, że tak się rzeczy miały - to śmierć nie była taka zła!

Czuł tak dlatego, iż las, to miejsce, było piękniejsze niż cokolwiek, co młody Elbryan kiedykolwiek widział. Poszycie było bujne i gęste, ale zdawało się rozstępować przed nimi, gdy szli wygładzonymi szlakami, zdającymi się zawsze kończyć zaledwie parę stóp przed nimi, ale ciągnącymi się dalej, jakby w każdym kierunku wybieranym przez Belli`mara Juraviela. Elbryan wierzył, że istota nie podążała szlakiem, ale go wytyczała, idąc z taką łatwością i otwarcie przez poszycie lasu, jak człowiek może brodzić przez płytki staw. Gdy tylko doszedł do siebie po tym widoku, Elbryan znalazł się znowu pod wrażeniem, tym razem, wielości żywych kolorów i delikatnych zapachów, ćwierkania niezliczonych ptaków, wdzięcznej piosnki niewidocznego strumyka, pobekiwania jakiegoś oddalonego od nich stworzenia. Całe to miejsce było pieśnią. Wszystkie zmysły Elbryana się wyostrzyły, czuł się bardziej żywy niż kiedykolwiek przedtem.

Jego umysł walczył z takim postrzeganiem rzeczywistości. Zmusił się do przypomnienia sobie Dundalis, do obejrzenia jeszcze raz tych okropieństw, aby mógł znaleźć punkt oparcia do walki. Pomyślał o ucieczce, choć nie wiedział, gdzie mógłby uciec ani nawet dlaczego miałby tego chcieć. Spojrzał na niskie gałęzie pobliskiego drzewa i wyobraził sobie broń, jaką mógłby sporządzić z jednej z nich, chociaż broń, jakakolwiek broń, zdawała się być tu nie na miejscu. Jego upór trwał przez parę chwil, świadectwo silnej woli młodego człowieka. Ale nawet wspomnienia niedawnej tragedii nie były w stanie ogarnąć zbyt mocno Elbryana, gdy szedł przez las będący domem elfów, ludu Belli`mara Juraviela. Nie dało się podtrzymać czarnych myśli w miejscu, gdzie pobratymcy Juraviela tańczyli i śpiewali.
- Czy możesz mi przynajmniej powiedzieć gdzie jestem? - spytał podenerwowany Elbryan kilka minut później, a Juraviel szedł obok, jakby w transie, ignorując zupełnie młodego człowieka.

Po dwunastu kolejnych krokach istota zatrzymała się i odwróciła. - Na waszych mapach, jeśli jest ono na waszych mapach, to miejsce nazywane jest po prostu Doliną Mgieł.

Elbryan wzruszył ramionami. Ta nazwa nic mu nie mówiła, choć dobrze było się dowiedzieć, że przynajmniej mogła się ona znajdować na jakiejś mapie. Jeśli było to prawdą, to może nie był jednak martwy.

- Tak naprawdę jest to Andur`Blough Inninness, Las Chmur, choć niewielu z waszego ludu rozpoznałoby tę nazwę, a ci, którzy by rozpoznali, nie chcieliby się do tego przyznać.

- Czy zawsze mówisz zagadkami?

- Czy zawsze zadajesz głupie pytania?

- Co jest głupiego w tym, że chcę wiedzieć, gdzie jestem? - spytał gniewnie Elbryan.

- Już ci powiedziałem - odparł spokojny Juraviel. - Czy to cokolwiek zmienia? Czy czujesz się teraz pokrzepiony wiedząc, że jesteś w miejscu, którego nie znasz?

Elbryan mruknął cicho i uniósł obie ręce, żeby zburzyć swe jasnobrązowe włosy.

- Ale cóż - ciągnął dalej elf protekcjonalnym tonem - ludzie muszą wszystko nazywać, pokazać na mapie i umieścić w jakiejś zgrabnej małej paczuszce, żeby mogli wierzyć, iż odnaleźli pewną dozę kontroli nad tym, czego nie można kontrolować. Podejrzewam, że to fałszywe poczucie boskości.

- Boskości?

- Arogancji - sprecyzował Juraviel. - Mój młody człowieku! - rzekł nagle, z podnieceniem klaszcząc swymi delikatnymi dłońmi. - Jesteś w Andur`Blough Inninness!

Elbryan wykrzywił twarz w grymasie i wzruszył ramionami.

- No właśnie - stwierdził sucho Juraviel i ruszył w drogę.

Elbryan westchnął i podążył za nim

Pół godziny minęło bez żadnych wydarzeń, a Elbryan szedł i rozglądał się, wciąż pozostając pod wrażeniem piękna i bogactwa Andur`Blough Inninness. Głównie jednak spojrzenie chłopaka powracało do prowadzącej go ciekawej istoty.

- Czy one działają? - spytał impulsywnie, wyrzucając z siebie myśli, zanim jeszcze zdał sobie sprawę, że mówi.

Juraviel zatrzymał się nagle i odwrócił, aby przyjrzeć się zawstydzonemu Elbryanowi, który stał całkowicie nieruchomo na szlaku i wskazywał na Juraviela.

Uśmiech Juraviela uspokoił znacznie Elbryana. - Logiczne pytanie - zauważyła istota, rozumiejąc ciekawość Elbryana, a potem dodała z przesadzoną ulgą - wreszcie.

Elbryan zrobił kwaśną minę.

- Ale dlaczego pragniesz się tego dowiedzieć? - odparł stale wymykający się Juraviel. - Może, aby zdobyć bitewną przewagę? Nie, żebyśmy ja i ty mieli kiedyś walczyć, oczywiście - szybko dodał, gdy tylko zauważył, że mięśnie Elbryana się napięły.

Ta deklaracja rozluźniła młodzieńca, więc oczywiście Juraviel wtrącił - Chyba że wówczas, gdy... - a potem się zatrzymał i pozwolił tej drażniącej myśli wisieć w powietrzu.

Całkowicie skonfundowany, czując się nieswojo, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie, Elbryan wziął głęboki oddech i odsunął się od swej irytacji - tak po prostu. Zwyczajnie pozwolił swym obawom i czarnym myślom opaść gdzieś za nim, koncentrując się tylko na teraźniejszości. Może była to rezygnacja, proste stwierdzenie, iż i tak nic nie mógłby na to poradzić, ale dla Juraviela, ta wyraźna zmiana, która naszła chłopaka, była obiecująca. Na pewno emocjonalne oderwanie okaże się zdrowsze dla tego młodego człowieka, który tyle przeszedł i który miał przed sobą jeszcze wiele ciężkich doświadczeń.

Uśmiechając się szerzej, Juraviel zaczął trzepotać skrzydłami, zgiął kolana i skoczył w powietrze - w połowie skok, w połowie lot - na najniższą gałąź pobliskiego klonu.

- Działają - obwieścił Juraviel - przy krótkich podskokach i złagodzeniu upadku. Ale nie, nie potrafimy latać, jak potrafią to ptaki. - Wrócił na ziemię, a jego twarz stała się nagle poważna, gdy zastanawiał się nad swymi własnymi słowami. - Szkoda.

Elbryan przytaknął, zgadzając się w pełni. Jak cudownie byłoby latać! Wyobraził sobie wiatr, zielony baldachim z koron drzew przemykających pod nim...

- Twój pobyt tutaj nie będzie nieprzyjemny, chyba że go takim uczynisz - oznajmił Juraviel surowo, zanim uśmiech zdążył nawet wypełznąć na twarz młodego Elbryana.

Elbryan wpatrzył się w istotę z zaciekawieniem, zaskoczony tą nagłą zmianą zachowania.

- Wiedz, że są tacy wśród mego ludu, którzy nie wierzą, że tu jest twoje miejsce - ciągnął Juraviel surowo. - Są wśród nas tacy, którzy nie widzą w tobie podobieństwa do Mathera.

- Nie znam żadnej osoby imieniem Mather - odparł Elbryan z całą odwagą, na jaką było go stać. Znowu naszło go to poczucie oderwania, wezwane świadomie, uczucie, że nie ma nic do stracenia, że już stracił wszystko.
Juraviel wzruszył ramionami, przelotny mały ruch szczupłych ramion. - Poznasz - obiecał. - Posłuchaj mnie teraz dobrze, młodziku. Nie jesteś więźniem, lecz nie jesteś wolny. Dopóki pozostajesz w Andur`Blough Inninness, twoje zachowanie musi być kontrolowane, tak jak i twoje szkolenie.

- Szkolenie? - zaczął pytać Elbryan, ale Juraviel nie przerwał na wystarczająco długo, aby go wysłuchać.

- Odejdź od zasad na swą własną odpowiedzialność. Nie proś też o drugą szansę, gdy spadnie na ciebie ciężka sprawiedliwość Touel`alfar.

Groźba była otwarta i wyraźna. Elbryan z tą typową dumą Wyndonów wyprostował ramiona i zacisnął szczękę, ruch którego Juraviel zdawał się w ogóle nie zauważać. Nazwa, którą Juraviel nadał swemu ludowi, Touel`alfar dzwoniła w uszach wyraźnie znajomo i Elbryan był pewien, że ją słyszał w połączeniu z opowieściami o elfach.

- Możesz teraz odpocząć - zakończył Juraviel. - Pokażę ci twe obowiązki ze wschodem słońca.

- I wypocznij dobrze - zakończył głosem surowym i ponurym - bo twe obowiązki są liczne i naprawdę cię zmęczą!

Elbryan chciał wykrzyknąć, że zrobi, jak będzie chciał i kiedy będzie chciał. Chciał obwieścić swą niezależność głośno i otwarcie, ale zanim wydobył z ust pierwsze słowo, Juraviel jeszcze raz podskoczył do krótkiego lotu. Delikatna istota zrobiła lekko krok na gałąź i natychmiast skoczyła, ponownie znikając w gęstych zaroślach, tak nagle i z taką łatwością, że Elbryan mrugnął i przetarł oczy.

Stał tam w dolinie Andur`Blough Inninness, wątpiąc w to, co zobaczył, wątpiąc w to wszystko, co się stało. Chciał matki i ojca. Chciał Pony, żeby mieli jeszcze jedną szansę ostrzec wioskę, zanim nadejdzie ciemność goblinów. Chciał...

Chciał za wiele, wszystko naraz. Usiadł prosto na ziemi i mocował się ze swymi emocjami, gdyż nie chciał płakać.

Z perspektywy Juraviela pierwsze spotkanie poszło całkiem dobrze. Wiedział, że podniesie się wiele wątpliwości co do Elbryana, zwłaszcza ze strony Tuntun, a wiedział, jak trudna potrafiła być Tuntun! Ale po rozmowie z chłopakiem, Juraviel był jeszcze bardziej przekonany, że to była zaiste prawdziwa linia krwi Mathera i odpowiedni strażnik do wyszkolenia. Elbryan miał w sobie tą samą diabełkowatość jak Mather, radość i blask życia, czające się zaraz pod powierzchnią. Chłopak potrafił to kontrolować, potrafił odnaleźć ten niezbędny stan obojętności, a jednak nie mógł się oprzeć zapytaniu o skrzydła. Musiał wiedzieć, a potem, kiedy już wiedział, nie mógł się oprzeć wyobrażeniu sobie cudowności szybowania w powietrzu. Z samego tylko wyrazu twarzy Elbryana Juraviel wyczytał każdą wypełnioną cudownością myśl i rozkoszował się każdą z nich tak jak Elbryan.

Dobrze, że chłopak potrafił myśleć o takich rzeczach w tym najciemniejszym okresie swego życia, dobrze, że mógł podążać dalej z rozsądkiem, ze stoicyzmem. Juraviel nie miał żadnych wątpliwości, że Tuntun się myliła - ten oto ma charakter.


* * *

Elbryan chciał coś zjeść albo zapaść w sen, nawet szukał miejsca, może łoża z mchu, gdzie mógłby spocząć. Ten pomysł zagubił się wraz z wieloma innymi, przelotnymi myślami, rozbijającymi się o ścianę obrazów. Andur`Blough Inninness ze wszystkimi swymi dźwiękami i kolorami, wszystkimi żywymi obrazami, wzywał go, drażnił się z nim. Juraviel nie powiedział nic o pozostawaniu tam, gdzie był, więc Elbryan wstał, otrzepał się i zaczął znowu iść pomiędzy drzewami.

Spędził pozostałą część popołudnia usidlony przez widoki i zapachy. Znalazł strumień pełen żółtych ryb, których nie znał, i przyglądał się im ponad godzinę. Zauważył jelenia z długim, białym ogonem, ale jak tylko spróbował się zbliżyć, ten pochwycił jego zapach i odskoczył, znikając wśród cieni jak Belli`mar Juraviel.

Mimo tych wszystkich widoków cudnego popołudnia, mimo całej ulgi zwykłego istnienia w teraźniejszości, a nie w najokropniejszej przeszłości czy niepewnej przyszłości, Elbryan był jeszcze bardziej oczarowany, gdy zapadł zmierzch.

W środku mgły, okrywającej elfią dolinę, otworzył się przestwór ukazujący głęboko błękitne niebo. Powoli otwór ten się poszerzał, odsuwając się równo i dokładnie ze wszystkich stron, a Elbryan przyglądając się temu całkowicie zdumiony, wiedział, iż coś ponadnaturalnego, jakaś magia kierowała mgłą. Wkrótce niebo nad nim było czyste i pojawiły się pierwsze gwiazdy.

Elbryan biegał naokoło w poszukiwaniu jakiejś otwartej łąki, chcąc zobaczyć to zjawisko wyraźniej. Znalazł pagórek pozbawiony drzew i wgramolił się na jego zbocze, potykając się więcej niż raz, bo jego oczy pozostały utkwione w niebie.

Mgła wycofała się teraz na skraj doliny i tam wisiała, zamazując ciemne cienie majaczących nad nią gór, zamazując granicę pomiędzy ziemią a niebem. Elbryan zatrzymał się na szczycie pagórka, ale czuł, jakby wciąż się wspinał, wciąż wznosił ku tym lśniącym, mrugającym punkcikom. Znienacka uświadomił sobie, iż wokół niego wzbierała muzyka, wspaniała harmonia, i ona również zdawała się przyciągać go ku górze, aby przechadzał się pomiędzy gwiazdami, aby zamieszkał w ich świetle i tajemnicy. Pytania zbyt głębokie przemknęły przez jego świadomość.
Nie wiedział, ile minut, a może nawet godzin minęło, gdy wreszcie wyszedł z tego transu. Naokoło była ciemna noc, bolała go szyja od utrzymywania jej w tej pozycji tak długo.

Choć duchowo był z powrotem na ziemi, to muzyka pozostała, cicha i cudowna, dobywająca się z każdego cienia, z każdego drzewa, z samej ziemi.

Żadne straszliwe wspomnienia nie miały do niego dostępu, gdy słuchał tej elfiej pieśni, nie mogły go dopaść żadne lęki. Powoli, z determinacją, Elbryan ruszył w dół pagórka, często odwracając się ku niebu. A potem zmusił się, żeby wpatrywać się w najciemniejsze miejsce, jakie mógł znaleźć, tak żeby jego oczy mogły się lepiej przestawić.

Przystanął i bardzo ostrożnie obrócił się dookoła, słuchając uważnie, starając się skupić na dźwięku. Gdy tylko wybrał kierunek, wyruszył zdecydowany odnaleźć śpiewaka.

Wielokrotnie tej nocy Elbryan wierzył, że jest już blisko. Wielokrotnie wybiegał za zakręt na szlaku albo wyskakiwał zza drzewa oczekując, że nakryje elfa na śpiewaniu, a raz myślał, iż dostrzegł światło odległej pochodni.

Pieśń była silna, choć niegłośna, z włączającymi się licznymi głosami, ale Elbryanowi nigdy nie udało się dojrzeć żadnej innej istoty przez resztę tej nocy.

Juraviel odnalazł go o świcie, zwiniętego w kłębek w zagłębieniu u stóp szerokiego dębu.

Nadszedł czas, aby zacząć.


Dodano: 2006-09-22 13:37:41
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS