NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Ukazały się

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)


 Sutherland, Tui T. - "Szpony mocy"

 Sanders, Rob - "Archaon: Wszechwybraniec"

 Reynolds, Josh - "Powrót Nagasha"

 Strzelczyk, Jerzy - "Helmolda Kronika Słowian"

 Szyjewski, Andrzej - "Szamanizm"

 Zahn, Timothy - "Thrawn" (wyd. 2024)

 Zahn, Timothy - "Thrawn. Sojusze" (wyd. 2024)

Linki

Rosenberg, Joel - "Dziedzic"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Rosenberg, Joel - "Strażnicy Płomienia"
Data wydania: 2002
ISBN: 83-87376-85-X
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 320
"strażnicy płomienia", tom 4



Rosenberg, Joel - "Dziedzic" (rozdział 1)

ROZDZIAŁ PIERWSZY: Jego Cesarska Mość


Jedną z głównych zalet, być może nawet jedyną zaletą władzy dziedzicznej jest fakt, że może - podkreślam: może - trafić się niechętnemu władcy. Problem z uzurpatorem polega na tym, że zwykle pragnie władzy. Powiedziałem "zwykle" –
ja jestem wyjątkiem.
Żądza władzy, w przeciwieństwie do gotowości do rządzenia, jest wyraźnym znakiem chorego umysłu. Jedynym człowiekiem, który powinien mieć prawo podejmować decyzje dotyczące innych, jest ten, który nie pragnął tej funkcji.
Uwaga: udawana niechęć nie jest wystarczającym substytutem prawdziwej niechęci.
Uwaga dodatkowa: niechęć nie jest warunkiem dostatecznym, lecz jedynie koniecznym.
Wersja skrócona powyższego: życie jest ciężkie.
- Karl Cullinane


Baronie, jesteś dupkiem, pomyślał Karl Cullinane, czołgając się przez wysoką trawę w stronę fortecy.

Skoro baron Arondael zamierzał spróbować buntu przeciwko swemu księciu i cesarzowi, to mógł mieć chociaż tyle cholernej przyzwoitości, żeby kazać swoim cholernym ogrodnikom skosić cholerną trawę, żeby cholerny książę i cesarz nie mógł zakraść się do niego, co zmusiłoby wyżej wymienionego cholernego księcia i cesarza do wymyślenia czegoś prostszego lub bardziej wyrafinowanego od skradania się przez cholerną trawę na cholernych rękach i kolanach.

Zatrzymał się na chwilę i ukląkł, żeby potrzeć kikuty, które pozostały po trzech ostatnich palcach jego lewej dłoni. Przez te wszystkie lata nauczył się radzić sobie kciukiem i palcem wskazującym. Rzadko mu ich brakowało...

*Poza tym, umiesz liczyć w systemie siódemkowym lepiej niż ktokolwiek.*

... ale trawa sprawiła, że kikuty swędziały.

Baronie, zapłacisz za to swędzenie.

Wydawało mu się to sprawiedliwe. Kikuty nie były winą Arondaela, ale swędzenie owszem.

*Świetnie* zabrzmiał sarkastyczny głos w jego głowie. *Myśl o tym, jakim idiotą jest baron Arondael i że z wielką chęcią po prostu wszedłbyś do zamku. Lepiej myśleć o tym, co wolałbyś robić, niż koncentrować się na tym, co właśnie robisz. Czemu nie zastanawiasz się, jak Jason radzi sobie z lekcjami w Domu?*

Ellegonie...

*Może powinieneś skoncentrować się na tym, że Jason nie umie dzielić w słupkach, zamiast na względnie mało znaczącej kwestii, czy ktoś wbije ci miecz w brzuch.*

Sarkazm do ciebie nie pasuje.

*Głupota nie pasuje do nikogo. Czy wiesz, jak naukowo określa się dzieci głupich żołnierzy?*

Dobra, zniosę to. Jak się je nazywa?

*Sieroty.*

Po prawej od Karla, generał Garavar i szóstka żołnierzy rozciągniętych za nim udawali, że Ellegon nie włączył ich do przekazu.

Z jednym wyjątkiem. Pogardliwego parsknięcia, na tyle cichego, że niosło się tylko na kilka stóp.

*Przy okazji, Tennetty mówi, że jak zwykle mam rację.*

- Zamknijcie się, wszyscy. Mamy robotę.

- Wasza wysokość - wyszeptał Garavar. - Powtórzę, cesarze nie robią czegoś takiego.

- Powiedziałem, zamknąć się. Nie chcę przyciągać uwagi. - Jeszcze.

Garavar był żołnierzem ze starej szkoły, w stylu Bieme, gdzie lojalność liczyła się bardziej niż posłuszeństwo. Mimo to, kiedy generał ponownie otworzył usta, a Karl spojrzał na niego wściekle, Garavar zamknął się.

Karl musiał przyznać, że miał rację. Cała wyprawa nie była głupim pomysłem, ale nie Karl powinien ich prowadzić.

To nie powinienem być ja, pomyślał Karl. Powinien to być ktoś, kto umiał cicho się skradać, ktoś podobny do Waltera Slovotskiego. To było zadanie dla Waltera, nie dla Karla.

*Nie ma nikogo podobnego do Waltera Slovotskiego. Podejrzewam, że za nim tęsknisz.*

Zgadłeś. Slovotsky już by był w zamku, uwiódł jedną lub kilka ładnych dziewczyn, napełnił kieszenie złotem i klejnotami, znalazł sobie kogoś do łóżka na później, najadł się w zamkowej kuchni, wypił butelkę najlepszego wina i przyparł barona do muru, zastraszając go. I prawdopodobnie nawet by się przy tym nie spocił.

*Hmm... zastanawiam się, czy on ma tak przesadzoną opinię na temat twoich umiejętności. Przy okazji, mogłeś to zrobić jak normalny człowiek. Słyszałeś kiedykolwiek o normalności?*

Standardowym sposobem wyciągnięcia niechętnego barona z zamku było postawienie przed jego bramą oddziału wystawionego przez panów sąsiednich baronii i poproszenie o towarzyszenie im do stolicy.

Było to całkiem bezpieczne. Żaden z baronów nie chciał otwartej wojny z sąsiadami, o ile nie był zupełnie pewien, że i tak nie przeżyje - walka z sąsiadami z pewnością doprowadziłaby go do śmierci. Nawet gdyby nakazał swoim ludziom zaatakować taką delegację, żołnierze najprawdopodobniej by się zbuntowali. Książęta i cesarze krzywili się na takie ataki i wyrażali swoją dezaprobatę przy pomocy topora oraz szubienicy.

Przekazuj Garavarowi, pomyślał Karl Cullinane. Nie doszedłbym tu, gdzie jestem, gdybym robił wszystko standardowo. I, o ile się nie mylę, generałowie też zwykle nie skradają się przez trawę.

Odpowiedzi na to nie było, jednakże Tennetty szybko dostarczyła inną.

- Niektórzy martwią się o twoją delikatną skórę.

Ellegon przekazał coś innego.

*A od kiedy to się cieszysz z sytuacji, w której się znalazłeś?*



Zamknij się, muszę pomyśleć.

*O, jakiś nowy pomysł!*



Sza.

Kiedyś Karl atakował nie martwiąc się o samopoczucie ludzi, których napadał. Było to jednak w dawnych czasach, gdy dowodził drużyną z Domu, a ofiarami byli łowcy niewolników.

Teraz wszystko wyglądało inaczej. Strażnikami byli jego poddani (choć nie lubił tego słowa), a cesarz nie mógł zabijać niewinnych poddanych.

Hm... Bardzo dobrze, że baron najwyraźniej nie oczekiwał tak szybkiej odpowiedzi. Dwaj strażnicy, którzy się do nich zbliżali, nie przejmowali się swoimi obowiązkami, lecz dyskutowali o tym, jakim sukinsynem jest ich nowy sierżant. Karl popatrzył, w którą stronę idą i nie spodobało mu się to. Wyglądało na to, że strażnicy zbytnio zbliżą się do jego oddziału.



Wolałbym, żeby nie podniesiono alarmu. Przekazuj: Ten, co myślisz o tym, żebyś wzięła na siebie tego po lewej, a ja tego po prawej?

*Od Tennetty: "Co myślę? To najgłupszy pomysł, jaki miałeś w tym roku. Pewnie się trochę zdziwią, kiedy wyskoczymy z trawy, co? Nie chcemy chyba, żeby paru spanikowanych żołnierzy zaczęło wzywać pomocy, prawda?"*



Ellegonie, czy możesz odczytać ich na tyle dobrze, żeby krzyknąć w ich umysłach?

*Tak, ale nie jestem na tyle blisko, żeby mieć pewność, że to ich ogłuszy.*

Cudownie. Karl w myślach wzruszył ramionami. Dobra, wracamy do podstaw. Przekazuj: Tennetty, weź tego chudego dzieciaka...

*Hoftena.*



... Hoftena, i przekradnij się na ich tyły. Kiedy przyciągnę ich uwagę, skoczcie na nich i uciszcie, bez zabijania. Zrozumiano?

*Zrozumiano. Bez zabijania.*

Karlowi nie podobało się to, ale musiał mieć nadzieję, że szkolenie wojskowe w Arondael jest równie kiepskie jak dyscyplina w czasie pokoju.

Kiedy dwaj mężczyźni zbliżyli się na piętnaście stóp do miejsca, gdzie leżał Karl, Cullinane zerwał się na równe nogi, z pistoletem w jednej ręce i mieczem w drugiej.

- Stójcie w imię cesarza - zasyczał. Pozostali podnieśli się również, Garavar miał w dłoni nóż do rzucania, a reszta miecze lub kusze.

To zatrzymało ich na cenną sekundę. Tylko tyle potrzebowali. Arondael nie szykowało się do wojny, żaden ze strażników nie miał czasu ani ochoty wykrzyknąć ostrzeżenia. Wtedy spadli na nich Hoften i Tennetty.

- Kto... - zaczął większy ze strażników, jednak nie dokończył, gdyż Tennetty otoczyła jego szyję ramieniem, łagodnie przyciskając ostrze noża do jego tchawicy.

- Nie krzycz, proszę - powiedziała grzecznie - albo przetnę dźwięk na pół, zanim opuści twoje gardło. A teraz powoli otwórz usta - nakazała, wpychając na miejsce knebel, kiedy to zrobił.

Hoften uciszył swój cel po prostu wpychając własne ramię w usta mężczyzny. Chłopiec zaciskał zęby z bólu, gdy strażnik próbował się wyrwać. Wtedy podszedł do niego Karl.

- Powiedziałem - szepnął - "Stójcie, w imię cesarza". - Dotknął czubkiem ostrza gardła strażnika.

Mężczyzna, z oczami rozszerzonymi ze strachu, rozluźnił chwyt.

- Lepiej. Wolałbyś, gdybym powiedział: "Stójcie, w moje imię"? Zwykle nie lubię przypadkowych zabójstw, ale jeśli nie wyjmiesz swoich cholernych zębów z ramienia tego chłopca, zrobię wyjątek. Dobrze. Teraz chcę usłyszeć dzisiejsze hasła.

* * *

Założywszy mundury strażników, Karl i Garavar podeszli do strażnicy, mrucząc pod nosem hasło.

Kiedy senny kapral odsunął na bok zasuwy i otworzył drzwi, Garavar postąpił krok do środka i zbliżył odbezpieczony pistolet do głowy strażnika.

- Wiesz - powiedział spokojnie, podczas gdy Karl prowadził strażnika w cień - w życiu każdego człowieka nadchodzi czas, kiedy trzeba podjąć decyzję. Twój nadszedł teraz. Możesz albo podnieść alarm, a w takim wypadku cesarz będzie na ciebie bardzo zły, albo pomóc nam zbliżyć się do barona.

- Ce...

- To ja - stwierdził Karl, sięgając do środka torby z materiału i wyjmując z niej srebrną koronę Bieme. Włożył ją. - Jedyny i prawdziwy.



Ellegon, szeroki przekaz do wszystkich w zamku.

*Tu stacja Ka A Er El, wysłuchacie głosu cesarza Holtun-Bieme* odgryzł się Ellegon, lądując z hałasem na umocnieniach nad Karlem i jego wojownikami.

-Jestem Karl Cullinane – powiedział cicho, wiedząc, że Ellegon doda jego głosowi odpowiedniej mocy, kiedy będzie przekazywał myśli. –
Książę Bieme, zdobywca Holtun i cesarz Holtun-Bieme. Chcę widzieć barona Arondaela i to już.

Karl odsunął rygiel w drzwiach i otworzył je kopnięciem, żeby Tennetty i inni mogli za nim podążyć.



–A gdyby ktoś miał jakieś głupie pomysły, zabrałem siły wystarczające, żeby zamienić ten zamek w kupę kamieni. Każdy, kto wejdzie mi w drogę, jest trupem.

Krok drugi, pomyślał Karl, przymykając oczy.

*Już.* Wysoko nad ich głowami przesunął się mroczny cień, a po chwili niebo wypełniła oślepiająca jasność, gdy płomień Ellegona rozświetlił noc...

Przekazuj: "Wszyscy na dziedziniec. Natychmiast."

W ciągu kilku chwil cała populacja fortecy wytoczyła się na dziedziniec, żołnierze poszukujący broni i zbroi, służący i dzieci w tunikach do spania.

Włączając w to Arrifezha, barona Arondael.

Chudy mężczyzna pocierał pokrytą guzami pięścią oczy, które jeszcze nie zauważyły, że już nie są zaspane.

- Dzień dobry, baronie - powiedział Karl Cullinane, podnosząc głos. - I dzień dobry wszystkim. Wszyscy mężczyźni, kobiety i dzieci, którzy nie buntują się przeciwko swojemu księciu i cesarzowi, odłożą teraz broń i uklękną. - Schował miecz do pochwy i splótł ręce na piersi. - Powiedziałem: teraz!

Tennetty uniosła strzelbę i wycelowała ją w sam środek nosa barona.

- Zaczynając od ciebie, baronie - mruknęła. - Tak czy inaczej, zaczniemy od ciebie.

Za przykładem barona podążyli żołnierze Karla i już wkrótce kilka setek ludzi na dziedzińcu ugięło się jak pszenica na wietrze.

- Dobrze. Wstańcie.

Garavar wyprostował się.

- Proszę o wybaczenie, wasza wysokość - powiedział do Karla. - Miałeś rację, a ja się myliłem. Zadziałało.

- Jak zwykle - odrzekł Karl.

- Dla tych, którzy są większymi szczęściarzami niż mają prawo - odgryzł się Garavar. I dodał: - Panie.

Uśmiechał się przy tym, jak zwykle.

Karl odpowiedział mu uśmiechem, jednak zaraz spoważniał. Podniósł głos i odwrócił się do Arondaela.

- Baronie, przy najbliższej okazji muszę porozmawiać z tobą prywatnie... tak długo, jak długo "najbliższa okazja" oznacza "teraz".

* * *

Usadowiwszy się na krześle o wysokim oparciu, z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach, Arondael odzyskał spokój.

Karl stwierdził, że nie jest spragniony, choć tak naprawdę nie ufał jedzeniu Arondaela. Nie miał przy sobie żony lub godnego zaufania kapłana, którzy mogliby sprawdzić, czy nie zawiera ono trucizny. Siedzący na dachu fortecy Ellegon mógłby zajrzeć do umysłu barona, ale Karl nie miał żadnej gwarancji, że któryś z poddanych Arondaela nie spróbowałby zapewnić sobie wdzięczności barona przez otrucie cesarza. Nie chciał zaś zmuszać Ellegona do nieprzyjemnego dla smoka testowania setek umysłów tylko po to, żeby Karl mógł się napić herbaty.



–Jednej rzeczy nie rozumiem, wasza wysokość – stwierdził Arondael, nerwowo popijając herbatę. – Po co było całe to... zamieszanie.

–Czy dostałeś mój list sprzed dziesięciu dni, Arondael?

–Tak, oczywiście, panie... odpowiedź jest w drodze do stolicy.

–Zauważyłeś z pewnością, że prosiłem cię o przybycie wczoraj do Biemestren, baronie.

–Wasza wysokość, jak napisałem w odpowiedzi, byliśmy tutaj tak zajęci...

–Pragnę, żeby wszyscy moi baronowie odwiedzali mnie regularnie, kiedy zostaną wezwani.

Nie było lepszego sposobu na uniknięcie zdrady niż naleganie, żeby cała szlachta od czasu do czasu odwiedzała stolicę, zdając się przez to na jego łaskę.

–Może problem, baronie, polega na tym, że uważasz mnie za swojego księcia.

–Którym jesteś, panie, zgodnie z prawem i w rzeczywistości. Jak również moim cesarzem.

-Baronie, przede wszystkim jestem uzurpatorem. Nie urodziłem się jako dziedzic tronu, ale mam zamiar nadal rządzić. I spodziewam się, że moje rozkazy będą wykonywane. Kapujesz? – powiedział, natychmiast poprawiając się w erendra –Zrozumiano?

–Oczywiście.

Karl pokiwał głową.

–Dobrze. Oficjalnie, nasze wyjaśnienie... to, co powiesz swoim ludziom... jest następujące: martwiłeś się o stan przygotowania straży i poprosiłeś mnie, żebym ją sprawdził. Jako znak mojego wielkiego szacunku dla ciebie i miłości do twego ludu uhonorowałem cię i zrobiłem to osobiście. Zgoda?

–Tak, panie. – Arondael nawet się nie uśmiechnął, choć cała sytuacja była absurdalna. Mimo iż Karl osobiście zasugerował, że mieszkańcy zamku Arondael się zbuntowali, baron nie widział nic dziwnego w historyjce, o której wszyscy w zamku będą wiedzieli, że jest fałszywa.


Pewnie nie myśli, że, powiedzmy, dwunastolatek może wykazać, iż historyjka barona odsłania jego tyłek.

*Chodzi ci o to, że cesarz... niech będzie baron... jest nagi?*



Coś w tym rodzaju.

*Z drugiej strony, może baron uznał, że dwunastolatek mówiący, iż historyjka barona odkrywa jego tyłek, był powodem wymyślenia szubienicy?* zasugerował Ellegon.

To też.

–Jesteś pewien, że możesz to zaakceptować, baronie?

–Tak, panie.

To zaczyna brzmieć jak dialog platoński.

*O co ci chodzi? Nie widzę w tym zbyt wiele mądrości.*

Nie, nie mądrość. Nie jestem aż tak zadufany w sobie.

*Ehe, nie ty. Więc co mówiłeś?*

W "Dialogach" Sokrates ma wszystkie dobre kwestie, reszta mówi tylko "Tak, Sokratesie", "Na to wygląda, Sokratesie" i "To prawda, Sokratesie".

–A więc się rozumiemy?

–Oczywiście, panie.

Bardzo dobrze, Sokratesie.

–Zasady, jak to się mówi, są zasadami, baronie – Karl uśmiechnął się przyjaźnie. – Nie przeszkadza mi, że raz usiłowałeś podważyć mój autorytet. To był ten raz.

–Tak, panie – odpowiedział baron.

Jak mądrze, Sokratesie.

*Zastanawia się, co się stanie, gdybyś tej nocy zniknął.*

Karl westchnął. Czasami ci cholerni baronowie byli tak przewidywalni.

–Hm... wiem, że masz żal wobec Holtuńczyków. Wiem, że Arondael zostało przez nich zdobyte w czasie wojny.

Twarz barona zachmurzyła się. Holtuńczycy nie byli tak łagodnymi zdobywcami, jak później Biemeńczycy pod władzą Karla Cullinane. Mężczyźni, kobiety i dzieci zostali zakuci w łańcuchy i popędzeni przez łowców niewolników. Niektórzy wrócili w ciągu dziewięciu lat od zakończenia wojny. Większość nie.

I była jeszcze kwestia rodziny barona. Karl wolał o tym nie myśleć.

–Cóż, baronie, jesteście teraz poddanymi jednego cesarza, czy ci się to podoba, czy nie. Oczywiście, biemeńscy baronowie mają więcej niezależności - Furnael może władać swoją baronią jak tylko zapragnie...

–Jak zapragnie jego matka...

Karl Cullinane długo wpatrywał się w oczy barona.

–Wydawało mi się, że to ja mówiłem.

–Przepraszam, panie.

Mój błąd, Sokratesie.

–Lepiej. Jak już mówiłem, musimy być bardziej surowi wobec Holtuńczyków. Baron Nerahan, jak reszta Holtuńczyków, nie miał nawet małego oddziału wojska pod swoją komendą, lecz jedynie siły okupacyjne.

–I tak powinno być.

–Aż do teraz, baronie. Czy ci się to podoba, czy nie, Nerahan i jego ludzie okazali się najbardziej lojalnymi z Holtuńczyków. Zwróciłem im broń i oddałem wojska okupacyjne pod komendę Nerahana. I o ile osobiście ich nie zatrzymam, armia pod dowództwem baronów Nerahana i Furnaela...

*I, ee..., mnie.*

- ... i Ellegona, która już teraz maszeruje na Arondael, rozpocznie oblężenie twojej fortecy, zburzy mury i nie pozostawi kamienia na kamieniu. –
To nie była prawda, żadna armia nie maszerowała na Arondael. Ale gdyby zaistniała taka konieczność, to mogło stać się prawdą i to szybko.

Twarz Arondaela zbielała. Otworzył usta, przez chwilę poruszał nimi w ciszy, po czym ponownie je zamknął.

–Lub też –stwierdził Karl Cullinane, wstając – ty i Nerahan, pod dowództwem generała Kevaluna, przeprowadzicie pierwsze wspólne manewry wojskowe Holtun-Bieme.

Karl to planował, ale dalsze słowa zaskoczyły nawet jego samego.

–Mam zamiar zwołać radę baronów Holtun i Bieme. Chcę doprowadzić do współpracy pomiędzy przeciwnymi baroniami. To będzie dobrze wyglądać.

Baron zagryzł wargi, po czym wzruszył ramionami.

–Wyrzuć to z siebie, Arondael.

–Wspólna rada? Jesteś pewien, że to dobry pomysł?

–Gdybym nie był, nie zwoływałbym jej, prawda? Ociągasz się, Arondael. Decyduj, baronie. Wspólne manewry, czy zrównujemy twoją fortecę z ziemią?

*Zaczyna mięknąć.*

–Wybieram drugą możliwość, panie – odpowiedział Arondael spokojnie, miłym tonem, jakby zaproponowano mu wybór między dwoma deserami.

Wybieram ten z kolumny B, Sokratesie. Mimo to, Karl podziwiał opanowanie Arondaela. Pod groźbą po prostu skulił dłoń, nie spoglądając wcale z żalem w stronę nocnika, do którego zbliżał ją Karl.

Lepiej przypomnieć mu o nocniku. I karze za przegranie zakładu. Ale najpierw najważniejsze.

–Bardzo dobrze – stwierdził Karl. – Chcę, żebyście... ty i Nerahan... zadbali o to, by nie wybuchały walki między żołnierzami. Żadne. Nawet zwykła bójka nie wyglądałaby dobrze. – Karl wstał i zręcznie wyjął kubek z dłoni Arondaela. –

Nie masz nic przeciwko? Ta herbata wygląda nieźle. –
Pociągnął łyk. Dodałby trochę więcej miodu, ale poza tym napój był lepszy niż to, co zwykle pijał w Biemestren, nawet jeśli nie dorównywał sasafrasowi z Domu.

Nie wspominając o kawie.

Próbował nie wspominać o kawie, nawet w myślach. Nie pił jej od prawie dwudziestu lat, choć wciąż prawie mógł posmakować nierealny kubek, który podał mu Arta Myrdhyn, prawie dziesięć lat wcześniej.

–Zrozumiano, panie. – Arondael zdusił domyślny uśmiech. – Z chęcią wypiję z kolejnego kubka, jeśli tylko chcesz.

–Nie trzeba, Arrifezh. A skoro znów jesteśmy przyjaciółmi, możesz mi mówić Karl, kiedy jesteśmy sami.

-Dobrze, Karl – powiedział Arondael, nalewając sobie kolejny kubek herbaty. – Mówiłeś coś o manewrach?

–Nie tak dawno temu ludzie twoi i Nerahana walczyli ze sobą i nie jestem tak głupi, żeby oczekiwać, że będą się lubić. Chcę więc, żebyś się upewnił, że każdy z twoich ludzi wie, iż ma nie dochodzić nie tylko do bójek, ale też wyzwisk czy obrażania. Jeśli ktoś się wyrwie, ma natychmiast zostać przywołany do porządku –
zajmiesz się tym osobiście, zrozumiano?

Arondael pokiwał głową.

–Zrozumiano, Karl.

–Jeszcze jedno – powiedział Karl, prostując się i dopijając resztki herbaty Arondaela. –
Nie sprawdzaj mnie nigdy więcej. Nie pozwól mi myśleć, że w Arondael pozostał choć ślad nielojalności. Albo wyrzucę cię z tej fortecy i oddam ją Nerahanowi.

Odwrócił się od barona, zmuszając się do nie napinania mięśni pleców, aż usłyszał zduszone słowa.

–Tak, panie.

Dobrze. Karl już wystarczająco wypróbował samokontrolę Arondaela.

–Nie, niech będzie "Tak, Karl". Pamiętaj, znów jesteśmy przyjaciółmi.

–Tak, Karl, rozumiem.

–A kiedy następnym razem po ciebie poślę?

–Będę tam, gdzie zapragniesz, żebym był, kiedy zapragniesz, żebym był albo zginę, próbując.

-Racja. – Karl długo się w niego wpatrywał. – Wielka racja.


Dodano: 2006-09-22 12:36:55
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Lee, Fonda - "Dziedzictwo jadeitu"


 Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia

 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS