NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Le Guin, Ursula K. - "Lawinia" (wyd. 2023)

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Rosenberg, Joel - "Srebrna Korona"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Rosenberg, Joel - "Strażnicy Płomienia"
Data wydania: 2001
ISBN: 83-87376-84-1
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 352
"strażnicy płomienia", tom 3



Rosenberg, Joel - "Srebrna Korona" (rozdział 4)

ROZDZIAŁ CZWARTY: Dzień wolny Karla



Człowiek, który zawsze pragnąłby być poważny i nigdy nie pozwalał sobie na chwilę zabawy czy odpoczynku, wkrótce oszalałby, nawet o tym nie wiedząc.
- Herodot


*Jesteśmy prawie w Domu. Zamknijcie oczy.*

Kiedy przechodzili przez niewidzialną barierę utworzoną przez osłony kultu Pająków, powietrze wokół Ellegona zamigotało i wypełniło się iskrami. Była to reakcja na częściowo magiczny metabolizm smoka.

Mimo iż Karl zacisnął powieki, został na chwilę oślepiony. Ta chwilowa niewygoda była jednak pocieszająca. Krąg osłon wokół doliny nie tylko chronił ją przed wzrokiem czarodziejów, ale też nie pozwalał na wnoszenie magicznych przedmiotów. Niedługo po założeniu przez Thellarena osłon trzy różne grupy zabójców próbowały się wślizgnąć, ale, mimo iż nie mieli innych magicznych przedmiotów, zdradziły ich butelki z eliksirem leczącym.

Plotki się rozeszły i od ponad trzech lat żadni zabójcy nie próbowali dostać się do doliny.

Światła zbladły. Ellegon przechylił się i zawrócił, kołując nad doliną.

Pod nimi rozciągała się dolina. Leżące na przemian pola kukurydzy i pszenicy przypominały kraciasty koc, nieco wystrzępiony na brzegach. Drogi przecinały dolinę jak wielka pajęczyna, większość z nich przebiegała niedaleko osiedla na południowym krańcu doliny lub tuż za granicą Terytorium Inżynierów na północy.

Ellegon stracił wysokość i przeleciał nad jeziorem, zbliżając się do pierwszego osiedla, gdzie teraz znajdował się młyn, spichlerz, pierwszy dom Andy-Andy i Karla oraz dawna kuźnia, w której teraz przyjmowano nowo przybyłych.

Kosz prawie otarł się o ostre zakończenia palisady. Smok zwolnił, zawisł nad ziemią, po czym delikatnie opuścił go i sam wylądował obok.

Karl odpiął się i rozwiązał rzemienie kosza. Szybko zsunął się z grzbietu Ellegona, by pomóc Chakowi, Tennetty i dwóm kobietom w wyjściu z kosza na ziemię. Łowcę niewolników pozostawili w środku, z nim nie musieli się spieszyć.

- Stały ląd - odetchnęła Tennetty. Zaszczyciła Karla uśmiechem. - Myślę, że stały ląd to jedna z najwspanialszych rzeczy na ziemi.

Chak przeciągnął się.

- Wiem, o co ci chodzi.

- Hej - zwrócił uwagę Karl - nie narzekajcie. Następnym razem Ellegon pozwoli wam iść.

- Dzień wolny Karla. Już cię nie widzę - stwierdziła Tennetty, wskazując palcem w stronę Starego Domu. - Przeprowadzę Jillę i Danni przez "Powitanie" i upewnię się, że więzień znajdzie się pod odpowiednią strażą. Masz na to moje słowo.

- Mogę skończyć...

- Dzień wolny Karla - powiedział Chak, kiwając głową. - Idź.

- Ale proch. Muszę go zabrać do...

- Inżynierów - dokończył Chak. - Chcesz, żeby Riccetti został o wszystkim poinformowany. Uznaj to za zrobione, szefie. To dzień wolny Karla... wynocha!

Chak i Tennetty odwrócili się i odeszli, jakby Karla tam nie było.

*Chyba nie potrafisz wygrywać w sporach z ludźmi, na których ci zależy.* Ellegon zaśmiał się mentalnie.

- Naprawdę? Nigdy tego nie zauważyłem - stwierdził Karl.

*Sarkazm do ciebie nie pasuje. Niedługo kończą się lekcje. Idę popływać.*

- Ale trzeba... Poddaję się. - Karl wyrzucił ręce w powietrze. - Wygrałeś. Przebiorę się i dołączę do ciebie. - Pobiegł do Starego Domu, świadomie ignorując trzech robotników z młyna, którzy odwzajemnili się tym samym.

Na samym początku Andy-Andy wymogła kilka przywilejów dla Karla, gdyż bała się, że jeśli nie będzie na nie nalegać, nigdy nie będzie miał okazji ich skosztować. Jednym z najważniejszych był dzień wolny Karla.

Andy-Andy postawiła sprawę jasno - niezależnie od tego, co się działo w Domu, i mimo iż zwykle od pięciu do dziesięciu osób chciało spotkać się z Karlem natychmiast po jego powrocie, przez cały dzień od przybycia do doliny mogli się z nim widzieć tylko członkowie najbliższej rodziny.

Stało się to niemal rytuałem. Mieszkańcy udawali, że go nie widzą, jakby stał się niewidzialny.

Karl zamknął za sobą drzwi, odpiął pas z mieczem i powiesił go na kołku. Potem odwiązał z szyi amulet i schował go bezpiecznie do górnej szuflady prymitywnej komody. W Domu nie musiał nosić na szyi amuletu, gdyż cała dolina była chroniona przez osłony.

Podskakując na jednej nodze, Karl rozluźnił buty i kopnął je w róg, potem rozebrał się i założył szorty. Pod pachę wziął ręcznik, koszulę, parę wiązanych dżinsów i sandały, po czym wyszedł ze Starego Domu i pobiegł w stronę jeziora.

Ellegon już znalazł się w wodzie tuż za nabrzeżem przy budynku szkoły. Nad przejrzystą, zimną wodę wystawały tylko jego potężna głowa i część grzbietu. Ledwo było je widać, gdy zakrywały je kłębiące się półnagie dzieci.

Przekazuj, proszę - Andy?

*Wie, że wróciłeś, ale jest zajęta. Zostaw ją w spokoju i umyj się.*

Dobry pomysł. Karl upuścił węzełek ubrań na rozgrzany piasek i pobiegł do wody.

Jak zawsze była zimniejsza, niż pamiętał. Jezioro zasilały lodowate strumyki spływające z gór. Kiedy wszedł do wody, po raz tysięczny zaczął się zastanawiać, czy to możliwe, że po tej stronie lód topniał w temperaturze minus czterdziestu stopni.

Zmusił się do biegu przez wodę, aż sięgnęła mu do pasa, po czym zanurkował i popłynął w stronę smoka niezbyt eleganckim, ale szybkim kraulem.

Gdyby Bóg postanowił kiedyś stworzyć doskonałego towarzysza do kąpieli dla dzieci i dorosłych, byłby nim Ellegon. Kiedy w okolicy przebywał smok, niepotrzebny był ratownik, żeby upewnić się, że każda głowa zanurzająca się pod wodę wynurzy się żywa. Ellegon po prostu kazałby wyjść z wody zmęczonemu dziecku czy dorosłemu i nikt nie miał zamiaru ignorować jego nakazów.

Cóż, prawie nikt. Jason był przypadkiem specjalnym.

Ellegon nie był jednak tylko ratownikiem.

*Masz ochotę zanurkować?*

Karl dotarł do smoka, oparł stopy o prawe kolano Ellegona i wstał, częściowo wynurzając się z wody. Potrząsnął głową, by pozbyć się mokrych włosów z oczu. Zauważył przy okazji, że potrzebuje strzyżenia, i to szybko.

*Pytałem, czy masz ochotę zanurkować.*

- Pewnie.

Ellegon ostrożnie strząsnął parę dwunastolatków ze swojej głowy, po czym wysunął długą szyję tak, że Karl mógł na nią wejść.

Tym razem łagodnie. Nie chcę, żeby dzieciaki zobaczyły, jak krzyczę ze strachu.

Ponieważ łuski były śliskie, Karl stanął niepewnie i wyprostował kolana. Ustawił się tuż za łukami brwiowymi smoka. Ellegon szybko wyprostował szyję i potrząsnął głową, wyrzucając Karla na czterdzieści stóp w powietrze. Karl wyciągnął ramiona, hamując w locie. Podwinął nogi pod siebie, wyprostował się i przebił nimi powierzchnię wody. Wsunął się w lodowatą ciemność, po czym łagodnie odbił od piaszczystego dna jeziora.

Kiedy przebił powierzchnię, smukłe ramię owinęło się wokół jego szyi, do pleców przycisnęła para jędrnych, młodych piersi, zaś silne uda ścisnęły go w pasie.

- Cześć! - powiedziała Aeia, całując go po karku. Cały czas usiłowała przytrzymać jego głowę pod wodą. - Wróciłeś.

- Zauważyłem. - Robi się trochę za duża na to, pomyślał, cały czas wyczuwając jej ciało. Było mu z tym niewygodnie. Pociągnął szybki, głęboki oddech i zanurkował.

*Chcesz wiedzieć, co naprawdę chodzi jej po głowie?*

Nie. Nie podglądaj dla mnie członków mojej rodziny.

Tym razem ją zaskoczył i zanurkował, nim Aeia zdążyła złapać oddech. Wypuściła go, zanim zabrakło mu powietrza.

Wynurzył się na powierzchnię, zablokował jej kolejną próbę, chwycił za nadgarstek i obrócił w stronę nabrzeża.

- Idź założyć stanik.

- Do pływania?! Nie bądź taki...

Zmusił się do ponurego wyrazu twarzy.

- Idź. Już.

Zrobiła kwaśną minę i odpłynęła. Zgrabnie jak foka wysunęła się z wody i wyszła na brzeg. Ponuro powędrowała w stronę budynku szkoły, po drodze poprawiając szorty.

I co ja z tym zrobię?

*Z tego co rozumiem, odrobina tłumionej seksualności jest czymś normalnym między córką i ojcem, obojętnie czy córka jest adoptowana, czy nie.*

Gdzie znalazłeś takie bzdury?

*Tam, gdzie zwykle, w twojej głowie. Psychologia 101. Pamiętasz?*

Aha.

*Udzielę ci jednej rady, jeśli nie masz nic przeciwko.*

Proszę.

*Byłoby najlepiej dla wszystkich, gdyby pozostała stłumiona. Nieważne, że to adoptowana córka, najważniejsze, że nie powinieneś zdradzać żony, która może cię zmienić w ropuchę.*

Cóż, Andy-Andy tak naprawdę nie potrafiłaby zmienić go w ropuchę, ale smok miał rację.

- Fakt. - Rozejrzał się dookoła i szybko zanurkował, żeby uniknąć wyciągniętych rąk trzech chłopców i dwóch dziewczynek, którzy uznali, że najwyższy czas utopić Karla Cullinane’a. Popłynął pod wodą, zanurkował pod szerokim brzuchem Ellegona i wynurzył się po drugiej stronie. Czy wciąż jest zajęta? Gdzie jest Jason?

*Zatrzymała go po lekcjach. Gdybyś spytał mnie o zdanie...*

Czego nie zrobiłem, ale mam przeczucie, że i tak je usłyszę.

*Zgadłeś. Myślę, że jest dla niego zbyt surowa. Karl, on ma tylko sześć lat. Tylko...*

Wypowiedź Ellegona przerwał tupot stóp na nabrzeżu i nagły plusk.

*No nie, znowu!* Ellegon zanurzył głowę pod wodę i wydostał w paszczy wierzgającego Jasona Cullinane’a. Z wielką ostrożnością wypluł go na brzeg.

Jason wyprostował się, wyraźnie powstrzymując kaszel.

*Mówi, że czuje się dobrze. Ja robię mu piekło.*

Twoje szczęście.

Karla nigdy nie zachwycały dzieci, za wyjątkiem Jane Michele Slovotsky. Tak zwane "wyjątkowe cechy" były według niego iluzją rodziców, wyrosłą z potrzeby bycia kimś niezwykłym.

Z drugiej strony Jason był niezwykły. Nie chodziło tylko o to, że odziedziczył po Andy-Andy mądre brązowe oczy i gładką oliwkową skórę, ani o to, że jego proste brązowe włosy były delikatniejsze, niż to zdawało się możliwe. Już w wieku sześciu lat Jason wyrobił sobie własne zdanie o tym, co jest dobre, a co złe. Był zwykle odporny na większość argumentów za wyjątkiem siły wyższej, a już na pewno jego ojciec nie był w stanie przemówić mu do rozumu.

Jason posiadał jedną cechę, która była jednocześnie bardzo wygodna i absolutnie rozwścieczająca. Kiedy chodziło o Karla, mógł dawać osłowi lekcje upartości, ale jednocześnie łatwo poddawał się wpływom rówieśników i chętnie słuchał Ellegona.

*Nie jesteś wystarczająco duży, żeby trzymać powietrze z dala od nosa, kiedy wskakujesz do wody, chyba że trzymasz się za nos. Chcę, żebyś zaciskał palcami nos, kiedy będziesz wskakiwał do wody. Następnym razem cię nie wyciągnę,* zagroził smok.

*To kłamstwo większe niż moja szczęka,* powiedział na boku Karlowi.

Wiem.

Jason pociągnął nosem i otarł go. Jego brązowe oczy zamgliły się.

*Mów ustami. Chcę, żeby ojciec usłyszał twoją obietnicę.*

- Przepraszam, Ellegonie - powiedział. - Nie zrobię tego więcej.

Karl podpłynął do nabrzeża i podciągnął się na rozgrzane drewno.

- Cześć.

- Cześć, tato. - Jason podszedł do miejsca, gdzie stał Karl i wyciągnął małą dłoń.

- Co to?

- Chcę uścisnąć ci rękę.

- Co? Jas...

- Jestem za duży, żeby cię pocałować. Tylko małe dzieci tak robią.

- Kto tak mówi?

- Mikyn.

- Tak mówi, co? Kimkolwiek jest Mykin, myli się. Jest...

- Nie jest. Uściśnijmy ręce.

Karl wzruszył ramionami i ze smutkiem przyjął małą rękę chłopca.

- Skoro jesteś za duży, to jesteś za duży. Co nowego?

- Mogę pójść się pobawić?

Karl prawie się rozpłakał. Choć z drugiej strony, gdyby miał sześć lat, jezioro ze smokiem byłoby o wiele bardziej interesujące niż rozmowa z ojcem.

- Pewnie.

Zanim do końca wypowiedział to słowo, Jason już wskakiwał do wody, tym razem ściskając nos.

Karl westchnął, odwrócił się i poszedł wzdłuż nabrzeża do budynku szkoły. Było w nim tylko jedno pomieszczenie, klasa podobnej wielkości jak te używane po drugiej stronie od czasów, gdy Sumeryjczycy wymyślili szkoły. Chociaż ściany zbudowano z dobrej sosny, a ławki i siedzenia były solidne, to jednak w okna wprawiono szyby z ciemnego, prawie nieprzejrzystego szkła. Mieszkańcy Domu wciąż jeszcze niezbyt dobrze radzili sobie ze szklarstwem.

W drugim końcu pomieszczenia Aeia i Andy-Andy kucały przed chłopcem może o dwa lata starszym niż Jason, który siedział na krześle Andy-Andy i potrząsał głową.

Za każdym razem, kiedy ją widział, przypominał sobie, że jej uśmiech rzeczywiście mógł rozświetlić pomieszczenie. Słuchała rozmowy Aei z chłopcem, pocierając swój nieco zbyt duży nos.

Jej mina mówiła mu wiele. Była nieszczęśliwa, jednak nie z powodu Aei ani chłopca.

Potrząsnęła głową. Jej długie do ramion włosy rozsypały się wokół twarzy. Spojrzała w jego kierunku i nagrodziła go swoim specjalnym uśmiechem.

Pani, wciąż zapierasz mi dech w piersiach.

*Czy mam to przekazać?*

Nie trudź się. Jeśli jeszcze tego nie wie...

Odchrząknął. Aeia, teraz w staniku, powstrzymała go machnięciem ręki.

Karl uniósł brew. Nigdy jeszcze nie został uciszony przez Aeię. Podszedł bliżej i delikatnie położył dłoń na ramieniu Andy-Andy. Odwróciła twarz do góry i szybko go cmoknęła.

- Co to? - zapytał. - Dostanę tylko tyle?

*Stare powiedzenie - Jeśli nie wiesz, o czym mówisz, lepiej używaj ust tylko do żucia.*

- Mikyn? - Andy-Andy potrząsnęła głową. - Proszę, zdejmij koszulę. - Odwróciła się do Karla. - Przez cały dzień trzymał się za bok, miał nawet problemy ze wstaniem z krzesła.

- Czy mogę pomóc? - Ellegon, przekazuj, proszę - Może wstydzi się zdjąć ubranie przy was dwóch. Mikyn najwyraźniej ma różne dziwne pomysły. Wygląda na to, że powiedział Jasonowi, iż tylko małe dzieci mogą całować ojców.

*Mówi: "Karl, to coś poważniejszego."*

Ellegon, dlaczego nie zajrzysz mu do umysłu?

*Już mnie o to prosiła. Jest tam blokada. Dużo emocji pod powierzchnią, ale wcale nie mogę ich odczytać. Wiesz, że nie jestem doskonały. Czasem, kiedy zbytnio się skupiasz na jednej sprawie, nawet ciebie nie mogę odczytać.*

W porządku, wracamy do podstaw. Przekazuj - Pozwól mi spróbować. Co mamy do stracenia?

Pokiwała głową, wstała, pocałowała go lekko w usta i zabrała Aeię z pomieszczenia. Karl zaśmiał się słabo. Niezłe powitanie.

- O co chodzi?

Żadnej odpowiedzi.

- Wiesz, kim jestem?

- O... ojcem Jasona.

- Prawda. Możesz mówić mi Karl. Andrea mówiła, że boli cię bok. Mogę popatrzeć?

Mikyn potrząsnął głową.

- Nie musisz. - Karl pokiwał głową. - Zrobimy tak, jak chcesz. Masz coś przeciwko temu, żebyśmy trochę porozmawiali? - Karl przysunął krzesło Andy i usiadł na nim tyłem do przodu, kładąc ręce na oparciu.

- Nie.

- Nie pamiętam cię. Jesteś nowy?

- Tak.

Nowy. Skoro Karl go tutaj nie przyprowadził, musiał to zrobić ktoś inny. Jason był najstarszym dzieckiem urodzonym w Domu, Jane Michele Slovotsky urodziła się pół roku później.

Przekazuj: Opowiedz mi o chłopcu.

*Mówi: "Nie mam wiele do powiedzenia. Historia smutna, choć typowa. Jego i ojca przyprowadziła drużyna Davena, kilka dziesiątków dni temu. Pracują dla inżynierów, żeby zarobić na podstawowe wyposażenie. Pochodzą z Holtun, należeli do jakiegoś barona, który został wypalony przez Biemeńczyków. Najwyraźniej złapano ich na początku roku, po jakiejś bitwie. Matka została sprzedana. To nie pierwszy raz, kiedy został ranny, łatwo robią mu się siniaki. Myślę, że jeden ze starszych chłopców mógł go bić. Ellegon nie może odczytać, kto... "*

Nie ma potrzeby, do diabła.

*Wiesz, kto to robi?*

Wiem, na co to wygląda. Przywołał głos, jakiego używał do wydawania rozkazów.

- Zdejmij koszulę. Już!

Z oczami rozszerzonymi ze strachu chłopiec zaczął wypełniać rozkaz, przypomniał sobie jednak, że miał nie zdejmować koszuli i ponownie ją opuścił.

Przedtem jednak Karl zobaczył potężny siniak na żebrach.

- Aeia, chodź tutaj. - Zacisnął zęby. Koniec mojego wolnego dnia. Zmusił się do uśmiechu.

- Poproszę Aeię, żeby zabrała cię do Thellarena. Nie będziesz musiał zdejmować koszuli, żeby cię wyleczył. A potem pójdziesz do domu.

Ostatnie zdanie było dla chłopca jak policzek. Jego twarz zbielała. Karl uśmiechnął się pocieszająco.

- Nie, nie twojego domu. Domu mojego i Jasona. Nie musisz wracać do ojca, jeśli tego nie chcesz. Jeśli jednak tak zrobisz, on już nigdy cię nie skrzywdzi. Obiecuję.

*Mam posłać po miecz?*

Nie. Zabierz Ahirę do Starego Domu. Później znajdź ojca Mikyna i odczytaj go. Jeśli mam rację, złap go i także go tam zabierz.

Skinął na Aeię.

- Zabierz Mikyna do kapłana. Kiedy będzie po wszystkim, znajdź mu łóżko w Nowym Domu - zostaje u nas na noc. Zobaczymy się później.

Przeszedł przez drzwi i poszedł w stronę Starego Domu. Ręce same zaciskały mu się w pięści.

* * *

Na zewnątrz zabrzmiały uderzenia skórzastych skrzydeł, po których nastąpiło mocne łupnięcie.

Ahira gwałtownie otworzył drzwi Starego Domu i wszedł do pokoju, lekko kulejąc. Czoło zmarszczył w irytacji.

Krasnolud był dwa razy niższy od Karla, ale równie szeroki. W połączeniu z grubymi łukami brwiowymi i muskularnym ciałem sprawiało to wrażenie, jakby natura chciała uczynić Ahirę potężnym mężczyzną, jednak jego ciało nie wpadło na taki pomysł.

Mimo powagi sytuacji Karl musiał stłumić uśmiech. Zawsze tak było, kiedy widział Ahirę ubranego w parę wyprodukowanych w Domu dżinsów i niebieską, bawełnianą koszulę roboczą. Jakimś sposobem krasnolud wyglądał naturalniej w kolczudze i skórze.

Karl wskazał na krzesło.

- Dzień dobry, panie burmistrzu.

Krasnolud nie skorzystał.

- Skończ z tymi bzdurami, jestem zajęty. To znaczy byłem zajęty, dopóki ten twój cholerny smok nie spadł z nieba i nie porwał mnie, nie pytając nawet o zgodę.

- Co to za problem?

- Dysputa terytorialna. Riccetti skarży się, że Keremin zajął pole, które należy do inżynierów.

- I co? Czy Lou kłamie?

- Wierzysz w cuda?

- W takim razie o co ten cały hałas?

- Keremin należy do unitarystów, ale ostatnio był raczej spokojny. Próbuję to wszystko załatwić w taki sposób, żeby nie obraził się na mnie tuż przed zgromadzeniem.

- Mógłbyś dać Lou jakąś działkę w zamian?

Ahira wzruszył ramionami.

- To ten kawałek na zachód od jaskiń. - Westchnął i usiadł. - I należy do niego. Polityka wywołuje pragnienie... sugestia, sugestia.

- Pewnie. - W szafce Karl znalazł dwa gliniane kubki, po czym zdjął z półki butelkę, odkorkował ją i nalał każdemu z nich trzy palce kukurydzianki Riccettiego. - Nie zauważyłeś czegoś dość ważnego.

- Co tym razem? - Ahira pociągnął kilka łyków i skrzywił się. - To nie jest nawet takie złe, ale czy próbowałeś ostatnio piwa? Przysiągłbym, że robi się coraz gorsze. Oddałbym królestwo za Millera, imperium za Genee Cream.

- Ahira, sądzę, że odkryłem przypadek znęcania się nad dzieckiem.

- Cholera. Kto?

- Nowi. Dzieciak nazywa się Mikyn, imienia ojca nie znam.

Krasnolud zacisnął ręce w pięści.

- Chcesz, żebym się tym zajął? Lubię ludzi znęcających się nad dziećmi nie bardziej niż ty.

- Wręcz przeciwnie. Odczuwasz dużo sympatii dla tych biednych, nie zrozumianych bydlaków. Tak naprawdę tylko ty stoisz między wielkim, złym Karlem Cullinane’em a tym szczególnym, biednym, nie zrozumianym bydlakiem.

- Naprawdę? Jesteś tego pewien?

- Yhy.

Nad głową usłyszeli uderzenia skórzastych skrzydeł. *Oto jesteśmy. Miałeś rację, jeśli chodzi o Alezyna. Przepraszam, Karl.*

Za co?

*Do diabła, takie właśnie rzeczy powinienem zauważać i im zapobiegać. Po prostu nienawidzę odczytywania ludzi, których nie znam, a to...*

Cii. Nikt nie każe nam być doskonałymi. Musimy tylko robić wszystko, co możemy.

*Ale co mamy robić, kiedy to nie wystarcza?*

Na to nie było łatwej odpowiedzi. Karl uniósł głowę.

- Alezynie, wejdź. Natychmiast.

Drzwi powoli otworzyły się, a Ellegon wepchnął do środka Alezyna. Mężczyzna rozciągnął się na podłodze twarzą do ziemi, podniósł się jednak po chwili.

Problem polegał na tym, że Alezyn nie wyglądał jak ktoś, kto znęca się nad dziećmi. Był niskim, łysiejącym mężczyzną o szerokiej twarzy i rozszerzonych oczach. Wyraz jego twarzy był w połowie wrogi, a w połowie przerażony. Wyglądał bardziej na kogoś bitego niż na brutala, który swoje frustracje wyładowuje na dziecku.

- O co z tym wszystkim chodzi?

- Chcemy z tobą porozmawiać - stwierdził Ahira.

- Tak, panie burmistrzu. - Alezyn sięgnął ręką do grzywki, ale powstrzymał się.

- I - kontynuował Ahira - albo będzie to bardzo produktywna rozmowa, albo... - Zamilkł.

- Albo?

Ahira odwrócił się do Karla.

- Pokaż mu.

Karl wstał. Schwycił niskiego mężczyznę za przód tuniki i z łatwością uniósł go w powietrze.

- Jeszcze się nie spotkaliśmy. Nazywam się Karl Cullinane i chciałbym, żebyś zrozumiał, dlaczego zacznę od tego. - Pchnął Alezyna na najbliższą ścianę, po czym postąpił krok w jego kierunku. Niski mężczyzna leżał na podłodze z surowego drewna i z trudem łapał oddech.

Ahira schwycił go za ramię.

- Nie, nie zabijaj go.

Ellegon wsunął głowę przez drzwi. *Nie, mam lepszy pomysł. Pozwólcie mi go zjeść. Zawsze się zastanawiałem, jak smakuje człowiek, który bije dzieci.*

Karl uznał za niemożliwe, żeby oczy niskiego mężczyzny jeszcze bardziej się rozszerzyły. Mylił się.

- Zapomnij o tym, Ellegonie - powiedział Karl. - Pewnie byś się zatruł.

*Od Ahiry: "Masz zamiar wzbudzić w nim strach przed Bogiem, prawda?"*

Nie, strach przede mną. Bóg nie zawsze jest konsekwentny.

*"Zbyt ryzykowne. Może wyładować swoje frustracje na dzieciaku, a potem spanikować i zabić go."*

Więc co?

*"Więc słuchaj mnie."*

- Opuść go, Karl.

- Ale...

- Opuść go. - Kiedy Karl postąpił zgodnie z poleceniem, krasnolud pomógł Alezynowi wstać i objął mężczyznę ramieniem.

- Porozmawiajmy, tylko ty i ja.

Alezyn spróbował niepewnie strząsnąć ramię krasnoluda, ale równie dobrze mógłby próbować oderwać stalowy pręt.

- Wiem, jak wiele przeszedłeś - powiedział Ahira łagodnie. - Schwytany, zmieniony w niewolnika, żona sprzedana. A teraz znajdujesz się w nowym kraju, a my robimy wszystko inaczej niż u ciebie w domu. Frustrujące, co? - Poprowadził Alezyna do krzesła i zaproponował mu alkohol. - Napij się, to ci dobrze zrobi.

Niski mężczyzna pociągnął mały łyk.

- T... tak, ale... czy mogę mówić swobodnie? I tamten mnie nie uderzy?

- Oczywiście. Jesteś pod moją ochroną, dopóki tu jesteś. - Krasnolud spojrzał na Karla. - Słyszałeś to?

- Tak.

- Tak, co?

- Tak, panie burmistrzu.

- Lepiej. - Ahira ponownie zwrócił się do Alezyna. - Co mówiłeś?

- Mikyn to mój syn. Kiedy jest nieposłuszny, mam prawo go ukarać. Jest moim synem. Moim.

- To prawda. Ale będziesz się musiał nauczyć, że tutaj "mój syn", "moja żona" czy nawet "mój koń" znaczą coś innego niż "moja łopata". Albo...

- Albo?

- Albo wykopię twój tyłek za drzwi i pozwolę Karlowi pociąć cię na śniadanie dla Ellegona! - wrzasnął krasnolud. Jego twarz była maską wściekłości.

- Jak już mówiłem - mówił dalej spokojnym głosem - musisz się dużo nauczyć. Nie sądzę, że nauczysz się tego, pracując dla inżynierów. Mam na myśli szkołę. Karl!

- Tak, panie burmistrzu?

- Zabierz Alezyna na plac ćwiczeń. Drużyna Davena przeprowadza manewry. - Przeszedł na angielski. - Któregoś dnia opowiedziałem im kilka historyjek, które usłyszałem od ojca na temat obozu rekrutów piechoty morskiej. Zrozumie, kiedy powiesz mu, że Alezyn ma być traktowany jak rekrut. - Odwrócił się do Alezyna i odezwał w erendra - Karl zajmie się twoim synem do momentu, kiedy skończysz naukę.

- Naukę?

- Tak. Zrobimy z ciebie wojownika.

- Wojownika? - Twarz Alezyna zbielała.

- Tak. Albo to, albo wygnanie. Możesz już zacząć biec, jeśli tego właśnie chcesz. Albo...

- Albo?

Krasnolud zaśmiał się.

- Kiedy kończę zdanie słowem albo, naprawdę powinieneś powstrzymać ciekawość. Zrobimy z ciebie wojownika albo zginiesz. Możesz albo zabrać swój głupi tyłek i poczekać na zewnątrz na Karla, albo... - Zamilkł.

Alezyn nie pytał, lecz pobiegł do drzwi. Karl zaśmiał się.

- Ahira, podoba mi się twój styl. - Otrzeźwiał. - Mamy dużo do omówienia. Może zabierzesz Kirę i Janie do Nowego Domu na kolację?

Ahira uniósł swój kubek i opróżnił go, po czym spojrzał do środka.

- Chyba skończyła mi się wódka. - Karl podał mu butelkę. - Hmm... kolacja. To brzmi nieźle. Chcesz włączyć Riccettiego?

- Pewnie. Mógłbyś go może przenocować? W naszym pokoju gościnnym będzie Mykin, a nie chciałbym obrazić Lou.

- Do diabła, lepiej nie. I oczywiście może dostać mój pokój. Ostatnio i tak nie używam go zbyt często.

- Naprawdę? Nie wiedziałem, że twoje życie towarzyskie się rozwinęło.

- Bardzo śmieszne. Janie znowu ma koszmary senne i muszę z nią spać. - Krasnolud prychnął. - Przynajmniej twierdzi, że ma złe sny. Myślę, że może po prostu potrzebuje więcej zainteresowania.

- Rozpieszczasz tego dzieciaka.

- Tak sądzisz, co? - Ahira wyłamał palce. - Chcesz mnie powstrzymać?

- Ja? - Karl podniósł ręce w udawanym geście poddania. - Nie śmiałbym... ale lepiej pójdę do domu. U’len obedrze mnie ze skóry, jeśli jej wcześniej nie ostrzegę. Dołączmy też Thellarena. Mamy sporo do zrobienia dziś wieczorem.

- A dzień wolny Karla?

- Pieprzyć dzień wolny Karla.


Dodano: 2006-09-22 12:36:55
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS