NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Gong, Chloe - "Nieśmiertelne pragnienia" (zielona)

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

Salvatore, R. A. - "Przebudzenie Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2000
ISBN: 83-87376-64-7
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 1



Salvatore, R. A. - "Przebudzenie Demona" (rozdział 4)

ZAGŁADA DUNDALIS
Elbryan i Pony byli przez wiele sekund przerażeni i ogłuszeni. Było to zbyt nierealne, wykraczające poza ich doświadczenie i wyobrażenie. Dopadły ich obrazy, mieszając się z nawet bardziej przerażającymi wyimaginowanymi scenami, a pośród tego wszystkiego wzbierało całkowite zaprzeczenie, mimo oczywistej rzeczywistości nadzieja, że to po prostu nie mogło się dziać.

Jilseponie poruszyła się pierwsza, wyciągając ramię w poczuciu bezsilności. Wydawało się, jakby ten niemalże bezwiedny ruch przełamał jej trans - wydała z siebie krzyk przyzywający matkę i popędziła z całych sił ku domowi.

Elbryan pomyślał, żeby za nią zawołać, ale niezdecydowanie powstrzymało jego głos i nie pozwoliło mu podążyć za dziewczyną od razu. Co powinien zrobić? Jakie były jego obowiązki?

Wojownik wiedziałby takie rzeczy!

Z wielkim wysiłkiem Elbryan oderwał spojrzenie od okropnego widowiska w dole i rozejrzał się dookoła. Powinien zorganizować swoich przyjaciół - tak, to było właściwe postępowanie, zdecydował. Zbierze swoich zwiadowców, może nawet zwoła starszych zwiadowców z doliny i ruszą do Dundalis w zwartej formacji, koncentrując wokół siebie obronę.

Ale czas działał przeciwko niemu. Ponownie się rozejrzał, zwrócił w stronę doliny wiecznie zielonych drzew i mchu karibu i już gotował się do krzyku, myśląc o sprowadzeniu patrolu starszych mężczyzn.

Elbryan cofnął się z powrotem pomiędzy bliźniacze sosny, tłumiąc krzyk w gardle, starając się złapać oddech. Tuż nad granią dojrzał zwróconą w przeciwnym kierunku niemal łysą głowę, spiczaste uszy, kredowo-żółtą skórę wroga. Trzęsącymi się palcami Elbryan sięgnął po swój krótki miecz, a potem, sparaliżowany przerażeniem, zanurzył się jeszcze bardziej w zagłębienie.


* * *

Pony, pozostawiwszy swoją pałkę na grani, nie była uzbrojona. Nie obchodziło ją to, bo tak naprawdę to nie biegła do walki.

Dziewczyna biegła, żeby odnaleźć swoją matkę i ojca, żeby poczuć ich dodające otuchy uściski, żeby usłyszeć, jak matka mówi jej, że wszystko będzie dobrze. Chciała znowu być małą dziewczynką, owiniętą szczelnie kołdrą i jeszcze szczelniej objęciami matki, budzącą się z koszmaru.

Tym razem jednak się nie obudziła. Tym razem krzyki były prawdziwe.

Pony biegła desperacko przed siebie, oślepiona przez łzy. Potykając się wpadła na coś, co uważała za drzewo, a potem prawie że zemdlała, gdy nagle się przesunęło. To fomoriański olbrzym z wielką maczugą w ręce zrobił krok w tył.

Gdyby miała jeszcze w płucach odrobinę tchu, krzyknęłaby, a gdyby krzyknęła, to olbrzym by ją zauważył i zmiażdżył tam, gdzie stała.

Ale on koncentrował się na wiosce, a nie na jakiejś mało znaczącej małej dziewczynce, i po kilku wielgachnych krokach pozostawił Pony za sobą. Z trudem stanęła na nogi, podniosła parę kamieni o wielkości nadającej się do rzucania i pobiegła dalej, obierając kurs równoległy, ale niezbyt zbliżony do olbrzyma. Teraz, gdy weszła na teren bitwy, zobaczyła zamieszanie, zaciekłą walkę, nieżywe ciała na drodze, nie była już małą dziewczynką. Teraz przypomniała sobie swoje szkolenie, zmusiła się, aby myśleć jasno i sprawnie. Wszędzie roiło się od goblinów, Pony dostrzegła przynajmniej dwa inne olbrzymy, piętnaście stóp wzrostu i tysiąc funtów widocznych mięśni. Jej przyjaciele i rodzina nie mogli wygrać! Ta logiczna, dorosła część Pony - ta część, która wiedziała, że czas odpędzania koszmarów przy pomocy kołdry należy do przeszłości - powiedziała jej bez żadnych wątpliwości, że Dundalis nie mogło przetrwać.

- Plan B - wyszeptała na głos, wykorzystując słowa, aby uspokoić myśli. Zasady przetrwania, których uczono każde dziecko w osadach Dziczy, stanowiły, iż priorytetową sprawą przy każdej katastrofie było ratowanie wioski. Jeśli to się nie uda, kolejnym zadaniem było uratowanie tylu ludzi, ile się da. Plan B.

Pony szła ostrożnie na tyłach najbliższych domów, to wchodząc to wychodząc z cienia. Wyjrzała zza węgła i stanęła jak przykuta do miejsca.

Na głównej drodze Dundalis, po drugiej stronie domu, wrzała zaciekła walka. Pony zobaczyła najpierw Olwana Wyndona, stojącego dumnie w środku ludzkiego szeregu, wykrzykującego rozkazy, formującego grupę dwudziestu mężczyzn i kobiet w ciasne koło, gdy wrogowie nacierali na nich z niemalże każdej strony. Instynkt nakazywał Pony przyłączyć się do walczącej grupy, ale szybko pojęła, iż nigdy by się nie przedostała. Zacisnęła z nadzieją pięść, gdy Olwan Wyndon roztrzaskał łeb goblina, rzucając nędznika na ziemię.
A później wstrzymała oddech, dostrzegłszy mężczyznę za Olwanem, parującego dziko ciosy, gdy dwa gobliny starały się przekłuć go ostrymi włóczniami.

Jej ojciec.


* * *

Elbryan wstrzymał oddech, wciągnął go raz i znów wstrzymał. Nie wiedział co robić, a potem przeklął się w myślach za to, co już zrobił!

W zagłębieniu między bliźniaczymi sosnami stracił z oczu wroga - pierwszy i często ostatni błąd.

Teraz musiał się mocno napracować, żeby pokonać swoje przerażenie, musiał wspiąć się ponad emocjonalną i fizyczną barierę i przypomnieć sobie liczne lekcje, jakich udzielał mu ojciec. Wojownik zna swojego przeciwnika, znajduje go i obserwuje każdy jego ruch. Powtarzając po cichu tę litanię, Elbryan przesunął nieznacznie twarz ku sosny. W ostatnim momencie zawahał się na chwilę, pewien, że goblin jest zaraz po drugiej stronie z bronią gotową go zmiażdżyć, jak tylko wyjrzy.

Wojownik zna swojego przeciwnika...

Gwałtowny ruch ukazał mu ponownie widok przed sosnami i Elbryan niemal osunął się z poczucia ulgi, kiedy zobaczył, że goblin nie poruszył się i w dalszym ciągu zwrócony jest w przeciwną stronę, wpatrując się w północną dolinę. Ta ulga szybko przeszła w rozpacz, gdy Elbryan uświadomił sobie znaczenie jego obecności. Patrol w dolinie został zauważony, może nawet już brał udział w walce, a ten goblin został postawiony na straży, wypatrując potencjalnych ludzkich posiłków, podczas gdy jego kompani plądrowali wioskę.

Na tę myśl rozgorzał w młodzieńcu gniew, wystarczająco silny, aby pokonać strach. Ścisnął mocniej swój krótki miecz i powoli wyprostował jedną nogę.

Bez wahania, bo wiedział, że jeśliby przystanął, to odwaga na pewno by go opuściła, Elbryan wyśliznął się zza osłony drzewa. Na poły idąc, na poły pełznąc, zbliżał się do goblina, szybko pokonując jedną trzecią odległości.

Chciał wtedy zawrócić, pobiec do zagłębienia i ukryć twarz. Dźwięki dochodzące z tyłu, z jego domu, popchnęły go do przodu, tak jak swąd palącego się drewna przynoszony nad grań przez wiatr. Z grymasem determinacji na twarzy Elbryan zmniejszył o połowę dystans dzielący go od wroga. Nie było teraz odwrotu. Przebiegł uważnie wzrokiem teren i jak tylko upewnił się, że stworzenie było samo, wstał i rzucił się na nie.

W pięciu susach dopadł goblina, który aż do ostatniej chwili nie słyszał, jak się zbliża. Jeszcze kiedy goblin się obracał, miecz Elbryana spadł z wielką mocą na jego łeb. I odbił się szerokim łukiem. Elbryan był zaskoczony siłą zderzenia i tym, że jego miecz nie przeciął czaszki goblina. Przez jedną straszną chwilę pomyślał, że nie uderzył go wystarczająco mocno, że stworzenie się odwróci i przebije go swoją prymitywną włócznią. Młodzieniec rozpaczliwie odsuwał się na bok, starając się przygotować do obrony.

Goblin zachwiał się dziwacznie, upuścił broń i padł na kolana. Jego łeb przetoczył się z boku na bok. Elbryan zobaczył jasno czerwone cięcie, biel rozszczepionej kości, szarawy mózg. Goblin przestał się ruszać. Broda spoczęła mu na piersi i w takiej postawie już pozostał, martwy.

Martwy.

Elbryan poczuł, jak burzy mu się żołądek, oddychał z trudem. Ciężar pierwszego zabójstwa spadł na niego z zastraszającą siłą. Znowu to swąd palącej się wioski oczyścił mu umysł. Nie miał teraz czasu na rozważania, a wszelkie gesty współczucia, pojmanie goblina zamiast zabijania, wydawały się całkowicie niedorzeczne.

Spojrzał przed siebie na dolinę wiecznie zielonych drzew i dostrzegł ku swemu przerażeniu, że wrzała tam walka. Potem obejrzał się na większą bitwę o Dundalis.

Tam, gdzie walczyli jego rodzice, gdzie pobiegła Pony.

- Pony - wyszeptał na głos zdesperowany młodzieniec i zanim Elbryan zdał sobie sprawę, dokąd zmierza, zobaczył przelatujące obok rozmazane kontury drzew.


* * *

Pony obeszła dom, zbliżając się cal za calem do miejsca walki, zastanawiając się, jak mogłaby przedostać się przez pierścień goblinów, aby stanąć u boku ojca. Krzyk agonii z wnętrza domu przykuł ją do miejsca, wsparła się ciężko o ścianę. Zastanawiała się przez chwilę, gdzie jest, czyj to jest dom. Stłumiła szloch.

- Nie czas teraz na to - upomniała sama siebie i skoncentrowała się na rozgrywającej się na drodze walce. Ramiona jej znowu opadły, bo chociaż wiele goblinów leżało martwych albo umierających na skrwawionej ziemi wokół pierścienia zdesperowanych walczących, padło także kilkoro ludzi. A szeregi goblinów, mimo całej tej rzezi, pozostały gęste i zdawały się nie maleć.

Ponad tym wszystkim stał Olwan, wysoki, silny i nieposkromiony. Zdzielił jeszcze jednego goblina, roztrzaskując mu ohydną czaszkę, a potem podniósł ramię i krzyknął, starając się skupić pozostałych. Pony mrugnęła ze zdziwienia, bo ramię Olwana nie opadło, zdawało się wznosić i wznosić. Dostrzegła wyraz przestrachu i bólu, jaki pojawił się na twarzy mężczyzny, potem spojrzała wyżej, ponad jego wyciągnięte ramię, łokieć....



Dodano: 2006-09-22 13:17:13
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS